Dom Ishy

1
Znajdujący się gdzieś w środku miasta, pomiędzy zachodnią a wschodnią jego częścią, zwykły murowany dom. Jak najbardziej przeciętny budynek, dokładnie taki, w jakich mieszka średniozamożne mieszczaństwo. Miał parter i piętro. Liczył sobie już trochę lat, ale dobrze się trzymał. Może gdzieśtam odrapany, ale nie było źle. Ot, przeciętny mieszczański domek, jakich wiele. Nic przesadnie dobrego ani przesadnie złego. Może był nieco większy niż inne, ale to naprawdę nic specjalnego.

W środku, poza może kilkoma przedmiotami, nie było nic specjalnego. A przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wszystko urządzone całkiem zwyczajnie. Wejdziesz i nie dostrzeżesz żadnej różnicy między tym a setkami innych domów. Na parterze było kilka małych pomieszczeń. Jednym z nich była sypialnia mieszcząca ze dwa łóżka pokryte drogą, wygodną pościelą i niewielki nocny stoliczek. Innym była garderoba, w której stała sporych rozmiarów szafa mieszcząca wszelkie należące do półelfki ubrania, a także duże wiszące na ścianie lustro, w którym można było się spokojnie przyglądać swemu odbiciu. Był tam też upchnięty w rogu budynku pokoik, w którym znajdowało się kilka skrzyń i szaf upchniętych na małej powierzchni. Były w nich pewnie schowane jakieś przedmioty, a miejsce to służyło jako magazyn. Innymi pomieszczeniami była niewielka kuchnia z małym piecykiem węglowym oraz toaleta. Cóż, mieszkanie w stolicy Archipelagu niosło ze sobą taką wygodę, jak brak konieczności wychodzenia na zewnątrz do wychodka, by załatwić swoje potrzeby. Była kanalizacja, więc miało się bieżącą wodę oraz toaletę w domu.
Isha miała tu też biblioteczkę wyposażoną w kilka regałów obfitych w masę przeróżnych książek. Miała co czytać, bardzo dużo tego było.

Na środku zaś był ni to duży, ni to maly salon, czy też pokój mieszkalny. Jak zwał, tak zwał. Wchodzilo się do niego przez malutki przedsionek. Na środku stał duży stół, przy którym jadało się obiady, kilka stołków oraz wygodny fotel w rogu pomieszczenia z małym stoliczkiem obok. W jednym z kątów leżał wygodny, miękki, bogato zdobiony elfickimi wzorami dywan. Jedna z niewielu droższych rzeczy w tym domu, no, może poza znajdującą się w sypialni pościelą. Obok dywanu, tuż przy ścianie stała elegancka fajka wodna oraz niewielki drewniany pojemniczek na tytoń w różnych smakach. Isha rzadko piła alkohol, ale tytoń z fajki akurat lubiła.
Na białych ścianach zaś wisiało kilka różnych obrazów.

Za salonem były małe, wyglądające jakby były wciśnięte na siłę, drewniane schody prowadzące na piętro. A co tam było? Też kilka pomieszczeń, dużo bardziej zagraconych różnymi rzeczami. Isha rzadko tam wchodziła.
Był tu jeszcze i strych na samym poddaszu. Ciemny, ciasny i zawalony starymi gratami, które nie były dotykane od conajmniej setki lat. Isha tam nie wchodziła, bo nie miała takiej potrzeby. Z łatwością by się na tym strychu znalazło kilka myszy albo szczurów. No, ale jak pozostawali ci lokatorowie na strychu i nie przechodzili do domostwa, to nie było się czym przejmować.

Przed oczami zwykłych ludzi ukryty był jednak pewien smaczek. Na jedną ze ścian w salonie rzucono zaklęcie. Nie, nie był to czar Ishy, ale pewnego potężniejszego czarodzieja. Tylko potężny, obeznany w sztuce magicznej mag mógłby tą iluzję wykryć lub przełamać.
Popatrzysz - zwykła ściana. Podejdziesz, przypatrzysz się z bliska - to samo. Stukniesz, kopniesz, uderzysz - twarda ściana, najwyżej sobie zedrzesz skórę z kostek.
Ale Isha potrafi otworzyć ukryte przejście. Tylko przed nią się ono ujawni bez żadnych oporów, jakby zaklęcie rzucono specjalnie dla niej. Albo jakby ktoś, kto rzucił ten czar, ufał półelfce i pozwolił jej na dostęp do tego, co znajdowało się za zaczarowaną ścianą.

A co znajdowało się za nią? Schodziło się niżej po schodach, do poziomu, na którym normalnie są piwnice. Tam zaś znajdowało się podziemne, dość duże pomieszczenie. Ściane były gołe, z dużych kamieni. Podłoga z zimnych, kamiennych płytek pokryta była grubymi dywanami z owczej wełny. Dywany te były wszędzie, tylko nie na środku. Tam tylko pozostawiono trochę miejsca.
Środek pomieszczenia był pusty. Pewnie po to, by przywoływać różne istoty z innych wymiarów. Inne zastosowanie ciężko znaleźć. Jak inaczej wytłumaczyć puste miejsce na samym środku? Jeszcze ten brak dywanów na środku, jakby tylko tutaj postanowiono zostawić odkrytą podłogę. Dlaczego? Cóż, powód jest bardzo prosty. Przy niektórych rytuałach przywołania należy nakreślić jakiś symbol na podłożu. Na wełnianym dywanie nie narysujesz nic, a na kamiennych płytkach będzie bardzo łatwo. No i płytki stanowiły też stabilniejszą powierzchnię niż wełna, żeby się konieczne do przywołania komponenty nie przewróciły.
Nie było tu ani grama negatywnej energii, więc z pewnością nie przywoływano tu żadnych demonów ani innych piekielnych istot. Sprowadzano tutaj przede wszystkim żywiołaki lub inne magiczne stworzenia. Nic złego. Isha była dobrą dziewczynką.

Wokół zaś były poustawiane różne stoły. A na nich zaś wszystko, czego tylko mag może potrzebować. Cała aparatura alchemiczna: alembiki, retorty, palniki, alembiki, fiolki... wszystko, o czym tylko alchemik by pomyślał. Było też kilka pustych butelek, w których w przyszłości będzie można przechowywać gotowe mikstury.
Oprócz aparatury alchemicznej, było też kilka innych przyrządów służących między innymi do badań i studiów na magicznymi przedmiotami albo też do zaklęcia jakiegoś przedmiotu.
Znajdowała się tutaj przeróżna aparatura do różnych badań lub innych czynności magicznych. Wszystko, czego tylko mag mógł potrzebować. Naprawdę, niczego by mu tutaj nie brakło.

Przy jednej ze ścian stał regał z pokaźną biblioteczką pełną książek, starych pism i pergaminów. Wszystkie one były o magii. Opisywały przeróżne zaklęcia, rytuały, wiedzę o magii... masę niezwykle przydatnych informacji na wiele tematów związanych ze sztuką czarodziejstwa. Było tego tutaj znacznie więcej niż w biblioteczce na parterze.
Fenrich, opiekun dziewczyny, zgromadził sporo książek. Gdyby Isha znalazła czas, by przeczytać je wszystkie albo chociaż sporą część, to z pewnością by była wielką czarodziejką.

W ukrytym pomieszczeniu było dużo chłodniej, niż w domu czy na zewnątrz. Dlatego więc w kącie leżało kilka kocy i jakiś stary ciepły płaszcz. Tak na wypadek, gdyby było bardzo zimno lub zaszła potrzeba spędzenia tu więcej czasu.
Gdzieś tam na jednym ze stołów leżała też kreda. Była pod ręką, na wypadek gdyby podczas przywoływania jakiejś istoty należało nakreślić jakiś znak na podłodze czy gdzieś indziej.

W tej piwnicy padało dziwne, niebieskawe światło mające magiczne źródło. Na stołach znajdowało się kilka ustawionych na specjlanych stojakach przezroczystych magicznych kryształów. Nie było tutaj żadnych świec, pochodni ani niczego podobnego. Kryształy te sprawowały się bowiem znakomicie. A poza tym, były one o wiele bezpieczniejsze niż jakiekolwiek źródło ognia. Było ich sześć. Mag mógł manipulować jasnością ich światła, działając na nie siłą swej woli. Mogły świecić jaśniej, ciemniej lub też całkiem zgasnąć.



Był późny ranek, może przedpołudnie. Dziewczyna obudziła się wypoczęta. Poleżała jeszcze przez chwilę w łóżku, po czym wstała. Rozprostowała się i rozczesała włosy.

*No i mamy kolejny dzień* - pomyślała.

Przeszła boso po sfatygowanym parkiecie do toalety, załatwiła swoje potrzeby, a następnie poszła do garderoby, by się ubrać.
Zdjęła szarą, lnianą koszulę nocną. Ze smutkiem i jednocześnie sentymentem na twarzy popatrzyła na te dwie blizny na swoim nagim ciele.

Te rany, wtedy mogły mnie nawet zabić. Ale gdyby mnie to nie spotkało, to pewnie nadal żyłabym tak, jak dawniej. To, co stało się potem, całkowicie odmienilo moje życie. Co cię nie zabije, to cię wzmocni. W tym przypadku to jest całkowita prawda. Ach, przewrotny losie. Tak wiele zawdzięczam jednemu bolesnemu przeżyciu i temu, co się stało potem. Opatrzność, która sprawiła, że z jednego, bliskiego nawet śmierci doświadczenia wynikło tyle dobrego... z tego wynikło wszystko, co mnie teraz otacza. Leżałam nieprzytomna, przebita mieczem za coś, na co niewątpliwie zasłużyłam... a potem przyszedł Fenrich i całe moje życie się odmieniło, zawróciło wręcz. To musiał być kaprys losu, bo takie rzeczy nie dzieją się przez przypadek. Nie mam prawa zaprzepaścić szansy, którą dostałam. I codziennie przychodzi do mnie ta myśl. Codziennie też chciałabym nie mieć tych blizn, znów mieć wszystkie palce i zapomnieć o tej wstydliwej przeszłości. Po prostu wymazać z pamięci, a najlepiej w ogóle z historii, a nie tylko ze swojego umysłu. Ale cóż, niestety się nie da.

Poprawiła swój bandaż. Nosiła go od bardzo długiego czasu, odkąd Fenrich wziął ją na wychowanie. I nigdy nie zdejmowała. Nie chciała sobie przypominać, co było pod tym opatrunkiem. Nie chciała tego oglądać. Miała ten bandaż nie dlatego, że była ranna, a dlatego, żeby coś zakryć.

Założyła lekką, przewiewną tunikę koloru czerwonego z długimi rękawami. Było ciepło, jak zwykle na Archipelagu. Lekki, przewiewny materiał pasował doskonale. Ale krótszego rękawu ona by nigdy nie ubrała. Rękawy muszą być na całą długość rąk, taką miała dziewczyna psychiczną barierę.

Popatrzyla chwilę na swą srebrną bransoletę. Uśmiechnęła się, gdyż z tym kawałkiem biżuterii, jedynym jaki nosiła, miała dobre wspomnienia. Nosiła tą bransoletę zawsze. Nie rozstawała się z nią nigdy. Nie zdejmowala jej nawet do snu ani kąpieli.

Otrzymała tą bransoletę od swego opiekuna. Zostawił ją dziewczynie, zanim umarł. Wtedy dziewczyna nie była w najlepszym stanie i musiało minąć trochę czasu, zanim poukładała sobie to wszystko w głowie. Ale teraz jest już całkowicie pogodzona z tym, co nastąpiło.

Śmierć jest naturalna. Śmierć to przeznaczenie wynikające z życia, jego konsekwencja, nowa podróż, kolejna część cyklu i kolejny obrót koła. Mnie to też czeka, każdego to czeka... Nie smucę się, gdy bliscy odchodzą. Każdy musi kiedyś umrzeć i odejść. I dobrze, gdyż śmierć jest potrzebna, gdyby szerzej na to spojrzeć.

Zamyśliła się.

Dopiero wstałam, a już rozmyślam o losie, opatrzności, celu i drodze życia, o przemijaniu i o śmierci. I robię to, muszę przyznać, codziennie. Czy ja jakaś dziwna jestem? A może to całkiem normalne? A może inni są nienormalni? Co to jest normalność?

Ubrała szeroką, jasnoczerwoną spódnicę sięgającą jej do kolan. Była lekka i przewiewna. Tak samo, jak i tunika, chociaż spódnica była jaśniejszego koloru. Isha większość ubrań miała takich. Po co nosić cokolwiek grubszego w tym klimacie?

Też czerwona. Dzisiaj będę na czerwono. Całkiem na czerwono, co mi tam...

Nie ma to jak filozoficzne rozmyślanie podczas ubierania się.

Przeszła do kuchni, nadal mając bose stopy. Miała w domu parkiet, więc podłoga nie była zimna, zwłaszcza w tak ciepłym klimacie Archipelagu.
Między innymi dlatego kochała te wyspy. Nie tylko za bycie spokojnym miejscem, odizolowanym od wszelkich wydarzeń na kontynencie, które w ogóle jej nie interesowały. Kochała Archipelag także za ciepły klimat.

Chciała zrobić sobie śniadanie. Popatrzyła po szafkach, po stole, wszędzie... nie było jedzenia, nie było wody... Wczoraj na kolację zjadła resztki tego, co zostało. Na próżno było wysilać się na próbę znalezienia w tym domu czegokolwiek, co można było zjeść lub wypić. Głodna była, ale nic nie mogła znaleźć. A stołów i krzeseł z oczywistych powodów zjadać nie będzie.

Pusto w tych szafkach jak w moim brzuchu. Będę musiała wyjść i kupić coś na targu albo zjeść w karczmie. Chyba wybiorę tą drugą opcję. No, raczej tak.

Przeszła z powrotem do garderoby. Ubrała buty. Były to lekkie, wielokrotnie przewiązywane rzemykami sandały, sięgające jej powyżej kostek. Gladiatorzy na arenach słynęli z noszenia podobnych, chociaż te buty były nieco lżejsze. Isha nie była żadną gladiatorką, a na arenie nigdy w zyciu nie była. Bardzo jednak lubiła te buty.

Gdybym tak mogła pomnażać chleb i wino, to bym miała zapasy do końca życia i nigdy by mi ich nie zabrakło. Albo gdybym mogła zamieniać zwykłą wodę w wino... W sumie to nawet kiedyś żył taki gość, który znał te sztuczki i miał je świetnie opanowane. Ale nie skończył chyba zbyt dobrze. Jak jego śmierć wyglądała, to chyba wiadomo.

Swój pas zostawiła. Jej rapier też pozostał w swej pochwie, oparty o ścianę obok szafy. Nie brała pasa ani broni ze sobą, jeśli nie planowała zapuszczać się w żadne niebezpieczne miejsca.
-Broń na krótką przechadzkę jedynie do karczmy? Nie będę przecież potrzebowała.

Isha wzięła jedynie swoją sakiewkę, którą następnie schowała do kieszeni w spódnicy.

Dziewczyna wyszła na zewnątrz i zamknęła porządnie drzwi wejściowe od domu. Ruszyła w drogę do jakiejś karczmy w mieście. Najlepiej do jakiejś porządnej, żeby było ładnie, czysto i wśród miłego towarzystwa. Z pewnością nie szła do miejsca, w którym można dostać butelką po głowie. Ona była porządną dziewczyną i odwiedzi karczmę, do której chodzą porządne osoby. Ale żeby też nie było zbyt drogo, bo nie miała przy sobie zbyt dużo pieniędzy. Jak streścić w jednym zdaniu miejsce, do którego się chciała udać? Karczma porządna, ale nie dla bogaczy ani grubych ryb. A do jakiej gospody konkretnie się uda? Jeszcze nie wiedziała, zdecyduje się po drodze.

z/t
Woah! Jestem małym zboczkiem. Gram postacią kobiety, ale w realu jestem facetem.

Nienawidzę wolności - zmusza do dokonywania wyboru. - Salvador Dali

Re: Dom Ishy

2
Parszywe sny mają to do siebie, że lubią wracać. W przypadku Ishy wcale nie było inaczej, a kolejne dni takie jak ten, ale z dużo okrutniejszą historią zdawały się pojawiać i znikać w mgnieniu oka, gdy tylko jakaś myśl zahaczyła, chociażby delikatnie o kamień ciążący na Twoim sercu. Prozaiczne czynności jakie musi wykonać każdy człowiek pozwalają nam tak naprawdę dostrzec wagę chwil tych wyjątkowych gdy ich czas nadejdzie, na szczęście dziś, jak i ostatnie kilka lat nie musiałaś sprawdzać czasu miarą adrenaliny i ran jakimi przypłaciłaś za ukradziony chleb, by móc następnego dnia kraść dalej.
W całej tej krzątaninie myśli sumienie podpowiadało Ci proste rzeczy, takie jak zmiana bandaża, może porzucenie go na stałe? - po co wiecznie udawać kogoś kim się nie jest. Słuchając sumienia czy też nie dziarskim krokiem opuściłaś swoje mieszkanie w poszukiwaniu odpowiedniego Czerwony Staw
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”