Dzielnica Portowa

271
Zadziałało. Victor wymamrotał coś niewyraźnie i obrócił się na brzuch, przestając chrapać, ale za to przygniatając ją w talii swoją ręką i przyciągając ją do siebie. Jego nic nie budziło, sen trzymał się go mocno i nie zamierzał puścić. Agnes potrzebowała sporo wysiłku, żeby wyplątać się z jego objęć i podnieść do pozycji siedzącej.
Nie zauważył nawet, że wstała, bo zapewne z powrotem mocno zasnął. Jego opalona skóra mocno odcinała się od jasnej pościeli, w którą zaplątany był od pasa w dół. Wyrzuty sumienia, czy poczucie zbłaźnienia się przed nim, które czuła, musiały poczekać, aż mężczyzna się podniesie, co raczej nie miało wydarzyć się prędko.
Podłoga kleiła się, a na taborecie leżała nasączona winem ścierka, ale poza tym w sypialni panował względny porządek. Zjedli wczoraj połowę owoców, jakie przygotowała im wcześniej służąca, a butelka z niedopitym winem wciąż stała po drugiej stronie łóżka, obok zegarka, który zatrzymał się na godzinie dziesiątej piętnaście.
Flavię znalazła bez problemu, a przygotowanie kąpieli zajęło kobiecie niespełna dziesięć minut. Chłodna woda, do której weszła Agnes i ta, którą dostała do wypicia, od razu znacząco poprawiły jej samopoczucie. Wydawało się jej nawet, że i w głowie odrobinę jej pojaśniało, choć nieprzyjemne ćmienie nie znikało. Inna sprawa, że chyba jeszcze nie wytrzeźwiała do końca, więc kto wie, czy kac właściwy dopiero nie nadchodził? Na pewno psychicznie nie czuła się najlepiej, po wszystkim, co nagadała wczoraj Victorowi, gdy po którymś z rzędu kielichu wina straciła wszelkie granice.
Flavia nie komentowała ani jej stanu, ani nóg, podrażnionych bardziej, niż wczoraj. Zaproponowała tylko bandaże, w razie gdyby Reimann jednak wolała zabezpieczyć uda, nawet pod sukienką. I podczas gdy rudowłosa siedziała w balii, czerpiąc błogą przyjemność z chłodnej wody, służka dostarczyła jej zioła i rośliny, o które prosiła wczoraj. Agnes mogła teraz przyrządzić sobie maści uśmierzające ból i przyspieszające gojenie, by szybciej pozbyć się wszystkich obrażeń, teraz w jej oczach tak brzydkich, a wieczorem zupełnie obojętnych Victorowi.
Gdy wyszła z kąpieli i już znacznie świeższa wróciła do sypialni, by się ubrać - niezależnie, czy po przygotowaniu maści, czy przed nim - najemnik nadal wydawał się spać. Kiedy jednak zaczęła się krzątać w okolicy, jedno z jego oczu otworzyło się i skupiło na podążaniu za nią.
- Dlaczego ty zawsze wstajesz wcześniej - mruknął. Jego głos był zaspany i zachrypnięty. Obrócił się z brzucha na bok, by widzieć ją lepiej. - Świat by się nie zawalił, gdybyś została tu dłużej.
Obrazek

Dzielnica Portowa

272
Niedopuszczalnym było doprowadzenie sypialni do takiego stanu, jaki widziała aktualnie Agnes. Podłoga się kleiła, sucha teraz, stwardniała ścierka leżała na taborecie, zaś gdy kobieta krzątała się, zobaczyła po stronie Victora niedopitą butelkę wina i zegarek. Nie mogła się powstrzymać i podniosła delikatne urządzenie z podłogi, oglądając, czy stało się z nim coś poważniejszego. Zatrzymał się na dziesiątej piętnaście... co było wczesną porą. Nie wyglądał jednak na stłuczony bądź permanentnie zepsuty, więc na razie kobieta odłożyła go na bok i poszła szukać Flavii.

Dostając wodę do rąk, Agnes zaczęła ją pić, jakby dopiero co wróciła z pustyni. Praktycznie za jednym zamachem opróżniła cały dzbanek i podczas gdy brała zimną kąpiel, poprosiła o kolejną porcję. W międzyczasie weszła do zimnej wody, wzdrygając się, gdy poczuła znaczną różnicę temperatur. Usiadła w balii i powoli obmywając górną część ciała, widziała po raz kolejny obrażenia, które teraz wydawały jej się wręcz obrzydliwe. Oczywiście nie zważała także wczoraj na to, że ma podrażnione uda i podczas jej swawoli z najemnikiem otarła je sobie jeszcze bardziej... ku jej uldze służka wróciła z naręczem nagietków i aloesem, a także wodą. Zanurzając się po szyję w balii, Agnes poprosiła jeszcze Flavię o podgrzanie jednego malutkiego garnuszka wody, który był jej potrzebny do przygotowania maści.

Kilka minut później, gdy ból głowy i zimna kąpiel nieco podziałały, inżynier wyszła z balii, wycierając się niedbale i ponownie pochłaniając gigantyczne ilości wody. Założyła podomkę, przetarła włosy, które oblała sobie po prostu wodą i zabrała się za stworzenie maści. Kwiaty nagietka starła w moździerzu, a gdy wyszła z nich elegancka papka, wzięła liść aloesu, który przekroiła wzdłuż i jego soczysty miąższ wycisnęła prosto do szklanego słoiczka. Dolała nieco ciepłej wody przygotowanej przez Flavię i wymieszała bardzo dokładnie. Z tak przygotowanym specyfikiem wróciła do sypialni ubrać się i zacząć normalny dzień, próbując zapomnieć o wczorajszej egzekucji i wstydzie, jaki przyniosła sobie.

Bandaże zaoferowane jej przez służącą i maść postawiła na parapecie, samej zaś zaczynając krzątać się przy szafach. Wyciągając sukienkę obudowaną szczególnie przy dekolcie, w raczej stonowanym, pastelowym kolorze, usłyszała zachrypnięty głos Victora i aż westchnęła, podenerwowana. — Nie mam wystarczająco dużo życia, żeby je marnować na spanie. Poza tym głowa nie dawała mi spać... i twoje chrapanie.

Obejrzała się na niego, trzymając w dłoni ubranie, które położyła na oparciu łóżka i sama na nim usiadła. Podwinęła do samych bioder podomkę, zabierając maść i zaczęła smarować się po otartych udach, nakładając grubą warstwę na skórę. Następnie owinęła nogi bandażami, aby ból nie przeszkadzał jej w chodzeniu i zajęła się dekoltem oraz kostkami. Skończywszy procedurę, odstawiła słoiczek na taboret, po czym położyła się na plecy, czekając, aż maść zacznie się wchłaniać. — Chce ci się iść do łaźni? Jak tak teraz myślę, to muszę nadrobić wczorajszy dzień, a jeszcze wieczorem idę na kolację do elfa... do tego głowa mnie boli, mam sucho w gardle, a tobie stąd jest bliżej do pracy...

To była tylko i wyłącznie wymówka wypisana czarno na białym na jej twarzy jako pretekst do zaszycia się w pracowni i pochłonięciu pracy, aby zapomnieć o tym, co wczoraj mówiła i wyznawała. Nawet za specjalnie nie patrzyła na Victora, skupiając się na suficie i co jakiś czas dotykając przygotowanego specyfiku.

Dzielnica Portowa

273
Początkowo odpowiedziało jej tylko zaskoczone spojrzenie Victora. Nie spodziewał się, że warknie na niego z niezadowoleniem, które nie wiadomo z czego wynikało. Postanowił więc kompletnie zignorować jej pierwsze słowa, pretensje dotyczące chrapania i zirytowane westchnięcia. Zamknął oczy i z powrotem przekręcił się na brzuch, tak, że mogła widzieć tylko jego przecięte kilkoma bliznami plecy.
Dopiero gdy materac łóżka ugiął się pod jej ciężarem, odwrócił głowę w jej stronę i w milczeniu przyglądał się, jak nakłada przygotowany przez siebie specyfik na bolesne konsekwencje wczorajszego pościgu. I kiedy znowu się odezwała, po raz kolejny jej słowa zawisły w powietrzu bez odpowiedzi. Najemnik westchnął tylko, z łatwością łącząc ze sobą przyczyny i skutki. Biorąc pod uwagę jej dotychczasową niechęć do jakichkolwiek wyznań i zobowiązań, nietrudno było się domyślić, jak ciężko znosi wspomnienia swojej wczorajszej wylewności. Co wcale nie znaczyło, że Victor zamierzał to tak po prostu znosić.
- Agnes... - mruknął i mogłaby przysiąc, że w tym jednym słowie kryła się jednocześnie irytacja i odrobina żalu.
Przekręcił się na plecy i usiadł, przecierając twarz rękami i zaczesując do tyłu swoje ciemne włosy. Zauważył swoje spodnie, zaplątane gdzieś w pościel pomiędzy nimi, a potem zorientował się, że nie ma na sobie niczego, poza prześcieradłem. Póki co więc tylko poprawił jasny kawałek materiału w okolicy bioder i przy okazji znalazł leżący obok łóżka zegarek, który podniósł i obrócił w palcach. Zerknął za okno, ale czerwone niebo nie pomagało w dojściu do tego, czy urządzenie wskazywało właściwą godzinę.
- Pomogę ci - zaproponował. - Razem znajdziemy więcej powodów, dla których nie możesz na mnie dziś patrzeć. Pomyślmy... Bolą cię nogi. Zaćmienie jest. Maść lepiej się wchłonie, jak będziesz tu sama - pokręcił głową. - Co jeszcze wymyślisz?
Rzucił jej z góry zmęczone spojrzenie.
- Nie wiem jak długo chcesz jeszcze udawać sama przed sobą, że nic nas nie łączy, ale nie ma sprawy. Możemy to robić dalej. Wczoraj nic się nie wydarzyło, wypiłaś za dużo wina.
Opuścił nogi na podłogę z drugiej strony łóżka i odwinął się z prześcieradła, by naciągnąć i zasznurować na sobie spodnie. Przez chwilę tak siedział, by w końcu westchnąć ponownie i oprzeć łokcie na kolanach, a niewyspaną twarz skryć w dłoniach. Nie miał może tak okrutnego syndromu dnia następnego, jak Agnes, ale trzeba było przyznać, że znacząco pogorszyła jego samopoczucie w kilku zdaniach na dzień dobry.
- Nie pojmuję cię - mruknął, ale nie widziała jego twarzy; tylko zgarbione plecy i leżący obok niego prototyp zegarka.
Obrazek

Dzielnica Portowa

274
Leżąca na plecach Agnes, z włosami rozrzuconymi po poduszce i podwiniętą koszulą nocną wyglądała nieco jak zaskoczone widmo. Uniosła głowę, patrząc na mężczyznę bawiącego się jej zegarkiem, ponownie nie rozumiejąc jego reakcji. Czy powiedziała coś nie tak? Była skacowana i zażenowana własną wylewnością, owszem, każdemu się zdarza, ale czy naprawdę trzeba ciągnąć temat?

Nie podniosła się, patrząc na plecy Victora mocno poirytowana, że nie potrafi dać jej spokoju akurat dzisiaj, teraz, gdy cierpi. — Głowa mnie na przykład boli, czuję, jakbym zaraz miała eksplodować, a ty jeszcze pogarszasz wszystko — cóż. Do końca to prawda nie była i to raczej Agnes pogarszała, ale akurat teraz nie miała ochoty zastanawiać się nad tym, co mówi. Naprawdę wolała, aby poruszył ten temat wieczorem, jutro, na statku, kiedykolwiek indziej, a nie akurat teraz.

Dotknęła maści, czując, że na razie wystarczy, więc uniosła się z cichym westchnieniem bólu z łóżka, siadając po przeciwnej stronie co Victor i szmatką ścierając resztki. W milczeniu odwróciła się plecami do mężczyzny i ściągnęła z siebie podomkę, zakładając zaraz sukienkę na dzień dzisiejszy. Nie tylko jemu humor się pogorszył w przeciągu sekundy. Agnes także czuła, jakby wisiała nad nią chmura burzowa.

Niezbyt zachęcającym wzrokiem spojrzała na najemnika siedzącego zgarbionego, po czym usiadła obok, biorąc do ręki zegarek. Godzina stała w miejscu. — Znowu się musiał zepsuć. Naprawię ci go później. — Zacisnęła na chwilę usta, po czym wpatrując się w delikatne żłobienia na konstrukcie, wymamrotała: — Gdyby mi na tobie nie zależało, zaczęłabym najpierw szukać dokumentów. Nie naciskałabym na straż i nie zamykałabym cię w pokoju. Ja po prostu nie wiem sama, co czuję. I nie wiem, co ty czujesz.

Zacisnęła mocno dłoń na zegarku, zerkając na Victora z wahaniem. — Pamiętam, co mówiłeś w magazynie, ale nie wspominałam tego, bo się przestraszyłam. I nie wiem... czy to wtedy były twoje emocje, czy mówiłeś prawdę, ale ja wczoraj... nie wiem. To chyba było coś zbliżonego do tego uczucia. Ale wiem na pewno, że jesteś kimś więcej niż tylko... zabawką na samotne wieczory, jak pięknie to ujęła Vasati. Po prostu nigdy nie byłam w takiej sytuacji, jest dla mnie nowa i niezręczna. Znacznie lepiej czuję się z maszynami. Zdaję sobie sprawę, że są delikatne, ale jednocześnie wiem, jak o nie dbać i jak naprawiać. - Stuknęła palcem o zegarek. Miała minę, jakby naprawdę wiele ja to kosztowalo, a w końcu jeszcze bolała ja glowa. - Emocje są dla mnie napisane w nieznanym języku, którego jeszcze się nie nauczyłam.

Dzielnica Portowa

275
Ze strony Victora dobiegło tylko ciche parsknięcie śmiechem i krótkie "no tak", gdy stwierdziła, że to on wszystko pogarsza. Nie wyglądał, jakby miał siłę się teraz o cokolwiek kłócić, więc na tym się skończyło, nie dodał nic więcej. Może faktycznie lepszą okolicznością do takiej rozmowy byłaby... właściwie każda inna. Ale nic na to nie byli w stanie poradzić, że temat wypłynął akurat dziś. Prawdopodobnie byłoby zupełnie inaczej, gdyby Agnes nie zaczęła panicznie szukać sposobów na wykręcenie się z ich wspólnych planów.
Najemnik wyprostował się, gdy poczuł, że kobieta siada obok i uniósł na nią wzrok. Nie spostrzegła w nim smutku, czy cierpienia, raczej zwyczajne zmęczenie - choć zapewne nie tylko fizyczne. Radzenie sobie na raz z własnymi emocjami i tymi należącymi do niej nie należało do najłatwiejszych zadań. Zresztą, wiedział już, jak bezsensowne jest oczekiwanie od niej jakichkolwiek deklaracji i wyznań, więc i teraz nie oczekiwał niczego.
Kiedy zaczęła się tłumaczyć, Victor opuścił wzrok na zegarek i kurczowo zaciśnięte na nim palce kobiety. Pokręcił głową.
- Nie o to mi chodzi. Nie potrzebuję od ciebie wyznań i dowodów na to, że ci na mnie zależy. Wiem o tym.
Uśmiechnął się krzywo, gdy wspomniała o Vasati, ale chyba nie był urażony tym porównaniem, choć elfka z pewnością chciała w ten sposób dopiec im obojgu. Chyba naprawdę trzeba było się postarać, żeby wyprowadzić mężczyznę z równowagi i głupim komentarzom elfki było do tego bardzo daleko.
- Tego się nie uczy, Agnes. Nie ma do tego książek i narzędzi. Nie wszystko da się zdefiniować. Nie wszystko ma logiczne uzasadnienie i szczegółowy schemat, którego trzeba się trzymać - gestem wskazał trzymany przez nią zegarek. - Nie wszystkiemu trzeba nadawać nazwę. Ale skoro już to zrobiłaś, tak jak ja wcześniej... to co w tym złego?
Zamilkł na moment, może dając jej czas na zastanowienie, a może samemu zatapiając się na moment w rozmyślaniach.
- Nie mam pojęcia, czego tak się boisz, ale musisz wiedzieć, że to niczego nie zmienia. Niczego- uniósł na nią wzrok. - Bardziej niezręcznie się czułem, jak wytknęłaś mi chrapanie.
Przez chwilę wyglądał, jakby chciał podnieść rękę i objąć kobietę, ale ostatecznie z tego zrezygnował.
- Ty byłaś pijana, ja... nawet nie wiem, jak określić to, co czułem, kiedy otworzyłem oczy w tym pieprzonym magazynie i zobaczyłem ciebie. Powiedziałem, co powiedziałem, ale to nie znaczy, że nagle świat stanie na głowie. Dziś chciałem tylko obudzić się i zobaczyć ciebie obok, jedyny pozytyw przy tym bólu głowy i całej reszcie. Zamiast tego dostałem opieprz za chrapanie i informację, że mam sobie iść do pracy.
Podniósł się z łóżka i przeszedł na drugą stronę pokoju, by zgarnąć z krzesła zdjętą wczoraj koszulę. Przeciągnął ją przez głowę, a potem związał włosy, przeczesując je uprzednio palcami. Przeniósł na Agnes pytające spojrzenie.
- Mam sobie iść do tej pracy, czy przestaniesz panikować i zrobimy to, co planowaliśmy robić? - spytał, rzucając jej krótki, niepewny uśmiech.
Obrazek

Dzielnica Portowa

276
W takim razie czego... — zaczęła mówić, ale Victor kontynuował, opowiadając o czymś, czego... nadal nie rozumiała. Nawet parsknęła i z niedowierzaniem spojrzała na niego, po czym odpowiedziała tonem, jakby tłumaczyła coś dziecku. — Na wszystko jest odpowiedź, tylko czasami jest poza zasięgiem. Wszystko da się logicznie wytłumaczyć, nawet jeśli trzeba do tego się dwa razy bardziej napracować. Po prostu ludzie są bardziej skomplikowani, jeśli wchodzi się w bardziej intymne relacje i jeszcze się tego zwyczajnie do końca nie nauczyłam.

Każdy natomiast ma jakieś lęki przed nieznanym i o ile ja nie waham się przecierać szlaków w nauce, to wydaje mi się, że zrozumienie ludzkich relacji jest dla mnie właśnie czymś nowym, czego się boję. To jest kompletnie nieracjonalne — ostatnie zdanie mruknęła bardziej do siebie. Właśnie, czego się tak bała? Angażu w związek, czy może tego, że jeśli kiedyś przyjdzie sytuacja, w której będzie musiała wybrać między uczuciem a pracą, to nie będzie potrafiła?

A może w głębi duszy czuła, że praca była dla niej ważniejsza, ale nie na tyle, by bez wahania rzucić wszystko w imię miłości? Bądź odwrotnie, bała się poświęceń dla innych ludzi, wiedząc, że prędzej czy później doszłoby do sytuacji, w której ona musiałaby poświęcić albo siebie, albo innych...

Wydaje mi się też, że to kwestia pracy. Całe życie się jej poświęcałam, a jeśli nie praca, to nauka. Nigdy nie miałam nikogo oprócz papy i mamy, z kim miałabym głębszą relację i nie wiem, jak się zachowywać w takiej sytuacji. Wybacz, że się wcześniej uniosłam, ale czasami wolę unikać tematu. Kompletnie irracjonalne.

Zerknęła na niego, gdy zadał jej pytanie o łaźnię. Odwzajemniła uśmiech, wstając z łóżka i podchodząc do mężczyzny, obejmując go w pasie. — Możemy iść. Oby łaźnie przywróciły mi stan sprzed kilku dni, bo inaczej chyba wskoczę do morza, zanim wezmę się do pracy — spojrzała na najemnika z zawahaniem. Otworzyła usta, w myślach bijąc się sama ze sobą.

Była pionierką, przecierała szlaki w inżynierii i nauce. Tworzyła innowacje tam, gdzie inni bali się zapuszczać ze względu na stare, sprawdzone sposoby, a bała się czegoś, co siedziało w niej samej. I jeśli kiedykolwiek przyjdzie jej wybrać, to poradzi sobie tak samo – racjonalnie, logicznie, nie bojąc się ryzyka.

Czy to znaczy... inaczej — powiedziała w końcu po kilku sekundach mocnego zawieszenia. Z początku chciała znowu wymijająco odpowiedzieć, ale zmarszczyła brwi, zła sama na siebie i wyprostowała się z uśmiechem. — JA chciałabym od nas czegoś więcej niż niestabilnej relacji. A właściwie, chciałam to powiedzieć oficjalnie, żeby mieć to z głowy. A to znaczy, że chciałabym poznać cię bardziej. Na przykład wczoraj wspominałeś coś chyba o starszym bracie. Ty też możesz mnie poznać bardziej — uśmiechnęła się, mówiąc to już swoim zwyczajowym głosem, chociaż bardzo ją od tego wyznania rozbolała głowa.

Tak czy siak zamierzała przejść się z Victorem do łaźni, a potem wrócić i zacząć oficjalnie dzień od posprzątania własnego gabinetu, porozmawiania z bliźniakami i zajęcia się dokumentami, zaś na samym końcu czekała ją kolacja z Sehleanem.

Dzielnica Portowa

277
Victor tylko pokręcił głową, ewidentnie się z nią nie zgadzając, ale jeśli potrzebowała racjonalizacji wszystkiego wokół, to nie zamierzał jej tego zabraniać. Nie rozumiał jej obaw, bo o nich nie wiedział, choć gdyby się do nich przyznała, pewnie miałby coś do powiedzenia na temat wybierania pomiędzy pracą, a bliskimi jej ludźmi. Jej założenie, że kiedyś będzie musiała w ogóle taką decyzję podjąć, było bardzo pesymistyczne.
- Udawanie, że nic się nie wydarzyło, byłoby lepsze, gdybyś nie zaczęła wymieniać powodów, dla których nie mogę tu być - mężczyzna parsknął śmiechem. - Musisz popracować nad skuteczniejszym unikaniem tematów.
Jego uśmiech poszerzył się, gdy jednak postanowiła do niego podejść i objąć go w pasie. Chyba faktycznie według niego nie stało się nic nadzwyczajnego. Fakt, wyznali sobie uczucia, o jakich nie rozmawiali wcześniej, ale w obu przypadkach nie byli w pełni swoich władz umysłowych. Może będzie można to potraktować jako punkt przełomowy ich związku, gdy oboje będą naprawdę wiedzieć o czym mówią. Odgarnął z jej ramion włosy, których nie zdążyła jeszcze związać.
- Słona woda? Świetny pomysł - rzucił w odpowiedzi na jej pomysł wskakiwania do morza. Wpakowanie soli w rany było ostatnim, co poprawiłoby jej samopoczucie.
Widziała, jak spojrzenie Victora rozjaśniło się nieco, ale nie przerywał jej, czekając, aż zbierze się w sobie i powie to, co ma do powiedzenia. Zmarszczył brwi z udawanym niepokojem, choć cień uśmiechu wciąż błądził po jego ustach.
- Myślałem, że ta relacja jest całkiem stabilna - odparł. - Przez dwa lata żyłem w błędzie?
Zaśmiał się cicho i pochylił, by pocałować ją krótko, a potem pociągnąć w stronę wyjścia z sypialni.
- Mój brat ma na imię Erco. Myślę, że byście się polubili. Gdybyśmy mieli więcej czasu i nie byłabyś nieuleczalną pracoholiczką, mógłbym cię tam zabrać na tydzień. Teraz co najwyżej będzie go można przyciągnąć na Kattok, jak już powstanie tam sensownie funkcjonująca kolonia. Dawno go nie widziałem.
Puścił ją przodem przez przejście i zamknął za nimi drzwi do sypialni, ruszając zaraz po schodach na dół.
- Umieram z głodu. Muszę coś zjeść najpierw. A moja głowa zaraz eksploduje. Nie masz na to jakichś ziół, czy czegoś?
Na jednym z krzeseł na parterze siedział Rafael, który na ich widok podniósł się i ukłonił lekko na przywitanie.
- Pani Agnes, pozwolę sobie tylko przypomnieć, że rachunek w lecznicy wymaga uregulowania - poinformował ją ostrożnie. - Jestem w stanie pokryć koszt własnego leczenia, ale pan Victor...
- Ja też jestem w stanie pokryć koszt własnego leczenia - odparł najemnik. - Zajmę się tym popołudniu.
Obrazek

Dzielnica Portowa

278
Lepsza słona woda, niż łupienie w głowie — odpowiedziała, odwzajemniając pocałunek i śmiejąc się pod nosem. — Wiesz, o co mi chodzi i nie każ tego powtarzać, bo ciebie wrzucę do morza. — Dała się pociągnąć poza sypialnię, zapominając kompletnie o włosach. Z ciekawością wysłuchała jego opowieści o bracie, wywracając jedynie oczami.

Pracę mogę zabrać gdziekolwiek, a wieczory przeważnie mam wolne. Teraz ty rzucasz wymówkami. A na Kattok minie nam... sporo czasu, zanim coś tam wyrośnie, chyba że wymyślę sposób, jak wszystko przyspieszyć — odwróciła się na sekundę, rzucając jeszcze jeden uśmiech mężczyźnie, prawie przy tym spadając ze schodów, podobnie zresztą do wczoraj. — Coś się znajdzie, sama bym z tego skorzystała.

Widząc Rafaela, który był... we względnej pełni sił, Agnes skinęła głową. Otworzyła usta, chcąc zaprotestować przeciwko powstaniu starszego mężczyzny, ale i tak było już za późno. Jeszcze te wszystkie rachunki, które musiała pokryć, przyprawiło ją to o kolejne spazmy w głowie. Westchnęła, kręcąc głową. — Spokojnie, zajmę się tym. Jestem panią domu, z mojej winy to wszystko się stało, więc to moja odpowiedzialność.

Jeśli kamerdyner chciałby protestować, bardzo szybko wolała go uciąć. Co zaś do Victora, to zasiadając do stołu, powiedziała tylko: — Twoimi rachunkami też się zajmę. — Następnie poprosiła Sonię o śniadanie dla dwojga, które zjadła raczej z niewielkim apetytem. Następnie własnoręcznie przygotowała napar na ból głowy, który wypiła razem z kochankiem, zaś na samym końcu mogli ruszyć do łaźni.

Jeśli koń Vasati nadal stał przed wejściem, raczej mogła go użyć, jeśli zaś nie, to spacer w kapeluszu chyba by jej nie zaszkodził. Tak czy siak po dotarciu do budynku, zamierzała spędzić tam trochę czasu, relaksując się w chłodnej wodzie, zmywając z siebie wydarzenia dnia poprzedniego, w tym i kaca. Mogła w końcu skupić się na tym, na czym powinna – dopięciu rachunków, pakowaniu i zakończeniu układów z niektórymi kontrahentami.

Z Victorem rozdzieliła się tak, jak było mu wygodniej – jeśli jeszcze chciał wrócić do siebie do domu, na pewno lepiej byłoby mu rozejść się pod łaźnią, zaś jeśli chciał iść bezpośrednio do doków, to Agnes mogła mu jeszcze chwilę potowarzyszyć. Tak czy siak w końcu dotarła z powrotem do siebie i zamykając za sobą drzwi, poczuła ulgę.

Przeszła się korytarzem do malutkiego holu, zerkając do kuchni. Jeśli była tam Sonia, poprosiła ją, aby przy pierwszej okazji wysłała bliźniaków do jej gabinetu, gdzie chciała z nimi porozmawiać. Jeśli kobieta dopytywała po co, Agnes raczej by ją zbyła odpowiedzią pokroju "ogólnie". Jeśli zaś nie ich matka, to Rafael bądź któryś z ochroniarzy mógł im to przekazać. Tak czy siak, ruszyła do pracowni, gdzie zamknąwszy za sobą drzwi, zaczęła powolutku sprzątać.

Na pewno Flavia zdążyła zmyć plamę atramentu ze ściany, zebrać dokumenty i poustawiać bibeloty na swoim miejscu, ale zadaniem Agnes nie było to, a ogólne posortowanie wszystkich dokumentów. Wyciągnęła z tuby cały plik i zaczęła rozstawiać je wedle ich wcześniejszego ustawienia – dalsze plany na jeden stosik, te, które zamierzała realizować niedługo na inny, a jakieś kompletne bazgroły na jeszcze kolejny. Następnie pierwszy i ostatni plik przewiązała osobno i włożyła do różnych szuflad. Jeszcze się nie zdecydowała, które ryzyko podejmie, czy pojedzie ze wszystkim na Kattok, czy część zostawi tutaj, pod opieką Rafaela, bądź może nawet w jakiejś bezpiecznej skrytce.

Tak czy siak położyła przed sobą swoją świętą księgę rachunkową, gdzie zapisywała cały bilans zysków i strat i mając prawdopodobnie przed sobą rachunki medyczne, zaczęła wpisywać cyfry do kolumn, łącznie z planowanymi na Kattok zakupami, czynszem i wypłatami. Nie wyglądało to za ciekawie, więc gdy już przyszli do niej bliźniacy, kazała im usiąść, z ulgą na razie odkładając tego demona.

Złożyła dłonie na stole i powiodła po ich twarzach, sama mając bardzo poważną minę. — Adrien, Blaise. Macie już po czternaście lat i jakkolwiek wasza matka wykonuje niesamowitą pracę w moim domu, zaczęłam mieć ostatnio wrażenie, że chyba wam się nudzi powoli. Ja w waszym wieku pomagałam już ojcu w warsztacie. Wy zaś jesteście wystarczająco wyrośnięci, aby też mieć powoli własne plany i marzenia, a już tym bardziej na pewno jesteście zdatni do pracy — wyciągnęła puste kartki papieru i dwa rysiki, ale na razie ich nigdzie nie podawała. Zamiast tego zapytała: — Zanim przejdę do sedna, chciałabym wiedzieć, czym się interesujecie? Co myśleliście, że będziecie robić, gdy już całkiem dorośniecie? W czym jesteście aktualnie najlepsi?

Dzielnica Portowa

279
Victor z łaźni postanowił udać się jeszcze do swojego domu. Też miał sporo obowiązków do nadrobienia, nawet jeśli nie był przez to tak zestresowany, jak Agnes. Wróciła więc do siebie sama, zastając dom w spokoju, jaki powinien w nim panować zawsze. Sonia z lekkim zaniepokojeniem obiecała przysłać do niej swoich synów, pewnie spodziewając się, że coś przeskrobali i teraz będą musieli ponieś tego konsekwencje - jak zresztą, według niej, zdarzało się zbyt często. W rzeczywistości Blaise i Adrien nie byli problematyczni, choć matce uwielbiali płatać figle i utrudniać jej życie.
Gabinet, przedtem prawie zdemolowany, teraz doprowadzony był już do względnego porządku, jednak do momentu, w którym Agnes przyniosła tam swoje prace i książki, było w nim bardzo pusto. Przywrócenie mu dawnego charakteru nie zajęło jej wiele czasu, bo dobrze pamiętała, gdzie co leżało i nad czym pracowała ostatnio. Wydawało się jej, że żaden z projektów nie zniknął, choć ciężko jej było to teraz stwierdzić - zbyt wiele kartek, zbyt wiele rysunków technicznych, zbyt wiele obliczeń i szczegółowych opisów, by zorientować się, czy każdy z nich wrócił teraz na swoje właściwe miejsce.

Bracia zapukali do jej gabinetu niecałe pół godziny później. Wyglądali na nieco zestresowanych, bo rzadko zdarzało się jej wzywać ich obu. Nie wiedzieli czego się spodziewać i na pewno troska o ich przyszłość była poza obrębem ich podejrzeń. Usiedli na dwóch krzesłach naprzeciwko niej, a gdy powiedziała o co jej chodzi, synchronicznie zerknęli na siebie nawzajem.
- To znaczy... co lubimy robić? - upewnił się Adrien.
- No i co robimy dobrze, przecież ci pani mówi wyraźnie - jego bliźniak przewrócił oczami. - Ja ostatnio zrobiłem stołek. Mogę pobiec i przynieść.
- To nie stołek, tylko jakiś koślawy trójnóg.
- Bo nie miałem drewna na czwartą nogę!
- I ciągle się chybocze.
- Bo nie służy do wchodzenia na niego nogami, tylko siadania - Blaise odwrócił się z powrotem do Agnes, zanim Adrien zdążył na to odpowiedzieć. - Tylko nie miałem narzędzia do wygładzenia go. Wystrugałem na tyle ile się dało.
- A potem od matki dostałeś za stępienie noża.
- Mogłem strugać twoją głową, ale jest zbyt tępa.
Adrien przez chwilę wyglądał, jakby po tym komentarzu był gotowy wkroczyć na wojenną ścieżkę, ale w porę zorientował się, że jednak nie są tu sami, bądź z matką, która znosiła te przepychanki na co dzień. Zaczerwienił się i usiadł prosto. Jego brat sekundę później zrobił dokładnie to samo.
- Ja dobrze pływam - mruknął Adrien. - I szybko biegam. Na pewno bym konno dobrze jeździł, gdybym mógł spróbować. I jestem ze dwa razy silniejszy od niego.
- Ta, dwa razy.
- Ostatnio jak te kosze niosłeś to prawie padłeś w połowie.
- Bo nic nie jadłem rano!
- Aha.
- Chcesz, to ci udowodnię zaraz.
- Nie chcę, bo padniesz - Adrien przewrócił oczami, zupełnie tak, jak jego brat chwilę wcześniej. - Mama mówi, że też dobrze gotuję. Czasem ja robię jedzenie, jak ona jest zmęczona.
- Miałeś nikomu nie mówić, tłuku!
- Ale to jest coś, w czym jestem dobry!
Obrazek

Dzielnica Portowa

280
Chłopcy zaczęli się między sobą przepychać, gdy zapytała ich, co lubią robić, w czym są dobrzy i czym chcieliby zajmować się w przyszłości. Z początku siedziała prosto, przeskakując z jednego na drugiego, ale słysząc ich małą kłótnię westchnęła i oparła się wygodniej o krzesło. Zerknęła na księgi i rysunki poukładane mniej więcej na tym samym miejscu, w którym się znajdywały, zastanawiając się przy tym, czy wszystko było na swoim miejscu.

Uniosła delikatnie rozbawiona wzrok na bliźniaków, słuchając przepychanek i mimowolnie wracając do swoich czasów w Saran Dun. Może i bliźniaka nie miała, ale jej młodszemu bratu czasami obrywało się słownie. Wyglądał on wtedy podobnie do Adriena – gotowy do bardziej bezpośrednich starć, nie mogąc znaleźć odpowiedniej riposty na jej przytyki. Potem jej to przeszło, gdy poszła na Akademię, a on został w warsztacie ojca. Nie musiała mu dopiekać bardziej, niż robiła to samą swoją obecnością.

Wystarczy — powiedziała ostrzej, chcąc uciąć ich paplaninę. Nie skomentowała tego, że jej gospodyni wysługiwała się synem, ani tego, że czasem się zaharowywała, notując to jednak w pamięci. Sięgnęła natomiast po kartki papieru i rysiki i podsunęła to chłopakom, po czym wstała z krzesła i stanęła za nimi. Może i na pierwszy rzut oka Blaise wydawał się być lepszym kandydatem, ale Agnes chciała zobaczyć jeszcze, jak poradzą sobie jako jej asystenci – a to oznaczało umiejętność pisania, czytania i skupiania się na czynnościach i presji czasu. — Rafael uczył was czytania i pisania, prawda? Weźcie w dłonie rysiki i słuchajcie uważnie. Będę za chwilę mówić. Każde moje słowo macie zapisać najlepiej jak potraficie. Rozumiem, że nie jesteście skrybami, ale macie się starać.

Jeśli zobaczyła, że są gotowi, ręce schowała za plecami i zaczęła krążyć zwyczajowo po pokoju, tym razem specjalnie. Jej kroki miały rozpraszać chłopców – sama będąc na pierwszym roku nie potrafiła czasami się skupić, gdy ktoś chodził koło niej i stukał obcasami o nie dajcie bogowie kamienną posadzkę. W ten sposób chciała sprawdzić, który będzie się mniej gubił w jej słowach. Zerknęła po swojej biblioteczce, szukając po tytułach czegoś, o czym mogłaby kilka zdań opowiedzieć. W końcu natrafiła na tytuł traktujący o bioplazmie magii. — Zważywszy na skomplikowaną naturę bioplazmy magii, należy zachować wszelką ostrożność podczas destylacji ogników oaz. Temperatura powinna być tak niska, aby woda zamarzała w przeciągu minuty, nie dłużej. — Mówiła wyraźnie i powoli, i tak dając im fory. Zerknęła przez ich ramiona na to, co piszą, a także na wyrazy ich twarz. — Ostrożnie należy umieścić eterum i kontrolować proces skraplania, a następnie metodą destylacji oczyszczać substancję z niepotrzebnych cząstek metalów.

Wróciła na swoje miejsce, odchrząkując. Zabrała ich gryzmoły, porównując je ze sobą. W międzyczasie zaczęła opowiadać w końcu o powodzie, dla którego ich tutaj wezwała i kazała pisać pod dyktando. — Pytałam, co lubicie robić i kim chcielibyście zostać w przyszłości, bo nie będę tolerować lenistwa, nawet pod moją nieobecność. Jesteście w takim wieku, gdzie niektórzy wasi rówieśnicy zaczynają uniwersytety bądź ciężko harują w dokach na pajdę chleba. Wy macie to szczęście, że żyjecie ze mną i jestem w stanie poprawić wasz... status społeczny. Jestem człowiekiem wielu talentów i jednego z was mogę zabrać na Kattok jako asystenta. Oprócz podstawowych prac pokroju pisanie, zapewnianie mi materiałów do pracy, jeden z was będzie mógł poduczyć się przy okazji absolutnych podstaw alchemii i mechaniki.

Zerknęła po ich twarzach, patrząc na reakcje. — Czeladnictwo u mnie wiąże się z nieobijaniem się i pełnym skupieniem. Rozumiem popełnianie błędów, ale oczekuję, że jeśli do jakiegoś dojdzie, to nigdy się nie powtórzy. Poza tym Kattok nie będzie oznaczało kręcenia się po dżungli, bo nawet ja zamierzam ograniczyć to swojej osobie do niezbędnego minimum. Będziecie siedzieć w namiocie, pisać, czytać i uczyć się. — Oderwała całkiem wzrok od papierów, przesuwając je na bok. — Drugi zostanie tutaj, w stolicy. Jestem w stanie zapewnić start, środki i rekomendacje, gdziekolwiek byście nie chcieli się przyuczać, a jeśli nie będziecie chcieli w żaden sposób się przyuczać do żadnego porządnego zawodu, to oczekuję znalezienia czegokolwiek do roboty. Może być nawet chłopiec na posyłki albo doker, nie interesuje mnie to.

Dzielnica Portowa

281
Posłusznie przyjęli rysiki i kawałki papieru, potwierdzając przypuszczenia Agnes, że faktycznie byli uczeni pisania i czytania. Czy jednak ta nauka, którą zapewniał im w wolnej chwili Rafael, była wystarczająca, by spełnić jej życzenie? Znów zerknęli po sobie i niepewnie zabrali się za zapisywanie tego, co im dyktowała. A tekst, jaki wybrała, nie należał do najłatwiejszych. Adrienowi nie przeszkadzało jej spacerowanie, ale Blaise zerkał na nią raz po raz, prawdopodobnie przepełniony frustracją, której jednak uprzejmie po sobie nie pokazywał.
W końcu wręczyli jej swoje zapiski, nie wiedząc jaki był cel tego eksperymentu. Adrien zapisał wszystko, słowo w słowo, choć niektóre z nich ciężko było zrozumieć przez liczbę błędów w nich zawartych. Spieszył się też, więc i staranności można było mieć sporo do zarzucenia. Pismo Blaise'a było dużo czytelniejsze, a zapis dużo bardziej prawidłowy, ale niektóre wyrażenia zostały przez niego pominięte i zastąpione kropkami - prawdopodobnie wtedy, gdy rozproszyła go stukaniem obcasów i plątaniem się w tę i z powrotem w zasięgu jego wzroku. Co było dla niej ważniejsze, umiejętność skupienia mimo warunków, czy dokładność i czytelność zapisu?
- Nic z tego nie zrozumiałem - mruknął Adrien, a Blaise wyjątkowo powstrzymał się od złośliwego komentarza, pewnie tym razem całkowicie zgadzając się z bratem.

Gdy poinformowała ich o celu tego spotkania, brwi obu bliźniaków powędrowały w górę. Adrien po chwili konsternacji uśmiechnął się, a mina Blaise'a, która najpierw była pozytywnie zaskoczona, zrzedła. Kalejdoskop emocji przelewał się przez ich mało pokerowe twarze, gdy trawili propozycję, jaką im rzuciła. Oczywiście, była to ogromna szansa i obaj wyraźnie zdawali sobie z tego sprawę. Ale coś ich trapiło - coś, co nie pozwalało im wykłócać się w tym momencie o to, który z nich bardziej zasługuje na rolę asystenta.
- Z pisaniem i czytaniem i uczeniem się, to ogólnie chyba Blaise lepiej sobie radzi - stwierdził Adrien w końcu, po długiej chwili pełnego napięcia milczenia.
- Tak, ale Adrien jest pracowity i jak się już raz na coś zaweźmie, to zawsze to zrobi - odparł drugi.
Znów zapadła cisza. Chłopcy zerknęli po sobie niepewnie, by przenieść potem wzrok na Agnes.
- Nie jesteśmy leniwi - podkreślił Blaise, w razie gdyby ich wahanie miało spowodować takie przypuszczenia. - I nie obijamy się.
- To prawda. Pomagamy w domu cały czas.
- We dwóch.
- Tak.
Spoglądali na kobietę, chyba bojąc się powiedzieć o co im właściwie chodzi. Trochę jakby oczekiwali, że domyśli się sama.
- Nie myśleliśmy, że któryś z nas będzie mógł popłynąć na Kattok też. Razem z panią - przyznał Adrien.
- A drugi zostanie tutaj. Ale to... to bardzo duża szansa.
- Tak samo jak te... środki i rekomendacje tutaj. W stolicy.
- To prawda. Obaj moglibyśmy mieć dużo lepsze życie niż...
- Niż inni.
- Właśnie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

282
Dwie kartki były zapisane diametralnie różnie. Pismo Blaise'a było całkiem ładne, ale jego roztrzepanie nie pomogło w zapisie niektórych słów, które zostały ominięte. Przez to skrypt był niekompletny, co mogło być z czasem problemem. Adrien z drugiej strony potrafił się skupić, ale jego pismo pozostawiało wiele do życzenia. Tego jednak dało się wyuczyć, podobnie do poprawnej ortografii. Pytanie tylko, czy nadawałby się na inżyniera, bądź alchemika?

Nie musicie rozumieć, żeby potrafić pisać — odpowiedziała i zaczęła opowiadać, dlaczego ich do siebie wezwała. Gdy skończyła, uważnie ich lustrowała, oceniając reakcje i samej się ciągle zastanawiając, kogo z nich mogłaby wziąć. Zorientowała się dopiero po fakcie, że chyba właśnie nazwała ich leniwymi, chociaż faktycznie coś robili w domu... ale dla niej to było za mało. Przetarła dłonią czoło, zastanawiając się, jak to ugryźć. — Nie uważam was za leniwych. Widzę, że pomagacie w domu, ale to też jest pora, żeby zacząć myśleć o swojej przyszłości. Tak jak mówię, macie szansę zostać kimś więcej, niż robotnikiem, czy służącym w czyimś domu. Naciskam po prostu na to, że będę wymagać sporo poświęcenia i skupienia.

Nie potrzebuję też kogoś, kto tylko wykuje formułki, albo nauczy się ładnie rysować projekty, a kogoś, kto to zrozumie i nie będzie bał się zadać pytań, jeśli wiedza nie będzie mu wchodzić — przerwała, znowu pewnie bardziej ich strasząc. Uśmiechnęła się więc do nich na tyle, na ile potrafiła i kontynuowała: — Jesteście na tyle dorośli, że możecie sami decydować. Jeśli zrobię to za was, nie wiem, czy drugi nie poczuje się poszkodowany. Poza tym wolę też wiedzieć, jeśli któryś z was nie będzie czuł się dobrze w takim zawodzie.

Chciałabym wam dać lepszą przyszłość, ale też rozumiem, że do tej pory... nie myśleliście nad nią w taki sposób, jaki wam to oferuję, nie mając nawet styczności zbytnio z alchemią czy inżynierią. Dlatego możecie się zastanowić... do jutra? Im szybciej, tym lepiej. W innym wypadku sama zdecyduję, kto ze mną jedzie, a kto zostanie w stolicy i będzie się przyuczał do innego zawodu. Pasuje wam taki układ?

Dzielnica Portowa

283
- Ale my chcemy zostać kimś więcej - zgodził się Blaise, gdy Agnes zaczęła przytaczać swoje argumenty. Wciąż jednak coś było nie tak i kobieta najwyraźniej nie była w stanie dojść do tego, w czym tkwił problem.
Znów spojrzeli po sobie. Potem Blaise skupił się na stercie papierów na biurku rudowłosej, a Adrien zaczął przyglądać się własnym splecionym dłoniom. Okazja, którą przed nimi postawiła, była większa, niż cokolwiek innego, co mogła im dać. Musieli zdawać sobie z tego sprawę i, z tego co mówili, tak właśnie było. Skorzystanie z tej propozycji wyniosłoby ich ponad stan, w jakim się urodzili. Mogliby sami o sobie stanowić, może nawet kiedyś pracować dla siebie, a nie kogoś innego jako służący, czy kamerdyner.
- Myśleliśmy o przyszłości sporo - znów odezwał się Blaise, zerkając na brata, który zrobił się nagle małomówny. - Nie jesteśmy już dziećmi przecież.
Trudno było się z nim zgodzić, biorąc pod uwagę jak momentami się zachowywali, ale dobrze, że mieli świadomość zbliżającej się dorosłości i nieuniknionego wzięcia odpowiedzialności za własne życie.
- Zastanowimy się to jutra - zgodził się.
Wciąż jednak żaden z nich nie podniósł się ze swojego krzesła. Blaise przygryzał policzek od środka, przesuwając spojrzeniem po wszystkim, co znajdowało się w gabinecie, poza samą Agnes, a Adrien z niemałym zainteresowaniem obserwował jeden ze szwów na nogawce swoich spodni. W końcu podniósł głowę, zerknął na brata i odezwał się, wreszcie ubierając w słowa to, co leżało im obu na sercach.
- A nie ma szansy, żebyśmy... na przykład... obaj popłynęli? Albo obaj tu zostali? Jak nie, to rozumiem, ale my zawsze byliśmy razem i gdybyśmy teraz mieli być na dwóch różnych wyspach... ale rozumiem, to i tak dobrze, że jednego z nas chce pani zabrać i drugi wcale też nie będzie pokrzywdzony... ale gdybyśmy mogli... we dwóch, zamiast pojedynczo...
Myśl o rozdzieleniu nie pozwalała im cieszyć się z propozycji, która mogła zmienić ich życia. Od urodzenia byli przecież braćmi, Adrien i Blaise, zawsze razem. I choć działali sobie na nerwy i doprowadzali się nieraz do białej gorączki, tak wciąż byli bliźniakami, przywiązanymi do siebie nawzajem bardziej, niż do kogokolwiek innego. Blaise nie zaprzeczył, ani nie zaprotestował, więc najwyraźniej dokładnie ten sam ciężar leżał mu na sercu. Nigdy dotąd nie rozdzielało ich morze.
Obrazek

Dzielnica Portowa

284
Agnes spoglądała na bliźniaków, którzy ewidentnie nie wyglądali, jakby cieszyli się z takiej okazji. Na jej twarzy zaczęła występować irytacja – za nic w świecie, nie rozumiała, o co im chodziło. Czy nie chcieli się uczyć nowych rzeczy, będąc przyzwyczajonym do raczej prostego, niezobowiązującego życia? Może i to było dużo wiedzy do przyswojenia, ale później praca się zwracała. Kobieta nie musiała należeć do stanu szlacheckiego, aby żyć w dostatku i mieć własną służbę, której częścią oni de facto byli.

Dopiero gdy wypaplali, co im siedziało na duszy, Agnes podniosła szczerze zaskoczona brwi. Nie rozumiała takiego przywiązania, samej niespecjalnie czując sporą więź ze swoim bratem,aby nawet myśleć o tym, że miałaby zrezygnować z kariery. Przez chwilę ją przytkało, gdy przetrawiała tę informację, aż w końcu powoli się wyprostowała i zerknęła w oczy każdemu z nich. — Zrezygnowalibyście z szansy na lepsze życie tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia? — Nie było to może najbardziej czułe słowa, jakie wypowiedziała, ale w jej głosie słychać było zdziwienie. — Nie będziecie wiecznie mieszkać pod jednym dachem. Dorośniecie, założycie rodziny i będziecie musieli się w końcu rozdzielić. Im dłużej będziecie od siebie zależni, tym ciężej będzie wam się rozstać, aż dojdzie do momentu, w którym będziecie mieli po pięćdziesiąt lat i będziecie w toksycznej relacji ze sobą.

Zerknęła na ich pismo. Mogłaby ich wziąć ze sobą, ale nie uczyłaby dwójki naraz. Musieliby wybrać, kto będzie się od niej uczył, a kto... będzie robotnikiem. Chciała dać im obu szansę, ale chyba znała odpowiedź, jaką dadzą. Ze skrzywioną miną powiedziała: — Zabranie was obu na wyspę nie będzie problemem samo w sobie, ale musicie zdać sobie sprawę, że nie będę uczyła was obu. Jeden będzie moim asystentem, a drugi co najwyżej będzie nosił skrzynie, a później pomagał w budowie miasta. Może zdołałabym znaleźć kogoś, kto wziąłby któregoś z was na czeladnika, ale niczego nie gwarantuję. Jeden z was zostając w stolicy, faktycznie macie szansę na zostanie kimś więcej. Zastanówcie się poważnie nad tym, czy jest to tego warte i wróćcie do mnie jutro rano z odpowiedzią.

Oddelegowała zniesmaczona chłopców, zostając sama w gabinecie. Nie będzie ich na siłę namawiać, ale przynajmniej ma czyste sumienie, że wyłożyła im konsekwencje takiego... przywiązania. Po krótkiej kontemplacji stwierdziła także, że ze swoją bezpośredniością i niezrozumieniem niektórych emocji byłaby okropną matką. Sama myśl o tym wstrząsnęła nią do cna, dlatego wróciła do księgi rachunkowej, zamaczając końcówkę pióra w atramencie i zajmując swój czas do obiadu, a potem dalej, do wieczora, gdy miała spotkać się w celach biznesowych z Sehleanem.

Późnym popołudniem oderwała się od papierów, aby wziąć orzeźwiającą kąpiel. Następnie powoli zaczęła się przygotowywać do wyjścia, przebierając w bardziej wyjściowy strój i zostawiając włosy rozpuszczone, ze spiętymi gdzieniegdzie pasemkami. Następnie oczekując na odpowiednią godzinę, wzięła zegarek, który po wczorajszych uniesieniach ustał w miejscu. Rozłożyła go u siebie na stole, zapaliła lampę, a z szuflady wyjęła zestaw narzędzi – śrubokręt, cążki, szpilki i buteleczkę z olejem oraz szkło powiększające. Najpierw rozkręciła mechanizm, a następnie zaczęła dłubać w nim, nastawiając jedną zębatkę, dokręcając inną i w końcu naoliwiając całość, aby płynnie chodziło i nie zacinało się. Potem ponownie przykręciła wieczko i nakręciła zegarek, przestawiając wskazówki na godzinę, około której faktycznie widniało ciągle czerwone słońce. Odłożyła zaraz wszystko na swoje miejsce, jakby z większym spokojem ducha

Co zaś tyczyło się słońca, nigdy nie widziała, aby coś takiego trwało tak długo. Czerwona łuna nadal nie opuszczała okręgu, przesuwając się z nią już drugi dzień i nawet o krok nie odstępując tarczy słonecznej. Im dłużej to przedstawienie wisiało na niebie, tym bardziej niepokojące było, bardziej zalewając świat krwawą poświatą. Nawet morze wyglądało nieco inaczej, jakby zawisło w wiecznym zachodzie. Dla jej przyzwyczajonego do analizy umysłu taka koniunkcja musiała mieć skutki dla świata i nie chodziło jej nawet o magię.

W końcu jednak wybiła mniej więcej godzina, w której powinna wyjść w stronę domu Sehleana. Zamierzała wziąć konia Vasati, aby jak najszybciej się tam znaleźć, chyba że elf zawczasu pomyślał i podesłał po nią jakiś wóz. Poza tym nie zabrała ze sobą nikogo, uznając, że będzie bezpieczna u magnata.

Dzielnica Portowa

285
Przyzwyczajenie nie było słowem, którego ktokolwiek inny by użył w kontekście relacji, jaka łączyła bliźniaków. Chłopcy jak na komendę opuścili wzrok, gdy wytknęła im konsekwencje takiego przywiązania. Byli dla siebie ważni i ta wizja toksyczności względem siebie nawzajem wydawała się im kompletnie absurdalna, o ile w ogóle zrozumieli co Agnes miała na myśli.
Milczeli potem przez chwilę, dopóki nie odezwał się znów Blaise.
- Zastanowimy się.
Samo to było już satysfakcjonujące, bo świadczyło o tym, że bracia jednak nie odrzucali całkowicie jej pierwszej propozycji, jakkolwiek niewygodna i trudna by ona dla nich nie była. Mieli jednak jeszcze trochę czasu na decyzję, na uzgodnienie tego sami ze sobą i porozmawianie z matką, która przecież nie miała pojęcia, co się działo. Sonia powinna docenić możliwości, jakie przed jej dziećmi otworzyła Reimann, o ile rozstanie z jednym (a może też i drugim) nie będzie dla niej zbyt bolesne. Adrien i Blaise zostawili ją samą, dziękując za rozmowę i w rozemocjonowaniu ruszając do własnych kwater, by omówić swoją przyszłość.

Zajęcia, które sobie zaplanowała na dziś, zajęły jej większość popołudnia. Gdy naprawiła zegarek i zaczęła zbierać się do Sehleana, wskazówki pokazywały kilkanaście minut po siódmej. Jadąc konno nie musiała się martwić o spóźnienie, choć czas i tak wydawał się mało istotny, gdy słońce ukryte było za ciemną taflą i cały dzień wyglądał jak dziwny, niepokojąco mroczny wieczór. Drugi dzień zaćmienia. Ile jeszcze miał trwać ten nienaturalny fenomen?
Wierzchowiec, który dostał się jej zupełnym przypadkiem po Vasati, wciąż nie miał imienia. Jej służba zajęła się koniem, chyba uznając, że Agnes z jakiegoś powodu kupiła go i nie poinformowała o tym nikogo. Kiedy kobieta zaczęła się zbierać do wyjścia, Matthias - prawdopodobnie z nudów, nie dlatego, że był osobą za to odpowiedzialną - przygotował zwierzę, zakładając siodło i porządnie zapinając uprząż. Pomógł kobiecie wsiąść na konia i odprowadził ją spojrzeniem, gdy odjeżdżała w kierunku pałacu elfiego magnata.

Tym razem straż Sehleana wiedziała już, że Agnes się pojawi i nie musiała czekać ani chwili. Natychmiast została do niego poprowadzona, tym razem nie do gabinetu, ani do wewnętrznego patio, a w kierunku altanki, którą mijali dwa dni temu, gdy było im dane porozmawiać po raz pierwszy. Ubrany w białą kamizelkę i spodnie w tym samym kolorze elf siedział na ławce pod zadaszeniem, a ciepłe światło wieczornego słońca rzucało długie cienie na kartki czytanej przez niego książki. Słysząc kroki, podniósł wzrok i skinął głową w geście przywitania, uśmiechając się lekko.
- Pani Agnes - powiedział, wstając, gdy podeszła bliżej. Gestem wskazał jej ławkę obok siebie i dopiero gdy ona usiadła, sam też zajął swoje poprzednie miejsce. Odprawił służbę, a gdy zostali sami, przesunął w jej stronę tacę z owocami i dzbanem wina. Czuł się dziwnie zobowiązany, by kobieta jadła i piła, kiedy do niego przychodziła. Za każdym razem zachęcał ją do tego bardziej, niż była przyzwyczajona. Może to jakiś elfi zwyczaj?
- Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień minął pani dobrze - zagadnął niezobowiązująco. - Wygląda pani na wypoczętą. Cieszy mnie, że przynajmniej zaćmienie nie ma na panią zgubnego wpływu, jak na niektórych - zerknął w niebo. - Choć mam nadzieję, że to nie jest permanentna zmiana. Brakuje mi naszego czystego, błękitnego nieba.

Spoiler:
Obrazek

Wróć do „Stolica”