Służąca, a może podopieczna - ciężko było to określić, chociaż pewnym faktem było to, że opiekowała się domem przynajmniej pod nieobecność adresatki listu, poprowadziła Linusa wgłąb domostwa, aż do niewielkiego salonu, gdzie poustawiana była srebrna zastawa w liczbie dwóch. Narzekając coś na temat miejsca, wskazała hrabiemu miejsce i ruszyła do innych drzwi, zaraz stamtąd wracając z dodatkowym zestawem talerzy, sztućców i kielichem. Kilka sekund później pędziła z kielichem wina, nalewając mężczyźnie całkiem sporo do naczynia, mówiąc przy tym:
— Alkohol przepłucze gardło. Dałabym gorzałki, ale panna Alina zawsze gada, że spirytus można po zachodzie słońca, bo inaczej nie przystoi damie czy rycerzowi — uśmiechnęła się do Linusa, postawiła dzbanek na stole i przysiadła obok. — Powinna niedługo, obiecała... oho! O wilku mowa!
Kobieta raźno kroczyła, posprzątawszy uprzednio porozrzucane pod nogami Jedeusa buteleczki i bandaże. Krok, co nawet ślepy by zauważył, miała prosty, elegancki, podobnież do jej ruchów. Gdyby nie potargane lekko włosy i krew na pomiętej sukni, można by ją spokojnie uznać za szlachciankę. I gdyby pół-krasnoludowi wcześniej przyszło spotkać się z opisem dzielnicy, do której podążali, mógłby połączyć fakty, że do najbiedniejszych nie należy ona.
Sytuacja wydawałoby się skomplikowała się na granicy dystryktów, nie na długo jednak, bowiem Alina najwyraźniej miała wszystko pod kontrolą. Straż pomarudziła odrobinę na jej wygląd i towarzysza, ale przepuściła obydwoje. I tak oto Jedeus po raz drugi tego dnia miał okazję pochodzić po nietkniętej zarazą dzielnicy. Kobieta rzecz jasna przemykała chyłkiem, nie chcąc napotkać ciekawskich i przerażonych zarazem spojrzeń. I gdy dotarli do małego, piętrowego domku wciśniętego pomiędzy dwóch zamkniętych teraz, późnym popołudniem, a może i z powodu zarazy na czas nieokreślony, jubilerów, panna Berd pozwoliła sobie na odetchnięcie ulgi.
— To tutaj. Wejdź, moja krewna powinna już była przygotować obiad, przynajmniej tyle się odwdzięczę. Dzisiaj naprawdę dało mi po skórze — powiedziała, pukając do drzwi...
Młoda, bardzo młoda nawet dziewczyna o urodzie typowo wyspiarskiej uchyliła drzwi, jednak widząc Alinę otworzyła je całkiem. Oczy miała jak dwa spodki, widząc poturbowaną krewną. Otworzyła usta, lecz nim jakieś słowo z nich wypadło, uprzedziła ją Alina, machając na nią ręką, z jakby lekką niecierpliwością i władczością.
— Już już, wiem co powiesz, Eirlayd. Dajże mi spokój dziewczyno i pozwól przebrać się. Woda w balii mam nadzieję nadal gorąca? Oporządź tego tutaj pana, pomógł mi dostać się z powrotem do dzielnicy. Ja potrzebuję oczyszczenia. I nalejże gorzałki, to wyjątkowa sytuacja — nim dopuściła dziewczynę do słowa, a widać było, iż ta pragnęła przekazać coś bardzo ważnego kobiecie, zniknęła w głębi mieszkania. Przeszła przez przytulny salon, pobieżnie, z lekką ciekawością spoglądając na Linusa, jednakże będąc chyba zbyt rozkojarzoną tym, co się stało w biednym dystrykcie, by przejąć się niespodziewanym gościem. Sam gość mógł zobaczyć jedynie, że pani domu nie należała do najczyściejszych, ba, jej ubiór plamiła krew. Tuż za nią wszedł Jedeus ze służącą, którzy to raczyli zatrzymać się u barona. Dziewczę cmoknęło, będąc zmuszonym do przyniesienia kolejnej zastawy, ale nim to zrobiło, zapytała jeszcze:
— Przepraszam za małe zamieszanie, proszę pana, ale panna Alina potrzebuje odświeżenia, nim przyjmie pana z należytymi honorami. Och, a to jest... przepraszam, mogę prosić o miano? Przybył z panną Aliną i najwyraźniej i on jest jej gościem. Och. Ja nazywam się Eirlayd Berd. I właściwie nie poznałam pańskiego miana, o ile nie urażę pana tym pytaniem — jej wyspiarski akcent w tak długim wywodzie nieco się wzmocnił, przez co obydwaj panowie mogli go wyczuć. Zarzucając więc czekoladowym warkoczem ruszyła do kuchni, zaraz przynosząc kryształową karafkę i trzy głębokie kieliszki na nóżkach. Tuż po tym rzuciła bardziej do Linusa, że panna Alina jednak postanowiła zrobić wyjątek od reguły, po czym przeprosiła raz jeszcze, wykonując głęboki ukłon i ruszyła do kuchni, do obiadu. Dwoje gości Aliny Berd zostało samych w jednym pokoju.
Dość rzec, że kobieta musiała mieć dziwny gust w doborze gości. Jeden z nich był przystojnym, młodym, dystyngowanym mężczyzną o szlachetnych rysach twarzy, drugi zaś niskim, krępym jegomościem o topornej gębie, w podróżnym płaszczu, z jakimś kijem znalezionym niedaleko ścieżki, a na dodatek... bez butów. I ze szczurem schowanym głęboko w jego płaszczu, jak najdalej od ludzi, chociaż zapach pieczeni mocno kusił Boba. Tak jak ciepłe, przytulne mieszkanie, co sam Jedeus musiał stwierdzić. Nieco zagracone i w bardzo małej przestrzeni, ale przytulne.
Spoiler: