Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

76
Sugestia Adberta, choć nie miał zamiaru, żeby miała kluczowe znaczenie dla obecnego dowódcy fortu, stała się ostatecznością. Wśród tych kilku żołnierzy był autorytetem. Razem stali się bohaterami Północy, którzy zniszczyli jedno ze siedlisk demonów wraz z ich nieposkromionymi lokatorami. Pozostały na Herbii tylko nieliczne niedobitki Tarantalli, raczej nie stanowiące już takiego zagrożenia jak kiedyś. Tym samym ocalili II Kompanię Wyzwolenia Północy przed niebezpieczeństwem i wzmocnili sytuację w południowych Karelinach. Był Weteranem Przeszukiwaczy. Poprowadził ich ku zwycięstwu. Zawdzięczają mu o wiele więcej niż uważał. Dał im nie tylko życie, ale rozniecił ogień w sercach. Nie ma bardziej kunsztownie wykutego oręża niż morale. Każdy z tych mężczyzn zyskało umiejętności, doświadczenie i odwagę, która pozwoli im zabić niejednego demona na swojej drodze. Tak samo było podczas inicjacyjnej misji wśród przeszukiwaczy. Pierwszy raz zanurzone ostrze w ciele istoty z innego wymiaru, pierwsza prawdziwa potyczka z bestią, pierwsze rany i pierwsze spoiwa łączące trójkę, stanowiły podstawę dobrego łowcy. Oni przeszli tą inicjację ze stratą jednego z braci, ale ta śmierć nie poszła na marne. Duch Belana czuwał nad nimi i kierował ich bronią. Niektórzy nazywali to zemstą, ale byli zaślepieni w dzikim akcie mordu. Inni zaś honorem, oddając cześć poległemu zabierając ofiary.

- Niech tak będzie. Nasz przyjaciel ma rację. To co królewskie trzeba oddać królom, a to co boskie bogom. Odbudujcie świątynie i oczyśćcie to miejsce z plugawej magii. Mieliśmy uratować naszych towarzyszy i pozbyć się demonów. Nasze zadanie zostało wykonane. Teraz wy dokończcie swoje zadanie. Więcej pożytku będzie wtedy gdy zadbamy również o swoje dusze. W innym wypadku, gdy zabijemy ostatniego demona, sami będziemy potworami – przemówił szlachcic, jakby stał przed ludem, który trzeba rozbudzić do walki. Tylko teraz nie ostrzyli kling, lecz uszlachetniali swoje dusze.

Zaczęli się zbierać. Kedar miał w pogotowiu naładowaną kuszę, a reszta nadal była w pełnym skupieniu. Pozbyli się źródła siły pająko-podobnych istot, ale nadal mogły gdzieś się tutaj plątać pojedyncze osobniki. Nie zamierzali umrzeć po triumfie. Byłoby to co najmniej głupotą. Zebrali się i pożegnali z kapłanami. Krasnolud opuścił ich, dołączając do swoich braci. Właśnie zamierzali opuścić główną salę, gdy do Żercy podbiegł jeden z gnomów.

- Proszę się zatrzymać.

Jego głos zagrzmiał z pewnym rozkazem i niepokojem. Weteran właśnie się odwrócił. Pozostali niewielcy towarzysze gnoma zaczęli niszczyć nabrzmiałe kokony, w których znajdowały się nierozwinięte larwy pajęczaków. O dziwo pozostawili jedno jajo, nie wiedząc dlaczego. Dopiero po chwili do głowy mężczyzny doszła niepokojąca myśl. To Malon zachował go. Ten, który hodował rudawkę. To mogło znaczyć tylko jedno. Zamierzał potraktować demoniczne potomstwo jako swojego nowego Chowańca. To nie mogło się dobrze skończyć. Potężny patron zaś zniknął już w tunelach. Osłabiony, ale nadal potężny zamierzał prawdopodobnie oczyścić pozostałe korytarze z plugastwa.

Etan, bo tak nazywał się ten kapłan, wyciągał w jego stronę ułożony na rękach puginał o bardzo cienkim ostrzu, który przypominał bardziej żądło niż zwykłą broń. W półmroku groty stal, z którego był wykonany, była wręcz niewidoczna. Miał długość niecałego łokcia ludzkiego i rękojeść oplecioną ozdobnymi rzemieniami, wpasowującymi się w kształt dłoni. Było w nim coś dziwnego. Od początku dawny przeszukiwacz wiedział, że nie ma styczności ze zwykłym przedmiotem.

- Liz-gurun chciał podziękować Ci za wyzwolenie i darować Ostrze Aweny. Mityczną broń, którą sam Kirii użył w walce z potężnym demonem Falkonem, zesłanym na niego przez Garona. Bestia była niewidzialna w ciemnościach i nie było w stanie jej zabić. Niszczyła całe miasta i wsie, pod jego opieką. Atakowała zawsze nocą. Kiri zaczekał na nią w pieczarze, a gdy chciała go zaatakować promienie księżyca spadły przez studnię wapienną. Z tego promienia Kiri uformował ostrze, które o pełni Mimbry zawsze trafia w swój cel. W ten sposób przebił serce bestii. Co dwadzieścia osiem nocy możesz go użyć, aby dokonać jednego niechybionego ciosu, lecz twój cel musi być wystarczająco blisko, aby ostrze go dosięgło. Niech służy Ci.

Po tym niezwykłym darze opuścili grotę i wyruszyli do fortu. W oddali już widzieli poważne straty, które dosięgły II Kompanie Wyzwolenia Północy. Przed wykruszonymi murami leżały ciała porozrywanych wojaków. Był to makabryczny widok. Ich bracia bez głów, nóg i rąk, z twarzami zmiażdżonymi i nieprzypominającymi ludzkich. Fragmenty blach kirysów przeszywające piersi i wnętrzności rozlewające się po ziemi. Wiedzieli, że każde starcie z demonami będzie kosztowało ich wiele żyć. Liczyli się z tym. Obraz jednak został dopełniony przez grubo słanymi zwłokami stworzeń z innych wymiarów. Rowy były pełne starych zgniłych zwłok, które przejmowały Wije. Zresztą tych czarnych obślizgłych mackowatych demonów było równie dużo. Żadna z tarantalli nie wróciła do swojego legowiska, gdyż umarły na polu bitwy. Pająkopodobne bestie leżały niczym korsarze z porywanymi nóżkami przez dzieci. Ich odwłoki były rozpłatane, a torsy nastroszone przez strzały. Największy wyłom w fortyfikacji powstał przez Smagulca. W oczach Adberta był to nie mały wyczyn, ponieważ te samotne demony, będące karykaturą smoków, bywały jednymi z najniebezpieczniejszymi istot, które spotkał do tej pory na swojej drodze. Ogromne, silne i latające bestie potrafiły nagle spaść z nieba i pochwycić z idealną celnością niewielką kozę w swoje szpony. Choć posiadały nagie ciało bez łusek i futra, jego skóra była bardzo twarda. Najgorsze jednak było to, że wraz z długością życia ciągle rosły, pojąc się ciepłą krwią. Wśród Przeszukiwaczy chodziły głosy, że są to bękarckie zdeformowane dzieci Krinn, które spłodził jej smok.

Ktoś nieznający przeszłości fortu II Kompanii Wyzwolenia Północy i widząc go jedynie z daleka, powiedziałby, że znajdują się w opłakanym, krytycznym stanie. Minąwszy jednak bramę okazało się, że wiele z wewnętrznych budowli nie było bardzo zniszczonych i dałoby się je naprawić. Poza tym centralnie znajdujący się bastion nie został zupełnie tknięty. Baszta ukazywała niezłomność ich ducha. Teraz wokół niej kręciło się całe życie. Poległo kilkudziesięciu żołnierzy. Większość posiadała poważniejsze rany. Chłopi mieszkający w murach fortu byli jednak bezpieczni. Podczas ataku znajdowali się w bezpiecznej baszcie. Teraz zaś pomagali w przerzucaniu truchła plugawych potworów na wozy, aby w oddali zostały spalone. Inni zaś okrywali białymi płachtami ciała poległych. Jeden kapłan, który ocalał z walki właśnie przechodził nad nimi i wzywał Ula, aby wziął ich dusze do swoich nieskończonych oceanów zaświatów. Lazaret został tylko nieznacznie uszkodzony, a więc nadal funkcjonował. Teraz był przepełniony ofiarami walk. Poza tym baszta również pełniła rolę drugiego szpitala polowego.

Kashia, główny medyk fortu, miała ręce pełne roboty. Kręciła się między chorymi i nawet nie zauważyła ich powrotu. Wyglądała na przemęczoną. Miała bladą twarz. Niezdrowo bladą. Zapadnięte oczy z sinymi cieniami. Włosy wilgotne od potu klejące się do jej marnych policzków. Wcześniej wydawała się bardziej majestatyczna. Teraz jednak magia wyczerpała ją zupełnie i przypominała widmo. Nie poddawała się jednak i ciągle pracowała. Pomagały jej jeszcze trzy inne osoby, a w tym Yasleen. Dziewczyna zafascynowana Żercą i była kandydatka na przeszukiwaczkę. Sprawnie zmieniała opatrunki, podawała według jej poleceń zioła i rozbijała w moździerzu składniki, z których następnie sporządzała zieloną maść. Spędziła w towarzystwie Kashii tylko jedną noc, a najwyraźniej bardzo dużo się nauczyła. To ona pierwsza zobaczyła zmierzającą w ich stronę drużynę. Pomachała ręką w ich kierunku i pobiegła na przywitanie, zostawiając na chwilę obowiązki.

Jako pierwsza przedstawiła wersję na temat wydarzeń z oblężenia demonów. Wszyscy dzielnie walczyli, ale nie wierzono w szansę przetrwania. Było ich za dużo. Wije przejmowały świeże zwłoki i atakowały za każdym razem z pełnią sił. Tarantalle próbowały dostać się na mury, ale w pierwszej kolejności musiały poradzić sobie z rozgrzaną smołą. Najgorszy był Smagulec, który raz za razem uderzał w mury. To on zniszczył kolejne dwie wieże i powalił większość machin bojowych. W pewnym momencie jednak Tarantalle stały się jakby mniej zgrane. Nie atakowały jak jeden umysł. Stały się mniej pewne siebie. To dało im przewagę. Choć wdarły się do środka, oni przyjęli taktykę, która zdruzgotała ostatniego pajęczaka. W tym samym czasie zwłoki Smagulca runęły na jedną ze ścian fortyfikacji, a wszystko za sprawą współpracy Raimaalana z Teodorem. Później ten uzdolniony magicznie chłopak zniknął. Po zwycięstwie nie mogli go znaleźć i podziękować. Same Wije już nie stanowiły zagrożenia. Wygrali. Choć przypuszczają, że rozproszenie Tarantalli było ich sprawką.

Po krótkiej opowieści dziewczyna wróciła do lazaretu, aby pomagać dalej Kashii. Było lepiej niż się spodziewali. W końcu spotkali się z Teodorem, który siedział właśnie w sali obrad, gdzie pierwszy raz poznał ich stary weteran wojen Północy. Obaj złożyli raporty, które poszerzyły obraz. Kwatermistrz wysłał ludzi po uratowanych z groty żołnierzy. Musieli odbudować straty. Na szczęście nie było już żadnego zagrożenia w okolicy. Tarantalle zostały zabite, a samotny Smagulec gnębiący okolice Karelin przestał istnieć. Musieli odpocząć. Adbert musiał odpocząć. Potrzebował kilku dni, aby wróciły mu siły.
*** Fort prowadził systematycznie prace, aby odbudować dawne straty. Część żołnierzy wróciła na służbę, gdyż ich rany nie były zbyt poważne. Lazaret jednak był nadal pełny, a dziewczyny nadal zajmowały się rannymi. Kashia nadal wkładała w swoją pracę całą energię. Sprzątnięto okolicę ze zwłok demonów, które zostały spalone na wielkich stosach. Smród był okropny. Woleli jednak pozbyć się w ten sposób plugastwa, niż użyźniać nim glebę. Ciała poległych zostały pochowane w jednej z jaskiń, która od tej pory stała się grobowcem. W planach mieli przekształcić go w prawdziwe miejsce pochówku bohaterów. Władca Salu, do którego wystosowano list, wyraża wielki szacunek dla walki II Kompanii Wyzwolenia Północy. Z racji obecnej sytuacji i znaczenia ich fortu, wysłał świeżych poborowych, aby uzupełnili straty. Razem z nimi wyruszyło kilku rzemieślników i robotników, którzy mieli pomóc w napraw zniszczonych murów i domostw. Mało tego - Hodgard był poważnie ranny więc jego obowiązki przejął Alabaster, który doskonale sprawdzał się w roli dowódcy fortu. Szlachcic był darzony sympatią przede wszystkim za swoje oddanie wobec ludzi. Adberta zupełnie to nie dziwiło. Dostojni arystokraci, bogato ubrani o elokwencji w głosie bywali najlepszymi osobami na stanowiska urzędnicze w czasach pokoju, ale to umorusani krwią wroga, ranni od walk i mówiący tym samym językiem, sprawdzali się za dowódców w czasie wojny.

Minęło kilka dni na odpoczynek. Żerca zupełnie stracił rachubę bo jedną dobę spędził w jednej z komnat, oddając się w ramiona snu. Obudziło go dopiero burczenie w brzuchu, gdy poczuł rozchodzący się po korytarzu zapach pieczonego mięsa. Przez ten krótki czas nic ich nie nękało. Był pełen podziwu dla mieszkańców fortu, którzy pracowali nad naprawą uszkodzonych budynków, murów i machin. Wszystko powoli wracało do dawnego trybu. Były patrole i codzienne treningi. W sercach nadal nosili gorycz po stracie, ale również szczęście, wynikające ze zwycięstwa i poczucia względnego bezpieczeństwa. W głowie mężczyzny pojawiła się już myśl, że czas wyruszać. Plany jednak zmienił mu nieznacznie Alabaster, który poprosił o dodatkową pomoc. Musieli przeszkolić nowych rekrutów, którzy nie byli doświadczeniu w prawdziwym boju z demonami. Chciał więc, aby przez tydzień to sam Adbert poprowadził im trening. Miał nadzieję, że nie tylko zwróci uwagę na ich gardę, parowanie i taktykę walki, ale również zarazi niebywałą odwagą i umocni ich ducha. Był przecież bohaterem północy. Miał zastanowić się i udzielić za dzień odpowiedzi, czy przekłada swój wyjazd do Srebrnego Fortu i pomoc przyjacielowi nad dobro swoich rodaków.

Yasleen postanowiła pozostać na naukach u Kashii. Odnalazła w końcu swoje miejsce, gdzie została przyjęta z otwartymi ramionami. Brakowało im osób z umiejętnościami medycznymi, a dziewczyna szybko się uczyła i chętnie pomagała w lazarecie. Podziękowała Żercowi za to, że poprowadził ją do fortu III Kompanii Wyzwolenia Północy. Był tą nicią, która pomogła odnaleźć cel życia. Przez ten czas Adbert nawiązał serdeczną relację z Kedarem. Chłopak chętnie prowadził z nim rozmowy, słuchał opowieści o walkach z demonami i mówił o swojej przeszłości. Pod czujnym okiem dawnego przeszukiwacza podszkolił się trochę w strzelaniu z kuszy. Miał bardzo dobre oko tylko trochę brakowało mu taktyki. Wystarczyło kilka drobnych rad, aby zaczął strzelać o wiele sprawniej.
***
Właśnie wezwali go na plac przed basztą, gdzie postawiono niewysoki podest, a dookoła zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy fortu. Na początku nie wiedział co jest grane i co zamierzają ogłosić. Na górę wszedł Alabaster, który był ubrany dzisiejszego popołudnia w elegancki strój. Zazwyczaj nie nosił się w takich szatach. Dzisiaj jednak najwyraźniej był ważny dzień. Wraz z nim na górze pojawiła się znajoma dwójka: Kashia i Teodor. Na stoliku w pobliżu siebie zaś mieli jakieś niewielkie drewniane skrzynki. Poprosili na wejście na górę kilka osób. Na samym początku pojawił się „Adbert zwany Żercą”, ale zaraz po nim Nedar i Kedar.

- Dzisiaj mam zaszczyt założyć na piersi naszych bohaterów Złote Ordery Północy w imieniu Władcy Błogosławionego Królestwa Morza i Lądu Salu za zasługi na rzecz walki z demonami na Północy i wsparcie Kompanii Wyzwolenia Północy. – powiedział dostojnie i zaczął przypinać po stronie serce złote medale każdemu z wyczytanych osób – Tego dnia złożę również w grobie Belana Nawod Pośmiertny Złoty Order Północy i Nieśmiertelną Gwiazdę Salu za poświęcenie dla Królestwa.

Po całym forcie rozniosły się krzyki, wiwaty i oklaski dla bohaterów Północy. Nikt teraz nie płakał za Belanem. Każdy był dumny, że miał za przyjaciela kogoś kto oddał swoje życie za naród. Tej nocy znów będą się snuły opowieści o początkach tego dzielnego mężczyzny w forcie, o wspólnie spędzonych wieczorach na patrolach, o jego zasługach, ale również śmiesznych sytuacjach z ich udziałem. Jego duch znów na chwilę pojawi się w forcie, aby razem z nimi łyknął gorzkiego piwa i skubnąć kawałka wieprzowiny, która została przywieziona specjalnie na ten dzień ze wschodnich gospodarstw.

Alabaster właśnie gratulował jeszcze raz wszystkim po kolei otrzymania nagrody od władcy Salu i zapraszał na wieczorną ucztę. Każdy na nowo odmienił się, jakby nie przeżył traumatycznych chwil w jaskini z Tarantallami, czy chował swoich braci. Poległo tutaj przecież wiele przyjaciół i bliskich. Teraz jednak świętowali życie. Nie mogli ciągle wracać do chwil tragicznych. Mieli ich zbyt dużo na co dzień. Szlachcic bardzo dobrze o tym wiedział. Odganiał więc wspominki i smutki słowami o bohaterstwie. Właśnie teraz podszedł do Żercy.

- Gratuluję. Pewnie to nie pierwsze odznaczenie w twoim życiu i za pewne jeszcze nie ostatnie, które ciążyć będzie na twojej piersi – powiedział klepiąc go po plecach – Podjąłeś już decyzję?

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

77
Stało się. Zakończył ten etap podróży. Jaskinia oczyszczona, towarzysze broni odbici, straty zminimalizowane. Kto by pomyślał, że w takim wieku można jeszcze tyle osiągnąć. Młodzi wojacy jeszcze tego nie wiedzą, ale te wszystkie wygibasy i rany przypłaci zdrowiem, przez następne kilka dni, Żerca nie miał zamiaru ruszać się z łoża. Cieszył się, że może schować miecz i wyjść z tej jaskini. Wilgoć mu już nie służyła w tym wieku.
– Dobrze się spisaliście – pochwalił drużynę Żerca – wszyscy. Północ potrzebuje obrońców takich jak wy.
Stary wojownik ruszył ku wyjściu, stawiając kroki ciężkie ale pewne. Młodszych puścił przodem, a sam wracał swoim tempem. Stąpał tak przed siebie, kiedy zatrzymał go gnom i wręczył cudowny artefakt. Żerca przyjął go i dokładnie obejrzał. Unikatowa broń, ostrze, które dzierżył byt astralny. Dar, którego nie był pewien czy jest godzien. Uniósł puginał w geście wdzięczności.
– Dziękuję przyjacielu, dobrze go wykorzystam i nie pozwolę by wpadł w niepowołane ręce. Ty wzamian przyjmij radę i powiedź swojemu czarującemu przyjacielowi, że demon to nie chowaniec. To bezduszna bestia, która prędzej czy później zwróci się przeciwko właścicielowi i być może rozmnoży w innej części świata. To śmierć z opóźnionym zapłonem, niech zniszczy jajo. Dla dobra własnego i niewinnych, którzy poniosą konsekwencje jego decyzji – Adbert odwrócił się i ruszył do wyjścia – jeszcze raz dziękuję!

Adbert był zaskoczony decyzją nieznośnej dziewczyny, ale uszanował ją. Nie był jej rodzicem, nie mógł decydować o jej przyszłości. W głębi serca jednak się cieszył, że fort zyskał osobę oddaną i chętną do pracy. Gadatliwa dziewczyna na pewno rozświetli te miejsce i wniesie w nie odrobinę życia. Przez następne kilka dni odpoczywał, pozwalając staremu ciału się zregenerować. Poza tym poprosił o nową zbroję, bo jego stara była już mocno zniszczona i zużyta.

Alabastrowi nie odmówił dłuższego pobytu, ale skrócił czas do jedynie czterech dni. Nie zdradził mu szczegółów dotyczących zaginięcia jego przyjaciela, ale dał do zrozumienia, że jest to bardzo ważna misja i nie może mieć więcej opóźnień. Przez te dni odpoczywał, a w tak zwanym międzyczasie szkolił rekrutów. Mimo, że specjalizował się głównie w walce mieczem długim, mógł im tu i tam pomóc i przekazać obszerną wiedzę teoretyczną oraz pokazać parę ćwiczeń na pracę w grupie. W trakcie pobytu urosła mu też krótka, siwa broda, której jakoś nie było czasu ani chęci golić. Adbert wyczekiwał dnia wyjazdu z niecierpliwością, ale część jego duszy żałowała, że musi się rozstać z wojakami tej dzielnej kompani.

Wieczorami, leżąc w ciepłej pościeli obracał w dłoniach dar od Liz-Guruna, niesamowity puginał. Wpatrywał się w światło tańczące na ostrzu, w ozdoby i wodził nim w powietrzu. Czasami wpatrywał się też we fiolki, które znalazł w jaskini. Kto wie co to mogło tak na prawdę być? Pomimo, że wytężał umysł, nic nie udało mu się wykoncypałować. Postanowił przetrwać do końca swojego pobytu tutaj i ruszyć swoją drogą. Zrobił co do niego należało, czas by młodsi przejęli pałeczkę.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

78
Przyszedł ten dzień. TEN dzień, który nie różnił się niczym od tych poprzednich. Słońce wstało jak zawsze, wyłaniając się leniwie zza gór. Tylko noc była jakaś inna. Niespokojna. Nie mógł zasnąć, spodziewając się wyjazdu. Czuł się trochę jak ten młodzik, który oczekuje z niecierpliwością przygody, a z drugiej strony boi się nieznanego. Było jakoś duszniej niż zawsze. Musiał się przejść. Opuścił komnatę i pospacerował sobie po cichym forcie. Strażnicy przemierzali swoje trasy po murach, obserwując okolice. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Położył się na chłodnej ziemi i spojrzał w gwiazdy. Niebo wydawało mu się jakieś obce. Zamrugał kilka razy i nie potrafił go rozpoznać. Zaczął więc kolejno wymieniać znane konstelacje. Rozdroże, Wiwerna, Wieża … tej jednej nie potrafił sklasyfikować. Nigdy nie widział tych gwiazd, które tej nocy świeciły tak jasno. Czyżby bogowie tym samym chcieli mu oznajmić, że czas opuścić fort i ruszyć na południe do Srebrnego Fortu?

Obudziło go pianie kogutów. Wyciągnął się i przetarł oczy. Dopiero później zorientował się, że całą noc spędził na trawie. Ktoś przeszedł obok niego, patrząc się zdziwionym na śpiącego na dworze bohatera. Nikt jednak nie śmiał mu zwrócić uwagi. Był przecież osobą z zasługami. Żercą. Miał prawa do swoich dziwactw. Udał się do swojego pokoju. Musiał się spakować do podróży. Alabaster nie zamierzał go zatrzymywać. Rozumiał jego obowiązki. Był jednak wdzięczny, że przez te kilka dni nowi rekruci mieli możliwość szkolenia się pod okiem doświadczonego przeszukiwacza. Nie był świadomy, jak bardzo wzmocnił tym morale nowych żołdaków. Trenowali ze zdwojoną siłą. Kilka godzin po przebudzeniu Adberta, przybyli również rzemieślnicy i grupa robotników, która miała zająć się naprawą zniszczonych murów. Na szczęście przez ostatni czas żadne demony nie zbliżały się do okolic Gautlandii. Słyszał również, że kilku wyznawców Kiriego zmierzało do dawnego legowiska Tarantalli. Nie była to pielgrzymka lecz kapłani, którzy zamierzali przywrócić świętość temu miejscu. Nastał czas dobrych zmian dla Północy. W ludziach, ale nawet w gnomach, które straciły swoją stolicę, budziła się nadzieja na lepsze jutro.

Kiedy szykował się do podróży, ktoś zapukał i zaraz później wszedł do środka. Był to Kedar. Najmłodszy żołnierz oznaczony Złotem Orderem Północy. Tym samym, który spoczął na piersi Nedara, Żercy i na grobie Belana. Podczas pojawienia się pierwszy raz Wieży wielu zostało odznaczonych. Teraz jednak było o wiele mniej bohaterów. Większość ginęła w nierównych walkach. Nadawanie honorów samym trupom nie podnosiło jednak ducha walki. Śmierć zbierała żniwa nie tylko w ludziach, ale również w wierze. Pierwsze Złote Ordery Północy przyznane od dawna.

- Przyniosłem Ci prowiant. Dowódca pyta się, czy jeszcze czegoś potrzebujesz prócz nowej zbroi. – powiedział cicho odstawiając pakunek na szafkę – Uratowałeś nas. Spełniłeś swój obowiązek. Pewnie już więcej się nie zobaczymy. Nie będziemy już więcej walczyć u swojego boku. I pewnie twój miecz więcej nie uratuje mnie od ataku demona, gdy będę nieporadnie ładować kuszę – zaśmiał się, ale w jego oczach widać było żal – Cieszę się, że mogłem Ci towarzyszyć w wyprawie do jaskini. Nie często ma się za towarzysza prawdziwego bohatera. W jakieś legendzie będę wspomniany jako jeden z tych, którzy Ci pomagali uratować Północ przed Tarantallami. Nawet jeżeli nie będzie wymienione moje imię, będę dumny z tego. Szkoda, że ta przygoda już się skończyła. Znaczy nie. Bardzo dobrze, że już się skończyła. Nie chciałbym więcej widzieć nad sobą zmutowanego pajęczaka, który zamierza zrobić ze mnie inkubator na swoje jaja.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

79
Poranek należał do tych trudnych. Nie dlatego, że miał trudności ze wstaniem, albo pogoda była brzydka. Brakło mu jakoś motywacji do drogi. Najchętniej zawróciłby konia, by w spokoju wrócić do chatki swojej, nakryć nogi kocem i klapnąć przed kominkiem. Jednak tak się stać nie mogło, wiele lat temu mógłby zawrócić, ale dziś, po tylu latach tułaczki i niespokojnego życia, potrafił się zaprzeć i przeć dalej mimo przeciwności. Poruszył barkiem, rana już nie bolała, ale zostanie nowa blizna, jedna z wielu. Nowe ubranie leżało na nim wygodnie, czarna tunika, spięta skórzanym pasem, do którego przytroczony był miecz i reszta potrzebnego ekwipunku (teraz czekającego na niego w pokoju, bo przecież w nich nie spał).

Zebrał się w sobie i ruszył do pokoju, ignorując dziwne spojrzenia ludzi, którzy widzieli jego pobudkę. Sam nie wiedział co o tym myśleć. W dodatku ta konstelacja, miał już po uszy rozmów z bogami i kontaktów z magicznymi istotami. Wrócił więc do swojej komnaty i zaczął przygotowywać oporządzenie. Magiczny sztylet wylądował z tyłu na pasie. Żerca w policzył w pamięci, ile dni zostanie nim będzie mógł go wykorzystać. Sprawdził miecz, trzymając go poziomo przyglądał się matowemu ostrzu, ostrym jak brzytwa krawędziom i runom na klindze. Cała reszta była gotowa, koń zapewne czekał już osiodłany. Pozostała jedna ostatnia rzecz. Przez tak długi czas spoczynku, pozwolił sobie na jedno małe zaniedbanie. Staruszek uklęknął przed balią z wodą, wyciągnął ostry jak brzytwa nóż i przystąpił do dzieła zniszczenia. Długie włosy ściął zaraz przy samej głowie, tak by nie zostawić ani milimetra do złapania, brodzie pozwolił jednak jeszcze rosnąć – nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba ukryć tożsamość.

Akurat wszedł Kedar, kiedy skończył.
– A, dobrze, że jesteś. Chciałem się pożegnać z tobą przed wyjazdem – zaczął Adbert i stanął na przeciwko młodzika, kładąc mu rękę na ramieniu – droga przedemną daleka a zadanie niebezpieczne, czeka mnie konfrontacja z Zakonem Sakira. Dlatego przed moim wybyciem chciałem ci wręczyć to – podał mu zwinięty kawałek papieru z pieczęcią Żercy Przeszukiwaczy – to coś na wzór listu polecającego. Gdybyś kiedyś zapragnął zacząć od nowa gdzie indziej, w jakiejś formacji, biznesie, stanowisku czy miejscu, tutaj jest moja rekomendacja, która otworzy przed tobą niejedne drzwi, gdyż wciąż mam wielu znajomych.
Odszedł od młodzieńca i stanął w oknie, rozwierając okiennice i wpatrując się w odległe szczyty, zasnute płaszczem chmur. Zimne powietrze wtargnęło do pokoju.
Pamiętaj, że życie to nie tylko walka, nie zmarnuj go na coś co może przysporzyć tylko nieszczęść i trwogi. Każdy z obrońców północy jest bohaterem, ale ludzie z południa zdadzą sobie z tego sprawę dopiero wtedy, kiedy poczują oddech demona na karku, ale tak się nie stanie, bo my tu jesteśmy – zamilkł na dłuższą chwilę, rozmyślając o szansach na przetrwanie ludu północy. W tym tempie, bez wsparcia z południa... Zastanów się nad tym co powiedziałem, a tymczasem chodź na dół. Czas mi ruszać, nie każmy Alabastrowi czekać, na pewno stoi na zewnątrz i też chce się pożegnać.
To powiedziawszy wciągnął zbroję przez głowę, zasznurował ją w odpowiednich miejscach, nałożył na to pelerynę podróżną z kapturem i zszedł na dół wraz z tobołami, którymi miał zamiar objuczyć wiernego konika.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

80
Młodzieniec był wzruszony. W głębi serca krył pragnienie, aby Żerca pozostał z nimi jeszcze trochę w forcie. Nie śmiał jednak tego wyrazić. Kierowanie się własnymi zachciankami, nie było odpowiednie dla żołnierzy, chroniących Północy. Trzeba było przyznać, że nie znali się zbyt dobrze, ale doświadczenia, które razem przeżyli, wystarczająco zespoliły ich ze sobą. Tak jak przeszukiwaczy łączy pierwsza walka, a ogniwa łańcuch. Wzruszył go jeszcze prezent. Z pozoru drobny, ale świadczący o zaufaniu, które pokładał w chłopaku. On zamierzał zaś to dobrze wykorzystać.

- Pozostanę w forcie. Przynajmniej na razie. Złe rzeczy się dzieją, a my dopiero odbudowujemy stracone siły. Słyszałem jednak, że kłopoty mają inne forty. Choć to nic dziwnego.

Skierował swoje kroki za weteranem, który właśnie wyszedł na plac. Ten sam na którym niedawno wręczono mu medal. Na zewnątrz czekał na niego szlachcic w towarzystwie, kwatermistrza i medyka. Nie mogła jednak tutaj zabraknąć Nedara, z którym ramię w ramię zabijał Tarantalle. Wszyscy wydawali się pełni energii, trochę podekscytowani, a jednak w oczach skrywali żal. Oni również ugościliby dłużej w swoich skromnych progach bohatera. Decyzja jednak została podjęta. Nie mógł dłużej zwlekać. Był gotowy do podróży. Jego koń zaś, wyczesany i oporządzony, czekał, aż zasiądzie na jego grzbiecie.

- W końcu wstałeś. Słyszałem, że zaczyna brakować Ci ruchu i podróżujesz już przez sen – odniósł się przywódca do niecodziennego (a raczej nieconocnego) miejsca spoczynku – Wierzchowiec gotowy jest, aby towarzyszyć Ci w dalszych podróżach.

- Cieszymy się, że mieliśmy okazję Cię poznać – uśmiechnęła się do niego Kashia, która powoli wracała do pełni sił. Większość żołnierzy była już w dobrym stanie, a ona miała coraz mniej pracy, tym bardziej, że jej nowa uczennica pojmowała coraz więcej.

- Dziękujemy za pomoc. Przygotowaliśmy Ci prowiant i wszystko co jest potrzebne na wyprawę. Uważaj na siebie towarzyszu – Teodor poklepał go po plecach. Miał rację. Zwierzę miało dwa worki jutowe pełne zaopatrzenia na podróż.

- Adbercie, jestem dumny, że mogliśmy zamoczyć swoje miecze w osoczu demonów we wspólnej walce – dodał Alabaster żegnając się – U nas zawsze będzie twój dom, chyba że nie uda nam się przetrwać kolejnego ataku demonów. Uważaj na siebie. Słyszałem o jakiś diabelstwach napadających na podróżnych. Możesz ruszyć ku terenom Margrabiego Grehana na wschód. Na południu znajduje się jedynie opuszczony fort, do którego nie radzę Ci zajeżdżać. Ponoć opanowany jest przez wodne demony. Wzdłuż rzeki Pieśców zaś dotrzesz do Margrabiny Tunar, ale źle się tam wiedzie.

- Nie będziemy Cie dalej zatrzymywać. Są sprawy ważne i ważniejsze. My przeczekamy jeszcze wiele walk z demonami i może spotkamy się w jakieś karczmie, opowiadając o wspólnych przygodach!

- Żegnaj przyjacielu.

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

81
– Tak, chodźmy się pożegnać – powiedział Adbert i ruszył z Nedarem ku nieuniknionemu. Mimo pewnej dozy żalu, związanego z koniecznością opuszczenia fortu, raźno ruszył przed siebie, nie pozwalając sobie na zwłokę. Dotarli na dziedziniec, gdzie już czekał koń i pożegnalny komitet. Adbert uścisnął każdemu po kolei rękę.
Tak, ciało jeszcze by odpoczęło, ale umysł każe iść dalej. Z takiego niezdecydowania potem rodzą się takie przypadki – zaśmiał się, nie wiedząc co sam ma myśleć na temat nocnej eskapady. Na pewno nie spało mu się wygodniej, to jedno jest pewne.

Po pożegnaniu się z wszystkimi raźno wskoczył na konika, poprawił miecz, sprawdzil czy wszystko jest na swoim miejscu. Był gotowy do drogi, koń wypoczęty jak nigdy, nic tylko jechać. Obrzucił fort ostatnim, przeciągłym spojrzeniem. Zdecydował się nie odwracać, a jedynie gnać przed siebie, co sił w kierunku przyjaciela, którego musial odnaleźć.
Dziękuję za wskazówki, zatem kierunek na ziemie Margrabiego – zarządził Adbert – na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy. Jeśli bogowie pozwolą, zahaczę o wasz fort w drodze powrotnej. Patrząc na wasze samozaparcie i odwagę, w karczmie spotkamy się tylko jeśli ktoś wam ją wybuduje pod murem! Żegnajcie, obyśmy spotkali się w lepszych czasach.

Mówiąc to, zawrócił konia i ruszył stępa przez bramę, w drogę. Liczył, że brak informacji o złej sytuacji na jego ziemiach, jest równoznaczny ze znośną sytuacją, liczył że już nie będzie miał dalszych opóźnień. Brakowało mu jednak towarzystwa w podróży. Jako Przszukiwacz podróżował z oddziałem, albo wcale. Z drugiej strony, co mu po oddziale, którego możliwości nie zna, ani nie jest pewien ich charakteru?
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Południowe Kareliny] Jaskinia Liz-gurun

82
Pożegnania nie są łatwe, tym bardziej gdy kamratów łączą wspólne zwycięstwa i smutki, ale lepiej gdy mijają szybko. Nie ma zbędnych myśli, które kłębią się w głowie, a żeby zostać dłużej. Nie ma niepotrzebnych łez czy szklanych oczy, które nie przystoją mężczyznom. Nie ucieka też czas, który można spożytkować w lepszy sposób. Żerca wsiadł więc na swojego konia i ruszył przed siebie, rzucając ostatnie słowa za plecy, jakby chciał nakarmić ujadające psy. Prawdopodobnie nie przyjdzie im się znów spotkać. Świat był wielki, a przed nim długa podróż. Prócz tego że długo- to zapewne niebezpieczna. Samo zajechanie tutaj wskazywało, że nie czeka go łatwa przeprawa na południe. Tym bardziej, że zamierzał dotrzeć do jednego z Portów Kompanii Wyzwolenia Północy, gdzie złapałby statek wprost na tereny Zachodniej Prowincji Keronu, gdzie w Srebrnym Forcie czeka na niego przyjaciel z dawnych lat, gdy jeszcze był czynnym członkiem przeszukiwaczy.

Przysłowie krasnoludzkie mówi, że to co źle się zaczyna, dobrze się kończy i tym razem w zupełności się sprawdziło. Po walkach w jaskiniach, zamieszkanych przez plugawe pająkopodobne istoty, nie mogła czekać go spokojniejsza droga, gdy wjechał w na nowo na trakt łączący Port Salu ze wschodem. Zapewne demony wyczuły stratę związaną z wytępieniem Tarantalli i śmiercią Smogulca. Przez te kilka dni spokojnej podróży nie dostrzegł na niebie żadnych demonów, które mogły zwiastować niebezpieczeństwo, a wręcz przeciwnie- nieboskłon był zasłany dzikimi gęśmi pierzastymi o charakterystycznych burych cętkowanych piórach. Weteran pamiętał czasy, gdy polowali w lasach na ptactwo. Wtedy jeszcze lasy, łąki i góry były pełne zwierzyny łownej. Teraz zaś wiele z tych stworzeń stało się bardzo rzadkich, gdyż ich siedliska pozajmowały żarłoczne demony, które nie gardziły żadnym rodzajem pokarmu. Puszcze nie tylko stały się ubogie w faunę, ale również jałowe w florę. Wszystko stało się spaczone i odrzucające. Północ zmieniła się nie do poznania. Dlatego jeszcze stąpał po tej ziemi. W innym wcieleniu mógłby się dawno położyć w trumnie i zasnąć spokojny o losy swoich dzieci. Teraz, gdy ich dusze nie były bezpieczne, a czyhały na nich istoty z innego wymiaru, musiał walczyć ostatkiem sił, aby nawrócić tą rzekę na właściwy tor. Rzekę życia.

Nie obyło się bez drobnych zawodów i przymusowych zmian ścieżek. W jednym miejscu zarwał się most. Musiał więc nadłożyć drogi, aby odnaleźć bezpieczną przeprawę na drugą stronę. Na szczęście rzeka Pieśców była często przeszyta konstrukcjami, których nie powstydziliby się krasnoludzcy architekci. Starzec przypuszczał, że zostały stworzone dawno temu i nawet przybysze z bram, nie zniszczyły ich wystarczająco, aby nie nadawały się do użytku. Słyszał opowieści, gdy Północ jeszcze nie była podzielona harpunem, młotem i kuszą. Gdy krasnoludy, gnomy i ludzie w jednej koalicji wspierali się w walce z barbarzyńcami, kwitł handel, a wyznawcy pielgrzymowali po górach bez lęku. Piękną ideą było powrócenie do dawnego braterstwa w celu zniszczenia ich wspólnego wroga.

Innym razem zaś musiał przedzierać się przez głuszę, między chaszczami, gdyż główny trakt został zawalony przez drzewa. Z początku mężczyźnie zdawało się, że jest to jakaś zasadzka. Okazało się jednak, że duże połacie puszczy zostały uszkodzone przez ostatnie tornado, które przeszło Północ. Bez problemu więc dotarł na łąki, które rozciągały się, aż po same Ghuz Dun- zwane krasnoludzkimi szczytami. Jest to największe i najwyższe pasmo w całej Herbii. Klejnot Turoni.

W oddali dostrzegał ponurą wieżę, która sterczała z Stalowego Klifu. Miał ją jednak już za plecami i niezbyt zwracał na nią uwagę. Brnął przecież przed siebie. Nie zamierzał się cofać. Tym bardziej, że owe miejsce było wiane złą sławą. Plotki mówią, że zamieszkuje ją Czarnoksiężnik Bez Twarzy, który nakłada przerażającą maskę- by zasłonić swoje demoniczne oblicze. Niewoli zaś w swoich murach wypaczone stworzenia, które zwie się diabelstwami- dzieci demonów i herbian. Ostatnim razem gdy był u młodego barona Rutheforda, słyszał, że jego ludzie zostali zaatakowani przez bliżej nieokreślone potwory o humanoidalnych kształtach, które przybyły właśnie z tej wieży.

Na południu zaś z mapy wiedział, że znajduje się jakiś port, niegdyś zamieszkiwany przez ludzi, a teraz z pewnością opustoszały. Nie słyszał bowiem, aby funkcjonował, a w karczmie gadali, że zaatakowany został przez demony, które przybyły ze świata Ula. Nie było więc czego tam szukać, chyba że śmierci, o którą i tak było łatwo. Mógł więc pośpieszyć konia i ruszyć wprost do warowni Margrabiego Grehana. U podnóża gór zaś widział jeszcze jeden fort- tym razem bez ogni i dymów. Widział jednak dziwną ludzką istotę, która na skrzydłach leciała w ich stronę. Ludzie jednak nie posiadają skrzydeł. Musiał być więc to demon lub ktoś utalentowany magicznie- który wytworzył sobie skrzydła za pomocą transmutacji.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”