Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

61
- Pchnięcie włócznią. - Lakoniczna odpowiedź szarookiego nie brzmiała, jak początek dłuższej historii. - Dwa dni temu. Nie mamy bandaży. Jest tylko to. - Po chwili grzebania w kącie namiotu wojownik podał Wierzbie białą koszulę. Nie była w idealnym stanie, a jej część znaczyły plamy zaschniętej krwi, ale nic innego nie było. Wykonując polecenia medyka, uchylił poły, zebrał śnieg i nalał wody do żelaznego gara, który zawisł obok resztki sarniny. Reszta grupy wyraźnie nie cierpiała na brak apetytu. Kawał mięsa zniknął niemal w całości. Nawet zebrane w niewielki kopczyk kości ogryzione zostały do czysta.

Ranna drgnęła lekko na widok zabierającego się do pracy półelfa. Jej spojrzenie błądziło po namiocie do czasu, aż natrafiło na przysadzistego woja, który skinął powoli głową. To chyba wystarczyło, bo poszkodowana zamknęła oczy i rozluźniła ciało.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

62
Dłoń Wierzby powędrowała w jego włosy, które złapał w geście frustracji. Pchnięcie włócznią! Kobieta umrze, a wraz z nią Wierzba! Wizja braku posiłku nie była już taka straszna, gdy w grę wchodzili brak... Życia. Wziął parę głębszych wdechów w próbie uspokojenia się. Drżącymi dłońmi nie zrobi nic, co mogłoby pomóc rannej.
- Muszę spróbować. - Szepnął, powtarzając słowa kilka razy w próbie dodania sobie odwagi. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko zabrać się do pracy.
Przyjął koszulę bez słowa, jedynie wyciągając po nią rękę. Podarł materiał na mniejsze kawałki, jeden z nich zwinął w ciasną rolkę, by w razie bólu w chwili przytomności mógł wsunąć ją między zęby kobiety. Czekawszy na wrzątek, posłużył się szybko topniejącym śniegiem, by przetrzeć rannej twarz szmatką umaczaną w lodowatej wodzie. Gorączka była dobra w zwalczaniu infekcji, ale bywała również niebezpieczna, jeśli ogarniała ciało zbyt długo, zbyt mocno. Wierzba wiedział, że należy trzymać ją w ryzach. Obniżenie temperatury w namiocie również musiało pomóc. Z drugiej strony, czy ranna nie zaziębi się od takich zmian?! Wierzba zamknął namiot, gdy tylko zdał sobie z tego sprawę.
Choć wciąż miał poczucie, że nie ma pojęcia, co robi, zabrał się do pracy, gdy tylko otrzymał przegotowaną wodę. Opalonym nad ogniem ostrzem mógł usunąć skrzep oraz tkanki, dla których nie było już ratunku. Wkrótce zapomniał o swoich wątpliwościach, skupiając się całkowicie na pracy. Nie ruszały go widok ani zapachy, nawet w momencie, gdy usuwał z rany ropną wydzielinę zmieszaną z krwią. Oczyścił ranę, jak również jej okolice. Mógł mieć tylko nadzieję, że zrobił to wystarczająco dobrze. Nie był pewien, czy grot włóczni uszkodził jelita. Nie dostanie się tak nisko z igłą bez poszerzania rany!
Zręcznie założył szwy - to była jego ulubiona część zabiegu. Sam widok zbliżających się do siebie tkanek, najpierw wewnętrznych, a następnie również skóry, dawał nadzieję na powrót rannego do pełni sił. Złośliwi twierdzili, że Wierzba powinien zostać z igłą w ręku i zajmować się szwalnictwem, jak na kogoś takiego jak on przystało. Wierzba nie twierdził, że byłby zły w robótkach ręcznych, ale zręczne palce wolał wykorzystać do czegoś innego.
Zabieg zakończył poprzez zrobienie papko z odpowiedniej mieszanki ziół z odrobiną wody. Zostawił ją na ranie. Z braku odpowiednich opatrunków przykrył ranę najczystszym kawałkiem koszuli, który zachował właśnie do tego celu.
Położył na czole kobiety świeży zimny okład i klapnął na tyłek, by pozwolić odpocząć kolanom, na których do tej pory klęczał. Westchnął ciężko, jakby ten zabieg niesamowicie go wymęczył. Patrząc na okrwawione szmaty kobietę mógł stwierdzić, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by pomóc. Wydawała się silna, ale czy na tyle, by przeżyć? Nie mógł dać gwarancji.
Zmęczenie wzięło górę. Wierzba padł na plecy.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

63
Kobieta przeżyła zabieg, co samo w sobie można było uznać za sukces. Rana została właściwie oczyszczona, zaszyta i zabandażowana w granicach możliwości. Przysadzisty mężczyzna dostarczył w końcu wrzątek, a widząc efekty pracy Wierzby, po chwili przyniósł Mu również posiłek. Wraz z nabitym na patyk mięsem, młody medyk otrzymał kufel pełen miodu pitnego. - Dobra robota. - Szarooki skinął głową, wznosząc do ust własne naczynie. - Zapracowałeś na jedzenie i nocleg. Jeśli przeżyje, zawsze znajdziesz schronienie w Rodzinie. Jestem Ojciec. Jak Cię zwą?

Po swojej wypowiedzi Ojciec rozebrał się i zaległ niedaleko rannej, niespiesznie popijając swój alkohol. Chwilę później w jego ślad poszli pozostali wojownicy, po kolei pojawiający się w namiocie. Większość z nich szybko opróżniła kufle i poszła spać. - Moje imię Strzała. Dokąd droga? - Zagadnął jeden z nich. Brunet, wielki jak oni wszyscy leżał tuż obok Ojca i uśmiechał się przyjaźnie. - Kiepskie to okolice, na samotne podróże. Bandytów może niewielu, ale zwierzyny mało. Niedźwiedzie głodne, a mróz srogi. Razem w sile a medyk w Rodzinie potrzebny...

Ciężka ręka z łoskotem opadła na potylicę Strzały. Głowa mężczyzny poszybowała w dół, odbijając się od podłogi, a trzymany w ręku trunek oblał skórę, na której leżał. - Przepraszam Ojcze. Nie powinienem... ale mam rację, prawda? - Ciche mruknięcie i ruch głowy Ojca wyraziły aprobatę. - Wyczyść. - Strzała pokornie chwycił za posłanie i wyszedł na zewnątrz. - Ma rację. Potrzebujemy wśród nas kogoś, o Twoich umiejętnościach. Idziemy na południe. Mamy tam zadanie do wykonania. Prześpij się. Zastanów. - Po tych słowach Ojciec poszedł spać. Kilka minut później wrócił Strzała. Skóra w jego rękach była mokra, ale czysta. Posławszy Wierzbie głupawy uśmiech, zaległ i zasnął. Po jakimś czasie w środku nocy do namiotu przyszła również płomiennowłosa, wymieniając się z jednym z wojów.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

64
Wierzba wpatrywał się w skórzany dach namiotu, starając się zachować czujność i walczyć ze snem. Nie wiedział, czy kobieta przeżyje - to leżało w gestii bogów i zachcianki losu. Zrobił wszystko, by dać jej choć szansę.
Wydawało się, że wojownicy uwierzyli w jego intencje, bo choć Wierzba mógł tylko podawać się za medyka, a być szarlatanem, który próbował wkupić się w laski podróżników, zdołał skutecznie załatać ranną kobietę. Nie miał się za uzdrowiciela - do otrzymania tego tytułu brakowałowski mu wielu lat doświadczenia. Zręczne dłonie uratowały mu skórę tylko tym razem. Zdziwił się, jak chętnie został zaproszony do namiotu i noclegu. Wydawało się, że nie cały świat był zły.
Nie sądził, by dostał cokolwiek prócz ochłapów, dlatego tym bardziej zdziwił się widząc darowany napitek, tak potrzebny do rozgrzania ciała. Podniósł się do siadu i przyjął posiłek bez słowa, ale oczy błyszczały mu z wdzięczności. Sytuacji daleko było do normalności, ale cieszył się z okazanej troski, nawet jeśli ta nie przyszła za darmo. Nie mógł nikogo za to winić. W ciężkich chwilach należało dbać o swoich, ale wystrzegać się obcych.
- Wierzba. - Między kolejnymi łapczywymi kęsami wyjawił swoje imię Staremu, na moment zawieszając również spojrzenie na tym, który przedstawił się jako Strzała, jak również na innych. Nawet przez moment nie zastanowił się nad podaniem fałszywego miana, będąc przekonanym, że nie mogli o nim słyszeć. Był nikim, zakałą we własnej straconej społeczności. W jednej sekundzie uderzyło go, jak beztrosko nowi towarzysze podeszli do jego plugawego pochodzenia, zupełnie jakby elfia skaza we krwi nie grała żadnej roli. Z drugiej strony, nie był pewny, czy ktokolwiek z nich dostrzegł jego nieludzkie przymioty.
Wierzba drgnął na widok ciężkiej Ojcowskiej ręki na głowie jednego z wojowników. Przez jego twarz przeszedł niekontrolowany grymas, a ręce drgnęły, jakby chciały sięgnąć po broń lub podeprzeć ciało gotowe do ucieczki. Na szczęście w jego kubku nie pozostało wiele, więc nie zmarnowała się nawet kropelka.
Oferta dołączenia do grupy wydawała się wręcz nierealna, a decyzja niemożliwa do podjęcia w jednej chwili. Chłopak mógł zostać z nimi i podążyć ich ścieżką, podporządkowując się Ojcu. Wyglądał na srogiego, ale troskliwego, kogoś, kogo Wierzbie brakowało. Mógł również opuścić ich i pójść swoją ścieżką - pomogli sobie nawzajem, czas było się rozstać. Najbardziej ryzykowna opcja zakładała ograbienie obozu z zapasów i ucieczkę w noc, z nadzieją, że nigdy go nie złapią.
Wierzba miał wiele pytań, wojownicy nie tracili jednak czasu na rozmowy, zmorzeni snem. Młody barbarzyńca okrzyknięty medykiem szybko poszedł w ich ślady, ukojony ciepłem i posiłkiem. Minęło wiele czasu, nim dzielił z kimś izbę bądź namiot, przez ostatnie miesiące częściej drzemiąc w prowizorycznych szałasach niż zaznając prawdziwego nocnego wypoczynku. Ta noc mogła być inna, jednak nią nie była - świadomość ciał tak blisko jego własnego nie pozwoliła mu odprężyć się całkowicie. Obudziły go szmery, gdy ruda wróciła do namiotu.
Choć spodziewał się, że zwiadowczyni będzie chciała zaznać ciepła i odpoczynku, w spokoju nocy mógł zaczerpnąć informacji. Przekręcił się na brzuch i podparł na łokciach. Wbił w rudą spojrzenie ciemnych oczu, jakby tylko w ten niewerbalny sposób mógł przekazać swoje pytania.
- ... Kim jesteście? - Odezwał się w końcu, cicho, z wahaniem, w jego głosie wciąż była wyczuwalna senność. - Dokąd zmierzacie? Po co ?
Wojowie onieśmielali go, szczególnie Stary, do którego Wierzba nabrał respektu nie dając sobie nawet czasu na poznanie go. Kobieta wydawała się łatwiejszą do rozmowy.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

65
Długa, zimowa noc mijała zadziwiająco spokojnie. Może to przez blask wciąż tlącego się ogniska? Może przez potężne, donośne chrapanie śpiących wojów? Tak czy inaczej, Wierzba po raz pierwszy od bardzo długiego czasu odpoczywał na miękkiej skórze. Wewnątrz namiotu może i było odrobinę duszno, ale przyjemne ciepło w pełni kompensowało drobną niedogodność.

Rozbierająca się kobieta wniosła do namiotu powiew zimnego powietrza. Jej przybycie rozbudziło młodego medyka. Zmęczony pracą, nieświadomie zapadający w objęcia snu wrócił nagle do świata przytomnych. Mimo to wyglądał na lekko otumanionego. - My? Jesteśmy po prostu rodziną. Robimy różne rzeczy. Głównie polujemy, chociaż zdarza się nam podjąć czasem inną pracę. - Odpowiadając na pytania młodzieńca, ułożyła się wygodnie, poprawiając posłanie. Nie wyglądała na zmęczoną. Przymknęła oczy i przeciągnęła się, wyraźnie z czegoś zadowolona. Pytanie o cel grupy spotkało się z niespodziewanym, cichym parsknięciem. - Właściwie, to nie wiem. Nigdy nie pytałam. Ojciec pewnie wie. W końcu to On decyduje o tym, co będziemy robić. Mama może wiedzieć, chociaż Ją też zazwyczaj nie interesują takie rzeczy. Zresztą teraz, chyba nie śpieszno Jej na rozmowy. - Skinieniem głowy wskazała ranną kobietę. - Strzała może wiedzieć. To ten, tutaj. Chyba widzi się w roli kolejnego ojca. Podobnie zresztą jak młody. To ten, którego miejsce zająłeś, kiedy tu przyszedłeś. - Delikatny ruch dłonią kobiety i jej palec skierował się ku kolejnym, wymienianym mężczyznom.

- RUDA - Ciche warknięcie przepełniał dziki, dominujący gniew. Jeden z mężczyzn otworzył oczy i wpatrywał się w was z naganą w spojrzeniu. Wierzba jeszcze nigdy w życiu nie widział tak mocno zarośniętego człowieka. Przysadzisty wojownik sprawiał wrażenie, jak gdyby wyhodował własne futro. Czarne, gęste owłosienie pokrywało prawie całe ciało chłopa. - Wybacz Misiek. - Ton Rudej uległ natychmiastowej zmianie. Dziewczyna przeszła do szeptu. - Misiek jest bardzo w porządku. Miły, dobry, troskliwy... ale naprawdę wkurwia się, kiedy nie może się wyspać. Albo, kiedy nie ma miodu. Dam Ci dobrą radę. Nie. Wkurwiaj. Miśka. Dobrej nocy Łapiduchu. Porozmawiamy jutro. - Posłała chłopakowi pożegnalny uśmieszek i odwróciła się do Niego tyłem.

Wierzba nie wiedział, kiedy zasnął. Zmęczenie i stres dosłownie cisnęły Nim w krainę marzeń i przygód. Obudził się dopiero kolejnego poranka. Namiot był już pusty a większość obozu na zewnątrz spakowana na niewielki wóz. Co ciekawe pojazd miał uprzęże, ale brakowało w nim koni.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

66
Wojowie byli po prostu... rodziną. Wierzba nie potrafił tego pojąć - choć rodzina była konstruktem przyziemnym i codziennym, on sam nie zdołał nigdy zaznać własnej, bo prócz matki nie miał nikogo, kogo mógłby nazwać bliskim. Jedynie wioskowy szaman, który uczył go sztuk uzdrowicielskich, mógł być nazwany kimś w rodzaju ojca. Jego prawdziwy zapewne nawet nie wiedział o jego istnieniu. Wierzba wolałby, by tak zostało.
Kiwnął lekko głową na słowa Rudej. Podróżują, polują, czasem podejmują się innych prac - czyżby takich, które skutkują włócznią wbitą w trzewia Matki? Żaden dziki zwierz nie mógłby tego zrobić. Może nie można było nazwać ich rozbójnikami, ale byli zdecydowanie niebezpieczni, co tylko potwierdził Misiek. Wierzba nigdy nie widział kogoś tak włochatego! Uznał, że natura jest nieuczciwa, pozwalając jednemu mężczyźnie zarosnąć do tego stopnia, a innemu żałując nawet nędznego meszku nad wargą.
Wierzba miał potrzebę sprawdzić stan rannej kobiety, ale powstrzymał się przed ruszaniem z posłania. Lepiej nie drażnić Miśka.

Nie wiedział, kiedy zasnął, za to gdy się obudził, odmówił wstawania z posłania. Napajał się ciszą, spokojem, wygodą i ciepłem, wciskając twarz w futra nie chciał myśleć o świecie, ale obrazy same przenikały się pod zamkniętymi powiekami. Widział wspomnienie Rudej, upięknionej przez wyobraźnię, Ojca, również Strzały i Młodego. Dopiero widmo zarośniętej mordy Miśka wyrwało go z letargu. Taka twarz nie pozwalała spać spokojnie.
Wierzba spodziewał się zobaczyć w namiocie przynajmniej jedną osobę: ranną kobietę. Czyżby umarła przez noc, a jej zwłoki szybko zakopano? Nie mogli być przecież tak bezmyślni, by podnosić ją z posłania w takim stanie!
Młody półelf szybko sprawdził stan swojego wyposażenia, mając nadzieję, że nie pozbawili go nawet jednej strzały. Nie przejmując się niczym więcej, a szczególnie nie swoim wyglądem, wypadł z namiotu.
- Co z kobietą?! - Zapytał na dzień dobry, głosem szorstkim od zaspania. Ranna miała przed sobą jeszcze wiele dni dochodzenia do siebie!
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

67
Młody półelf wystrzelił z namiotu jak z procy. Jego wygnieciony strój i rozczochrane włosy sprawiały wrażenie, jak gdyby przed chwilą brał udział w zapasach. Wyrzucone z zaschniętego gardła pytanie odbiło się delikatnym echem, skupiając na nim mocno skonsternowane spojrzenie.

- Pomogłeś nam, prawda, ale żądać za to kobiety? To już trochę przesada... - Jeden z wojów kręcił głową z niedowierzaniem, przyglądając się Wierzbie. Stojący nieopodal Strzała zasłonił ręką twarz. Jego głośne westchnienie przeszło w jęk bólu, kiedy wzniósł oczy ku swoim towarzyszom. - Łapiduch pyta o Mamę... - Zaczął. Przerwał, jednak gdy dźwięk dobywanych toporów zakłócił spokój poranka. Gniewne twarze stężały, a mięśnie członków Rodziny zadrżały w napięciu. - Nie, debile, nie chodzi ooo...aaaa, zresztą. Sam się tłumacz. - Przytłoczony skalą nieporozumienia i tym, jak bardzo tępi, potrafili być czasem jego bracia, Strzała machnął tylko ręką i wrócił do sprzątania obozu.

- Siedzi z Ojcem. - Rzucił przez ramię, wskazując w kierunku grupy skał. Rzeczywiście, potężna postać spoczywała na kamieniu. Mama siedziała obok, drzemiąc z głową opartą na jego ramieniu.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

68
Wierzba nie przemyślał swojego zachowania, nie sądził jednak, że wojowie mogą uznać go za tak śmiałego, by dopraszać się kobiety. Zachowałby się jak odważny, ale zdecydowanie lekkomyślny pajączek, dobierając się do samicy, która przy pełni sił mogłaby powalić go jedną ręką. Gdyby miał się kogoś dopominać, poprosiłby o Rudą!
Mógł tylko dziękować Strzale za jego komentarz, dzięki któremu, być może, zachował głowę. Z jego gardła, wciąż szczęśliwie będącym częścią nienaruszonej szyi, nie wyrwały się słowa wytłumaczenia, a jedynie przeciągły pomruk, jęk mogący wyrażać jednocześnie dezaprobatę i lęk.
Nie był dla nich zagrożeniem, sam wiedział o tym, oni również powinni. Niezależnie od tego, jak szybki by nie był, mieli przewagę liczębną i byli zdecydowanie silniejsi. Zdołałby posłać strzałę w gardziel co najwyżej jednego z nich.
Chłopak stanął na szerzej rozstawionych nogach, gotów do ucieczki w każdym momencie, a dłoń położył na swoim toporku, spoczywającym wiernie w pętli przy pasie. Kiedy jednak atak nie nastąpił, Wierzba uniósł powoli dłonie, chcąc pokazać, że mimo wszystko nie ma złych zamiarów. Szybkim ruchem odgarnął włosy z twarzy, które w nocy musiały wyrwać się z upięcia, a teraz zasłaniały pole widzenia.
Mając nadzieję, że w razie problemów Strzała ruszy mu z pomocą powstrzymując swoich towarzyszy, zaczął wycofywać się w kierunku Matki i Ojca, w kierunku wskazanym przez mężczyznę. Nie chciał stawać plecami do reszty, by nie prowokować ataku z zaskoczenia. Przesuwał stopy ostrożnie po ośnieżonym podłożu, tęskniwszy do ciepła namiotu...
W stronę Rodziców zwrócił się dopiero, gdy był już bardzo blisko, prawie że na wyciągnięcie ręki.
Zdał sobie sprawę, że wstrzymywał powietrze przez cały ten czas. Odetchnął, wypuszczając z ust mgiełkę pary. Nie pomogło to uspokoić uczucia ciężkości w piersi, podobnego do tego, które towarzyszyło przebiegnięciu zbyt dużego dystansu. Nie było mu łatwo zaskarbić sobie zaufania innych. Nie był zbyt czarującą osobą.
Ale miał być ich Łapiduchem? Jeśli tak, musieli go wysłuchać.
- Musi odpoczywać. - Powiedział do Ojca, nie chcąc pokazać po sobie strachu przed wodzem tej zgrai potężnych mężczyzn i onieśmielających kobiet. - Leżeć, spać. W namiocie, nie na wozie. - Zalecił, obrazowo wskazując dłonią zapakowany wóz. - Inaczej rany się otworzą i... Mmmh! - Kolejny nieartykuowany pomruk, podkreślony uniesieniem ramion, wskazywał, że to nie było pożądane.
Pozytywnym aspektem całej tej sytuacji pozostawał fakt, że kobieta przynajmniej wciąż żyła, a przynajmniej wszystko na to wskazywało.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

69
Przestrzeń za plecami Wierzby wypełniła się głośnym, rubasznym śmiechem. - PHAHAHAHA! Widzieliście tę minę bracia? HA! - Zderzające się pięści i klepanie po plecach towarzyszyło rozradowanym wojom, gdy ci, kpili sobie z reakcji chłopaka. Spoczywający na kamieniu Ojciec pokręcił głową z dezaprobatą, lecz jego oczy zdradzały nutkę rozbawienia. - Na pewno? Obozowanie tutaj to kiepski pomysł. - Ton szarookiego zdradzał konsternację.

- Nic mi nie jest. - Cichy głos Matki zdradzał zmęczenie. Niezaleczona rana na pewno nie ułatwiała jej funkcjonowania. - Znasz mnie. Dam radę. Jedźmy. Nie narażaj rodziny. - Podkreślając swoje stanowisko, kobieta otworzyła oczy i wyprostowała się, pokazując tym samym, że jest w stanie. - Łapiduch zna się na robocie Mamo. To On Cię pozszywał. - Głos Rudej dobiegł ze szczytu wozu. Dziewczyna leżała wygodnie na wozie, obserwując pracujących mężczyzn. - W las. - Krótka komenda Ojca wystarczyła, by zmusić ją do działania. Westchnęła cicho, chwyciła broń i ruszyła między drzewa. - Nie możesz przygotować jakiś noszy? Łóżka? Czegoś, co pozwoliłoby nam bezpiecznie Ją transportować? - Mężczyzna kontynuował, naciskając na opcję podjęcia podróży. Najwyraźniej gdzieś mu się spieszyło.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

70
Nieprzyjemne uczucie rozlało się po trzewiach Wierzby, szybko zamieniając się w ścisk, przez który chłopca niemal zemdliło. Zwrócił twarz w kierunku śmiejących się wojów, obnażając zęby jak dzikie zwierzę w chwili zagrożenia, starające się wystraszyć napastnika. Zmrużył ślepia i zmarszczył brwi, choć starał się przekonać sam siebie, że mężczyźni śmieją się w wyrazie sympatii, nie prawdziwej kpiny.
Nie zrobił jednak nawet kroku w ich kierunku. Musiał skupić się na rannej kobiecie i Ojcu, który chciał doprowadzić do zguby ich wszystkich, a z pewnością Matki i Wierzby. Na głowie półelfa było naprawienie sytuacji i sprawienie, że miejsce i czas, w którym się znalazł poprzedniego dnia, nie okaże się nieodpowiednie.
Kolejny pomruk, który wyrwał się zza zaciśniętych zębów Wierzby, zdradzał jego emocje.
- W lesie są wilki i demony - stwierdził, zaciskając dłonie na materiale własnego ubrania. Na moment złapał za kosmyk włosów, palce jednak szybko przesunęły się z powrotem na lnianą tunikę. - Ale ona, M-Matka, umrze, jeśli rana się otworzy! - Być może jego słowa pokrywały najgorszy możliwy scenariusz, zdawał sobie jednak sprawę, że nie było miejsca na naiwne "wszystko będzie dobrze". Wybór nie należał do Wierzby, a do Ojca. Ryzykowali zostając w lesie, ale przecież od czegoś mieli "synów" - wojowie mogli bronić obozu.
Wierzba skinął głową na słowa Rudej, a następnie przygryzł wargę zbierając myśli i odwagę do dalszego mówienia. Po chwili szybko zaczął wyrzucać z siebie słowa patrząc wszędzie, tylko nie na parę siedzącą na kamieniach.
- Transport nie jest bezpieczny! Musi leżeć, odpoczywać, w spokoju i cieple! Rana może się znów zajątrzyć, minęło ledwie parę godzin! Za wcześnie, za wcześnie! Ona umrze! Umrze, a wtedy zabijecie mnie, bo nie pomogłem!
W wyrazie frustracji, Wierzba uniósł dłonie, by wsunąć je we włosy. Za dużo złych myśli pojawiło do w jego głowie.
Oddychaj, przypomniał sam sobie. Matka jest silna, przeżyła noc, jest przytomna. Musi dać radę.
Kolejny moment i parę głębszych wdechów zajęło mu podjęcie decyzji.
- Mogę zrobić miejsce na wozie. Muszę być z nią. Zatrzymamy się, jeśli powiem. - Rzucił propozycję nieco już spokojniej. Jeśli chcieli ruszyć, to były jego warunki.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

71
Wciąż rozbawione towarzystwo nie sprawiało wrażenie szczególnie przejętego obnażonymi kłami Wierzby. Wprost przeciwnie, ich miny wyrażały pewnego rodzaju zadowolenie i akceptację. Decyzje zostały podjęte. Kości rzucone, legowisko przygotowane w wóz ruszył przed siebie. Zajęty pacjentką chłopak w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na fenomen tego zjawiska. Pozbawiony woźnicy i zwierząt pociągowych pojazd toczył się nad wyraz sprawnie. Dopiero po dłuższej chwili sprawdzania jakości i stabilizacji posłania Matki, medyk mógł odetchnąć i rozejrzeć się po okolicy. Widok, jaki stanął mu przed oczyma, był, delikatnie mówiąc nietypowy. Jakże inaczej określić można grupę w pełni przyzbrojonych, masywnych truchtających raźnie w równym, jednostajnym tempie? Gorsza, a może nawet i lepsza w przeznaczonym dla koni miejscu znajdowali się, bo jakże by inaczej? Również wojownicy! Nawet Ojciec biegł spokojnie, na czele zaprzęgu, prowadząc spokojną rozmowę z będącym tuż za nim Strzałą.
Wśród znajomych twarzy widać było również Miśka. Pominąwszy jego i ojca, cała reszta "zaprzęgu" biegła parami. Podczas kiedy wódz drużyny zajmował prowadzące miejsce, zarośnięty brodacz był po prostu zbyt wielki. Sam zajmował dwa miejsca, a sądząc po pracy potężnych ramion, prawdopodobnie pracował właśnie za dwóch. W pierwszej dwójce, po lewej stronie Strzały biegł również Młody. Chłopak aktywnie usiłował udzielać się w rozmowie, ale wydawał się skutecznie ignorowany.

Całej tej drużynie brakowało tylko jednej, znajomej osoby. Podróż mijała powoli i bez większych urozmaiceń. Tylko mróz, śnieg, las i wojownicy od czasu do czasu zmieniający się przy ciągnięciu wozu. Jedynie Misiek z Ojcem nie schodzili ze swoich stanowisk. - Doganiają nas! - Głośny krzyk Rudej zabrzmiał z wysokości koron drzew. Pojazd rodziny natychmiast zatrzymał się, a Bracia chwycili tarcze, dobywając broni. - Schowaj się! - Władczy ton ojca spłynął na Wierzbę. Nie wiedzieć kiedy szarowłosy pojawił się za Jego plecami w pełni gotów do bitwy. Na horyzoncie ukazała się grupa jeźdźców. Każdy w srebrzystej zbroi i na białym koniu. Wyglądali nad wyraz szlachetnie. Nie ukrywali się, tylko mknęli galopem z bronią wzniesioną do ciosów.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

72
Kpiny były czymś, do czego Wierzba był przyzwyczajony, ale wyśmiewanie przez obcych było czymś nowym. Jego plemię upodobało sobie go na kozła ofiarnego przez nieludzkie pochodzenie i chłopak mógł tylko dziękować losowi za dni, gdy na słownych zaczepkach się kończyło - na szczęście dostatecznie szybko przebierał nogami, by w większości przypadków uniknąć innych nieprzyjemności. Tutaj ucieczka wydawała się bezmyślna, gdy lasy patrolowała Ruda. Jak daleko zdołałby uciec, zanim znalazłaby jego trop? Zakładając, że byłby wystarczająco interesujący dla Rodziny, by ta ruszyła w ślad za nim, nie miał większych szans.
Przejęty Matką Wierzba dopiero po jakimś czasie spostrzegł, jakie ma szczęście, gdy wylądował na wozie, zamiast przed nim, w zaprzęgu. Był niemal pewny, że nie dałby rady utrzymać tempa wojowników, zapewne spowalniając cały pochód, aniżeli pomagając w jakikolwiek sposób. Miał nadzieję, że jego ciężar nie wadzi im zbytnio i nie będą żądać rekompensaty za swój trud. Z ich dwojga, Matka była zdecydowanie cięższa niż drobny półelf!
Nie jemu było oceniać fenomen ludzkiego zaprzęgu. Podróżnicy mijający jego wioskę mówili o wielu dziwach, które czekają w szerokim świecie. To zapewne był dopiero przedsmak i Wierzba wolał się zbytnio nie ekscytować, zostawiając emocje na później, choć język rwał się do pytań. Poza tym, Wierzbie wciąż był spięty sytuacją nowego otoczenia i nowych towarzyszy podróży. Przynajmniej wydawało się, że oni potrzebowali go bardziej, niż on ich.
Wyciągnął nogi, walcząc z chęcią, by położyć się przy kobiecie. Razem z pewnością byłoby cieplej, choć mniej przyzwoicie. Zanim jednak zdążył podjąć decyzję co do unikania ciepła przy boku Matki, dobiegł ich głos Rudej. Wierzba drgnął, walcząc z kolejnymi nerwowymi spazmami, które przeniknęły jego ciało, poderwał się na równe nogi, gdy zdał sobie sprawę z nowego zagrożenia. Być może Rodzina wyratowała go od Mrozu i Głodu, ale nie chciał oddawać za nich życia w bitwie!
Nie mógł uciec, gdy Ojciec był tuż za nim, nie chciał też zostawiać rannej, za którą wziął odpowiedzialność godząc się na podróż. Zignorował polecenie Ojca sięgając po swój łuk. Napiął cięciwę, a gdy zagrażający im przybysze znaleźli się w zasięgu, wypuścił strzałę w kierunku pierwszego z nich. Nie pytał, czy powinien - ich intencje wydawały się jasne. Pytania o to, czemu gonilą powóz, Wierzba zostawił na później. Naiwnie założył, że będzie ktoś, kto mógłby mu na nie odpowiedzieć, a on sam będzie w stanie je zadać.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

73
Wierzba nie był jedynym, korzystającym z przewagi zasięgu. Część radosnej Rodziny również dobyła mądrze rozmieszczonych na wozie łuków. Większość posługiwała się poręcznymi, krótkimi egzemplarzami, pozwalającymi na wygodny transport i manewrowość. Niewielkie kawałki drewna i cięciwy wyglądały jak zabawki w rękach dobrze zbudowanych mężczyzn. Widok szczególnie komiczny w przypadku Miśka. Nikomu nie było jednak do śmiechu. Pędząca w stronę grupy jazda była solidnie uzbrojona, a niewielkiej mocy strzały nie zdołały przebić się przez szczelne pancerze. Jedynym słabym punktem rozwijającej szarżę formacji były rumaki. Zmienne, niesprzyjające warunki pogodowe uniemożliwiały zastosowanie zbroi końskiej i to właśnie na zwierzętach skupił się ogień grupy. Sądząc po jego skuteczności, grupa, z którą wyruszył młody medyk, w pełni zasługiwała na miano łowców.

Przeciwnik nie należał jednak do łatwych. Pomimo licznych trafień, ponad połowa kawalerii przebiła się przez ostrzał, wpadając w Rodzinę i rozcinając ich grupę na dwoje. Srebro zalśniło na klingach i pancerzach jeździectw, gdy pędem mijali stanowisko Wierzby. Zaraz po nich, między dwie broniące się ekipy wpadli piesi. Fakt, że rycerze zdołali pozbierać się z ziemi, po upadku ranionych rumaków świadczył o ich imponującej wytrzymałości. Taki upadek nie rzadko okazywał się śmiertelny, podczas kiedy oni nie tylko przetrwali, ale mieli również siłę, by dołączyć do starcia.

- Śmierć bestiom! - Donośny, bitewny okrzyk zwiastował kolejne przejście kawalerii. Ta, po dokonaniu wyłomu pognała dalej i teraz nawracała do kolejnego przejścia. Sytuacja nie przedstawiała się zbyt dobrze, dla walczących o przetrwanie wojowników. W podobnie ciężkiej, aczkolwiek znacznie mniej niebezpiecznej sytuacji znalazł się sam Wierzba. Wóz, z którego strzelał nie był priorytetem atakujących, a leżąca na nim Matce zawdzięczał szczególną uwagę obrońców. Jednak co dalej? Co będzie, kiedy wszyscy padną?
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

74
Wierzba nie przewidział, że strzały, choć zwykle zabójcze, nie będą mieć szans w zetknięciu z pancerzem nadciągających rycerzy. Ich wyposażenie znacznie różniło się od tego, które widywał w swojej wiosce. Oblał go zimny pot, gdy wydawało się, że nawet atak dystansowy nie da im takiej przewagi, jakiej się spodziewał. Odmawiał bycia częścią tej potyczki! Choć żaden był z niego strateg, patrząc na ścierające się siły, uznał, że strona, po której bezmyślnie się opowiedział, będzie tą przegraną. Ryk przeciwników tylko go w tym utwierdził. Czy Wierzba był bestią? Nie sądził. Nie wydawał się groźniejszy od choćby, takiego Miśka.
- Umrzemy! - Wyrwał mu się spanikowany krzyk. Nigdy dotąd nie przyszło mu walczyć z takimi wojami. Znał słabe punkty na ciele człowieka, ale jak mógł przebić się przez zbroje? - Zabiją nas! ZABIJĄ! - Dodał, jakby jego przekonanie nie było oczywiste po pierwszym stwierdzeniu.
Przerzucił łuk na plecy i sięgnął po swój toporek, by mieć jakiekolwiek szanse na obronę w zwarciu. Nawet obecność Ojca nie sprawiała, że czuł się bezpieczniej. Zresztą, spodziewał się, że mężczyzna chce bronić Matkę, jemu nie poświęcając większej uwagi. W jego głowie pojawiały się myśli, krążyły, nie pozwalając skupić się na nadciągającej walce. Co zrobią z nim przeciwnicy? Jeśli będą chcieli słuchać, w co Wierzba wątpił, może nie zabiją go od razu. Z drugiej strony, czy nie lepsza była śmierć w obliczu niewoli? Nikt nie będzie trzymał w celi byle dzikusa — najpewniej sprzedadzą go, a przyszły pan będzie wykorzystywał go, do czego tylko będzie chciał! Pomysły na tego typu wykorzystywanie pojawiały się jedno po drugim, każde kolejne coraz bardziej niedorzeczne. Wierzba musiał uciekać, jeśli chciał zachować życie i wolność.
Nie było miejsca na walkę, trzeba było wiać! Starał się zeskoczyć z wozu i szukając miejsca wśród walczących, prześliznąć w stronę drzew, uciekając od potyczki. Choć był drobny w porównaniu do reszty wojów, niestety, nie potrafił całkowicie zniknąć. Musiał liczyć na swoją zwinność w unikaniu ewentualnych ciosów i przede wszystkim — szczęście.
Obrazek

Re: Trakt łączący Port Salu ze wschodem

75
Szczęście nie stało dziś po stronie młodego medyka. Relatywnie niewielki i widocznie różniący się od reszty Rodziny przemykał przez pole potyczki. Prawdę jednak mówią ci, którzy przytaczają stare przysłowie. Człowiek strzela, Ukir strzały ów nosi. Pan łowców nie był tym razem szczególnie łaskawy. Jeden ze zgubionych w bitewnym chaosie pocisków przeszył bark chłopaka z taką siłą, że niemal go przewrócił. Rana na szczęście nijak nie przeszkadzała Mu w biegu, a napędzane adrenaliną ciało zignorowało ból.

Wyrwawszy się z tego piekła, mknął przed siebie, a odgłosy walki stawały się coraz to bardziej odległe. Ciekawie to życie potrafi się toczyć. Przyszedł głodny i zmarznięty. Odszedł najedzony, owszem, ale za to ranny. Może i ogrzał się przy Rodzinnym ogniu, ale na jak długo? Znów był na szlaku. Sam, w zupełnie obcej mu części lasu. Nogi grzęzły w wysokim śniegu, a ogólna sytuacja nie wydawała się wcale lepszą niż ta, sprzed poznania Ojca z jego wesołą kompanią. Gdyby tego było mało, raniony strzałą bark krwawił, pozostawiając za nim długi ślad czerwieni. Częste w tych okolicach opady zapewne szybko skryją go pod białą, puchatą warstwą. Niestety słowo "szybko" było w tej sytuacji mocno względne. Czy ktoś Go będzie szukał? Kto? Kiedy? Liczne niewiadome, wiele problemów i tylko jedna zaleta. Przeszywający chłód, władający tą krainą sprawiał, że krew nie wypływa już z Niego prawie wcale. Nie rozwiązywało to nijak problemu wciąż wbitego w ramię drzewca, ale mogło stanowić jakieś pocieszenie.
Spoiler:
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Salu”