Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

91
Krasnolud zsunął się po linie w dół bez problemu, a jego stopy bezpiecznie spoczęły na stałym gruncie. Ciężko jednak było powiedzieć, czy w takim miejscu można czuć się bezpiecznym. Znajdowali się przecież w głębi góry, w centrum legowiska demonów. Wszystko za sprawą głupiej wyprawy w imię bogów. No cóż. W oczach niepobożnej osoby była to tylko błaha sprawa, ale dla Hunmara znaczyło to naprawdę wiele. To dzięki tym wielkim bytom ponad ludzkim, posługiwał się magią i widział sens swojego życia. Teraz zaś był w czasie oddawania jednemu z nich szacunku, poprzez oczyszczania owej świątyni.

Samo miejsce nie wydawało się w żaden sposób przyjazne. I mylnym było dla krasnoluda przekonanie, że postawił stopę na czystej skale górskiej. Owszem znajdowała się ona, ale pod usnutą pajęczyną wyścielającą większość korytarza. Tutaj prawie w całości ściany, podłogi i sufity były białe od wikliny. To nie wróżyło dobrze. Nie chcieli poznawać owych lokatorów, a nawet ich rozmiarów.

- Oczywiście, że dysponuję asortymentem czarów bojowych. Wszystko przekonasz się w swoim czasie, bo długo by opowiadać. Na szczęście znajdujemy się przy źródle. Kiedy wzywam kamienne zęby, pojawia się jedynie kilka skalnych ostrzy wystających z ziemi. Niekoniecznie muszą trafić wroga. Tutaj mogę stworzyć potężną pułapkę, przed którą nie będzie ucieczki. Moja magia jednak nie jest celna i doskonała. Ja rozkazuje skale, lecz nią nie kieruję. Kiedy wołam o powstanie kamiennej kolumny, nie potrafię przewidzieć jej konkretnej wielkości. Choć tutaj może być trochę inaczej, kiedy mam dostęp do czystego surowca – pokrótce opowiedział o swoich zdolnościach krasnoludowi, kiedy kierowali się tunelem na prawo.

Za nimi nic istotne się nie działo. Nie widzieli żadnego zagrożenia, choć gnom ciągle nerwowo patrzał za siebie. Nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się jakiś demon. Wtedy im oczom ukazało się kilka kokonów, w których w pełni nie były zakryte tylko twarze. Ciała obwinięte szczelnie pajęczyną. Kapłan dostrzegał, że ich ciało się delikatnie porusza, mimo ograniczenia. Żyli. To było pewnym. Mogli spróbować ich uratować, ale nie wiadomo czy nie są czymś zarażeni, albo czy w nich coś nie żyje. Próba pomocy zaś mogła tylko przysporzyć konającym jeszcze więcej bólu. Hunmar jednak był z tych osób, które pomagały potrzebującym, a tych siedmiu nieznajomych istotnie byli w krytycznej sytuacji. Może warto będzie przystanąć i rozciąć ich kokony.

- Co to jest do licha?- zasłonił usta Selik, który był zdruzgotany owym widokiem – Te demony są straszniejsze, niż się spodziewałem. Porywają ludzi i żywią się nimi. Tworzą żywe zapasy…

Mogli jednak również ich pozostawić i pójść dalej do przodu. Tam jednak dobiegał do nich jakiś hałas. Coś się tam definitywnie działo. Jakieś uderzenie i warknięcie. Wszystkiemu zaś towarzyszył charakterystyczny pisk, którego nie potrafił konkretnie zidentyfikować.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

92
Słowa Selika o jego magicznych zdolnościach dodały krasnoludowi otuchy. Jego własne czary były bardziej defensywne. Leczenie ran i ochrona poszkodowanych to to na czym znał się najlepiej. Już po paru krokach w tunelu okazało się, że jego umiejętności również tutaj mogą się przydać.

Siedem białych kokonów utkanych z gęstej pajęczej nici. W każdym z nich była jedna osoba. Na pierwszy rzut oka wyglądały na martwe, ale gdy Hunmar podszedł bliżej zobaczył delikatne ruchy pod białym okryciem. Znajdują się w letargu. Zapas pożywienia dla demonów.

-Spróbujmy im pomóc- Kapłan podał gnomowi swoją pochodnię i zaczął rozcierać ręce szepcząc jednocześnie modlitwę. Gdy ręce były już odpowiednio rozgrzane przyłożył je do policzków odsłoniętej twarzy pierwszej z osób w kokonie. Wypowiedział modlitwę oczyszczenia.

Gdy tylko udało mu się usunąć całą toksynę z organizmu biedaka odsunął od niego ręce i zaczął nimi energicznie trzepać po to by pozbyć się jej również z rąk.

To co kapłan zrobi w dalszej kolejności będzie zależało od tego co dzieje się z personą w kokonie. Jeśli się obudzi to spróbuje ją najpierw uspokoić po czym z pomocą noża wyciągnie z kokonu. Jeśli po oczyszczeniu dalej będzie nieprzytomna to najpierw ją wyciągnie z kokonu a potem będzie cucił. Jeśli wszystko pójdzie gładko to w podobny sposób zajmie się pozostałymi poszkodowanymi.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

93
Krasnolud zbliżył się do kokonu, w którym uwięziony był człowiek. Z pewnością był to przedstawiciel tej niczym szczególnym nie wyróżniającej się rasy. Często żartobliwie nazywanej fundamentem wszelkich ewolucji, sugerując jej ograniczenia. Nie umiejscowieniu w hierarchii wszelkich mieszkańców Herbii, zamierzał zajmować się kapłan. Rozgrzał on dłonie za pomocą swojej magii i przyłożył do skóry mężczyzny pozostałego w pajęczym letargu, aby dokonać rytuału oczyszczającego. Nie mógł się jednak spodziewać prawdziwej natury choroby, która owładnęła owym osobnikiem.

W organizmie miał bardzo duże pokłady trucizny lecz była to substancja paraliżująca, która nie miała zabić ofiary. Wszelkich toksyn pozbył się z jego ciała, ale pozostało coś jeszcze. Hunmar nawet jako wykwalifikowany medyk nie był w stanie przewidzieć tego co zaraz miało nastąpić po swojej kuracji. Z nadzieją spojrzał na twarz obcego i wyczekiwał efektu. Ten jednak przyszedł dość szybko w sposób, którego nie chciał ujrzeć.

Otworzył podkrążone oczy i wydał z siebie głośny ryk, a przed chwilą spokojna twarz, zaczęła się pocić. Ofiara zaczęła się miotać i szarpać, jakby popadła w szaleństwo. Brodacz jednak od razu zrozumiał o co chodzi. Przez jego ciało przechodził niewyobrażalny ból. Po chwili zobaczył sprawcę tego cierpienia.

Usta mężczyzny wypełniły się jego własną krwią, którą zaczął się krztusić i zdechł prędko. Krasnolud nawet nie zdążył zareagować na ten widok. Mógł się tylko przyglądać procesowi umierania. Na piersi białą wyklina została przegryziona i zaczęła nasiąkać gęstą posoką. Ze środka kokonu zaś, ubrudzony w flakach i osoczu ofiary, wyskoczyło stworzenie podobne do pająka. W większości jednak było pokryte grubymi czarnymi łuskami od odwłoka po górę. Z impetem padło na ziemię i zaczęło się szybko kręcić wokół własnej osi za pomocą ostrych kończyn. Miało koło pół metra wysokości. Było zupełnie ślepe i nie potrafiło z siebie wydawać żadnych dźwięków. Do przetrwania wykorzystało jednak inne zmysły, które pozwoliły zlokalizować dwójkę niskich gości. Nie zamierzało jednak walczyć. Odwróciło się i uciekło w przeciwną stronę niż zmierzali.

- Cholera! Co to jest do licha! – wrzasnął przerażony gnom osuwając się na ziemię i przysuwając do jednej ze ścian. Zerknął niepewnie na inne kokony – zbierajmy się stąd. W nich wszystkich to cholerstwo mieszka! Spalmy je!

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

94
Sprawy potoczyły się zupełnie nie po myśli kapłana. Źle zdiagnozował sytuację. Ci ludzie nie byli jedynie pokarmem dla demonów. Były inkubatorami w których rozwijały się młode osobniki.

Hunmarowi przypomniała się historia którą zasłyszał dawno temu będąc jeszcze akolitą. Historia ta opowiadała o załodze frachtowca Nustomo płynącego na północ do Turonu, który miał na swoim pokładzie żywność dla mocno oblężonego w tamtych czasach miasta. W trakcie podróży rozpętał się ogromny sztorm a mały statek ratując się przed zatonięciem przybił do małej wysepki. Gdy szklane morze wreszcie ucichło a niewielkie uszkodzenia statku zostały naprawione okazało się, że brakuje jednego członka niewielkiej siedmioosobowej załogi. Po krótkiej wyprawie poszukiwawczej odnaleziono go kilkaset metrów od statku nieprzytomnego. W środku tego nieboraka jak się okazało wkrótce po odbiciu od brzegu rozwijał się demon. Istota ta rozerwała ciało marynarza i schowała się w zakamarkach statku rosnąc w siłę. Po następnych kilkunastu godzinach zaczęła zabijać ponownie. Statek już nigdy nie dotarł do żadnego portu. Został spalony na morzu przez ostatniego marynarza, który wskoczył do szalupy. Chłopak ten został szczęśliwie odnaleziony po kilku dniach przez załogę innego statku dzięki czemu mógł opowiedzieć innym tą historię.

Kapłan całą tą opowieść zawsze wkładał między bajki. Aż do teraz. Z relacji ocalałego wynikało że w żaden sposób nie dało się pomóc zarażonemu. Każda próba jego ocucenia kończyła się atakiem konwulsji. Przestali więc go leczyć w nadziei, że pomoże mu ktoś z miasta. Historia ta miała wiele wspólnego z obecną sytuacją Hunmara.

Zarówno na statku jak i tutaj sytuacja była beznadziejna. Krasnolud miał trzy wyjścia. Pierwsze: spróbować innego podejścia - spróbować pomóc w inny sposób. Drugie: Zostawić tych ludzi i spróbować pomóc im później. Trzecie: Jeśli nie jest w stanie w żaden sposób pomóc tym ludziom to należy spalić te kokony aby potwory w nich się lęgnące nie doprowadziły do dalszych nieszczęść.

Wyjście drugie pozornie najprostsze było najbardziej niebezpieczne. Jeżeli zostawią tutaj tych ludzi to prawdopodobnie do nich już nigdy nie wrócą. Wyjścia trzeciego postanowił jeszcze nie rozważać - zawsze istnieje jakaś szansa.

Krasnolud wyciągnął ze swojej torby ostry nóż i zaczął rozcinać kolejny kokon. Wyciągnął z niego nieprzytomną sparaliżowaną osobę i rozciął jej ubranie odsłaniając nagą klatkę piersiową i brzuch. Szukał ruchu pod skórą z wyciągniętym skalpelem gotowym tylko rozciąć powłoki ciała by wydobyć z nich niepożądaną istotę i ją zabić. Być może człowiek ten przeżyje tą operację będąc nadal w stanie paraliżu. Jeśli nie... być może ogień...? Nie... nie można poddawać się zbyt wcześnie.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

95
Dylematy, przed którymi stają medycy, są najbardziej nurtującymi duszę sytuacjami. Niekiedy trzeba podjąć naprawdę ciężkie decyzje, aby uratować choćby samego siebie. Nie zawsze można każdemu pomóc. Czy uratować dziecko, czy jego matkę? Czy dać jeszcze kilka minut nieoddychającej ofierze kosztem czasu innych poszkodowanych? Czy jedynym wyjściem jest amputacja kończyny, czy trzeba spróbować innych bardziej ryzykowanych sposobów? I co najważniejsze czy warto nastawiać własne życie na polu walki, aby pomóc rannemu?

Każdy kto znał Hunmara znał jego podejścia do swojej roli kapłana. Pełnił on posługę z prawdziwym powołaniem i nie baczył na niebezpieczeństwa. Nie liczył na dobry zarobek, oferując usługi bogatym krasnoludom w górnych lożach. Jeszcze nie dawno prowadził lazaret dla ubogich, a teraz stał nad ciałami obcych mu ludzi i próbował ich wyrwać z kościstych dłoni śmierci. Ktoś inny przeszedł by koło nich obojętnie i próbował zmniejszyć wyrzuty sumienia typowymi słowami. „Nie byłem w stanie pomóc”, „To byłoby niebezpieczne”, „Muszę dotrzeć do swoich towarzyszy jak najszybciej”, „Nie mam na to czasu, są ważniejsze sprawy”. Na wszystkie te argumenty można odpowiedzieć w sposób rozwiewający możliwości, że prawdziwą różnicą między herbiańczykami a demonami jest posiadanie dobrej duszy.

Nóż brodacza rozciął kokon. Teraz zwrócił uwagę, że była to substancja lepka, wilgotna lecz niezbyt wytrzymała. W całokształcie jednak tworzyła silnie przylegającą do ciała powłokę. Z pewnością nie miała tylko za zadanie utrzymać ofiarę w jednej pozycji, ale przede wszystkim zapewnić stałą temperaturę w „inkubatorze”. Mężczyzna ten był wręcz rozpalony. Ciężko było powiedzieć, czy to reakcja organizmu na pasożyta, czy działanie jakiś substancji wydzielanych przez stworzenie. Spojrzał na człowieka i przeraził się. Była to osoba koło trzydziestego roku życia, choć wyglądała teraz trochę starzej. Jak umierający żebrak z ulicy. Wychudły, chory i blady. To coś wysysało z niego życie. Powieki miał sine, tak samo jak usta, uszy, nos i dłonie. Krew nie płynęła w jego ciele w normalny sposób, uciekała od części najbardziej wysuniętych od serca i niewiadomym będzie stan ich po przywróceniu normalnego funkcjonowania. Przyjrzał się mu. Ubrany był jak żołnierz, choć jego kirys nie przypominał już uzbrojenia, a symbol Kompanii nie był już do odczytania.

Przyszła pora na próbę ratunku. Medyk rozciął resztki jego koszuli i kirysu, odsłaniając brzuch i tors. Wtedy zobaczył w chudym ciele potężne zgrubienie, które poruszało się niespokojnie. Działania krasnoluda wzbudziły w nim niepokój. Był to martwiący fakt, ponieważ prowadził do uszkadzania kolejnych części organów ofiary. W pewnym momencie wykonał szybki wręcz gwałtowny ruch ostrzem w ową stronę. Pewne działanie pozwoliło Hunmarowi trafić dokładnie w stworzenie i wbić w niego skalpel. Zapiszczało wygięło się w trzewiach mężczyzny i zastygło. Nie był to jednak koniec operacji, choć pasożyt już nie żył.

Prócz ogólnego osłabienia ofiary, problemów z wydolnością serca i zatruciem organizmu, uszkodzenia wewnętrzne nie były tak poważne, jak mogło się na początku wydawać. Nie mnie jednak jelito cienkie było pokiereszowane i trzeba było przeprowadzić zabieg. Nie było dużo czasu. Dopiero teraz to zobaczył. Śmierć Tarantalli (bo tak nazywa się owe stworzenie) podtrzymywało funkcje życiowe swojego inkubatora. Teraz musiał zająć się zespoleniem uszkodzeń, poprawą działania serca i reszty organów, a dodatkowo usunąć z organizmu jad. Zbyt dużo roboty jak na jedną osobę. Nie wiadomo czy krasnolud sobie z tym wszystkim poradzi.

W tym czasie gnom stał obok i obserwował wszystko z uwagą. Stał pewien kawałek od nich, aby nie narażać swojego życia. Widział przecież wyskakującego z kokonu potwora. Istniało więc duże ryzyko. Kiedy pierwszy etap operacji się powiódł otworzył szeroko oczy. Był zdziwiony powodzeniem. Nie znał z tej strony swojego towarzysza. Był bardziej zdolny jak na zwykłego medyka z lazaretu dla ubogich. Nie przeszkadzał jednak mu. Nic nie mówił, ani nie pomagał. Nie posiadał takich umiejętności jak brodacz. Zajmował się obserwowaniem otoczenia, aby w razie czego ostrzec ich przed zagrożeniem.

W oddali słyszeli jakieś hałasy. Uderzanie, piski i wrzaski. Wzbudzało to w nich niepokój. Możliwe owe stworzenia kogoś znów złapały lub właśnie pożywiały się jakimś niczego winnym człowiekiem. Echo niosło mieszaninę tych wszystkich dźwięków nie pozwalając zlokalizować ich pochodzenia. Krasnolud był jednak teraz bardziej skupiony na swoim pacjencie.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

96
Pierwszy etap operacji się powiódł. Pasożyt zginął. Nie był to jednak czas na świętowanie. Krasnolud musiał dołożyć wszelkich starań, całej swojej mocy, aby utrzymać mężczyznę przy życiu. Spojrzał tylko przelotnie na pozostałe pięć kokonów. Sulonie dodaj mi sił

Kapłan otworzył swoją torbę i po kilku sekundach grzebania wyciągnął z niej cienkie skórzane rękawice które szybkim ruchem założył na dłonie.

-Seliku podejdź do mnie z pochodnią. Będę potrzebował więcej światła.

Hunmar chwycił z powrotem skalpel i poszerzył nim ranę którą zadał mężczyźnie by zabić pasożyta. Chciał przez otwór w ciele zobaczyć teraz dokładnie ową istotę. Sprawdzić czy na pewno nie żyje. Gdy tylko ostatecznie się w tym upewnił włożył rękę do rany i spróbował wyciągnąć stworzenie pomagając sobie drugą ręką nadal zaopatrzoną w ostrze. Gdy tylko to mu się zamknie ranę po czy zszyje ją modlitwą przesuwając uważnie po niej palcem. Gdy rana się zasklepi Kapłan złoży nad poszkodowanym modlitwę oczyszczenie i regeneracji by usunąć z jego ciała resztki toksyn i wzmocnić jego formę.

Odgłosy które dochodziły z głębi tunelu nie napawały optymizmem. Krasnolud obawiał się o swoich gnomich towarzyszy. Czuł jak każda modlitwa którą wypowiada wysysa cząstkę jego własnych sił, które w tej sytuacji są niemal na wagę złota. Nie chciał się jednak poddawać. Nie chciał zostawiać tych ludzi bez pomocy.

Jeśli uda mu się uratować tego mężczyznę poleci gnomowi by przesunął go pod ścianę komory i tam oparł aby mógł w spokoju dochodzić do siebie a sam zajmie się kolejnym kokonem.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

97
Ofiara pasożyta wyglądała coraz słabiej, jakby z każdą sekundą ulatywało jego życie, a dusza odrywała się od ciała kawałek po kawałku. Było go tutaj coraz mniej, a powodzenie operacji przeprowadzanej przez krasnoluda było niepewne. Potrafił wykorzystywać swoje zaklęcia, aby uleczyć nawet drastyczne rany, ale ten człowiek wydawał się w drastycznym stanie. Wcześniej nawet brodacz nie zdawał sobie z tego sprawy, że dziwna istota spustoszyła tak bardzo jego organizm.

- Dobrze – przytaknął, zbliżając się do miejsca zabiegu i rozświetlił światłem pochodni cienie.

Istota nie żyła. Przypominała dziwnego pająka, który posiadał ogromny tułów pokryty łuskami. Wyglądało jak niedojrzała forma stworzenia, w które może się niedługo przeobrazić. Łatwiej z pewnością było pozbyć się tego cholerstwa, niż zabić dorosłą formę. Do tej pory nie mieli przyjemności się z nią spotkać.

Przestrzeń jaskini przeszyła magia modlitwy, która zaczęła splatać wewnętrzne uszkodzenia organów mężczyzny. Wszystkich znajdujących się w grocie otoczył ciepły wiatr, które na dobrą sprawę nie powinno tutaj być. Kapłan wtedy poczuł, że przez jego dłonie przepływa nie tylko siła własnej energii, ale również interwencja boska. To sam Sulon przekazał mu trochę swojej boskiej potęgi, aby dokonał cudu. Wielu potężnych czarodziei miałoby problem z uratowaniem tego mężczyzny. Hunmar jednak podołał wyzwaniu. Najpierw pozbył się pasożyta, później wyleczył uszkodzenia narządów, a później zasklepił stworzoną przez samego siebie ranę. Pozbycie się z organizmu trucizny, która upośledzała pracę organizmu oraz paraliżowała ciało, było jedynie formalnością. Było to najlżejsze z zadań przed krasnoludem.

Nieznajomy leżał nieprzytomny na ziemi, ale jego stan był stabilny. Nic mu bezpośrednio nie zagrażało, ale samo przebywanie w górze Gautlandii było zagrożeniem. Stworzenia zamieszkujące te korytarze z pewnością nie będą zadowolone z takiego przebiegu rzeczy. Ich inkubator został wyciągnięty ze stanu hibernacji, a dziecko zabite. Obaj czuli zbliżające się zagrożenie. Przy czym dawny opiekun lazaretu czuł się zmęczony po tym zabiegu i musiał trochę odsapnąć, aby podjąć się kolejnych czynności medycznych. Pozostało jeszcze pięć osób do uratowania. Przynajmniej tam gdzie sięgało jego oko.

- Wszystko w porządku? – zapytał się zmartwiony – Nie wiem czy nie powinniśmy dołączyć do moich braci. Nie będziemy w stanie im wszystkim pomóc.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

98
Hunmar oparł się o skalną ścianę zaraz obok mężczyzny którego z Boską pomocą udało mu się przed chwilą uratować. Czuł fizyczne zmęczenie i musiał chwilę odetchnąć. Uratowanie tej piątki zajmie dużo czasu i pochłonie wiele energii. Znajdują się teraz głęboko na terytorium wroga a droga powrotna z półżywymi ludźmi byłaby niemal niemożliwa. Gnom miał rację. Jeśli sami zginą nikomu więcej już nie pomogą. Tylko czy to nie będzie czasami ucieczka? Pozbycie się problemu? Kapłan się wahał. Nie chciał zostawiać tych ludzi na pastwę demonów. A już na pewno nie chciał zostawiać tutaj nieprzytomnego mężczyzny, który jeszcze przed momentem był bliski śmierci.

- Tak... musiałem tylko złapać oddech... już jest dobrze... Seliku masz rację. Czas ruszać. Weź swoją latarnię i idź dalej korytarzem. Staraj się pozostać niezauważonym. Jeśli natrafisz na swojej drodze na niebezpieczeństwo nie do przejścia to zawróć. Nie narażaj życia. Jeśli spotkasz naszych towarzyszy to sprowadź ich do mnie. Ja tu poczekam i zajmę się poszkodowanymi. Idź już. Nie traćmy czasu.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

99
Każdy oddech mężczyzny, wciągając przez nozdrza ciepłe powietrze, czuł powracająca siłę. Był jednak świadomy, że kolejne próby ratowania ofiar pająkopodobnych istot wiąże się z utratą kolejnych zasobów mocy. Nie były one nieskończone. Krasnolud miał ograniczenia. Po pomocy tym osobą będzie bezskuteczny w jakimkolwiek starciu. Jego altruizm, prowadzący do zaniedbania własnych podstawowych potrzeb, może pochować na zawsze w starych jaskiniach. On jednak nie potrafiłby zostawić ich tutaj samych. będąc świadomym, że był w stanie ich uratować, a zostawił na pastwę śmierci. Sumienie nie dałoby mu spokoju. Był poświęconym swojej misji, a teraz realizował jedno z jej zadań. Każdy kapłan winien jest pomaganie potrzebującym. Wiele innych osób pełniących tak jak i on posługę, mogłoby wiele nauczyć się od brodacza. Bowiem był on idealną sylwetką do naśladowania.

- Hunmarze czy powinienem cie tutaj samego zostawić? - grom był zaniepokojony odważną i heroiczną postawą swojego towarzysza i wynikającego z niej polecenia- jeżeli to paskudztwo się tutaj pojawi nie dasz sobie sam rady. Jesteś kapłanem, a nie wojownikiem. Nie pomożesz im wszystkim, ale jak uważasz. Pośpieszę się, aby do ciebie wrócić.

Miał rację. Już teraz był znacznie osłabiony, a czekało na niego jeszcze dużo pracy. W starciu z demonami, w których siedlisku się znajdowali, będzie na przegranej pozycji. Jedynie szczęście i opatrzność boska. W porównaniu do pozostałych gnomów był o wiele bardziej sprawny fizycznie, a jego umiejętności dopełniał asortyment magiczny. Nie był jednak podobny do sławnych Przeszukiwaczy, którzy byli szkoleni do zabijania takowych istot. Wraz z pojawieniem się wieży Północ stała się niebezpiecznym zakątkiem i prawie każdy był przygotowany do obrony, choć ta często okazywała się niewystarczająca wobec rosnącej siły wroga. Kapłani również stawali się nie tylko lekarzami ciała i duszy, ale również strażnikami świątyń.

Bliźniak pozostawił go samego w korytarzu groty przy tańczącym płomieniu pochodni. Przez moment jeszcze widział niewysokiego maga niknącego w ciemnościach. W końcu zniknął w jakimś zakręcie. Brodacz zaś opierał się o jedną ze ścian. Przed nim jeszcze kilka kokonów do rozerwania. Musi prędko się tym zająć. Nie miał wieczności. Los jednak nie był pobłażliwy dla wiernego sługi Sulona. Słyszał zbliżający się łomot z przeciwnego kierunku niż zniknął jego niski przyjaciel. Był świadomy, że taranatalle spieszą się go powitać w swoim legowisku. Był tutaj nieproszonym gościem. Nic dziwnego, że stworzenia zamieszkujące Gautlandie nie są zadowolone z wizyty kompanii. Płomień pochodni sięgnął w końcu ku stworzeniom. Było ich trzech. Ogromne i ohydne. Stały na trzech parach nóg, które zakończone były twardym i ostrym niczym pika naskórkiem. Zajmowały większą część tunelu. Choć mierzyły koło półtora metra, rozstaw ich odnóży byk szeroki. Na poziomie, gdzie u człowieka znajdowałaby się klatka piersiowa, im wyrastała kolejna para odnóży, ułatwiająca wspinaczkę po pionowych płaszczyznach. Miały również pary rąk niczym humanoidalne istoty. Potężnych jak u orka lecz zakończone tylko trzema palcami, niby szczypcami. Podłużne, jajowate głowy umiejscowione na barkach miały wiele nierówno ułożonych oczu i przerażający pysk. Ciała ich były miejscami pokryte gęstym futrem. Spośród włosia wystawały kolejne kończyny. Te zaś były zatrute i czekały, aż wbiją się w ciało bezbronnej ofiary. Z tyłu miały niewielki odwłok, który bilansował ciężar reszty ciała i pozwalał na pobieranie pajęczyny. Substancji lepkiej i bardzo wytrzymałej, ale topiącej się pod wpływem ognia jak metal, lecz o wiele szybciej.

Hunmar nie musiał znać języka tych bestii, ani ich zachowań stadnych. Po nagłych ruchach i pewnym gniewie, który wręcz wylewał się z licznych oczu, rozumiał znaczenie tego zachowania. Niszczył ich dzieci i inkubatory, w których mieszkały. Prawdopodobnie to coś, co wyskoczyło z ciała pierwszego pacjenta, zmarło. Nie było w stanie przetrwać w niekorzystnych dla siebie warunkach. Tutaj było za zimno, a przede wszystkim nie miało dostępu do świeżej krwi oraz energii magicznej. Kapłan domyślał się, że właśnie władował się w niezłe tarapaty.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

100
Grał, grał i się doigrał. Chciał za wszelką cenę pomagać straceńcom? Chciał. Nie zważał na niebezpieczeństwo swoje i innych? Nie zważał. Chciał samotnie walczyć z demonami? No dobra, może niekoniecznie, ale tak jakoś wyszło. Czas zapłacić za zuchwałość.

Kapłan chwycił mocno w lewą dłoń pochodnię i machając nią przed sobą próbował odstraszyć pajęczaki. Cofał się jednocześnie w stronę wejścia do tunelu w którym przed momentem zniknął gnom. W szerokiej sali walka z trzema demonami na raz była skazana na porażkę. W wąskim przejściu trójka się nie zmieści. Walka z jednym stworzeniem w dalszym ciągu przedstawiała się tragicznie choć szanse krasnoluda nieco wzrosną. Oby tylko taranatalle nie pojawiły się w tunelu za nim.

Krasnolud zastanawiał się przez moment w co zaopatrzyć drugą rękę. W młot czy w modlitwę? Wybrał to drugie. Wyciągnął dłoń nieco przed siebie i rozcapierzył palce. Nie inkantował jeszcze słów modlitwy choć miał je przygotowane w głowie. Tarcza. Kapłan chce ją rzucić w ostatnim momencie, gdy taranatalle będą już na tyle blisko niego, że nic innego ich nie powstrzyma. Utrzymywanie tarczy będzie wymagało od niego wiele wysiłku i skupienia. Nie będzie mógł się ani poruszać ani walczyć. Każde uderzenie włochatego odnóża w kopułę będzie odbierało krasnoludowi cząstkę energii. Wiedział o tym doskonale, dlatego zostawiał tą modlitwę jako ostateczność.

Hunmar postawił na ogień. Liczył na to, że gorący płomień wystarczająco odstraszy demony. Gdy tylko znalazł się u wlotu do tunelu przyłożył płonącą pochodnię na sekundę do ściany pokrytej firaną białej pajęczej nici. Liczył na to, że ta zajmie się od ognia i cała sala zapłonie gorącym blaskiem.

- Sulonie dopomóż!
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

101
Było bardzo źle. To jedno zdanie doskonale opisywało jego obecną sytuację. Sam na sam z trójką rozzłoszczonych bardzo niebezpiecznych demonów w ich własnym legowisku. Do tego z zupełnym brakiem wiedzy na temat ich budowy, funkcjonowania, fizjologii i słabych punktów. Stał na przeciw obcych stworzeń, które zamierzały go zabić bez litości. Pojęcie litości u stworzeń z innego wymiaru było dość obce. Przynajmniej w wypadku tych konkretnie. On zaś nie był w stanie w tym momencie nic produktywnego zrobić. Był sam naprzeciwko bestiom, z którymi nie radziły sobie garnizony wojowników z Salu. Po ostatnim skumulowanym ataku pobliski fort ledwie się wykaraskał. W tym czasie, o czym nawet nie był świadomy krasnolud, toczyła się kolejna bitwa. A co z nim? On był tylko kapłanem, który wierzył w opatrzność boska. Czy jego opiekun również się od niego odwróci jak niegdyś od własnych dzieci? Elfy zostały wygnane za gnuśność z własnych ziem i pozostawione na pastwę niełaskawych Kerończyków.

Krasnolud machał przed sobą pochodnia, jak odstrasza się dzikie zwierzęta, nawiedzające obóz w środku lasu. Ten sposób jednak nie dział właściwie. Pewnie zdałby się na zwykłe dzikie stworzenie, ale nie na te. Owszem unikały oparzenia. Jak każde myśląca istota lecz się go nie bały. Jedna z tarantalli wypluła ze swojego odwłoka gęsta sieć, jakby ślinę, która poleciała w stronę kapłana. Ten zdarzył się jednak wycofać, a szał walki, w którym teraz były jak w transie, przeszkodził w trafieniu. Po chwili jednak zdał sobie sprawę z celowości tego ataku. Śliska wydzielina nie miała go skrzywdzić, ani spowolnić. Ona miała zgasić jego pochodnie, aby odebrać mu jedyna nadzieję -światło. Zrozumiał dobitnie swoje położenie. Miał przed sobą logicznie myślące istoty, które umysłem mogły nie tylko mu dorównywać, ale nawet przerastać. Jego szansę malały, albo wręcz przeciwnie. Dostrzegał fakty na ich temat, które mogą go uratować. One również badany go, szukając najsłabszy punkt. Miały jednak przewagę. Z pewnością zjadły już nie jednego krasnoluda. Hunmar może być kolejnym do kolekcji.

Cofnął się, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Tunel się nieznacznie zwężał, ale nadal taranatalle będą w stanie przez nie przejść. Nie zamieszkały by w jaskini, która byłaby niedostosowana do ich rozmiarów. Zresztą korytarze zostały przez nie wydrążone, a następnie szczelnie obleczone wikliną. Na szczęście ten był na tyle wąski, że tylko w pojedynkę będą mogły przez niego przejść. Dawało to pewne szansę przetrwania, bo wykorzystując swoją magię obronną, będzie mógł dotrwać do ratunku jego niskich towarzyszy. Najgorszym będzie, jeżeli on nigdy nie nadejdzie, ponieważ sami wpadli w sidła tych stworzeń. Wysłał samotnego niziołka w ciemności groty. Tym samym mógł skazać go na śmierć. Była to lekkomyślna decyzja. Razem mieliby większe szanse. Nawet wsparcie maga kamienia byłoby teraz błogosławieństwem. Nie znał dokładnie asortymentu jego czarów, ale już wyobrażał sobie rozwiązania tej patowej sytuacji. Skalna ściana, spadających grad gazów lub przeszywające stalaktyty ciała pajeczopodobnych istot. On był jednak sam.

To miał być kulminacyjny moment, który pozbędzie się problemu demonów. Ogień pochodni smagał pajęczynę pokrywająca szczelnie tunel. Nie zajęła się ogniem. Scenariusz nie rozwinął się zgodnie z oczekiwaniami brodacza. Biała osmolona substancja zaczęła kapać po pewnym czasie na ziemię, przypominając żelazo. Wydzielina pajęczaków przypominała bardziej metal niż łatwopalny materiał. To źle wróżyło krasnoludowi. Patrząc z rozgoryczeniem na fiasko, spostrzegł zbliżającą się tarantalle. Wyciągnięta kończyna, która wieńczyła się ostrym i długim szpikulcem, leciała wprost w jego pierś. Nie trzeba być wielkim bohaterem północy, ani zoologiem, aby rozpoznać w tym kolec jadowy. Śmierć zbliżała się do kapłana, lecz ten miał już przyszykowana modlitwę w głowie. W grocie jednak był sam. Sulon się słyszał głosu swojego wyznawcy. Nie docierały one przez grube skały gór. Tu wiatr nie docierał i nie mógł zanieść prośby do niebosiężnej twierdzy boga. Był zdany jedynie na siebie i moc, która dał mu w darze patron mądrości, kiedy kapłan popadł w niełaskę u Turoniona.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

102
- Osłoń mnie mój Boże!

Kapłan wyrzucił prawą dłoń przed siebie i... nic nie poczuł. W ostatniej chwili rzucił się w bok by uniknąć zatrutego żądła. Modlitwa nie została usłyszana. Dlaczego? Nie było czasu by się nad tym zastanawiać bo jego plan sypał się punkt po puncie. Pajęczyna się nie zapaliła tak jak tego od niej oczekiwał. Arsenał modlitw defensywnych skurczył się do zera. Co robić? CO ROBIĆ?!

Ogień również okazał się mało skuteczny. Oczywiście pajęczaki nie zbliżały się do niego w obawie przed poparzeniem, ale dysponowały również bronią która w momencie zagasi nikły płomyk. Bez tego źródła światła kapłan pewnikiem nie doczeka ratunku, o ile on w ogóle nadchodzi. Cóż, nie mógł winić nikogo innego za swoje obecne położenie. Sam sobie zgotował taki los.

Hunmar cofał się w głąb tunelu starając się uskakiwać przed zatrutym ostrzem, ale zwinność nie była jego mocną stroną. Nie dostrzegał żadnego słabego punktu w zachowaniu taranatelli. Wszystko to wróżyło rychłą klęskę. Kapłan postanowił spróbować jeszcze jednego.

-Sulonie ześlij niemoc na tą istotę - kapłan wyszeptał te kilka słów i ponownie wyciągnął przed siebie prawą rękę. Mimo że pajęczak był dużych rozmiarów to znajdował się blisko kasnoluda więc była szansa, że paraliż zadziała tak jak powinien. Jeśli się uda to ciało demona przyblokuje na chwilę wejście do tunelu a on zyska bezcenny czas dzięki któremu być może uda mu się uciec w głąb przejścia.
Spoiler:
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

103
Wszystko działo się tak szybko, że umysł biednego krasnoluda ledwie dawał radę z ogarnięciem swojej sytuacji. Przed chwilą klęczał przed jednym z ocalałych, miał zabrać się za pomoc kolejnej ofierze demonów, kiedy te przybyły w zbyt dużej ilości jak na jednego kapłana. Gdyby tego było mało od razu rzuciły się na niego w szale, a on nie mógł wyczuć obecności własnego opiekuna, jakby pozostał zupełnie sam. To wytrąciło go ze skupienia i musiał coś pomylić w modlitwie, ponieważ w chwili wypowiedzenia ostatnich słów, zupełnie magia nie zadziałała. Nie pojawiła się tarcza, która miała go uchronić przed jadowym kolcem. Musiał więc zdać się na siłę własnych mięśni i wątpliwą zręczność. Odskoczył do tyłu, a końcówka ostrza dotknęła jego szaty. Śmierć była bardzo blisko, lecz to nie był jeszcze jego czas. Usal zwlekał z zabraniem wiernego wyznawcy Sulona, jakby pisane było mu jeszcze wiele.

Wszelkie sposoby pozbycia się tych paskudnych stworzeń okazywały się bezskuteczne. Nie widział żadnego słabego punktu Tarantalli. To zaś wzbudzała w niego jeszcze większy lęk i poczucie bezradności. Nie tylko on zostanie tutaj pochowany, ale wraz z nim z pewnością te osoby, uwięzione w kokonach i jego niscy towarzysze. Nie mógł więc się tak łatwo poddać. Musiał działać.

Wtedy też usłyszał głosy za sobą. Najpierw przeraźliwy wrzask bestii, a następnie jakieś krzyki. To nie był dobry zwiastun. Za nim, a więc w tunelu, w którym zniknął gnom, znajdowały się następni wrogowie. Był w potrzasku. Przecież ten jeden niewielki wyznawca Kiriego nie da sobie rady z takim ogromnym czymś, nawet jeżeli władał magią kamienia. Przynajmniej tak się w tym momencie wydawało Hunmarowi. To jeszcze bardziej zmotywowało go, aby zawierzyć jeszcze raz swoim modlitwom.

Wyciągnął przed siebie rękę i pozwolił uwolnić się potężnej energii spod własnych palców, która przeistoczyła się w ładunek elektryczny. Pomknął on z cichym sykiem w stronę zbliżającego się demona, który chciał kolejny raz zaatakować zatrutym ostrzem krasnoluda. Wiązka musnęła żądło, a następnie przemknęła po całym ciele pajęczaka. Znieruchomiał. Posunięcie kapłana rzeczywiście okazało się bardzo trafnym rozwiązaniem. Wielkie cielsko Tarantalli zatarasowało innym stworzeniom, przejście do niego, a tym samym dało mu czas. Jako opiekun lazaretu nauczył się jednej podstawowej zasady- umiejętność wydłużenia życia, daje szansę na jego uratowanie. On właśnie dał sobie kilka minut, aby przygotować się do kolejnego ataku, albo uciec stąd. I choć Sulona nie było z nim tutaj, to jego moc ciągle kumulowała się w trzewiach mężczyzny. Wyjście zwycięsko z opresji wzmocniło jego wiarę w siebie.

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

104
Plan B okazał się skuteczny, ale śmierć nie odpuszczała i cały czas dyszała mu nad karkiem. Należało teraz podjąć decyzję: walczyć czy uciekać? Krasnolud chyba pierwszy raz w życiu pożałował że dysponuje broniom obuchową. Gdy po raz pierwszy stanął w zbrojowni wybór był dla niego oczywisty. Ostrza ulegają stępieniu, rdzewieją, łamią się. Młot będzie prawie zawsze w pełni funkcjonalny. Pragmatyczne podejście. W tej sytuacji jednak zagłębienie sztychu i wbicie go po sam jelec w miękkie podbrzusze poczwary dopełniło by jej żywota. Uderzanie młotem może nie przenieść takiego efektu. Czas się zatem stąd zbierać.

Kapłan miał nadzieję, że paraliż utrzyma się wystarczająco długo by mógł spokojnie zniknąć w tunelu. Z jego głębi słyszał odgłosy pajęczaków. Być może Selik również z nimi walczy a w takiej sytuacji trzeba mu jak najszybciej pomóc.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: [Południowe Kareliny] Góra Gautlandia

105
Nie patrzał już za sobą. Nie miał czasu zastanawiać się nad tym jak wygląda sytuacja za jego plecami. Każde odwrócenie mogłoby go kosztować cenny czas, a nieuważne bieganie po wydrążonym przez demony tunelu byłoby niebezpieczne. Nie chciał przecież potknąć się przez nierówne podłoże lub uderzyć głową o jakiś kamienny wystający fragment groty. Miał wystarczająco problemów, które na pewno nie pozwolą mu tak po prostu uciec. Przestrzeń góry przeszył charakterystyczny pisk, który przypominał skrzek gromady nietoperzy, wylatującej z jaskiń przebudzonych przez nieznajomych. Więc istniało tutaj jakieś życie, wbrew nowym lokatorom Gautlandii. Ten dźwięk był jednak tak niespodziewany, że nawet przytłumione wyłożone wyliną ściany, spowodowały, że przez krasnoluda przeszedł dreszcz.

Wtem zobaczył zbliżające się w jego stronę znajome światło. Blask latarenki oświetlał zaniepokojoną twarz gnoma, który wręcz mknął przez korytarz. Był bardziej zwinny niż jego brodaty towarzysz. Zaraz za nim pojawił się intensywny płomień pochodni, którą trzymał jakiś tęgi mężczyzna ubrany w kolczugę wykonaną z dwojga metali. Tańczący płomień rozświetlał przede wszystkim jego kanciastą twarz o nadymanych licach z długą zadbaną brodą, spiętą stalowym pierścieniem u zwieńczenia włosów. Miał czuprynę ściętą po bokach i sterczącymi wilgotnymi od potu ciemnymi kosmykami. Wydawał się zmęczony, ale bardzo zdeterminowany. W potężnej dłoni przyozdobionej sygnetami, trzymał obusieczny miecz.

Obok jegomościa, który wydawał się zamożnym rycerzem, biegł oświetlany przez dwa źródła światła, jeszcze jeden nieznajomy. Był również człowiekiem. Miał niezadbaną brodę i długie blond włosy, które spiął w kitę, aby nie przeszkadzały mu podczas walki. W dłoniach dzierżył topór bitewny, który nie był dużych gabarytów, a więc spełniał pewne warunki walki w tego typu miejscach. Był niższy, ale dobrze zbudowany, odziany w zbroję jakiegoś pułku lub kompanii wojskowej. Prawdopodobnie należał do członków tego fortu, który widzieli w oddali.

Zastanawiającym mogło być co robią tutaj wraz z magiem kamienia. Wróżyło to jednak bardzo dobrze ich misji. W towarzystwie uzbrojonych żołdaków, będą w stanie wyplenić ze świętego miejsca te paskudztwo, a w ostateczności przywrócić mu dawną chwałę. Wszystko składało się w jedną spójną całość. Te ofiary, które były zamknięte szczelnie w kokonach, prawdopodobnie są ich kompanami walki. Pomogą więc chętniej w pozbyciu się zagrożenia.

- Doskonale widzieć Cię Hunmarze w jednym kawałku! – krzyknął zadowolony gnom, który zwolnił nie co kroku- Przybyłem z pomocą! Na końcu tunelu znajdują się te okropne pajęczaki. Myślałem, że cię dorwą. Już wszystko dobrze.

- Biegnij krasnoludzie, biegnij! One naprawdę są za tobą! – wydarł się mężczyzna z zadbaną brodą, który wyciągnął przed siebie klingę.

Wtedy dopiero w oczach Selika można było zobaczyć prawdziwe zmartwienie. Ulga uleciała równie szybko, jak zdążyła przybyć. Niski towarzysz stanął wyprostowany i wyciągnął przed siebie rękę. Jego usta niemowy poruszały się, ale kapłan znał tą postawę. Mag kamienia właśnie wypowiadał jakąś modlitwę, wierząc, że jego głos dotrze do samego Kiriego.

Musiał odwrócić się za siebie. Zrobił to mimowolnie i zrozumiał wagę zagrożenia. Jedna z Tarantalli właśnie zbliżała się w dużym tempie w jego stronę. Była idealnie przystosowana do takich warunków. Jej kończyny ułatwiały jej na sprawnym pokonywaniu dużych odległości w jaskiniach. Ujrzał również groźny wyraz twarzy bestii, która pragnęła zabić wyznawcę Sulona.

Wróć do „Salu”