Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

31
Westchnąłem głośno.
- Ech, koniec zabawy. Gdy przemierzałem kontinuum czasoprzestrzenne przez przypadek Cię ze sobą zabrałem jak brałeś królika z klatki. Jesteśmy pod Karlgradem, a ja zwę się Albrecht. Jestem inkwizytorem Zakonu Sakira. Nie mogę Cię zabrać z powrotem gdyż mam misję do wykonania. Chyba, że tu zaczekasz i przeżyjesz, to jak już skończę to Cię odstawię. Ewentualnie jeźdź ze mną do miasta i stamtąd znajdziesz drogę powrotną. Bądź nowe życie. Wybór należy do Ciebie. - wsiadłem na koń - To jak?

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

32
- Ehhh... A mówili, nie poluj w zielonym gaju. Nie wiem co to kontinum czasocośtam. Nie wiem co to, więc to pewnie jakie czary. Inkwizytorzy nie używają magii. Kłamiesz, magu.

Zebrał kurtę i inne ubrania i skierował się ścieżką w stronę Kalgardu.
-Nowe życie jest dla młodych. I głupców, myślących, że mogą wiecznie żyć jak młodziki. Mam swoją starą, mam dzieci, ziemię i przyjaciół. Innego życia mi nie potrzeba. Chcę tam wrócić. Kiedyś mój brat wyjechał tu za chlebem, może on pomoże wrócić.

-To co, idziesz, czy nadal będziesz sterczał na tym piachu jak pień drzewa?

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

33
- Nic nie wiesz, chłopie, o Zakonie. To nie są czary tylko dar od Boga. Usłyszę od Ciebie jeszcze jedno bluźnierstwo i przestanę być dobry. Pamiętaj - rzuciłem do niego surowym tonem i ruszyłem w stronę Karlgardu - Masz - rzuciłem mu siedem złotych monet - Pomoże Ci wrócić. Nie mogę Ci inaczej pomóc jak ochronić w drodze do Karlgradu. Tego wymaga o de mnie Lord Sakir.

I ruszyliśmy!

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

34
Chłop przyjrzał się bezceremonialnie rzuconym w piasek monetom, pozbierał je powoli i spojrzał na Mak'siego. Zlustrował jego postawę i odzienie, przetrawił jeszcze raz jego słowa.
-Byłem kiedyś w Oros i rozmawiałem z magiem. Z kapłanem też kiedyś rozmawiałem. Mówili o mocach to samo, więc to i to magia. Zmyślanie jest złe. Żona mówi, że wszystek zło do nas wraca w dwójnasób. A mądra jest, mądrzejsza ode mnie. Z okręgu najmędrsza. I powiedziała mi co nieco. Nie jesteś kapłanem. Kapłani nie oszukują i nie szukają zabawy w naśmiewaniu się ze zwykłych ludzi. Kapłani się modlą i pomagają. Ty chcesz pomiatać mną jak głupkiem. Znasz Sztukę, lecz i tak jesteś oszustem.

-Za monety jednak dziękuję, mam nadzieję, że dobrze je wykorzystam.

Po tych słowach wyruszyli do Kalgardu.

A po jakichś dwóch godzinach dotarli do bram miasta. Ładnych, rzeźbionych w tropikalnym drewnie na obraz scen z historii grodu, dodatkowo okutych stalą. Przed wejściem stało kilku strażników z psami, którzy zatrzymywali na chwilę każdego wjeżdżającego i po coś wsadzali te psy na wozy. Szło to jednak dość sprawnie, więc dwójka ludzi dość szybko dotarła do początku kolejki. Strażnik, któy przeprowadzał rutynową kontrolę był zdecydowanie rozbawiony.
-Panowie chcą do miasta w jakim celu?

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

35
- Nie naśmiewam się! - rzekłem nadąsany - Po prostu chciałem zobaczyć jak zareagujesz i rozluźnić atmosferę. Twoje pojawienie się było dla mnie równie zaskakujące, jak dla ciebie. A monety nie miały polecieć w piasek. Za to Cię przepraszam. Chciałem, by poleciały do Ciebie. Ech, Sztuka jest zaskakująca czasem. A każdy oszukuje. Szczególnie kapłani, mój towarzyszu. A z pieniędzmi zrobisz co zechcesz. Powinieneś za nie bez problemu wrócić. Nie chciałem cię wyrwać z twego domu. Na prawdę. - rzekłem poważnie - I ponawiam propozycję. Idź do brata, poczekaj, a jak będę wracał to przyjdę po Ciebie i spróbuję Cię odstawić. A pieniądze Ci zostawię. Zadośćuczynienie z mojej strony małe. - rzekłem tonem poważnym. Na prawdę nie chciałem mu zrobić krzywdy. Żadnej w tym zabawy. A na imię mi Mak'si i jestem magiem. A twe miano?

Potem dotarliśmy do Karlgradu. Taki jaki go zapamiętałem. Byłem tam ostatnio rok wcześniej. W sumie podróżowałem do niego regularnie. Zawsze sądziłem, iż rodzina jest bardzo ważna. A tatuś był wspaniałym człowiekiem. Szanowany, silny i kochający. Był ogromnym darem dla mnie. W końcu wychowywałem się bez matki.


- Odwiedzam mego ojca, Lorda Casmira. A to jest mój sługa. - rzekłem przy bramie - I skąd te ostrożności. Trwa wojna, wiem, lecz jesteśmy przecież w ofensywie.

//Mak'si stara się wyczuwać emocje i myśli strażników.

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

36
Chłop spojrzał na Mak'siego.
-Wiem, że nie chciałeś mnie zabrać. Widzę to. Po raz kolejny zmieniłeś swoje nazwisko. Pójdę z tobą, lecz nie mam jak ufać. Moje miano Józef.

A po dotarciu do bramy...

Pierwsze co Czarodziej wyczuł to głośne prychnięcie dochodzące z umysłu towarzysza na dźwięk słowa sługa. Może... Gryfi Fort podlegał bezpośrednio Koronie, być może obowiązywały tam nieco inne od feudalnych zasady? Możnaby się dopytać w wolnym czasie...
Strażnik spojrzał za to z lekkim rozbawieniem na Maga. Kolejny, dało się wyczytać z muskania jego myśli. No tak, raczej niewielu strażników kojarzyło u niego więcej cech niż oczy, a te jakoś...
-Ostatnio sporo tutaj złotookich roszczących sobie prawo do bycia rodziną Lorda. Jeśliś prawdziwy Mak'si vel Kalgard, udowodnij to odpowiednim dokumentem. Co do środków ostrożności: wszystkie wozy są przeszukiwane pod kątem narkotyków. Rada miasta podjęła działania po serii zgonów, jakie wydarzyły się przez narkotyki z Ujścia. Nie ma to związku z działaniami wojennymi.

Choć informacja o krokach zapobiegawczych brzmiała jak recytowana formułka, to wynikało z niej na pewno to, że Kalgard zamknął swój rynek zbytu dla ludziBogobojnej Kali. Pytaniem pozostaje tylko: radni podjęli tą sytuację z dobrego serca, czy może pod czyimś naciskiem?

Strażnik odszedł na chwilę do stojącej obok stróżówki. Ze środka dało się słyszeć kilka zdań... -Sierżancie, kolejni do Casimira. Tym razem dwóch wieśniaków, z czego ten z oczami na koniu i w zimowym płaszczu. Mówię ci sierżancie, ale jaja! Nawet ubrać się burak nie umiał!
-Dobra, idę do nich. Daj mi tylko, zbroję zapnę.


Cóż... dopiero teraz zauważył, że ma na sobie ubranie, w którym łaził po ośnieżonym Oros. Geny matki pozwoliły mu wręcz nie zauważyć tego faktu, tym bardziej, że słońce zachodziło coraz bardziej...

W każdym razie sytuacja była taka: pomimo posiadania tak charakterystycznego znaku, jak złote tęczówki został uznany za kolejnego wieśniaka. Nadal miał na sobie zimową opończę i zauważył, że obserwuje go także pełniący wartę przy bramie ork w szacie Akademii Czaroksięstwa.
A, poza tym były węszące wokół wozu przed nimi pieski, a Mak'si przypomniał sobie, że Kali słynęła z mocno nietypowego i unikalnego towaru. Prawie na pewno miał w żyłach resztki narkotyków z jej laboratorium.

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

37
Była to niekomfortowa sytuacja. Jacyś popaprańcy się za mnie podszywali, a psy chciały mnie sprawdzić pod kątem obecności narkotyków. A brałem je poprzednie dnia. I przez swoje zapominalstwo zapomniałem o ubraniach zimowych. Zdjąłem je za pomocą telekinezy po to by ork wiedział, że ja to ja i położyłem na zadzie konia, odsłaniając moje profesorskie szaty.

Chcąc nie dać po sobie poznać, iż jeszcze znajdował się w mym ciele narkotyk (choć już nie aktywny) podjechałem do kanciapy. Powitałem oschle strażnika-sierżanta i rzekłem:
- Łamiecie protokół dyplomatyczny. Jestem Lordem, ambasadorem uniwersytetu w Oros i profesorem. To, że każecie mi tutaj czekać gdy mam ważne sprawy do załatwienia w tym mieście, moim RODZINNYM mieście jest OBURZAJĄCE. Jeśli mi do cholery jasnej nie wierzycie to wezwijcie mojego ojca. I zbierzcie potem karę za swój brak wiedzy. I WYMAGACIE o de mnie DOKUMENTU. Do jasnej cholery nie łażę z kawałkiem papieru, na którym pisze MAK'SI SYN CASMIRA. - za pomocą telekinezy wyjąłem zza pasa dokumenty potwierdzający mój status ambasadora i rozwinąłem go przed twarzą strażnika - Czy wszystko jest już jasne, żołnierzu?

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

38
Kiedy Mak'si zaczynał tyradę sierżant zapinał ostatnie paski zbroi, więc kiedy mógł się w końcu odezwać był już w pełnej gotowości. I siedział za tym okienkiem niewzruszony, o co Mak'siemu zdecydowanie nie chodziło. Praca dowódcy strażników bramy miejskiej do łatwych nie należała. Na pewno jednak uodparniała na chamstwo i roszczeniową postawę. Zbyt wielu szlachetków i kupców próbowało tutaj wejść na gębę, zbyt wielu fałszerzy pyskowało temu człowiekowi, by teraz się tym jakoś strasznie przejął. Nawet telekinezą. Oszuści też jej używali czy jak?!
-Spokojnie, jako ambasador powinien pan wiedzieć, że w okresie stanów podwyższonej gotowości nawet dyplomaci podlegają weryfikacji tożsamości. A Lord Casimir pofatygował się do bram dwa razy na próżno, i na pewno nie powtórzy tego po raz kolejny. Poproszę te dokumenty, mam nadzieję, że będą bardziej prawdziwe, niż cztery poprzednie.

Wziął papier, rozwinął go na stoliku, wyjął z kieszeni jakieś szkiełko i inną kartkę. Sprawdzał zgodność podpisu z wzorem, znak wodny, magiczny znak wodny widoczny tylko przez odpowiednie szkła... Strażnik był zdziwiony. Mocno.
-Wygląda na prawdziwy. Witamy z powrotem w Kalgardzie, panie ambasadorze. Ktoś musiał się bardzo postarać, by uprzykrzyć życie pańskiej rodzinie.

Strażnicy z psami skończyli z wozem. Podjechał kolejny do kontroli, lecz jeden z chartów zaczął węszyć w stronę ambasadora. A chłop wyjął z kieszeni kurty cebulę.

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

39
- Widzę, że ktoś się stara - rzekłem lodowatym tonem - I komuś to się wybitnie udało. Ktoś poniesie karę. Czy wie pan gdzie są te "sobowtóry"? Za podszywanie się pod Lorda Ambasadora karą jest śmierć. A tą chcę wymierzyć sam. Niech każdy wie, że z moją rodziną nie ma żartów. I weź stąd tego kundla. Nie cierpię ich.

Delikatnie poruszyłem palcami. Cebula samoistnie wydostała się z dłoni Józefa i uderzyła obok charta. Powinno to wywołać zainteresowanie tego pieska
Po skończonej rozmowie wjechał przez bramę biorąc ze sobą Józefa.
- Tu nasze drogi się rozchodzą, Józefie. Idź szukać brata. Jeśli go nie znajdziesz wyrusz do rezydencji mego ojca, Casmira i powołaj się na mnie. Jeśli nie będą chcieli Cię przepuścić powiedz, że mają mnie zawołać. Dam Ci gościnę. A teraz bywaj, mam pilne sprawy do załatwienia.

I ruszyłem w stronę rezydencji ojca...

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

40
Cebula miała polecieć gładko i wesoło. Mak'si nie docenił siły chwytu rolnika. Szarpnęło dłonią trzymającą warzywo, ale chłop nie puścił. Faktem jednak, że nieco to zaskoczyło psiaka, który instynktownie odskoczył o jakieś pół metra. A następnie wyczuł narkotyki od maga i zaszczekał. Sierżant chyba skojarzył fakty. Pieprzone przepisy, dało się wyczytać z myśli.
-Te psy są jednymi z najlepszych do wykrywania narkotyków. Jeżeli tylko odpowiednio im się wpoi zapachy, to są zdolne wyczuć szukany zapach z odległości mili. Jednak nawet gdyby pan miał ze sobą worek narkotyków, to nie mam możliwości aresztowania dyplomaty bez specjalnych uprawnień. Jest pan wolny, życzę miłego wieczoru w Klejnocie Pustyni.

Wyszedł ze swojej budki i rozprostował kości.
-A jeśli chodzi o podszywaczy nie jest tak prosto jak się zdaje. Złotookich płci obojga przybyło do Kalgardu dwadzieścioro, może więcej. Część próbowała robić za ważniaków właśnie podszywając się pod syna Lorda, ale nie wszyscy. Słyszałem też, że wielu z nich ma szlacheckie herby i rysami jest bardzo podobna do ambasadora uniwersytetu w Oros.

Sprawa z Józefem znowu nie wypaliła tak, jak Czarodziej tego oczekiwał. Wydarzyło się to, czego by najmniej się spodziewał. Sierżant rozpoznał bowiem chłopa.
-Józef?
-Oleksy?!
-Bracie! Kopę lat!


I padli sobie w ramiona. Cóż... Co więcej mógł powiedzieć? Dostął zaproszenie na jutrzejszy obiad do jakiegoś domu (dostał adres na kawałku kartki) i mógł tylko ich pozostawić razem.

Kiedy opuszczał bramę w następnym wozie psy wyczuły narkotyki. Pozostawił za sobą szczęk kusz i wybuch magicznego ognia.

I... Dotarł do domu ojca swego.

Re: Iaquahnem - Martwa Dolina

41
Kalk:

Mak'si przytragał się tutaj z domu ojca swego.

Ambasador przeniósł się z powrotem w pobliże uroczyska. Tym razem jednak nie była to normalna teleportacja, jakby przenosił się na kilkukrotnie dalszy dystans. Miał w tym nieco wprawy, toteż wiedział, że pięć mil powinno dostarczyć mu najwyżej lekkiej zadyszki (nawet w ośrodkach miejskich), a nie efektu, jaki się osiąga przepłynięciem pięciuset stóp. W każdym razie szybko się ogarnął i wkroczył do obszaru z węzłem magii.

Nie zadziałało.

Mechanizm zadziałał bez zarzutu. Szybko się obudził, zaczął świecić i się obracać, jak poprzednio. Poza tym jednak nic nie wypaliło. Po prostu urządzonko nie odpaliło jak powinno. Chcąc nie chcąc musiał więc skorzystać z bardziej tradycyjnej drogi. Do miasta wracał znacznie, znacznie dłużej niż planował.

Ostatni przystanek miał być już starym dębem z okolic Oros. Mak'si mimochodem przypomniał sobie, że kiedyś jakiś wykładowca mówił o prastarych drzewach, które wyznawali Uratai, zanim jeszcze cywilizowani ludzie zepchnęli ich na północ. O ile jednak mag pamiętał dąb był definitywnie wypróchniały i martwy. Może jednak magia pozostała tam właśnie z jego powodu? Kto wie, ilu magów, tyle teorii.

Kiedy dotarł do tego dębu przypomniał sobie o tym jak bł tu ostatni raz. Jak widział majestatyczne, choć wypróchniałe drewno, martwą dębinę i dziuplę z której wyglądały oczy jakiegoś zwierzęcia. Teraz wyglądało ono na w pełni sił. Drewno było widocznie żywe, choć uśpione zimą, a na gałęziach wisiały nagle pojedyncze liście. Nie pamiętał go takim.

Kiedy zwracał się w stronę Oros dotknęło go jeszcze jedno wspomnienie. Młoda kobieta trzyma za rączki małą dziewczynkę. Dziecko ma może dwa-trzy latka, złociste oczka i krucze włosy. Matka uczy je chodzić, pokazuje jak się poruszać. To głos Ingrid. Dziecko zaś bezgłośnie się śmieje. Cała scenka jest niesamowicie realistyczna, jakby wydarzyła się pięć minut temu, lecz przecież tam świeci słońce, a wokół zielenią się trawy. I nagle... mała Lissandra patrzy bezpośrednio na niego. Bez wyrzutu, bez żalu, bez smutku. Jedynie bezgłośny, radosny śmiech niemego dziecka.

Wspomnienie pojawiło się między mgnieniami oka i twardo się zakotwiczyło gdzieś w pamięci Mak'siego. Jednak czemu i po co, nie wiedział. Mógł tylko domyślać się motywów Ingrid, lub wymyślać własne teorie.

A kiedy już wjechał do miasta dowiedział się, że wylądował w Oros po czterech tyogniach od chwili, kiedy stad wyjechał. Choć śnieg zalegał na drogach i wciąż była zima, to minął już kalendarzowy czas letniego przesilenia. Był już lipiec.

Przechodzimy teraz do kampusu w Oros.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”