Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

76
POST BARDA
Ashton westchnął ciężko. Jego nastawienie z pewnością nie pomagało, tak jak mokry dźwięk z celi Ohara, którego konwulsje znów zmusiły do zgięcia się wpół i wyplucia zawartości ust. Jeśli tak dalej pójdzie, on również będzie potrzebował uzdrowiciela, jeśli miał w ogóle dotrzymać stryczka w Qerel.

- Kapitanie... - Zwrócił jej uwagę, gdy złapał na moment oddech. - Byleby nie wyszły z tego jakieś większe problemy, niż to. Problemy dla naszych.

Ciężko było mówić o kłopotach, gdy wydawało się, że nie pozostało im nic więcej, jak tylko żegnać się z życiem. Ostatnie dni nie mogły być łatwe. Pogróżki rzucane w stronę niebieskich płaszczy mogłyby mieć jakąś moc, gdyby Vera nie siedziała na sianku za kratami. Nie usłyszeli ani słowa reakcji zza drzwi.

- Teraz umrzemy tutaj wszyscy. - Zauważył Yett, kładąc się z powrotem na podłodze. Siły mu nie wróciły. - Jeśli chciałaś wracać, powinnaś wrócić sama. Teraz... wszyscy umrzemy. - Zakończył dramatycznie. - Módlmy się do bogów o łaskę.

Corin nigdy nie był wyjątkowo religijny. Fakt, iż wzywał Drwimira i resztę panteonu, mógł świadczyć o tym, że ostatecznie stracił nadzieję.

***

Wraz z nastaniem świtu do więzienia wrócili strażnicy, przynosząc im po pajdce chleba i kubku zimnej wody. Byli oszczędni w słowach i gestach, nie chcieli też odpowiadać na pytania, jeśli takie nadeszły. Później rzucili im po lnianym kubraku, który mieli założyć, nim oddadzą swoje ubrania. Jeśli ktoś oponował, mieli pałki, by zmusić do posłuszeństwa.

Po paru godzinach znów ich odwiedzono. Tym razem był to również sam Hector, spodziewając się map z naniesionymi na nią koordynatami Harlen. Zamiast jednak je zabrać, polecił swoim ludziom zdzielić Verę parę razy metalową pałką, prosząc, by tym razem koordynaty były prawdziwe. Z formującymi się sińcami na ramionach i plecach, Vera otrzymała kolejne godziny, by wskazać piracką wyspę.

Po południu, po tym, jak otrzymali po misce cienkiej zupy, zarządzono wymarsz.

Wywleczono ich z celi i założono kajdany, tak, by byli spięci ze sobą, jak również z innymi wieźniami, których przyprowadzono z innych części twierdzy. Rząd dwudzeistu osób, w większości nieznanych Verze, choć z pewnością z pirackimi korzeniami, wyprowadzono przed budynek, a następnie, w obstawie niezliczonej ilości strażników w błękitnych płaszczach, powiedziono ku portowi. Każdy fałszywy krok karano bez litości.

Przemarsz więźniów przyciągał wzrok mieszkańców. Szybko znalazły się dzieci, które za punkt honoru obrały wycelowanie w przechodzących nadpsutymi warzywami. W akompaniamencie śmiechów, rzucały w kolejnych więźniów, chcąc trafić każdego w głowę. Wkrótce dołączyli do nich dorośli. Wśród tłumów piraci dostrzegli znajome twarze. Rivera ważył w dłoni pomidora, jakby zastanawiając się, którego z więźniów trafić. Trip tylko obserwował, obgryzając paznokcie, stojąc gdzieś na tyłach, za pierwszymi rzędami. Osmar wraz z Gerdą rozpychali się na przedzie, bucząc na piratów, wzywając tłumy do wyzywania złoczyńców najgorszymi określeniami, jakie przyszły im na myśl. Osmar był kreatywny w swoich wyzwiskach.

Siódma Siostra tu była, obserwowała! Czekali na właściwy moment!
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

77
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nie wyjdą - uspokoiła Ohara. - Ty odpoczywaj.
Słowa Corina zabolały ją, ale nie potrafiła znaleźć na nie odpowiedzi. Trudno było oczekiwać od niego wdzięczności w momencie, w którym jedynym, co Vera zrobiła, było przedłużenie jego życia o kilka tygodni i wciągnięcie do tego jeszcze dwóch załogantów. Miał rację, powinna była pójść sama, skoro spodziewała się pułapki. Ashton i Ohar powinni byli zostać na statku, albo wśród tych, którym kazała czekać między budynkami. Oparła głowę bokiem o ścianę, wbijając spojrzenie w słabe odbicie światła na stalowej kracie, a jej dłoń bezwiednie bawiła się zwiniętą w rulon mapą. Po raz kolejny zaczęła wątpić, czy nadawała się do roli, jaką na siebie wzięła te siedem lat temu.
- Nie umrzemy tutaj - powiedziała cicho, buntując się przeciwko rzeczywistości, choć jej bunt na zbyt wiele się nie zdawał i chyba nikt jej tu już nie wierzył.

Nie pamiętała momentu, w którym zasnęła, ale jej organizm musiał po prostu się poddać. Nie spała całą poprzednią noc, a teraz była dodatkowo wycieńczona stresem - bo na ból nie narzekała, nie miała prawa po tym, co przeszła pozostała trójka. O poranku obudziły ją ciężkie kroki strażników, więc podniosła się ze sterty siana, usiłując wygrzebać pojedyncze źdźbła z włosów. Zjadła kromkę chleba i popiła wodą, ale gdy rzucono jej jakąś szmatę do przebrania się, parsknęła tylko śmiechem i kopnęła ją z powrotem w kierunku strażnika. Szybko tego pożałowała, kiedy na jej ciele wykwitły nowe krwiaki i ostatecznie ściągnęła z siebie ubrania, oddając wysłużony pancerz i całą resztę swoim oprawcom. Ze wściekłością zacisnęła zęby, ale ani na moment nie opuściła nienawistnego wzroku, zbyt dumna, żeby dać im satysfakcję z poniżenia jej.
Trochę gorzej było z Levantem, który już na dzień dobry kazał ją przywitać pobiciem. Rozpaczliwie starała się nie wydać z siebie choćby jednego dźwięku, ale przy którymś kolejnym ciosie przegrała tę nierówną walkę z bólem. Wciąż nie był to stan, do jakiego doprowadzili Ohara, czy Corina, a Vera już nie miała siły podnieść się z klęczek. Może jednak nie była tak silna, jak oni wszyscy? Zawisła więc, zgarbiona, nad mapą, tym razem już nie podnosząc wzroku, by nie oberwać po raz kolejny. Pokiwała jedynie głową, gdy Hector upomniał ją, by naniosła na pergamin prawdziwą lokalizację Harlen, tylko po to, by te kilka godzin później zaznaczyć następną przypadkową wysepkę, która znajdowała się daleko poza standardowymi trasami patrolowymi wojskowych okrętów, za to blisko miejsca, w którym po raz pierwszy Siódmą Siostrę zaatakowały syreny. Niech ich te morskie kurwy wszystkich zeżrą. Użyła własnej krwi i kawałka słomy, by narysować koślawy krzyżyk na mapie, a potem już tylko siedziała, ze wzrokiem wbitym w podłogę, by unikać spojrzenia Corina - choć zupełnie nie tak wyobrażała sobie moment, w którym odzyska on przytomność. Wszystko wyglądało nie tak, od chwili, w jakiej po raz pierwszy przekroczyli próg siedziby Kompanii.

Długie i gęste włosy pomagały ukryć twarz przed spojrzeniami gapiów, gdy byli prowadzeni przez miasto. Początkowo Vera jeszcze buntowała się, nie chcąc zgodzić się na tak publiczne upokorzenie. Miotała się, klęła i pluła strażnikom w twarze, ale ciosy metalowych pałek szybko doprowadziły ją do porządku. Przez moment zastanawiała się, czy nie rzucać się dalej, czy nie doprowadzić do tego, by zatłukli ją tu na miejscu, lecz niestety - a może na szczęście - nie miała w sobie tyle siły woli, by to zrobić. Jak wygodne by to było, czyż nie? Nie musiałaby przejmować się już niczym. Cała obolała kuśtykała więc w stronę portu, desperacko poruszając nadgarstkami i bezskutecznie usiłując wyswobodzić dłonie.
Gdy mignął jej Rivera, na początku uznała to za złudzenie. Była pobita tak, że musiało się jej wydawać. Potem jednak dostrzegła Tripa, a w jej oczach błysnął strach. Co on tu robił?! Miał siedzieć na statku! Był poszukiwany! Dlaczego w ogóle zszedł na ląd? Ze wszystkich miast świata stwierdził, że najlepiej będzie dla niego przespacerować się po Karlgardzie, gdzie wisiały jego podobizny?! A potem Osmar, którego kwieciste obelgi usłyszała jeszcze zanim dostrzegła jego jasną brodę. Byli tu.
Idioci, ale wierni idioci. Strażników było zbyt wielu, a ich czwórka została skuta razem z resztą więźniów. Co oni sobie wyobrażali? Chcieli jakimś cudem zagonić całą dwudziestkę na Siódmą Siostrę? Tym razem to się nie uda, nie tak jak w Ujściu. Mieli jakiś plan, czy przyszli tylko pokrzyczeć? Umberto utkwiła intensywne spojrzenie w krasnoludzie, jakby usiłowała przeczytać jego myśli. Spięła się, gotowa do działania - o ile ktoś będzie od niej tego działania faktycznie oczekiwał.
Obrazek

Siedziba Kompanii Handlowej Błogosławieństwa Ula

78
POST BARDA
W jednym Vera miała rację - nie umrą tam, w więzieniu. Na to czas miał nadejść dopiero w Qerel, gdy spotkają dawnych towarzyszy broni, ukorzą się przed nimi, a na szyje zostaną im założone pętle. Ich koniec był dobrze zaplanowany... i nikt wydawał się nie przejmować tym, że stan Ohara pogarszał się z godziny na godzinę.

Przyozdobiona kolejnymi sińcami, Vera maszerowała w szeregu więźniów. Znajome twarze migały jej w tłumie. Na moment spojrzenia jej i Osmara spotkały się... krasnolud pokręcił głową ledwie widocznie, tak, że dla każdego, kto mógłby go widzieć, nie znaczyłoby to nic. Verze miało dać jasny sygnał: jeszcze nie teraz; cierpliwości. W porcie, gdzie roiło się od cywilów, gdzie Kompania mogła wysłać zastępy kolejnych strażników, odbicie więźniów nie miało prawa się powieść. Ale Siódma Siostra była w gotowości, by przyjść z pomocą.

Któryś z więźniów zaczął śpiewać. Wkrótce dołączyły do niego kolejne głosy uwięzionych mężczyzn. Tłum krzyczał i wyśmiewał maszerujących, ale ci odważnie śpiewali kolejne wersy starej, żeglarskiej szanty:

Och, opuszczam już port i żegnam też ląd
Wiosłuję daleko od Keronu plaż
By szukać mych straconych przyjaciół
By znaleźć się, gdzie skończymy żywot nasz

Gdy dusze straconych wypełnią me myśli
Będę szukać bez wytchnienia, aż znajdę spokój
W obliczu sztormu nikt z nas nie blednie
Pamiętam poległych, czy pamiętają mnie?
Gdy ich kości spoczęły w oceanie na dnie

W noc wyznaczę kurs do miejsc mi znanych
Do miejsc, gdzie zginęła moja załoga i nadzieje
Więc przełykam żal i stawiam czoło ostatniej próbie
By znaleźć obietnicę spokoju i wychnienie


-> Do: Trzeciego pokładu na Pegazie
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”