POST BARDA
Ashton westchnął ciężko. Jego nastawienie z pewnością nie pomagało, tak jak mokry dźwięk z celi Ohara, którego konwulsje znów zmusiły do zgięcia się wpół i wyplucia zawartości ust. Jeśli tak dalej pójdzie, on również będzie potrzebował uzdrowiciela, jeśli miał w ogóle dotrzymać stryczka w Qerel.- Kapitanie... - Zwrócił jej uwagę, gdy złapał na moment oddech. - Byleby nie wyszły z tego jakieś większe problemy, niż to. Problemy dla naszych.
Ciężko było mówić o kłopotach, gdy wydawało się, że nie pozostało im nic więcej, jak tylko żegnać się z życiem. Ostatnie dni nie mogły być łatwe. Pogróżki rzucane w stronę niebieskich płaszczy mogłyby mieć jakąś moc, gdyby Vera nie siedziała na sianku za kratami. Nie usłyszeli ani słowa reakcji zza drzwi.
- Teraz umrzemy tutaj wszyscy. - Zauważył Yett, kładąc się z powrotem na podłodze. Siły mu nie wróciły. - Jeśli chciałaś wracać, powinnaś wrócić sama. Teraz... wszyscy umrzemy. - Zakończył dramatycznie. - Módlmy się do bogów o łaskę.
Corin nigdy nie był wyjątkowo religijny. Fakt, iż wzywał Drwimira i resztę panteonu, mógł świadczyć o tym, że ostatecznie stracił nadzieję.
***
Wraz z nastaniem świtu do więzienia wrócili strażnicy, przynosząc im po pajdce chleba i kubku zimnej wody. Byli oszczędni w słowach i gestach, nie chcieli też odpowiadać na pytania, jeśli takie nadeszły. Później rzucili im po lnianym kubraku, który mieli założyć, nim oddadzą swoje ubrania. Jeśli ktoś oponował, mieli pałki, by zmusić do posłuszeństwa.
Po paru godzinach znów ich odwiedzono. Tym razem był to również sam Hector, spodziewając się map z naniesionymi na nią koordynatami Harlen. Zamiast jednak je zabrać, polecił swoim ludziom zdzielić Verę parę razy metalową pałką, prosząc, by tym razem koordynaty były prawdziwe. Z formującymi się sińcami na ramionach i plecach, Vera otrzymała kolejne godziny, by wskazać piracką wyspę.
Po południu, po tym, jak otrzymali po misce cienkiej zupy, zarządzono wymarsz.
Wywleczono ich z celi i założono kajdany, tak, by byli spięci ze sobą, jak również z innymi wieźniami, których przyprowadzono z innych części twierdzy. Rząd dwudzeistu osób, w większości nieznanych Verze, choć z pewnością z pirackimi korzeniami, wyprowadzono przed budynek, a następnie, w obstawie niezliczonej ilości strażników w błękitnych płaszczach, powiedziono ku portowi. Każdy fałszywy krok karano bez litości.
Przemarsz więźniów przyciągał wzrok mieszkańców. Szybko znalazły się dzieci, które za punkt honoru obrały wycelowanie w przechodzących nadpsutymi warzywami. W akompaniamencie śmiechów, rzucały w kolejnych więźniów, chcąc trafić każdego w głowę. Wkrótce dołączyli do nich dorośli. Wśród tłumów piraci dostrzegli znajome twarze. Rivera ważył w dłoni pomidora, jakby zastanawiając się, którego z więźniów trafić. Trip tylko obserwował, obgryzając paznokcie, stojąc gdzieś na tyłach, za pierwszymi rzędami. Osmar wraz z Gerdą rozpychali się na przedzie, bucząc na piratów, wzywając tłumy do wyzywania złoczyńców najgorszymi określeniami, jakie przyszły im na myśl. Osmar był kreatywny w swoich wyzwiskach.
Siódma Siostra tu była, obserwowała! Czekali na właściwy moment!