Dzielnica Portowa

61
POST POSTACI
Josephine
Słowa Very dotyczące jej problemu ze współpracą Joe skwitowała jedynie prychnięciem i kolejnym pociągnięciem łyka z butelki. Następnie kontynuowała swój rant na temat Faaza i jego zdradzieckiej mordy, co jakiś czas zmieniając pozycję. Sama myśl na temat tego goblina wywoływała w niej kolejny atak agresji i rzucanie się w środku bestii. Ponownie kusiło ją, by zażyć kolejny narkotyk, ale nie mogła całkiem odlecieć. Musiała jakoś... wykorzystać potwora, jakim była w środku i przekuć to w złość na coś, czego potem by nie żałowała.

Wariatka. Ładne słowo. Nikt mnie jeszcze tak nie nazywał — zaśmiała się gorzko, po czym przetarła spoconą twarz, odczuwając w nosie swój własny, nieprzyjemny zapach nijak zlikwidowany przez wodę. — I co byś mu w zamian za to dała? Nie warto paktować z demonem, nie takim jak Albrokad.

Przesunęła spojrzeniem po wyciąganej butelce, do wzoru ponownie pijąc swoje szczyny. — Nie wątpię. Kapitan, który zdradza swoich, jest warty tyle, co gówno rozdeptane na ulicy. — Na lojalność Joe też trzeba było zasłużyć. A kiedy już się to zrobi, można było być pewnym, że będzie służyć nawet zza grobu.

Na pytania o nią samą Jo nagle zamilkła, zjeżdżając niżej na krześle i dumając nad butelką. Zacisnęła mocniej usta i skrzywiła się, jakby nagle poczuła smak grogu w gardle. Następnie dopiła resztkę alkoholu i odstawiła naczynie na stół. — Josephine, moje pełne imię. A siedzi we mnie... furia. Taka, której sama nie potrafię czasem kontrolować. Jak jakaś hm, klątwa. Tak, to dobre słowo. Klątwa — prychnęła, rozbawiona tym. Nie zamierzała sprzedawać swojej najgorszej wady byle kobiecie, choćby ta przyłożyła jej do gardła ostrze. — Chyba już zauważyłaś, że zostawiam za sobą trupy? Faaz wie, że nie spocznę, dopóki go nie dopadnę, choćbym miała wrócić z zaświatów. Choćby miało to trwać lata, to zdechnie i on o tym wie, boi się. W innym przypadku miałby mnie w dupie, ale... to chyba trzeba opowiedzieć więcej, co?

Uniosła wzrok na Verę, po raz pierwszy od ich spotkania bardzo trzeźwo i spokojnie. — Faaz był stałym kontaktem mojego dawnego szefa, który zajmował się rabowaniem ruin, znajdywaniem ciekawych artefaktów i później ich sprzedażą. Albronkad i reszta pilnowali przepływu zębów i towarów, Yassid dostarczał im towary. W tym wszystkim ja byłam jego... ogarem, jak mówili na boku. Przygarniętym bezpańskim psem nauczonym paru sztuczek. Strzegłam go w dzień i w nocy, kradłam, szpiegowałam, zabijałam. Gdyby mnie poprosił o skurwienie się, zrobiłabym to z radością — wyraz twarzy Jo mówił jasno, że czuje się coraz mniej komfortowo z opowieścią. Zmarkotniała nawet, opowiadając dalej. — Na jednej z wypraw naszą ekipę dopadła bestia i tylko ja przeżyłam. Nie potrafiłam go obronić. A kiedy wróciłam do Karlgardu po jakimś czasie, okazało się że Faaz i reszta tych goblińskich skurwysynów zdążyła cały jego dorobek życia rozkraść, sprzedać i sprofanować. Jak usłyszeli, że wróciłam i ich szukam, natychmiast wrobili mnie w morderstwo Yassida. Mnie, kurwa, osobę, która zawdzięcza mu swoje życie. Mam wiele na sumieniu, ale nigdy to. Więc się wkurwiłam.

Oni mieli swoje pieniądze i wpływy w półświatku, ale ja też potrafiłam pociągnąć parę starych kontaktów. Najpierw dopadłam pierwszego z nich, potem, po przerwie, żeby poczuli się bezpiecznie, drugiego. Teraz wróciłam po Faaza. Żaden z nich nie był łatwy do zajebania i pierdolony przemytnik o tym wie. Wie, że potrafię czekać na odpowiedni moment, że będę go śledzić i że zostawiam po sobie trupy, żeby wiedział, że jestem na tropie. Tylko, że on jest najbardziej cwany z trójki i miał czas, żeby się przygotować.

Zaczęła bawić się swoimi dłońmi, na chwilę milknąc. — Wie, że nie cofnę się przed niczym. Będę zabijała tak długo, aż nie zostanie mu nikt do obrony. Wie też, że nie tylko macham mieczem, ale potrafię przemknąć przez jego szeregi i nikt nawet nie usłyszy szmeru. Wie, że mam problemy z agresją od powrotu, przez co nikt nie potrafi ze mną wytrzymać — prychnęła. Duszek wszedł za mocno i wystarczyło jedno pytanie, a Joe zdradziła niemal całą historię swojego życia. — Faaz wszędzie widzi interes. Jeśli już go dorwiemy, a ty dasz mu uwierzyć, że dobijesz z nim targu w zamian za ochronę przede mną, wyśpiewa ci wszystko. A jeśli ty okażesz swoją lojalność, ja też to zrobię.

Nie jestem wariatką ani dzikuską... nie zawsze. Potrafię słuchać rozkazów i jest mi z tym nawet łatwiej, ale jedyna osoba, która mi je dawała, nie żyje przez moją niekompetencję. Jeśli dasz mi go zaszlachtować, spróbuję się powstrzymać. A potem, jeśli będziesz chciała, pomogę ci z twoim skurwysynem. Dobrze walczę i jeszcze lepiej potrafię się skradać. Życie na ulicy w końcu do czegoś zobowiązuje.

Dzielnica Portowa

62
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nie zastanawiałam się nad tym jeszcze. Szukając go, nie wiedziałam o nim nic, poza jego imieniem, nazwiskiem i faktem, że jest goblinem - odpowiedziała szczerze. - Jego związek z człowiekiem, którego szukam, nie wydaje się szczególnie bliski. Kupował coś od niego, tyle. Nie brzmi to jak relacja, której Faazz chciałby bronić własną piersią.
Mogła z nim negocjować, mogła też wykorzystać własne umiejętności wyciągania informacji. Nie sądziła, że wspomniany goblin mógłby być tak problematyczny. Od początku wyobrażała go sobie jako przeciętnego handlarza, nikogo niebezpiecznego. Wszystko z chwili na chwilę coraz bardziej się komplikowało.
I wtedy Josephine się otworzyła, postanawiając opowiedzieć znacznie więcej, niż Vera mogła się spodziewać. Kapitan nie ruszała się z miejsca, obserwując kobietę, nie przerywając jej ani razu. Klątwa, która wpędzała ją w furię, brzmiała jak usprawiedliwienie. Nie podważyła jednak tego stwierdzenia, zakładając, że może i faktycznie tak jest, jak Joe mówiła. Z różnymi dziwnymi rzeczami miała w życiu do czynienia. Jeśli faktycznie kobieta codziennie walczyła o kontrolę nad tym, co w niej siedziało, mogła jej tylko współczuć i przede wszystkim liczyć na to, że nie narobi jej problemów.
Szczerze życzyła jej powodzenia z polowaniem na goblina. Ona sama ścigała kogoś, by wymierzyć własną zemstę, więc doskonale rozumiała tę potrzebę. Pokiwała głową, przez kilka chwil milcząc jeszcze, gdy Josephine skończyła mówić. Była zaskakująco wylewna.
- Mówiłam ci już, nie mam problemu z tym, czy Faazz umrze, czy nie. Możesz go rozszarpać na strzępy, jeśli tylko chcesz. Jedyne, o co proszę, to czas na zadanie mu kilku pytań. Jeśli go złapiemy i będziemy miały czas i możliwości, żeby go przesłuchać, z przyjemnością oddam ci nad tymi przesłuchaniami kontrolę. Nie lubię goblinów i nie sądzę, by ten miał być wyjątkiem, więc nie obchodzi mnie ile kończyn straci w trakcie. Jedyne, czego ja chcę, to informacje o Levancie. Nie są warte tyle, żeby stracić za nie życie. Nie dla Faazza.
Napiła się znów. Nie mogła się nawalić przed ponownym zejściem na ląd, ale picie samo w sobie było uspokajającą czynnością. Butelka ponownie stuknęła w blat obok jej biodra kilka sekund później.
- Nie - odparła krótko. - Żadnego jeśli. Skoro mamy zrobić to razem, to robimy to razem. Nie zdradzam tych, z którymi pracuję. Nie będę udowadniać ci swojej lojalności, żebyś może zechciała w przyszłości odwdzięczyć się tym samym.
Odepchnęła się od biurka, zostawiając na nim butelkę i podeszła do wciąż otwartej skrzyni z ubraniami, by posprzątać bałagan, którego narobiła. Zamknęła ją, a brudne ubrania, jakie z siebie zdjęła, cisnęła w kąt, postanawiając zająć się nimi później.
- Dobrze więc - odwróciła się z powrotem do Joe. - Zróbmy to razem. Jedno i drugie. Nie sprzedam cię Faazzowi, niezależnie od tego, co możesz usłyszeć z moich ust, jak już go spotkamy. Jestem po twojej stronie.
Deklaracja ta mogła zabrzmieć dość nietypowo, ale Vera miała nadzieję, że Joe zrozumie, co dokładnie miała na myśli. Nie chciała ryzykować tym, że kobieta wścieknie się, gdy kapitan zacznie negocjować warunki przekazania najemniczki goblinowi, bo do owego przekazania i tak nigdy nie miało dojść. Wbrew pozorom Umberto nie była fanką załatwiania wszystkiego na dzień dobry ostrzem miecza.
- Jeszcze jedno - dodała. - Nie jesteś tu bezkarna. To mój statek, a moi ludzie mają mocne poczucie porządku i będą się starali go zachować. Nie będę ich karać za przestrzelenie ci nogi, jeśli będziesz się pakować, gdzie nie powinnaś. I tak dostałaś dużo swobody, jak na kogoś z zewnątrz. Za dużo - przesunęła spojrzeniem po sylwetce kobiety. - Po cholerę ci te błyskotki? Powinnaś to ściągnąć, żeby nie rzucać się w oczy.
Obrazek

Dzielnica Portowa

63
Swoją bronić nie będzie, ale jeśli to spory biznes, na pewno nie będzie chciał tak łatwo oddać informacji — Faaz, jako jeden z wielu przemytników na pewno nie chciałby ot tak zdradzać informacji handlowych, chociaż Joe nie wiedziała, cóż to miałoby być.

Błysnęły jej oczy, gdy Vera wspominała o przesłuchaniu. Przedłużenie agonii Albronkada było jej w smak, a i samej kapitance dałoby czas na przesłuchania. I Josephine mogła być pewna, że to zaspokoiłoby bestię... o ile wcześniej nie udałoby się mu wykrwawić czy wykonać inny koziołek pośmiertny spowodowany brutalnymi, pierwotnymi metodami kobiety.

Wybacz, ale mam raczej nieprzyjemne doświadczenia z ludźmi, chociażby dzisiejszy fałszywy cynk w alejce. Obietnica złota potrafi zrobić swoje — burknąwszy, Joe zaczęła gapić się bezczelnie na tyłek pani kapitan, gdy ta odwróciła się od niej i zaczęła grzebać w kufrze. — Moje podejście jest proste. Ty mnie nie zdradzasz, ja też. Jak mówisz, że tego nie robisz, to chyba muszę ci zaufać. — Chociaż powiedziała to nonszalancko, to wiedziała, że dopóki nie przyjdzie do spotkania z Faazem, w stu procentach nie będzie mogła tego zrobić. Zbytnio się już sparzyła na współpracownikach.

Jak gdyby nigdy nic przeniosła wzrok na twarz Very, gdy ta się odwracała... i może pani kapitan się nawet nie zorientowała, kto wie? Zrozumiała, o co jej chodzi i kiwnęła głową. — Będę mieć na względzie. Ale nie przedłużaj, bo mam małą cierpliwość i nic na to nie poradzę.

Postaram się. Ale nie każ mi za długo czekać na siebie. Twój statek, twoje zasady, ale nie jestem członkiem twojej ekipy. A za tamto... cóż. Powinnam poczekać, fakt — gdy zaś Vera zasugerowała ściągnięcie jej srebrnej biżuterii, twarz Joe stężała i natychmiast można było poczuć, jak atmosfera wokół niej gęstnieje.

Nie. — Odpowiedziała krótko i dobitnie. Podrapała się po miejscu, gdzie miała jakiś pierścionek, jakby miała tam alergię – chociaż dalekie to od prawdy nie było. — Ja się ciebie nie pytam, po cholerę ci tyle złotych świecidełek. Nie interesuj się tym, co noszę i po co noszę. Muszę i tyle. Koniec tematu.

W znacznie gorszym humorze poprawiła się trzeci raz na krześle i zerknęła za okno, nadal widząc tam zaćmienie. Westchnęła, zmęczona dzisiejszym dniem. Mogło się to już skończyć. — To co w końcu robimy? Idziemy do tego Fernanda, czy coś innego? Można zawsze wstąpić i obić mordę Mordredowi, pewno się gdzieś zapija zadowolony, że mnie skurwysyn wydał.

Dzielnica Portowa

64
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera nawet nie zorientowała się, że którakolwiek część jej ciała została obdarzona szczególnym zainteresowaniem Josephine. Miała w tej chwili inne rzeczy na głowie. Gdy kobieta ze złością zaprotestowała przeciwko pozbywaniu się biżuterii, kapitan uniosła tylko dłonie w ugodowym geście.
- Spokojnie, przecież cię z tego nie rozbieram - pokręciła głową. - Ja się przebrałam, żeby nie rzucać się w oczy. Z drugiej strony ty już jesteś na tyle charakterystyczna, że brak świecidełek niewiele by zmienił w twoim przypadku, więc jak tam chcesz.
Zerknęła w dół i po chwili namysłu ściągnęła kilka bransoletek z nadgarstka, o których zapomniała przedtem. Nie przepadała za ubieraniem się całkowicie na czarno, tak jak teraz, ale może to była dobra decyzja? Niczym w ten sposób nie wyróżniała się spośród tłumu. No, może poza wzrostem.
Słysząc pytanie Joe, Umberto pokiwała głową, zerkając w stronę drzwi.
- Tak. Pójdziemy spotkać się z Fernandem, kimkolwiek on jest. Nie wiem, jakie będzie miał dla nas informacje, ale wiem, gdzie go szukać. Postarajmy się tym razem... zachować spokój. Porozmawiać. I mówię to nie tylko do ciebie, ale też do siebie samej - przyznała niechętnie. - Corin w tym czasie zajmie się problemem Osmara, żeby nam nieco odjąć roboty. Osmar jest moim bosmanem. Nie wypłynę bez niego i nie pozwolę go powiesić.
Przeszła te kilka kroków do drzwi i zdecydowanym gestem je otworzyła, zapraszając oficera do środka, jeśli faktycznie czekał tuż za drzwiami, jak mówił przedtem.
- Teraz już nie musisz czekać na mnie wcale. Chciałam chwilę odsapnąć, ale jak widać nie jest mi to dziś dane. Możemy ruszać od razu. Wiesz gdzie jest Śmierdząca Rybka? - pytanie, naturalnie, kierowała do Joe, w końcu kobieta twierdziła, że świetnie zna miasto. - Potrzebujesz czegoś jeszcze, czy możemy schodzić na ląd? Po tak długim rejsie mamy raczej braki, niż nadmiar czegokolwiek, ale jak coś, to mów. Corin - zwróciła się do oficera. - Tak jak mówiłam, powinien przyjść tu dzieciak z informacjami na temat tego, gdzie zamknęli Osmara. Zapłać mu ze dwa srebrniki, jak przyniesie ci tę wiadomość. Tylko nie przesadźcie, bo się nie opędzimy potem od tych małych obdartusów.
Złapała sejmitar i przetarła go na szybko, by przypiąć go chwilę później z powrotem do biodra.
Obrazek

Dzielnica Portowa

65
POST POSTACI
Josephine
Ta, musiałabym schować twarz w gaciach, żeby mnie nikt nie zapamiętał. Zawsze to samo – morda brzydka jak noc, paskudne blizny na ryju — Joe zaczęła mimikować niskim głosem jakiegoś przypadkowego świadka pewnie kolejnego jej morderstwa, po czym parsknęła. — Nikt nie pamięta przeklętych świecidełek. Zawsze rozbija się o mordę.

Podrapała się po jednym ze zgrubień na twarzy, czując trochę, jakby ktoś rozdrapał jej starą ranę. Przed oczami mignęły jej nagle pazury bestii zahaczające o jej lico, a następnie świat zalany czerwienią... chociaż nie widziała teraz różnicy. — Porozmawiać to chyba ty możesz. Ja sobie stanę w kącie i będę go straszyć. Albo w ogóle gdzieś się wtopię, bo jeszcze nic ci nie powie przeze mnie. Albo mój jęzor — jeszcze jeden łyk z delikatną dozą rozbawienia w jej oczach. — Co zamierzacie zrobić, szturm na posterunek? Nie powiem, że by się nie udał, do strażnicy pewnie znalazłoby się trochę ukrytych przejść...

Zobaczyła otwierane drzwi i wchodzącego do środka mężczyznę. Spojrzała na niego krzywo, po czym wróciła do Very. — Może. Połowa z portowych spelun nazywa się tak samo. Nie powinnam mieć problemu ze znalezieniem jej.

Dzielnica Portowa

66
POST BARDA
Corin grzecznie czekał przy drzwiach do kajuty kapitańskiej. Ciężko powiedzieć, czy podsłuchiwał - grube drewno nie sprzyjało niesieniu się głosu, a i pierwszy oficer wydawał się na tyle porządny, by nie pchać nosa tam, gdzie nie powinien. Gdy Vera otworzyła drzwi, mężczyzna stał ze skrzyżowanymi rękoma, oparty nonszalancko o drewnianą ściankę.

- Ta jest, kapitanie. - Corin zasalutował niedbale, przyjmując rozkaz bez zbędnych pytań. - Jeśli nie wrócisz do rana, będziemy szukać nie tylko Osmara, ale też ciebie, co?

Żarty mężczyzny nie mijały się z prawdą, gdy mogło się okazać, że wyprawa Josephine i Very mogła nie skończyć się tak szybko, o ile wpadną na jakiś trop.

***

Słońce wciąż nie wychodziło zza księżyców. Czerwona łuna, choć daleka, drażniła Josephine bardziej, niż powinna. Włoski stawały dęba na karku dziewczyny za każdym razem, gdy tylko niebo znalazło się w polu widzenia. Przemykając między kamieniczkami, miały dość cienia, by zniknąć z oczu przechodniów, jak również nie wystawiać się na słabe światło ciał niebieskich. Wydawało się, że ludzie wystraszyli się trwającej ciemności. Tak mieszkańcy, jak i kupcy czy przyjezdni, pierzchli z ulic, zaszywając się we własnych norach.

Poszukiwania Śmierdzącej Rybki nie były długie. Przy jednej z portowych ulic znajdował się rząd knajpek, a każda oflagowana była szyldem głoszącym nazwę tej czy kolejnej speluny. Dorsz i mewa, Pod zerwaną kotwicą, Zielony żagiel... W końcu znaleźli Śmierdzącą rybkę. Wbrew nazwie, lokal nie wyglądał najgorzej, jednak smrodu nie dało się ukniknąć - zapach ryb utrzymywał się na całym nabrzeżu, czy to pieczonych, czy świeżych, czy lekko nadgnitych. Tu, koło Rybki, delikatny powiew niósł za sobą swąd przypalonej nad ogniem skóry, połączony z aromatem dobrze wypieczonej morskiej ryby. Obu kobietom kiszki marsza zagrały na samą myśl o posiłku, jaki mogłyby dostać w tym miejscu. Knajpka była ustawiona tuż obok większego gmachu, który, jak się fortunnie okazało, mieścił również miejską łaźnię.

Pomalowane niebieską farbą drzwi Śmierdzącej Rybki otwarte były na oścież. Ze środka nie dobiegał dźwięk żadnego instrumentu, gdy pora była jeszcze na to zbyt wczesna, nikt też zbyt głośno nie rozmawiał, za to przy szynkwasie, umieszczonym naprzeciw wejścia, krzątał się wysoki, jasnowłosy mężczyzna. Zarost dodawał mu powagi, jednak ta pierzchła w zestawieniu z jego uśmiechem, wciąż błąkającym się na ustach.
Spoiler:
- Zapraszam, zapraszam! - Zawołał, unosząc dłoń w przyjaznym geście.
Obrazek

Dzielnica Portowa

67
POST POSTACI
Vera Umberto
- Wrócę do rana - obiecała, choć w domyśle zgadzała się z tym, co powiedział Corin. Jeśli nie pojawi się na pokładzie z powrotem przed wschodem słońca, powinni zacząć się martwić. Oficer zresztą dobrze o tym wiedział.
Wychodząc na zewnątrz, uniosła wzrok na niebo. Krwista poświata wokół czarnego dysku nie nastrajała pozytywnie, ale może to i dobrze? Dziwne zjawisko pogodowe musiało narobić niezłego zamieszania w mieście. Przynajmniej część ludzi, którzy skupiliby się na niej i na Joe, teraz bardziej zainteresowani byli niebem. Odprowadziła spojrzeniem mewy przelatujące na tle zaćmienia i ruszyła za Josephine, która z przekonaniem prowadziła ją w stronę tawerny, w której miała czekać na nich przynajmniej jedna z wielu odpowiedzi.
Była cholernie głodna i poczuła to dokładnie w momencie, w jakim doleciał do niej zapach pieczonej ryby. Może będą miały czas coś zjeść, zanim pójdą dalej? Vera nie wiedziała jak trzymał się żołądek Joe, ale jej własny zaczął wyśpiewywać właśnie tęskne pieśni ku czci posiłku. Problem w tym, że miały inne rzeczy do roboty, niż obiad w portowej karczmie.
Nie potrzebowała zachęty, by wejść do środka. Od razu skierowała się w stronę baru, przy którym zajęła pierwsze lepsze krzesło i poczekała, aż Josephine do niej dołączy. Może najemniczka nie prezentowała się najlepiej, ale za to miała paskudny charakter. Doskonała osoba do prowadzenia rozmów z nieznajomymi. Umberto westchnęła cicho, skupiając się na barmanie i starając się na siebie zwrócić jego uwagę.
- Ładnie tu od was pachnie - uśmiechnęła się lekko. - Ile trzeba czekać na rybę?
Jeszcze nie zamawiała. Póki co chciała się tylko zorientować. Przecież mogła spytać, prawda?
- Szukam kogoś konkretnego. Podobno miałam pytać o niego tutaj. Chodzi o Fernanda - rzuciła, po czym obróciła się w miejscu, rozglądając się po głównej sali tawerny. Czy ktoś tutaj był? Może ten Fernand, czy inny Fernando gdzieś tu siedział? Miała szczerą nadzieję, że przynajmniej ten nie jest goblinem.
Obrazek

Dzielnica Portowa

68
POST POSTACI
Josephine
Joe zwlekła się z krzesła, zostawiając na biurku Very butelkę gorzały. Minęła Corina, nawet nie patrząc dokładnie na niego, po czym dziarsko ruszyła na ląd, poprawiając swoje bronie w pochwach i podwijając rękawy koszuli. Założyła nawet stare rękawiczki, którym ucięła palce, aby lepiej się jej trzymało w razie czego za rękojeść. Patrząc tylko, czy pani kapitan idzie za nią, najemniczka ruszyła ostrożnie w miasto, swoje zlepione, niechlujne włosy starając się zarzucić chociaż na boki twarzy. Co zaś do niej, pochylała ją nieco, uważnie obserwując otoczenie i wybierając boczne alejki. Na każdy widok strażnika ciągnęła kobietę na bok, do cienia, między ludzi, aby nikt ich nie rozpoznał. Może i twarz Very nie była jeszcze zbyt sławna, a i zapewne na posterunku nie zrobili jej rysopisu do listu gończego, ale Jo najprawdopodobniej znali wszyscy strażnicy przez jej charakterystyczną mordę.

Ciągle gdzieś z tyłu głowy tańczyło nieprzyjemne mrowienie, które wyzwalało w niej niewyżyte pokłady agresji i ciągnęło w stronę otchłani. Josephine specjalnie kryła się przed zaćmieniem, myśląc może, że gdy ona nie widzi księżyców i słońca, to i one tego nie robią... i nie będą jej afektować. Nie było to do końca prawdą, ale zawsze można było mieć złudne wrażenie kontroli, szczególnie w przypadku kosmicznych wydarzeń.

Alejka przepełniona knajpkami był jednym z celów najemniczki, która pokierowała tam swoją nową towarzyszkę. Po krótkich oględzinach szyldów Joe wskazała odpowiedni przybytek, nie będący ku jej zaskoczeniu zbyt szemranym, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Aczkolwiek rozumiała, dlaczego tak się nazywał. Smród ryb z okolicznych doków był nie do zniesienia dla wrażliwego nosa Josephine, ale zaraz szybko wychwyciła coś jeszcze – przypalaną skórkę, spieczony środek i tłuszcz skapujący na ruszt. Przełknęła ślinę, czując żołądek przewracany na drugą stronę. Ruszyła za Verą do środka, muskając jedynie szablę palcami, pilnując, aby wychodziła łatwo i szybko. Usiadła za wzorem koleżanki przy barze, ale bokiem, by mieć widok na całą salę, barmana i drzwi.

Podczas gdy Vera rozmawiała, Joe rozglądała się uważnie, patrząc, kto jest w środku i czy ktokolwiek przypomina jakiegoś Fernanda mogącego mieć informacje o Faazie bądź jego miejscu pobytu. Pilnowała też wejścia, aby nic jej nie zaskoczyło. Dobrze było ponownie wczuć się w rolę ochroniarki, nie przejmować się paplaniną, tylko czekać i obserwować.

Dzielnica Portowa

69
POST BARDA
Barman oparł się o szynkwas, uśmiechając miło. Choć miał już swoje lata, jego sympatyczny wyraz przystojnej twarzy mógł sprawić, że poleciałaby na niego niejedna panna. Najwyraźniej używał go na razie do zwabiania klientów do Śmierdzącej Rybki.

- Nie zdążycie, kochane, nacieszyć się świeżutkim piwem, nim rybka się zrobi. Dzisiaj mamy flądrę i doradę, a jeśli poczekacie chwilę dłużej, zdążą upiec się paszteciki z krabem. - Zachwalał, jednocześnie szykując czyste kufelki. Nie nalewał jeszcze piwska, najpewniej czekając na ostateczną decyzję Very.

W jednej chwili zamarł, a następnie zmarszczył lekko nos, gdy doleciał do niego... smród. Spojrzał na Josephine, uniósł lekko brwi, widząc jej ogólną aparycję, niezbyt pasującą do ładnego wystroju. Z pewnością nie wyglądała i nie pachniała jak ktoś, kto zwykle przesiadywał w jego lokalu.

- Mam lepszy pomysł. Nim upieką się paszteciki, zdążycie wziąć kąpiel, tu, obok, jest łaźnia. - Zaproponował, starając się odzyskać rezon i uśmiech. - Zrelaksujcie się, kochane, nim przyjdziecie jeść, a i apetyt będzie lepszy.

Nie tylko właściciel, ale również goście zwrócili uwagę na niewyględną i nieładnie pachnącą Josephine. Nie było ich wielu, gdy ludzi odstraszyło dziwne zaćmienie. W półmroku zapewnianym przez świece, równo rozstawione na każdym ze stolików, Joe zobaczyła ledwie trzech mężczyzn - każdy z piwskiem przed sobą i z półmiskiem z jakąś rybą, obecnie rozgrzebaną na tyle, że zostały tylko ości. Wszyscy trzej wyglądali na oficerów, może nawet kapitanów - oficjalne mundury świadczyły o tym, że należą do jakieś kompanii handlowej lub innej spółki.

- Fernand? Który Fernand? - Słysząc pytanie Very, uśmiech wrócił na usta blondyna. - Mathias, Thaddeus, Samuel? Nie sądzę, że pytacie o mojego najmłodszego, Arno. A może o mnie? O mojego tatkę?

Trop, który dostały dziewczęta, mógł być prawidłowy... jednak nie uściślono, o którego z Fernandów chodzi, gdy okazało się, że to rodzinny przydomek, aniżeli imię!

- Powiem wam więcej przy obiedzie, co wy na to? Ale najpierw kąpiel.

Próba przekupstwa była na miejscu, gdy aromaty odstraszały innych potencjalnych klientów!
Obrazek

Dzielnica Portowa

70
POST POSTACI
Vera Umberto
Była już gotowa zamawiać jedzenie, zarówno dla siebie, jak i dla Josephine - na koszt Rappego, którego sakiewkę wciąż miała przy sobie - ale wyglądało na to, że Joe jednak była problematyczna nawet wtedy, gdy się nie odzywała. Podążyła wzrokiem za spojrzeniem barmana i westchnęła ciężko, po długiej chwili namysłu kiwając głową. Miał rację. Nie zwróciła na to przedtem uwagi, bo przyzwyczaiła się do tego zapachu, ale gdy barman to zauważył, nie mogła się z nim nie zgodzić.
- Więcej przy obiedzie - powtórzyła, przesuwając spojrzeniem po sylwetce mężczyzny.
Nie wydawał się kimś, kto wiedziałby cokolwiek na temat tego, czym zajmował się goblin, albo gdzie mógł on się obecnie znajdować. Na handlarza artefaktami, czy drogimi złotymi figurkami dla snobów też nie wyglądał. Z drugiej strony, kto wie, czy całkiem uprzejmie nie pokierował przedtem Levanta w stronę Faazza, z tym samym szerokim uśmiechem, którym raczył teraz ją. W jej głowie na moment pojawiła się myśl, że nie mogłaby pracować w karczmie. Konieczność permanentnego bycia miłą dla gości doprowadziłaby ją do szału.
- Co ty na to? - spytała, obracając się i pochylając w kierunku najemniczki.
Widziała, jak ta rozglądała się, czuwając, w razie gdyby groziło im tu jakieś niebezpieczeństwo. Idąc jej wzorem, rozejrzała się po pomieszczeniu, ale póki co nikt nie był szczególnie zainteresowany ich dwójką. Jeszcze. Barman miał jednak rację - jeśli chciały nie zwracać na siebie uwagi, Josephine nie mogła walić jak zdechły ork wytarzany w szczynach.
- Pójdziemy szybko do łaźni i wrócimy na obiad za piętnaście minut - zaproponowała, by przysunąć się do niej bliżej i cicho dodać: - Nie tylko wygląd przyciąga spojrzenia, faktycznie jebiesz na kilometr, Joe. A ja chcę tu wrócić i coś zjeść. Mój żołądek zaraz się wywinie na lewą stronę.
Zeskoczyła ze stołka i postukała ponaglająco palcami w blat kontuaru. Powinny załatwić to szybko.
Obrazek

Dzielnica Portowa

71
POST POSTACI
Josephine
Joe zagapiła się na karczmę i drzwi, taksując zmrużonym spojrzeniem trójkę jedynych gości w środku. Wyglądali zwyczajnie, ale mogli być równie dobrze przebranymi za oficerów najemnikami... za chwilę kobieta potrząsnęła głową, wyrzucając z głowy paranoiczne myśli. Zerknęła na karczmarza, który zamarł w miejscu, gapiąc się na nią jak sroka w gnat.

Zmarszczyła gniewnie brwi, chcąc prawdopodobnie coś odpyskować, być może coś o tym, że jak mu przeszkadza jej zapach, to mu urżnie nos, ale zerknęła na Verę i wyobraziła wręcz sobie, jaki rant dostałaby za takie odgrażanie. Z ciekawości jednak powąchała bliżej nieokreśloną część swojego ciała i aż fuknęła, krzywiąc się. Faktycznie śmierdziała, ale czemu się dziwić, skoro nie dalej niż godzinę temu pływała w orczej krwi i wylanych za okno szczynach i gównie. Trochę tej wody, której dostała od Tripa nie wystarczyło, aby pozbyć się smrodu – ot, zmyła wierzchnią warstwę brudu.

Bywało gorzej — burknęła, z niechęcią zsuwając się z krzesła. Na komentarz Very parsknęła i dodała jeszcze: — Jesteś pewna, że wywraca się z głodu, a nie smrodu?

Szturchnęła panią kapitan łokciem i odwzajemniając spojrzenie reszty gości tawerny, Josephine wyszła na zewnątrz, skręcając zaraz do łaźni. Nie chciała marnować czasu, ale ktoś się WIELCE bał o to, że jego przybytek przesiąknie pierwotnym zapachem najemniczki.

Nawiasem mówiąc to pewnie ten karczmarz. Lepsza tawerna, dobra przykrywka dla szemranych interesów. Pewno się kurwa spoufala z tym małym zasrańcem i podsuwa mu klientów. Mówiłam, że ten gnój nie jest taki łatwy do znalezienia. Zaraz się pewnie jeszcze okaże, że jak wrócimy, to nas otoczą, bo pewno jeszcze moją mordę zna — zaczęła krakać, idąc w stronę kąpieliska, oczywiście bokiem, z dala od ludzi i w cieniu.

Dzielnica Portowa

72
POST BARDA
Śmierdzący problem został zażegnany. Właściciel był zadowolony, bo dziewczęta nie będą odstraszać mu klienteli, a i im przyda się odświeżenie.

- Marri! Dwie flądry! I po paszteciku!

***

Mimo czarnych myśli co do kolejnej zasadzki, Josephine z towarzyszką u boku opuściła tawernę, by przejść do łaźni. O tej porze ludzi nie było wielu, za co winić zapewne należało zaćmienie, jednak kilka par ciekawskich oczu podążyło za Joe i Verą.

Cień był wręcz nieosiągalny w łaźni, jednak półmrok zaćmienia pomagał w ukryciu tego, co ukryć należało. W pierwszym pokoiku, oddzielonym od głównego pomieszczenia ledwie kotarą, dziewczęta zostały zachęcone do ściągnięcia ubrań i opłukania się z zewnętrznego brudu za pomocą przygotowanej w wazie wody, a następnie zaproszone dalej. Pod otwartym niebem, otoczone kolumienkami, dwa baseny o mleczno mętnej, pachnącej ziołami wodzie zachęcały do odpoczęcia. I choć baseniki oddzielone były tak, by nie mieszać płci, lichy parawan, złożony w większej ilości z dziur aniżeli materiału, nie pozwalał na prywatność, której dziewczęta mogłyby chcieć.

Śmiechy mężczyzn, zapewne marynarzy, dochodziły z ich części basenu. W strefie kobiecej, z rozłożonymi ramionami i bez cienia wstydu, oparta o ściankę wypoczywała orczyca. Ludzkie kobiety, sztuk cztery, skłębiły się w najdalszej części łaźni.

- Ależ z ciebie musi być wilczyca. - Skomentowała kobieta-ork widząc pokiereszowane ciało Josephine. - Siadajcie, starczy miejsca dla wszystkich.

Podkuliwszy nogi, zielona dała Verze i Joe tyle miejsca, by w pokoju mogły obmyć się i wypocząć.
Obrazek

Dzielnica Portowa

73
POST POSTACI
Vera Umberto
Mruknęła tylko coś niewyraźnego w odpowiedzi na czarny scenariusz Joe. Mogła mieć rację, ale Vera liczyła na to, że los nie nienawidzi ich aż tak bardzo.
- Jeśli to on, to tym lepiej. Poprosimy, żeby podsunął Faazzowi kolejnego klienta: mnie - wzruszyła lekko ramionami. - Wyglądam na kogoś, kto chciałby kupić artefakty, co? Jak dorwę Levanta, to obstawię sobie całą kajutę jego złotymi figurkami. Jedną mu może zostawię na pamiątkę, wepchniętą w gardło.
Bez swojego ukochanego, starego płaszcza i kapelusza mogła uchodzić za całkiem dobrze usytuowaną osobę. Nie miała wiele wartościowych rzeczy, ale ubrania zawsze wybierała najwyższej jakości. Gdyby ktoś ocenił ją wyłącznie po nich, mógłby uznać, że stać ją na podobne widzimisię. Pytanie tylko czy barman był właściwym Fernandem, tym, którego szukały.

Vera nie miała zbyt wielu okazji korzystania z łaźni. Traktowała to jako marnowanie czasu, podczas gdy można było umyć się gdziekolwiek indziej, szybciej i taniej. Teraz w szczególności nie chciała tracić cennych minut. Z każdą chwilą coraz więcej osób wiedziało o tym, co zrobiły, a charakterystycznej twarzy Joe nie miały jak ukryć przed wścibskimi spojrzeniami.
Mimo to rozebrała się i opłukała w pierwszej sali, a potem zdecydowanym krokiem skierowała się ku głównej sali. Słysząc głosy zza parawanu, wytężyła słuch, próbując wysłyszeć, czy wśród zebranych tam mężczyzn był ktoś z jej załogi. Nie wszyscy teraz znajdowali się na pokładzie, niektórzy zeszli rano, chwilę przed lub po niej i kto wie, czy nie naszło ich na odpoczynek w chłodnej, pachnącej wodzie.
Zerknęła na kobiety stłoczone po drugiej stronie pomieszczenia, a kącik jej ust uniósł się w rozbawieniu. Może Vera nie była tak onieśmielająca, ale gdy do orczycy dołączała poharatana Joe, ich chęć podejścia bliżej musiała maleć więcej niż dwukrotnie. Skinęła głową do zielonej w geście niemego podziękowania i zsunęła się do mętnej kąpieli. Trzeba było przyznać, że było to wyjątkowo przyjemne marnowanie czasu. Rozplątała włosy i pozwoliła im spaść do wody. Jak już miała się umyć, to przynajmniej zrobi to porządnie.
- Ta bestia ci to zrobiła? - spytała, przyglądając się bliznom Josephine. Idiotycznej ilości niezdjętej biżuterii nawet nie komentowała. - Ta, o której mówiłaś na statku? Co to było za kurestwo?
Obrazek

Dzielnica Portowa

74
POST POSTACI
Josephine
W przeciwieństwie do Bery, Joe była wyjątkowo pesymistycznie nastawiona do wszelkich tego typu akcji. Sprawa była prosta – była zbyt charakterystyczna i za dużo osób mogło ją kojarzyć, aby wierzyć w zwyczajność sytuacji i brak jakiejkolwiek zasadzki. Co zaś do dalszej części... — Na pewno wyglądasz na kogoś, kto chciałby coś kupić — odpowiedziała, nawet nie spoglądając na aktualny ubiór pani kapitan, pilnując, by pozostać poza zasięgiem wzroku gapiów.

W samej łaźni Josephine niechętnie się rozstała ze swoim dobytkiem – czyli w głównej mierze bronią. Bez niej czuła się bardziej nago niż bez ubrań, które właśnie z siebie ściągała. Najpierw w ruch poszła koszula, buty i spodnie, dopiero potem pancerz, aż najemniczka została goła i mało wesoła. Sięgnęła po dzbanek, przelewając przez siebie horrendalną ilość wody, która spływała z niej czysta, by na posadzkę lądować brudną. Vera zdążyła gdzieś pójść, a Joe nadal marnowała wodę, dopóki tej nie zabrakło. Dopiero wtedy weszła do właściwego pomieszczenia.

Szczerze powiedziawszy, niejednokrotnie Jo lądowała nago i niekoniecznie mowa była o łóżkowych wyczynach, a prędzej obudzeniu się po którejś z pełni na środku pustyni w rozszarpanych ubraniach. Poza tym dla kogoś, komu zwisa świat i jego zasady czy opinie, paradowanie z gołym tyłkiem po łaźni było kolejnym elementem dnia.

Poza tym, jak śmiało można byłoby wysnuć wnioski, oczywiście bezbłędne, najemniczka za grosz nie odwiedzała łaźni, nie czując takiej potrzeby. Były beczki, były strumienie... a tutaj sporo ludzi, ich smród i głośne rozmowy, każda o dupie maryny, co samo z siebie irytowało kobietę. Teraz jednak była wyjątkowa sytuacja i chyba należało przeboleć te kilka minut, a wyjść czystą i oby nie wrócić... nigdy.

W strefie kobiecej siedziała orczyca, która mogłaby onieśmielić każdego, ale nie Joe, która jakoś tak raźniej się poczuła, widząc masywne cielsko zielonoskórej. Zaśmiała się ochryple, słysząc jej porównanie. — Daleko od prawdy nie jesteś. Dziękuję — rzuciła, automatycznie przerzucając się na urk-huński, nawet nie zauważając tego. Weszła do wody, krzywiąc się gdy chłód obmył jej kostki i przestąpiła dwa razy w miejscu. W tym też momencie Vera i reszta mogli zobaczyć ciało Josephine w okazałości.

Na umięśnionym ciele nie było widać praktycznie tłuszczu, a gdy kobieta napinała mięśnie, były one wyraźnie zarysowane, zarówno na ramionach, udach i brzuchu. Największą uwagę nie przyciągały jednak wysportowane kształty Joe, a blizny, którymi była poszatkowana, a które wyraźnie odbijały się jasnym kolorem na jej spalonym ciele. Sporo mniejszych, chyba od batów, miała na plecach, na ramionach znalazło się mnóstwo, jedna większa na brzuchu, ale te najgorsze, które wyglądały na zwyczajnie zarośnięte bez jakiejkolwiek interwencji medyka, były właśnie na prawym przedramieniu i na twarzy.

Z cierpiętniczą miną Joe zasiadła w wodzie, za chwilę biorąc głęboki wdech i zanurzając się na kilkanaście sekund pod powierzchnię. Po tym czasie wychynęła, biorąc głęboki oddech i otrzepując się, rozpryskując wokół kropelki wody. Usłyszała pytanie Very i spojrzała na nią krzywo, mimowolnie drapiąc się po bliźnie na przedramieniu.

Duże. — Ton jej odpowiedzi aż nadto sugerował, że nie chce rozmawiać o szczegółach i jakkolwiek mogłaby się tym pochwalić, Vera zdecydowanie nie chciała tego wiedzieć... chociaż jeszcze o tym nie wiedziała. — I groźne. I tak, ona to zrobiła. Kim jest Levant? Wspominałaś coś o złotych figurkach w jego gardle.

Dzielnica Portowa

75
POST BARDA
Wśród mężczyzn zgromadzonych za parawanem doszło do wybuchu gromkiego śmiechu, gdy zapewne któryś z nich opowiedział jakąś ciekawą, zabawną historię. Dziewczęta nie dosłyszały szczegółów, ale z jakiegoś powodu uznały, że nawet nie chcą zagłębiać się w rzeczone szczegóły, gdy dobiegły ich słowa "dupsko" i "cycuszki". Choć Vera wytężała słuch, w chórze męskich głosów nie udało jej się wyłapać żadnego należącego do jej załogantów.

Obie kobiety, choć początkowo nieprzekonane, szybko dostrzegły zalety chłodnej wody. Zapach ziół niwelował smród krwi i pomyjów, w których niedawno taplała się Josephine. Cokolwiek, co było dodatkiem do wody i sprawiało, że ta mętniała, w jakiś sposób lgnęło do skóry i wygładzało ją, jak również koiło jakikolwiek ból mięśni pod nią.

Orczyca nie należała do pruderyjnych, lecz choć rozłożyła się w basenie niczym królowa, nieskrępowana niczym, a zdecydowanie nie swoją nagością, nie przyciągała spojrzeń mężczyzn zza parawanu. Wyglądała na taką, która jedną ręką mogłaby zgiąć wpół najsilniejszego majtka Very.

Zielona zaśmiała się krótko słysząc urk-huński.

- Podróżujecie razem, co? - Ciągnęła, gdy najwyraźniej zebrało jej się na rozmowy, gdy kobiety nie uciekały na drugi koniec łaźni, jak jej poprzednie towarzyszki. - Ty toś pewno niejedno widziała. - Zagadnęła do Joe. - Ochroniarz? Czy para?- Dopytała, uśmiechając się półgębkiem, na ile pozwalały jej wystające zęby. - Jestem Snurla, mówią mi Snu. Albo Snu-Snu. - Przedstawiła się, jednak najwyraźniej była zbyt rozleniwiona, by wyciągać rękę przez basen ku dobremu przywitaniu. - Co to za Levant? Ile warte są te figurki i czy dla nich będziecie próbować rozpłatać gardło kogokolwiek, hę? - Dołączyła się do rozmowy. - Ostatnio zatrzęsienie złotych figurek na rynku. Ktoś coś wyprzedaje, czy jaka cholera.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”