Dzielnica Portowa

46
POST BARDA
W zaułku pojawiły się zwabione głosami sieroty, prawdopdobnie licząc na łatwy łup lub też sądząc, że może dostaną coś od przechodniów. Trzy dziewczynki i dwóch chłopców, żadne starsze niż dziesięć lat, przyglądało się sprzeczce kobiet z pewnego dystansu, obawiając się interakcji. Upaćkane we krwi, pokryte bliznami kobiety nie wydawały się kimś, kogo można zaczepić. Pięć par oczu stawało się jednak świadkami ich obecności, a lojalność dzieciaków, a zarazem informacje, łatwo było kupić choćby kawałkiem owoca.

Siódma Siostra stała w porcie. Jej trzy maszty pyszniły się ponad innymi, a żagle, choć zwinięte, dawały się rozpoznać z daleka za sprawą pasów. Nie dało się pomylić tego statku z żadnym innym.

Wspinając się po kładce, kobiety przykuły spojrzenia obecnej na pokładzie załogi.

- Kapitanie. - Trip krótko zasalutował, prostując plecy. Kuchcik siedział na jednej ze skrzyń, najwyraźniej dopiero co skończywszy nadzorowanie uzupełniania zapasów jedzenia. Jego biała koszula była przepocona, ciemne smugi malowały się w strategicznych miejscach na materiale - nie próżnował. - Kapitanie, widzę, że mamy gościa na pokładzie. A gdzie Osmar..?

Spodziewając się kłopotów, Trip zeskoczył ze skrzyni. Zmierzył Josephine spojrzeniem, dłużej zawieszając wzrok na jej bliznach. Jego uwadze nie umknęły również plamy krwi i siniaki. Minę miał nietęgą.

- Zwołać załogę?
Obrazek

Dzielnica Portowa

47
POST POSTACI
Josephine
W takim razie za dużo myślisz — skwitowała najemniczka, nadal wściekła jak cholera. Chciała dalej się kłócić, obijać mordy, ale Vera po pierwszym razie nie była aż tak skora do bitki, więc Joe pozostało jedynie z furią uderzyć w ścianę... co oczywiście zrobiła. Spojrzała spode łba na gówniarzy, którzy gapili się na nich z bezpiecznej odległości, po czym podniosła jakiś walający się kamień i zamachnęła nim niedbale w stronę dzieciaków. — Spierdalać mi stąd — warknęła i rozmasowując dłoń po uderzeniu w ścianę wilczyca spojrzała z wahaniem w stronę kapitanki.

Mogła teraz się odwrócić i sama znaleźć Faaza, a najlepiej to najebać i naćpać tak bardzo, że prześpi moment, w którym zniknie to cholerne zaćmienie. Byłoby jej z jednej strony łatwo i nie musiałaby się przejmować nikim, ale z drugiej Vera już co nieco o niej wiedziała i lepiej było mieć ją blisko siebie. Nie podobało jej się tylko to, że prawdopodobnie będzie wciągana metodą to twoja wina w ratowanie dupy włochatego kurdupla.

Joe poszła za Verą, ale trzymała się kilka kroków z tyłu, wyraźnie sygnalizując, że nie ma najmniejszej ochoty otwierać do niej ust. Teraz to kapitanka prowadziła, aż do małego galeonu zacumowanego w porcie, ze zwiniętymi żaglami w pasy, jak wcześniej kobieta wspominała. Z wahaniem Josephine weszła na pokład, przy okazji robiąc to całkiem ostrożnie i z pewnym namaszczeniem. Mogło się to wiązać z jej dziwną niespełnioną manią zostania marynarzem, albo szumem i kołysaniem fal, które koiły jej stargane lykantropią zmysły. Tak czy siak odetchnęła cicho, czując delikatne kołysanie pod nogami, nawet jeśli morze było nienaturalnie spokojne.

Zerknęła na Verę, próbując sobie przypomnieć, czy ta kiedykolwiek podczas ich krótkiej znajomości wspominała o tym, że jest kapitanem statku. Chyba mówiła, żeby zaszyć się na jej statku, ale poza tym Jo nie pamiętała nic takiego, dlatego teraz zaskoczona uniosła brew. Następnie zerknęła na chłopaka salutującego kobiecie i założyła ręce na piersi.

Wyżyłam się już na waszej kapitan — mruknęła na wieści o załodze, a następnie niechętnie podeszła do samej liderki. — Dzięki za uratowanie dupy. Masz coś mocnego do picia na pokładzie? Przy alkoholu zawsze lepiej się planuje, jeśli... chcemy razem dorwać Faaza i przy okazji twojego przydupasa wyciągnąć z dołka. Przyda ci się ktoś ze znajomością miasta i półświatka.

Dzielnica Portowa

48
POST POSTACI
Vera Umberto
Obserwujące ich dzieciaki początkowo tylko wzmogły jej frustrację, ale złość, którą wyładowała na Rappem i później na Joe, teraz była już tylko niewielkim płomyczkiem, pulsującym sobie niegroźnie z tyłu jej głowy. Nie zamierzała popełniać drugi raz tego samego błędu i spalić sobie mostu, który mógł okazać się przydatny w przyszłości. Zatrzymała się, zerkając na nich i podczas gdy Joe rozważała za i przeciw pójścia razem z nią, Umberto uniosła dłonie w geście nieagresji i podeszła do grupy obdartusów. Nie miała przy sobie jedzenia, ale miała srebrniki. Wygrzebała jednego z sakiewki i rzuciła do tego dziecka, które wydawało się najbardziej ogarnięte.
- Mamy dziś wyjątkowo kiepski dzień - odezwała się cicho. - Sami widzicie. Do tego straż zabrała mojego przyjaciela, krasnoluda.
Znaczącym gestem wskazała monetę. Zakładając, że żyli i żywili się tak, jak wyglądali, mogli się za tego srebrnika wszyscy najeść bardziej, niż przez cały ostatni tydzień.
- Jak dowiecie się, gdzie go zabrali, dostaniecie więcej - zamyśliła się, marszcząc lekko brwi i przesuwając spojrzeniem po dzieciakach. - Ty - wyciągnęła palec w stronę niskiego chłopca z potarganymi, ciemnymi lokami. - Przyjdź na statek, Siódmą Siostrę, jak będziecie mieć dla mnie informacje. Pytaj o Verę albo Corina. A teraz zmykajcie, zanim ta tutaj potraktuje was tak, jak ścianę.

Więc jednak Josephine postanowiła iść z nią. Umberto nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, więc po prostu w milczeniu doprowadziła ją na pokład. Kroki jej ciężkich butów na rampie były miłym, znajomym dźwiękiem. Widok Tripa zazwyczaj poprawiał jej nastrój, ale dziś wydarzyło się już zbyt wiele, by to zadziałało.
- Tak - westchnęła ciężko. - Za dwadzieścia minut. Muszę zmyć z siebie to gówno i się przebrać. Póki co znajdź Corina. Niech do mnie przyjdzie od razu.
Gdy spostrzegła kierującą się w jej stronę Joe, momentalnie się spięła, czekając tylko na jakiś kolejny jej odpał. W razie czego tutaj mogła kazać ją spętać i wsadzić do celi, dopóki się nie uspokoi. Okazało się jednak, że kobieta nagle z jakiegoś powodu stała się otwarta na współpracę i wdzięczna za ratunek, więc brwi pani kapitan w zaskoczeniu powędrowały w górę. Po długiej chwili konsternacji w końcu zerknęła nad ramieniem Josephine na chłopaka.
- Trip, weź ją pod pokład, daj jej jakąś wodę, w której będzie mogła się umyć i załatw jakieś ubranie na zmianę, jeśli będzie chciała. Gdyby ktoś się sapał, mów, że przyszła ze mną - spojrzała z powrotem na Joe. Nie rozumiała skąd nagła zmiana jej podejścia, ale może jednak dało się coś z tego wyciągnąć. - I daj jej coś mocnego do picia, jak przestanie Osmara nazywać przydupasem.
Odwróciła się w miejscu, by ruszyć w prawo, do swojej kajuty. Po chwili namysłu zatrzymała się w miejscu, by dodać coś jeszcze.
- Były komplikacje. Złapała go straż, siedzi za morderstwo - mruknęła. - My uciekłyśmy, ale trzeba będzie go odbić. Za jakiś czas powinien przylecieć tu jakiś gówniarz, jak dowie się, gdzie go zamknęli, więc nie przeganiajcie brudnych dzieci - tym razem już z przekonaniem ruszyła w stronę kwater kapitańskich. - Czekam na Corina. Jak jest u siebie, to sama go po drodze zgarnę, jak gdzieś na dole, to przyślij go do mnie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

49
POST BARDA
Pięć par oczu utkwiło w srebrniku trzymanym w dłoni Very. Przed szereg wyszła dziewczynka, niezbyt ładna, z pewnością o krwi zabrudzonej jakimiś orkowymi, czy też goblinimi naleciałościami kilka generacji wcześniej. Dziecko zacisnęło usta w wąską linię, łapiąc monetę i kiwając zawzięcie głową. Wytypowany chłopiec dramatycznie nabrał tchu, ale bez słowa zgodził się z powierzonym mu zadaniem. Dzieci uciekły tak szybko, jak się pojawiły.

Trip wydawał się zaalarmowany zarówno widokiem Joe, jak i reakcją kapitan, gdy ta się zbliżyła. Nie śmiał jednak sprzeciwić się rozkazom, choć po jego minie było widać, że nie czuje się zbyt pewnie. Był tylko kukiem i choć pirackie życie zmusiło go do władania bronią, wydawało się, że w starciu z Joe nie miał żadnych szans, o ile ta chciałaby zrobić mu coś brzydkiego.

- Się rozumie, kapitanie! - Przystał na jej słowa, wskazując Josephine drogę w nieco prześmiewczym geście. Droga prowadziła ku otwartej klapie, która z pewnością prowadziła niżej. - Prosze się nie martwić, odbijemy Osmara.

- Co tu tak śmierdzi?! Trip, coś ty kupił?! Zgniłe śledzie nawet tak nie capią!- Spod pokładu dobiegł męski głos, zaraz też po schodkach na górne deski wdrapał się mężczyzna. Nie starszy od Very, z ciemnymi włosami spiętymi w kucyk, miał sympatyczną twarz morskiego zawadiaki. Corin podszedł do kobiet.

- Nie będę pytać, gdzieś była, kapitanie. - Uśmiechnął się, oceniając stan Very. Zapewne bawiło go to, jak upaćkane były ich ubrania. Josephine również poświęcił chwilę uwagi, choć nic jej nie powiedział. - Kłopoty, ma się rozumieć?
Obrazek

Dzielnica Portowa

50
POST POSTACI
Vera Umberto
- Spokojnie, Trip. Joe będzie się zachowywać. Prawda? - pytanie rzuciła sucho do kobiety, szczerze mając nadzieję, że nie narobi ona problemów kukowi. Mogła wysłać z nią kogokolwiek innego, ale tylko chłopak był pod ręką.
W odpowiedzi na zapewnienia o rychłym odbiciu Osmara, Vera rzuciła tylko ciche mhm. Wiadomo, że to zrobią. Pytanie tylko, czy obędzie się bez ofiar po drodze. I zanim zdążyła dodać cokolwiek więcej, dotarł do niej znajomy głos pierwszego oficera. Słysząc jego komentarze nie mogła się powstrzymać od lekkiego uśmiechu, który, jeśli Josephine akurat na nią patrzyła, pojawił się na jej twarzy chyba po raz pierwszy od spotkania dwóch kobiet.
- Cieszy mnie twoja troska o moją higienę - odparła. - Taa... chodź ze mną. Wszystko ci powiem. Muszę się przebrać.

Zakładając, że Trip poprowadził Josephine schodami w dół, Umberto skierowała się w kierunku kwater oficerskich. Biurko przy wejściu chwilowo stało puste, więc kobieta rzuciła na nie swój brudny płaszcz i z frustracją ściągnięty z głowy kapelusz, a potem popchnęła kolejne drzwi, które prowadziły już do jej własnej kajuty. Krwawe słońce wpadające przez okna nadawało jej wieczornego kolorytu, choć przecież był środek dnia.
- Miałeś trochę racji - przyznała, gestem wskazując mu krzesło przy biurku, a sama pochylając się nad skrzynią z ubraniami. Przegrzebała zawartość, nie szukając chyba niczego konkretnego, by w końcu westchnąć ciężko i zamknąć oczy na kilka długich sekund.
- Zeszliśmy z Osmarem na brzeg. Na tę ćpunkę trafiliśmy przypadkiem, atakowali ją orkowie, jakaś podstawiona straż, nieważne... wykrzyczała nazwisko tego goblina, czego żadne z nas się nie spodziewało, więc zaangażowaliśmy się w walkę. Potem okazało się, że Joe, bo tak ma na imię, jest byłą współpracownicą tego goblina, wrobioną przez niego i jego kumpli w morderstwo, za co chce się zemścić. Pomyślałam, że to świetny pomysł, żeby połączyć siły, bo przecież współpraca z obcymi zawsze tak świetnie się kończy, co?
W międzyczasie wstała i zaczęła rozsznurowywać gorset, by wkrótce zostać w luźnej koszuli, poplamionej krwią. Nalała sobie wody z wysokiego dzbanka do płaskiej miski, po czym umoczyła w niej ścierkę, którą zaczęła przemywać twarz, dekolt i ręce.
- Trop poprowadził nas do elfa, który próbował mnie szantażować, więc go zabiłam, co teraz z perspektywy czasu nie było mądrym posunięciem, wiem. Na tym nakryli nas ludzie, a potem zaczęła gonić straż. Osmar... biegł wolniej.
Gdy skończyła, odrzuciła szmatkę i zgarnęła pierwszą lepszą koszulę ze skrzyni - czarną, z dekoltem obszytym koronką. Cóż począć, miała słabość do ładnych ubrań.
- Odwróć się - poleciła krótko, po czym sama też obróciła się do Corina plecami i bezceremonialnie zmieniła koszulę na czystą, by później zabrać się za szukanie nowego gorsetu. - Już. Straż go złapała i Joe ma rację, grozi mu stryczek. Musimy go odbić, zanim coś mu zrobią - uniosła na oficera zmęczone spojrzenie. - Wiem. Zjebałam. Ale jeśli cię to pocieszy, to mamy jeszcze jeden trop. Do tego Joe twierdzi, że dobrze zna miasto i półświatek, chociaż jest wkurwiająca bardziej niż pies, który drze mordę o świcie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

51
POST POSTACI
Josephine
Może — odmruknęła Joe na pytanie o to, czy będzie się zachowywać. Otaksowała młodzieńca wzrokiem, dochodząc w końcu do wniosku, że Vera ma poważne problemy z oceną zaufania niektórym osobom, skoro wysyła takiego wypierdka z nią pod pokład. Ruszyła się z miejsca, mając jeszcze okazję do spotkania innego mężczyzny, który chociaż wyglądał nieco porządniej, nadal nie robił na niej wrażenia.

Skierowała się za chłystkiem pod pokład prosto tam, gdzie ją prowadził – czyli pewnie do jakiejś miski z wodą i szmatką. Najemniczka znalazła sobie jakieś miejsce pod ścianą, skrzynię, cokolwiek, na czym mogłaby posadzić dupę, po czym wyciskając z materiału nadmiar wody przemyła najpierw twarz. — Przynieś mi jakąś koszulę. I alkohol, najmocniejszy — rzuciła w stronę Tripa, a raczej wychrypiała.

Bestia wykańczała ją psychicznie, a wydarzenia z alejki także nadszarpnęły jej nastrojem. Do tego czuła ciągle utrzymujący się efekt nadmiaru narkotyków, które praktycznie ją zachęcały do położenia się na podłodze i zaśnięcia, przespania tylu godzin, ile jeszcze to cholerne zaćmienie by trwało. Myśląc o tym, że i tak nieregularny cykl Zarula został do reszty zaburzony i nie wie, kiedy zniknie jej zew i kiedy potem znów się pojawi, zaczęła odpinać elementy pancerza, zostając w końcu bez niczego na torsie. Przemyła resztki krwi z dekoltu i chociaż odrobinę potu, po czym zaczęła ponownie nakładać zbroję. Nie przejmowała się, jeśli chłopak wrócił w międzyczasie z ubraniem – miała to zwyczajnie gdzieś.

Koszulę narzuciła na siebie byle jak, napiła się porządnie tego, co przyniósł jej kuk i wyciągnęła z pochwy szablę, na której nadal były zaschnięte resztki krwi orków. W brudnej już wodzie namoczyła raz jeszcze ścierę i pieczołowicie przetarła ostrze, na tyle, na ile mogła sobie pozwolić. Prze chwilę patrzyła na nie, przypominając sobie dzień, w którym Yassid podarował jej broń. To był jak prezent od ojca, przez lata trzymany jako jedyna rzecz, która po nim została, oprócz jego zdradzieckich współpracowników.

Chowając z powrotem miecz, przez głowę Joe przeszła myśl, co zrobi, gdy Faaz zdechnie. Mogła dalej najmować się jako ochroniarz, czy to karawan, czy osób prywatnych, ale pieniądze, które poukrywała po reszcie goblinów i te, które zabierze jedynemu ostałemu, mogła przeznaczyć na szukanie lekarstwa. Bo musiało jakieś istnieć. Choćby najemniczka miała przejść po trupach, musiała uwolnić się od klątwy, która przypominała jej o porażce, którą poniosła w tamten dzień. I o śmierci, której uniknęła.

Zaprowadź mnie do Very — burknęła tylko w stronę młodzieńca, będąc gotową, odświeżoną i o nieco czystszym umyśle. Teraz dopiero dotarło do niej, że kobieta była kapitanem statku. Jakoś... mniej z niechęcią zaczęła o niej myśleć i kobieta nijak nie miała pojęcia, dlaczego tak było.

Dzielnica Portowa

52
POST BARDA
Corin nie skorzystał z krzesła przy biurku, za to oparł się o ściankę kajuty Very i skrzyżował ręce na piersi.

- Czekaj, czekaj... - Corin uniósł dłoń, chcąc, by kapitan nieco zwoliła w swojej historii. - Obca kobieta wrobiona w morderstwo prowadzi ciebie, kapitanie, do jeszcze większej ilości morderstw i pogoni straży? - Mężczyzna uniósł brwi w zaskoczeniu. - I to wszystko podczas pierwszego dnia w Karlgardzie. Czuję, że długo nie zagrzejemy tu miejsca, szkoda, załoga chciała pozwiedzać okoliczne burdele. - Oficer westchnął, pokręcił lekko głową. Choć silił się na żartobliwy ton, wiedział, jak poważna jest sprawa.

Zamykając oczy i odwracając głowę na bok, Corin dał Verze tyle prywatności, ile tylko mógł. Szanując kapitan, nawet nie podglądał, uchylając powieki dopiero, gdy dostał ku temu pozwolenie.

- Zajmę się sprawą Osmara. - Zaproponował bez cienia wahania. - Może być niebezpiecznie, lepiej, żebyś zajęła się tropem Faazza, kapitanie. Jesteś pewna, że ta cała Joe jest dobrym pomysłem? Nie wygląda zbyt miło. Trip sikał pod siebie, gdy kazałaś mu zająć się nią.

Corin podszedł do Very, by pomóc jej z wiązaniem gorsetu.

***

Trip nie był przekonany co do zapewnień Very, jednak posłusznie poprowadził Josephine pod pokład, tą samą drogą, którą wcześniej obrał Corin. Być może było to najwygodniejsze przejście, a być może kuk pilnował, by w razie czego miał wsparcie - ruchy Joe śledziły oczy pozostałych członków załogi, wypoczywających pod pokładem. Majtkowie ukryci w cieniu desek Siódmej Siostry mieli przewagę liczebną i nie byłoby mądre rozpoczynać walkę na ich terenie.

Trip był na tyle rozważny, by jakąś płachtą zasłonić widok, nim dziewczyna obnażyła się przed załogą, złożoną zresztą w większości z mężczyzn. Niepomny na problem, z jakim mierzy się dziewczyna, zostawił ją z miską z wodą, by mogła się obmyć. Wydawało się jednak, że zapach odpadków nie zniknie po przetarciu mokrą ściereczką. Joe potrzebowała konkretnej kąpieli.

Kuk przyniósł jej koszulę i luźne spodnie, bezsprzecznie przeznaczone dla mężczyzny, ale czyste, przewiewne i w nawet dobrym stanie. Zaoferował równiez butelczynę grogu.

- Kapitan naradza się jeszcze z pierwszym oficerem Corinem. - Poinformował Trip z wahaniem, jakby bał się, że jakikolwiek sprzeciw wobec Josephine może skończyć się brutalnie. - Zobaczysz kapitan podczas zebrania załogi, jeśli pozwoli ci w nim uczestniczyć. - Dodał szybko. - Teraz może chciałabyś... coś zjeść? - Powiedział jakby na odczepnego, nerwowość przebrzmiewała w jego głosie. - Szef kuchni poleca zupę dnia: rybną!

Siłując się na żart, Trip wyszczerzył zęby w uśmiechu. Musiał przytrzymać tu Joe póki kapitan nie będzie gotowa.
Obrazek

Dzielnica Portowa

53
POST POSTACI
Vera Umberto
W odpowiedzi tylko westchnęła. Faktycznie, nie tak planowała pobyt w Karlgardzie. Nie sądziła, że przyjdzie jej od razu uciekać. Chociaż kto wie, może jak sytuacja się choć odrobinę uspokoi, to jeszcze wszyscy będą mogli sobie radośnie poodwiedzać okoliczne burdele. Vera sama poszłaby razem z nimi.
- Och, może być niebezpiecznie? Czyżbyś się o mnie troszczył, Corin? - uśmiechnęła się do niego przez ramię. - Żaden to argument. Ale faktycznie lepiej będzie podzielić się zadaniami. Tylko bądźcie ostrożni, nie chcę potem ratować przed stryczkiem pół załogi. Ugh, nie musisz...
Zaprotestowała, gdy oficer postanowił pomóc jej z wiązaniem gorsetu, ale ostatecznie pozwoliła mu na to, dochodząc do wniosku, że tak będzie szybciej. Znacznie lepiej czuła się w czystych ubraniach, a czarna koszula i gorset z bordowego żakardu znacznie lepiej ukrywały potencjalną krew, która mogła się na nie w ciągu dzisiejszego dnia jeszcze wylać. Spodni nie zmieniała - były trochę poplamione, ale ciemne, więc nie rzucało się to w oczy.
- Nie wiem, czy jest dobrym pomysłem. Jest pyskata i niemożliwa do kontrolowania. To, co widziałeś teraz, to skrajna potulność w jej przypadku. Nie wiem skąd się jej wzięła. Może czuje się niepewnie na statku. Może nie lubi wody - zgadywała, nie mając pojęcia, jak daleko jest od prawdy. - Tripowi nic nie będzie, nie jest tam sam.
Gdy gorset był już związany, Vera sięgnęła po szczotkę i rozczesała włosy, by potem związać je w długi warkocz i zwinąć go w niedbały kok nad karkiem. Rozpuszczone były teraz zbyt charakterystyczne, jakkolwiek kobieta by nie lubiła wszelkich upięć. Kapelusz też zamierzała tym razem zostawić na statku.
- W takim razie pójdę za Faazzem z Josephine. Kazałam Tripowi zwołać załogę, to poinformuję ich o Osmarze i o tym, że mają nie robić więcej burd, bo ja zrobiłam już wystarczająco dużą - westchnęła. - Kazałam też sprawdzić, czy w porcie nie ma gdzieś statku Levanta. Ktoś już coś wie? W każdym razie weźmiesz ze sobą kogo uznasz za stosowne, my chyba pójdziemy same. Nie chcę już ryzykować, że ktoś następny skończy jak Osmar.
Obrazek

Dzielnica Portowa

54
POST POSTACI
Josephine
Szczerze powiedziawszy Joe nie interesowało, czy ktoś ją oglądał. Przyjęła z obojętnością zasłonę, ściągając z siebie brudne ubrania i zakładając świeże podwijając tylko rękawy koszuli. Nadal była brudna i żadna szmatka, tym bardziej tak nasączona krwią i pomyjami, nie mogła z niej tego zetrzeć. Najgorsze miejsca zostały jednak oczyszczone, łącznie z mieczem i to się liczyło najbardziej.

Grog przyjęła także bez słowa, upijając z butelki sporo. Nie dość, że chciało jej się pić, to na dodatek mocny alkohol mógł chociaż trochę przywrócić jej normalności, której jej dzisiaj brakowało. Koszula i spodnie były męskie, ale podobnie do samego faktu przebierania się, nie przejmowała się takim faktem. Bardziej niż to interesowało ją, że ma na sobie coś świeżego, co było miłą odmianą od zlepionych dzisiejszych ubrań.

Chłopaczek był chyba najgorszym typem, którego mogła kapitan wysłać z nią pod pokład. Owszem, znajdowało się z nim kilkunastu innych marynarzy i wdawanie się w bójki czy walki nie było dobrym pomysłem i nawet porywcza Joe zdawała sobie z tego sprawę, ale nie miał też za grosz autorytetu, żeby mogła się go posłuchać. Dlatego też, gdy ten mówił coś o spotkaniu, tylko prychnęła z pogardą. Przypięła do nowych spodni pas, miecz i mieszki, po czym stanęła przed nim. Być może górowała nad chłystkiem, być może nie – była raczej przeciętnego wzrostu jak na kobietę, nadrabiając za to zwinnością. Pewnym natomiast było to, że dominowała jego osobę.

Jeśli pozwoli? — zaśmiała się zjadliwie. Wzięła butelkę grogu ze sobą i popijając ją, minęła Tripa, trącając go specjalnie ramieniem. — Nie jestem głodna i nie będę czekać na niczyje pozwolenia. Nie jestem jej przydupasem. — Drogę na górny pokład raczej pamiętała i o ile nie rzuciło się na nią stado piratów, to zamierzała wyjść na górę i rozglądnąć się za jakimiś kwaterami oficerskimi. Pływała na paru rejsach w ostatnim czasie, gdy nie zajmowała się polowaniem na gobliny, toteż mniej więcej powinna wiedzieć, gdzie takie kajuty się znajdują. Przeważnie były na rufie, toteż tam się skierowała.

Dzielnica Portowa

55
POST BARDA
Corin podrapał się po brodzie.

- Z dwojga złego lepiej, żebym to ja i Osmar zawisł na stryczku zamiast ciebie. - Zażartował. - Z drugiej strony, do Faazza może dotrzeć, że go szukasz, ty i ta dziewczyna. Ukryje się przed dwiema kobietami, ale będzie chciał gadać ze mną? Nie wiem. - Podsumował. Ostateczna decyzja i tak będzie należała do Very, to ona zdecyduje, kto zajmie się jaką sprawą. A może sama będzie chciała uczestniczyć w obu akcjach? Osmar z pewnością doceniłby, gdyby wstawiła się za nim sama kapitan! Zresztą, z pewnością wiedział, że Vera wybierze to, co będzie najlepsze, dla niej i dla załogi.

Corin nie znał się na modzie ani na kobiecych łaszkach, ale życie marynarza nauczyło go wiązać porządne supły. Gorset w mgnieniu oka został odpowiednio zapleciony i zawiązany bez obawy, że mógłby się poluzować.

- Skoro jest, jaka jest, nie pracuj z nią. - Zaproponował pierwszy oficer, zaraz jednak przerwał, gdy usłyszał krzyk kuka Tripa.

- Kapitanie!

Za drzwiami panował rumor, który mógł tylko świadczyć o kłopotach. Corin obnażył szablę, zamarł w bezurchu, nasłchując kolejnych głosów z zewnątrz, czekając, aż będzie musiał ruszyć z odsieczą, o ile zajdzie taka konieczność.

***

- Kapitan cię wezwie! - Zaprotestował Trip, tym razem skupiając na sobie jeszcze większą uwagę załogi.

Zachowanie Josephine nie było tym, które prowokowałoby rozlew krwi. Oczywiście, niestosowanie się do poleceń pani kapitan stanowiło wykroczenie, ale marynarze nie mieli powodu, by upuszczać jeszcze większej ilości krwi kobiety, tym bardziej, że to oni byliby tymi, którzy później szorowaliby juchę z desek pokładu. Dziesiątki oczu śledziły Josephine oraz Tripa, idącego zaraz za nią. Kuk spojrzeniem szukał pomocy u współzałogantów, kilku sięgnęło po swoje ostrza, będąc gotowymi, by ruszyć do akcji. Nie mogli jednak atakować, gdy Josephine była gościem Very!

Joe, zatrzymywana tylko ponagleniami Tripa, bez przeszkód wyszła na górny pokład. Nim jednak zdołała dotrzeć do kabin kapitańskich, tuż przed jej butami wylądowała strzała, wbijając się głęboko w drewno.

- Słyszałaś Tripa. Kapitan cię wezwie. - Odezwał się spokojny, acz zimny głos.

Zsuwając się po linie przymocowanej do niższej części masztu, a następnie zgrabnie zeskakując na pokład, elfka zagrodziła drogę Josephine. To w jej dłoniach znajdował się łuk.

- Kapitanie! - Zawołał Trip, mając nadzieję, że pani kapitan usłyszy i rozgoni zbiegowisko, niczym opiekunka grupy niesfornych dzieciaków.

Trip miał zwołać załogę, lecz nim zdołał to zrobić, zamieszanie kazało wychynąć na górny pokład wszystkim tym, którzy nie ruszyli jeszcze w stronę wesołych dzielnic Karlgardu. Josephine była otoczona, tuż za nią znajdował się Trip, a przed nią elfka. Zwierzęce instynkty, potęgowane zaćmieniem, podpowiadały jej, że jest w potrzasku. Natura kazała wybrać jedną z opcji: uciekaj albo walcz!
Obrazek

Dzielnica Portowa

56
POST POSTACI
Josephine
Kobieta kompletnie zignorowała protesty Tripa mówiącego o tym, że kapitan ją wezwie. Minęła go i resztę załogi gapiącą się na nią teraz jak sroka w gnat, po czym wspięła się po schodkach na pokład. Kuk był dla niej brzęczącą muchą, którą by rozplaskała na ścianie, ale z drugiej strony doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wykonuje tylko polecenia, jak kiedyś ona. Różnica była taka, że ona w jego wieku, ilekolwiek mógł mieć lat, potrafiła już walczyć i się bronić. Dlaczego Vera trzymała tutaj kogoś tak bezużytecznego? Nie wiadomo.

Spokojnie stawiała kroki na górnym pokładzie, chcąc po prostu iść do pani kapitan i zabrać ją na miasto, gdzie mogłaby zakończyć tę farsę raz a porządnie. Znaleźć Faaza, tego gnoja Mordreda i potem się nachlać, ukryć w najgłębszej piwnicy i przeczekać, aż bestia pójdzie spać. No ale nie mogła. Strzała pod jej stopami dobitnie sygnalizowała ani kroku dalej – a osoba, która dzierżyła łuk, właśnie się osuwała po linach. Elfka. Całkiem ładna.

Rozglądając się wokół siebie, Joe poczuła narastającą panikę. Była otoczona i sytuacja nie rysowała się dla niej dobrze. Mogła teraz wyciągnąć broń i spróbować bić się ze wszystkimi, ale nawet wilkołak dupa, jeśli wrogów kupa. Zerknęła na niebo, mamrocząc do siebie: — Niech to kurestwo się już skończy.

Uniosła dłoń w stronę elfki, ale zadumała się, zanim cokolwiek do niej powiedziała. Jej przeważnie pewna ręka, dzierżąca miecz, trzęsła się. Oblały ją znów poty, a srebrne elementy zaczęły piec. Schowała natychmiast ramię, zaciskając pięść i upijając grogu z butelki, którą zabrała ze sobą. Dużo, aż się jej z brody polało, byle jak najmocniej przyćmić myśli i instynkty. Oparła rękę o biodro, aby się nie trzęsła i wychrypiała do łuczniczki: — Nie jestem członkiem waszej załogi i do kurwy nędzy chciałam tylko porozmawia z Verą o tym, co robić dalej. Zanim sobie zwoła wesoły wiec. To wy mnie osaczacie jak... jak... dzikie zwierzę — nie wyciągała broni, ale zaczynała się denerwować powoli całą sytuacją. Minęła strzałę wbitą w pokład i podeszła bliżej elfki, oddychając ciężej, niż powinna. Przemknęło jej przez myśl, że powinna odpocząć, ale nie mogła. — Odwołaj ludzi, nie podoba mi się takie osaczanie. Nie mam kurwa wyciągniętej broni i cieszę się, że uważasz mnie za kogoś tak niebezpiecznego, ale do chuja, nie zamierzam napierdalać się u kogoś w gościach. Proszę.

Nie minęło kilka sekund, zanim znów spojrzała w niebo. To ostatnie słowo było bardziej... błaganiem, aby nie prowokowała bestii. Joe miała dosyć dzisiejszego dnia i ciągłego zewu, który rzucał nią na prawo i lewo.

Musiała się wyżyć na czymś. Czymkolwiek. Najlepiej na Faazie, albo Mordredzie.

Dzielnica Portowa

57
POST POSTACI
Vera Umberto
Rzuciła Corinowi tylko krótkie, zirytowane spojrzenie. Nie miała ochoty słuchać o zawiśnięciu kogokolwiek, ani rozważać kto bardziej zasługuje na dalsze życie. Wiedziała, że przybycie do Karlgardu będzie się wiązało z emocjami i sporym zamieszaniem, ale szczerze powiedziawszy nie sądziła, że wpakuje się w takie bagno już od wejścia. Doskonale wiedziała w czym tkwił problem i nie starała się nawet szukać go w niczym innym, niż żylaste ciało z niewyparzoną gębą, przebierające się teraz prawdopodobnie pokład niżej. Zwykle to Very ktoś musiał pilnować, by zachowywała się rozsądnie, a teraz co, ona miała być tą odpowiedzialną? To będzie ciężki dzień.
Pokręciła głową.
- Jak dopadnie Faazza pierwsza, to niczego...
Nie zdążyła powiedzieć wiele więcej. Zerknęła tylko szybko na oficera i złapała za sejmitar, by zdecydowanym krokiem opuścić najpierw swoją kajutę, a potem część oficerską. Szczerze nie wiedziała, co zrobić, jeśli na statku właśnie pojawiła się straż. Zabicie ich i natychmiastowe wypłynięcie z miasta wiązałoby się z zostawieniem Osmara na pewną śmierć, a na to Umberto nie mogła się zgodzić. Przez jej głowę w ułamku sekundy przebiegły dziesiątki scenariuszy...
Ale nie ten właściwy, choć w sumie powinien pojawić się w jej myślach jako pierwszy.

Oczywiście, że to Joe robiła burdę. Oczywiście, że nie mogła usiedzieć w spokoju piętnastu minut i dać jej się naradzić z kimś, z kim dla odmiany dało się cokolwiek ustalić. Oczywiście, że Verze nie była dana chwila wytchnienia. Westchnęła, opuszczając broń i przecierając twarz wolną dłonią. Przez dłuższą chwilę milczała, przesuwając spojrzeniem po trzęsącej się Josephine, obojętnej Irinie i całej reszcie zbiorowiska, czekającej tylko na jedno jej słowo.
- Czy ja mogę, do jasnej kurwy, przynajmniej na własnym statku mieć chwilę spokoju? - jej zachrypnięty głos przeciął ciszę. Miała szczerze dość. - Świat nie kręci się wokół ciebie, Joe. Nie mogłaś poczekać tych pierdolonych dziesięciu minut na dole? Moja cierpliwość do ciebie jest na wykończeniu i nie chcesz wiedzieć, co się stanie, jak się skończy - syknęła, przypinając broń do biodra. - Do środka. Zaraz do ciebie przyjdę.
Ruchem głowy wskazała wejście do kwater oficerskich, a potem zerknęła na Corina, upewniając się, że pójdzie za kobietą. Dopiero kiedy Josephine zniknęła za drzwiami, Umberto westchnęła ciężko jeszcze raz i przeniosła zmęczone spojrzenie na elfkę, a potem przesunęła nim po całej pozostałej na statku załodze.
- Skoro już tu jesteście, to załatwimy to od razu. To jest tymczasowy problem - skinęła głową w kierunku swojej kajuty i czekającej w niej Joe. - Dobra informacja jest taka, że mam trop Levanta, lepszy niż kiedykolwiek. Zła natomiast jest taka, że straż złapała Osmara. Corin zorganizuje grupę, która zajmie się odbiciem go, chętni... a właściwie ci, którzy się do tego w ogóle nadają... niech się zgłaszają bezpośrednio do niego. Jak przyjdzie tu brudny dzieciak, nie przeganiajcie go, może mieć dla mnie informacje. Coombs i Ember, czekajcie tu, przed wejściem, blisko drzwi. Zawołam was, jeśli będę potrzebowała wsparcia, a mogę go potrzebować. Irina... - przeniosła wzrok na drugą oficer. - Dziękuję, ale następnym razem nie rób mi dziur w pokładzie.
Powstrzymała się od dodania, by celowała od razu między oczy i bez czekania na pytania i wątpliwości załogi obróciła się w miejscu, by cofnąć się do własnej kajuty, gdzie - jak miała nadzieję - czekała na nią Josephine, może dla odmiany nie robiąc niczego niewłaściwego.
- Co do kurwy - warknęła chrapliwie, zatrzaskując za sobą drzwi, gdy znalazła się w środku. - Co jest z tobą nie tak, Joe?
Obrazek

Dzielnica Portowa

58
POST BARDA
Trip, jak i cała załoga, zostali postawieni przed ciężkim wyborem - ratować jednego ze swoich i chronić kapitan, czy uszanować fakt, iż Joe była gościem samej Very? Nie byłoby najmądrzej atakować przyjaciółki przywódczyni, nawet jeśli ta miała być tylko chwilowym dodatkiem do zespołu.

- Nie jesteś członkiem załogi, ale jesteś na naszym statku. Na Siódmej Siostrze rządzi Vera Umberto. - Elfka wciąż mówiła spokojnie, jednak nie spuszczała Joe z oka. Dopiero po chwili, gdy zmierzyła przeciwniczkę wzrokiem, podniosła dłoń, a marynarze odstąpili. Najwyraźniej ona była tu tymczasowym dowódcą. - Jeśli nie szanujesz naszych zasad, wylądujesz za burtą.

Groźba z pewnością nie była bez pokrycia, a i skąpanie tyłka w morzu było najlżejszym, co mogło Josephine spotkać.

Na szczęście sytuację uratowała sama pani kapitan, oddelegowując Josephine razem z Corinem do części oficerskiej. Pierwszy oficer oczywiście wykonał nieme polecenie i poszedł razem z wilkołaczycą, czy ta tego chciała, czy nie. Przy przewadze liczebnej najrozsądniejszym było przestać walczyć.

Irina nie wydawała się skruszona upomnieniem Very, ale kiwnęła głową i wyciągnęła z pokładu strzałę, butem przecierając deski, jakby to miało zniwelować straty. Reszta wysłuchała słów kapitan i kląc na los, jaki spotkał Osmara, jęła naradzać się między sobą.

Corin odprowadził Josephine do kajuty kapitańskiej. Widząc, że Vera wraca, zostawił obie panie samym sobie.

- Będę tuż za drzwiami. - Przypomniał, by Josephine nie wpadła na żaden głupi pomysł.
Obrazek

Dzielnica Portowa

59
POST POSTACI
Josephine
Siódma Siostra. Ładne imię, pomyślała Joe, stojąc naprzeciw elfki i nie robiąc sobie nic z jej gróźb. Chciała nawet coś odpowiedzieć, ale wtedy pojawiła się Vera, chyba wykończona charakterem Joe. Jak wszyscy, z którymi współpracowała, szczególnie po powrocie do Karlgardu. — Nie mogłam. I nie wiesz, czy nie chcę. — Minęła łuczniczkę, potem kapitankę, wchodząc na końcu do kajuty kapitańskiej, mając to, czego chciała – rozmowę z Verą sam na sam.

Odstawiła grog na stół i rozglądnęła się po pomieszczeniu. Znajdując krzesło, usiadła na nim ciężko, rozpierając się nań natychmiast i zaczęła grzebać w swoich rzeczach, by wyciągnąć prostą fajkę. Na stole rozłożyła tytoń i trochę róży urkońskiej, ale zawahała się znikąd, patrząc na reakcję swojego ciała na przedawkowanie narkotyków. Gdyby nie jej uzależnienie i przypadłość, równie dobrze mogłaby aktualnie rzucać się po pokładzie jak ryba na brzegu. Ciągle było jej duszno i ręce jej drżały, do tego czasami odlatywała. Kolejne przyćmienie zmysłów może się skończyć dla niej długim snem, którego teraz nie chciała.

Musiała utrzymać samodzielnie w ryzach bestię, a niestety nikt jej w tym teraz nie pomagał.

Vera znalazła Joe siedzącą na krześle naprzeciwko jej siedziska, z rozłożonymi przyrządami do palenia tytoniu, kontemplującą rzeczywistość. Najemniczka słysząc zaś otwierane drzwi, ocknęła się z letargu i z gniewną miną zaczęła wszystko chować.

Zapytał każdy. Wszystko — rzuciła niedbale, obserwując kapitankę. Wróciła do grogu, w nim znajdując pocieszenie. — Ty chyba nie masz zielonego pojęcia, komu właśnie zalazłaś za skórę. Nie wiem, co od niego chciałaś, ale teraz będziesz musiała wyrwać mu to siłą, jeśli się dowie, że ze mną współpracujesz. A dowie się. Ma oczy i uszy wszędzie. Śmierć jego pachołków tylko trochę opóźni przepływ informacji. Znajomości w straży wystarczą. Kurwa, nie dziwiłabym się, gdyby stwierdził, że twój krasnolud będzie świetną przynętą. Jakaś wymiana, on za mnie czy inny chuj.

Spojrzała na kapitan poważnym wzrokiem. Odrobinę czaiła się w nich groźba, łatwo wyczuwalna – nie próbuj mnie zdradzać. — Poluję na tego gnoja od jakiegoś czasu. Wie, czego się spodziewać po mnie, bo nauczył się tego po reszcie swojej zdradzieckiej bandy sprzedawczyków, która teraz jest rozwleczona po całej szerokości pustyni. Wie też, że nie współpracuję z innymi... z różnych powodów, dlatego może wykorzystać to jako okazję do łatwego pozbycia się mnie. Chuj musiał tak zrobić z Mordredem, wcisnąć mu sakiewkę do łap i wysłać do tej alejki. Ale to też może być dobra okazja do zaskoczenia go.

Siedzimy w tym gównie teraz razem i zanim nawet przemknie ci przez myśl, żeby wydać mnie temu kurduplowi, to nie jest tego warte. Wbije ci nóż w plecy, jak reszcie. Wyda straży, cokolwiek — nachyliła się, opierając łokcie na kolanach. Z bliska jej twarz była jeszcze brzydsza, a blizny ewidentnie nie były dobrze zaleczone. Przypominały pazury bestii. — Nie jestem najlepszym sojusznikiem. Nie kontroluję tego, co we mnie siedzi i nie obiecuję, że jeśli zobaczę Faaza, to nie rzucę się na niego od razu. Ale nawet ja mam swoje wartości. Nie zdradzam i wykonuję swoje zadanie bez zadawania pytań. Ale z kolei ty nie znasz pewnie tego miasta, nie znasz języka, uliczek, ani tych, którzy się kręcą w nich. Ja znam.

Oparła się z powrotem o oparcie i rzuciła jeszcze jednym pytaniem: — Czego właściwie chcesz od niego? Informacji?

Dzielnica Portowa

60
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera podeszła do biurka i oparła się o nie tyłem, krzyżując ręce na klatce piersiowej i spoglądając na kobietę z góry. To, co mówiła na zewnątrz, było w pełni zgodne z prawdą, bo jej cierpliwość była na wykończeniu. Słowa Corina "nie pracuj z nią" głośno rezonowały w jej umyśle, nie pozwalając jej się do końca uspokoić. Trzymała jednak nerwy na wodzy, ten ostatni raz siląc się na poprowadzenie normalnej rozmowy z nowo poznaną kobietą. Może uda się tym razem.
- Kurwa - mruknęła pod nosem po pierwszej serii informacji i potarła palcami nasadę nosa.
Owszem, przez jej myśli przeszło sprzedanie Joe w zamian za informacje, a jej groźne spojrzenia nie robiły na Verze wrażenia. Ale to nie było tak, że kapitan to planowała. Po prostu zdawała sobie sprawę z tej możliwości, tak jak z wielu innych. Czy jednak była ona najlepsza - jeszcze nie wiedziała. Na pewno nie na chwilę obecną.
- Potrafię sobie wyobrazić powody, dla których pracujesz sama - parsknęła suchym, pozbawionym rozbawienia śmiechem.
Chwilę później, gdy znów zaczęła przestrzegać ją przed goblinem, Umberto tylko westchnęła, po raz chyba setny od wejścia na pokład te kilkanaście minut temu. Przyglądała się jej, teraz po raz pierwszy widząc jej twarz w bezruchu. Brzydkie blizny, wykrzywiona w niezadowoleniu twarz, obcinane chyba nożem włosy. Gdyby ktoś porównał ją z niektórymi członkami jej załogi, pasowałaby do nich całkiem nieźle. Z wyglądu przynajmniej, bo jeśli chodzi o charakter, to nikt tutaj nie był tak... dziki.
- Informacji - potwierdziła, nie wypowiadając żadnej ze swoich myśli na głos. - Szukam kogoś. Kogoś, na kim też chcę wymierzyć swoją zemstę, tak jak ty na Faazzie. Miał mnie do niego doprowadzić, a nie wpakowywać w zupełnie nowe gówno, z wariatką w roli głównej.
Butelka w dłoni Josephine zainspirowała ją do odsunięcia jednej z szuflad biurka i wyciągnięcia z niej jakiejś resztki alkoholu, którą trzymała tam od zbyt dawna. Rzadko pijała tutaj, rzadko pijała sama. Teraz jednak doszła do wniosku, że nie zniesie tego na trzeźwo. Odkorkowała ją i pociągnęła z niej kilka głębokich łyków, w znajomy, przyjemny sposób rozgrzewających jej klatkę piersiową.
- Jak już wiesz, jestem Vera Umberto, kapitan Siódmej Siostry. Moja załoga to zbrojna grupa zajmująca się głównie losową ingerencją w handel morski - czyli mniej ładnie mówiąc, piraci, ale nigdy nie lubiła tego określenia. Uśmiechnęła się lekko. - Są lojalni i świetni w tym, co robią. Tak samo jak ja. Ale na moją lojalność trzeba sobie zasłużyć.
Butelka stuknęła, gdy kobieta odstawiła ją na blat biurka, obok papierów owiniętych i związanych kawałkiem skóry.
- Nie wiem kim jesteś. Nie wiem o tobie nic. Zachowujesz się, jakbyś przez całe swoje życie nigdy nie miała do czynienia z choćby skrawkiem narzuconych zasad. A jesteś na moim statku i tu panują moje zasady, w tym nie pakowanie się do kwater kapitańskich, kiedy kapitan chce sobie od ciebie kwadrans odpocząć - skrzywiła się. - Ale skoro już tu jesteś, to słucham. Skoro Faazz wie, czego się po tobie spodziewać, to ja też chcę wiedzieć. Z czego żyjesz, chociażby. I co w tobie siedzi.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”