Dzielnica Portowa

31
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie widziała, co działo się za jej plecami i jak skutecznie poradziła sobie pozostała dwójka, ale przecież znała możliwości krasnoluda, a Joe była wyjątkowo pewna siebie, jeśli chodziło o powalanie orków. Nie sądziła więc, że faktycznie będzie musiała się martwić warunkami stawianymi przez elfa, trzymanego elegancko na ostrzu sejmitara.
Zaśmiała się cicho, gdy padły groźby.
- Przyjdą po mnie, tak? Nie będą pierwsi, ani ostatni. Ale ciekawa jestem, kogo będą szukać.
Ile czasu spędziła w Karlgardzie? Godzinę? Dwie? Nikt jej tu nie znał, nie kojarzył ani Siódmej Siostry, ani jej nazwiska. Czuła się całkowicie bezkarna i było to bardzo przyjemne uczucie, choć zdawała sobie sprawę, że wcześniej czy później to minie. Miasta na kontynencie nie dawały takiej swobody, jak Archipelag, nieważne czy na północy, czy południu.
Dotarło do niej jednak, że Rappe rzucał na szalę życie Josephine, więc zerknęła przez ramię, orientując się, że równowaga sił jest obecnie zbyt wyrównana, by mogła stawiać warunki. Mogła polecić Osmarowi zaatakować orka, ale bała się, że bosman nie zdąży, skoro tamten trzymał dłoń zaciśniętą na szyi dziewczyny.
- Kurwa - warknęła pod nosem.
Cofnęła sejmitar o centymetr, ale póki co go nie opuściła.
- Nie chcę cię zabijać. Chcę tylko wiedzieć, gdzie jest Faazz - skrzywiła się. - Joe poznałam pół godziny temu, jak ją zabijesz to tylko mnie wkurwisz, ale nie będę płakać. Za to uwierz mi, że jak to zrobisz, to z przyjemnością dorobię ci kilka kolejnych blizn na pół gęby. Czy jego goblinia dupa jest tego warta?
Cofnęła ostrze jeszcze odrobinę, w geście dobrej woli.
- Chcę z nim tylko porozmawiać. Moje intencje są czyste jak łza - nie kłamała. W końcu to Joe chciała jego śmierci.
Obrazek

Dzielnica Portowa

32
POST POSTACI
Josephine
Z perspektywy czasu branie takiej ilości narkotyków nie było najlepszym pomysłem. Może i wewnętrzny instynkt Joe został wytłumiony, ale taka ilość duszka otumaniła jej zmysły zbyt mocno. Stąd też jej ciosy były zbyt nieprecycyzjne, a ork był w stanie nawet obronić się przed nimi. Ostrze co i rusz trafiało w przedramiona, wbijając się w nie i zjeżdżając, wykrwawiając zielonoskórego, ale nic poważnego mu nie robiąc.

Nagle kobieta poczuła szarpnięcie, które do reszty wybiło ją z rytmu. Przez chwilę straciła dech i zrobiło jej się ciemno przed oczami; ponadto poczuła, jak jej twarz ląduje w wymieszanej z ekskrementami wodzie, a ręka trzymająca sztylet jest wykręcana. Kaszlnęła i zaczęła się wić, będąc nadal przygniecioną przez dłoń orka. Nacisk był zbyt silny, aby się zeń wydostać.

Tymczasem oślizgła bestia, jaką był elf, próbował handlować jej życiem z Verą. Ze swojej tragicznej pozycji słysząca to wszystko Joe zaśmiała się ochryple, wypluwając zaraz kolejną porcję brudnej wody z ust. — Myślisz, że Faaz daje jebanie o kogokolwiek? Twoja śmierć koło dupy mu wisi — jak tylko mogła, tak splunęła, rozbawiona propozycją elfa. Szarpnęła się raz jeszcze, a czując mocny nacisk, warknęła w stronę orka. — Zresztą tej goblińskiej kurwie zależy, żeby się ze mną pobawić, więc jak zareaguje, jeśli jakiś zielony debil skręci mi kark, co długouchu?

W myślach już wizualizowała, co zrobi, jak tylko się uwolni. Przytłumione zmysły to jedno, ale jej pozycja tylko rozjuszała bestię, która powoli wierciła się w jej środku.

Dzielnica Portowa

33
POST BARDA
Mina elfa była nietęga, choć bardzo nie chciał pokazać po sobie stresu, jaki bezsprzecznie wywoływało ostrze tak blisko jego gardła.

- Jasne... Dwie kobiety i krasnolud, wieści w Karlgardzie rozchodzą się szybko. - Straszył dalej Rappe, ale nie wydawał się przekonany w przesłanie własnych słów. Jasne, lokalni przywódcy przestępczego światka z pewnością mieli oczy i uszy na każdym kroku, problem leżał w tym, że Vera nie zdążyła jeszcze nikomu podpaść, nie była więc zbytnio interesująca. Nawet nagi bęben Osmara wtapiał się w tłum.

Inaczej sprawa miała się z Josephine. Dziewczyna wiła się i walczyła, ale ork trzymał pewnie, nie pozwalając się wyrwać.

Dla elfa i jego pozostałego przy życiu ochroniarza sytuacja wydawała się niebezpieczna, do tego Vera miała rację - nie było dla Rappego sensowne nadstawiać karku za jakiegoś goblina.

- Słuchaj, jestem tylko posłańcem. - Rappe zaczął śpiewać. Odchylał głowę do tyłu, jak najdalej od osrtrza. Jedna blizna w tę czy w tę zapewne nie zrobiłaby mu różnicy, ale jęki wykrwawiającego się orka sprawiały, że musiał spuścić z tonu, spodziewając się, że może podzielić jego los. - Nie mam pojęcia, gdzie znaleźć Faazza. Miałem przejąć Josephine, doprowadzić ją do zleceniodawców, odebrać zapłatę i zapomnieć o sprawie! Słuchaj... możemy podzielić się nagrodą, co? My weźmiemy kasę, wy uzyskacie informacje. - Kusił elf. Na jego usta wrócił cwany uśmiech. - Odstawimy ją do zleceniodawcy, będziesz sama mogła wypytać, gdzie jest twój goblin, jak tylko wezmę, co mi się należy. To jak? Umowa stoi?

Rappe uniósł dłonie w obronnym geście, a następnie wyciągnął prawicę, by dobić targu z Verą. Trzymający Josephine ork warknął cicho.

- Rappe, do cholery, i tak płacą nam grosze! - Wypluł z siebie. - Po cholerę chcesz ryzykować?! Skręcę tej suce kark!

- Morda, Treb. Za martwą dostaniemy jeszcze mniej, słyszysz? Cholerna suka sama to wie. A nasza nowa koleżanka teraz zabierze swój mieczyk i razem z krasnoludem spętają Josephine. - Zaproponował, nie spuszczając spojrzenia oka z pani kapitan. - Nie ma innego wyjścia, jeśli chce dotrzec do Faazza.
Obrazek

Dzielnica Portowa

34
POST POSTACI
Vera Umberto
Uśmiechnęła się tylko pod nosem. Dwie kobiety i krasnolud mogły szybko zmienić się w trzy kobiety, z czego jedną elfkę, albo kogokolwiek innego, kogo zabierze ze sobą Vera, decydując się zostawić Osmara na pokładzie siostry. Groźby elfa nie robiły na niej wrażenia, nie w perspektywie powrotu na statek i opuszczenia Karlgardu, zanim jakieś tutejsze szajki dojdą do tego, kogo właściwie powinni szukać.
W końcu Rappe popełnił duży błąd, przyznając się do tego, że jest absolutnie bezużyteczny, a do osób bezużytecznych i do tego irytujących Umberto mało miała cierpliwości. Dodatkowo stwierdził, że świetnym pomysłem będzie zaproponowanie układu, który nie miał sensu. Desperacja i obawa o własne życie szybko zmieniały nastawienie u osób znajdujących się na czubku broni. O jakim podziale nagrody mówił, skoro i tak nikt nie zamierzał przekazywać posłańcowi informacji dotyczących miejsca pobytu goblina, bo był - jak sam przyznał - tylko posłańcem?
Wciąż jednak ork trzymał rękę zaciśniętą na krtani Joe. Być może w innych okolicznościach byłoby jej wszystko jedno, co się z nią stanie, ale Vera miała - choć dość mocno wypaczone - bardzo silne poczucie sprawiedliwości. Zabicie naćpanej, niezdolnej się skutecznie bronić kobiety tylko za to, że chciała swojej zemsty, z jakiegoś powodu jej nie pasowało. Jakkolwiek wkurwiająca by nie była.
Przerzuciła sejmitar do lewej ręki, by prawą móc uścisnąć wyciągniętą w jej stronę dłoń elfa. Opuściła broń, ale uważnie obserwowała mężczyznę, spodziewając się ataku wyprowadzonego z zaskoczenia, gotowa osłonić się trzymaną w lewej ręce bronią. Jeśli jednak ten nie nadszedł, rzuciła Osmarowi krótkie, wściekłe spojrzenie przez ramię. Znał je już zbyt dobrze. Powinien doskonale zrozumieć, że w żadne układy nie będą się teraz bawić. Zresztą, gdyby Vera faktycznie chciała pójść na tę propozycję, nawet by się do niego nie odwróciła.
- Niech twój goryl puści Joe - poleciła. - Krasnolud ją zwiąże.
Odsunęła się od elfa, czekając tylko na moment, w którym ork nie będzie trzymał dłoni zaciśniętej na krtani drugiej kobiety. Podejrzewała, że słysząc jej słowa, Joe zacznie się miotać, dochodząc do wniosku, ze Umberto ją zdradziła, ale co jej pozostało? Miała tylko nadzieję, że ta wariatka nie rzuci się na Osmara.
Jak tylko ryzyko natychmiastowego skręcenia karku dziewczynie zniknęło, Vera przerzuciła sejmitar z powrotem do dominującej ręki i doskoczyła do elfa, by przeciągnąć ostrzem po jego krtani i uciszyć go raz na zawsze. Nie powinien był jej grozić. Nigdy nie reagowała dobrze na takie szantaże.
I nigdy nie była dobra w dotrzymywaniu obietnic dawanych obcym.
Obrazek

Dzielnica Portowa

35
POST BARDA
Rappe był pewny siebie, gdy wiedział, że jest jedną z najłatwiej dostępnych dróg do Faazza. I choć nie prowadził prosto do poszukiwanego, mógł naprowadzić dziewczęta na właściwy trop. I był tak pewny, póki nie okazało się, że jednak się przeliczył i dziewczęta, czy też tylko Vera, postanowią odciąć sobie tę drogę i utopić go we własnej krwi.

Elf nie bronił się, nie spodziewał się ataku. Kiedy tylko ork puścił Joe, a w rękach Osmara znalazła się lina, krew bryznęła z rozerwanej aorty, zdobiąc nie tylko ostrze, ale również twarz Very. Wydawało się, że Rappe chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak jego słowa utonęły w bulgocie krwi narastającym w jego tchawicy. Drobne elfie dłonie, przyciskane do rany, na nic się zdały. Już po chwili mężczyzna leżał w ścieku, zabierając ze sobą tajemnicę miejsca, w którym można było skontaktować się z ludźmi Faazza. Prosta robota - odebranie Joe i przekazanie jej odpowiednim osobom - skończyła się tragicznie nie tylko dla niego, ale również dla jego ochroniarzy.

Jeden z orków leżał we własnych wnętrznościach, drugi, zaskoczony obrotem wydarzeń, z rykiem rzucił się ku Osmarowi i Josephine.

- Dranie! - Zawył, najpewniej nie znając lepszych określeń na kobiety. Rzadko zdarzało się, by prowadzić walki z płcią piękną! I choćby mógł ruszyć ku Verze lub Osmarowi, wybrał łatwiejszy cel - Josephine. Nie tracąc czasu na sięganie po broń, wycelował wielką pięść prosto w twarz wilkołaczycy.
Obrazek

Dzielnica Portowa

36
POST POSTACI
Josephine
Jedyne, co mogła teraz robić Joe, to wiercić się w błocie, a i to szczerze powiedziawszy niezbyt, bo orczy nacisk skutecznie ograniczał jej ruchy. Słuchała więc rozmowy i rosła w niej wściekłość i smutek. Narkotyk wyciągający emocje na wierzch działał w tym samym momencie, co bestia i najemniczka odczuwała teraz żal za zdradę i gniew. Poczuła znów, jak srebrne elementy zaczynają ją parzyć.

Żeby was pies w zaułku wyruchał, wy zdradzieckie mordy — wywarczała, słysząc przystanie na propozycję Rappe. Widziała tylko buty, które zmierzały w jej stronę i końcówkę liny dyndającą między nimi. Potem zaś... jej głowa była wolna. I wcale nie zamierzała poddać się bez walki. Natychmiast przewróciła się na plecy, by usłyszeć wrzask orka.

Sekundę zajęło jej zobaczenie, że elf stracił właśnie życie z rąk pani kapitan. Ten impuls wystarczył najemniczce, aby oprócz nieprzyjemnych zawrotów głowy do jej żył dostarczona została adrenalina. Widząc nadlatującą pięść ochroniarza, kobieta chciała przeturlać się na środek zaułka, gdzie zamierzała w końcu wstać i nie cackać się – wyciągnąć swoją ukochaną szablę. Była mocno ujebana gównem i rozsierdzona tym, że przez chwilę była w potrzasku. Dlatego, jeśli udało jej się wstać i wyciągnąć broń, chciała rzucić się z nią na orka, chcąc albo nabić go na sztych, albo ciąć po szyi czy twarzy. Zaraz po tym oczywiście cofnęłaby się, jeśli znów nie trafiłaby w nic ważnego.

W innym przypadku... będzie się biła na pięści. Chociaż szczerze powiedziawszy lepiej posługuje się już ostrzami.

Dzielnica Portowa

37
POST POSTACI
Vera Umberto
Pierdolona jucha.
Powinna przerzucić się na broń kłutą. Może jak wróci do miecza i nie będzie rozcinać ludzi, tylko ich dziurawić, to nie będzie wyglądać jak rzeźnik po ciężkim dniu pracy. Odskoczyła od elfa, ale zbyt późno, więc tylko wytarła twarz rękawem, dochodząc do wniosku, że naprawdę będzie musiała się przebrać, zanim pójdzie gdziekolwiek dalej.
Zostawiając orka pozostałej dwójce, Vera wytarła sejmitar o ubranie elfa i gdy już skończył dogorywać, złapała go za kołnierz i pociągnęła do jakiegoś kąta w tym zaułku, tak jak uprzednio krasnolud ukrył orków w poprzedniej uliczce. Ogon z trupów, jaki po sobie zostawiali, nie był najlepszym sposobem zaprezentowania się w nowym mieście.
- Musimy stąd spierdalać - rzuciła do pozostałych, zakładając, że poradzili sobie już z ostatnim orkiem. Jeśli nie, a Umberto widziała, że ewidentnie potrzebowali pomocy, podbiegła i sama również zaatakowała orka, tym samym sposobem, co poprzednio - podcinając mu nogi w kolanach od tyłu. A gdy już upadł, to była tylko kwestia czasu.
Złapała potem mieszek ze złotem, którym wcześniej rzuciła Rappemu w twarz i po chwili namysłu pochyliła się nad martwym elfem, by przeszukać jego kieszenie. Może i spierdoliła szansę na dowiedzenie się czegoś o Faazzie - za co była na siebie wściekła, wiedziała, że jej porywczość kiedyś ją zgubi - ale kto wie, może facet miał przy sobie coś, co mogło choć trochę naprowadzić ich na właściwy trop? Jeśli nie, trzeba będzie przejść się na Siostrę, zostawić tam Osmara i zabrać ze sobą kogokolwiek innego, kto nie był krasnoludem, przebrać się, a potem ruszyć do Śmierdzącej Rybki i spróbować zahaczyć o temat od drugiej strony. Być może takiej, gdzie dla odmiany nie będzie musiała zabijać orków.
- Nic wam nie jest? - rzuciła jeszcze do Joe, upewniając się, że są cali, zanim zaczną przebijać się przez tłumy na Siódmą Siostrę. - Wytrzyjcie się i wracamy na chwilę na statek.
Obrazek

Dzielnica Portowa

38
POST BARDA
Trzech na jednego nie było zbyt honorowym posunięciem, ale dawało przewagę. Bezsprzecznie Osmar, Joe i Vera mogły rozprawić się nawet z największym orkiem, gdy tamten był sam, a do tego jego ramiona broczyły krwią po wcześniejszym spotkaniu z ostrzem wilczycy. I choć jego pięść dosięgnęła Josephine, bardziej prześliznęła się po jej policzku, aniżeli głucho trafiła w kość - zapiekło, jednak otumaniona wilkołaczyca nie ucierpiała mocno, odturlawszy się na bok.

Rozsierdzona, śmierdząca i naćpana - stała się maszyną do zabijania. W jednej chwili Osmar zaatakował orka od tyłu, wbijając mu toporek w plecy, za to Josephine zajęła się frontem nieszczęśnika. Wkrótce, przy akompaniamencie wycia, ork padł na ziemię, poszatkowany jak ziemniak do sałatki. Nie miał szans.

Trójka zostawiła po sobie stosy trupów, ale zarobili conieco. Sakiewka przyjemnie ciążyła na dłoni Very, okazało się również, że Rappe ma przy sobie własną, a w niej kilka Urk-huńskich zębów. Prócz pieniędzy i pęku kluczy do niewiadomo jakich drzwi, Vera nie znalazła niczego przydatnego.

- Straż! Straż! Morderstwo!

Rozwałka rozgerała się zbyt blisko głównej ulicy. W końcu uliczki zebrali się gapiowie. Dzieci z rozdziawionymi buźkami stały przed swoimi matkami, chcąc dostrzec szczegóły. Mężczyźni przyciskali do siebie kobiety, bo choć chcieli zobaczyć, co się stało, doszli do wniosku, iż należy oszczędzić małżonkom widoku ubabranej w posoce gromadki. Wkrótce też do okrzyków trwogi, ponagleń, aby odsunąć się i zrobić miejsce tym, którzy jeszcze nie widzieli i podekscytowanym komentarzom gawiedzi o mocniejszych żołądkach, dołączyły męskie głosy.

- Rozejść się! Zrobić przejście!

- Kapitanie, spierdalamy! - Zaproponował żywo Osmar. Nadchodziła straż.
Obrazek

Dzielnica Portowa

39
POST POSTACI
Josephine
Joe dostała po ryju, zanim się przeturlała na bok, ale nie było to coś na tyle poważnego, aby się tym przejmować. Ba, w jej amoku nie poczuła nawet tego, po prostu wstając, wyciągając broń i razem z krasnoludem szlachtując orka. Po tym, jak upadł, Joe zaparła się butem o jego cielsko, wyciągając uświnioną od krwi szablę i niedbale ją przecierając o ubrania ochroniarza. Następnie rozglądnęła się za Verą...

TY — warknęła, wskazując nań palcem. Wzburzona wydarzeniami, jakie działy się, podczas gdy ona leżała jak świnia na rzeź w błocie, zamierzała chyba przypieprzyć kapitan w twarz, mimo tego, że tak naprawdę jej pomogła. Zanim jednak zdołała w ogóle uformować dłoń w pięść, usłyszała za swoimi plecami czyjeś kolejne głosy.

Ja. Pierdolę — powiedziała Joe, widząc tłum gapiów wrzeszczący o morderstwie. Widziała kobiety, dzieci i mężczyzn szepcących i wskazujących na jej dzieło i na nią; w samym pancerzu, bez koszuli, ujebaną dosłownie szczynami, gównem i błotem, do tego z krwią skapującą z miecza i na jej spodniach. Żeby było mało, jej blizny na twarzy i rękach musiały sprawiać wrażenie iście upiorne – i mocno zwracać uwagę, ale do tego już najemniczka się przyzwyczaiła. Dlatego tylko splunęła w stronę gapiów i odwróciła się spokojnie w stronę Very. — Gdzie jest ten statek?

Zapytała nonszalancko, wkładając szablę z powrotem do pochwy, zabierając odkopany na bok sztylet, którym wcześniej raniła orka i żwawym truchtem wybiegając z drugiej strony alejki. Zaczęła przeciskać się między ludźmi, ale jeśli straż miejska ciągle była na ich ogonie, zamierzała w pewnym momencie skręcić w inną uliczkę, licząc na to, że Vera i Osmar podążą za nią. W końcu to ona znała to miasto jak własną kieszeń, mieszkając tutaj sporo lat. Warto było najpierw zgubić straż, zanim wejdą na pokład statku, bo szybko zostanie zrobiony nalot. Jeśli będzie trzeba, Joe mogła też ich nawet poprowadzić do jakiejś zapyziałej kryjówki, gdzie mogli przeczekać poszukiwania.

Dzielnica Portowa

40
POST POSTACI
Vera Umberto
- Co? - odwarknęła w reakcji na palec wyciągnięty w jej stronę. - Uratowałam ci twoją zaćpaną du...
Nie zdążyła dokończyć. Czy ludzie nie mieli nic innego do roboty, jak tylko plątać się po bocznych, obszczanych uliczkach? Dwie sakiewki i pęk kluczy do nie wiadomo czego nie rekompensował faktu, że musieli teraz uciekać. Jeszcze nie było tu straży, więc mieli bardzo duże szanse na skuteczne zniknięcie z okolicy, ale niestety spacerująca rodzinka widziała, jak wyglądają. I nawet jeśli Vera była w stanie się przebrać, związać włosy, ściągnąć płaszcz, zostawić kapelusz na pokładzie, tak Joe była zbyt charakterystyczna. Szybki rzut oka pozwolił pani kapitan stwierdzić, że na pewno kobieta będzie musiała zrzucić te wszystkie błyskotki, gdy będą schodzić na brzeg drugi raz.
- Pod pałacem - rzuciła i parsknęła krótko śmiechem, gdy padło pytanie o statek. Przypięła sejmitar do biodra. - No w porcie, a gdzie ma kurwa być. Siódma Siostra. Trzy maszty. Biało-czarne żagle.
Mówiła cicho, tak by nie usłyszał jej nikt poza Josephine. Nie uśmiechało się jej teraz skradanie się i uciekanie, jak pierwszy lepszy bandyta, ale elf nadwyrężył jej cierpliwość i teraz Vera przez niego musiała ponosić tego konsekwencje. Zerknęła przez ramię na zbiorowisko gdy padło "rozejść się", upewniając się, że nikt nie rzuca się już na nich z bronią, że nie goni ich żaden strażnik. Dopiero przepychali się oni przez tłum. Musieli zniknąć, zanim będzie za późno.
Zdecydowanie trzeba było zgubić ewentualny pościg, nie zamierzała doprowadzać straży do Siostry w ciągu godziny od zejścia na ląd. Ruszyła biegiem za Joe, gestem poganiając też krasnoluda. Nie miała pojęcia dokąd nowa znajoma ich prowadzi, ale wszystko musiało być lepsze niż tkwienie tutaj, wśród trupów. Po drodze ściągnęła z siebie płaszcz, by zwinąć go lewą stroną na zewnątrz i przerzucić sobie przez przedramię, żeby przynajmniej na pierwszy rzut oka nie prezentować się tak, jakby właśnie przed chwilą zarzynała świnię.
Obrazek

Dzielnica Portowa

41
POST BARDA
Dziewczęta musiały zostawić swoje niesnaski, gdy straż deptała im po piętach. Przechodnie, choć z oporem, to rozstąpili się, a zza nich wyskoczył oddział złożony z całych trzech strażników. Ubrani w skórzane zbroje i z długimi pikami, byli gotowi, by przebić się przez jakiekolwiek przeszkody, które staną im na drodze, i dorwać uciekinierów!

- Stać! Stać!

Ciężkie buty plaskały w nieczystościach zmieszanych z krwią. Ktoś z pewnością zainteresuje się zwłokami Rappego i dwóch jego kompanów, jednak na razie ważniejsze było złapanie pani kapitan, wilczycy i krasnoluda. Nim straż wróci do uliczki, w zaułku zostaną zapewne tylko krwawe plamy, gdy ciałami zainteresują się hieny cmentarne i miejskie sępy, gotowe sprzedać podziurawiony kawałek mięsa jako wieprzowinę.

- Kapitanie, idźcie przodem!

Szaleńczy bieg przez dzielnicę portową zakończył się w uliczce, gdzie Josephine znała przejście. Między ciasno ustawionymi ścianami kamieniczek kobiety mogły skryć się, jak również przeć dalej, między budynkami, niewidoczne z poziomu ulicy. Nad niskimi dachami budynków górowały maszty statków, w tym również tego należącego do Very. Problemem było tylko to, że za Verą i Joe nie podążył Osmar.

Powszechną wiedzą było, że krasnoludy cechowały się wytrzymałością na długich dystansach. I choć z pewnością Osmar nie należał do najbardziej wysportowanych spośród swojego rodu, a piwsko i rozpusta zrobiły swoje, nie dało się ukryć, że długie nogi zarówno kobiet, jak i strażników, sprawiały mu pewien kłopot nie do przeskoczenia przy jego króciutkich, pulchnych kulasach. Choć przebierał nimi jak tylko mógł, dorawno go prędzej, niż później.

Gdy dziewczęta wyjrzały zza rogu, zobaczyły już nie trzech, a całe stadko strażników, zwołanych z całej dzielnicy, którzy na końcach pik trzymali klącego wściekle Osmara, wijącego się jak węgorz w rękach niewprawionego wędkarza. Zaraz znalazł się też jakiś odważniejszy strażnik, który zaszedł bosmana od tyłu i zdzielił go obuchem w łeb, aż zadudniło. Kompan Very padł w piach, zaraz też załadowano go na dwukółkę i oddelegowano... cholera wie gdzie, w każdym razie szybko zniknęli w tłumie gapiów, a dalej, za zakrętem. Strażnicy, ukontentowani zdobyczą, odpuścili dalszy pościg. Mieli swojego winnego. Było ich tylu, że Vera i Joe, nawet, gdyby chciały odbić krasnoluda, najpewniej podzieliłyby jego los aniżeli w jakikolwiek sposób pomogły.
Obrazek

Dzielnica Portowa

42
POST POSTACI
Josephine
Oczywiście — parsknęła wilkołaczka, naprędce chowając broń i poganiając resztę kompanii, by jak najszybciej wyszli z alejki. Tylko słyszeli okrzyki straży, która próbowała ich dogonić i zatrzymać, ale Joe znała Karlgard zbyt dobrze, zbyt często uciekała przed podobnymi im istotami, aby tak łatwo dać się złapać. Kluczyła, rozpychając łokciami mieszkańców dzielnicy, przepychając się między nimi, znikając to za jednym, to za drugim rogiem, aż w końcu trafiła na znajomą alejkę, gdzie wciśnięci między ściany budynków mogli odetchnąć.

Pierdolona straż, zawsze wciśnie swoje cztery litery kiedy nie trzeba — wysapała, ocierając pot z czoła, obserwując, jak ładnie drewniane i kamienne ściany budynków latają jej przed oczami. Charknęła i splunęła w bok, dopiero teraz patrząc, czy w ogóle ktokolwiek dogonił ją. Cóż, przy swoim boku miała tylko panią kapitan.

Ostrożnie zerknęła za róg, by zobaczyć krasnoluda klnącego prawie jak goblin, tańczącego na szpicach ostrzy straży miejskiej. Zieloni znaleźli swoją ofiarę i rzucili się na nią jakby to sam Osmar był winnym tych morderstw. — Stryczek jak nic — mruknęła całkowicie obojętnym głosem. Zerknęła skrzywiona na niebo, nadal widząc zaćmienie. Westchnęła i otarła pot z czoła, wracając do cienia uliczki, gdzie nikt jej nie dopadnie... chociaż i tak nie miał kto.

To co, prowadzisz na ten twój statek? Twojego przydupasa i tak nie ma co już ratować, a przynajmniej kupił nam czas, bohater — ostatnie słowo powiedziała z pewną pogardą w głosie, zdając sobie sprawę, że po prostu nie wyrobił za zwinniejszą Jo, która lawirowała między istotami i alejkami, jak baletnica.

Dzielnica Portowa

43
POST POSTACI
Vera Umberto
Z zaciśniętymi zębami obserwowała, jak strażnicy obezwładniają Osmara i ładują go na taczkę, którą zamierzali zapewne zabrać go do jakiejś celi i przesłuchać. Była pewna, że ich nie zdradzi, ale, do cholery, zmuszało ich to do odbicia go straży i to możliwie jak najszybciej. Nie mogli ryzykować, że powieszą go za morderstwo, a nie było jej stać na wykupienie go... choć, kto wie, może będzie, po wypłaceniu wspomnianych przez Rappego pieniędzy z banku. Tylko nawet wtedy będzie musiał go pójść odebrać ktoś inny. Ktoś, kto nie był nią, ani Joe.
- Zamknij się - warknęła do niej, gdy usłyszała o stryczku.
A potem Josephine mówiła dalej, a Vera czuła, jak coś w jej środku zaczyna się gotować. I choć widziała, jak strażnicy po złapaniu bosmana wycofują się, wcale nie stała się spokojniejsza. Nie zamierzała zostawić go na pastwę losu, a sarkastyczne odzywki towarzyszącej jej kobiety tylko pogarszały sytuację. Gdyby nie ona, to wszystko by się nie wydarzyło. Niepotrzebnie się z nią zabrali, mogli dać jej iść w swoim kierunku, podczas gdy oni poszliby we własnym. Osmar nadal byłby przytomny i towarzyszyłby swojej pani kapitan, zamiast nadstawiać teraz za nią karku na posterunku.
Nie wytrzymała. Gwałtownie odwróciła się do Joe, zamachując się jednocześnie i posyłając w stronę jej pokiereszowanej twarzy wściekły prawy sierpowy. Nie zastanawiała się nawet, czy jej odda, ani czy są już bezpieczne. Pogarda w głosie kobiety sprawiła, że niewiele brakowało, by pani kapitan zaczęła widzieć na czerwono.
- Zawrzyj japę - syknęła. - Gdyby nie ty, to wszystko by się nie wydarzyło, ale jesteś zbyt przyćpana, by cokolwiek zrozumieć.
Wydała z siebie kolejne wściekłe warknięcie i ruszyła w stronę doków, a przynajmniej tam, gdzie wydawało się jej, że powinien być jej statek. Uciekając uliczkami miasta nieco straciła orientację. Najchętniej zostawiłaby tu Joe w cholerę, ale zbyt dużo jej już powiedziała i za mało ją znała, by mieć pewność, że kobieta nikogo za nią nie pośle.
- Idę na statek. Chcesz to idź ze mną, ale masz zamknąć mordę, bo z każdym słowem się tylko pogrążasz. Pierdolę taką współpracę - mruknęła pod nosem. - Może cię na tym statku zostawię i sama pójdę szukać Faazza, jak ty będziesz trzeźwieć.
Obrazek

Dzielnica Portowa

44
POST POSTACI
Josephine
Joe na początku kompletnie zignorowała prośbę Very o zamknięcie się. W końcu kobieta stwierdzała fakty – za morderstwo w biały dzień w zaułku zdecydowanie będzie stryczek. Osmar nie był też dla wilkołaczki kimś... kimkolwiek, by się nim przejmowała. Ba, Joe mogła sama kontynuować swoje śledztwo i towarzystwo piratki w ogóle nie było jej potrzebne.

Nie spodziewała się natomiast, że kapitanka tak łatwo ulegnie emocjom i wyrzuci je z siebie w bardzo znajomy Joe sposób – po prostu przypieprzając jej w twarz. Pięść odbiła się od rozoranego polika najemniczki, a jej głowa delikatnie odskoczyła. Może i nie zabolało zbytnio, zważywszy na jej przyzwyczajenie do nieustannego bólu i otumanionego narkotykami umysłu, ale naprawdę było zaskoczeniem. Chwiejąc się przez chwilę i dotykając ręką lica, Joe patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na Verę, słuchając jej słów i patrząc, jak odchodzi.

Gdyby nie JA? — warknęła kobieta i w kilku susach doskoczyła do Umberto, łapiąc ją za ramię i gwałtownie odwracając w swoją stronę. Nie patrzyła, gdzie aktualnie są. W Joe w sekundę zgromadziła się wściekłość, a bestia poczuła zew silniejszy nawet niż sekundę temu. Najemniczka zacisnęła lewą dłoń w pięść i oddała kobiecie, także celując w twarz. — To ty się do mnie kurwa przyczepiłaś, bo ci się zachciało interesy robić z pierdolonym kurduplem i to twojego wina, że drugiego kurdupla złapano. Jak się ma kurwa krótkie nogi, to się za to płaci — Joe złapała Verę za koszulę i szarpnęła nią. W oczach szalała jej wściekłość i ciężko oddychała, fucząc nosem i warcząc delikatnie. — Gdybyś się do mnie kurwa nie przyczepiła, już dawno temu miałabym JAKIKOLWIEK trop Faaza. A tak mamy pierdolone trupy w alejce, które mogły nas poprowadzić dalej. I wyjątkowo – nie, kurwa jego mać, nie przeze mnie!

Dzielnica Portowa

45
POST POSTACI
Vera Umberto
Powinna się spodziewać, że Joe jej odda, ale jednak miała nadzieję, że się ogarnie i po prostu za nią ruszy, bez zbędnych komentarzy. Nadzieja matką głupich, jak mówią. Spróbowała uniknąć ciosu, ale mało skutecznie.
Miała dość. Dość tego miasta i dość tej pierdolonej, pyskatej baby. Wyrwała się jej i sprawdziła, czy nie krwawi jej nos, a potem poprawiła koszulę na klatce piersiowej. Nagły wybuch emocji, zarówno jej własnych, jak i tych skierowanych w jej kierunku, pomógł jej się względnie uspokoić. I nawet jeśli obie kobiety miały odrobinę racji, to nie był dobry czas ani miejsce na takie dyskusje.
- Niczego od ciebie nie chcę, Joe - rzuciła lodowato. - Za to obie chcemy czegoś od Faazza. Myślałam, że da nam to nić porozumienia i we współpracy będziemy, kurwa, choć trochę skuteczniejsze w szukaniu goblina.
Jeśli Josephine nadal próbowała się na nią rzucać, odepchnęła ją mocno, a jeśli względnie się uspokoiła, Vera odwróciła się ponownie i znów ruszyła w kierunku, gdzie stać miała Siódma Siostra. Nie powinni być daleko. Jak wyjdą zza budynków, żagle w pionowe pasy powinny rzucić się im w oczy, choć myśl o wprowadzeniu na pokład Joe przyprawiała ją o ból głowy.
- Chodź, do cholery. Siądziemy w spokoju i spróbujemy ustalić co dalej, zamiast drzeć się na siebie w środku miasta.
Choć starała się mówić spokojnie, była wściekła. Wszystkie decyzje, które podjęła od momentu zejścia na ląd, były złe. To nie był jej dzień i w tej chwili marzyła już tylko o tym, by odbić od brzegu i wrócić na otwarte morze, gdzie wszystko było prostsze. Ewentualnie zacisnąć ręce na gardle Levanta i zetrzeć mu z gęby jego dumny uśmieszek. Tak, to drugie interesowało ją bardziej i było jedynym, co powstrzymywało ją od odwrócenia się na pięcie i zniknięcia z Karlgardu na zawsze.
Ach, no i teraz jeszcze Osmar.
Zaklęła pod nosem, przecierając twarz dłonią. Jak będzie schodzić z Siostry następnym razem, zabiera ze sobą kogoś bardziej opanowanego i na pewno nie miała to być Irina. Corin zawsze potrafił zachować trzeźwość myślenia, ale miał też nieznośny nawyk mówienia jej tego, co naprawdę myślał. Zwykle to doceniała; dziś nie wiedziała, czy nie wolałaby zamienić tej cechy charakteru oficera na cokolwiek innego. Ale zakładając, że jest teraz na pokładzie, Umberto chyba doceniłaby jego towarzystwo też poza nim. Stanowiłoby dobry kontrast dla tej dzikiej ćpunki.
Potrzebowała się napić.
Obrazek

Wróć do „Karlgard”