Re: Dzielnica Rzemieślnicza

46
Za wolno...
...Za wolno.
I popierdoliło się. Jeszcze przed chwilą rozgrywała przeciwnika...
Grzmotnęła plecami na ziemię, wzbudzając chmurę pyłu. Automatyczne przekleństwo wyskoczyło ledwie zduszonym jęknięciem – na szczęście odruchy były gotowe działać za nią, nie czekając, aż mózg rozważy wszystkie okoliczności, przekaże informacje o cieple rozlewającym się po prawej pachwinie wraz z juchą z rany przeciwnika, aż ona złapie porządny oddech, aż opadnie kurz, aż adwersarz zdejmie jej opaskę. Miecza nie widziała, wskutek chwilowego zakłócenia upadkiem nie wiedziała po której stronie ciała upadł, którą ręką może go dosięgnąć i czy to w ogóle ma szanse powodzenia. Z działań Blizny wyglądało na to, że kuna ma czas tylko na jeden obrót, jeden wyrzut ramienia.
Prawą ręką w prawo, gdzieś za siebie. Tam – tam powinien być miecz, czekać na nią w kurzu. Wyrzut gdzieś za siebie, połączony z osłanianiem zgiętą w łokciu lewą ręką twarzy i przede wszystkim z próbą obrotu przyciśniętego do klepiska ciała w tym samym kierunku i kopniakiem lewym kolanem – może dupnie go w plecy, może zrzuci, a przynajmniej zakłóci jego plan – a był to plan zdecydowanie mało jej przychylny...

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

47
Po wymianie kilku ciosów, z których te bardziej bolesne i krwawe przypadły przeciwnikowi Taany, zaczęła się regularna szamotanina. Kuna wiła się i szarpała pod ciężarem Blizny, próbując namacać wypuszczony z ręki miecz, podczas gdy mężczyzna przycisnął łańcuchem jej szyję wraz z lewą ręką, którą się broniła. Prowizoryczna garota okazała się być jednak za krótka na taką konfigurację. Blizna nie mógł oprzeć ciężaru tułowia na oplecionych łańcuchem pięściach po bokach szyi kuny, dociskając je do podłoża, przez co zmuszony był balansować ciałem i siłować się z dziewczyną.
Każde szarpnięcie Komarzycy pod nim, każdy ruch jej ręki pod łańcuchem sprawiał, że przecięta tętnica sikała krwią gwałtowniej i obficiej, pozbawiając go sił. I choć ogarnięty szałem umysł mężczyzny nie przyjmował tego do wiadomości, szybko tracił siły. Coraz trudniej było mu utrzymać równowagę na rzucającej się pod nim dziewczynie, coraz słabszy był jego nacisk na jej rękę. Zaczął sapać, dyszeć, charczeć. Jakby nie rozumiał albo nie chciał zrozumieć co się z nim dzieje.
Na jego nieszczęście Taana namacała właśnie dłonią rękojeść miecza i raczej wątpliwym było, by chciała go nim ogłuszyć. Wisiał nad nią jak kat nad dobrą duszą, chuchając smrodliwym oddechem prosto w twarz. Po policzku kuny pociekła śmierdząca ślina, szczerzącego się wciąż w upiornym grymasie świra, z którym przyszło jej się mierzyć. Poczuła jednak, że to już koniec. Nie miał z nią szans w takim stanie, a i bez tego pewnie wreszcie dałaby mu radę. Z nowymi siłami, które wstąpiły w nią po tej cudownej konstatacji, już z mieczem w ręku, machnęła mocno kolanem, wrażając je w krzyże Blizny, na co ten zawył i odchylił się mimo woli, poluzowując zupełnie łańcuch spoczywający na jej lewym ręku.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

48
Kuna to zwierzę drapieżne. Zwierzęciem drapieżnym powodują instynkty, a w sytuacji walki o życie – instynkty te zastępują myślenie i analizę. Gdy rękojeść miecza dotknęła wnętrza zaciskającej się na niej dłoni – kuna wydała z siebie krótkie "Ha!" i w tej pozycji, w jakiej wpadł jej w rękę, posłała sztych ku piersi Blizny – a była to pierś podana na tacy, idealny cel: szeroki, niebardzo ruchomy i bliski. Niczego innego nie byla świadoma, nawet ryki wypełniające arenę i być może sporą część kanałów do niej przyległych – były raczej czymś w rodzaju wypełniającego uszy naturalnegoszumu, zmieszanego z szumem krwi, zresztą wzmożonym wskutek niedawnego przyduszenia. Nic jednak nie powinno powstrzymać ostrza zmierzającego ku słabnącemu sercu obślinionego szaleńca.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

49
Nic nie powinno powstrzymać ostrza i w istocie tak właśnie było. Wraziła w pierś Blizny sztych miecza, zagłębiając go na tyle, na ile była w stanie leżąc wciąż na plecach. Mężczyzna spojrzał z niedowierzaniem na kawał zakotwiczonego w nim żelaza, zatrzepotał oplecionymi łańcuchem rękami, po czym zwalił się na bok i tam kopał jeszcze chwilę zakrwawiony piach i nogi kuny. Wreszcie znieruchomiał. Szkliste, puste oczy wpatrywały się gdzieś w dal, z otwartych ust ciekła strużka krwi wymieszana ze śliną. Wszędzie wokół pełno było krwi, która nie nadążała wsiąkać w podłoże, błyskając gdzie nie gdzie szkarłatem w świetle pochodni.
Nie było wątpliwości kto triumfuje, co potwierdził gwałtowny jak grzmot wybuch owacji nad głową Taany. Wrzaski, okrzyki, walenie w ławy, skowyt – niemal nieludzki. Wiwatowano na jej cześć. Dała bywalcom Areny dokładnie to, po co tu przychodzili. Krwawą, bezpardonową walkę zakończoną śmiercią. Kuna zdała test, droga do zarobku stała przed nią otworem. O ile przeżyje kolejne starcia.
Klatka jęknęła gdzieś w górze, ruszając z wolna na dół, by zabrać Taanę i to, co zostało z jej przeciwnika.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

50
Krzyczeli...
Powstała, dysząc jeszcze, w pierwszej chwili chwiejnie, ale zaraz zaparła się stopami w piachu i otarłszy z twarzy plwocinę Blizny, obwiodła wzrokiem półokrąg gapiów przed sobą. Krzyczeli. Oddech jej przyśpieszał i krew, zamiast stygnąć – gorzała, podobnie jak adrenalina, która po tej krótkiej w sumie walce teraz dopiero jęła krążyć tak, jak trzeba...
–HAAAAAA!!!... – wyrwało się z głębi piersi Taany, ręka z mieczem, wyrzucona przed siebie w tanim, lecz absolutnie odruchowym geście wskazywała bogom, że tu – tu! jest zwycięzca. Krzyczący półokrąg, rozchybotany pochodniami, i ona w środku – znała ten widok. Znała i wiedziała, że należy do tego kręgu. Mogłaby rzec, że w nim się urodziła i w nim zginie – miejmy nadzieję, że niekonicznie akurat teraz, oczywiście, ale kiedyś, symbolicznie, w końcu...
Z otumanienia prostym, ale w pełni przyjemnym zwycięstwem wyrwało ją skrzypienie windy. W kilku długich a szybkich krokach znalazła się wewnątrz, ładując miecz do pochwy i ocierając gryzący pot, co poskutkowało oczywiście rozmazaniem sobie po twarzy ciemnoszarych smug, przypomniało też jednak o bólu obitych łańcuchem kości twarzoczaszki i potylicy. Nie miała zamiaru się tym przejmować, splunęła w kąt klatki, a skoro tylko dociągnęli ją na górę – zamierzała ruszyć do tłuściocha, po dwie rzeczy: po zapłatę (a przynajmniej wiedzę o tym, jak to działa i ile właśnie zarobiła) oraz odrobinę inkaustu. Albowiem – tak: turniej dopiero się przecież dla niej zaczynał.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

51
Stojąc pośrodku dołu – uwalana juchą od pasa w dół, z twarzą umazaną śliną i pyłem, z dzikim spojrzeniem triumfującego drapieżnika – wyglądała Taana jak półdiablę. Potrząsała uzbrojoną w miecz, zwycięską ręką ku niebu, którego to plugawe miejsce nigdy nie widziało. Należała do niego. Czuła to we wrzącej w żyłach krwi i w kościach rozedrganych wibracją przemocy.

Gdy klatka zjechała na dno, wyskoczył z niej jakiś facet i wciągnął ciało Blizny na pokład, zupełnie za nic sobie mając krwawą łaźnię dookoła. Widać już przywykł. Taana weszła za nim i ruszyli do góry, wyciągani siłą mięśni dwóch potężnych orków.
Nieźle — pochwalił ją lakonicznie pan wypłowiały dublet, gdy wyszła z wywindowanej klatki i stanęła na podeście. Gdzieś na dnie jego bladych, rybich tęczówek pełgał płomyk uznania dla chudej, wysokiej dziewczyny znikąd.
Witamy w gronie pełnoprawnych uczestników walk. Od tej chwili możesz zarobić. Axos przedstawi ci szczegóły. — Wskazał brodą w kierunku, z którego kuna przyszła, najpewniej mając na myśli obleśnego grubasa w jednej z drewnianych budek. Po tych słowach mężczyzna odszedł, by zająć się truchłem Blizny. To znaczy wskazał wspaniałomyślnie dwóm swoim pomagierom gdzie mogą je rzucić, by nie wadziły, po czym zniknął gdzieś w tłumie.

Nim Taana dotarła do punktu królowania Axosa, ten już jej oczekiwał, nawet dźwignął swoje pokaźne siedzenie, wypatrując dziewczyny wśród gawiedzi, jakby bał się, że mu ucieknie.
Nooo, moja droga, brawo! — Klasnął spasionymi dłońmi jak ucieszone dziecko. Nalana gęba rozciągnęła się w obleśnym, choć niespodziewanie życzliwym uśmiechu. Oblizał wargi, po czym wyciągnął ku Taanie rękę.
Dawaj tę szmatę. — Wskazał na czerwony ochłap, wciąż oplatający przedramię kuny. — Nie będzie ci już potrzebna. Widać, żeś z niejednego pieca chleb jadła i rozumiesz to miejsce. Dobrze, dobrze, doskonale! — Znowu klasnął w dłonie.
Spodobałaś się publiczności, czuć to w powietrzu... — zaciągnął się smrodem, teatralnie przymykając oczy, jakby delektował się zapachem królewskich ogrodów. — Mmmm... tak! Wróżę ci świetlaną przyszłość, moja chuda przyjaciółko.
Wreszcie, zmęczony widać zbyt długim staniem, opadł z powrotem na krzesło w swojej dziupli.
Tylko nie daj się zabić, a obydwoje zbijemy majątek. A, właśnie. — Pacnął się w spoconą glacę, jakby coś sobie przypomniał. I tak było w istocie, a chodziło o rzecz, która i dla kuny była zasadniczą. — Jak mówiłem – pierwszy raz jest ku uciesze gawiedzi. I na ofiarę dla Garona — dodał poważnie. — Od tej zaś pory wpisowe pięćdziesiąt zębów każdorazowo, za wygraną dostajesz sto. Jak przegrasz, to jesteś w plecy pięć dych albo życie. Pasuje? Bo mam już dla ciebie przeciwnika, jeśli jesteś zainteresowana. — Chytre oczka błysnęły na bladym tle tłustej twarzy Axosa.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

52
"Chuda"? – zdziwiło się coś w środku kuny – choć faktycznie, mogł mieć rację w dwójnasób: raz – w porównaniu do siebie, dwa – ostatnie rozdziały jej życia nie pozwoliły za bardzo przybrać ani tkance tłuszczowej, ani niestety mięśniowej, choć z dhirinu wypłynęła w świat (oj, dawno temu...) raczej w masie dla wojowniczki tego typu optymalnej, niż krytycznej.
– Pięćdziesiąt zębów – bez względu na kaliber przeciwnika – zapytała charakterystyczną dla siebie (lub dla sellevgeńskiego dialektu języka wspólnego) niepytającą intonacją, wpychając mu w łapsko czerwoną szmatkę. Odliczyła następnie ze swoich stu dwudziestu zębów wymagane pięćdziesiąt i przekazała Axosowi, pozostałe siedemdziesiąt lokując na powrót w kaletce (z którą walczyła, jak się okazało, a którą chętnie złożyłaby do jakiegoś depozytu, gdyby nie oznaczało to stracenia kaletki bezpowrotnie...).
– Daj mi tylko wody jakiejś – dotknęła delikatnie policzków, na których czuła rosnące krwiaki po zajechaniu łańcuchem– i wpuszczaj na arenę.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

53
Mężczyzna oblizał wargi i błyskawicznym ruchem zgarnął należną opłatę manipulacyjną. Komarzyca z pewnością nie widziała jeszcze u nikogo takiej zwinności dłoni. Szczególnie wyposażonych w palce o kształcie spasionych larw muchówki olbrzymiej. Tak czy owak, pięćdziesiąt zębów zmieniło właściciela nim kuna zdążyła mrugnąć.
Na razie bez — odrzekł Axos, pojmujący sposób mówienia Taany bez problemu. — Pożyjemy... hehe... zobaczymy — dodał, rechocząc z własnego, jak mu się zdawało, dowcipu.
Wody? — zdziwił się nagle. — Moja droga, nie tykaj tu wody nawet, jeśli będą ci wmawiać, że to szczyny samego Hyurina. I nawet, jeśli tylko do przemywania ran. Przy namiotach dla zawodników znajdziesz beczkę z winem. Sikacz, jakich mało, ale przynajmniej nie nabawisz się tyfusu. No, idź już. Pchła pokaże ci twój kąt.
Chłopak pojawił się znikąd i od razu ruszył w znanym już kunie kierunku.
Tylko nie mitręż! — zawołał jeszcze za Taaną grubas. — Za kwadrans masz być w klatce!

Kuna trafiła na szary koniec jeszcze bardziej szarych namiotów, skąd niewiele było widać. Jeśli do tej pory sądziła, że na Arenie nie funkcjonuje żadna hierarchia wśród zawodników, mogła teraz zrewidować swoje poglądy na ten temat.
Nędzny kawałek obszarpanej i uwalanej nie wiadomo czym szmaty, który jej przypadł, zatknięty był na koślawym stelażu z kilku drągów, a umiejscowiony zaraz pod wygiętą łukowato, oślizgłą ścianą potężnej sali. Przed jej "kwaterą" rozciągało się morze innych, podobnych, choć im bliżej środka pomieszczenia, tym były okazalsze i lepiej wyposażone.
Tymczasem w centrum jej lokum stał tylko żelazny kosz z ledwie pełgającym ogniem rzucającym mdłe światło wokół, a pod jednym z "filarów" mieściła się skrzynia na ubrania. Pchła podszedł, uchylił wieko i wyciągnął stary, zapyziały klucz. Wciskając go Taanie w dłoń, uznał najwidoczniej, że dziewczyna będzie wiedziała, co zrobić z tym bezcennym artefaktem. Na pożegnanie wskazał jej jeszcze beczkę z winem, o której wspominał Axos, a która stała na obrzeżu tego przedziwnego obozowiska (szczęściem bardzo blisko kuniego namiotu) i smyknął w tłum.

Otaczająca Taanę gawiedź nie zdradzała zainteresowania "nową". Być może taka była specyfika tego miejsca, a może zwyczajnie wyznawano tu pragmatyzm. Wszak po co zaznajamiać się z kimś, kto za kwadrans może już nie żyć? Szkoda zachodu. Inaczej sprawa miała się "od frontu", tam, gdzie rezydowali najwidoczniej ci, którzy uparcie odmawiali wyzionięcia ducha na dnie Areny.
Skąpo ubrane dziewki dolewały wina, prawiły mało wyszukane komplementy i oddawały swe ciała tym, którzy byli na świeczniku, by kąpać się w blasku ich ulotnej chwały. A może dlatego, że nie miały wyboru, bowiem wiele z nich nosiło niewolnicze piętno w postaci obroży na szyi.
Tak czy inaczej, wszelkiej maści i rasy sługusy wciąż krążyły po tym mieście pod miastem, spełniając mnogie zachcianki czempionów. Znoszono im jadło, trunki, wachlowano ich, namaszczano wonnymi olejami, masowano im stopy, zabawiano tańcem i sztuczkami albo zwyczajnie ich podziwiano.
Gdzieś obok tego wszystkiego siłowano się na rękę przy stolikach tak brudnych, że aż czarnych, grano w karty i w kości, a nawet mogła kuna wychwycić wzrokiem, jeśli się rozejrzała, goblińskiego tatuatora w jednym z bogatszych namiotów. Znęcał się właśnie nad jakimś krasnoludem o kaprawej mordzie, młoteczkiem wstukując pod twardą skórę pleców kurdupla pigment za pomocą kościanej igły. Gdyby Taana umiała czytać, jej oczom ukazałyby się kontury głębokiej myśli krasnoludzkiej: "Na pohybel skurwysynom".
Taki to był obrazek, żywy i kolorowy, choć skryty przed światłem dnia.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

54
Przemarsz przez "miasteczko olimpijskie" pod niskimi arkadami cywilizacji (i to upadającej) zrobił na kunie niemałe wrażenie. Przede wszystkim obszerność hali, dalej – tłumność i pewnego rodzaju "miejskość" infrastruktury tego miejsca... wędrując za Pchłą ciągnęła wzrokiem wzdłuż i wzwyż, odkrywając, że można bawić się niepewnością, czy jest się wewnątrz czy na zewnątrz...

Doszedłszy do swojego skrawka na dnie świata, Taana musiała przyznać, że łatwo jej stać się częścią czegoś takiego. I że to znaczy, że chyba nie jest się częścią niczego innego. Człowieczeństwo, godność, sprawiedliwość – to wszystko jest w stanie pożreć siła, która tkwi na dnie, w szlamie, a która raz wypuszczona – zmienia duszę bardzo szybko.
Te refleksje naszły ją, gdy włożywszy do skrzyni koszulkę kolczą (ale miecz już nie) i zmaknąwszy wieko na kluczyk – siadła na przemoczonej szmacie namiotowej podłogi, odpoczywając te kilka chwil i patrząc po przejawach życia w tym miejscu. W ten sposób wypatrzyła też beczkę – pewnie z winem. Powstała, podeszła, jeśli było tam w beczce czym zaczerpnąć – zaczerpnęła; jeśłi nie było – nabrała w dłonie. Wypiła cztery-pięć łyków, pozostałą częścią ochlapała sobie twarz, mokrymi dłońmi przejechała krótkie włosy, złożyła na policzkach, wczuwając się i probując zwizualizować sobie w wyobraźni skutki uderzenia łańcuchem przez owinięcie czaszki w linii jej równika. Kości bolały, ale chyba nie było rozcięcia. Czy coś puchło? Czy będzie przeszkadzać w walce?
Następnie chlusnęła sobie dla ochłody na tors, przetarła winem dłonie i wytarła w spodnie. To się nazywa higiena!
Cóż – i tak było lepiej, niż niejednego razu w Zagrodzie. Czuła, że to wszystko, co ją teraz otaczało, coraz śmielej próbowało szukać przyjaźni z dawno zepchniętymi na dno wspomnieniami z dzieciństwa. Ognie, spocone tłumy, kompletna deprywacja godności ciała – zarówno wskutek przemocy walki, jak i wskutek samodzilenej degradacji wobec braku środków do tej degradacji zaniechania – znała to. Ale ktoś, kto musi wygrać walkę na śmierć i życie, po jakimś czasie odczuwa siebie tylko jako pojemnik na mięśnie. Taana bała się tego – a jednocześnie wiedziała, że musi przestać o tym myśleć i uznać ponownie za normalność, bo zginie.

Obciągnęła koszulinę, poprawiła spinający ją pas, i weszła do klatki windy, z tego poziomu próbując wyjrzeć ku amfiteatralnej publiczności. Krzyczą – ale to naturalna aura dźwiękowa. Wszystko śmierdzi najgorszą mieszaniną wydzielin – nieprawda, nie "śmierdzi", możńa się przyzwyczaić. Doszła do rogu klatki i tam zjechała lędźwiami do przykucu, splatając dłonie przed kolanami i czekając na swojego następnego przeciwnika. Nie sposób było nie ulec tej atmosferze – Taana zacisnęła pięści i dla samej siebie, wraz z krotkotrwałym skurczem mięśni wydała z siebie krotki charkotliwy pomruk, łypiąc spode łba. I choć zaraz ten "atak" bojowniczości ją opuścił, to Taana czula doskonale, jak z głębin pamięci wynurza się Kuna.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

55
Publiczność z perspektywy kuny wyglądała jak falująca masa. Mogło jej to przywieść na myśl skojarzenie z truchłem oblezionym przez robactwo i byłoby to skojarzenie ze wszech miar słuszne. Ruch ten wywoływała bowiem śmierć na dnie zbiornika i to na jej krwawym żniwie żerowano. Ludzie i nieludzie skąpani w smrodliwym półmroku kręcili się tam i z powrotem, prawdopodobnie obstawiali i wracali na miejsca. Było w tym ruchu też trochę szarpaniny i pospolitego okładania po mordach, bo ktoś komuś zajął dobre miejsce na widowni albo przegrał ostatnie zęby i szukał sposobu na rozładowanie napięcia.
W momencie gdy Taana kucnęła w rogu klatki, jej próg przekroczył kolejny dzisiejszego dnia przeciwnik kuny. A raczej przeciwniczka, bowiem schylając się nieco w otworze wejściowym pojawiła się wysoka, umięśniona sylwetka orczycy o szarozielonej skórze i głowie zwieńczonej plątaniną niezliczonych warkoczyków zaplecionych w węzeł.
Kobieta wchodząc do klatki, przyjrzała się uważnie Komarzycy, jakby oceniając jej postawę, broń i szanse w starciu, po czym oparła się muskularnym ramieniem o żelazne pręty i spokojnie czekała, aż zjadą na dół. Żółtawe oczy były chłodne i zdystansowane, a twarz, choć naznaczona tu i ówdzie bliznami, jak na orcze standardy – całkiem urodziwa. Małżowiny uszne wypełnione miała przeróżnej wielkości kolczykami od góry do dołu, a potężne dolne kły zachodziły jej na górną wargę.
Spod krótkiej, farbowanej na czarno tuniki z samodziału wystawały świetnie wyrzeźbione ramiona i nogi. Buty o cholewce sięgającej kolana wyglądały na miękkie i wygodne, a przeguby wzmocnione miała skórzanymi bransoletami. Biodra oplatał orczycy nabijany ćwiekami pas, przy którym dyndał domowej roboty morgensztern. Około metrowe stylisko wieńczyła drewniana buła nabijana krzywymi, sczerniałymi gwoździami.
Gdy klatka zjechała na dół, orczyca wyszła spokojnie i stanęła nieopodal. Dobyła swej broni i czekała, aż kuna również będzie gotowa do walki. Być może przez to, że przeciwniczka Taany była tak powściągliwa w swym zachowaniu, dziewczyna mogła teraz usłyszeć głos wymoczka w dublecie, dobiegający gdzieś sponad ich głów, zapowiadający kolejne starcie:
Przed wami, droga publiczności, nasza niedawna triumfatorka!, pogromczyni Blizny! i miłośniczka szybkiego przechodzenia do sedna! – Taaaaanaaa! oooraz znana wam już, potężna Gwiazda Zaranna! łamaczka czaszek! tyleż piękna, co zabójcza! – Shaaar!
Jeżeli był jakiś ciąg dalszy tej tandetnej prezentacji, utonął w aplauzie dla dwóch, mających się zaraz zatłuc kobiet.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

56
Taana nie uhonorowała pojawienia się orczycy powstaniem z kucków, ale podiosła na nią wzrok, rzecz jasna – i już od tej chwili obiecała sobie oznaczyć ją wyższym stopniem zagrożenia, niż Bliznę. Wpatrywala się w jej twarz, wręcz szukała wzroku, żeby spotkać wojownika, jaki tkwił w Shaar aż nader czytelnie. Powstała dopiero, kiedy klatka przyziemiła.
Po wyjściu na arenę dała sobie czas na ustawienie, nie atakowała nieczysto, jak to zrobiła Bliźnie. Nie odrywając wzroku od wyrazu twarzy i (wyrazu) sylwetki, starała się przeczytać z orczycy jak najwięcej w jak najszybszym tempie. Nie wyglądała na prostego przeciwnika, a jej buzdygan-samodział na pewno w jej rękach stanowi poważny oręż.
No – ale po drugiej stronie stawki też nie stał byle kto.

Nagle Komarzyca wystrzeliła. Dystans, jaki się utworzył między stojącymi naprzeciw wroginiami, skracała po delikatnym prawym łuku, miecz podnosząc dopiero na sam koniec. Spodziewała się jakiegoś zamachu buzdyganem, ale w momencie, gdy jej miecz będzie w okolicach połowy wysokości orczycy. Wtedy – jeśli maczuga ruszy od góry, Taana razi poziomo sztychem, ale jednocześnie uskakując, tak by zaliczyć i unik, i nadać mieczowi kierunek boczny już po wbiciu ostrza w płuco; jeśli buzdygan wypełni bok albo środek pola rażenia, mając być blokiem albo iść od flanki – miecz posłuży za obronę, a pęd nadany ciału do uniku pozwoli niejako odbić się od zderzenia dwóch oręży – w którąkolwiek stronę; to pierwszy kontakt, Taana chciała traktować go jako przedstawienie się zawodników: cześć, jestem Taanarrikeuen i mam taki, o, miecz – Cześć, jestem Shaar, i tak oto macham moim buzdyganikiem. Nie sposób walczyć nie zdradzając wprawnemu oku swojego języka walki, dlatego przede wszystkim chciała Taana zobaczyć, co ma orczyca w swoim języku do powiedzenia. Ale nie było w tym szacunku dla adwersarza, nie. Taana planowała prędzej czy później zatopić ostrze w jej ciele. Tyle że – dać sobie przy tym więcej przyjemność ze zwycięstwa nad kimś godnym, niż poprzednio.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

57
Orczyca przyjęła pochyloną do przodu pozę na lekko ugiętych nogach, zapierając się piętami w piaszczyste podłoże. W dłoniach ścisnęła owinięte wytartą, przepoconą skórą stylisko i jęła wpatrywać się w Taanę spod byka, próbując odgadnąć ruch dziewczyny. Postura Shaar, jej poza, a nawet potężna plątanina warkoczyków zebranych w imponujący kok na głowie – wszystko to sprawiało wrażenie tarana, który zaraz ruszy na zaryglowane wrota.
Mimo to, orczyca nie ruszyła do przodu, gdy Taana wystrzeliła w jej kierunku. Śledziła tylko ruchy kuny, a gdy ta wyprowadziła atak, zblokowała bezbłędnie cios własną bronią, niemal nie ruszając się z miejsca. Siła zderzenia odbiła Komarzycę w bok, a Shaar ruszyła w stronę przeciwną po okręgu, w taki sposób, aby mieć przeciwniczkę cały czas przed sobą. Przerzuciła ciężar morgenszterna do prawej dłoni, nie spuszczając wzroku z kuny.
Wyglądało na to, że orczyca pozostanie w defensywie, parując kolejne ciosy, jakby chciała zmęczyć szaroskóre dziewczę i po prostu dobić w odpowiednim momencie. Nie spieszyła się, była skupiona na walce i chyba w głębokim poważaniu miała opinie krwiożerczej gawiedzi wyjącej na trybunach.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

58
A więc tak...
Atak się udał – tyle że został świetnie sparowany. Obserwacja kinetyki orczycy podpowiedziała też kunie trochę na temat prawdopodobnej postawy psychologicznej przeciwniczki w walce. Shaar najwyraźniej znała swoją masę, wiedziała, że nie ma co obtańcowywać przeciwnika, marnować energię, miała dość siły w mięśniach, by przyjmować bez większego wysiłku impet kolejnych ataków, o ile zdąży je wziąć na drzewce morgenszterny... Zatem i kuna zmieniła koncepcję walki: nie prymitywny łomot, cięcia raz po raz, lecz odrobina walki koncepcyjnej, pozycyjnej. Dobrze...
– Duża jesteś, co? I ciężko ci się poruszać... Rozumiem – odezwała się tak, by doszło do orczycy mimo wszechogarniającego jazgotu gawiedzi. – Szkoda ci energii na zbędne ruchy, hm?
Może prowokowała Shaar do zdradzenia się z mocnymi stronami – to często pomagało jednocześnie w odkryciu tych słabszych – a może byla to tylko zaczepna gadka dla podgrzania atmosfery? Tak czy siak Taana, reagując na powolny pochód orczycy po okręgu zgranym z nią w tempie cofaniem.

Jednak w pewnej chwili wystrzelila do przodu, pozornie nazbyt z prawej strony Shaar. Obrona tej strony, która trzyma oręż, jest zawsze mnej wygodna. Zbyt z prawej – oznaczało, że starała się zmusić Shaar do znacznego ruchu, jeśli orczyca miała ją sięgnąć. Sama zaś Taana wystosowala cięcie dopiero mijając ją w wypadzie. Miecz poszybował płasko dołem, bo mijając Shaar, Taana schylila się jednocześnie obracając się w jej kierunku. Ciągnięty wraz z ciałem miecz miał maznąć przeciwniczkę przez udo albo podbrzusze (gdyby w reakcji obrócila się frontem do przemykającej bokiem kuny) oraz ustawić Komarzycę od razu przodem z mieczem podanym sztychem do przodu, by trzymać Shaar na dystans.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

59
Brew orczycy powędrowała niemal pod samą linię włosów. Prychnęła, wypychając powietrze przez spłaszczony nos, a usta wykrzywił jej kpiący uśmiech. O ile faktycznie był to uśmiech. Przez nachodzące na górną wargę dolne kły, trudno było stwierdzić jednoznacznie, jeśli nie przebywało się w towarzystwie orków zbyt często. Równie dobrze skurcz ten mógł być wkurwiennym.
Wystrzeliły do siebie w tym samym momencie. Kuna po łuku od prawej, z zamiarem cięcia w obrocie, Shaar prosto na przeciwniczkę skracając dystans po skosie, jakby chciała ją staranować. Mięśnie prawego ramienia orczycy zagrały pod szarozieloną skórą, gdy wprawiła w ruch uderzenie na odlew ku mknącej Taanie. Potężne grzmotnięcie minęło o milimetry głowę dziewczyny, gdy ta pochyliła się akurat, by ciąć orczycę w przelocie. Siła wystosowanego uderzenia zachwiała Shaar, gdy trafiło ono w próżnię, przez co ustawiła się idealnie pod cięcie miecza przeciwniczki. Muskularne uda Shaar przyozdobiły krwawe podwiązki, gdy Komarzyca przemknęła obok niej, ustawiając się jednocześnie w dystansie do orczycy na długość ostrza. Ta sapnęła tylko, jakby zirytowała ją upierdliwa mucha, szybko odzyskała równowagę i ustawiła się na wprost Taany, chwytając stylisko broni oburącz. Była przekonana, że przeciwniczka będzie kąsać i nękać, nie dając jej odpocząć, zatem przygotowała się do odparcia kolejnego komarzego ugryzienia.
No chodź, pchło — zadudniła Shaar. W jej głosie, choć brzmiał jakby dobywał się z samych trzewi świata, pobrzękiwała rozbawiona nuta. Najwyraźniej lubiła takie zabawy.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

60
Atak się udał, osiągnięcie po nim punktu w dystansie również, ale Taana nie objawiła po sobie tej chwilowej radości. Była już w pełni skupiona, świat zamknął się do obszaru między jej polem zasięgu a orczycy.
Walka, zwłaszcza na śmierć i życie, czyli ta najprawdziwsza, właściwa jej wersja, jest w gruncie rzeczy zawsze taka sama: należy zrobić wszystko, żeby przeciwnik zginął – a przynajmniej by został pokonany. Ale nauka walki kuniej ma kilka wspólnych dla wszystkich dhiratów punktów. Między innymi wyróżnia kilka – przydatnych zwłaszcza w edukacji – pól kontaktu. Dzieli przede wszystkim przestrzeń kuny ze względu na stopień ingerencji w analogiczne pole przeciwnika; jednostką tego podziału jest thaggan, czyli "świat"[*]. Pierwszy "świat" to obszar, ktory możesz zakreślić ramionami, obszar który musisz jako kuna chronić za wszelką cenę, niedostępny nawet dla najbliższych. Jeśli można cię bezkarnie dotknąć – to koniec. Drugi thaggan to ta część świata, do której masz bezpośredni dostęp swoim orężem (zatem różny co do promienia w zależności od długości oręża i indukowanego nią stylu walki); to jest obszar twojej potencjalnej władzy nad przeciwnikiem oraz obszar, w którym wpływ na świat poza pierwszym "światem" ma już charakter inwazyjny, zmieniający, wpływający na obiektywną rzeczywistość. Trzeci "świat" to świat orężem niedostępny (tzn. dostępny jedynie zmysłami), nad którym nie masz władzy, a z którego – zgodnie z duchem kunictwa – niewątpliwie wychynie zaraz jakiś przeciwnik, łaknący dokonać najazdu na twój drugi "świat". Lokalizacja czynności i intencji w poszczególnych światach jest dla kuny kwestią pewnej kalkulacji działań i dystrybucji intencji oraz energii (przy czym zasadniczo intencją jest śmierć, a energią – tzw. temgeriz: do pewniego stopnia kontrolowana wściekłość).[/akapit]

Otóż aktualny komfort w wycofaniu się Taany do trzeciego "świata" pozwalał jej na przyjęcie fizycznie postawy obojętnej, umysłowo zaś na pełnej koncentracji obserwacyjnej. Opuściła miecz, ale nachyliła się lekko, przypatrując się orczycy. Nic nie mówiła – pokonanie, nawet przez słowa, trasy na odcinku "pierwszy thaggan – trzeci thaggan" to zbyteczny wydatek energii i intencji. Z obserwacji wyszło jej, że nie trzeba na Shaar napierać, że ona oczekuje tego, by Taana spuściła ze smyczy złość i straciła czujność wskutek satysfakcji z zadania powierzchownych ran i chwilowych zwyciestw. Nie: Taana czekała na możliwość ataku na cały pierwszy świat orczycy, co uznala Taana z relatywnie trudne i warte uczynienia raz, a dobrze. Czy on nastąpi teraz, czy później – to się miało okazać.
Walka wyglądala, jakby trochę zwolniła. Komarzyca ruszyła powoli po okręgu, obchodząc przeciwniczkę od jej prawej strony, póki co spokojna w swoim dystansie. Skanowała wzrokiem grę mięśni, przypatrywala się ruchom dłoni zaciskającej drzewce maczugowatej pały, badała uśmiech czy inne grymasy. Krąg zacieśniała, chcąc trochę zniecierpliwić Shaar. W jej głosie pobrzmiewało rozbawienie, była chyba pewna swego – czyli swojej siły i przewagi fizycznej, tak ogólnie.
Kiedy Taana wskutek zacieśniania kręgu wokół obracającej się (chyba) za nią orczycy znalazła się w odległości dwóch kroków od granic ich drugiego świata – wystrzeliła. Znów nisko, w pochyle, tak, żeby orczyca zdążyła obliczyć sobie obszar celu i wziąć zamach. I w ostatniej chwili skręciła, zupełnie wypadła z obranej trajektorii. Tuż po pokonaniu granicy styku ich pierwszych światów – wypadła w prawo na odległość miecza, którego sztych skierowała w tym czasie ku Shaar...
Jeśli przeciwniczka zareagowała walką i wystosowała uderzenie, a jej udało się go uniknąć – pała powinna grzmotnąć w ziemię. To był moment Shaar bezbronnej, moment na krótkie pchnięcie, prawdopodobnie trafiające w bok, jeśłi wziąć pod uwagę obecną wysokość sztychu kuny.
Jeśli przeciwniczka nie zareagowała walką – sztych powinien razić ją w okolice brzucha, ale pewnie niezbyt ciężko, skoro w biegu. Cóż – być może szło o refleks i grę intencji w połączeniu z obserwacją intencji przeciwnika. Taana nie chciała teraz zadawać decydującego ciosu – chciała zobaczyć, czy Shaar reaguje na każdy jej ruch i z jakim refleksem. A gdyby przy okazji udało się ją maznąć – to tym lepiej. Niech krwawi z wielu ran, nawet drobniejszych – skoro tak lubi.


_____
*) uwaga etnolingwistyczna: źródłosłowem terminu thaggan jest słowo yggyn, które znacczy "świat" (w znaczeniu "to, co nas otacza – w sensie materialnym"). Nagłosowy morfem th- oraz przeniknięcie do wewnątrz rdzenia samogłoski -a- ma znaczenie "wycinek, dany fragmen", całość więc należałoby tłumaczyć jako "określony (z danych powodów) wycinek świata; obszar" (uwaga redakcji) :]
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”