Re: Dzielnica Rzemieślnicza

31
- W sumie to możesz przyjść wieczorem, teraz nie ma tu nic do roboty... - odpowiedział wzruszając ramionami i odpalając fajkę. Najwidoczniej po dokonaniu takiego aktu zezwierzęcenia trzeba było sobie zapalić, proste. Taana zatem wyszła udając się w kierunku wybrzeża.

Nietrudno było znaleźć wskazane przez Troka miejsce. W pewnym momencie można było mieć chwilę zawahania czy karczmarz przypadkiem jej nie oszukał, bo to miejsce było co najmniej zbyt oczywiste jak na pole nielegalnych walk. Klapa w podłodze była aż nadto widoczna, co wydawało się bardzo niecodzienne. I mogło dziwić dlaczego władze nic z tym nie zrobią, jednak scena która rozegrała się na oczach kuny kilka sekund później rozwiała jej wątpliwości. Oto pojawił się tu strażnik miejski, najwidoczniej jakiś nieopierzony. Ledwo wszedł do dzielnicy portowej chcąc tu najwidoczniej zaprowadzić porządek, a natychmiast został otoczony przez mieszkańców, którzy bardzo dobitnie pokazali mu co o nim myślą... Zeszła zatem do podziemi. Czy jednak zauważyła tam pole walk? A skąd... Kiedy tylko drabina się skończyła i dotknęła stopami mokrego podłoża nie widziała zupełnie nic, poza malutkim punkcikiem nad nią jakim była dziura którą tu weszła, a która teraz miała wielkość małej gwiazdki na nocnym niebie...

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

32
No! – Wreszcie coś udało się zrealizować w trybie zgodnym z założeniami. Taana pożegnała Troka skinieniem i ruszyła ostatecznie we wskazanym kierunku. W istocie – jawność wejścia do miejsca, gdzie za pieniądze prano po mordach, zdziwiła ją nie mało, a zdziwienie to rozwiała zaraz scena przepędzania, czy wręcz linczowania żołnierza, który odważył się wejść w tę okolicę...
Doprawdy... wspaniale to świadczyło o tej okolicy...

Kontynuowała więc swój pla bez przeszkód, dopóki nie mlasnęły jej podeszwy o kompletnie pogrążoną w ciemności breję na dnie jakiegoś kanału. O kanale byla mowa, fakt – ale nie o tak głębokiej ciemności! Kanały... no dobra: ale którędy teraz?
Z jedną dłonią ciągle na drabince spowolniła oddech, skupila się, nasłuchując. Oczy nie były jej teraz potrzebne, natomiast słuch – zdecydowanie. Badała słuchem przepastną ciszę wnętrzności miasta uważnie – nie bała się, po prostu chciała jak najsprawniej dostać się wreszcie w okolice podziemnego ringu. Oczywiście to, co mogła usłyszeć, mogło nie okazać się wskazówką, a na przykład bandą szczurów, przemierzającą swoje trasy...
Jeśli nasłuchiwanie nie pomogło określić kierunku – położyła obie dłonie na ścinie obbk drabinki i jęła posuwać się małymi krokami w lewo od niej, sunąc dłońmi po ścianie. Sprawdziła też czy oręż jest na swoim miejscu, odgarnęła kosmyki, który zdążyły dorosnąć jej już do linii brwi, i ruszyła na dotykowo-słuchowy rekonesans.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

33
Taana ruszyła wgłąb kanału szukając miejsca organizacji walk, gdzie mogłaby się dorobić, jednak po mniej więcej dwudziestu minutach wędrówki w górach ścieków, w smrodzie od którego powoli zaczynała boleć ją głowa, trafiła na ścianę. Poczuła wielki zawód, zaczęła już nawet oskarżać karczmarza o to, że wyprowadził ją w pole, kiedy nagle usłyszała kroki zbliżające się z jej lewej strony. W takich miejscach echo jest dość potężne i nietrudno coś takiego usłyszeć, a te kroki zdecydowanie były ludzkie... Do tego przez jej zamknięte oczy zaczęło przebijać się wątłe światło.
- A co ty tu robisz? - usłyszała znajomy głos. Był to jeden ze skrytobójców, którego spotkała w spelunie w Saran Dun, kiedy wyszła z więzienia i poszła tam odebrać sprzęt, ten który był przy tamtym brodatym magu, który wciągnął ją do Wolnych.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

34
Smród był najgorszym elementem tej żałosnej wędrówki, ale Taana nie utyskiwała. Nikt jej nie obiecywał łoża oprószonego platkami róży. Wcale też życie nie miało być ani bezpieczne, ani milusie. Więc i nie zdziwiła się ani przestraszyła, gdy kanał przyniósł echo kroków. Ciemność jęła ustępować zbliżającemu się ognikowi, ale postać wyrosła tuż przy niej bardziej nagle, niż się spodziewała.
Największym jednak zaskoczeniem była jej tożsamość... Trwało chwilkę – może za długą – zanium uzmysłowiła sobie skąd zna tego człowieka
– A ty po co chcesz to wiedzieć? – odbiła jego pytanie pytaniem i właśnie wtedy wreszcie skojarzyła, że jest to jeden z tych, którzy (kiedy to było! Chyba ze sto lat temu...) likwidował ludzi z rozkazu królewskiego. W sumie trochę się dziwiła, że ją poznał – wtedy miała długie poplątane włosy, teraz krótkie zwichrozne kosmyki zasłaniające najwyżej uszy czy brwi, wszak od brutalnego strzyżenia do zera rosły jej niewiele więcej niż miesiąc. – Szukam miejsca, gdzie można walczyć. – Postanowiła wyznać szczerze, bo i tak innych celów obecnie w życiu oficjalnie nie miała. – Mam na myśli walki za pieniądze. Pokierwoano mnie tutaj.
Mówiła spokojnie, ale starała się dostrzeć, czy mężczyzna ma broń – i jaką – oraz jakie zdradza zamiary. Sama nie była bezbronna, ale łapać się teraz za czuby (o ile taki plan zdradzałby mężczyzna) tutaj, w ściekach i ciemności, nie zamierzała. – To tam? Idziesz właśnie stamtąd?

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

35
Powierzchowność Taany zapadała w pamięć, o czym najlepiej świadczył fakt, że niemal obcy jej mężczyzna, w mrokach zalegających chyba najbardziej śmierdzące kanały na kontynencie, poznał ją pomimo czasu i zmian, jakie zaszły od ich ostatniego spotkania. Sposób, w jaki mu odpowiedziała, tylko utwierdził skrytobójcę w przekonaniu, że ma do czynienia z kuną.

Kiepskie miejsce na przechadzkę. — Wzruszył ramionami, wyrażając tym samym, że w gruncie rzeczy łajno go obchodzi, co dziewczyna tutaj robi. Był po prostu zdziwiony jej obecnością. — Chcesz walczyć? — Mierzył ją chwilę wzrokiem, jakby rozważając czy się nadaje. A może po prostu zdejmował w myślach z dziewczyny miarę na wypadek, gdyby szczezła tam, dokąd zmierzała. Wszak jej okupiona długiem u lichwiarza koszulka kolcza błyszczała w słabym świetle nowością. Namyśliwszy się widać dość, machnął na Taanę ręką. — Chodź. Tędy. — Odwrócił się do niej plecami i ruszył w kierunku światła, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę możliwości, że wbije mu nóż w plecy. On był u siebie, ona – zdecydowanie nie.

Po kilkudziesięciu krokach, które przebyli w ciszy ze strony mężczyzny, smród kanałów ustąpił innemu, niekoniecznie ciekawszemu, bukietowi zapachowemu. Taana mogła wychwycić w tym przebogatym ulepku krew i pot, wybijające się ponad wszystko inne. Gdy dotarli do źródła światła na końcu tunelu, oczom kuny ukazało się spore, choć ponure i mroczne pomieszczenie, które niegdyś pełniło zapewne swą pierwotną funkcję. Obecnie zaś głęboki, kamienny zbiornik był osuszony, a włazy, którymi kiedyś spływać musiały nieczystości – zabezpieczone metalowymi sztabami.
Sala zbudowana była na planie okręgu, w którego centrum znajdował się wzmiankowany wyżej zbiornik, pełniący teraz funkcję areny, natomiast dookoła, pięć metrów wyżej, rozlokowane były, jak w amfiteatrze, ławy na drewnianych rusztowaniach, wózki z jedzeniem, budki i namioty. Gdyby nie aura tego miejsca, smród, brud i niewybredne okrzyki, dochodzące z każdego zakamarka – Taana mogłaby pomyśleć, że przyszła na jakiś dziwaczny festyn. Sprzedawano przekąski w postaci pieczonych szczurów, węży, karaluchów wielkości ludzkiej pięści i innych karlgardzkich przysmaków, na ławach siedzieli rozemocjonowani gracze, a w drewnianych budkach siedzieli przyjmujący zakłady bukmacherzy. Część z namiotami zaś wyglądała jak mała osada, po której kręcili się – sądząc po ogólnej aparycji – zawodnicy, biorący udział w tych szlachetnych potyczkach, które tu uskuteczniano.

Jesteśmy na miejscu — rzekł mężczyzna. — W tamtej budce możesz się zapisać. — Palcem wskazał Taanie zbitą z kilku zbutwiałych desek norkę, w której siedział obrzydliwy tłuścioch, międlący w paluchach jak serdelki brzęczący mieszek. Ciągle oblizywał grube wargi i pocierał wolną ręką spoconą łysinę. W momencie, gdy dało się słyszeć potężne, głuche gruchnięcie, grubas wystrzelił do góry, jak z procy, a całe pomieszczenie wybuchło wrzawą mieszających się okrzyków triumfu i porażki. Okrzyków, które jednym niosły zysk, a drugim widmo długu. Taana wreszcie znalazła to, czego szukała – jaskinia hazardu i brutalnych walk stała przed nią otworem.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

36
Właśnie że idealne... – odparowała w myśłach na jego powitalną uwagę, ale – jak zwykle – okazało się, że nie trzeba dużo mówić, by uzyskać informację. Krótkie "Tędy" przyjęła jak swoje, ruszając za mężczyzną przez smród i ciemności.

Trzeba przyznać, że wnętrzności Karlgaardu zrobiły na Taanie wrażenie, gdy już dotarła tam, gdzie zamierzała. Istne miasto pod miastem! – mogłaby zakrzyknąć, gdyby nie wybito jej z głowy i serca odruchów zdradzających stan ducha. Ale i tak nie dało się tego wrażenia ukryć na twarzy – po prostu zapomniała się postarać zetrzeć z niej mimikę w postaci lekkiego uniesienia brwi i niejasneg uśĶiechu wepchniętego w kąciki ust.
Oprzytomniała wszelako zaraz, gdy mężczyzna wskazał jej budkę z zapisami. Ruszyła tam od razu, odczekała swoje w kolejce – o ile ochota w narodzie na pranie po pyskach była taka, że aż generowała kolejki – i ostatecznie stanęła przed oblechem.
– Zapisać się chcę – rzuciła mu na tyle głośno, by się przebić przez chwilowy tumult, gdy pierwotna jego fala powoli słabła. Ktoś przegrał – leży półżywy na kamiennym osuszonym dnie kloaki, a może nie takim znów suchym (przecież nikt tam ślicznie wieczorem nie szoruje podłoża i ścian...), a może leży nie taki znów półżywy, ale z roztrzaskaną czaszką... Zobaczy się, jak będzie. Taana czuła w żyłach i mięśniach naturę tego miejsca – natura ta dość sprawnie przywoływała okoliczności, w których spędziła siedem lat, i to począwszy od dziewiątych urodzin. Przejechała dłonią po twarzy, jakby wraz z potem chciała zetrzeć osad smrodu, i spojrzawszy ponownie na grubasa, dodała: – Wpisz "Taana". Jak to tu u was działa? Oręż się wybiera, losuje...? Czy na pięści? Zasady jakieś? Wpisowe?
Nie wyglądał na profesora akademickiego, więc wymieniła mu obszary swojego zainteresowania z wrodzoną lapidarnością i założywszy kciuki za pas zbierający w talii kolczą koszulkę, czekała na reakcję z nadzieją, że nie zajmie jej zbyt dużo czasu obicie kilku mord i wyniesienie z tych katakumb odpowiedniego zysku pierwszego z wielu tak zaplanowanych wieczorów.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

37
Kolejki nie było, a łysy grubas w pierwszej chwili w ogóle jej nie zauważył. Podobnie zresztą jak cała masa innych, kręcących się tutaj istot rozumnych. Być może przez niedostępność i nieoczywistość tego przybytku, gdy odnalazło się już do niego drogę – z miejsca stawało się swojakiem. Kimś, kto – skoro tu trafił – ma pełne prawo tutaj być. Nikt więc nie robił kunie trudności ani problemów, a gdyby zechciała poświęcić chwilę na obserwację, jasnym stałoby się dla niej też, że Arena jest miejscem, gdzie życie nie ma zbyt wielkiej wartości. Rządził tutaj pieniądz i niskie instynkty.

Jedyna zasada — wysapał, zauważywszy ją wreszcie grubas — to brak zasad. — Rozciągnął grube wargi w obleśnym uśmiechu i zaraz je oblizał. Potarł czerep, zmierzył kunę wzrokiem, po czym wygrzebał skądś kawałek szatańsko uświnionej, czerwonej szmaty i rzucił ten ochłap Taanie.
Jesteś tu nowa — bardziej stwierdził, niż zapytał. — Pierwsza walka jest ku uciesze publiczności. Walczysz, żeby się zaprezentować. Później... — oblizał się znowu — pogadamy, jak przeżyjesz hehe... Pilnuj opaski. Jeśli spadnie – przegrałaś. Nawet, jeśli twój przeciwnik będzie leżał na glebie z przetrąconym karkiem. Zrozumiałaś? — Nie czekając na odpowiedź Komarzycy, grubas pstryknął palcami i wnet przy jego boku pojawił się mały obdartus. Bukmacher szepnął mu coś na ucho, wskazując palcem Taanę i gdzieś w stronę namiotów, po czym dał komuś znak ręką.
Pchła zaprowadzi cię do klatki — rzekł do niej grubas, po czym zupełnie utracił zainteresowanie jej osobą. Zawołał jakąś dziewkę, nakazując jej przyniesienie sobie dwóch, ociekających tłuszczem karaluchów na patyku i po raz nie wiadomo który w swoim życiu – oblizał wargi.

Mały, na oko ośmioletni, chudy chłopak pociągnął Taanę za koszulę i gestem nakazał podążać za nim. Jeśli kuna poddała się jego woli, po kilkudziesięciu krokach dotarła w okolice niebosko uwalanych i jeszcze gorzej pachnących – namiotów. Tam miała pełen przegląd zakazanych gęb rodem z najwymyślniejszych koszmarów. Większość była zdeformowana i zaleczona, co pozwalało dziewczynie domniemywać, że są stałymi bywalcami tutejszych walk. Albo tacy się już urodzili. Nie każdy musi być zaraz pięknisiem, prawda? Widziała pośród nich też kilka, mogło by się zdawać, świeżynek – takich, jak ona. Zarówno płeć, wiek, jak i rasa były tu tak zróżnicowane, że zaczęło się biednej kunie mienić w oczach.
Pchła pokierował ją jednak kawałek dalej, ku środkowi pomieszczenia, wskazując palcem, by weszła na podest, delikatnie wysunięty nad otwór zbiornika, na którego dnie rozgrywały się walki. W tej samej chwili dwóch rosłych orków, napinając potężne mięśnie, pracowało przy kołowrocie, windując wielką, metalową klatkę, w której znajdowali się uczestnicy ostatniej potyczki. Jeden z nich stał, prężąc muskuły, rycząc i potrząsając pięściami, podczas gdy jego oponent leżał nieruchomo na deskach, a z ust, oczu i uszu sączyła mu się krew. Trudno byłoby stwierdzić jednoznacznie, czy żyje, ale nawet jeśli – długo będzie do siebie dochodził.

Gdy klatka została wyciągnięta do góry, wyszedł z niej zwycięski mężczyzna, potrącając Taanę, nawet jej nie zauważając. Ociekał krwią i potem, wciąż pałając żądzą mordu. W głębi, pośród namiotów, już na niego czekano z flaszkami i gratulacjami, a wynędzniałe damy do towarzystwa prężyły dumnie, co jeszcze najlepszego miały. Nieprzytomnego delikwenta wyciągnięto za szmaty i rzucono byle gdzie, a kunie wskazano klatkę. W tej samej chwili podszedł do niej nijaki facecik, ubrany wyjątkowo – w jego mniemaniu – wytwornie, bo w wyświechtany, niegdyś pewnie czerwony, dublet i zupełnie niedopasowane do tego płócienne nogawice. Na stopach miał jednak nowiuśkie, skórzane ciżmy, a w wybrakowanym uzębieniu dało się dojrzeć złoty błysk. Spojrzał na Taanę beznamiętnie.
Witamy na Arenie. Walczysz czym i jak chcesz. Wygrasz – będziesz mogła zarobić. Przegrasz – skończysz pewnie jak ten, tam — wskazał za siebie, nie oglądając się nawet na ostatnią ofiarę. Wziął od kuny skrawek czerwonej materii i mało delikatnie zawiązał na jej prawym ramieniu, po czym pchnął dziewczynę w kierunku „windy”.
Powodzenia — powiedział jeszcze za jej plecami. Gdy się odwróciła po wejściu do klatki, przed oczyma ujrzała swojego przeciwnika, wepchniętego zaraz za nią, by razem zjechali na dno zbiornika i wytłukli z siebie nawzajem życie. Klatką szarpnęło i ruszyli w dół.

Sssajebię cię! — syknął jej w twarz, zraszając ją kropelkami śliny, wydostającej się przez niewąską przestrzeń w pierwotnym miejscu występowania przedniego uzębienia. Wyglądał na takiego, co brak mu piątej klepki i aż dziw brał, że nie rzucił się na kunę jeszcze w klatce. Wygolony po bokach łeb zwieńczał czub – usztywnionych Hyurin wie czym – włosów. Był wysoki, niemal jak Taana, żylasty i cały pokiereszowany – zarówno na twarzy, jak i na ciele. Ubrany tylko w obszarpane portki, dzierżył w rękach łańcuch, którym teraz miał owiniętą także szyję. Wyglądało jakby się podduszał, pociągając za końce, a to z kolei – nakręcało go jeszcze bardziej.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

38
"Jedyna zasada – brak zasad"? To też znała, i to też świetnie wpisywało się w klimat wspomnień z dzieciństwa. W odpowiedzi na dość zdawkowe pytanie tłuściocha kiwnęła tylko głową, przyjmując czerwoną szmatkę.

Po tym, co zobaczyła dalej, prowadzona przez tego malca, można było mniemać, iż całe drugie Karlgaard istnieje pod powierzchnią tego pierwszego. Taana rozglądała się najpierw czujnie, ale potem po prostu ciekawie. Nawet chłopaczek zresztą przyciągnął jej spojrzenie, a na moment w konsekwencji również myśli. Ile miał lat? Mniej więcej tyle, co ona, gdy trafiła w miejsce będące pewnego rodzaju analogią tego tutaj. Kolejną myślą było, iż gdyby miała powtórzyć ten etap życia mogąc wybrać między tym podziemiem a zagrodą na łezce – nie wahałaby się ani sekundy przed wybraniem zagrody. Choćby z powodu dostępu do świeżego powietrza...
Ale była tutaj, i teraz, i musiała uznać to środowisko za absolutnie własne, jeśli chciała wyjść stąd o własnych siłach – i dziś, i każdym kolejnym razem. Wciągnęła więc w płuca jak najgłębiej potężny haust otaczającej jej atmosfery i wypuściła w momencie, gdy dotarła do podestu.
– Pchła, tak? – nachyliła się jeszcze nad chłopaczkiem, chwytając go lekko za ramię.– Jestem Taana. Dorośli... dobrze się tu troszczą o ciebie, m?
Rzuciła to pytanie głosem mającym łączyć w sobie w miarę życzliwe nastawienie i pewną surowość starszej osoby, żeby poczuł konieczność odpowiedzenia sprawnie i szczerze – ale nie czekała na tę odpowiedź nachylona; może chciała mieć pretekst do przekazania komuś swego miana... Wyprostowała się, wpatrując w klatkę i jej transportowaną po walce zawartość, strzelając sobie kostkami dłoni. Zwłaszcza zainteresował ją stan leżącego przegranego – dlatego pewnie nie zdążyła zauważyć, że stoi zwycięzcy na drodze. Lekkie potrącenie – nic takiego w tłumie – ale Taana powidła za nim pwzrokiem, dopóki nie zakryły go inne plecy oraz zasłużona chwała. A kiedy się odwróciła z powrotem, witał ją już błazen w czerwonym dublecie.
– Tak – sapnęła tylko w niejasnej odpowiedzi na jego skrócone zasady i wkroczyła do klatki, by spotkać po chwili swego najbliższego przeciwnika...
Otarła z twarzy kropelki woniejącej zwierzęciem śliny i, korzystając z jego bliskości, zajrzała temu zwierzęciu w oczy – żeby sprawdzić, czy zobaczy tam siebie. Gość wyglądał na upośledzonego narwańca – to dobrze. To lepsza ewentualność, niż sprytny pewny sweego taktyk.
Widząc, jak się podnieca do agresji podduszaniem, wyskakując przed nim z klatki rzuciła mu – Mocniej! – i poczekawszy tylko aż postawi pierwszy krok na poczerniałych (i gdzieniegdzie pewnie śliskich) od wydzielin kamieniach, przystąpiła do ataku natychmiast.

Miecz wyciągnęła z pochwy jeszcze odwracając się ku niemu i wyjściu z klatki, a w tym półobrocie (niemającym na celu głupich popisów, po prostu wymuszonym kinetycznie w tej sytuacji i pomagającym w zaskoczeniu) nadała mieczowi dodatkową siłę, kierując ostrze ku korpusowi łańcuchowego kundla – była szansa, że będzie miał ciągle przynajmniej jedną dłoń przy szyi, oraz że w ćwierć oddechu po wylądowaniu windy nie zdąży jeszcze odwiązać łańcucha jako oręża. Bez emocji, precyzyjnie gdzieś pod mostek, na lekko zgiętych kolanach, z lewą ręką uniesioną odruchowo dla zrównoważenia siły odśrodkowej wiedzionej sztychem miecza. Skupiony umysł, skupione ciało, skupiona wola – jęły splatać się, pompowane adrinaliną, w zwarty, bezlitosny mechanizm.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

39
Gdy Taana zatrzymała chłopaka i zadała pytanie, ten najpierw uśmiechnął się do niej i kiwnął głową, by za chwilę wzruszyć ramionami, co mogło oznaczać, że nie dbają o niego wcale albo, że jest mu to obojętne. Widząc jednak, że dziewczyna oczekuje chyba zwerbalizowanej odpowiedzi, otworzył usta, by mogła zobaczyć powód jego małomówności. Pchła miał urżnięty język, ale nie wydawał się być tym jakoś specjalnie zmartwiony. Uśmiechnął się do niej raz jeszcze i czmychnął, gubiąc się w tłumie.

Podczas krótkiej przejażdżki klatką na dno zbiornika (w wyśmienitym towarzystwie) mogła Taana podziwiać solidność konstrukcji, a także zwrócić uwagę na mało pokrzepiający fakt, że winda jest jedynym sposobem na wydostanie się z tej studni. Kamienne ściany były bowiem gładkie, jakby je ktoś szlifował, a do tego pokryte wilgocią i szlamem. Na całej głębokości dołu i po jego obwodzie rozlokowano żelazne uchwyty z kopcącymi pochodniami, by doświetlić widowisko. Dno o średnicy około dziesięciu metrów wysypano zaś piachem, zapewne ze względów praktycznych. Krew i inne wydzieliny wsiąkały w grubą warstwę podłoża razem z życiem pokonanych pechowców, oszczędzając prowadzącym ten interes sprzątania.

Kuna wystrzeliła z klatki jak z procy, od razu przechodząc do rzeczy, gdy tymczasem jej przeciwnik był łaskaw zastosować się do zaczepki słownej dziewczyny. Wykrzywiając gębę w szczerbatym grymasie chorej ekstazy szarpnął za łańcuch, aż oczy wyszły mu z orbit. Choć wyglądało to groteskowo – jak zresztą całe jestestwo świra – błędem byłoby zakładać, że gość nie ogarnia, co się wokół niego dzieje. Wyskakując za Taaną – zdawać by się mogło – wprost na ostrze jej miecza, płynnie przeszedł w miękki przewrót tuż pod nim, kończąc ruch jakieś dwa metry od prawej flanki dziewczyny. Okręcając się na pięcie, wciąż w przysiadzie, zdjął z siebie łańcuch i posłał jej dziki uśmiech.

No chodź sssuko! Blisssna ma tu coś dla ciebie! — Gest w okolicy pasa nie pozostawiał wątpliwości, co do natury oferowanego podarku. Gdzieś ponad ich głowami rozbrzmiały gremialne okrzyki aprobaty i zachęty, mieszające się z jękiem wciąganej do góry klatki. Duszne, smrodliwe powietrzne przeszył głos, zapowiadający kolejną walkę.
Ostatnio zmieniony 01 sty 2019, 19:44 przez Juno, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

40
Taana nie martwiła się tym, że idiota nie okazał się tak naprawdę całkowitym idiotą. Zdołał uchylić się przed jej sztychem, zdążył przenieść łańcuszek z poziomu fetysza do poziomu narzędzia – choć to nie musiało chyba w jego przypadku pozostawać w sprzeczności. Najwyraźniej jednak należał do tych zwyrodnialców, którzy lubią ból, zatem należało liczyć się z tym, że unikanie kontaktu za wszelką cenę to nie jest jego sposób walki. Sama też nie miała na celu unikania kontaktu. Kontekst plugawej areny, zapach krwi, śmierci i brutalnej przemocy oraz głęboko wuczone instynkty i mechanizmy reakcyjne w tym momencie kończyły właśnie proces utożsamienia z tym miejscem. Umysł zaczął pracować inaczej, zmysły skupiły się na walce i na jej perwersyjnym, sado-masochistycznym pięknie, którego niektórzy w bezpiecznej wersji doświadczają, odnajdując rozkosz w obserwowaniu walki dwóch drapieżników.
Dobrze więc...

Stanęła w dość szerokim rozkroku na znacznie ugiętych kolanach, pochylona, patrząc spode łba, z obojgiem ramion opuszczonymi niemal luźno, kołyszącymi się przy bokach, żeby zupełnie uniemożliwić przeciwnikowi przeczucie kierunku i docelowego punktu ataku. Nabrała powietrza pełne płuca, posłała sugestywnie dostrzegalne, acz krótkie spojrzenie w punkt, który miał pewnie na myśli.
– Dobra. To przestań się bawić łańcuszkiem i po prostu pokaż – rzuciła mu na tyle tylko głośno, żeby usłyszał ją mimo wrzawy, i wybiła się z prawej stopy, by dzielące ich dwa metry, obliczone na dwa kroki, pokonać jak najszybciej. Zaczęła wyprostowana – aby ustawił łańcuch (o ile chciał już go użyć) do ciosu w górną połowę jej ciała, lecz na drugim kroku dała gwałtownie nura poziomym skokiem-ślizgiem, z lewą stopą prowadzącą a mieczem w poziomie. Celem było znalezienie się poniżej przewidywanej płaszczyzny ruchu łańcucha, dostęp do dolnej połowy ciała Blizny i przejechanie ostrzem po udach, pasie, a najlepiej (jeśliby się obrócił ku niej, jak sugerowała kinetyka osoby zamachującej łańcuchem) – samym kroczu – oraz zakończenie tego skoko-ślizgu tuż za nim, w podparciu lewą dłonią, zgiętym prawym kolanie, obrócona ku niemu twarzą, gotowa do padu lub wlaśnie powstania, w zależności od tego, jaką trajektorię będą miały łańcuch i rozumowanie zwyrodnialca.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

41
Blizna zaśmiał się, co zabrzmiało jak obrzydliwy gulgot, po czym wstał z przysiadu, przyjmując postawę podobną tej, w której ustawiła się kuna. Pochylony, na rozstawionych nogach, trzymał końcówkę łańcucha prawą dłonią, podczas gdy dłuższy koniec spoczywał w lewej, wprawiającej go w ruch kołowy. W momencie, gdy Taana wystrzeliła do przodu, Blizna machnął łańcuchem. W pierwszej chwili ona mogła sądzić, że celował w górną część jej ciała, on zaś, że dziewczyna przypuszcza frontalny atak. Tymczasem celem łańcucha była broń kuny, a ona sama w mgnieniu oka zmieniła pozycję, przechodząc do parteru.

W efekcie Taana oberwała solidnie w twarz, co wybiło ją nieco z rytmu i zamroczyło na moment, a Blizna otrzymał kolejną szramę do kolekcji, bo ostrze dziewczyny przejechało po prawym udzie miłośnika podduszania. Brudna, poszarpana materia jego spodni rozkwitła czerwienią, a z gardzieli wydobył się ryk wściekłości. Odwrócił się w stronę dziewczyny, biorąc zamach zza pleców, by przyłożyć jej, gdy ta wciąż była przy ziemi.

Już i tak paskudną gębę Blizny wykrzywił grymas szaleństwa. Na widok pierwszej krwi rozległ się ryk tłumu powyżej. Publiczność była najwyraźniej ukontentowana szybkim przejściem do sedna sprawy. I czekała na więcej.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

42
Wziąć rozkołysanym łańcuchem w twarz to żadna przyjemność (no, może pominąwszy takich, jak sam pan Blizna) – Komarzycę nieźle zamroczyło, przy tym odebrało radość bezpośredniego stwierdzenia sukcesu (częściowego, ale zawsze) jej ataku – dowiedziała się o tym względnym sukcesie z reakcji tłumu, która też pomogła jej otrzeźwieć. Lądowanie po skoku zakłóconym łańcuchowym ciosem też wyszło tak sobie, Taana bynajmniej nie odnalazła się po nim w oczekiwanej pozycji, ale to nie zwalniało jej z działania. Pozbierała się szybciutko, starając się zepchnąć na dno świadomości rwący ból kości jarzmowych i potylicy – nie czuła chyba krwi w ustach, o stanie nosa nie potrafiła jeszcze nic rzec, bo czucie w tym rejonie odbierał jej ból kości policzkowych, spodziewane na na twarzy siniaki nie miały teraz znaczenia. Pozostawała w niskim przykucu, obserwując uważnie jego ruchy. Zamach zza pleców ułatwiał szybką decyzję: rzuciła się do przodu, prosto na Bliznę, tak by znaleźć się tuż pod i między jego rozstawionymi dla równowagi nogami, kiedy on będzie właśnie posyłał łańcuch w ciosie. Wiedziała – zwinniejsza (raczej) i niższa (to widać) od niego – że jeśli uda się zakończyć wyrzut klęcząc na obu kolanach i goleniach, odchylić maksymalnie do tyłu z mieczem jednocześnie podanym do sztychu – to powinna zdołać dziabnąć skurkowańca w krocze, samej najwyżej zbierając resztki ciosu powracającym łańcuchem w plecy. Niech sztych dosięgnie punktu żywotengo – jeśli to się uda, następny krok na razie może jej być obojętny. Byle zaatakować w dobrym momencie i wówcas błyskawicznie, wkładając całą siłę w sprężystość i uwagę w celność. Z ofiarnością Taana w walce nie miała problemu.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

43
Kuna rzuciła się do przodu, kończąc sus na kolanach i goleniach, między rozstawionymi nogami Blizny nim ten zdążył posłać w nią rozpędzony bat z metalowych kółek. Poczuła podmuch trzepnięcia za plecami, a nozdrza i usta wypełnił jej piach. Naraz zatkał ją kurz, zabrakło oddechu, lecz nie opuściła ostrza ani nie zmieniła trajektorii cięcia. Trafiła dokładnie tam, gdzie chciała, po czym zaniosła się duszącym kaszlem.
Uderzenie łańcucha było jednak tak mocne, że kurz wzbił się o wiele wyżej i dosięgnął również samego mężczyzny. Blizna zachłysnął się dokładnie w momencie, gdy Taana przejechała mu ostrzem po wewnętrznej stronie lewego uda i zatoczył do przodu, targnięty kaszlem, siłą uderzenia i – niezrozumiałym jeszcze – bólem w okolicy krocza. Po nodze polała się jucha, jakby ktoś odkręcił zawór. Materia spodni przesiąkła w jednej chwili, Blizna spojrzał nierozumiejącym wzrokiem w dół, a później na Taanę.
Ty ssszmato... — wystękał. Zatoczył się znowu, lecz zaraz gębę wykrzywił mu paskudny grymas, łańcuch owinął sobie wokół dłoni i rzucił się na kunę, krzycząc:
Sssdychaj!
Gdzieś w górze tłum szalał z radości.
Obrazek

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

44
Napięte zmysły łapały wszystko, mieliły w papkę i wstrzykiwały w mózg tylko proste sygnały: udane cięcie, kurz, szczypiące oczy, prawie oślepnięcie, tumult, wrzawa, utrzymanie równowagi, na kolanach: konieczność umknięcia – rwie ból w poprzek twarzy – krzyczą – on zaraz się odwróci – o ile ustoi – zatem musisz być szybsza... – no to wstawaj, Taana – "Taana – wstawaj!!"
Z dłonią zapartą o pył wstała z klęczek – ba: niemal wskoczyła na stopy: wybicie ze zmianą kierunku, dwa kroki w bok, obrót, już w pozycji, schylona, kolana lekko zgięte, miecz opuszczony, ale gotowy, lewa ręka uniesiona dla balansu... Teraz dopiero zobaczyła go dokładniej, zakrwawiona noga, grymas na ryju – ale tylko przez ułamek chwili. Blizna ruszył po zemstę.
Uskoczyła – szybko, sprężyście, choć mogłaby może szybciej i sprężyściej (ta koszulka kolcza... czy nie krępuje trochę ruchów, nie zmienia wyczucia balansu? a na co jej teraz gdy przeciwnik bez ostrza?) – i tak zaskoczona jego sprawnością mimo poważnej chyba rany. Nie ignorować. Nie lekceważyć, nawet zaślinionego idioty. Nie pora na igranie z ofiarą. Jeśli unik się udał – cięła. Natychmiast po odzyskaniu pozycji i cześćiowo balansu – cięła poziomo, tym razem wysoko, w zasadzie czemu nie odrąbać mu łba? Jakoś trzeba ochrzcić ten nowy miecz.

Re: Dzielnica Rzemieślnicza

45
Kuna uskoczyła szybko i sprężyście, lecz nie wystarczająco, by zupełnie uniknąć kontaktu z rozpędzonym ciałem Blizny. Zabrakło dosłownie milimetrów. Owinięte łańcuchem pięści mężczyzny zahaczyły i szarpnęły w tył lewe ramię dziewczyny, którym balansowała ciało. W efekcie poziome cięcie wymierzone, by pozbawić Blizny jego pustego łba poszło krzywo, kąsając go tylko w bark.
Drogę przejścia mężczyzny znaczył krwisty szlak lejącej się po nodze posoki. Mimo to świr nie dawał za wygraną, jakby uszkodzenie tętnicy udowej było ledwie chwilową niedogodnością. Rzucił się całym ciałem w kierunku wybitej z rytmu kuny i powalił dziewczynę na ziemię. Miecz wypadł Taanie z rąk, a siła upadku wypchnęła z płuc powietrze. Krwawiący jak świnia w rzeźni Blizna podniósł się na kolana zaskakująco żwawo i usiadł okrakiem na dziewczynie, by w tej pozycji przejść do sedna ich starcia. Szczęściem (a może nieszczęściem?) dla niej nie wyglądał na takiego, który chciałby skończyć walkę poprzez zdarcie opaski z jej ramienia. W małych, kaprawych oczkach mężczyzny płonęło szaleństwo. Blizna poluzował oplot łańcucha i miał zamiar złożyć jego chłodny pocałunek na gardle Komarzycy w miłosnym niemal akcie wyciskania z niej życia.
Miecz kuny leżał w piachu, jakieś dwadzieścia centymetrów od jej dłoni. Wokół unosił się pył, dym z kopcących pochodni też nie poprawiał sytuacji. Duszna i smrodliwa atmosfera tężała coraz bardziej, a leżąc na plecach mogła Taana poczuć się jak wrzucona na dno studni moneta – nieruchoma i skazana na zapomnienie, choć przez chwilę będąca nośnikiem życzenia szczęścia dla tego, który ją w tę głębinę wrzucił. Tylko, że ona sama tu wlazła, więc wypadałoby też i wyjść.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”