Re: Rezydencja Lorda Casimira

46
-Słowo to za mało, by dla niego ryzykować życiem bliskich. Ty byś ryzykował?

W tych słowach było wiele jadu, jak również tej specyficznej dla postawionych pod ścianą mieszanki determinacji i strachu. Sukkub nie żartował i najpewniej nie kłamał, to Mak'si mógł stwierdzić. Zauważył także, że Micheleto także gdzieś przepadł. Cóż... Może gdzieś teraz rozmawiają z Walterem jak starzy znajomi.

Ingrid z kolei razem ze zmianą ubioru zmieniła także swoje nastawienie. Dostojny, drobny krok zastąpiła pewnym stąpaniem, ruchy stały się mniej ozdobne, a sama otaczająca jej osobę aura arystokratycznej władczości przekształciła się w dominację i bezwzględność. Spojrzała na maga nie ciepło, jak wtedy przy stole, a tym zimnym wzrokiem, jakim traktuje się normalnie robactwo.
-My robimy? My nic nie robimy. JA robię. Przejmuję całą sprawę, a ty nie będziesz się nią więcej zajmował.

Wzięła w rękę mały, wiklinowy stoliczek, przestawiła go na środek wymalowanego kredą okręgu i postawiła nań trzymaną w drugim ręku szkatułę. Nie otworzyła jej jeszcze.
-Nie skontaktujesz się z moją córką, nie dowiesz o toku śledztwa, ani o stanie Liss. Nie zbliżysz się do niej więcej, ani jej nie zobaczysz. Zaniesiesz też do swoich przełożonych moją ofertę dotyczącą floty handlowej. -spojrzała na sukkuba- Micheleto tradycyjnie zastosował zbytek przezorności. W końcu i tak nie masz gdzie uciec, a u mnie możesz liczyć na ochronę swoją, jak i najbliższych. Choć to nie wygląda, jesteś bardziej naszym gościem.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

47
Spojrzałem najpierw zdziwiony, a potem rozwścieczony na Ingrid. Znalazłem się przed nią błyskawicznie za pomocą mej Sztuki i spojrzałem głęboko w oczy.
- Czy ja wszystko dobrze usłyszałem? - wycedziłem przez zęby - Ingrid. Nie jestem twoim pieprzonym pachołkiem. - Powietrze wokół mnie stało się dość ciężkie. Wyczuć można było, że coś jest nie tak. Zazwyczaj ludzie, szczególnie Ci niemagiczni mieli problemy z oddychaniem. Słabsze umysły potrafiły nawet paść na ziemię. Od podłoża zaczęły unosić się w górę losowe, małe fragmenty podłogi. - Skontaktuję się z kimkolwiek będę chciał, dowiem się to, co chcę wiedzieć, zbliżę się do kogo mam ochotę. I co najwyżej MOGĘ zanieść tą ofertę. - spory kawał kamienia uderzył w sąsiednią ścianę - I tak. Co MY zrobimy bo mi na kimś ZALEŻY. Kogo nie mogłem uchronić przez KŁAMSTWA i BRAK ZAUFANIA. Czy wyraziłem się dostatecznie jasno? - pozostałe okno rozpieprzyły się w drobny mak. Lepiej mnie nie denerwować.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

48
Ingrid spojrzała na Mak'siego lodowato. Też była wściekła, lecz na swój nieco inny, kontrolowany sposób. Widocznie gniew się równoważył, gdyż kobieta chyba nie odczuła wpływu czegokolwiek.
-Spędziłeś ze mną ledwo kilka tygodni. -cedziła przez zęby- Dałeś mi obietnicę innego życia, a potem porzuciłeś mnie jak starą zabawkę i uciekłeś do innej. Łamałeś mi serce za każdym razem, kiedy brałeś kolejną kobietę, nie tylko mi zresztą. Widziałam listy kiedy tylko docierały, razem z wieściami o twoich kolejnych podbojach. Ociekające seksem, lubieżnością i niczym więcej. Nawet w listach miłosnych nie wspominałeś o niczym innym, jak o kolejnej okazji do pieprzenia się.

-Kiedy Liss podrosła i dowiedziała się o tobie...
-stopniowo podnosiła głos- Chciała odzyskać głos, żeby móc wykrzyczeć ci w twarz swoją pogardę, więc nawet nie mów mi o byciu jej ojcem. Ona już go nie ma, zaginął na morzu dwa lata temu. Jesteś i byłeś dla nas jedynie miłym snem, dawcą nasienia, nic poza tym. I niczym więcej nie będziesz jeżeli nie udowodnisz, że jesteś coś wart. CZY TO JEST JASNE?!

Re: Rezydencja Lorda Casimira

49
- Nie uciekłem do żadnej innej do jasnej cholery! Podróżowałem, zwiedzałem świat, a listy były przechwytywane, jeśli już zapomniałaś! W dodatku czego kurna oczekiwałaś od dziewiętnastoletniego szczyla. W dodatku jakie listy o moich podbojach? O czym ty pieprzysz? Żadnych takich nie pisałem! Po cholerę miałem je pisać? I nie mówię nic o byciu ojcem. - zacząłem się drzeć a obok niej przeleciał sporej ilości głaz, który zburzył kawałek ściany - NIE BYŁEM OJCEM. NIE WIEDZIAŁEM NIC. NIE MIAŁEM KU TEMU PIERDOLONEJ OKAZJI PRZEZ WASZE PIEPRZONE INTRYGI. PRZEZ JEBANY BRAK ZAUFANIA. STRACIŁEM LATA Z ŻYCIA SWOICH DZIECI. NIE MOGŁEM PATRZEĆ JAK STAWIAJĄ PIERWSZE KROKI, MÓWIĄ PIERWSZE SŁOWA. WIĘKSZOŚĆ MNIE TERAZ NIENAWIDZI. WIESZ JAKIE TO JEST KURWA UCZUCIE - musiała się odsunąć przez delikatną falę uderzeniową, która przeszła przed podłogę. Rozwalił się większy kawałek ściany - I NIE MUSZĘ NIC CI KURWA UDOWADNIAĆ. MAM TO GDZIEŚ. OBCHODZI MNIE TYLKO URATOWANIE MOJEJ CÓRKI, CZY SIĘ KURWA ZROZUMIELIŚMY?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

50
Znów to spojrzenie jakim traktuje się karalucha. Tym razem słowa były ciche. Niepokojąco ciche. I trafiały jak sztylety tam gdzie trafić miały.
-Wiesz co się dzieje, kiedy w łonie rozwija się takie dziecko jak Lissandra? Wysycha. Całkowicie i nieodwołalnie. Wiele kobiet przypłaciło poród życiem, wiele wydało na świat potwory niezdolne do życia, a inne same odebrały sobie życie na wieść, że nie urodzą już nic więcej po tej łuskowanej kreaturze z kołyski, a niejeden mąż opłakuje swoją żonę. Złamałeś serce wielu, uczyniłeś swoimi wrogami wieszcze więcej. Mogłeś tego uniknąć, ale przez całe życie nawet chwili nie poświęciłeś na obejrzenie się za siebie. Przez długi czas czekałam na list z prostym "jak się czujesz". Odpowiedziałabym i napisała o wszystkim. Nie doczekałam się jednak, kolejny raz zawiodłeś nawet nie jako ojciec, a jako człowiek.

Wzięła w dłonie szkatułkę i odwróciła się na pięcie, a następnie przeszła parę kroków wciąż mówiąc. jakiś losowy podmuch manifestacji gniewu Mak'siego trafił kobietę i natychmiast się rozwiał.
-Widzisz, nie jesteś nawet w ułamku tak zapobiegliwy jak ja, ani poza pieniędzmi ojca nie masz jakichkolwiek atutów. Mówiąc językiem szachów grając ze mną mniej znaczysz niźli samotny król przeciw pełnemu kompletowi. Nie reprezentujesz sobą niczego, co choćby odrobinę może mi pomóc znaleźć Liss, a wręcz byłbyś mi kulą u nogi.

Odwróciła się. Tym razem było w tych źrenicach to coś, tryumf, lecz w specyficznej odmianie. Taki sam błysk w oku miało dziecko, które po wielu próbach nauczy się wiązać buty i z poczuciem wyższości patrzy się na młodsze rodzeństwo.
-Dlatego... nie, nie zrozumieliśmy się. Nie zdołasz mi się przeciwstawić, nie masz dość władzy Jeśli będziesz jej szukał, to tylko pod moją kontrolą i tylko kiedy ja tak powiem. Nie uczynisz w jej kierunku choć jednego gestu bez jej aprobaty, bez jej zgody nie ujrzysz mojej córki na oczy nigdy więcej. Jeżeli się nie dostosujesz, zniszczę cię.

Dalej też mówiła, lecz coś zupełnie niezrozumiałego. Generalnie Mak'siemu zdawało się że Ingrid bełkocze, lecz po chwili poczuł bolesne dla jego oczu światło. Mak'si nawet nie zauważył, że w trakcie awantury wszedł do narysowanego przez Micheleto kręgu i właściwie przez swoje postępowanie sam wpędził się w pułapkę. Teraz ta nieodczytywalna dlań plama kredy zdawała się byś magowi wroga. Część znaków zabłysnęła tak oślepiającym światłem, że odruchowo zamknął powieki. Tutaj jeszcze próbował uciec i zdał sobie sprawę z nieprzyjemnego faktu- krąg egzorcysty przepuszczał demony jedynie do środka. Zaraz po błyskach przyszedł upiorny wrzask, jakby kogoś obdzierano żywcem ze skóry, tylko wielokrotnie gorszy. Gdyby wiedział co to błędnik, to prawdopodobnie mógłby go obwinić o upadek w tym momencie, lecz najgorsze przyjść miało zaraz potem. Strach. Tak wielki, że fizycznie przygniatający, wtłaczający się w każdy nerw ciała, zatrzymujący krew w żyłach i blokujący jakiekolwiek myślenie. Chciał uciec, lecz nie był zdolny się ruszyć choć o cal, próbował nie słyszeć i nie czuć, lecz jego umysł został w jednej chwili rozbrojony. Następne wydarzenia pozostały dla niego tajemnicą, którą być może kiedyś będzie dane mu odkryć.

Było już jasno. Nie wiedział ile tak leżał, po otworzeniu oczu ujrzał Ingrid siedzącą na fotelu, z naładowaną kuszą w ręce i tą dziwną szkatułą obok. Obok niej stał nie tak dawno przecież pojmany, a teraz wolny i do tego uzbrojony w rodowy miecz vas Kalgard sukkub, zaś do kominka przykuty był kajdanami Casimir, który pewnie był równie zapobiegliwy jak jego syn i bez namysłu rzucił się ratować potomka. Kupiec w każdym razie wyglądał na zrezygnowanego i nie szukał sposobu by się uwalniać. Inkwizytorów nadal nie było widać. Szybka i dość oczywista próba przerwania kręgu... Nie, linie nie chciały się dać zetrzeć, a magia z niego jakby... uciekła.

Pani sytuacji ponownie patrzyła na niego z nieskrywaną pogardą.
-Nie zbliżysz się do Lissandry i zaniesiesz moją ofertę do Oros. Zrozumieliśmy się?

Re: Rezydencja Lorda Casimira

51
Ból. Ogromny ból. I następująca po nim pustka. W wielu religiach czy wiejskich legendach mówi się o miejscu kary dla grzeszników, piekle. Niektóre stare sekty głoszą, iż bogowie stworzyli je, wszyscy razem, a pieczę sprawuje nad nim Garon. Czułem, iż w tej teorii może być ziarnko prawdy. Które odkryłem na własnej skórze. Było to najgorsze doświadczenie w moim życiu.

Gniew przeminął. Z ledwością wstałem na nogi, po czym znów upadłem. Czułem się przyszpilony. Strach. O tak, czułem go. Było to dla mnie obce uczucie. Nigdy nie myślałem o konsekwencjach. Rzucałem się w wir życia nie patrząc się za siebie. Gdy byłem ranny, ostrza przeszywało moje ciało - nigdy się nie bałem. Zawsze wiedziałem, że zwycięsko wyjdę z opresji.

A teraz? Byłem uwięziony. Moja sztuka nie działała. Pradawna boska magia nie opierała się na magii. Gdy ją łączyłem się z Żywą Mocą... Ingrid ją uwięziła. Nie mogłem nic zrobić. Absolutnie nic. Potworne uczucie bezradności. I patrzenie na swojego ojca, najbliższą osobę na tym padole... Jedyną, po mamie o którą tak się zawsze troszczyłem. To było gorsze niż fizyczny ból.

- Ingrid... Nie widzisz, że to co robisz jest żałosne? - spojrzałem się na nią. Buta i arogancja ze mnie uleciały. Gdyby ktoś na mnie wtedy spojrzał widziałby chyba we mnie pierwszy raz coś takiego jak mądrość i pełen spokój - Mścisz się za dawne czasy i zachowujesz jak dziecko. Jest to w pełni zrozumiałe. I przepraszam Cię za to. Byłem młody i głupi. Złamałem Ci serce. I masz rację, że bez pieniędzy bym w Oros nie dostąpił zaszczytnej funkcji Ambasadora. Korupcja i mój charakter nie pozwoliłyby mi na to. Jednakże mylisz się co do mnie. Wbrew wszelkim pozorom coś potrafię. Załatwiłem dla Uniwersytetu na prawdę dużo spraw. Sam. Do tego teraz odbudowuję jego chwałę razem z kilkoma innymi magami. Jestem ofiarny, przyjacielski, pomocny. Kilku moich uczniów, choć spędziłem z nimi za mało czasu - robi karierę. W tym jedna w wojsku jako komandos. Zasłużyłem sobie nawet na szacunek najgorliwszego inkwizytora Albrechta. Twoja wizja mnie jest zaślepiona przez gniew, Ingrid.

Piękne uczucie prawda?
- wreszcie udało mi się wstać i uśmiechnąć - Moc. Jak się czujesz po uwięzieniu najpotężniejszego kupca i jednego z najsilniejszych magów? Wspaniałe uczucie, prawda? Kiedy niczym bóg możesz władać czyimś cyklem życia i śmierci. Pamiętaj jednak, Ingrid. Możesz okaleczyć moje ciało. Osłabić mój umysł. Zniszczyć moje życie. Ale nigdy mnie nie złamiesz. I nie zrobię dla Ciebie nic dopóki nie uwolnisz mojego ojca i nie wyjaśnisz, co robisz. Nie zdobędziesz wpływów od Oros. Shia'tsu pozostanie dla Ciebie niedostępny.

A teraz dopełnij swoją zemstę. Zdejmij maskę. Uwolnij swoją nienawiść. Niech emocje Cię pochłoną
- starożytna formułka dawnych wyznawców Krinn zawsze brzmi wspaniale. Błyszczące oczy, wieloznaczne uśmiech i magiczne słowa - Dostąp tego chwilowego oświecenia. Zabij mnie.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

52
Mak'si mówił, a Ingrid słuchała. Patrzyła się w jego oczy, a on w jej. Słuchała upomnień i słów krytyki, przyjęła do wiadomości wieść o swoim zaślepieniu. Z oczu popłynęła jej pojedyncza łza. Oddech stał się szybszy, a w jego brzmieniu poczęły pobrzmiewać żałosne nuty. Tknięta sumieniem Ingrid podniosła się i odłożyła na bok kuszę. Kiedy podchodziła do kręgu kolejne dwie łzy spłynęły jej po policzkach. Przyklęknęła przy granicy wyznaczonej kredą. Spojrzała magowi w oczy, a następnie jej wzrok, razem ze spojrzeniem Mak'siego przeniósł się na linię kręgu, gdzie trzymała swoją rękę cal nad podłogą. Jeden gest dzielił ją od pohamowania swoich zapędów, jeden gest i będzie mógł używać mocy, nie będzie czuł tego dławiącego strachu.
-Nadzieja to straszna siła, prawda?

Jak gdyby nigdy nic wstała i zaczęła tym razem przechadzać się dookoła Mak'siego. Pogardy jednak nie było, raczej olbrzymi żal.
-Wyobraź sobie, że jest ona niczym światło w tunelu, że biegniesz ku niej, a na chwile przed jej osiągnięciem orientujesz się, że światło się wypaliło. To ledwo ułamek tego, jak zawodziłeś moje nadzieje raz po raz. Masz rację, że nie dopuściłam cię do informacji o potomkach. Powiedz jednak sam: czy było lepsze rozwiązanie? Czy dużemu, nie znającemu pojęcia odpowiedzialności dziecku należało powiedzieć o czymś tak ważnym? Ryzykować, że nie zważając na konsekwencje odwiedzi potomków i będzie zabijać jednego po drugim, nie pamiętając nawet co zrobił wcześniej? Tak, kilka razy to się powtórzyło.

Zatrzymała się znowu po stronie od fotela. Pogarda naprawdę gdzieś zniknęła. Ton był bolesny, lecz rzeczowy.
-Nie zabiję cię. Nie mam w tym żadnego celu, a nie wyrzuca się narzędzi mogących jeszcze służyć. Odcierpiałeś jednak swoje, choć nawet tego nie pamiętasz. Czy będziemy współpracować czas pokaże. Czy okażesz się być kimś godnym zobaczenia mojej córki... o tym zdecyduje Liss. Tymczasem wiedz że nie jesteś niezastąpiony. Nie zaniesiesz oferty do Oros, zrobi to ktoś inny.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

53
- Nie powiem Ci, czy istniało lepsze rozwiązanie, bądź nie istniało. Wiele lat temu podjęłaś decyzję. Prawdopodobnie najbezpieczniejszą, lecz opłakaną w skutkach. Dość szybko opanowałem swoje emocje. I mogłaś mi powiedzieć o Lissandrze. Wróciłbym i pomagał Ci się nią opiekować. Nie musisz wierzyć moim słowom. Nie zależy mi na tym. Ja znam prawdę, to mi wystarczy.

I nie jestem narzędziem. Powiedziałem Ci to już. Jestem człowiekiem. Oczywiście nie niezastąpionym. Nikt taki nie jest prócz Rodzica. A ty uwolnij wreszcie mojego ojca i go przeproś. On niczemu nie zawinił, a zobacz jak go potraktowałaś. Czy jest to godne zachowanie? Czy jest ono sprawiedliwe? Na pewno nie. Pamiętałem kiedyś pewną kobietę. Nazywała się Ingrid. Była młodsza o de mnie i równie piękna co ja. Mówiła wiele ładnych rzeczy. O sprawiedliwości, o godności i o szczęściu. Przykro mi, że prze ze mnie przestała być sobą. Chociaż w twoich oczach widzę, iż nie umarła. Więc jest jeszcze nadzieja. Nadzieja na normalność.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

54
-Umarła? Nie, nigdy nie umarła. Dorosła, przejęła rodzinną schedę, włącznie z tą jej mroczną twarzą... I okazało się że nie może być już więcej naiwna dla dobra tak siebie samej, jak i tych, z którymi jest powiązana. Że nagle trafiła do gniazda wilków i nie może ulegać emocjom, które nią targają. Ideały żyją jednak nadal, tylko może nie we mnie. Przeniosły się na tych, którymi władam. Jestem teraz w pierwszym rzędzie nie Ingrid, a głową rodziny von Pikle. Szczęście, godność i sprawiedliwość to ideały, których musiałam się wyrzec, by dostąpić ich mogli inni. Teraz zaś nie mam także ostatniego światła.

Mak'si, jestem baronową Ujścia, panią podziemia, której imienia nawet się nie podejrzewa. Przejmując stery rodziny wzięłam na swoje barki losy ludzi tego miasta, a pośrednio i całego Keronu. Żeby się rozwijały rządzę i dzielę z ukrycia, posuwam się do okrucieństwa i rzeczy, które prześladują mnie każdej nocy.
-stanęła do niego plecami w kierunku ogrodu i rozłożyła ręce- JA jestem Ujściem. Tak jak czterysta lat mojego rodu wcześniej. I z tej ścieżki nie widzę dla siebie odwrotu.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

55
- Ideały nie muszą być powiązana z naiwnością. Wystarczy popatrzeć na Shia'tsu. A z tego co widzę, tobą zawładnęła władza. Jakkolwiek to by nie brzmiało. Poddałaś się emocjom, Ingrid. Dobrze. Bardzo dobrze. Jak się z tym czujesz? Tym słodkim uczuciem, gdy inni są na twoje każde skinienie. Gdy twoje słowo decyduje o życiu bądź śmierci? Ale masz skrupuły. To niedobrze. Ograniczają Cię. Nie pozwalają Ci się w pełni rozwinąć. Nie możesz osiągnąć pełni władzy, Ingrid. To Ja jestem twoją słabością. Przypominam Ci o przeszłości. Jestem drzazgą w sercu. Przeszkodzą w ewolucji. Zrób to, co musisz zrobić, Ingrid. Uwolnij swoje emocje. Zabij mnie! W końcu jestem do zastąpienia!

Re: Rezydencja Lorda Casimira

56
Mak'si mówił sporo. Ingrid jednak widziała, że jej nie zrozumiał, że w jakiegoś powodu chce ją sprowokować do decyzji. W sprawie... czego? Może przypisywał sobie jakieś wyjątkowe znaczenie, może jak zwykle próbował gry i manipulacji? Tak wiele pytań, tak niewiele odpowiedzi. Uśmiechnęła się.
-Nie zrozumiesz tego, nigdy nie grałeś w gry z gangami podziemia. Nie pojmiesz, jak to musieć widzieć naraz wszystko i wszystkich, wyrzekać się własnej godności, by potem ją odzyskiwać w dwójnasób. Nie, nie zabiję cię. Nikogo tutaj już nie pozbawię życia, nie jestem potworem by powodować bezwartościowe straty.

-Wiedz jednak, że mylisz się co do wielu spraw. Nie jestem twoim wrogiem. Potraktuj mnie jak... anioła. Daję szansę, a tylko od ciebie zależy czy ją wykorzystasz. To ty wybierzesz, czy zaniesiesz ofertę do Oros i czy zmienisz się na tyle, by własne dzieci ujrzały w tobie kogoś więcej niż dawcę nasienia. Ja jedynie pokazałam ci wybór, rzeczy, które powinieneś w sobie zmienić by zostać sobą, żyć naprawdę. Dla kogoś, a nie tylko dla siebie.


Spojrzała po raz kolejny w okno. Przez chwilę nic nie mówiła, jedynie wsłuchała się w brzmienie ptaków, które jako jedyne były niepomne ostatnich wydarzeń.
-Kiedy się poznaliśmy byliśmy w ogrodzie, popołudniowe słońce grzało przyjemnie, a ptaki śpiewały nam nad głowami. Jak teraz. Pamiętasz? Ja mam przed oczami ten obraz jakby to było wczoraj.
Musimy się jednak rozstać. To co wam zaaplikowałam powinno nadal na was działać. Mak'si, Casimir, kiedy pstryknę palcami zaśniecie przynajmniej na najbliższe dwie godziny. W tym czasie będziemy już daleko stąd.


Wyjęła z kieszeni kluczyk do kajdan Casimira i położyła go tuż za granicą kręgu. Obok wylądowała karteczka, którą przyszpiliła do ziemi bełtem z kuszy. Wzięła swoją szkatułkę z nieznaną zawartością, zgarnęła po drodze sukkuba. Kiedy stanęła w progu odwróciła się, a na jej obliczu było coś na kształt ulgi.
-Do zobaczenia.
Pstryk!
Mak'si padł jak kłoda.


Kiedy się obudził słońce zachodziło. Ingrid oczywiście nie było Krąg już jakiś czas temu zmienił się w popiół i teraz wiatr tylko pomiatał jego skrawkami po całej sali. Oczywistym pewnie jest, że teraz, odzyskawszy moc i wolność, sięgnął po kluczyk do kajdan ojca. Pewnie także wyjął bełt z posadzki i przeczytał kartkę. Krótka notka, jeno jedno zdanie. "Zawsze byłeś tym jedynym."

Casimir nadal sobie spał. Bo mógł. Co ciekawe- jego kajdany były nawet nie zatrzaśnięte. Był wolny od samego początku. Waltera jak nie było tak nie było.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

57
Wstałem i rozprostowałem kości. Nikt nie lubi spać na posadzce. A szczególnie nie lubi tego ktoś, kto przyzwyczajony jest do puchu i wygody. Czyli ja.
Czytając kartkę poczułem się głupio. Byłem kiedyś strasznie zakochany w Ingrid. Zawiodłem ją, córkę, resztę dzieci... Przegrałem wiele w życiu. Dopiero wtedy, w rezydencji to zrozumiałem. To wydarzenie nauczyło mnie wiele. Będę o tym pamiętał.

Podszedłem do ojca i uklęknąłem obok niego. Poczochrałem go po głowie jak robiłem to, gdy byłem mały. Objąłem go ramieniem i pstryknąłem lekko palcem w nos. Zawsze go to bawiło, bo miał tam łaskotki i zawsze go tak budziłem, jak chciał pospać. Psotnik byłem, ot co.
- Nawet nie byłeś uwięziony. No, ale już po wszystkim, staruszku. Walter nam tylko zniknął. Ale to się porobiło... Ciekawa noc i interesujący wieczór. Przepraszam Cię. Dawne grzechy uderzyły we mnie. I odpryskały się też w innych. W tym Ciebie. I... doceniam to, że rzuciłeś mi się z pomocą. Dzięki, staruszku.

Ale nie możemy się rozczulać. Demony wrócą i musimy się ewakuować. Muszę wyruszyć w kilka miejsc tutaj z polecenia kilku ludzi w Oros. A ty musisz kupić wcześniej wspomniane akcje. W końcu dzięki takim informacjom choć trochę muszę Ci wynagrodzić wspomaganie mnie w początkach kariery.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

58
Casimir podniósł się z podłogi. Był lekko rozespany, jednak całkowicie przytomny. Już nie był obrany w nocna koszulę w jednorożce, a w aksamitną szatę barwy nieba, pas miał przepasany jedwabną szarfą, a buty zrobione miał z jednego kawałka skóry. Niewielu szewców umiało takie cuda. Kiedy jeszcze sie wyprostował i podparł pięściami o boki znów odzyskał pełną godność. Ponownie emanował siłą i charyzmą, był panem na włościach i być może największym kupcem Kalgardu...

...Póki na ramię nie nasrał mu gołąb, który wleciał przez wybite okno.

Wtedy lekko oklapł, ale szybko odzyskał panowanie. Zaraz po tym jak bluzgając na czym świat stoi ustrzelił ptaszysko z pozostawionej przez Ingrid kuszy. Potem spokojnie się odwrócił i podszedł do wydawałoby się gładkiej ściany z jednym jeno obrazem, zdjął tenże i odkrył dziwną płytę z dziurką i pokrętłami. Zdjął z szyi ten dziwny amulet o którym zawsze opowiadał niestworzone historie (i z któym się nie rozstawał), włożył w otwór i przekręcił. Mak'si poczuł delikatny impuls, jakby dookoła niego przeleciał niewielki ładunek magii.
-Widzisz synu, znam twoja matkę na tyle, by na wszelki wypadek przygotować się na jej ataki nastrojów. Dlatego załatwiłem sobie małą kopułę, która dałaby mi kilka dni na uspokojenie jej, lub ucieczkę z domu jakimś bezpieczniejszym tunelem. Ponieważ jednak mamy do czynienia z kimś o rzędy słabszym w magii od Vio'len, to jesteśmy bezpieczni na czas nieokreślony. Wiesz, ochrona czerpie siłę z padającego nań słońca, więc jej przełamanie wymaga sporo roboty. Zresztą zamawiałem toto jeszcze przed twoimi narodzinami, wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, jak Shia'tsu jest cięty na gości z innych wymiarów. Przecie sam, pokojowy przecież, pobyt Vio'len był dla całego miasta stanem alarmowym do tego stopnia, że trzeba było fingować jej śmierć. Z niektórymi nawet ona woli nie zadzierać.

Cóż, ojciec chyba właśnie powiedział między wierszami, że nie on jest faktycznym władcą Kalgardu i że raczej nie ma chrapki na tę funkcję. Może i tak po prostu bardziej się opłacało? Tymczasem Casimir przesunął fotel przodem w stronę widoku zachodzącego słońca, następnie poprosił Mak'siego o przemieszczenie tak drugiego, a sam jeszcze dostawił pośrodku stolik. Potem poszedł do jakimś cudem ocalałego kredensu, wyjął zeń karafkę i dwa kryształowe kieliszki, a następnie usiał na fotelu.
-Siadaj siadaj. To naleweczka akurat na tę okazję, kiedyś starożytni orkowie pili ją jako pierwszy toast po zwycięstwie w pojedynkach. Szkoda tylko że jej receptura gdzieś zaginęła, razem z nazwą.

Nalał sobie do kieliszka, upił odrobinę, a następnie Smakując trunek spojrzał przez zniszczony portal na zachodzące słońce.
-To samo słońce urzekło Miriam i Vio'len, wiesz? W tym samym miejscu, o tej samej porze. I w obu przypadkach się zakochałem pomimo tego, że każda z nich zafundowała mi tamtego dnia po sińcu pod okiem.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

59
- Przezorny zawsze ubezpieczony, co? - skomentowałem wieść o magicznej kopule pijąc kieliszek orkowej gorzały po czym skrzywiłem się i zakasłałem - Mocna, psia jucha. Ale smak bardzo dobry Ci powiem, taki trochę jakbym maliny jadł. Bardzo dobre. Zacne rzekłbym.

A wracając do tematu właściwego. Nie dziw się Shia'tsu. Mama jest tak potężna, że jednym ruchem palca mogłaby mnie wywalić na tamten świat. No dobra, dwoma ruchami. Trzema niszczy wsie. Ruchem dłoni miasta. Nasz handlarz informacji, a raczej ich cały konglomerat po prostu bał się zaburzenia światowej gospodarki pieniężnej. Dziwisz się? Podziwiam Cię, że potrafiłeś taką kobietę ujarzmić. Za to masz mój dozgonny szacunek. I niepomierne zdziwienie ludzi znających tą tajemnicę.

Siniec...
- zaśmiałem się głośno - Ty stary pryku, jak mogłeś dostać w twarz od kobiety? Czekaj. Nie. Inaczej. To jest zrozumiałe. Rozumiem, że przeżyłeś cios od Cioci Miriam, w końcu była tylko pół-orkową, seksowną najemniczką. Chociaż jak na mój gust zbyt pruderyjną i świętoszkowatą. Ale jak przeżyłeś cios od mamy? Słyszałem kiedyś historię, że jak uderzyła otwartą dłonią dyplomatę, to ten wpadł na pobliską ścianę. Oddaloną pięć metrów od niego. Musiała Cię na prawdę pokochać, skoro skończyło sie TYLKO na siniaku.

Jak dostałeś te sińce, tatku? Coś odjebał? W ogóle masz dziś przesrane. A to zasypiasz, a to uwiązuje Cię kobieta, którą wcześniej ruchałeś, a to ptak na Ciebie sra. Pech ogromny. Gdzie jest Walter się pytam i jak zostałeś uwięziony? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.

Re: Rezydencja Lorda Casimira

60
-Maliny powiadasz? Skąd niby orkowie mieli wziąć maliny na środku pustyni? Nie, chyba na tym polega wyjątkowość trunku, że każdy smakuje go inaczej. Dla mnie na przykład ma nutę kardamonu. Na tej przyprawie zrobiłem pierwszą w życiu udaną transakcję. Może u ciebie maliny też oznaczają jakąś wygraną?

Kiedy Mak'si mówił cuda wianki o mocy Vio'lenny Casimir zdecydowanie się zamyślił.
-Wioski, miasta ruchem dłoni? Jakim więc cudem w jej świecie wszyscy się nie pozabijali? Niby jest w tej ich Hierarchii, lecz przecie ma nad sobą całkiem spore grono. Zresztą została pochwycona z pominięciem walki potężnych sił. Ech... Vio'len, w coś ty się znowu wpakowała...

Jak dostałem limo pytasz? U Miriam do tej pory nie pojmuję, być może czymś ją obraziłem? Vio'len za to trzasnęła mnie kiedy usłyszała "nie będę twoją zabawką". Była wściekła, był to dzień kiedy się dopiero co poznaliśmy, a mimo to nie poleciałem na ścianę. Chyba nie ma tutaj aż takiej mocy, jak w macierzystym świecie. Może pewien handlarz informacji jakoś ją ograniczał, może tak po prostu już jest z nami wszystkimi... Kto wie, nie jestem ekspertem. Ale może takiego znajdę, bo co jakiś czas mnie ten temat drąży.

Dopił w milczeniu kieliszek rozkoszując się jednocześnie ciszą i widokiem zachodzącego słońca. Nalał sobie kolejny i spojrzał tym razem synowi w oczy.
-Wiem że ciebie nurtuje to pytanie, więc nie będę czekał aż je zadasz. Co się stało, kiedy złapała cię Ingrid? Uwaga... Nie wiem. Wiem za to, że rzuciłem się na nią z mieczem, ścięła mnie z nóg nasza niedawna więźniarka (delikatnie, a mogła zabić!) i nagle budzę się w wygodnym fotelu, za mną stoi sukkub na wypadek jakbym rozrabiał, ona siedzi naprzeciw i rozmawiam z nią przy herbacie.
Dalej... Zanim się wybudziłeś złożyła mi propozycję. Twoje szczęście w zamian za brak zemsty z mojej strony i wsparcie dla paru jej projektów, bajecznie zresztą dochodowych jak wypalą. Zaproponowała mały fortel z mojej strony, jak sama powiedziała "trzeba utrwalić pewne rzeczy". Nie wiem co u licha miało to znaczyć, ale z tego to wychwyciłem powiedziała, że coś ci wcisnęła w żyły i że to coś pozwoli przywrócić ci utracony czas. Masz zielone pojęcie o co chodzi?

Tak, nie byłem zakuty. Sam zaproponowałem by udawać więźnia jeśli mogło ci to pomóc.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Karlgard”