[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

676
POST POSTACI
Vera Umberto
Zadziałało! Vera musiała zapamiętać to na przyszłość, w razie, gdyby przyszło im walczyć z większą grupą mrocznych, czy to tu, na Harlen, czy na wodzie. Trzeba było zaciągnąć ich w przestrzeń, w której korony drzew nie przesłaniały nieba i zmusić do patrzenia w słońce, albo obrócić statek tak, by zarówno promienie z nieba, jak i te odbijające się od powierzchni, działały na ich niekorzyść. To była słabość, o jakiej nie myśleli do tej pory w kategorii swojej przewagi, a raczej problemu Sovrana. Teraz dawała ona Verze szansę.
- Teraz cię rozumiem - mruknęła pod nosem i ruszyła w jego kierunku.
Chciała dopaść do elfa od boku i ciąć go w ramię tej ręki, która dzierżyła miecz. Gdy straci w niej władzę, bez możliwości podniesienia broni nie będzie już taki groźny, a Umberto wciąż nie chciała go zabijać. Nie od razu, przynajmniej. Dopóki będzie mógł mówić, będzie w wystarczająco dobrym stanie, żeby nadawać się do przesłuchania. Oczywiście, to było podejście mocno optymistyczne. Nie zamierzała ryzykować własnego życia bardziej, niż to konieczne, niż ryzykowała je już w tej chwili.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

677
POST BARDA


Mroczny elf bardzo starał się zakryć na powrót oczy, by dojrzeć przed sobą przeciwniczkę. Nagły rozbłysk światła przed oczami oślepił go, a zakrycie na powrót głowy kapturem nie pomogło tak, jak powinno. Inicjowanie walki w dzień było dużym błędem ze strony mrocznego.

Vera miała plan, który poskutkował doskonale. Wykorzystując chwilę słabości przeciwnika, cięła ramię czarnego. Miecz od Heweliona doskonale sprawdził się w praktyce po raz kolejny i okazał się tak ostry, jak to tylko możliwe. Ostrze przecięło lekki pancerz i zagłębiło się w ciało, opierają dopiero na kości. Mięśnie i ścięgna zostały przecięte, jakby były niczym, a elf po raz kolejny głośno wyraził swój sprzeciw, sycząc i grożąc. Wypuścił zardzewiały miecz.

Miał jednak drugą rękę, w której kryła się niesamowita siła, choć był niewiele wyższy i lepiej zbudowany od Sovrana i nie sprawiał wrażenia, jakby mógł stawić czoła kapitan w walce wręcz. Łapał niemal na oślep, lecz doskonałym celem były włosy kapitan. Złapał je i szarpnął, powalając Verę na ziemię.

Kapitan znalazła się tuż nad klifem, z głową zwisającą nad przepaścią. Czarny rzucił się, by przykryć ją własnym ciałem, dociskając do ziemi przedramieniem zdrowej ręki, które oparł na jej szyi, pozbawiając dopływu tlenu.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

678
POST POSTACI
Vera Umberto
Okazywało się, że zupełnie niepotrzebnie próbowała zachować elfa przy życiu. Powinna była celować prosto w brzuch i zadać śmiertelną ranę, zamiast bawić się w pozbawianie go władzy w ręce, ale jak zwykle była mądra po szkodzie. Nie spodziewała się, że mimo wszystko rzuci się na nią i tym bardziej nie spodziewała się, że uda mu się chwycić ją za włosy, gdy ledwo widział na oczy. Chyba faktycznie go nie doceniała.
Krzyknęła, gdy szarpnięcie posłało ją na ziemię, ale poza tym jednym dźwiękiem nie była w stanie wydać z siebie żadnego następnego - nie, kiedy elf dociskał ją do ziemi, odcinając jej dopływ powietrza do płuc. Szarpnęła się i wolną ręką chwyciła za jego przedramię, usiłując je od siebie odepchnąć. Czy gdyby spięła się i spróbowała przerzucić mrocznego nad swoją głową, pociągnąłby ją ze sobą? Nie miała pojęcia, jak się nawet za to zabrać, gdy całym swoim ciężarem przyciskał ją do ziemi. Robiło się jej ciemno przed oczami.
Puściła rękę przeciwnika, by sięgnąć w dół, w kierunku nogi, którą w miarę możliwości spod niego wysunęła. Ostrze od Heweliona było zbyt długie, by używać go na takim, zerowym dystansie, ale w cholewę buta wciąż miała wciśnięty sztylet. Spróbowała go wyszarpnąć i resztkami siły wbić je w elfi bok. Nie przejmowała się już, czy to przeżyje, czy też nie - grunt, żeby ona mogła wziąć kolejny oddech.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

679
POST BARDA


Mroczny mówił coś, lecz Vera była zbyt skupiona na przeżyciu, by starać się zrozumieć słowa parszywca. Widziała przed sobą uśmiechniętą twarz, gdy walczyła, starając się odzyskać oddech. Elf cieszył się jej bólem, choć sam musiał z pewnością odczuwać zranione ramię. Rana obficie boczyła krwią. Jeśli jednak miał umrzeć, chciał zabrać kapitan ze sobą.

Był lekki, dużo lżejszy od Umberto. Kapitan miała szansę zepchnąć go z siebie, jednak zdecydowanie nie było to łatwe. Napierając całym ciężarem ciała, przeciwnik nie pozwolił, by jego ramię choć obsunęło się z szyi kobiety. Wyczuł ruch pod sobą, ale bezwładna ręka nie pozwalała mu na powstrzymanie Very. Kapitan dłuższą chwilę starała się wymacać ostrze, gdy przed oczami ciemniało jej coraz bardziej. Kiedy jednak wymacała już rękojeści, wiedziała, co robić.

Ostatkami sił wbiła nóż w bok elfa, tym razem jednak zbroja stawiła większy opór, w rezultacie żeber przeciwnika dosięgnął ledwie sztych. Było to za mało, by go zabić, lecz dość, by powstrzymać.

Oddech wrócił do płuc Very, gdy ciężar na jej ciele zniknął. Oddychała ciężko, starając się powstrzymać zawroty głowy i dopuścić do mózgu dość krwi, by móc utrzymać przytomność. Kiedy jednak do tego doszło, spostrzegła, że elf zniknął z małego poletka na szczycie klifu. Ranny Czarny uciekł.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

680
POST POSTACI
Vera Umberto
Czując, jak ciężar nagle ustępuje, Vera była już zbyt zamroczona, żeby nawet się z tego ucieszyć, a co dopiero wykorzystać ten moment do zadania kolejnego ciosu. Pierwszym odruchem było odtoczenie się od granicy klifu, w razie gdyby elf zamierzał skorzystać z jej chwilowej niemocy i ją zepchnąć. Dopiero wtedy odkaszlnęła i spróbowała się podnieść, kurczowo zaciskając dłonie zarówno na mieczu, jak i na sztylecie.
Ale elfa nigdzie nie było. Dojście do siebie na tyle, by cokolwiek widzieć i móc podnieść się bez zawrotów głowy zajęło jej zdecydowanie za dużo czasu. Rozejrzała się, najpierw nieco panicznie, spodziewając się ataku zza pleców, a potem z coraz większą złością. To się nie mogło tak skończyć! Nie mógł uciec jej po raz drugi!
- Wracaj! - chciała krzyknąć, ale z jej gardła wydarł się tylko jakiś ochrypły skrzek. Zakasłała ponownie i schyliła się, by wytrzeć zakrwawiony sztylet o spodnie i wsunąć go z powrotem do buta.
Mroczny był ranny, i to dość poważnie. Może trafienie w żebra nie zrobiło mu zbyt dużej krzywdy, ale w rękę cięła go przecież mocno. Miecz od Heweliona był zaskakująco ostry, to było jedyne miłe zaskoczenie dzisiejszego dnia. Czy w takim razie elf zostawiał za sobą krwawy ślad? Spróbowałaby pójść po śladach stóp, ale jej najbliższa okolica była zbyt zadeptana po walce, by potrafiła wyszukać w niej te konkretne. Chyba. Tak czy inaczej, zamierzała spróbować.
- Znajdę cię - syknęła, rozglądając się po skałach i porastającej je niskiej roślinności za błyszczącymi plamami świeżej krwi, albo odciskami butów. - Znajdę cię i zapierdolę. Wracaj! Qo'rqoq! - rzuciła słowem, które zapamiętała od Esselte.
Może przez obolałą krtań każde słowo wiązało się z bólem, który nie pozwalał jej teraz krzyczeć głośno, ale elf nie mógł uciec na tyle daleko, żeby jej nie słyszeć, prawda? Ruszyła przed siebie, prawdopodobnie w stronę najbliższych drzew. Starała się iść szybko, ale nie gubić śladu, o ile go w ogóle znalazła. Jeśli nic takiego nie rzuciło się jej w oczy, po prostu pobiegła.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

681
POST BARDA


Vera potrzebowała dłuższej chwili, by dojść do siebie. Powietrze było rześkie i przyjemne, lecz pierwsze głębokie wdechy sprawiały, że rozrywało bólem płuca kapitan. W uszach jej szumiało, lecz już nie za sprawą dźwięków morza, a przez działania tchórzliwego mrocznego elfa. Wkrótce jednak ucichło, a rozmycie zniknęło z wizji i pozwoliło działać dalej.

Nie potrzebowała mieć umiejętności Heweliona, by wiedzieć, jak znaleźć uciekniera. Ślady krwi pozostawił nie tylko na jej ubraniu, ale też na kamieniach i roślinach. Broczył obficie, Vera dorwała go z całą swoją nienawiścią do czarnych, którzy najechali jej wyspę. Ślady prowadziły w dół, w stronę przeciwną do klifu, między drzewa.

Zaślepiona żądzą zemsty Vera dobrze widziała ścieżkę, którą poruszał się wróg. Wkrótce roślinność stała się gęstsza, a tropienie trudniejsze, lecz możliwe. Vera musiała zwolnić, by nie przegapić znaków, jednak te były ewidentne - krew na paprociach, czerwona dłoń odciśnięta na korze drzewa... Czarny opadał z sił.

Przez kolejne paręnaście kroków nie widziała plam, lecz nie musiała - za gęstymi, pokrytymi kwieciem krzewami mogła dostrzec postać, przedzierającą się przez roślinność. Ruch gałęzi go zdradzał.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

682
POST POSTACI
Vera Umberto
Doskonale widziała, dokąd zmierza jej wróg. Świetnie. Przynajmniej to jedno szło po jej myśli. Być może powinna podążać w bezpiecznej odległości od niego i poczekać, aż sam padnie z wykrwawienia i wycieńczenia, a potem przywołać kogoś, kto zabrałby go do osady i przepytał, ale furia zaślepiła ją zbyt mocno, by choćby to rozważała. Nie było u jej boku nikogo, kto przemówiłby jej do rozsądku, niestety. Miała miecz w dłoni i wściekłość płonącą w oczach. Grozili Sovranowi, piratom, jej wyspie. Straszyli niewolnictwem, wyzywając od tchórzy. I, jakby to nie było dość, przyszli w dzień jej ślubu. Ten jeden, jedyny, kiedy żadnych problemów miało nie być.
A ona przez nich zniszczyła sukienkę.
Odgarniała kolejne liście, odsuwała gałązki krzaków ostrzem miecza, nie przejmowała się zachowywaniem się cicho. Elf musiał wiedzieć, że Vera za nim idzie. Czego się spodziewał? Że będzie tam leżeć, aż on znów schowa się w jakiejś dziurze? Niedoczekanie. Krwawy szlak, jaki za sobą zostawiał, musiał wcześniej czy później doprowadzić ją do niego i to też w końcu zrobił.
Wiedząc, że mroczny z pewnością ją usłyszy, Umberto ruszyła biegiem. Wyprzedziła go łukiem i zastąpiła mu drogę, wyciągając w jego stronę miecz. Czy ten też go rozpoznawał? Czy miał czas na satysfakcję z tego, że od tego ostrza przyjdzie mu zginąć? Tak czy inaczej, z wielu powodów nie chciała atakować od tyłu. Nie zauważyła na szczycie pordzewiałego miecza, musiał więc zabrać go ze sobą, ale czy potrafił walczyć drugą ręką? Wolała nie być niemile zaskoczona. Poza tym chciała, żeby ją widział. Chciała, żeby patrzył jej w oczy, jak będzie umierał.
- Gdzie ten uśmiech? - spytała, gdy wyszedł spomiędzy drzew. - Nie wyglądasz najlepiej.
Kąciki jej ust powędrowały w górę, a potem zaatakowała, udając, że jej celem jest brzuch przeciwnika. W ostatniej chwili zmyliła go fintą, chcąc obrócić się z jego prawej strony - tej, którą miał ranną, zarówno na ramieniu, jak i pomiędzy żebrami - i dopiero wtedy wyprowadziła ponowne pchnięcie w bok elfa, celując w to samo miejsce, jakie wcześniej mało skutecznie naruszyła sztyletem.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

683
POST BARDA
Vera wiedziała, gdzie zmierza wróg. Widziała ślady i biegła za krwawiącym elfem jak drapieżnik za ofiarą, którą ledwie zdążył drasnąć. Kapitan musiała znaleźć zbiega i dokończyć to, co zaczęła. Buzowała w niej wściekłość, tylko podburzona tchórzostwem przeciwnika. Mroczny chciał zaszyć się w lesie i zniknąć, lecz czy będzie mu to dane z szaloną kobietą za plecami?

Choć nigdy nie przepadała za sukniami, teraz ta jedna, najważniejsza, stała się podstawą jej zemsty. Sukienka i parę innych rzeczy, które jednak nikły w obliczu dramatu poplamionej, zniszczonej kreacji weselnej.

Ruszając biegiem, Vera miała miecz w gotowości. Nie atakowała jednak na ślepo, poprzez roślinność, a wyszła elfowi na powitanie, wyprzedzając go i wyskakując tam, gdzie powinna znaleźć się przed nim. W głowie miała już słowa, które wypowie, wiedziała, jak zaatakuje...!

Lecz zamiast pokrawionego zbiega natknęła się na wystraszonego Ashtona, który z przerażeniem patrzył na jej obnażony miecz, gotowy do ataku, dopiero później zwrócił oczy na krwawe ślady na jej ubraniu.

- Aaa, aaa! - Zaprotestował, unosząc dłonie. - Kapitanie, to ja! Spokojnie! Wszyscy pani szukają! - Zawołał. - Marda?! Mardaaa! Znalazłem ją! Panie Yett! Jest ranna!!
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

684
POST POSTACI
Vera Umberto
To nie Ashtona spodziewała się zobaczyć. Tak wielka niezgodność oczekiwań z rzeczywistością sprawiła, że Vera na moment zesztywniała w szczerym przerażeniu, gdy dotarło do niej, co mogłoby się wydarzyć, gdyby postanowiła zaatakować znienacka, decydując się od razu na śmiertelny cios prosto w plecy. Bo jak najbardziej przeszło jej to przez myśl! Mężczyznę ocaliła tylko duma jego kapitan, która chciała patrzeć mrocznemu w oczy, gdy będzie pozbawiać go życia. Jak niewiele brakowało!
- Ashton, kurwa mać, prawie cię zabiłam! - wyrzuciła z siebie szybko, na wydechu, wciąż ochryple.
Uniosła głowę i rozejrzała się. Gdzie był w takim razie ten pieprzony elf?! Ślad kończył się chwilę wcześniej. Musiała wrócić do miejsca, w którym go zgubiła, bo przecież nie mógł przestać nagle krwawić. Wlazł na drzewo? W jakieś krzaki? Bo raczej się nie zakopał pod ziemią, jak kret.
- To nie moja krew. On tu jest. Znalazłam mrocznego, ale znów mi uciekł - wycharczała, wymijając mężczyznę i ruszając z powrotem tam, gdzie widziała ostatnie plamy z krwi. - Jest ranny. Rozstawcie się wśród drzew w sensownej odległości od siebie, zablokujcie zejście z klifu. Uważajcie. Patrzcie też w górę.
Po rzuceniu tych krótkich rozkazów, zostawiła Ashtona i skierowała się tam, skąd przyszła. Nie miała czasu na tłumaczenie swojego zniknięcia, zresztą nawet gdyby miała, nie zamierzała tego robić. Musiała sprawdzić inne kierunki, łącznie z koronami drzew. Z jedną ręką raczej nie byłby w stanie wspiąć się na jedno z nich, ale z drugiej strony cholera go wie. To, że Vera by nie umiała, nie znaczyło, że on nie potrafił. Mimo to, bardziej podejrzewała, że gdy zauważyła pirata, z automatu uznała go za wroga i przegapiła moment, w którym mroczny skręcił. Na jego miejscu też raczej nie pakowałaby się dobrowolnie w walkę z rosłym mężczyzną, a i on musiał dostrzec Ashtona z daleka.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

685
POST BARDA
- Ja tylko cię szukałem! - Odparł Ashton, gdy zaskoczenie obecnością Very nie do końca pozwoliło mu myśleć jasno. Wyparł się wszystkiego, by nie być winnym! Miecz Very był wystarczającym widokiem, by wycofał się o krok.

Mężczyzna szybko jednak wziął się w garść, gdy usłyszał, że mroczny jest w pobliżu. Rozjerzał się, ale jasnym było, że niczego niepokojącego nie dostrzegł, bo nie było śladów krwi w pobliżu ani żadnego mrocznego elfa.

- Panie Yett, Marda, Yala! Sovran!! - Ashton przyłożył dłonie do ust i krzyknął w głębię lasu. - Mroczny tu jest! Rozstawcie się!

- Tak jest! - Dobiegł głos Yali gdzieś z nieopodal. Inni nie potwierdzili przyjęcia rozkazu.

Mężczyzna, choć otrzymał wytyczne, ruszył za Verą. Nie był zwinny nawet w stopniu takim, jak kapitan, przedzierał się przez chaszcze łamiąc gałązki i stękając, gdy musiał odsuwać co większe patyki z drogi. Mimo to stanowił siłę i wsparcie, potrzebne w walce z elfem.

- Gdzie go widziałaś? Gdzie poszedł? - Dopytywał, samemu rozglądając się dookoła.

Vera widziała trop, którym podążała wcześniej, jednak ten urwał się dość gwałtownie. Mogła domyślić się, dlaczego - przy większej kałuży krwi leżał kawałek postrzępionego materiału. Elf musiał założyć sobie prowizoryczny opatrunek, który utrzymał krew przynajmniej do czasu, aż nie przesiąkł. W górze, na drzewach, nie było widać żadnego mrocznego. Vera musiała postanowić, co dalej.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

686
POST POSTACI
Vera Umberto
Pokręciła głową. Co ten Ashton? Wybitnie źle ją zrozumiał. Nie była aż tak na nich zła o to, że postanowili jej poszukać, żeby z tego powodu rzucała się na kogokolwiek z mieczem.
- Śledzę go. Zobaczyłam ruch w gęstwinie, myślałam, że to on. Niewiele brakowało, żebym zaatakowała od tyłu - doprecyzowała.
Nie zaprotestowała, gdy mężczyzna postanowił ruszyć dalej z nią. Może i dobrze, wsparcie mogło się jej przydać. Nie był szybki, ale nadrabiał siłą, a ranny elf z pewnością stracił nieco ze swojej wyjątkowej zwinności. Do słabych też nie należał, biorąc pod uwagę, jak łatwo powalił ją na ziemię i do niej przygniótł. Gdyby nie rana na ramieniu, gdyby nie ten sztylet w bucie, już by jej tu nie było.
- Był na górze. Walczyliśmy - wyjaśniła ochryple, wpatrując się pod nogi w poszukiwaniu zgubionych śladów krwi. - Zraniłam go dwukrotnie, ale uciekł. Byłam trochę... otumaniona, bo próbował mnie udusić. Za długo zajęło mi dochodzenie do siebie i teraz, kurwa, nie wiem, gdzie jest. Szłam za śladem z krwi, jaki za sobą zostawił, ale...
Zatrzymała się w miejscu, w którym wspomniany ślad się urywał, a to, co tam zauważyła, sprawiło, że zaklęła parszywie i uniosła głowę, żeby się rozejrzeć. I skąd, do cholery, miała teraz wiedzieć, w którą stronę dalej iść? Nie była tropicielem. Mogła szukać gałązek połamanych przez przechodzącego między nimi elfa, albo zruszonych liści, ale zauważanie takich rzeczy nie przychodziło jej naturalnie.
- Opatrzył ranę. Teraz nie wiem - westchnęła. Mroczny mógł pójść zarówno na południe, by oddalić się od zabudowań, jak i wręcz przeciwnie, zakładając, że, jak to mówią, pod latarnią najciemniej. Wciąż był słaby. Wcześniej czy później będzie musiał odpocząć, o ile w ogóle ilość straconej krwi nie pozbawi go przytomności. Nie narzekałaby, gdyby znalazła go nieruchomego na ziemi, wśród paproci.
- Sovran powinien siedzieć na statku. Dlaczego go zabraliście? - spytała, rozgarniając mieczem niską roślinność i zaglądając pod nią uważnie. Szukała śladów stóp w poszyciu, sugerujących, w którą stronę uciekinier mógł się udać.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

687
POST BARDA


Ashton nie był ani trochę bardziej spokojny.

- Jasne, że poszliśmy pani szukać! Smoluch powiedział, że była pani na niego wściekła i gdzieś pani poszła, więc pan Yett zebrał ekipę poszukiwawczą. - Wyjaśnił ogólnie mężczyzna. - W lesie jest ten elf... No i panią znalazł. Albo pani jego. - Dodał, rozglądając się po gęstwinie. Nie było jednak śladu po zbiegu poza śladami krwi, które Vera widziała już wcześniej, i fragmentami porwanego ubrania. - Czarny dostanie za swoje, kapitanie. Znajdziemy go! Nasz Czarny, Smoluch, wziął Bestyjkę, to znaczy pająka, więc na pewno go wywącha. Nalegał, żeby iść.

Wśród liści usłyszeli kolejne kroki, zbyt ciężkie, by należały do zbiega, jednak dość nierówne, by spodziewać się, że ten, który je stawiał, jest w jakimś stopniu ranny. Szybko okazało się, że przez roślinność przedzierał się Corin, cierpiąc z powodu podróżowania po nierównym gruncie.

- Vera! Jesteś. - Ucieszył się, podchodząc zaraz bliżej. Jak mógł szukać śladów, gdy nie wiedział, czy jego żona jest bezpieczna? Widok krwi na jej ubraniu sprawił, że zbladł lekko. - Wszystko w porządku? Widziałem krew.

Vera wypatrzyła kroki zostawione na miękkim gruncie. Gałązki i liście były odgarnięte, miejscowo połamane.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

688
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie miała dla Ashtona żadnej odpowiedzi poza westchnięciem. Rozsądek tłumaczył jej, że odchodzenie samodzielnie poza port, gdy gdzieś na wyspie plątał się żądny krwi mroczny, było dalekie od mądrego, ale Verę zbyt mocno przepełniała teraz frustracja wszystkim i wszystkimi, by tego rozsądku posłuchać. Nie chciała, żeby jej szukali, chciała odpocząć od każdej wiecznie niezadowolonej twarzy, od Sovrana, który cholera wie czego od niej oczekiwał, od załogi, której nigdy nic nie pasowało, od innych kapitanów, odważnych dopiero wtedy, gdy ich mroczny więzień umarł, od spalonej kajuty, Weswalda i demonów Ula. Chciała wrócić na swój klif i przesiedzieć na nim pół dnia, tak jak robiła kiedyś. Pech chciał, że obecna sytuacja najwyraźniej nie pozwalała Verze nawet na chwilę spokoju i prywatności, więc tylko szła obok Ashtona, wściekła jak osa, a potem rozgarniała mieczem krzaki, starając się skupić na tropieniu, w którym do tego wszystkiego nie była zbyt wybitna. Poszukiwanie śladów mogło przynajmniej częściowo wypchnąć z głowy przepełniającą ją irytację, chociaż na jakiś czas.
Widok Corina nie był jej niemiły. Uniosła na niego wzrok, przez ułamek sekundy z lekkimi wyrzutami sumienia myśląc o tym, jak dużo wysiłku musiało go kosztować wdrapanie się aż tutaj. Ale wyrzuty sumienia minęły tak szybko, jak się pojawiły. Trzeba było działać. Skoro już tu przyleźli, to przynajmniej mogli się do czegoś przydać. Skinęła głową i opuściła wzrok na swój zakrwawiony płaszcz i ten fragment skórzanego napierśnika, który spod niego wystawał.
- Nie jest moja - odpowiedziała ochryple.
Czubkiem miecza wskazała ślady stóp, odciśnięte na ziemi.
- Nie zadepczcie ich. Chodźmy za nim, nie może być daleko - powiedziała i ruszyła przed siebie, ze wzrokiem utkwionym w charakterystycznych zagłębieniach, zdobiącymi ziemię we w miarę równych odstępach. - Poprowadzę was po śladach, wy wypatrujcie go dookoła, żebyśmy we troje jak banda idiotów nie patrzyli w ziemię.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

689
POST BARDA
Wycieczką w dzicz Vera potwierdziła ważną rzecz - jej załoga pójdzie za nią nawet w ogień, skoro wyruszyli w dżunglę plądrowaną przez mrocznych (a przynajmniej jednego z nich). Znaczyło to również, że nigdy nie będzie mieć od nich spokoju, nawet i na krańcu piekieł. Była odpowiedzialna za to, co oswoiła.

Corin wydawał się przejęty, lecz jednocześnie szczęśliwy, że znalazł Umberto, jednak oschła reakcja żony nieco zbiła go z tropu. Nie dostał na powitanie nawet przyjemnego uśmiechu! Nie mógł jednak jej winić, gdy mieli na głowie ważniejsze sprawy niż łączące ich uczucie. Nie było nawet chwili na słabości, gdy wróg uciekał wgłąb wyspy.

- W porządku? - Powtórzył, słysząc jej głos.

- W porządku, panie Yett. - Potwierdził mu zniecierpliwiony Ashton. - Chodź, kapitan nas prowadzi. Wypatruj Czarnego!

Vera musiała mocno wytężyć wzrok, by dostrzec ślady. W wielu miejscach były dobrze odbite na miękkim, podmokłym gruncie, w innych roślinność zdążyła się wyprostować i całkowicie zamaskować miejsca, gdzie stąpał uciekinier. Podążali przed siebie, nie rozmawiając, by nie przegapić ważnych znaków czy odgłosów. Wkrótce jednak podróż stała się łatwiejsza, gdy na nowo pojawiła się krew. W odcinającej się od zieleni ciemnych kroplach znaleźli drogę prosto wgłąb lasu.

- Daleko zaszedł, skurwysyn. - Klął Ashton pod nosem.

- Cicho. Słyszycie?

Teren stawał się nierówny, las przecinały wzniesienia i parowy, opadając się i wznosząc jak fale. Gęstwina nie pozwalała dobrze dojrzeć tego, co było przed nimi, ale z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszeli głosy. Jeden zdecydowanie głośniejszy, drugi słaby, oba mówiły w niezrozumiałym języku.

- Sovran go znalazł! - Poinformował Corin głośnym szeptem i ruszył naprzód.

Wkrótce dostrzegli tego, którego szukali. Ranny elf siedział na ziemi pośród paproci, z plecami opartymi o grube drzewo. Zaciskał dłoń na uszkodzonym ramieniu, jednak przemoknięty opatrunek jasno sugerował, że rana nie przestawała sączyć juchy. Tuż przed nim stał przebierający odnóżami w miejscu pająk, na grzbiecie którego siedział Sovran. Smoluch wyglądał wręcz dostojnie, siedząc na zwierzęciu bokiem, spuszczając nogi z jednej tylko strony. Przemawiał do zbiega z wysokości, a jego głos brzmiał pewnie i twardo, Vera dotąd takim go nie słyszała, nie pokazywał się od tej strony. Odpowiedzi rannego były ciche i zdawkowe, gdy opuszczały go siły.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

690
POST POSTACI
Vera Umberto
Zachowanie Corina sprawiło, że zorientowała się, jak dziwnie z jego punktu widzenia mogła zabrzmieć. Nie chciała przecież go martwić.
- Wszystko w porządku - potwierdziła, a w jej głosie na te trzy słowa pojawiła się miękkość, jakiej nie miała dla nikogo innego. Mogło irytować ją wiele rzeczy i mogła głęboko w poważaniu mieć emocje wszystkich pozostałych, ale akurat Yett w niczym jej nie zawinił. Nie chciała napędzić mu strachu.
Gdy już znaleźli kierunek, w którym elf udał się na początku, nie pozostało im nic innego, jak dalej iść w tę samą stronę, nawet gdy Vera przestała już widzieć ślady. Liczyła na to, że nie skręcił, nie zmienił trasy swojej wędrówki, bo po co miałby to robić, gdy już opatrzył ranę i nie zostawiał za sobą krwi? Cięła irytujące, niskie gałęzie mieczem, bo mimo, że nie była to katana do tego przeznaczona, tak łatwiej było przemieszczać się w ten sposób, niż przeciskać się przez gąszcz. Przynajmniej tym razem była porządnie ubrana, w konkretne buty i strój nadający się do spacerów po lesie i walki.
- Jest silny - przyznała. - Nie powinno mnie to w sumie dziwić, że wytrzymuje tak długo.
Ponowne pojawienie się śladów krwi było jak miód na jej serce. Odetchnęła z ulgą i ruszyła szybciej, teraz nie musząc już szukać nieistniejących odcisków butów w poszyciu, a po prostu szła tam, gdzie prowadził ciemny szlak błyszczącej czerwieni.
I zapewne rzuciłaby się na mrocznego z mieczem, gdy tylko zauważyła go wśród drzew, gdyby nie stojący nad wrogiem Sovran na pająku. Rzeczywiście, nie widziała jeszcze takiej jego wersji. Nie widziała, by na kogokolwiek patrzył w ten sposób, nawet jeśli nie potrafiła do końca określić na czym ten sposób polegał. Widząc, że Yett rusza przed siebie, złapała go za nadgarstek i przytrzymała w miejscu.
- Nie - rzuciła cicho. - Poczekaj.
Nie wiedziała, czy zrobiła to z czystej ciekawości, czy przez fakt, że obiecała Sovranowi możliwość pomówienia z poprzednim mrocznym sam na sam i się z tej obietnicy nie wywiązała. Przez długą chwilę stała nieruchomo, obserwując rozmawiające elfy, aż powoli, ciągnąc za sobą Corina, ruszyła w bok, tak, by nie podchodzić zbyt blisko, ale znaleźć się w zasięgu wzroku maga. Niech wie, że tu są. Chciała też słyszeć, co mówią, nawet jeśli mówili po swojemu. Chłodnym, pozbawionym emocji spojrzeniem wpatrywała się w twarz Sovrana, w skupieniu starając się wyłapać jakiekolwiek słowa, które zapamiętała z lekcji i które choćby po części rozumiała.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”