[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

661
POST BARDA


- Nie on. Esselte. - Sovran nie ustawał w bronieniu więźnia, którego ciało wciąż zalegało w celi Dłoni Sulona. Z ran sączyła się krew, lecz nie miało to już żadnego znaczenia. - Słuchał.

- Szkoda słów, Vera. Zobaczył czarnych i przypomniał sobie, czym jest. - Powiedział Hewelion, zrezygnowany, również nieco zawiedziony. Elf zawsze był zagadką, lecz niewielu spodziewało się, że rzeczywiście pokaże im plecy, gdy dojdzie do inwazji.

Komentarz musiał uderzyć Sovrana, bo spiął się w sobie mimo noża na wysokości własnych nerek. Zmrużył oczy.

- Ja powiedziałem, że Esselte kłamie. Ja, ja, ja! - Przypomniał z narastającymi emocjami w głosie. Przez moment wyglądał, jakby chciał dodać coś jeszcze, może to, że Vera poddała się kobiecie, gdy ta straszyła wojskami? Z pewnością nie spodobałoby się to kapitanom. Zrobił jej przysługę, w porę gryząc się w język. Odetchnął głębiej. - Nie dość zrobiłem? To ty nie chcesz mnie. - Mruknął nieco spokojniej, z podobnym żalem, wyrzucając Verze to, co leżało mu na sercu. - Chcesz magii. Siły. Nie mnie. Mam być narzędziem. Robić, co mówisz. - Czy nie brzmiało to jak niewolnictwo?

- Nim podejmiemy dalekoidące kroki, powinniście porozmawiać. - Podsunął Leobarius.

- Zaraz się rozpłaczę! - Szydził Aspa, lecz posłusznie opuścił nóż i puścił elfa przed sobą. Wycofał się o dwa kroki, Sovran nienawistnie zerknął przez ramię. - Czarny chce tylko przyjaźni! - Śmiał się Aspa, używając przesadnie dramatycznego tonu. - Kapitan Umberto, jesteś bez serca!

- Jeśli nie jesteś przydatny, nie ma dla ciebie miejsca na statku. - Pouczył go Hewelion. - Powinieneś to już wiedzieć. A jeśli sprzeciwiasz się kapitanowi...

- Moi drodzy, to nie czas jest lekcje. - Gregor znów chciał być tym rozsądnym, wciął się w słowa Hubera. - Pozwólmy Verze działać.

Sovran nie opierał się, co więcej, sam ruszył przodem, bo schodach, na górny pokład, za nim mogła podążyć grupka kapitanów. Piraci obserwowali kolejno wychodzących, najwyraźniej oczekując odpowiedzi. Nikt jednak nie raczył im jej udzielić. Hewelion został na Dłoni razem z Aspą i Gregorem. Vera z Sovranem ruszyli ku Siostrze, Mroczny nie opierał się, wiedział, gdzie musi podążyć. Na wybrzeżu mieli chwilę wyłącznie dla siebie, jeśli chcieli porozmawiać. Na statku byli już piraci.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

662
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera parsknęła pozbawionym rozbawienia śmiechem.
- Jak na kogoś, kto zaledwie kilka tygodni temu groził mi śmiercią i zagładą wszystkiego, co dla mnie ważne, masz zaskakująco silny kompas moralny - odpowiedziała.
Jej usta wykrzywiły się w kolejnym grymasie wściekłości, gdy domyśliła się, o czym Sovran chciał powiedzieć. Nie powiedział, powinna to docenić, ale w tej chwili niesiona furią nie potrafiła. A potem, gdy uznał, że traktuje go jak narzędzie, aż otworzyła szerzej oczy z niedowierzaniem. Narzędzie?! Nie odpowiedziała na to tylko przez fakt, że otaczali ich inni kapitanowie i nie chciała rozgrzebywać takich tematów przy nich. No, przynajmniej nie przy Aspie, któremu po raz nie wiadomo już który miała ochotę dać w ten jego elfi ryj. Była wdzięczna za obecność Heweliona, który przynajmniej wychodził z konkretami.
- Wychodzimy stąd - wysyczała i rzuciła krótkie spojrzenie kapitanowi Dłoni. - Jak nie chcecie podziemnego robactwa na statku, pozbądźcie się ciała w miarę szybko - zasugerowała, po czym ruszyła za Sovranem.
Ostatkiem siły woli powstrzymała się przed przewróceniem kopniakiem jakiejś skrzyni, albo pustej beczki po drodze, ale nie była przecież na Siostrze, nie mogła robić takiego bałaganu. Musiała skupić się i sprawiać przynajmniej pozory spokoju, choć oddychała tak ciężko, że przypominała bardziej szarżującego za elfem byka, niż tę Verę Umberto, która jeszcze dwa dni temu wyznawała komuś miłość na plaży, w białej sukience i z kwiatami we włosach. To nie było prawdziwe życie, to, co teraz wspominała. To był chichot losu, który pokazał jej, co mogłaby mieć, gdyby nie była... cóż, sobą. Pokazał, a potem jej to odebrał. Zignorowała wszystkie pytające spojrzenia, a piraci z Dłoni Sulona wiedzieli chyba, że zadawanie jej teraz pytań mijało się z celem. Ostatecznie przypięła miecz z powrotem do boku, a nietypowa ciemność ustąpiła miejsca światłu dnia.
Gdy znaleźli się wystarczająco daleko od obu statków, tak, by nikt się im nie przysłuchiwał, Umberto przyspieszyła kroku, by wyminąć Sovrana i zastąpić mu drogę.
- Czego ty ode mnie oczekujesz, co? - spytała ostro. - Nie wiesz, jak działa łańcuch dowodzenia? Wykonuje się rozkazy. Moje rozkazy wykonują Ashton, Osmar, Irina i Corin. Moje rozkazy wykonują Trip i Gerda. Każdy na tym statku wykonuje moje, do chuja Sulona, rozkazy. Tu nie ma miejsca na demokrację, załoga nie będzie funkcjonować, jak nie będzie osoby decyzyjnej na szczycie.
Zerknęła na koszulę, którą miał na sobie. Tę samą, jaką uszyła mu któraś z dziewczyn. Zmarszczyła brwi.
- Nic dla ciebie nie zrobiliśmy? Corin nic dla ciebie nie zrobił? Ja nic dla ciebie nie zrobiłam? Zrobiłam pierdolony remont statku, żebyś miał swoją kajutę, choć mogłam powiedzieć, że macie się dogadać pod pokładem i przestać mi truć dupę. Popłynęłam po uzdrowiciela, żeby uratować ci życie. Corin cały czas wokół ciebie skacze. Mówisz, że jesteś narzędziem? Czujesz się jak niewolnik? To odejdź, droga wolna! Nikt cię na tym statku nie trzyma.
Wyciągnęła rękę w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Tak, jak połowa mojej załogi, nie masz dokąd. To nie jest statek wycieczkowy, na którym będziesz siedział w kajucie i podróżował z nami po świecie, Trip dostarczy ci jedzenie, a Corin wyborowe towarzystwo. Każdy musi wnieść coś od siebie, bo załoga nie będzie pracować na niego. I tak, owszem, twoja magia jest przydatna, tak samo jak pierdolony łuk Iriny i mięśnie Ashtona. Kiedy potrzebuję ich, zabieram ich ze sobą. Kiedy potrzebuję ciebie, zabieram ciebie. Nie rozumiem dlaczego, do cholery, tak ci to uwłacza?!
Powstrzymywanie się przed wykrzykiwaniem swojej wściekłości na cały port kosztowało ją bardzo dużo. Mówiła cicho, stojąc zaledwie centymetry od maga. Rzadko też wypowiadała tak dużo słów za jednym razem, ale zwyczajnie już się jej przelało.
- Nie chcesz, żebym traktowała twoją magię jako zasób taki sam, jak umiejętności każdego innego załoganta, to zaproponuj mi inne w zamian. Nie potrzebuję jej. Dawałam sobie radę bez twojej magii wcześniej i będę dawać sobie radę bez niej później. Ale nie, ty potrafisz tylko być wiecznie, kurwa, niezadowolony - wyrzuciła ręce w powietrze. - Więc czego ode mnie chcesz? Chcesz, żebym cię traktowała bardziej jak przyjaciela? Niczego o mnie nie wiesz, a ja nic nie wiem o tobie. Łączy mnie z tobą tyle samo, co z... nie wiem... Oharem: żyjemy na jednym statku, czasem jemy i pijemy razem. Nie jestem Corinem, który jest czarujący i towarzyski, wątpię, żebyś czerpał przyjemność z mojego towarzystwa, więc zakładam, że nie o to ci chodzi, więc co mam, kurwa, zrobić, żeby jaśnie pan magus był usatysfakcjonowany z sytuacji, w jakiej się znalazł?
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

663
POST BARDA
- Pół roku. - Poprawił Verę Sovran. - Corin powiedział pół roku.

Od czasu akcji ratunkowej ze statku-widmo minęło już dużo czasu. Być może nie sześć miesięcy, ale dość, by grożenie śmiercią i pokazywanie wizji odeszło w zapomnienie. Niesnaski, które początkowo między nimi wykwitły, nie mogły rzutować na dalszą znajomość i zostawać wyciągane przy każdej kłótni.

Dopiero w ruchu Vera mogła dostrzec, że Sovran jest zdenerwowany bardziej, niż chciał to po sobie pokazać. Spięte ramiona, sztywny krok, skupione na jednym punkcie spojrzenie zdradzał go, gdy kroczył przed Verą szybciej, niż normalnie zwykł chodzić. Kiedy zastąpiła mu drogę, stanął gwałtownie, szczęśliwie nie wpadając na nią. Przeczekał, aż powie wszystko, co powiedzieć chciała. Widziała, jak zmienia się wyraz jego twarzy, jak mięśnie drgają, starając się powstrzymać emocje, lecz brwi marszczą się, usta ściągają w linię, oczy to rozszerzają, to znów zwężają do szparek.

- Remont nie był dla mnie. Remont był dla twoich ludzi. - Zaczął od odparcia pierwszego argumentu. To nie Sovran żalił się na warunki pod pokładem, to innym przeszkadzało, że był obok nich. - Nigdzie nie pójdę. Starałem się dla was. Nie prosiłem. - Przyznał chłodno, lecz za tym nieprzyjemnym tonem kryło się coś jeszcze, z czym obnażyć się nie chciał. - Nie chciałaś mnie poznać. Ja chcę... wiary. - Przyznał po chwili, po wzięciu głębszego oddechu. - Nie ufasz mi, nie ty. Nie ty. Nie wierzysz. Nie wierzysz, że robię dla was. Chcesz mnie powiesić? Dawałaś sobie radę bez mojej magii wcześniej. Zrób to. Piraci tego chcą, ty tego chcesz. Zabrałem ci elfa, który nie mówił, ty możesz w zamian zabrać mi życie. - Powiedział jej, patrząc z bliska w jej oczy. - Nie chcesz mnie, nie ufasz mi. Krzyczysz.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

664
POST POSTACI
Vera Umberto
- Remont był dla was wszystkich! Nie da się, kurwa, dogodzić nikomu! - wyrzuciła w górę ręce we frustracji.
Nie było idealnego rozwiązania i dobrze o tym wiedziała. Sovran stanowił problem dla części załogantów i nieważne, czy spałby pod pokładem, na jednym z hamaków, czy w osobnej kajucie, wiecznie ktoś byłby niezadowolony. Vera dbała o swoich ludzi i starała się unikać takich sytuacji, ale tutaj nie było takiej alternatywy, jaka zadowoliłaby wszystkich.
Och, i nie prosił o to, żeby ratowali mu życie, tak? Umberto wysłuchała go do końca i długo milczała, kipiąc złością, aż ostatecznie warknęła i odsunęła się od elfa, tylko po to, by zrobić kilka wściekłych kroków w tę i z powrotem. Wykopała jakiś kamień w wodę, ale nie było to tak satysfakcjonujące, jak mogłoby być kopnięcie czegoś porządnego. Jak mogłoby być wyszarpanie Sovrana za kołnierz, żeby zaczął zachowywać się jak mężczyzna, a nie jak obrażona nastolatka.
- Krzyczę, bo jestem wkurwiona! Poza tym, nie krzyczę! - zaprotestowała, znów zniżając głos. - Wszystko jest nie tak. Nie masz pojęcia, co działo się, zanim cię znaleźliśmy. A może masz, cholera wie, nie wiem o czym Corin ci mówił. Myślisz, że wyrżnęliśmy całą tamtą załogę dla zabawy? Że przyjemność mi sprawia okrucieństwo? To była zemsta, mały jej skrawek, bo na więcej nas nie stać. Walczyliśmy już o wolność, nie z wami, tylko z Kompanią, której nazwa nic ci nie powie, i tę walkę wielokrotnie przegraliśmy. Nie przegram jej ponownie, tym razem z mrocznymi. Nie mogę.
Wróciła nieco rozgorączkowanym spojrzeniem do twarzy Sovrana. Gdzie był Yett, kiedy go potrzebowała? On zawsze potrafił wytłumaczyć, co miała na myśli, lepiej niż ona sama.
- Nie chcę twojej śmierci. Nie chcę, Sovran. Ale zabiłeś jeńca, zanim odpowiedział nam na jedno pytanie! Jedno pytanie! Dlaczego nie chciał powiedzieć, jak tu trafili? Przecież to nie jest żadna wrażliwa informacja! Nie mogę stracić tej wyspy. Nie mogę stracić Harlen.
Oparła dłoń o czoło, usiłując się uspokoić i przeniosła wzrok na zwinięte żagle Siostry. Przez chwilę wpatrywała się w nie w milczeniu, czując jednocześnie, jakby serce usiłowało się wyrwać z jej klatki piersiowej. Może powinna odprowadzić mrocznego, pójść do Rybki i dać komuś w mordę - bo przecież ten tutaj złożyłby się jak zapałka. Przynajmniej by się wyżyła.
- Nie wiem. Nie wiem już, co mam ci powiedzieć. Gdybym ci nie ufała, nie zabrałabym cię na Dłoń Sulona, do więźnia. Wcześniej, nie zaatakowałabym Esselte po twoim przypuszczeniu, że kłamie. To ty nie chcesz w to uwierzyć. Co mam zrobić? Nie wiem, czego ode mnie chcesz, Sovran! I nie wiem, kurwa, co mam zrobić teraz z całym tym syfem z więźniem, z wyspą, ze wszystkim! Mam dość.
Zaśmiała się, nie do końca normalnie. Chyba była bliska obłędu.
- Mam dość - powtórzyła tak, jakby sama była zaskoczona swoimi słowami. Zaśmiała się ponownie. - Rób co chcesz. Wszyscy, kurwa, róbcie co chcecie. Najwyraźniej nie istnieje problem, który Vera Umberto potrafi rozwiązać tak, żeby potem wszystko nie posypało się jak domek z kart. Więc nie rozwiązuję już żadnych. Mam dość.
Odwróciła się od maga, zostawiając go samego sobie. Trafi na Siostrę, miał na nią jakieś pięćdziesiąt metrów, raczej nie trzeba było go prowadzić za rączkę. Sama ruszyła w kierunku klifu, tego samego, na który kilka miesięcy temu zaprowadziła Corina. W dupie ich wszystkich miała, z Sovranem na czele. Zamierzała wejść na samą górę i albo się tam uspokoić, albo po prostu siedzieć tam do wieczora, a potem samodzielnie ruszyć na zapewne bezskuteczne poszukiwania ostatniego z trzech mrocznych.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

665
POST BARDA


Kiedy Vera milczała, zbierając siły i opanowując złość, której opanować się nie dało, Sovran czekał. Gotów był na wszystko, od przytulenia po cios, który pośle go do morza. Stał zawarty i gotowy.

- Corin mówił. - Podsunął jedynie, zdradzając, że wie, czym była Kompania i dlaczego z nią walczyli. - Więzień... Nic nie mówił. Przyrzekł na bogów, że nie powie. Chciałem z nim sam. - Przypomniał, sugerując, że w ten sposób mógłby skuteczniej wyciągnąć informacje. - Nie był tchórzem.

Wyznanie Very na temat zaufania kazało mu zamknąć usta. Prawdopodobnie rozważał, czy kapitan mówi prawdę, czy to, co elf chciałby usłyszeć. A może zapędził się że swoimi słowami i sam nie wierzył, gdy tak mu było wygodniej, stawiać się w roli ofiary? Nie dane mi było odpowiedzieć, bo z gardła kobiety wyrwał się śmiech, który zaskoczył go tak bardzo, iż tylko rozchylił usta, patrząc na wariatkę.

***

Podróż na szczyt klifu minęła nie wiedzieć kiedy. Rozeźlona Vera wspięła się na sam szczyt, aż po najwyższą część, gdzie na kamienistym zboczu nie rosły już żadne drzewa, a jedynie niskie krzaczki pachnących ziół i drobne rośliny o twardych liściach. Z góry zatoka wyglądała na odległą, tak jak i jej problemy. Tu, gdzie była sama, mogła patrzeć na zwinięte żagle i uwijające się sylwetki piratów. Nie dochodził jej głos inny aniżeli szum fal i krzyk mew, zagłuszane przez wiatr. Chwila była kojąca.

Uspokoiwszy myśli do stopnia, w którym przeszła jej chęć mordu, Vera mogła odpocząć w samotności. Problemy nawarstwiały się jak zawsze, gdy przychodziła chwila wytchnienia, nie dając nacieszyć się życiem. Piracki świat nie był najlepszym miejscem do funkcjonowania. Zbyt wielu wrogów chciało zniszczyć ich za sam fakt istnienia.

W pewnym momencie usłyszała szum gdzieś za sobą. W rozłożystych paprociach, rosnących w cieniu najbliższego drzewa, coś poruszało się między liśćmi, dobre dwadzieścia metrów od Very. Jednocześnie dobiegły ją dalekie nawoływania niesione wiatrem.

- Vera!

- Pani kapitan!

Załoga o niej nie zapomniała.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

666
POST POSTACI
Vera Umberto
Dotarcie na szczyt kosztowało ją wystarczająco dużo wysiłku, by przeszła jej większość złości, więc gdy stanęła na klifie, spoglądając z góry na zatokę, czuła już głównie zmęczenie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Przez długą chwilę po prostu więc stała nieruchomo, jak jedno z drzew, obojętnie obserwujące plączących się po nabrzeżu piratów. Nie do końca rozumiała, dlaczego to wszystko kosztowało ją tyle nerwów. Przecież po tylu latach powinna być już przyzwyczajona, że ciągle trzeba gasić jakieś pożary. Najprawdopodobniej wynikało to z kontrastu. Pozwoliła sobie na chwilę szczęścia i teraz miała za swoje. Gdyby wciąż była sama, nie bawiąc się w zaręczyny i śluby, to byłby tylko jeden z wielu ciężkich dni. A teraz? Teraz chciała tego, czego nie mogła mieć, bo wybrała życie takie, a nie inne. Gdyby Corin jej tego nie pokazał, nie miałaby czego żałować.
W końcu ściągnęła z siebie płaszcz i rzuciła go na ziemię, by położyć się na nim i, mrużąc oczy, wbić wzrok w bezchmurne niebo. Tak nikt nie mógł dojrzeć jej z dołu, nawet jeśli wpadnie na to, żeby patrzeć w górę i tam jej szukać. Gdzieś w międzyczasie przeszło jej przez myśl, że wystawiała się na atak trzeciego z mrocznych, który mógł kryć się gdzieś w okolicy, ale jakie było prawdopodobieństwo, że będzie akurat tutaj, na klifie przy samej zatoce? Niewielkie. Z drugiej strony, może nawet byłoby lepiej, gdyby ją tu teraz zaatakował. Mogłaby go dobić, wrócić do portu z jego już-nie-tak-uśmiechniętym łbem, uprzejmie poinformować wszystkich, że mają się jebać, a potem odpłynąć byle gdzie.
Może faktycznie popełniła błąd, nie dając Sovranowi możliwości porozmawiania sam na sam z więźniem, ale nie wiedziała, jak to zrobić, jednocześnie nie ściągając na niego więcej podejrzeń. I jak na tym wyszła? Trzeba było się zgodzić i wziąć na siebie złość pozostałych kapitanów, bo może przynajmniej wtedy dostaliby jakieś odpowiedzi. Ale jak widać, Vera nie potrafiła znaleźć właściwego rozwiązania do momentu, w którym było na nie już za późno.
Nie reagowała na wołania. Powiedziała, że ma dość i tak właśnie było. Szkoda, że nie byli teraz na jednej z wysp Archipelagu, bo tam łatwiej mogłaby uciec. Zabrać Yetta, wsiąść na jakikolwiek statek i odpłynąć na inną, albo po prostu zaszyć się gdzieś w wielkim mieście. Wiedziała, że jak zejdzie, to wszyscy będą od niej czegoś chcieć. Aspa będzie chciał, żeby zabiła Sovrana, Leobarius, żeby zachowała go przy życiu, Corin... żeby przeprosiła? Nie zamierzała przepraszać. Załoga znów będzie chciała, żeby mroczny miał kajutę i jej nie miał, żeby został i żeby opuścił statek. On z kolei będzie oczekiwał od niej nie wiadomo czego. Nie była wylewna jak Yett. Nie próbowałaś mnie poznać. A czy on próbował poznać ją? Zadał jej przynajmniej jedno osobiste pytanie? To działało w dwie strony, a że oboje byli ewidentnie upośledzeni pod tym względem, to nie wiem, kto miał za nich budować tę relację. Złapała kapelusz i naciągnęła go sobie na twarz. Powiedziała, że zamknie go w celi, a ostatecznie nie zaprowadziła nawet na statek. Pewnie poszedł pożalić się Corinowi, o ile ten był już na Siostrze, a ten pogłaskał go i powiedział, że elf nie zrobił nic złego.
Szelest w krzakach sprawił, że poderwała się do pozycji siedzącej i sięgnęła po broń, natychmiast wbijając spojrzenie w miejsce, z którego, jak się jej wydawało, dochodził dźwięk. Pewnie jakieś zwierzę, ptak prawdopodobnie, ale lepiej było zachować czujność. Coś mogło go spłoszyć.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

667
POST BARDA


Vera uciekła od problemów, ale problemy nie dawały jej o sobie zapomnieć. Co gorsza, miały głos Corina i innych mężczyzn z jej załogi.

- Vera! Vera!

- Pani kapitan!

Piraci powoli wspinali się po klifie, szukając zaginionej kapitan, która równie dobrze mogła wpaść w łapy mrocznego ucikieniera. Nie było jednak śladu po wrogu. Tylko niebieskie niebo, ciepły wiatr, błogi szum morza i... Szelest liści.

Umberto była czujna. Poderwała się w miejscu, a z krzaków wyskoczył nie mroczny śmieszek, a ptak.
Nielot był dobrze znany piratom z wyspy. Ptaki tego gatunku kręciły się po Harlen od zawsze, będąc pierwszymi mieszkańcami oazy korsarzy. Nie mając natrualnych wrogów przed pojawieniem się gości, nie wykształciły instynktu ucieczki i nie przejmowały się ludźmi, a nawet czasem podchodziły, by zainteresować się nowym gatunkiem. I choć wydawały się doskonałym posiłkiem, to ich twarde, gorzkie mięso szybko przekonało lokalnych kucharzy do dania sobie spokoju z polowaniem na taką zwierzynę. Okaz, który wyskoczył na Verę, mógł stać się ofiarą, bo z jego szyi sterczał zaostrzony patyk, który przebił gardziel stworzenia na wylot. Świeża krew na piórach sugerowała, że rana została zadana niedawno. Wystraszone zwierzę minęło Verę i pobiegło dalej, wzdłuż krawędzi klifu.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

668
POST POSTACI
Vera Umberto
Gdyby mogła, zatkałaby sobie czymś uszy, żeby nie słyszeć nawoływań. Corinowi mogłaby odpowiedzieć, ale wtedy zlecieliby się też wszyscy pozostali, więc milczała, przed samą sobą udając, że nic do niej nie dociera. Starała się skupić na szumie fal, rozbijających się o skały, jak zawsze, kiedy tu przychodziła. Jeszcze trochę. Jeszcze chociaż pół godziny.
Szybko jednak zmieniły się jej plany. Przyjrzała się ptakowi, a gdy dostrzegła krew na jego piórach i sterczący mu z szyi patyk, poczuła przypływ adrenaliny. Mroczny był tutaj. I to całkiem niedaleko, wnioskując po tym, że tak poważnie ranne zwierzę jeszcze stało na nogach po tym, jak coś przeszyło mu gardziel. Przez krótką chwilę Vera nie ruszała się z miejsca, kalkulując potencjalne możliwości. Mogła ruszyć śladem krwi, jaki zapewne zostawił za sobą nielot, licząc na to, że dotrze do miejsca, w którym ukrywał się mroczny. Ale skoro trafił swoją ofiarę, pewnie będzie chciał pójść za nią i znaleźć ją tam, gdzie padnie, prawda? Musiał być głodny, ptaka udało mu się jakoś ustrzelić, musiał tylko zgarnąć ten swój obiad - a obiad wyminął Verę i pobiegł dalej, jeszcze przez jakiś czas żywy. Mroczny będzie więc też musiał ją minąć. Nie mógł spodziewać się, że ktoś tu jest razem z nim.
Rozejrzała się w poszukiwaniu miejsca, w którym mogłaby się ukryć i zaczekać na pojawienie się elfa. Szukała skały, która mogłaby oddzielić ją od strony, z której wybiegł ptak, może jakiegoś skupiska krzaków, w jakich mogłaby się tymczasowo schować. W ostateczności mogła przejść kawałek dalej, gdzie pochylenie terenu działało na jej korzyść i położyć się w wysokiej trawie, zyskując mniejszą przewagę, ale zawsze jakąś. Po cichu wstała i zgarnęła swój płaszcz, wciągając go na siebie z powrotem. Zamierzała zasadzić się w ten sposób na kilkanaście minut, licząc na to, że w zasięgu jej wzroku pojawi się łowca.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

669
POST BARDA


Niełatwo było znaleźć odpowiednie miejsce do schowania się na szczycie klifu. Vera musiała zejść nieco niżej, by schować się za większym głazem. Niska roślinność nie pomagała w ukryciu swojej obecności, krzewy były zdecydowanie zbyt niskie i zbyt rzadkie, by mogły dać schronienie przed oczami Mrocznego. Elf był nad wyraz sprawny i przebiegły, skoro zdołał chować się przed pościgiem przez tak długi czas. Zbliżenie się do osady było jak próba zniknięcia w blasku pochodni. Ktoś mógłby go przeoczyć, ale dla innych był widoczny jak na dłoni.

Uciekający ptak musiał być odstępstwem od planu, który Czarny założył. Bo jakie było prawdopodobieństwo, że trafiony nielot pozostanie przy życiu, a do tego będzie miał na tyle dużo siły, by biec? Zwierzę nie ustawało, brocząc krwią na kamienie. Wkrótce zniknęło w gęściejszych zaroślach dużo niżej.

Vera czekała. Każda trzeszcząca gałązka i każdy podmuch mógł zostać pomylony z krokami wroga. Głosy piratów szukających kapitan tylko zdradzały, gdzie byli, jednocześnie oddając Verze przysługę. To w ich stronę Mroczny wolał się nie zapuszczać, ale na szczycie klifu mógł opuścić gardę.

Mimo to nie pozwalał, by go usłyszano. Vera najpierw zobaczyła sylwetkę, przechodzącą powoli między paprociami, tak cicho, jakby w jego obecności roślinność postanowiła przestać szeleścić przy każdym ruchu. Elf miał na głowie kaptur, ale Umberto dostrzegła, że szuka na ziemi śladów krwi. Zamiast tego dostrzegł coś innego - świeże ślady stóp.

Trzymał się nisko na nogach, gdy wyciągał nadrdzewiały miecz, który niewątpliwie kiedyś należał do jakiegoś pirata. Rozejrzał się, szukając tego, który ślady zostawił. Vera straciła efekt zaskoczenia.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

670
POST POSTACI
Vera Umberto
Na widok tego samego mrocznego, który dwa dni temu śmiał się im w twarz, znikając w ciemności, Umberto znów poczuła narastającą wściekłość. Teraz nie miał wierzchowca, a jego marny miecz musiał być wyciągnięty z któregoś z wraków. Piraci nie mogli go znaleźć przez dwie noce i łączący je dzień, ale Umberto, jak widać, miała więcej szczęścia - zapewne dzięki temu, że leżała sobie nieruchomo i patrzyła w niebo, zamiast otwarcie przeczesywać roślinność w dużej grupie. Tak czy inaczej, najważniejsze było to, że nie uciekł i nie wrócił do swoich i Vera zamierzała dopilnować, żeby widok z klifu nad osadą był ostatnim, jaki zobaczy w swoim parszywym życiu. Skoro już się znalazł, teraz tylko nie można było pozwolić na to, by zgubił się ponownie.
Zacisnęła zęby, gdy zorientowała się, że głupio nie wpadła na to, by pozacierać za sobą ślady. Nie miała doświadczenia w tropieniu i nie miała go też w ukrywaniu się przed tymi, którzy mogli wytropić ją. Nieważne, i tak nigdy nie była najlepsza w działaniu z zaskoczenia. Preferowała frontalne ataki i taki też został jej teraz. Plus był taki, że na dole szukali jej ludzie, więc jeśli nawet mroczny spróbuje przed nią uciec, wpadnie na nich. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i odetchnęła głęboko, koncentrując się na walce lub pościgu, jakie ją czekały.
W końcu zerwała się gwałtownie i wybiegła zza głazu, szarżując prosto na elfa. Mógł być szybki, ale ona też taka była. Tylko czy wystarczająco? Przynajmniej znała to miejsce, nierówności terenu nie będą dla niej zaskoczeniem takim, jakim mogły potencjalnie być dla niego. Zamierzała doskoczyć do wroga, w ostatniej chwili obracając broń w dłoni tak, by ciąć go przez nogę. Podobne spowolnienie zadziałało poprzedniej nocy na jego towarzysza, wykorzystanie sprawdzonego manewru wydawało się więc rozsądnym wyborem.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

671
POST BARDA


Piraci brodzący przez puszczę byli o wiele głośniejsi i łatwiejsi do spostrzeżenia niż jedna Vera ciesząca urokami dnia. Leżąc na płaszczu i nie rzucała się w oczy, lecz pozostawiła po sobie ślady, które nie pozostały niezauważone.

Klif nie dawał dużego pola do ucieczki, gdy był zbyt stromy, by bezpiecznie z niego zejść. U podnóża wzniesienia kręcili się przecież piraci szukający Very, zaś na szczycie była sama Vera z bardzo krwiożerczy i zapędami. Elf nie miał możliwości ładnego odwrotu, nie znaczyło to jednak, że odpuścił.

Czekał na atak. Kiedy Vera wyskoczyła zza głazu, był przygotowany, by odeprzeć jej atak. Odskoczył zwinnie, unikając jej ostrza. Poruszał się płynnie i z gracją, jak tancerz, nietrudno było jednak ocenić, że stojące wysoko słońce przeszkadza mu w dostrzeżeniu szczegółów. Może tylko dlatego, gdy machnął mieczem w odpowiedzi na niski atak, nie dosięgnął szyi Very, a jedynie parę kosmyków jej włosów. Nierówne ostrze poszarpało pasma, które posypały się na ziemię.

Chował się pod kapturem, ale błysnął zębami w uśmiechu.

- Ma'shuqa, men bilan kechki ovqat qilasizmi? - Zagadnął przyjemnie. - Meni tushunishingiz mumkinligini bilaman. - Przekaz okazał się zrozumiały. Vera wiedziała, że Czarny podejrzewa ją o znajomość czarnoelfiego.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

672
POST POSTACI
Vera Umberto
Najpierw zniszczył jej sukienkę, a teraz włosy? Vera warknęła wściekle, w końcu mogąc w ten typowy dla siebie sposób wyrazić frustrację, bo nie musiała już ukrywać się w milczeniu za głazem. Obróciła się natychmiast i przyjęła pozycję obronną, jednocześnie przyglądając się elfowi uważnie. Był szybki i dobrze wyszkolony, wcale się jej to nie podobało.
Kiedy się odezwał, wyłapała kilka znanych sobie słów. W pierwszym zdaniu zrozumiała coś o jedzeniu, drugie było dość jednoznaczne. Uśmiechnęła się w odpowiedzi, choć dużo bardziej nieprzyjemnie, niż jej przeciwnik. Niezmiennie irytował ją przekonaniem o własnej przewadze w walce - bo chyba z tego ten jego zadowolony grymas wynikał, czyż nie? Musiała się skupić. To nie miało być leniwe zarżnięcie strażnika, który pracował w ochronie od roku, siedząc głównie na dupie i patrząc, jak mijają falę za falą. Ten wróg faktycznie stanowił wyzwanie, a ona stała naprzeciw niego zupełnie sama. Nie żeby sama się o to nie prosiła, dobrowolnie uciekła od wszystkich i wszystkiego. Tyle dobrze, że nie zdołał jej zaskoczyć, kiedy leżała sobie beztrosko, z kapeluszem naciągniętym na twarz.
- Istamayman - odpowiedziała, usiłując przypomnieć sobie lekcje Sovrana. - Men qul bo'lmayman. Men seni o'ldiraman.
To było frustrujące. Nie mogła nawet zwyzywać go porządnie, bo musiała ograniczać się do podstawowych zwrotów, jakie udało się jej zapamiętać. Z drugiej strony, po co się wysilała? Nie musiał jej rozumieć.
- Już niedługo nie będzie ci tak do śmiechu, czarny kurwiu. Rozszarpiemy cię na strzępy, tak, że nawet hypsibus nie będzie miał czego jeść - warknęła. - Nie pierdol, tylko walcz.
Poprawiła miecz w dłoni i zrobiła krok w jego stronę, jeden, prowokując go tylko do ataku.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

673
POST BARDA
Już nie tylko Sovran, ale również Vera będzie musiała odwiedzić Samaela i jego nożyce - o ile wyjdzie z pojedynku z elfem w całości. Czarny nie był lekkomyślny i nie zaatakował od razu po pierwszym ciosie, ale odskoczył, zwiększając dystans między sobą i Verą. Teraz za plecami miał przepaść stromego zbocza klifu, a przed sobą Verę.

- Dahshatli talaffuz!- Parsknął, rozkładając lekko ramiona i unosząc miecz tak, by jego ostry czubek skierował się ku kobiecie. - Xoin sizni yomon o'rgatdi.

Słowa we wspólnym zostały całkowicie zignorowane przez Czarnego, bo i prawdopodobnie nic z nich nie zrozumiał. Uśmiechnął się nieco drapieżniej, a kiedy Vera zrobiła krok w jego stronę, tylko ugiął kolana, gotów przyjąć atak w każdej chwili. Pozostał biernym.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

674
POST POSTACI
Vera Umberto
Teraz już nie wiedziała, co do niej mówił. Wyłapała słowo "zdrajca", ale nie miała pojęcia, w jakim kontekście zostało użyte, postanowiła więc zignorować to, co mroczny usiłował jej przekazać. Nie podobało się jej to, że nie dał się sprowokować. Wpatrywała się w niego czujnie, ale po co, skoro on wolał też czekać na atak? Cóż, miał to szczęście, że Umberto nie należała do najbardziej cierpliwych osób na świecie.
Przez chwilę rozważała zepchnięcie go z klifu, ale wciąż liczyła na to, że go w jakiś sposób unieszkodliwi i zaciągnie do osady, gdzie będą mogli ponowić próbę przesłuchania, tym razem z innym uczestnikiem tej rozrywki. Poza tym, była przekonana, że on tylko na to czekał, gotów uskoczyć, a potem patrzeć, jak kobieta rozbija się na skałach. Jakże efektowny byłby to widok dla plączących się po nabrzeżu piratów! Zdecydowanie niezapomniany. Vera niestety nie zamierzała umierać w ten sposób.
- Pierdol się - syknęła, nie mając mu do powiedzenia nic więcej, przynajmniej w tej chwili.
Skoczyła w jego stronę, zatrzymując się w bezpiecznej odległości od klifu. Sprawiała wrażenie, jakby chciała zaatakować, ale w ostatniej chwili zerwała z głowy kapelusz, żeby rzucić mu nim w twarz. To powinno przynajmniej trochę go zdezorientować, może nawet zrzucić mu kaptur, a to dałoby słońcu lepszy dostęp do przyzwyczajonych do ciemności oczu.
Obrazek

[Płonąca Zatoka] Wyspa Harlen

675
POST BARDA
Elf spodziewał się ataku, ale nie fortelu, który wykorzystała Vera. Choć był przygotowany na cięcie mieczem, to nie mógł przewidzieć, że kapitan nie zagra czysto i rzuci w niego kapeluszem. Przeciwnik uskoczył w stronę łagodnie opadającego gruntu, by Vera nie miała okazji zepchnąć go ze skał, lecz nie mógł uchronić się całkowicie. Kaptur, tak jak przewidziała Umberto, spadł z jego głowy. Rozwiały się białe włosy, a on sam krzyknął w proteście, gdy słońce dopadło jego wrażliwych oczu. Nie był Sovranem, który oswajał się ze światłem od ostatnich paru miesięcy, a kimś, kto ledwie niedawno wyszedł spod ziemi. Promienie działały na niego bardziej, objawiając się bólem i zaślepieniem.

Z jego ust posypały się kolejne słowa, te Vera znała - były wyzwiskami, których uczył ją Sovran, tymi, które nie miały dosłownego tłumaczenia, ale nie były w żadnym stopniu miłe. Złapał za materiał, starając się z powrotem naciągnąć go na głowę jak najszybciej.
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”