POST BARDA
Azeliel zamarł, czekając na ruch Kamiry. Sploty jego mięśni wyraźnie rozluźniły się, gdy czarodziejka postanowiła przystać na jego wersję i odmówiła pomocy ze strony Sefu.
-
Zjeżdżaj! - Warknął w stronę brzydala.
Sefu wahał się dłuższą chwilę. Wydawało się, że chce coś jeszcze dodać, jednak bez zbędnego słowa sprzeciwu zniknął, pozostawiwszy Kamirę na pastwę elfa.
Azeliel był uważnym kochankiem. Choć samolubny, nie używał siły, bo kiedy zrozumiał, że czarodziejka poddała się jego woli, korzystał z niej jak z trudnodostepnego dobra, ciesząc się każdą chwilą, jaką przyszło mu spędzić w jej łożu. Gdyby nie sytuacja, ktoś mógłby pomyśleć, że naprawdę dba o kobietę, aniżeli sprowadza się do aktu przemocy, nawet jeśli w imię Krinn. Zerwawszy kwiat, nie został z nią, a jedynie rzucił kilka słów pożegnania i podzięki, po czym zostawił ją ciemności nocy.
Kamira nie widziała Azeliela przez kolejne dni. Choć słyszała jego imię przewijające się w rozmowach kobiet, które towarzyszyły jej niemal przez cały czas, nie była w stanie dołączyć do zachwytów nad osobą elfa. Również nowodostarczona maść, która dawała ukojenie jej poparzonym dłoniom, została przygotowana, czy też tylko dostarczona przez Azeliela, jak się później okazało. Kamira nie wiedziała, ile w było w tym uczucia i dobrych chęci, a ile rozkazów Quetiapina, nie dało się jednak ukryć, że ręce wyglądały dużo lepiej, nawet jeśli skóra wciąż była czerwona i popękana. Wydawało się, że wraz z odpowiednim natłuszczeniem może się wygładzić, choć kolor nie chciał zniknąć, znacząc miejsca, gdzie jeszcze niedawno były pęcherze i otwarte rany.
Szóstego wieczoru, licząc od dnia wyswobodzenia z lochu, Quetiapin wezwał Kamirę. Pozostawiwszy ją w budynku na uboczu najwyraźniej ukrywał ją przed światem. Tym razem w jej małym pokoiku zebrała się cała śmietanka bastionu - brakowało tylko Kharkuha.
Quetiapin, goblin zwany Esomem, który skłonił się Kamirze tak nisko, że niemal dotknął długim nochalem podłogi, Azeliel, nieznany ork oraz dwóch ludzkich mężczyzn, którzy wygladali na kogoś ważnych. Na kilku metrach zebrało się zbyt wielu mężczyzn, a Kamira była wśród nich jedyną kobietą.
-
Drogi Płomyku. To Esom, nowy przywódca miejscowych goblinów. Tej części, która nie podążyła za jego bratem. - Przedstawił goblina, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego, że czarodziejka już go poznała.
-
Zagłado. - Esomowi zatrzęsły się kolana, gdy znów się kłaniał. -
To zaszczyt znów cię spotkać.
-
Azeliela już znasz. - Ciągnął Quetiapin, a elf uśmiechnął się szeroko i skinął jej głową. -
Zaszczycił nas również wielebny Traxat oraz moi serdeczni przyjaciele, Dominic Delal i jego zaprzysiężony brat, Mavr Obradin.
Trzej ostatni mężczyźni wygladali na zdziwionych małym, biednym pomieszczeniem oraz obecnością czarodziejki w białej koszulinie. Usadzona na łóżku, w lichym stroju, wyglądała jak żebraczka pośród królów.
-
Zebraliśmy się tu, aby przedyskutować jutrzejszą inwazję na pałac. Nie musimy kłopotać naszej małej przyjaciółki sprawami wojowników. - Uniósł lekko dłoń, by powstrzymać komentarze, które jednak nie nadeszły. Wszyscy wpatrzeni byli w Kamirę. -
Rzecz jasna, potrzebujemy Kamiry w naszym przedsięwzięciu. Z racji obecności Q'beua i Venli, poprosimy cię, Kamiro, abyś ich spacyfikowała w jaki tylko sposób uznasz za słuszny. Wierzę, że twoje dłonie, mój Płomyku, są już w stanie używalności.
Czyż tego nie chciała? Zemsty za poparzenia, za obrażenia zadane Bulionowi? Dawali jej okazję do odwdzięczenia się za ból, który jej sprawili.
-
Mamy też dla ciebie prezent. - Wtrącił się Azeliel, cwany uśmieszek nie znikał z jego twarzy. Sięgając za drzwi, gdzie najwyraźniej ktoś już czekał z przygotowanym podarkiem, odebrał go i wyciągnął w stronę Ognika... jej własny kapelusz.
Materiał wyczyszczono i naprawiono, całość odpowiednio zabieczono przed dalszymi uszkodzeniami, ktoś nawet dodał srebrną broszę, przypięta tuż nad rondem. Metal wyginał się i plątał w artystycznym przedstawieniu ognia.