Re: Gdzieś na pustyni

16
Takiej prostej acz konkretnej informacji było orczemu przewodnikowi trzeba. Najważniejsze że nie byli aż tak głęboko na pustyni jak się tego obawiał. Odetchnął z ulgą.
- O widzisz. Dzięki. To my w takim razie już sobie pójdziemy, a ty jak chcesz to pilnuj dalej czy aby na pewno nikt nie kradnie tego tutaj piachu - wyraził swoje myśli Bruudz'th i odszedł kilka kroków.
- Idziemy! - ponaglił ork towarzyszy. Nie miał pojęcia czego pilnuje ten wartownik, ale nie miało to teraz dla niego znaczenia. Chciał oddalić się na nocleg, ale jego wizja niechybnie oddalała się. Musiał odejść spory kawałek od miejsca, w którym się teraz znajdowali, jeśli chce uniknąć wizyty ewentualnych nieproszonych gości. Doświadczenie mówiło Bruudz'thowi aby wkrótce zacząć dobrze mylić tropy. Jak na złość w takim terenie da się łatwo dogonić drużynę idąc po jej własnych śladach.

Re: Gdzieś na pustyni

17
Strażnik nic nie odpowiedział, jedynie odprowadził wzrokiem orka i jego grupę. Debros wykonał w jego kierunku dość złośliwy gest na pożegnanie, ten jednak nie dał się sprowokować (albo miał jakiś inny powód, w każdym razie nic nie powiedział i nie ruszył się z miejsca). Cała droga zleciała na marudzeniu Rashudiego na wszystko co się tylko dało przeplatanym z raz bardziej, raz mniej przyzwoitymi przyśpiewkami Debrosa. Mag Khalil zaś milczał, z każdym kolejnym krokiem na jego twarzy dawało się dostrzec coraz większe zaniepokojenie, może nawet przerażenie. Zaczęło świtać. Cała czwórka powoli przestawała wytrzymywać z głodu i wycieńczenia. Jednak rodzinne miasteczko Bruudz'tha migało już na horyzoncie...

Re: Gdzieś na pustyni

18
- Przerwa - zarządził żwawo ork, po czym rozłożył się na skraju wydmy i bezceremonialnie podrapał się po tyłku.
Sięgnął do sakwy z jedzeniem, poczęstował się garścią, a resztę zachęcająco zwrócił w stronę towarzyszy.
- Zrobimy tu mały postój na łyk wody i może krótką drzemkę. Za długo też nie ma co, bo zrobimy odpoczynek w Wushoh. Tam się wyśpimy bez tych wydmianych fagasów - Bruudz'th nawiązał do nocnego spotkania.
Jakiekolwiek by nie było dla obu stron musiało być dziwaczne. Kim byli tego ork z pewnością nie wiedział, miał jednak swoje przypuszczenia.
Odkorkował bukłak i puścił go w obieg chcąc wysłuchać co reszta ma do powiedzenia na ten temat.

Re: Gdzieś na pustyni

19
Jeśli chodzi o towarzyszy orka, to tylko Khalil wydawał się ucieszony tą nowiną. Usiadł na ziemi i wydał z siebie dźwięk wyrażający ulgę z tego, że może wreszcie rozprostować swoje kości. Debros zakołysał się w miejscu i padł na ziemię momentalnie, chwila nie minęła a już dało się słyszeć jego chrapanie. Rashudi natomiast marudził, że powinni iść dalej, skoro osada jest już tak blisko, ale i on w końcu się uspokoił. Niedługo później cała trójka usnęła.

Re: Gdzieś na pustyni

20
Bruudz'th szybko otworzył oczy i usiadł gwałtownie obserwując chwilę otoczenie. Nie wiedział czy obudził się sam, czy może coś usłyszał przez sen. Na razie nie zauważył nic niepokojącego. A może zbudziło go potężne chrapnięcie Debrosa? W każdym razie sam nie widział kiedy zapadł w głębszy sen niż planował. Zerknął na słońce. “Kurwa!” krzyknął w myślach, zamiast krótkiego odpoczynku stracił dwie godziny!
Wstał na nogi przepędzając z głowy resztki snu. Wypił spory łyk z bukłaka i starł dłonią nieprzyjemny pot z karku jaki zrobił się od spania w ubraniu.
- Dzień dobry moje rozkoszne śpioszki - powiedział Bruudz'th na głos chcąc obudzić pozostałych - Jeśli się sprężymy to jeszcze dziś dojdziemy do Wushoh. To co, kto chętny na garniec zimnego piwa w oberży?

Re: Gdzieś na pustyni

22
Pustynia przywodzi na myśl różne skojarzenia. Pierwszym z nich może być piach, wszędobylski i złośliwy. Wpadający za chusty, do sakw i drapiący w nozdrza. A już na pewno - unoszący się w pustynnym powietrzu, z każdą upływającą sekundą. Dla świeżo zawiązanej grupy pustynia była miejscem zawziętego marszu. Wydawało się, że była to ich najczęstsza, ulubiona lub - co chyba najgorsze - ostatnia opcja.

Grupa orków przemknęła się przez okoliczne wydmy doskonale ukryta, zupełnie niezauważona. Opuścili teren świeżo spotkanej karawany w bezwzględnej ciszy, jeśli nie liczyć drobnych westchnień Chakuba. Zaczęli zwalniać dopiero przy zachodzie słońca, powoli rozglądając się za miejscem odpowiednim do odpoczynku. Atmosfera rozluźniła się, a nierówny oddech orka skrył się w cichych odgłosach luźnego ekwipunku i pierwszych rozmowach. Pierwszy egzamin zdali bez rozlewu krwi.

- Ilu spotkaliśmy? - rudzielec rzucił pytanie, skierowane ewidentnie do Bruudz’tha. Nikt inny nie wychylał się, żeby obserwować nieznajomą karawanę. Nie,, żeby ork to zauważył. - Myślisz, że coś z tego będzie? Widzieli nas?

- Dobra robota, zostańcie w gotowości. Są głusi jak pustynne golemy, obłożone kilometrową warstwą zgniłych wodorostów. Zwiad, widzimy się za kwadrans - zakomenderowała kobieta. Co stało się wyraźne dopiero teraz, wydawała się bardzo młoda i pełna sił. Co mogło sprawić, że orkowie tak posłusznie wyruszli pod jej dowództwem? Jakie miała zamiary, tak ostrożna względem zwykłej grupki robotników?

Dwójka orków - rudy i szczerbaty - oderwała się od grupy. Zwinnie wyruszyli w swoje strony, kierując się z grubsza na północ. Lada moment zniknęli w ciężkich cieniach wydm, rzucanych przez zachodzące słońce. Wirujący piasek płatał figle zmęczonym oczom Bruudz’tha, doskonale zakłamując obraz. Po dłuższej chwili, mężczyzna nie miał już zielonego pojęcia gdzie podziali się zwiadowcy. Zostało mu jeno ogólne pojęcie o jakichś obiektach na północ od dna jeziora, do których pewnie się skierowali.

Re: Gdzieś na pustyni

23
Bruudz'th wodził wzrokiem po aksamitnych długich cieniach, niechybnego znaku przemijającego dnia. Dłonią przetarł twarz, strząsając drażniący piach i pył z oczu oraz nosa.
Karmazynowe światło padające na ich oddział zlewało ich sylwetki z zabarwionymi na złoto piaskami. Już niedługo, już zaraz wszystkich ich spowije nieprzenikniona i atłasowa ciemność.

Podniósł się z wygodnego zagłębiania w wydmie gdzie siedział i przysiadł się w pobliżu Kapitan.

- Dziewięciu orków robotników pracuje na środku niecki prowadząc wykop. Drążą studnię lub czegoś szukają. Pilnuje ich człowiek, ale ma konia. Ciężej go będzie złapać lub przed nim się ukryć - zrelacjonował pokrótce Bruudz'th dowódcy.

Odszedł kilka kroków i czekał aż te niegościnne miejsce pogrąży się w mroku. Po gwiazdach będzie mógł odczytywać kierunki świata tak łatwo jakby patrzył na mapę z kompasem w ręce.

Re: Gdzieś na pustyni

24
Kapitan wydawała się zadowolona z raportu. Choć, patrząc na jej minę, można było odczytać znacznie więcej. Atak na małą karawanę był przesądzony już w momencie, kiedy ścisnęła swoją broń tak mocno, że aż zbielały jej palce.

- Zwiad podejdzie do ich obozu od północy. Atakujemy na sygnał. Nie bierzemy jeńców, nie zostawiamy świadków.

Czekali. Nikt nie odpowiedział i nikt nie zaprzeczył.

Chakub milczał, co było do niego dość niepodobne. Nie wydawał się jednak zestresowany czy poruszony. Ot, pewnie trzeba było to zrzucić na karb skupienia przed walką. W tym samym czasie, milczący do tej pory ork zaczął pogwizdywać. Cicho, sam do siebie, nucił miarową melodię. Patrzyli w pierwsze gwiazdy, nieśmiało pojawiające się nad wschodnim widnokręgiem.

Niedługo później grupa dotarła na miejsce. Przed ich oczami majaczyła jakaś sylwetka, przypominająca dwa czy trzy namioty ustawione obok siebie. Oddalone o kilkanaście, kilkadziesiąt jardów obozowisko spało. Koń przywiązany był wcale daleko od małego, wygasającego ogniska. Od czasu do czasu przerzucał grzywę, z rzadka podnosił kopyto. Obozowisko wyglądało na pogrążone w twardym śnie. Co pewnie miałoby sens, biorąc pod uwagę ciężką fizyczną pracę orków.

Wtem, ciszę przerwał przenikliwy gwizd.

Re: Gdzieś na pustyni

25
Gwizd bardziej zdziwił go niż zaskoczył. Na Dwimira ciężkiego co to za zasadzka afiszując się na wejściu? Gratulacje dla pomysłodawcy! No chyba że to nie atakująca strona stoi za tym taktycznym rozczarowaniem…

Przerzucił włócznię do drugiej ręki, tak że teraz w dłoni miał włócznię razem z tarczą. Sięgną po poręczniejszy toporek i wparował do najbliższego namiotu siekając na oślep ciemne kształty na siennikach. Kilka silnych trafień i wyskoczył na zewnątrz. Skończył z pierwszym namiotem, szybko pobiegł do drugiego mając w planach zrobić z nim to samo. Równocześnie starał się zobaczyć co jego towarzysze robią, Ich nieobecność przy szybkim rzucie okiem na sytuację może świadczyć o tym że gdzieś nawiązała się walka. HA! Czyli te parobki mogą dać nam ambitniejsze zadanie, dobrze!

Re: Gdzieś na pustyni

26
Kolejny gwizd rozdarł powietrze. Po nim - cisza.

Jeszcze jeden.

I jeszcze jeden.

Rudy ork, którego kontur odcinał się na tle przygasającego ogniska, wydawał się okrutnie skonfundowany. Odruchowo przykucnął za beczką, przekonany, że właśnie ostrzeliwuje go oddział kuszników. Skąd jednak dźwięk, dziwnie świszczący i wysoki?

Zanim Bruudz’th rozeznał się w sytuacji, było już po wszystkim. Z oddali dostrzegł postawnego Chakuba, dobiegającego właśnie do ogniska. Ork wydawał się cały i zdrowy. To nie z ich strony nadchodziła kontrofensywa, jeśli jakakolwiek zdążyła się zawiązać. Niedługo później, cała grupa zebrała się w zasięgu wzroku i głosu Kapitan. Orczyca bacznie rozglądała się po obozie. Czyżby również liczyła na większy opór?

Krople krwi spływały z oręża najemników. Uderzały o suche ziarna piasku, zostawiając po sobie drobne kropeczki. Najemne komando czekało na rozwój wydarzeń, w ciszy i skupieniu. Dziewiątka orczych ciał zalegała tymczasem w namiotach, barwiąc grunt szybko i szczodrze. Obfite plamy krwi rozpływały się poza obszar namiotów, zostawiając w powietrzu metaliczny posmak.

Tymczasem gwizd powtarzał się, choć niezbyt regularnie. Pustynia niosła dźwięk z ogromną łatwością, co tylko utrudniało jego identyfikację. Kapitan podniosła w końcu głowę, niezadowolona z nieregularnych gwizdów równie mocno, co i reszta grupy. Po tonie jej głosu wnioskować można było, że odnalezienie źródła gwizdów zdecydowanie przerasta jej umiejętności. Rzuciła tylko krótki rozkaz:

- W drogę. Karlgard czeka.

Re: Gdzieś na pustyni

27
Stojąc między namiotami pociągnął krótko nosem napełniając nozdrza ostrym zapachem świeżej juchy. Postąpił dwa kroki naprzód i wytarł skrwawiony toporek w luźno zwisającą połę namiotu. Zatknął broń za pas i poszedł w ślady dowódcy, jednak przystanął zatrzymany przez jedną myśl.
A gdzież to ten biały człowiek w miedzianej bransolecie? Leży gdzieś tutaj? tłukło się Bruudz'thowi po głowie. Zresztą nie tylko to. Sprawa gwizdów. Echo to czy kolejna okazja do zbrojnej awanturki?

Na tyle na ile pozwalał mu czas zaczął przewracać trupy twarzą na wierzch szukając celu. No i koń, uciekł czy został przywiązany ? ork zaczął rozglądać się intensywnie na boki w poszukiwaniu śladów.

Podzielił się też swoimi spostrzeżeniami z resztą grupy, może oni widzieli coś co Bruudz'thowi umknęło.
Jeśli nie było nic interesującego miał w planach maszerować dziarsko za resztą najemnego oddziału ubezpieczając ich pochód od tyłu.

Re: Gdzieś na pustyni

28
Orcze twarze zdążyły już zastygnąć, pokrwawione, oblepione wszechobecnym piachem. Ciała leżały bezwładnie, a białka ich oczu zaczynały powoli mętnieć. Wpatrywali się w gwieździste niebo, martwi, jak kamień. Ostatnią pieśń wygwizdywał im obcy dźwięk, brzmiący wciąż tak samo nieregularnie.

Kapitan zatrzymała się z pewnego dystansu, wpatrzona w zwlekającego orka jak w pijanego cyrulika. Z niepewnością, niezrozumieniem i ogólną dezaprobatą.

- No, co jest? - Kapitan kiwnęła głową, jak gdyby już zapomniała, ilu konkretnie wrogów mieli zlikwidować. Zaczynała wychodzić z niej bardziej portowa zabijaka, niż doświadczona najemniczka.

Nigdzie obok nie było śladów, których poszukiwał Bruudz’th. Ani kawałka końskiego włosia, żadnego ludzkiego truchła. Coś tu się nie zgadzało. Ale jak na razie - pozostali członkowie grupy wydawali się milczący, bez cienia wątpliwości idący tropem swojej przywódczyni.

Re: Gdzieś na pustyni

29
W zasadzie Bruudz'th nie miał co wydziwiać. Nie ma gościa, to nie ma. Może jakimś cudem zwęszył coś się święci i uratował kark, a może kiedy indziej trafi pod orkowy topór. Nie szkodzi, będzie inna okazja.

Nie marnując więcej czasu podtruchtał do Kapitan i rozpoczął marsz razem z resztą grupy. Rzucił tylko okiem na gwiazdy czy idą we właściwą stronę, tak tylko dla upewnienia się.

Zamknął gębę na kłódkę i nic nie mówił pozostałym o braku człowieka i jego wierzchowca. Może już się sami domyślili, tylko nic nie gadali. I taki mieli rysy twarzy tak jakoś zacięte, to na co im jeszcze głowy zawracać...

Re: Gdzieś na pustyni

30
Gwiazdy były już doskonale widoczne, odcinały się od ciemnego granatu nieba, migocząc delikatnie. Obranie poprawnego kursu nie sprawiło orkowi żadnego problemu, warunki były niemal idealne. Szli we właściwą stronę, kontynuując marsz do Karlgardu.

Pełna noc ułatwiała trochę marsz, zmniejszając temperaturę wszechobecnego piachu. Wiązało się to też z delikatnym głodem, uruchamiającym się wraz ze spadkiem temperatury. Poza tym, podróż trwała, absolutnie spokojna, bez problemów i niespodzianek. Tajemnicze gwizdy zdawały się coraz bardziej ciche, aż w końcu całkiem znikły w szumie wiatru.

Dopiero przed świtem grupa dotarła do kolejnego miejsca. Drobny punkcik, widoczny z daleka, powoli powiększał się. Nareszcie! Miejsce, które przypominało coś innego, niż kupę piachu przykrytą kolejną kupą piachu.

Drobna oaza składała się z kilkunastu drzew, może kilkudziesięciu mniejszych krzewów i roślin. Otaczały one małe źródełko, nieśmiało wyciekające w kamienną sadzawkę. Nie było tam żadnych innych podróżnych, zapasów prowiantu, tylko upragniona cisza i spokój. Idealne miejsce aby się odświeżyć, przespać, pogadać, odpocząć. Przed złotym słońcem osłaniał niewielki daszek, ustawiony pod kątem, przypominający przewrócony płot.

Grupa skupiła się na odpoczynku do końca dnia, to drzemiąc, to trzymając warty na zmianę. Bruudz’thowi przypadła druga warta, z kaszlącym od czasu do czasu Chakubem. Nie wydarzyło się nic, co zwróciło by ich uwagę. Powietrze falowało, rozgrzewane coraz mocniej, ale na horyzoncie nie pojawiał się żaden obcy element.

- Myślisz, że powinniśmy byli dokładniej ich przeszukać? W tym obozie? - zapytał Chakub, siedząc pod jednym z drzewek. Rzucał przy tym drobnymi kamyczkami, znudzony do granic możliwości.

Wieczorem - ruszyli dalej. W skupieniu, względnej ciszy, powoli rozbudzając się po całodniowej sjeście. Nastroje powoli nabierały kolorów, kiedy pierwsze trudy marszu przestały doskwierać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”