Re: Gdzieś na pustyni

46
Bruudz’th przeżył w trakcie tej jednej bitwy tyle, ile tylko można było oczekiwać od wyprawy z karawaną. Po części dzięki swojemu sprytowi, po części dzięki umiejętnościom perfekcyjnie dopasowanym do profesji tropiciela. Przeciwnik odstawał od niego inteligencją i basta. Większą siłą mógł chwalić się w karczemnej bójce, gdzie rzeczywiście dawałaby mu realną przewagę.

Ostrze włóczni weszło w jego nogę pod dobrym kątem, dość głęboko i miękko. Ostrze wyrwane z rany spowodowało fontannę krwi, wydostającej się ze świeżo rozciętej aorty. Przewodnik upadł jednak prosto w piach, zamiast podziwiać fajerwerki z płynów ustrojowych. Bruudz’th trafił w jeden z ważniejszych mięśni, podtrzymujących rosłego orka na nogach. Cielsko gruchnęło o ziemię, a zrozpaczony przeciwnik zdobył się jedynie na gardłowe chrząknięcie, przemieszane z głośnymi krzykami.

Kilka metrów dalej, w samym sercu walki, nietypowy obserwator patrzył na całą scenę. Kilkuletni chłopaczek, w spodniach rozdartych na kolanie, obserwował zakończenie walki. Przenosił wzrok z Bruudz’tha na przewodnika, rozważając “za” i “przeciw”. Do momentu, kiedy zerwał się z błyskiem w oczach i wbił mały sztylet prosto w szyję przeciwnika. Krew chlapnęła na jego twarz, ozdabiając nastoletnie oblicze.

Re: Gdzieś na pustyni

47
Faktycznie, finał tej potyczki jest zaskakujący. Szybki koniec orka przewodnika z rąk dziecka był tak niespodziewany jak i potrzebny. Mały jeśli przeżyje będzie kiedyś niezłym rozrabiakiem.

- Dobra robota młody - skinął Bruudz'th z uznaniem chłopczykowi. - Pokonałeś wielkiego wojownika.
Rozejrzał się szybko by podbiec krzepko do Kapitan i pomóc jej ewentualnie zebrać się do ucieczki za wydmy.

Wciągnął w płuca gorące powietrze pustyni.
- Dawaj, musimy stąd zwiać zanim się połapią kto tu na kogo napadł! Ostatni zryw i już mamy to za sobą - pośpieszał ją ork w biegu głęboko wbijając nogi w piach wydm.

Grupa najemników musiała się znaleźć i przegrupować, a w przypadku Bruudz'tha przynajmniej prowizorycznie opatrzeć.

Re: Gdzieś na pustyni

48
Kapitan odnalazła się zaskakująco szybko, jak na prawdziwy punkt kulminacyjny całej tej zawieruchy. Ramię w ramię opuściła oazę, kierując się za Bruudz’them. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że gorzej już nie będzie, a kto miał uciec lub umrzeć - zrobił dokładnie to. Nieliczne ślady koni rozbiegały się na wszystkie strony świata, smutno podsumowując krwawą rzeźnię.

Co nie było działaniem pierwszej potrzeby, odłożono na potem. Ale, prędzej czy później, rzeczywisty świat dogania wszystkich. Tak było też w przypadku dwójki uciekinierów. Z początku nieśmiało, później już w pełnym polu. Z daleka, na wydmach, mogli dostrzec śledzących ich jeźdźców. Porządnie objuczeni, dobrze wyposażeni śledczy podążali ich śladem przez co najmniej kilka dni. Nie zgubili ich, jako że na samym środku pustyni wcale nie tak łatwo byłoby się schować. Wieczorem, kiedy żar malutkiego ogniska dogasał, nadeszła pora na dalsze decyzje. Należało ich dalej ignorować, czy może wyrżnąć co do jednego?

Poszukiwania pozostałych najemników jak na razie nie przynosiły rezultatów, ale tego akurat można się było spodziewać. Nie znali wyniku potyczki, więc pewnie zaszyli się w jednym z dalszych obozów. Zawsze lepiej było opóźnić nieuniknione, niż oberwać nim od razu z całej siły.

Re: Gdzieś na pustyni

49
- Posłuchaj mnie - Bruudz'th zwrócił się spokojnym i łagodnym szeptem do Kapitan. - Muszę Ci coś zaproponować. Ale nie odpowiadaj od razu. Zrobiliśmy co mogliśmy. Wybiliśmy jedną grupę kopaczy, drugą osłabiliśmy tyle na ile daliśmy radę. Twoi włodarze powinni być zadowoleni. Maszerujmy do Karlgardu. Bo tu zamiast polować i panować nad sytuacją, chowamy się po kątach. To kwestia czasu aż jakiś patrol natknie się na nas. Karlgard i tak był naszym celem. A jeśli w drodze spotkamy jeszcze jakichś kopaczy to też im uprzykrzymy życie, hm?

Dorzucił jeszcze kilka drobno pokruszonych patyczków do żaru aby uzyskać maluteńki płomień.
Nie mówił tego wcześniej aby nie obniżać morale, ale nie mogli zabawić w okolicy długo. Tamci tropiciele wiedzą co robią i tylko wyszkolenie Bruudz'tha nie doprowadziło jeszcze do zdemaskowania. Ale był świadom że każdemu noga może się kiedyś powinąć.

Ogarnął wzrokiem najbliższe wydmy. Standardowo, nic ciekawego. Oprócz piachu leżało tam niewiele więcej.

- Jeśli się zdecydujesz to ruszamy rano. W tamtę stronę. Tylko poinformuj mnie wcześniej o swoim zdaniu dowódco - Dodał ork moszcząc się wygodnie oraz wskazując niedbałym ruchem ręki kierunek przyszłego marszu.

Re: Gdzieś na pustyni

50
Rzeczywiście, Kapitan nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w malutki żar, powoli i nieśmiało chwytający suche drewno. Sceneria wydawała się ekstremalnie spokojna, sielankowa. Odległe wydmy zmiękczały krajobraz, nakładając na siebie kolejne piaszczyste fale. Tylko wycie odległych padlinożerców przypominało, że sytuacja wcale nie jest idealna. Wręcz przeciwnie.

***

Płytki, wyszkolony sen najemnika przerwał ruch w obozie. Kiedy tylko otworzył oczy, Kapitan leżała po drugiej stronie malutkiej kupki popiołu. Miarowy oddech, nikogo innego dookoła. Oprócz piachu poruszały się tu tylko małe insekty. Szybkie rozeznanie pozwoliło ocenić zagrożenie.

Wełniany koc!

Gruby koc kobiety leżał teraz w nogach Bruudz’tha, lekko pomięty. Wybudził zwiadowcę, kiedy tylko dotknął jego nóg. W zębach zgrzytał mu piach, jak gdyby najadł się go przez sen. A oprócz piachu i insektów? Spokój, nic się nie działo. Słońce miało jeszcze kilka godzinę do wschodu.

Re: Gdzieś na pustyni

51
Omiótł jeszcze raz zaniepokojonym wzrokiem okolicę nim odetchnął z ulgą. Usiadł na posłaniu i swoim zwyczajem przetarł twarz dłońmi po czym splunął zalegającym w ustach piachem prosto w popiół.

Przeganiając resztki snu dźwignął się na nogi i chwycił bukłak. Pociągając z niego co jakiś czas zwinął swoje wyposażenie szykując je do dalszej drogi, czuł że już nie będzie spać tej nocy.

Przykrył Kapitan jej kocem, chwycił swą włócznię i podpierając się nią zaczął wspinać się na najbliższą wydmę. Mały rekonesans przed śniadaniem i dalszą wędrówką.
Idąc w górę pogrążył się w myślach. W chwilach takich jak ta żałował czasem że nie ma jakiegoś jasno określonego celu. Zabić złego króla, zemścić się na władcy kręgu piekieł czy pokonać smoka. A tak buja się od zadania do zadania. Tamtego przeprowadź, następnego nastrasz, kolejnemu mordę daj. Wszystko na łasce fortuny, czasem lepiej czasem gorzej.

Przystanął przed szczytem z wolna wybudzając się z zadumy. A w dupie z tym -pomyślał jeszcze nim wychylił się znad szczytu. Znieruchomiał rozglądając się ostrożnie. Nie widząc nic podejrzanego ruszył dalej na obchód po okolicznych wydmach na przemian a to nasłuchując, a to badając okolicę wzrokiem.

Re: Gdzieś na pustyni

52
Fortuna wciąż krążyła w okolicy Bruudz'tha. Ba! Wciąż mógł swobodnie obierać swoje marzenia i nowe cele. Poza drobnymi problemami, sięgającymi jeszcze linczu w górniczej wiosce, ork miał się raczej dobrze. To, że zostawił za sobą cały wóz kosztowności po martwym zlwceniodawcy, zamiast sfinansować z niego prywatny oddział najemników - to już zupełnie inna kwestia. Jego reputacja, doświadczenie i umiejętności tylko nabierały na sile. Fortuna toczyła się sama, trzeba ją było tylko trochę popchnąć.

Kiedy wyszedł na krótki spacer, poruszający się koc nabrał sensu. Słońce nieśmiało wychylało się zza najdalszych wydm. Powoli i z dystansem, dopiero co rozjaśniało najdalsze chmury. Wiatr za to, poruszał jego odzieniem coraz mocniej. Równie żwawo co i całą okolicą, trzeba przyznać. Okoliczne wydmy wyglądały wtedy zaskakująco... artystycznie. Początkowo, najemnik miał pewne problemy z określeniem nadciągającej pogody. Z braku lepszej definicji zjawiska, niestety, świat wyglądał jak rozwodnione mleko. Nietypowy początek końca świata, lokalna anomalia czy burza piaskowa? Trudno było powiedzieć, biorąc pod uwagę wciąż niewielkie ilości światła.

Piasek zaczął podrywać się w górę ponad normę. Zmniejszył widoczność i komfort oddychania. Wchodził w zęby, uszy i oczy.

Gdzieś na pustyni

53
Obrazek
Bezkres piachu między wioskami, ruinami i oazami rozciągał się aż po horyzont, ograniczony jedynie przez wydmy i widoczne z daleka pasmo gór Daugonu. Często podróżowały tędy karawany, gdyż była to otwarta przestrzeń i nie tak łatwo szło zaskoczyć handlarzy, którzy znowu nie zawsze działali w zgodzie z literą prawa. Za dnia należało strzec się sępów lecących, według zabobonów, zawsze tam, gdzie ktoś lub coś ma umrzeć. Wielu wystrzegało się również chmar drapieżników - jak ognia i z jego pomocą. Nocą zaś największym wrogiem okazywał się chłód i stado polujących hien, które to lubował się w atakowaniu każdego celu z osobna, zaciąganiu w ciemności, gdzie można było w spokoju ucztować. Wieczory i poranki były w tu najoptymalniejsze do wędrówek, zwłaszcza jeśli po zmierzchu nie miało się źródła światła. Bez względu jednak na wszystko to każdy nowy podróżnik uraczył w tych okolicach widoku licznych pozostałości po ciałach tych którzy zasad przetrwania tego pustkowia nie przestrzegli.
*** Był wczesny wieczór, kolor nieba zlewał się w niektórych miejscach z piaskiem, a prześwitujące między wydmami przesmyki światła stawały się coraz słabsze wraz z zachodzącym słońcem. To z kolej sprawiało iż chłodne cienie były dłuższe niż o jakiejkolwiek innej porze - Kamirin mogła to obserwować patrząc na małą chronioną mieścinę parę wzniesień dalej. W samą porę - nie miała za wiele wody. Broniony i gruby wał z piaskowca, brak rzeki czy innego źródła wody w pobliżu oraz grupka ruchomych mułowatych cieni przy czymś co wyglądało na bramę wskazywały na to iż miejsce opiera całą swą ekonomię na podróżnikach którym musiało zapewnić bezpieczeństwo. Dobre miejsce aby poszukać pracy, przynajmniej z pierwszego wrażenia. Musiała jedynie zrobić własne, strażnicy głównej i jedynej widzianej przez nią bramy jeszcze jej nie widzieli, podchodziła pod dużym kątem a większą część jej ciała skrywało wzniesienie piachu. Stąd widziała zarys czterech, choć dystans nie pozwalał na określenie uzbrojenia czy znaków szczególnych. Miała jeszcze sporo czasu na obejście przybytku i zdecydowanie czy jest bezpieczny, mogła jednak podjąć decyzje już teraz. Nigdy nie wiadomo kiedy bramy są zamykane, a noc pod gwiazdami będzie zdecydowanie mniej przyjemna. Z drugiej strony, mogła dramatycznie wejść z wielkim wybuchem w ostatniej chwili, albo przybrać inną nietuzinkową taktykę, coś by pokazać jej arcymistrzowskie umiejętności w pełnej chaotycznej okazałości. Pielgrzymowała ostatnie pare dni szukając miejsc do których by ją wpuścili i w których mogłaby zarobić, mogła także iść dalej kolejny dzień czy dwa. Wybór co dokładnie robić należał jednak do niej.

Gdzieś na pustyni

54
Świat stawał się coraz trudniejszy do rozpoznania... Świat, niekończący się bezkres piasku, który zdawał się prowadzić donikąd. Takie już były uroki pustyni. Ryzykowało się wiele poprzez samo życie na tych ziemiach, podróżowanie po na przemian, gorącym i zimnym piasku. Było chłodno, słońce już zaczęło dawno zachodzić. Wydawałoby się, że to idealny czas na wyruszenie w drogę, Kamira jednak już była w trasie od jakiegoś czasu. Przetrwała porę zachodzącego słońca i miała się przygotowywać na nadejście pory Xanda. (nocy)

Chłód, na który natrafiała Kamira nie był zbawieniem po cieple, jakie wcześniej oferowało słońce. Na nic jej był przydatny zimny piach, piasek, który równie szybko oddawał ciepło, jak i je przyjmował. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że pustynia była na swój sposób jak wiecznie nagrzewająca się skorupa, która to miała kilka godzin, by ochłonąć, a później znów zacząć pracę. Była trochę do niej podobna. Tym bardziej że woda już się jej skończyła, a zdarzało się jej mijać na drodze wielu nieszczęśników, którzy nie mieli szczęścia w podróży i stracili swoje życie na szlaku, czy to za sprawą bandytów, renegatów, zwierząt... Czy po prostu - swojej własnej głupoty. To ostatnie mogło spotkać każdego, nawet i ją, jeśli szybko gdzieś nie zajdzie - na szczęście, szczęśliwy traf wciąż jej nie opuszczał. Mogła tylko sobie zawdzięczać to, że idealnie wymierzyła ilość potrzebnej jej wody, by dotrzeć do innego osiedla. Zaryzykowała i oszczędziła, bo właśnie dostrzegała na horyzoncie wyrastające zarysy osady. Nie była daleko, to jej widok był ograniczony przez mrok oraz piaskowe wydmy.

Przez to wszystko zaczęła się zastanawiać

– Gdzie podziały się wszystkie drogowskazy? Nikt ich nie odkopywał? — Nie miało to zbyt wielkiego znaczenia w tej chwili, nie dla niej, priorytet był inny - dojście do osady oraz woda. Nie mogła popadać w paranoję i bać się każdego miejsca, na jakie natrafi. Owszem - pustynia była pełna niebezpieczeństw, a ludzie, gobliny, orki. Wszyscy byli sobie po części wilkiem. Tak to już było w wielorasowych społecznościach gdzie ciężko komuś coś udowodnić, bo piaski pustyni są w stanie zakryć wszelkie ślady, każdej zbrodni. Tylko plotki pozostają...

Wał, jaki dostrzegała mówił jej więcej niż można było założyć - mieli tam mury, to mieli i wodę, którą pewnie nie chcieli się dzielić. Możliwe, że utrzymywali się z handlu, ale czy prowadziły tutaj jakieś szlaki? Nie pamiętała czy kiedykolwiek tutaj była, nadchodziła noc i nie miała czasu ani na zastanawianie się, ani przedłużającą się obserwacje. Im później, tym gorzej. Powoli zaczęła wyłaniać się zza wydmy, niczym ten strudzony podróżnik, podpierała się delikatnie na swoim kosturze i dreptała w stronę bramy. Z każdym krokiem przyglądała się zabudowie, oraz znajdującym się przed nią ludziom. Prawdopodobnie to tylko strażnicy, którzy stali na straży bramy i pilnowali porządku oraz tego by nie przekraczały jej osoby nieuprawnione.

Nim jednak zacznie rozglądać się w środku, musiałaby przekroczyć bramę. Czy widziała w tym miejscu, w tej chwili, coś ponad standardowe niebezpieczeństwa na pustyni? Nie.

Gdzieś na pustyni

55
Kamiria ruszyła prosto do bramy, nie marnując czasu który ją czekał do pierwszej wyczuwalnej potrzeby wody który mogła by się zmienić w śmierć z jej braku. Droga, jak zresztą niemal każda inna na pustynia prowadziła w górę i w dół przez co traciła wał z oczu wielokrotnie, choć za każdym razem gdy znów miała okazję go widzieć był wyraźnie większy, a cienie na nim widocznie przesunięte. Była już w stanie określić nieco więcej o lokalizacji - z odległości trzech wydm udało się jej ustalić iż tylko dwie z humanoidalnych postaci które wcześniej widziała należały do strażników. Przed bramą stała para goblinów wprowadzająca do środka swoje wielbłądy przeładowane różnego rodzaju skórami, bronią i śmieciami - prawdopodobnie wszystko znalezione przy ciałach tych dla których piachy przyjazne nie były. Same w sobie, jak na gobliny były ubrany bardzo przeciętnie. Jednoczęściowe ubrania, gogle zapobiegające wrażliwym i przyzwyczajonym do ciemności oczom przetrwać powiewy z piaskiem na ich wysokości. Nie wyglądały na uzbrojone, nie zdradzały też okazów tatuażów na które pozwalały sobie te często pracujące w kartelach. To samo co do zwyczajności tyczyło się pozostałych dwóch, broniących to miejsce. Odsłonięta klatka piersiowa, dzidy o długich ostrzach, skórzane spodnie. Jeden nosił talizman i był łysy, drugi miał kok z czarnych włosów. Nic ciekawego.

Z odległości dwóch wydm, widziała już że wały nie należą do najstabilniejszych i mają dziury w paru miejscach. Oznaczało to albo niedawną bitwę, albo jej długi brak i leniwość lub brak zainteresowania tych wewnątrz. Mogła też stwierdzić iż brama ma nad sobą pokój, z którego wystawała luneta. Kierująca się prosto na nią. Była obserwowana. Ale od jak dawna i przez kogo? Orkowie na straży nie zostali powiadomieni, nie wyglądało też na to by ktokolwiek wdrapywał się kilku metrową zaporę aby wycelować w nią kuszą. Ostatnie wielbłądy wchodziły do środka żelazno-zębnej paszczy bramy z której cienia wystawała ręka jednego z goblinów - drugiego nie było już widać. Zauważyła również śmiesznie duży nos u czarnowłosego orka którego nie zauważyła poprzednim razem, zapewne z racji iż fakt jego istnienia nie był istotny. Zaraz po tej realizacji, schodziła wydmą i straciła go z oczu po raz ostatni tej krótkiej podróży. Zanim jeszcze zaczęła wchodzić pod górę usłyszała trzy razy uruchamiany mechanizm bram.

Dopiero po dotarciu na szczyt kolejnej wydmy, z około dwudziestu jeden goblinich ciał zasięgu, wzrok jej i strażników spotkały się, do czego reakcją była szybka zmiana pozycji na gotową do ataku i krzyk orka o wielkim jak ziemniak nosie:
-Stójta! Ktojże idzie? My przepuszczać tylko swoje i ci co mają karta!
-Lub zapłacić za karta. - Rzucił łysy, wyglądający na nieco bardziej kompetentnego. Z tej odległości zauważyła niewyraźną, siną ranę przechodzącą przez jego klatkę, i to że miał również wygolone brwi. Zdawał się też trzymać broń pewniej od przyjaciela.
-Lub zapłacić. - Potwierdził pierwszy.
Z tej perspektywy widziała że brama jest podwójna, więc nawet jeśli by próbowała, potrzebne są dwie eksplozje a nie jedna. Między nimi stało coś na wzór drewnianego straganu i widziała dziury aby osoby na górnym piętrze przejścia mogły rozstrzelać napastników, powiększone zębem czasu. Co za drugą bramą było jednak zagradzało zbyt wiele czynników - orkowie, sama brama, dystans, przed chwilą wprowadzone wielbłądy, i jeden z goblinów o pyskatej twarzy przyglądający się zamieszaniu. Luneta zniknęła z okna.

Gdzieś na pustyni

56
Przyzwyczaiła się już do tego, że to, co jest niedaleko, potrafiło znikać z zasięgu wzroku, potem powracać takie samo, albo nawet inne. Uroki ciągłego poruszania się po piasku, który wznosił się i opadał w postaci, górek, pagórków, czy wydm. To, co rzuciło się jej w oczy, już na samym początku to gobliny. Małe zielone stworki, które prowadziły wielbłądy obładowane łupem. Zaraz obok strażnicy, orkowie - a wciąż nie podeszła zbyt blisko. To, co widziała, mówiło jej co nieco na temat tej zamurowanej osady, tudzież faktorii. Nie od dzisiaj było wiadomo, że to, co na pustyni znalezione, nie zostało ukradzione. Tak jak by powiedział jeden lepszy handlarz. " Moje ". I nikt nie mógł z tym dyskutować, chyba że przedmiot nosił w sobie magiczną aurę.

No właśnie. Magiczną aurę... Czy prosty ork był w stanie odróżnić wartościowe przedmioty od zwyczajnych, nic niewartych śmieci znalezionych pośrodku pustyni? Jak wielka była w rzeczywistości osada za tą bramą? Mrok i to jak spoglądała na osadę, nie pozwalało jej zobaczyć wszystkiego. Musiała radzić sobie z tym co miała. Mury - nie były w najlepszym stanie, ale ktoś obserwował. Nie myślała o tym w kategorii lenistwa, bo wcale się nie zastanawiała. Dla niej to było jasne, że mogą nie mieć zasobów, dostaw, albo odpowiednich pracowników, czy funduszy... Albo zwyczajnie nie było potrzeby tego naprawiać. Opcji było zbyt wiele by się nad nimi rozwodzić.

Kamira nigdy nie zastanawiała się nad tym jak duże są gobliny, ale zakładając, że kiedyś jakiegoś spotkała i mierzyła się z nim wzrostem, to taki standardowy goblin mógł być mniejszy od niej, a ci więksi jej wzrostu, to była w stanie założyć, że po znalezieniu się na szczycie wydmy, od strażników dzieli ją około trzydziestu metrów. Nie było to dużo. Matematyczka z niej żadna, na dobrą sprawę nie potrafiła i tak liczyć zbyt dobrze i za szybko... Została dostrzeżona, ale chyba nie uznano jej za zagrożenie. Nie była takim. Westchnęła ciężko gdy obejmowała wzrokiem widziane gobliny, orków i lunetę. Stawiała kolejne kroki, aż mogła dostrzec orkowe gęby, zwłaszcza tą z wielkim nosem, który mógł przypominać pewne warzywo, jakiego Kamira nigdy nie miała okazji skosztować.

Nie spodziewali się gości. Mechanizm sterowniczy był właśnie opuszczany - tak wnioskowała po zasłyszanych odgłosach. Gdy w końcu, po pokonaniu ostatniej z wydm jej wzrok, oraz strażników się spotkał - stanęła w miejscu. Nie wykonywała kroku do przodu. Przybrali pozę gotową do ataku, albo obrony - jak powinniśmy ją określić. Ork o nosie, który przypominał z grubsza warzywo, jakiego raczej nie znano na tych ziemiach. Albo ona była taką ignorantką, że nigdy przedtem nie zwróciła nań uwagi. Był duży i to cecha, która wyróżniała go spośród pozostałych.

Czarownica wysłuchała orkowej przekomarzanki, skinęła głową, przyjmując jednocześnie do wiadomości wszelkie opcje, jakie miała przed sobą. Wypadało się jednak przedstawić.

– Podejdę bliżej. Przedstawię się — Odparła, utrzymując swój wzrok na każdym ze strażników bramy. Kilka kolejnych kroków pozwoliło przyjrzeć się bramie, która przypominała paszczę jakiejś istoty. Brama, jak to brama - nie spodziewała się opcji wysadzania. Gdy znajdowała nieco bliżej - warto zaznaczyć, że każda odległość była dla niej niekorzystna, bo ktoś patrzył z bramy, czy też okienka. Kamira stanęła prosto, trzymałą kostur w prawej dłoni, ściskała jego drzewiec między palcami. Druga ręka powędrowała w okolice materiałowego ronda jej dużego kapelusza.

– Nazywam się Kamirin, pierwsza, przyszła, Arcymagini z Urk-hun, czołowa i najważniejsza czarodziejka spośród pustynnych ogników, najsilniejsza magiczka wschodniej baronii, zwana ogniem pustyni, absolwentka Karlgardzkiej Akademii Czarnoksięstwa, przodowniczka pośród kolegium magii bojowej i strategii, oddana czcicielka Drwimira, przyszła największa orkowa szamanka i dzierżycielka zaawansowanej magii. — Uniosła lekko kostur i stuknęła nim delikatnie w piasek, przejechała palcem po rondzie swojego kapelusza i zatrzymała dłoń, gdzieś mniej więcej w połowie. Nie były to ruchy w żaden sposób do odczytania jako agresywne. Wzniosła w tej samej chwili z dumą głowę, przypatrując się przez moment orkowej reakcji, swoimi czerwonymi oczami.

– Mogę wejść? — Spytała się głosem, któremu nie brakowało powagi, na jej twarzy promieniała duma. Chwilę trwała w tej pozie, obserwując swoich orkowych rozmówców. – Może chcecie prezentacji? — To ostatnie powiedziała ze sporą dawką entuzjazmu. Niezbyt pojmowała kwestie karty, o której mówili, a jeszcze mniej miała pojęcia ile może kosztować takie wejście. Dużo pieniędzy za pazuchą nie miała, nie chciała też, by jej zabrakło na podstawowe wydatki. Była w stanie zaprezentować swoją magię, jeśli to miało zapewnić jej przejście przez bramę, a może i więcej.

Spoiler:

Gdzieś na pustyni

57
Wielkonosy ork potrzebował chwili aby przetrawić pełen opis jaki Kamirin przedstawiła, widocznie przyzwyczajony do prostego biznesu: Imię, karta, pytanie o koszt... Jego nieco mądrzejszy kolega jednakże naskoczył na dziewczynę niemalże w tej samej sekundzie gdy wspomniała o prezentacji, gestykulując przy tym dynamicznie rękami i wyglądając na przerażonego.
-Nie ma być trików! Na bogi, nigdy znowu trików! Inaczej zawołamy ci co też triki potrafią!
Goblin zza drugiej bramy roześmiał się słysząc jak ork mówi.
-Tak... Nie triki! - Potwierdził drugi, wyrywając się z przemyśleń na temat tego co właściwie wokół niego się działo.
-Karta dwa dziesięć i pięć zębów lub praca dla karku. - Wrócił bezmyślnie do standardowej formułki, nie wracając myślami.
-Kharkhuna, mhartegor*. - Poprawił go łysy, wracając do standardowej pozycji. Oczywiste było, iż tylko jedna osoba tu myśli.
-Karku, Kharkuna jedno mi, ważne że pieniądz jest. A teraz, dziewczyna wchodzić czy nie? My bramy nie otwierać gdy księżyc.
Goblin za drugą bramą zaczął się kłócić z drugim, widocznie nie chcącym czekać na kompana. Pare wypakowanych zbrojami i śmieciami wielbłądów, zaczęło się poruszać dając jej wgląd w środek osady. Zaraz po drugiej bramie teren się obniżał, wyglądało jakby całe miejsce było ułożone w kształt wielkiego lejka. Stragany ciągnęły się cały czas wzdłuż wału, przerywane jedynie przez fortyfikacje i drabinki. Udało jej się wypatrzeć jedynie jeden większy budynek, który i tak schodził w podziemie. Widziała przedstawicieli różnych ras, w większości gobliny pakujące stragany i te je rozkładające, nie była jednak w stanie zauważyć stąd kogoś się wyróżniającego. Strażnicy czekali na odpowiedź dziewczyny.

*mhartegor - żartowliwe określenie używane głównie w pubach i karczmach, oznacza mniej więcej "tyłko-głowy". Przyjęło się do użycia wśród orczych zarządców najmitów, a przez to również wśród nich samych, zwłaszcza w biedniejszych rejonach.

Gdzieś na pustyni

58
Duma nie znikała z twarzy małej czarodziejki. Co prawda spoglądała na nich w tej chwili ciut władczo - w końcu przedstawiła im wystarczająco dużo powodów, do tego by ją wpuścili oraz by oznajmić im, że jednak jest nieco ważniejsza niż oni... Zresztą, to mówiło samo za siebie. Stali na bramie, podczas gdy ona stworzona była do nieco wyższych rzeczy.

Zmrużyła oczy, gesty wykonywane przez jednego z orków sprawiły, że duma powoli zaczęła zmywać się z jej twarzy, dokładnie tak jakby ktoś napuścił jej do buzi piasku. Naburmuszyła się nieco, wyraźnie zawiedziona tą sytuacją. Zdawała sobie powoli sprawę, że przejście przez tych dużych gamoni nie będzie takie proste. Nie wspominając, że zupełnie stracili w jej oczach za brak odpowiedzi na przedstawienie się, choćby minimalnej - tak to już było na pustyni, nie każdy posiadał, choćby szczątki kultury. Przez moment się nie odzywała. Zabronili trików, to mogła jedynie westchnąć ciężko i przystać na ich słowa. Niezbyt rozumiała ich dialekt. Nie znała orczego, ani nie miała parcia, by się go nauczyć. Miała ważniejsze rzeczy na głowie niż nauka języka. Zwłaszcza że to oni mogli porozumiewać się we wspólnym. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do niej to, co zostało powiedziane w jej kierunku.

Jeden z nich był jakimś przywódcą, chyba i to bardzo duże "chyba". Po ich wspólnym zachowaniu ciężko było jednoznacznie określić, który z nich nosił miano wodza, czy dowódcy bramy. Padło jakieś imię. Kharkhuna, po nim jakiś tytuł. Nie mogła być całkiem zła, za brak przedstawienia, bo jakąś namiastkę tego dostała. – Wchodzi, wy bramę otworzycie teraz. Praca potem. Gdzie mogę się zatrzymać? — Właściwie nie wiedziała nawet jaką pracę jej zaoferowali, pewnie dowie się po wejściu i zatrzymaniu gdzieś - o ile w ogóle byłaby w stanie znaleźć takie miejsce w środku.

Teren w środku był dziwny. Wyglądał jak jeden wielki lej zwężający się do środka, przypominał nieco jakąś dawną kopalnię... Teraz nie mogła stwierdzić więcej, bo stragany przypominały jakiś targ. Możliwe, że odbywał się tutaj jakiś większy handel, albo wydarzenie, a nawet jeśli nie w tej chwili, to w przyszłości. Widok orków i goblinów razem, wcale jej nie dziwił. Zastanawiała się natomiast, ilu ludzi spotka w środku. Towarzystwo psotliwych i wulgarnych goblinów w pewien sposób lubiła, potrafiły poprawić jej humor gdy akurat nie były żądne krwi czy mordu... Ale takich goblinów to nie miała okazji jeszcze spotkać, poza jednym, albo dwoma. Co do orków... Cóż, dla niej byli olbrzymi, bliżej było jej do takiego goblina niż do nich. Gdyby dobrze się przebrała, mogłaby pewnie i udawać bladego goblina. To oczywiście tylko jedna wielka teoria, której sprawdzać raczej nie zamierzała.

Jeśli warunek pracy im odpowiadał i wpuścili ją do środka, to zaczęła się rozglądać na tyle, na ile mogła.
Spoiler:

Gdzieś na pustyni

59
Łysy ork westchnął ciężko. Widać było że nużyła go ta odpowiedź.
-Jak ja myśleć. W ten czas nikt nie płaci, każdy na pracę...
-My wpuścić, ale z eskorta. Co by ta za darmotę nie wejść. - Wielkonosy rekrut kontynuował formułkę.
-Klietz, ta wchodzić, otwierać! I przydziel Sefu, kolejny gość do pracy. - Zawołał drugi przykładając rękę do ust, kierując głowę w górę ku bramie a następnie niemal równie szybko jak się obrócił wracając do defensywnej postawy. Widać było wyuczony przez lata pracy ruch.
-Się robić Glut! Obserwowaliśmy ją już przez chwilę... - Odezwał się chrypliwy acz donośny głos z miejsca skąd kilkanaście minut temu wystawała luneta, należący zapewne do jej właściciela i operującego bramami zarazem. Mądrzejszy ork wyszczerzył w grymasie kły i przewrócił oczami niezadowolony z, najprawdopodobniej , nadanego mu lokalnie pseudonimu. Nie dało się dokładnie określić jego pochodzenia, lecz trzeba było przyznać że nie był najpochlebniejszy. Obaj strażnicy stali zwarcie, dopiero po chwili reagując na zadane przez dziewczynę pytanie. Wyglądało na to że, kimkolwiek był Kletz otwierał bramę dłużej niż powinien.
-Sefu cię zapro-wadzi. I opro. Po prostu zacznie ci tylko jeśli mu zaczniesz pyskować. A wadzić umie. - Oznajmił Glut, choć mechanizm bram zagłuszył mocno końcówkę wypowiedzi. Gdy tylko skończył, wbił tępy koniec swej broni w ziemię i stanął na baczności synchronicznie z towarzyszem służby co zapewne oznaczało iż to koniec rozmowy, a ona powinna wejść, co natychmiastowo uczyniła. Znalazła się w małym przedsionku, z jednymi tylko, metalowymi drzwiami po boku, jednak chęć zobaczenia wnętrza miasteczka przywiodła ją od razu do krat drugiej, wewnętrznej bramy...
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”