Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

31
Kierowała nią intuicja; dawno przeczytane tajemne księgi; potężna energia, drzemiąca w jej trzewiach; soczyste pragnienie wszechmocy; nieodgadniona miłość do zakazanych sztuk. To one kierowały jej gestami, jakby była w nieodgadnionym transie. To one układały usta w słowa. To one nadawały swoisty dźwięk zaklęciu, które było złożone z wielu nut magii. Mrok uginając się pod jej zaklęciem, ale zarazem poddawał się wartkiemu nurtowi, który ukierunkowywał go.Wyciągał długie nici, łącząc dwa światy. Jak macki zgrozy, które łapczywie chwytają swoją zdobycz, aby połknąć ją w całości. Callisto również musiała uważać, aby nie stracić kontaktu z własnym ciałem i nie wpaść w pułapkę cieni, które czekały na jej błąd. Nie były sojusznikiem o jedną idee. To nie był oblubieniec-rycerz, który wiernie strzeże Cię przy łóżku. To fałszywa siła, która czeka, aż zmrużysz oko i wpadniesz w jego łapska. Póki jednak czarownica była uważna i niedostępna dzięki praktykowanym sztukom, słuchały się jej, jak dwulicowi przyjaciele. Nie mogła im zaufać, lecz wykorzystać jak oręż na wojnie. Miała przewagę. Była jedynym kluczem, który mógł otworzyć bramy między oboma krainami, aby przerażające stwory mogły przedostać się do Herbii. Lecz to ona rozkazywała. I to jeszcze większy gniew wprowadzało w tej nieodgadnionej mocy. Ona wskazywała jej drogę, którą ślepo musiała podążać.

Dookoła Callisto roztoczył się impuls magii, który połączył się z mrokiem. Ten splótł się z jej czarem, uzupełniając go i podtrzymując jego działanie. Razem z zieloną poświatą, która rozświetliła mrok, pojawił się portal. Przypominał on wyrwę w podartym aksamitnie czarnym materiale, który otaczał nieboskłon nad herbiową ziemią. Nie była to piękna majestatyczna brama, przez którą przechodzi się z pełnym majestatem. Postrzępione granice pulsowały niespokojnie, jakby zaraz miały zasklepić się. Macki mroku oblekały go jednak utrzymując przejście. Po drugiej stronie widać było świat, który kobieta znała bardzo dobrze. Było to miejsce, które opuściła niedawno. Choć nie wiedziała ile czasu mogło minąć między pojawieniem się w tej krainie, a powrotem. Teraz jednak nie była tutaj uwięziona. To ona posiadała klucz do tych drzwi. Nie Mrok, lecz ona. Ten zaś jedynie usługując jej, wspierał jej czar, aby trwał dłużej. By mógł przedostać jak najwięcej złej energii.

Mężczyzna był zapatrzony niczym w obrazem. Zielona poświata, która pojawiła się wraz z ostatnimi słowami, nie przeraziła go, a zahipnotyzowała. Dopiero ujrzenie świata zewnętrznego, gdy pojawiły się wrota, otrzeźwiły go. Nie czekał na ostrzeżenia, nie czekał na rady, ani polecenia. Po prostu wbiegł przez nie do Herbii. Przewrócił się na kolana na kamienną posadzkę świątyni. Przewrócił się zupełnie na ziemię. Położył się na niej, jakby chciał czuć jej przyjemną fakturę. Zupełnie inną niż ściany labiryntu cieni. Mrugał i przymykał na moment oczy, gdyż nie mógł przyzwyczaić się do jasności, która panowała wewnątrz ruin. Światło pochodni, były tutaj zupełnie inne. Jasne i intensywne. Nawet Callisto czuła różnicę i nie mogła wpatrywać się w stronę blasku. On zaś zaczął się głośno śmiać. Nie był to zwykły śmiech radości. Była w nim histeria. Jakby wszystkie skrywane emocje wraz z przeważającym lękiem, teraz mógł wypuścić z siebie. Jego głos rozbijał się po grubych ścianach. Wydawał się szalony. Dotykał ziemi, przytulał do nich twarz, oglądał wszystko dookoła z otwartymi oczami, głęboko wdychał powietrze. Klęcząc oglądał każdy fragment tego miejsca, jakby zakochał się w nim. Nawet jeżeli to było opuszczone miejsce kultu, gdzieś w centrum pustyni.

Po drugiej stronie przywitały jej znajome trzy bramy, których otwarcie nadal pozostało zagadką. Nic się tutaj nie zmieniło. Tylko powietrze było jakby słodsze i delikatniejsze. Światło jakby intensywniejsze. Posadzka stabilniejsza i gładsza. I z pewnością było tutaj bezpieczniej, niż w krainie mroku. Brama między oboma światami nadal istniała. Czekała, aż uderzenie kostura zadecyduje o jej zamknięciu. Nadal miała władzę nad nią. W jej berle była magia, która wieńczyła zaklęcie. Z oddali mroku docierały dźwięki. Coś nadchodziło. To zaklęcie zwabiło ich i szepty Mroku, które podpowiadał, gdzie znajduje się droga wyjścia. Czy Callisto powinna im pozwolić wyjść właśnie tutaj? Czy dzikie stworzeni a nie rzucą się na nią. Nie zaatakują?
Spoiler:

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

32
Postać elfiej wiedźmy z politowaniem spoglądała w kierunku tęgiego mężczyzny, którego fartem ściągnęła do świata żywych. Dzikus miotał się, niczym zawszawiony kocur podczas kąpieli, przy czym wodą stał się piasek i reszta maneli w starożytnych ruinach. To nie było zdrowe zachowanie, lecz nie Callisto decydować, co jest zdrowie, zaś co nie. Ukradkiem wymknęła się z czeluści mroku, jakiego naznaczenie właśnie pulsuje przed jej obliczem. Brama mroku z piszczącymi monstrami, chcącymi opuścić matczyną ziemię, która nawet własnym dzieciom nie jest przychylna. Wydarzenia z mroku powinny na zawsze w nim pozostać i nie zaprzątać i tak doszczętnie zniszczonej próżnością oraz rządzą władzy czaszki czarownicy. Czarownicy, bowiem od dziś może bez krzty zawahania używać tegoż określenia. Miota złowrogą siła wedle uznania, mając dostęp do świata sił nadprzyrodzonych i niepojętych. Nikt nie wie, czym od dziś stanie się ta głupia elfia manipulatorka z oszpeconą facjatą. Jej zdolności bez wątpienia budzą niepokój, więc najlepiej, aby zabrała je ze sobą do grobowca. Strach pomyśleć, jakie straszności mogłaby przywołać do tego świata, gdyby trafiła w niepowołane ręce. I w tejże sekundzie winna zaprzestać praktyki, o której nie ma bladego pojęcia, toteż ochoczym gestem gasi, jak zdmuchiwany płomyk połączenie z krainą mroku. Berło przestaje emitować mistyczny substytut, za sprawą którego utrzymywano więź z odległym światem być może przeklętego bóstwa Garona.

Kiedy zagrożenie mija, przychodzi czas, ażeby podjąć kroki na przód, bowiem ta kobieta nigdy nie stoi w miejscu. I chociażby miała połamane wszystkie kończyny, niczym śliski gad pełzać będzie po trupach do celu. Przy czym pozostaje jedna niewiadoma, jaka dzieli ją od złamania zagadki wrót w odległych ruinach. Co uczynić z towarzyszem podróży? Wszakże opuszczono mrok, gdzie przez lata zdołał dostosować się do panujących warunków. Czy asymilacja w obecnym położeniu przyjdzie równie łatwo? Tego Callisto nie mogła przewidzieć, dlatego pozostało jej wyłącznie obserwować kolejne poczynania mężczyzny.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

33
Brama się zamknęła za sprawą jednego uderzenia kostura, przerywając więź między dwoma światami. Potężna magia, którą niezwykłym rytuałem wyzwoliła elfka, teraz prysła. Jej echo jednakże pozostało gdzieś w przestrzeni nasycając wszystko co znajdowało się dookoła. Ta dziwna niezbadana moc nadal była gdzieś w powietrzu, tak że każdy oddech wydawał się zupełnie inny. Żaden z tych światów nie pasował do siebie, a jednak za sprawą magii oraz różnych anomalii, czasami przenikały się ze sobą. Wszyscy słyszeli o pojawianiu się dziwnych istot w czasie zaćmienia księżyców, czy miejsc, w których ciemność okazywała się głębsza niż wszędzie indziej. Kobieta jednak nie zamierzała utrzymywać tych sztucznych nici, wiążących jej krainę z tą mroczną i potworną. Żadne zło nie przedostało się tutaj. Jedynym gościem z ciemności był dziwny zdziczały mężczyzna, który uratował ją po tamtej stronie. Ona zaś spłaciła swój dług i pozwoliła mu powrócić do względnie bezpiecznego miejsca. Czy była to odpowiednia decyzja? Mógł przecież już na zawsze być spaczony i nigdy nie być dobrym człowiekiem.

Wtedy spojrzał się na nią, klęcząc na posadzce w dziwnym szaleństwie, a ona ujrzała jego czarne gałki oczu. Zupełny mrok. Taki sam, jak po tamtej stronie świata. Gdy mrugnął jednak wszystko wróciło na miejsce. Przypominał tego samego zarośniętego, zaniedbanego, ale przede wszystkim ludzkiego osobnika, który przeszedł bardzo dużo ciężkich doświadczeń. Jego źrenice były zupełnie normalne. Czarownica mogłaby przysiąść, że widziała w nim przed chwilą zło. Po chwili jednak również zdała sobie sprawę, że ta dziwna kraina, również wpłynęła na nią. Był wyczerpana, ale w zupełnie inny sposób, niż po wielkim wysiłku. Po prostu jej dusza, jakby została nadszarpnięta. Widok więc mroku w oczach obcego, był zupełnie uzasadniony- mogło już jej się mieszać w głowie.

Najważniejszym jednak było to, że była już względnie bezpieczna z dala od tamtej krainy. Z powrotem w ruinach świątyni, do której zaprowadził ją los. Musiała zająć się rozwiązaniem owych zagadek lub opuścić to miejsce, aby przetrwać. Kolejna podróż przez wieczne morze piasku w takim stanie, byłoby jednak próbą samobójczą. Ranna, zmęczona i z jakimś obłędem w głowie. To nie mogłoby się sprawdzić. Najodpowiedniejszym wyjściem, byłoby odnalezienie pomocy w tym miejscu. Tylko czy poradzi sobie z tajemnicami, które przygotowali im budowniczowie i dawni mieszkańcy.

- To tutaj? Jesteśmy już? Naprawdę opuściliśmy na zawsze mrok? – zaczął wyrzucać z siebie potok słów, jakby nie wierzył w prawdziwość otaczającego go świata. Zaczął się śmiać, jak szaleniec i obracać dookoła własnej osi. – Czekałem na ten dzień tak długo. Gdzie jesteśmy? Czy to Urk-hun? Nigdy tu nie byłem, ale czy to te piaski? Co to za świątynia? Czy to wszystko to Herbia?!

Mężczyzna nagle położył się na ziemi i zaczął rzewnie płakać, jak dziecko powracające do bezpiecznej piersi matki. Choć jego zachowanie było niestabilne, można było to zrozumieć. Przepełniało go szczęście, ulga i wszystkie te nieokreślone słowem emocje, które czuje się wracając do własnego domu. W tym momencie to cała Herbia pełniła rolę globalnego ogniska domowego. Choć nie było to miejsce pozbawione zagrożeń i również okrutne, ale cieplejsze, pełne dobrych istot i znajomych miejsc. Nikt nie docenia wartości rzeczy, póki ich nie straci. On utracił własny świat, ale nadzieja połączona z wolą życia, pchały go próbą wydostania się z tamtego nieprzeniknionego mroku. Dopiero Callisto uratowała go. On jednak nie był w stanie być wobec niej teraz wdzięczny. Zupełnie pochłoną się tymi uczuciami szczęścia, leżąc beztrosko na ziemi. W końcu jednak i on doszedł do siebie i spojrzał się po miejscu.

- Gdzie teraz? – zapytał się już spokojniej, rozglądając się na wszystkie strony. W końcu spojrzał się swymi zwyczajnymi oczami o ciemno-brązowych tęczówkach- wyprowadź mnie stąd. Muszę dostać się do Keronu.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

34
Rozproszony mrok, jak rozrastająca się we wszystkich kierunkach plama atramentu na pergaminie - bucha w oku nieznajomego, gładząc brązową jak dotąd tęczówkę. Coś niespotykanego nawiedza jego personę, jakoby zakotwiczone gdzieś głęboko wewnątrz. Stłamszone człowieczeństwem, dla którego nie było miejsca po drugiej stronie zasłony. Po jej przekroczeniu to coś odzywa się ponownie, wszakże każda akcja wywołuję reakcję. I to silne doświadczenie z niepojętą czernią innego wymiaru musiało odcisnąć srogie piętno na umyśle, jak i także ciele tegoż panicza.

Był żałosnym robalem, jakie dla zabawy miażdżą bachory mieszczańskiej biedoty. Można by go rozgnieść, toteż nie dostrzegała w tym akcie okrucieństwa żadnego racjonalnego wytłumaczenia, ażeby odebrać żywot kolejnej ofierze. Ostatnie próby likwidacji czarownicy ze wzgórza nie przyniosły niczego innego poza wygnaniem na to przeklęte pustkowie pozbawione zieleni i wody, w której tak bardzo chciałaby się zanurzyć i posmakować. Opłaca swój los koszmarem, ściągającym należność zanim zdołał obdzielić ją pradawną potęgą - od zawsze poszukiwaną, od zawsze gonioną. Naprawdę nie poznawała już siebie. Dawniej uśmierciłaby jego mościa, nie wahając się ani chwili, lecz dziś dzień zdaje się jej jedynym towarzyszem. Poza mrokiem, którego na ten czas nie chcę odczuwać pod żadną postacią. Kaskada doświadczeń wytłumia charakter Callisto w taki sposób, iż dąży do celu cichą drogą. Bez uniesień i pochopnych czynów, jakie miały miejsce dotychczas. Gorąca magma stygnie pod natryskiem chłodnego deszczu wydarzeń, nieodwracalnie modyfikując osobowość wybuchowej dziewki w nieco oszczędniejszą w emocjach kobietę...

Nie - odparła stanowczo i pewnie, niczym karcący ucznia mistrz - toż to niebiosa Sulona. Oczywiście, że to Herbia, zapyziały kretynie! - ton diametralnie zboczył w kierunku taniego cyrku rodem z dzielnicy biedoty. Elfka nie mogła znieść tępoty towarzysza podróży. Wydawał się taki upośledzony, kiedy tarzał się po świątyni. Przypominał jej zapchlone psy z Oros, które ocierając cielsko o domostwa i bruk, łagodziły swąd pasożytów.

Durne pytania nie pomagały Callisto, podczas infiltracji komnaty. Delikatnie dotykała rzeźby gargulca, kiedy niespełna rozumu gość zażądał wyprowadzenia. Naturalnie mogłaby opuścić izbę, ażeby umrzeć w promieniach ognistego giganta. Nie taki był plan! Przybyła tu przypadkiem, ale zbyt wiele tajemnic kryje to miejsce, aby je teraz opuścić. Przed nią dwa mistyczne twory pradawnej architektury. Każdy okuty dozą niepewności, a także potężną aurą. Na tyle silną, iż czarny marmur zdołał chwilowo wyssać z kobiety całą magię, którą włada. Posąg gargulca oferuje zaś wiedzę tajemną w zamian za przebudzenie z letargu. Czyżby wola przypadkowego gościa miałaby to wszystko zrujnować?
- Trzeba otworzyć jedno z tych wejść. Droga powrotna została odcięta przez spadające głazy, zamknęły przejście - rzuciła beznamiętnie. Była zmuszona do kłamstwa, bez którego dziwak pewnie by ją opuścił. Być może był mężczyzną niezrównoważonym psychicznie, lecz pozostawał jej jedynym sojusznikiem w tej trudnej godzinie. Jest silny i uległy - czego chcieć więcej?

„Przebudź mnie z letargu swoim własnym ciepłem, a przekażę Ci swoje sekrety”. Wystawiła kostur, będący przedłużeniem zdrowej kończyny. Machając nim drobne okręgi powtarzała pojedyncze słowa, które przychodziły jej do głowy. Z każdą chwilą wypełniała się magią, płynącą od stóp, aż po wzniesiony wcześniej transfer astralnej energii - odziedziczony kostur. Za jego sprawą kreuje jasny obłok najczystszej w swej formie magii, jakiej tchnienie mogłoby w założeniu przebudzić skamieniałą istotę. Nie jest to żadne znane zaklęcie, żadna wyuczona szkoła, którą likwidowała przeszkody. To tylko i aż tylko magia - klarowna, jasna wewnętrzna siła, wchodząca wgłąb złotych wrót.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

35
Mężczyzna był jak zwierzę, trzymane na uwięzi i katowane przez psychopatycznego właściciela, które wypuszczono z łańcuchów. Był zadowolony z nowego stanu, ale zupełnie zagubiony. Przyzwyczajony do bólu i ciemności, nie potrafił się tutaj odnaleźć. Tak długo poszukiwał drogi powrotnej, a teraz jakby nie potrafił czerpać ze szczęścia jego sedna. Tylko wyszczerzył zęby jak wygłodniały wilk i spojrzał się z pogardą na kobietę. Buchnął ze złością, ale nic nie powiedział na jej opryskliwy komentarz. Wstał w końcu z ziemi, na której wyglądało przed chwilą tak marnie i bezbronnie. Teraz znów przypominał dzikie stworzenie, które penetrowało korytarze mroku, a w których Callisto czuła się nieswojo. Był zaniedbany, trochę za bardzo wychudzony, przez co jego napięte mięśnie wyglądało nienaturalnie. Teraz kobieta zwróciła uwagę również na jego inne zmiany. Miał bladą skórę, ale pod jej pergaminową strukturą snuła się sieć niebieskim żył, a jego usta były zupełnie sine. Wyprężył swoje ciało. Był wyższy od kobiety, choć przez długi czas przyjmował postawę przygarbioną, jak praczłowiek.

- Musisz mnie zaprowadzić do Keronu! – jego głos przeszył całe ruiny, aż piasek osypał się ze stropu na ich głowy – Rozwiąż te cholerne zagadki i zabierz mnie stąd. Ja jestem wojownikiem, ty magiem. Uzupełniamy się. Ja cię uratowałem. Teraz ty uratuj mnie. Nie zamierzam zginąć na pustyni.

Czarownicy jednak nie zamierzała zbyt bardzo wdawać się z nim w polemikę. Rozumiała właśnie tą istotną różnicę między nimi. On był tylko wojownikiem. Reprezentantem siły, nie rozumu. Nie nadawał się na właściwego towarzysza głębokich rozmów, czy choćby osobę potrafiącą z łatwością rozszyfrować sekrety tej starożytnej świątyni. Ona zaś należała właśnie do osób błyskotliwych, które potrafiły równie sprawnie zadać ranę sztyletem jak słowem. Nie wspominając już o posiadanej magii, będącej zwieńczeniem jej morderczych umiejętności.

Zbliżyła się do rzeźby gargulca, który niewzruszony czekał na ciepło płynące z jej ciała. Nie ruszył się nawet na moment. Oczy łapczywie pożerały ją wzrokiem, a jednak nie zamierzały poruszyć się za ruchami jej dłoni. Oczekiwały czynów, a nie złudnych obietnic. Wtedy też kobieta zaczęła kręcić kosturem, chcąc wykrzesać z siebie resztki magii w najczystszej postaci. W formie jasnych obłoków otacza skamieniałe cielsko stworzenia, który nie drgnął. Magia się roztrysnęła, ale nie obudziła istoty z letargu. To jednak pozwoliło kobiecie zwrócić uwagę na coś innego. Kiedy dwie magie ocierają się o siebie, nawet podrzędny mag potrafi to wyczuć. Ten posąg był zaklęty, płynęła w nim już magia, która oczekiwała na coś bardziej materialnego. Potrzebowała ciepła wprost od Callisto, a nie jej magii.

- Na tyle cię stać? Przed chwilą wyciągnęłaś nas z piekła, a teraz nie możesz sobie poradzić z tym cholerstwem? – skwitował mężczyzna, który zbliżył się w jej kierunku – może wystarczy to jakoś rozwalić?

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

36
Gdyby wzrok Callisto mógł zabijać, towarzysz z krainy cieni właśnie zakończyłby swój marny żywot. Przekręciła bowiem ona głowę w nienaturalny sposób, bliższy skokowym przesunięciom ptaków, niżeli ludzkiej płynności operowania wyższą partią szkieletu osiowego. Wymowna twarz - skierowana na wprost samca - aż powściągała liczne emocje, które lada chwila mogą opuścić okaleczoną wcześniej facjatę. Wargi drżą, lecz nie na tyle, aby wypluć kolejną porcję werbalnej trucizny. Mężczyzna, mimo że niespełna rozumu winien odczytać jakże bezpośredni przekaz. "Nie mów do mnie teraz!" - sączy się spod warg, nozdrzy i gałek ocznych. Niewidzialny, toteż wyczuwalny gniew sunie po policzkach, aż po pewnym czasie cały skapnie na twardy grunt starożytnych ruin. Wtedy spokój winien powrócić.

Kiedy zawiodła magia, cóż innego pozostało tej posępnej istocie uczynić. Dar, który odziedziczyła był jej jedynym atutem, nie licząc kłamstwa, złośliwości a także knucia, jakie w tym wypadku zdają się na nic. Wszakże nie okłamie martwego posągu lub nie obrazi go na tyle, ażeby sprowokować do wykonania swojej woli. „Przebudź mnie z letargu swoim własnym ciepłem, a przekażę Ci swoje sekrety” - do głowy przyszedł jej wyłącznie jeden rodzaj rytuału. W przeszłości Callisto miała do czynienia z magią, w której za wszelkie dogodności należało płacić własną posoką. Czyżby o tym mówiły te powtarzane wielokrotnie w myślach słowa? Bowiem czegoż innego może żądać pradawny posąg, jeśli mowa o własnym cieple. Przytulić się do skały? Może ją głaskać lub całować - nie, to niedorzeczne.

Sięgnęła wartko po ulokowany w cholewce buta kościany sztylet. W zdrowej dłoni obróciła go umiejętnie, w taki sposób, iż ostrze skierowane było do góry. Zbliżając ostrą krawędź do wnętrza dłoni uszkodzonej kończyny, finalnie styka metal z ciałem. Raptowne przeciągnięcie i na kamienie sunie kilka kropel gęstej, a także niemalże czarnej krwi. Duże krople powoli opadają na fundamenty, aż dłoń nie przeniesie się nad posąg. Tam posoką barwi głowę posążka, jego ramiona i ręce. Wygląda to na prymitywny obrzęd - rodem z umiłowanych przez Drwimira - orków, gdzie ofiary z krwi są nieodłącznym elementem magii szamanów.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

37
Mężczyzna nic już nie powiedział. Zupełnie odwrócił od niej wzrok. Przypominał przez moment skarconego kundla, który udaje, że nic się nie stało. Zbliżył się do środkowych największych wrót i dotykał ich, jakby szukał rozwiązania zagadki. Callisto jednak nie spodziewała się, że rozwiąże ich tajemnicę. Sama przecież miała lekki problem z rozszyfrowaniem znaczenia tych dziwnych napisów. Wykorzystywała swoją magię, ale ta nie prowadziła jej w odpowiednim kierunku. Za pierwszym razem nawet zabrała w stronę mrocznego wymiaru.

Dzięki temu, że przybysz zajął się samym sobą, mogła się skupić na gargulcu i jego życzeniu. Miała go rozgrzać własnym ciepłem. Energia wewnętrzna, która płynęła przez ciało kobiety i wiązała jej duszę, zupełnie nie pomogła. Jakby ulotniła się po dotknięciu zaklętego kamienia. Nie tędy droga. Wtedy przyszła do jej głowy zupełnie inna myśl. Wyobraźnia zabrała ją do dawnych kultów i orczych rytuałów, które spływały krwią. Oddawano w ofierze dzieci i dziewice, składano misy pełne czerwonego płynu, pito z kielichów posokę. Te miejsca od zawsze już zostawały napiętnowane śmiercią. Wchodząc do starych zapomnianych świątyń, w których niegdyś dokonywano religijnych mordów, czuć było wiecznie metaliczny zapach. Kamienne ściany i drewniany stół ofiarny były zabarwione na zawsze krwią. Kiedy zaś dłużej się przebyło w środku takiej budowli lub groty (bo zazwyczaj te miejsca kultu znajdowały się w jaskiniach) można było usłyszeć głosy i jęki duchów, które nie potrafiły uwolnić się od cierpienia.

Wyciągnęła kościane ostrze i rozcięła sobie rękę, aby następnie wyciągnąć dłoń nad posągiem gargulca. Osocze spłynęło gęstymi kroplami na kły kamiennego stwora, aż wpadło w końcu do jego szeroko otwartej gęby, która łaknęła krwi. I wtedy stała się magia. Zamrugał oczami, a jego ohydny jęzor oblizał kły, zbierając resztki pozostałej posoki. Spojrzał na kobietę z zaciekawieniem. Wypowiedział jakieś słowa w nieznanym dla niej języku. Brzmiały jak charczenie i było im najbliżej do goblińskiego dialektu. Nie było to jednak to samo. Miały w sobie coś starożytnego i zaklętego.

- Witaj Callisto Morganister. Właścicielko potężnej lecz zwodniczej magii – wyszczerzył jeszcze bardziej swoje zębiska i wydał się karykaturą strażnika wiedzy – Czemuś mnie przebudziła z letargu? Nikt nie poił mnie nigdy swym ciepłem, abym prowadził z nim prostej dyskusji. Czyżbyś chciała poznać tajemnicę, którą skrywam za sobą? Ujrzysz mądrość, która może okazać się dla ciebie jeszcze bardziej zgubna niż praktyki czarnej magii. Czy przed przejściem przeze mnie, chcesz się czegoś dowiedzieć? Jestem jedyną żywą istotą w tej świątyni. Minęło tak wiele lat od ostatniego rytuału. Wieczne piaski pochłonęły potęgę. Nie żyje nikt z dawnych władców. Kiedyś to magia określała potęgę nie śmieszne tytuły. Zgadasz się ze mną, że jest to ironia waszego świata. Nie żałujesz niczego ze swojego życia, prawda? Jesteś jak zawsze dumna i pewna siebie. I zastanawiasz się z pewnością skąd tyle wiem, choć od setek lat tkwię pogrążony w wiecznym śnie? To proste. Wraz z twoją krew ujrzałem twoją przeszłość. Znam cię najlepiej ze wszystkich w tym padole. Zawahałbym się nawet stwierdzić, że znam Cię lepiej od ciebie samej. Pytaj, a odpowiem Ci, jeżeli będę w stanie.

- Cóż to za cholerstwo?! – zakrzyknął mężczyzna i sięgnął do ostrza, które wyciągnął w stronę kamiennego ożywionego gargulca.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

38
Kropla drąży skałę, znane to powiedzenie nie tylko pośród wiekowych mędrców, ale także niższej szlachty. Kropla budzi skałę, tego zaś nie słyszał nikt i z pewnością przez wieki żadna istotna nie omieszka cytować tych jakże przerażających słów. Od kiedy to kapka posoki ma siłę, ażeby animować, co nieożywione? I chociaż były to kunsztowne czary, kobieta nie okazała zdziwienia. Na jej twarzy nie gościł uśmiech dziecka, które zabrane przez matulę na jarmark dostaje pieczone jabłko z cynamonem na patyku. Jej twarz, zresztą jak zwykle, była sucha - głodna nieznanego, czego żaden śmiertelnik nie mógł zaoferować. Karmin wnikał w kamień, niczym gorące szczyny bywalca tawerny w materiałową szmatę. Zastygnięte dzieło dawnych architektów poczęło wykonywać ruchy, jakoby w jego całej okazałości występowały ruchome połączenia kości. Ruchy kończyn zdawały się być tak naturalne, tak ludzkie, iż w oczach elfiej wiedźmy nie było niczego poza dogłębną infiltracją wzrastającego w plastyczność obiektu. Stała wpatrzona w niego, tak jak niegdyś on. Cała zesztywniała - od stóp po głowę. Mruży od czasu do czasu oczy, nie mogąc napatrzeć się na efekt posoki, pompowanej przez zgorzkniałe serce.

Koniec końców obiekt przemawia, począwszy od uprzejmego powitania rodem z rodzinnych stron elfki. Przytłumionym, lecz odważnym ruchem pochyla otoczony łuną kruczych piór łeb na znak szacunku wobec nieznanej jej istoty. Nim podniesie głowę z niegdyś martwych ust suną kolejne treści. Pełno w nich pytań i niejasności, nuta niepokoju a także ryzyko, które niesie ze sobą podjęcie otwartej dysputy.

- Sądzę, że doskonale znasz powód przerwania twego długiego snu, pradawne stworzenie - odparła z zachowaniem adekwatnej do sytuacji etykiety. Gargulec nie przestawał mówić, stale dodawał pikanterii, aż do momentu, kiedy pozwolono Callisto zasięgnąć języka.
- Gdzie się podziali pradawni władcy? Czyżby zrujnowali dziedzictwo przed wiekami, jak niegdyś moi pobratymcy? Kim są Twoi panowie? Co mnie czeka za tymi drzwiami? - kontynuowała pytania, aż towarzysz z mrocznych krain nie pokusił się o dorzucenie swego niestosownego komentarza. W odwecie magini wzniosła co najwyżej dłoń na znak zachowania ciszy. Nie interesował jej mężczyzna, bowiem stała przed tworem istot równych obecnym bóstwom. - Żałuję ubiegłych wydarzeń, które skonsumowały nieproduktywnie cenny czas. Chciałabym móc odbudować zmiażdżone niedołężnością wartości. Powalić na kolana tych, którzy są słabi i nieproduktywni. Oni obniżają lot utalentowanych! Chciałabym wprowadzić kult jednostki wybitnej pod orczym, ludzkim lub elfim sztandarem. Pochodzenie się nie liczy, to wyłącznie narzędzia do odbudowy zdewastowanej rzeczywistości... Zanim tego dokonam potrzebuję mądrości, albowiem wyłącznie potężny czempion może dać początek nowemu światu.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

39
Gargulec wydawał się zainteresowany osobą czarownicy, a zarazem trochę wzbudzały w nim rozbawienie pochłonięte wspomnienia porażek z przeszłości i wszystkich słabości. Miał styczność z zupełnie innym typem istoty, niż za czasów świetności jego cywilizacji. Mieszkańcy Herbii byli różni i bardziej krusi, niż ich poprzednicy sprawujący władzę nad tym jednym z wielu światów. Historie, którą posiadał ożywiony posąg, były tajemnicze i wręcz nierealne. Na szczęście niedostępne dla nikogo innego niż jego kamiennej głowy, która potrafiła pomieścić tak skrajne obrazy.

Okazywał szacunek wobec rozmówczyni, gdyż i ona zachowywała się w stosunku do niego w bardzo godny sposób. Nie mógł jej ocenić. Nawet poznawszy jej najskrytsze sekrety z życia, nie mógł w pełni poznać osobowości. On jedynie posmakował tego co doświadczyła. Ujrzał jej wspomnienia, ale pozbawione emocji i myśli. Był w tym wszystkim obiektywny, ale jego obiektywizm był pozbawiony całokształtu niezbędnego do oceny. Nie patrzył na Callisto przez pryzmat holistycznej jednostki, a przez spaczone zwierciadła dawnych wieków, w których przyszło mu żyć. Teraz zaś znajdował się w zupełnie nieznanej rzeczywistości, która rządziła się w jego mniemaniu dziwacznymi prawami.

- Ciekawość – odpowiedział sam na własne pytanie z pewnym zastanowieniem, jakby zupełnie nie mówił teraz do kobiety.

W tym czasie barbarzyńca, bo tak najłatwiej byłoby nazwać przybysza z tamtej strony, wydawał się pobudzony widokiem zaczarowanej istoty. Krążył przez pewien czas po łuku dookoła wiedźmy, jak podenerwowany pies. Gdyby nim był z pewnością szczerzyłby teraz kły i warczał. W tym wcieleniu jedynie czerwienił się na twarzy i buchał gorącym powietrzem z nozdrzy. W końcu jednak zaprzestał swoich natrętnych czynności i usiadł na jednym ze schodów pozwalając kontynuować spokojnie ich rozmowę. Zupełnie nie rozumiał tego. Był niededukowany. Wszystko było dla niego obce, a przebywanie w Krainie Mroku zupełnie zmąciło mu umysł. Czekał więc na kolejne polecenie Callisto. Jak ten wcześniej wspomniany pies. Skarcony i czekający na sygnał.

- Zginęli pod tonami piasków, który wywołali z własnej pychy. Tutaj dawno temu rósł bujny las o ogromnych drzewach, obfitujący w najróżniejszą zwierzynę i wielkie jezioro Sharano. Jesteś w świątyni, w której znajduje się mechanizm o wielkiej mocy. Za pomocą wszystkich pięciu żywiołów można było sprowadzać deszcze na całe doliny, wywoływać trzęsienia ziemi i wielkie susze. Wielka władza to również wielka odpowiedzialność. Za tymi wrotami kryje się to, co może okazać się waszą zgubą w nierozważnych dłoniach. Uważaj! – ostrzegł ją wskazując na największe z bram, na której znajdowały się dziwne kule – nie każdy jednak może tam przejść. Niegdyś pielęgnowano magię, a w pary mogli łączyć się tylko Ci, którzy przekazywali silne magiczne cechy. Dlatego nasz lud był pełen znamienitych magów. Znajdowali się wśród nas tacy, którzy władali wszystkimi żywiołami w równie potężnym stopniu. Wy jednak gardzicie takimi rozwiązaniami i jesteście orędownikami wolności. Nie ma wśród was prawdziwych mistrzów. Krew macie tak rozrzedzoną jak najgorsze wino w Urk-huńskiej spelunie. Nie ma tam nawet kropli prawdziwej magii.

- Jestem jednym z nich, ale za przewinienia zostałem ukarany na owe ciało. Tym samym uratowali mnie przed własną klątwą. Zuchwalstwo skazało ich na zapomnienie. Mnie ocalili pod tą nędzną postacią i uwięzili w murach, abym nigdy ich nie przekroczył. Mój lud w waszym języku oznaczałby Potężnych. Przypominaliśmy wysokich hebanowych ludzi o podłużnych jajowatych głowach, dwóch parach rąk i potężnych nogach z skostniałymi zakończeniami. Wszystkie inne rasy, które niegdyś zamieszkiwały Herbię, były pod naszymi rządami i stały się zwierzyną stadną. To tak jak elfy hodowałyby w zagrodach ludzi, niziołki, gobliny, gnomy i orki na mięso, bądź do pracy. Tylko my byliśmy obdarowani darem magii i pielęgnowaliśmy go jako coś wyznaczającego naszą wyższość nad innymi. Ja byłem jednym z nich. Ale ja wiedziałem, że nie prawdą jest nasza wyjątkowość. Każdy inny odnajdujący w sobie dar czarowania zostawał zabijany, abyśmy tylko my mieli potęgę w dłoniach. Za to zostałem skazany. Za wiedzę. I to też zostało mi ofiarowane. Strzegę niewielkiego księgozbioru, który przekaże Ci wiele cennych informacji na temat tego miejsca, jego przeszłości i tajemnic dawnej cywilizacji. – przerwał na chwilę drapiąc się po brodzie, jakby naprawdę się zastanawiał – Jeszcze jedno. Tam również powinnaś odnaleźć zwój zawierający rytuał, który uwolni mnie z powiązania z tym miejscem i powoli wyrwać się. Oddasz mi przysługę jeżeli będę mógł choćby pod tą nędzną skamieniałą postacią Ci towarzyszyć.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

40
Chcąc zasięgnąć języka, nie zdawała sobie sprawy z wieści, jakie przyjdzie jej od dziś dźwigać. W Nowym Hollar uczono ją o historii rodów, o pochodzeniu ras i fundamentalnych prawach, które rządzą dokładnie tym światem; niegdyś jedynym branym pod uwagę. W tej chwili, jak po lodowatym deszczu, nasiąka wiedzą o pradawnych kolosach. Nieznanej dotąd rasie wybrańców o smukłych głowach, za sprawą których władali Herbią. Kontrola umysłu i animacja otaczającej rzeczywistości pozwoliła osiągnąć sukces, o którym wielu marzy. Pycha jednak wzięła górę i czara goryczy przelała się. Nic nie może trwać wiecznie, zwłaszcza gdy oscyluje pomiędzy skrajnościami. Chcieli mieć u stóp cały świat, a znaleźli się pod stopami tegoż świata. Zgnieceni niczym najprymitywniejsze robale, są nieznaną plamą na kartach historii. Żadne kroniki elfów, ludzi czy orków nie wspominają o nich. Herbia wyparła autorytarnych magów, pozostawiając marną kolebkę ich dawnej świetności w postaci świątyni pośród piasków Wschodniej Baroni.

Ona nie chciała tak skończyć. Byłaby głupia nie korzystając z dobrodziejstwa dawnej cywilizacji. Zaś wzbogacona o ich przykre doświadczenia wiedziała, czego nie należy robić. Była jednak równie pełna pychy, żeby nie zawrócić. Możliwość przestudiowania historii ciemiężycieli jej potomków była na wyciągnięcie ręki. Strażnik nie chronił dłużej wrót, lecz zapraszał do ich zwiedzenia. W zamian pożąda rytuału, który uwolni go od tego miejsca. Swego czasu więziono ją w różnych izbach. Gargulec nie zasługiwał na to, a pokusa posiadania mistycznego towarzysza była tak ogromna, iż bez wahania rzuciła - Naturalnie, pomogę ci. Ruszajmy! - odgarnęła przykrywającą policzek naznaczony blizną grzywkę, dalej krocząc na wprost wrót. Skinieniem głowy nawoływała ludzkiego osobnika do pójścia w jej ślady. Nie chciała sama infiltrować nieznanych dotąd lokacji.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

41
Na słowa kobiety wrota się rozstąpiły. Gargulec został przepołowiony na dwie równe części i rozwarł się przed wiedźmą. Z początku rozciągała się ciemność, w której dane było jej tylko postawić kilka niepewnych kroków. Nie obawiała się przecież mroku. Mieszała w tych zakazanych praktykach od długiego czasu, a przez swoją lekkomyślność zanurzyła się w niej po sam czubek głowy. Tym razem nie czerń miała być jej towarzyszką. Nagle pojawiło się nie wielkie światełko na środku, które zaczęło błyszczeć i rozjaśniać przestrzeń, jak kaganek mądrości. W tym miejscu było to najlepsze porównanie. W jednej chwili z zimnego i mrocznego pomieszczenia przeniosła się do obszernej jasnej sali naukowców. Wszystko za sprawą złotego, wykonanego z bursztynowych ścian lewitującego w centrum lampionu ze spojeniami zdobionymi rubinami, cytrynianami i krwawnikami. Wyglądał mistycznie, a jego światło nie było zwyczajnym blaskiem łuczywa. Ono rozpraszało ciemności, a nie odganiało je od siebie. Powodowało, że wewnątrz nie istniały cienie. Wszędzie było jednakowo jasno. Znikły kotary szarości i ciemne kąty. Zareagowało na gościa i pierwszy raz od wieków rozproszyło mrok, który na dobre zadomowił się w wielkiej bibliotece dawnej cywilizacji. Tym samym odkryło przed Morganister sekrety swych stwórców.

Wzrok mógł więc swobodnie objąć całe pomieszczenie, niegdyś pełne mędrców. Teraz zaś zupełnie opustoszałe. Na licznych potężnych ławach i zdobnych fotelach zaległy kupy piachu, które przykryły jakieś pozostawione pergaminy. Pod jedną ze ścian stał regał na pisma, w których znajdowało się kilkanaście zwiniętych papirusów. Tam również stały schody, które prowadziły do antresoli, na której były kolejne regały, zawierające przerzedzone zwoje. Większość wiedzy, którą skrywała starożytna biblioteka, została zabrana i ukryta w nieznanym miejscu przed kataklizmem, który spotkał tę cywilizację. Byli świadomy zła, które sprowadzili na siebie i próbowali uniknąć kary. Prawdopodobnie nikt nie był w stanie przeciwstawić się sile, uwolnionej za pomocą potężnej zapomnianej magii.

Z innej strony zaś stały szafy wypełnione jakimiś kamiennymi płytami szerokości ksiąg lecz dość cienkie. Nie można było ich otworzyć. W skalnych tworach zatopione były różnego rodzaju diamenty i metale, jakby zapisane tajemnym językiem. Dla Callisto przeznaczenie tych przedmiotów był zupełnie obce i nie potrafiła odczytać szyfru. Nie wyczuwała w nich również żadnej magii. Wpierw jednak posądziła je o jakieś potężne artefakty. Jej dusza estety nie dostrzegała również szczególnego piękna. Bo niby co mogły zdobić? Czym więc były?

Wtedy też zwróciła uwagę na dwie najbardziej charakterystyczne rzeczy w całym pomieszczeniu. Prócz tych kilku przedmiotów można byłoby pomyśleć, że jest to zwykła skarbnica wiedzy, czy pracownia naukowców. Tylko te tajemnicze przedmioty.

Pierwszym była kryształowa gablota, od której biły potężne czary ochronne. Czarownica jednak wyczuwała, że nie są już tak niebotyczne jak kiedyś. Przez stulecia nie były wzmacniane. Poza tym głównym żywiołem, z którego zostały zespolone, była woda. Obecne warunki nie sprzyjały potędze magii na niej opartej. Gorące słońce i susza. Zza półprzezroczystej bariery dostrzegła księgę, która została związana złotymi łańcuchami, jak niebezpieczny magiczny skazaniec. Tak sprawnie zabezpieczone pismo musiało być groźne i bardzo strzeżone. Po dłuższym przyjrzeniu się stwierdziła, że nie jest to tom wypełniony papierami. Była to skórzana czarna oprawa, która zawierała wcześniej widziane kamienne płytki z zatopionymi kryształami i metalami.

Drugim znaczącym przedmiotem, który odznaczał się w obszernej sali, było trzy i półmetrowe wykonane z czarnego metalu pudło, w którym znajdowało się niewielkie okienko wielkości książki, naprzeciw lampionu. Przez nie dostawało się do środka światło i z błyskiem odbijało się powrotem. Nie było tam widać, żadnych spawów łączących ściany, ani stalowych złączeń. Wydawało się, jakby ktoś wytopił to w przygotowanej idealnej formie. Było jedno wejście umieszczone na masywnych zawiasach, wręcz wtopionych w całą konstrukcję. Wewnątrz zaś znajdował się niewielki fotelik dla jednej osoby. Zmieściłby się tam szeroki, wysoki i barczysty mężczyzna. Elfka spokojnie by mogła usadowić się w środku. Pudło po drugiej stronie było wyłożone srebrnymi gładkimi płytkami, które również doskonale przylegały do siebie tworząc jedną bezkresną powierzchnię lustra. Zamknięty jegomość w takim czymś mógłby zwariować, ponieważ wszędzie widział swoje odbicie i odbicie swojego odbicia w kolejnym odbiciu.

- Co to za miejsce? – zapytał się zdziwiony mężczyzna, jakby oczekiwał, że Callisto będzie znała konkretną, jasną odpowiedź.- Gdzie jest tutaj pułapka?

Wszedł jak wystraszony zwierz, który właśnie znajduje się na obcym terytorium. Powoli stawiał kroki, jakby badał teren. Rozglądał się z niespokojnymi oczami na wszystkie strony. Trzymał się raczej ścian. Nie wyszedł na sam środek pomieszczenia, gdzie stały stoły, przy których prowadzono niegdyś debaty, czytano tajemne pisma i spisywano dzieje. Tam też gdzieś pod złocistymi kupkami piasku skrywały się jeszcze jakieś stare zwoje o wartości o wiele większej niż najnowsze publikacje profesorów z Oros.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

42
Pokryta przeszłością czytelnia budzi się do życia, gdy dynamiczne ruchy elfiej czarownicy rozpylają tumany wznoszącego się ponad poziom głów kurzu. Piasek wraz z drobnymi cząstkami duszącej starości, kreuje szarą sieć, przez którą trudno dostrzec więcej niż to, co leży pod stopami. Spierzchnięte usta nawilża język i wtedy, jak u gada wyczuwa więcej niż jakikolwiek mistyczny plebejusz mógłby zrozumieć. Silna, chociaż nadszarpnięta zębem czasu magia wije pomiędzy regałami. Trudno ją zlokalizować, bowiem zdaje się być wszędzie. Pozostaje czekać na ostatni zmysł. Opatulony wznieconym pyłem, powoli przebija się przez stygnące zabrudzenie.

Komnata nie przypomina niczego, z czym do tej pory obcowała Callisto. Czytelnie uniwersytetu w Nowym Hollar, księgozbiory spaczonego heretyka, biblioteki czarnoksiężników. Żadne z tych miejsc nie równa się doglądanej po uśpionym kurzu izbie. Tysiące niezniszczonych stron, ogromne meble bez uszczerbków, przerażające minerały. To jest bajka- myślała kobieta. Sen wariata, z którego nie można się wybudzić, choćby chciało. Setki mil od domu, gdzieś pośród orczych piasków, głęboko pod ziemią w starożytnych ruinach. Właśnie tu odnajduje pradawne dzieje istot do niej podobnych. Pełnych pychy, przekonanych o swej wyższości i obnoszących się z magią, jak darem, który dostała w spadku po Bogach. Przez wielu dar przyrównany do przekleństwa. Obarczony winą za wszelakie kataklizmy i nieurodzaje. Jednakże nie o tym rozmyślać będzie wysoka elfka w tej chwili. Następcze zagadki, niedomówienia przychodzi rozwiązać w pozostałości po kolosach pradawnej magii.

Na pierwszy rzut oka nie dostrzegła w tym żadnej spójności. Magiczne bariery, księgi z klejnotami zamiast stron i przerażająca klatka luster, niczym z asortymentu lochów w Srebrnym Forcie. I w tym całym chaosie udało jej się dopatrzyć rozwiązania. Prosty klucz, którym pradawni chcieli zabezpieczyć swe tajemnice. Sprawne oko elfki dopatrzyło się podobieństw w budowie niewielkiego tworu naprzeciwko lampionu, a także chronionej aurą wody księgi. Pozbawione skaz sieci krystalicznej minerały były idealnymi strukturami do załamywania i dalszego odbijania światła. Zamknięta wiązka w klatce pełnej zwierciadłem mogłaby rozwikłać zagadkę tego feralnego pudła.

- Co to za miejsce? - wyprowadził kobietę z konsternacji towarzysz alternatywnej krainy mroku. Nie chciała z nim rozmawiać, nie on był teraz najważniejszy. Przydatny i oddany, lecz to wciąż pionek, którego przebiegła ręka fach mistrzyni winna odpowiednio obracać wedle własnych potrzeb.
- Zbierz te pergaminy, o tam - podjęła, dalej wskazując palcem na ulokowane pod piaskiem papirusy. Gargulec obiecał swą usługę w zamian za uwolnienie go od tego miejsca. Być może w tych rozlatujących się zwojach znajdzie receptę na problem strażnika bramy. Odesłanie barbarzyńcy pod pozorem niesienia pomocy kamiennemu niewolnikowi, w swej prostocie skrywało inny cel. Elfia wiedźma musiała odprawić starożytny rytuał, zaś mężczyzna za jej barkami mógłby ją niepotrzebnie rozpraszać. On bał się magii, a po nią właśnie musi sięgnąć.

Zacisnąwszy dłoń na kosturze, oparła o niego ciężar ciała. Sztywno trzymany kij począł kumulować energię z wnętrza kobiety. Czuła, jak mana opuszcza jej ciało, trafiając wprost w łeb demona na czubku magicznej różdżki. Kiedy dostatecznie wiele życiodajnej energii poświęciła, wiedziała że przyszedł czas na wypowiedzenie zaklęcia. - Vermiculus! - krzyknęła głośno, aż zajęty wydobywaniem papirusów mężczyzna obrócił się. Jego oczom ziścił się obraz machającej kosturem w kierunku księgi Callisto. Z głowy demona wyleciały czarne, jak smoła wężowidła. Skierowane były na wodną barierę. Swą toksyczną energią kąsały ją z każdej strony, wyczekując momentu, kiedy będą mogły zadać ostateczny cios. Wtedy zaś księga pozostanie na łasce czarownicy.
[img]http://vignette3.wikia.nocookie.net/dra ... 1018102853[/img] O ile bariera była na tyle słaba, iż kobieta odpowiednio wymierzyła siły na zamiary, o tyle smukłe dłonie właśnie już dotykały porośniętej szlachetnymi kamieniami księgi. Minerał zamiast papieru sprawił, iż cherlawej wiedźmie ciężko było wznieść pożądany artefakt. Co rychlej, objęła go w ramiona i uważnie stąpając przeniosła pod węglowe pudło. Tam z kolei bez chwili zastanowienia wsadziła księgę w otwór, tak aby promienie lampionu wsiąknęły w kryształy. Bała się tego, co robi, lecz nie było odwrotu. Odsunęła się czym prędzej, upatrując zmian, jakie winny mieć miejsce.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

43
Nie zamierzała okazywać zbytniej wdzięczności dzikusowi z odmętów ciemności. On pomógł jej przetrwać w alternatywnej rzeczywistości, ona wyciągnęła go stamtąd. Spłaciła swój dług, a teraz on zaciągał kolejną na jej rachunek. Nie przetrwa tutaj bez niej. Był otumaniony przez mrok i nie potrafił dostosować się do Herbii. Zresztą znajdował się w niebezpiecznych ruinach świątyni w samym środku niełaskawej pustyni. Bez Callisto czekałaby go śmierć. Mogła go traktować jak swojego sługę, a on bez słowa wykonywał jej polecenia. Pomiatać nim, a on się godził na takie traktowanie. Tak samo i tym razem. Udał się do stołów, na których zaległa tona piasków. Zrzucił z nich ciężar wieków zapomnienia i zaczął zbierać potargane przez czas nieliczne zwoje. W sumie udało mu się skolekcjonować siedem pokaźnych zwojów w różnym stanie. Teraz jednak nie było czasu, aby się im przyglądać.

Czarownica stała naprzeciw kryształowej barierze, która chroniła coś przypominającego jedynie z pozoru książkę. Potężna magia, która ją otaczała osłabła znacząco przez tysiące lat. W wyobraźni przypominała topiący się powoli lód, który oblekał jak klatka, skrywające sekrety dawnej biblioteki. Uginała się pod siłą okrutnego czasu i pożogi, która okalała Urk-hun od wieków. Teraz zaś miała stanąć naprzeciwko czarnej magii wykrzesanej z kostura wiedźmy.

Magia wymknęła się z głowy rzeźbionego demona i przeobraziła się w wiązkę czarnego promienia, który zaczął powoli trawić osłonę. Dwie potężne magie, które ścierały się w między sobą. Jedna z dawna zapomniana, druga świeżo wezwana. Diamentowe ścianki zaczęły pękać i kruszyć się odsłaniając chronioną zawartość, aż w pełnym momencie runęła jak potężna twierdza pod naporem wroga. Wszystko zaś rozegrało się w sferze magii, jak niebosiężna bitwa kolosów.

Kamienna księga była cięższa, niż można byłoby się zdawać i zimna, aż jej chłód wdzierał się w jej ciało po same kości. Teraz mogła zobaczyć ją w pełnym krasie, zupełnie zdaną na jej wole. Quasi-wolumin przypominał idealną wypolerowany głaz bazaltu przesiąkniętego atramentową czernią w kształcie równo ociosanego prostopadłościanu. Zatopione w nim były różnego rodzaju kamienie szlachetne. Na jego środku widniał niekształtny hercynit ciemny jak smoła, który nieśmiało przepuszczał szare promienie światła na drugą stronę. Dookoła niego zaś znajdowały się w nieładzie poukładane mniejsze minerały szlachetne, które przypominały gwiazdy na herbiańskim niebie. Gdzieś złociście błyszczało kocie oko, gdzieś trującą barwę rozprzestrzeniał długi i cienki biksbit, gdzieś delikatnie odstawał morganit o swej delikatnej różowej barwie, gdzieś akwamaryn najmniejszy chował się w zwałach bazaltu, gdzieś obramowanie współtworzył kawałek szmaragu, gdzieś topaz stykał się z fragmentem hercynitu, gdzieś zaś diament jakby rozlewał się po głazie, a po drugiej stronie inny diament próbował imitować jego bliźniaka.

W końcu niby-księga znalazła swoje miejsce w ciemnym pudle, gdzie zastąpiła okienko. Światło lampionu próbowało przedrzeć się przez diamenty i rozświetliło wnętrze wieloma barwami. Z racji, że drzwi do środka Callisto pozostawiła otwarte, część tych kolorowych promieni padło na jej twarz. Nic się nie stało. W tej chwili przypomniało to trochę praktykę z traktatu Sofii ven Dara, która uważała, że promienie świetlne są idealną terapią na złe samopoczucie. Po cóż stało to krzesełko na środku. Może to właśnie miejsce dla niej?

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

44
Czarne jak turmalin pudło w starożytnych ruinach Urk-Hun poczęło wewnątrz mienić się łuną jasnych płomieni. W niedomkniętym obiekcie defekt spowodował uwolnienie wiązki, która siarczyście poraziła źrenice elfiej czarownicy. Przystosowana do podziemnych kazamatów, ledwo uciekła przed rażącą falą światła. Jej dziki towarzysz ledwo pojmował zaistniałą sytuację. Niepokoiło go zachowanie kobiety o spiczastych uszach, która w tejże chwili zamknęła się w przeraźliwie ciasnej klitce o perfekcyjnie wyciosanych krawędziach. Jednym, silnym zamachem domknęła wrota. Nie było powrotu; tylko ona i starożytne narzędzia magicznych gigantów.

Wewnątrz stale zaciskała powieki, aby żaden promyk ponownie nie podrażnił przyzwyczajonych do mroku kocich oczu. Od nadmiaru światła robiło jej się niedobrze, przynajmniej tak uważała, iż przyczyną jest nadmierne oświetlenie. Tak czy owak Callisto z zaciśniętymi powiekami, po omacku dotarła do siedziska, na którym rychło posadziła wąskie siedzenie. Stosunkowo rozluźniona, zachłanna doświadczeń odchyliła głowę do tyłu i delikatnie rozwierając powieki próbowała monitorować sytuację. Gdzie jestem? Co uczyniłam? Jakie głupstwo popełniłam? - pytała samą siebie.

Re: [Wielkie Wydmy] Ruiny

45
Przekroczyła próg onyksowego pudła i zamknęła za sobą drzwi bez trzasku. Ściana jakby wtopiła się w kamień. Nie było wyjścia, ale ona nie poszukiwała ucieczki. Sama weszła w pułapkę. Poczuła jakby traciła kontakt z rzeczywistością. Przez chwilę znów zniknęła z Herbii. Wcześniej w głębinach mroku, a teraz w promieniach kryształów. Usadowiła się na stojącym środku krzesełku. Oszalała. Oddała się w ramiona własnej niepoczytalności. Zaryzykowała własne życie dla ciekawości i pragnienia zgłębienia tajemnej wiedzy. Wszystko było na wyciągnięcie jej ręki, a ona nie mogła tego przegapić. Potęga, którą mamiła ją stara świątynia, była zbyt niepowtarzalna, aby zrezygnował.

Zniknęła z oczu mężczyzny, który najwyraźniej obawiał się zaistniałej sytuacji. Stracił swojego opiekuna w niebezpiecznym obcym miejscu. Nic dziwnego, że był wobec niej posłuszny. Choć była wobec niego oschła i pomiatająca, ale była jedynym gwarantem przetrwania. Zaczął krążyć po bibliotece między stolikami, zsypując potężnymi szorstkimi dłońmi piach z blatów. Wydawał się psem, który wyczuł zagrożenie życia. Szamotał się nieporadnie za swoją Panią. Gdyby był naprawdę psem tropiącym, nie mógłby złapać jej śladu woni. Kapsuła z ciosanego kamienia nie była tylko dziwnym urządzeniem, ale również barierą, chroniąca użytkownika. Oddzielającą go od otoczenia zewnętrznego. Callisto nie mogłaby zostać teraz zraniona, skryta za czarnym ociosanym kamieniem. Nikt nie mógł również otworzyć drzwi z zewnątrz. Tylko ona mogła się wydostać.

Zerknęła na wnętrze spod lekko rozchylonych powiek zza kotary czarnych rzęs, które oddzielały ją od zbytecznej jasności. Znalazła się w kalejdoskopie barw. Niezwykłe odcienie szlachetnych kamieni rozdzieliły się na całą paletę bardzo żywych i jasnych kolorów. Miała wrażenie, jakby lewitowała w przestrzeni, a dookoła niej znajdowały się różne obrazy. Siedziała na krześle, a zarazem zawisła w powietrzu. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. To jakby jej dusza oderwała się od jej ciała i pochłonęło ją lustro. Wszystko jednak działo się w jej głowie. Widziała sceny, które się poruszały się niezależnie od niej. Postacie, budowle, przedmioty, żywioły, a wszystko w mieniących się wyraźnych kolorach.

Wtedy zrozumiała gdzie jest, choć wiedzą przybyła nagle i nie pochodziło od niej. Ta myśl pojawiła się i zaczęła kiełkować. Ktoś ją podsunął, a ona pochwyciła ją bez zastanowienia. Wiedziała, że jest właściwa. Był to niepodważalny fakt, choć nie mogła tego wcześniej wiedzieć. Cała świątynia jakby podsuwała jej wskazówki na temat dawnej cywilizacji, a jej wrażliwość na magię ułatwiała tą jednostronną komunikację. Znalazła się w projektorze, który ukazywał wiedzę w postacie obrazów. Technologia wykraczająca poza wyobrażenia obecnych naukowców. Miejsce wyparło zwykle pismo i księgi. Zastąpiło znane Callisto formy zgłębiania przeszłości i tajemnic. Lepsza forma nauki, niż czytanie nudnych traktatów pełnych obcych pojęć. Kamienna quasi-ksiega była karta pamięci, w której zatopione były kryształy pełne magicznych wizji. Aktywowała się dzięki światłu lampionu, które przeszło przez diamenty i przeobraziła się w miraże w onyksowym pudle. W pewnym momencie czarownica utraciła kontrolę nad sytuacją. Zaczęła kręcić się w kółko, a rzeczywiście to obrazy zaczęły się przemieniać. Zatopiła się w wizji, nie mogąc się z nich wyrwać. Utraciła spójność własnych wspomnień. Miała wrażenie, jakby obca pamięć zaczęła stawać się częścią jej własnej. To jak nieumiejętny mag chciałby penetrować kogoś głowę bez wcześniejszego doświadczenia. Callisto ugrzęzła w podróży przez różne obce wyobrażenia. Na początku nie potrafiła ich zrozumieć, jakby zwariowała. Później zaczęły składać się w coś bardziej kształtnego i logicznego, choć nadal zaklętego.
***
  • Czteroręki mężczyzna wiszący na łańcuchach. Jedna para idealnie wystająca o stopę niżej od drugiej. Pasująca do całego ciała. Nie szpecąca. To nie jest wypaczenie natury z ich herbianskiego świata. To nie odrzucone dziecko Krinn. Nie urodziła je przerażona matka, która spodziewała się powić kruszynkę podobną na jej podobieństwo, a z łona wyszedł potwór. Takie długo by nie przetrwało, posiadając wiele innych zwyrodnień, bądź zabite wraz z matką za spółkowanie z demonami przez Zakon Sakira. Na jej oczach jawiła się istota, o której wspominał kamienny strażnik. Przedstawiciel ludu władców, który upadł przez swoją pychę. Wysoki. Wyższy od Callisto i przedstawicieli jej rasy. Ciało miał idealnie czarne. Aksamitne jak noc. Bez skazy, bez odbarwień, bez sieci żyłek tworzących zawiłe struktury. Nie była to skóra pełna pigmentu, jak u ludzkich mieszkańców Urk-hun. To była prawdziwy odcień czerni, przesyconej ciemnością. Piękna i delikatna, a zarazem niezwykle odporna. Powłoka przesiąknięta potężna magią. Nawet uwięziony musiał otaczać się zaklęciami ochronnymi. Głowa jego była wydłużona do tyłu pozbawiona owłosienia. Zresztą całe jego ciało było nagie. Bez odzienia i meszku włosów, izolującego od zmiennych temperatur pustyni. Twarz miał gładka, jakby idealnie wyciosana, ale obca. Nie posiadał warg. Nos miał podobny do nozdrzy węża. Oczy jakby większe i wypełnione mrokiem. Wydawał się widzieć dziewczynę, ale było to puste i mętne spojrzenie cierpiętnika. Po budowie ciała była pewna, że posiadają inny szkielet. Wątpiła nawet czy osobnik posiadał kości, czy coś zastępującego takie kruche rozwiązanie. Choć był chudy nie dostrzegała u niego wystających żeber. Był doskonały nawet jako osłabiona istota. Dłonie miał pozbawione dwóch palców, ale należało to do cechy jego gatunku. Nie miał paznokci, ani bruzd na wewnętrznej stronie dłoni. Stopy szerokie jakby zarośnięte, ułatwiające poruszanie się po piaskach. Jak na kobietę przystało, poszukiwała u niego przyrodzenia, ale była pewna, że jest to samiec.

    Byli w kazamatach, gdzie światło nie docierało. Przypuszczała, że było to gdzieś w głębinach świątyni lub jakieś innej wielkiej instytucji. Tylko jasny płomień w czarze rozjaśniał mrok. Był nieprawdopodobnie biały. Najczystszy. Oblekał wszystko swoim zimnym światłem. Nawet czarownica czuła ten chłód na sobie. I moc przepełniającą każda iskrę, każdy język ognia, każdy błysk. Był przeciwieństwem magii, która praktykowała. Posiadacz tego arkanu bez przeszkód mógłby rozproszyć każde jej zaklęcie. Zamknąć bramy do alternatywnej krainy. Nawet pozbawić ja wzroku. Ta jasność nawet przytłaczała grzeszne dusze obecnych mieszkańców Herbii.

    Do środka wszedł mężczyzna podobny do tamtego. Mogłaby rzecz, że identyczny. Jak klon. Perfekcyjna kopia. Tylko szaty miał ma sobie złociste, wykonane z szlachetnego metalu, dopasowanego do jego sylwetki. Zakrywały go po szyi złocistym talizmanem, aż po same kostki. Na nogach miał obuwie z delikatnego miękkiego materiału. Na dłoniach miał rękawiczki, które łączyły się z resztą stroju. Najbardziej zwracała jednak uwagę delikatny diadem z jednolitego topazu, który błyszczał na jego wysokim czole.

    - Wystąpiłeś przeciwko swojemu ludowi, pełen pychy i grzechu. Zdradziłeś sekrety, które powinny być dostępne tylko dla Najwyższych z Opiekunów. Zdradziłeś nas. Od setek lat nikt nie został skazany na katusze Sal'de Kanon. - jego głos był aksamitny i rozlegał się w jej głowie. Jego usta nie poruszały się. Używał magii, aby się komunikować. Był taki jaki ona sobie wyobrażała. Dostojny, spokojny i czysty.

    - Bracie to wy wystąpiliście przeciwko nam. Uciekliśmy z domu i przyodzieliśmy obce szaty. To nie jest nasze miejsce. Ono w nas żyje i nie opuści. Dobrze wiesz. Walczysz z samym sobą. Światło nigdy nie było naszym bratem.

    - Stanie się więc twoim brzmieniem. Ogień też parzy w ręce, a jednak służy. Ogień jednak może palić. Światło i Ciebie będzie wiecznie paliło.

    Chwycił niewielki pręt, który przez cały czas był w połowie włożony do białego ognia. Przypominał przyrząd służący do znakowania bydła przez gospodarzy. Żelazna część była biała, jakby była rozgrzana do takiej niewyobrażalnej temperatury. Z drugiej strony kobieta była świadoma, że płomienie nie grzały, a wręcz przeciwnie- powodowały uczucie chłodu. Narzędzie zakończone było dziwnym nieznanym dziewczynie znakiem. Przypominał trójkąt wpisany w koło, choć zewnętrzna strona okręgu pokryta była nierównymi zębami.

    Przyłożył pręt z symbolem do czarnej skóry mężczyzny, a ten wygiął się w nienaturalny sposób próbując uciec od nieprzyjemnego dotyku żelaza otoczonego światłem. Nie otworzył ust, choć przeraźliwy wrzask przeszywał bez przerwy jej bębenki. Zatkanie uszu jednak nic nie dało. Ciągle słyszała to okropne zawodzenie. Mężczyzna w szacie jednak nie przerywał. Dotykał kolejnych części ciała, pozostawiając na aksamicie białe świecące znaki. Nie mógł uwolnić się od tych katuszy. Został naznaczony cierpieniem w rytuale bólu. I ten jęk zagościł już na zawsze w jej sercu.
***
  • Nad posągiem przypominającym gargulca tańczyła kobieta. Ich kobieta. Taka sama jak oni. Różniła się jednak od herbiańskich przedstawicielek „płci pięknej”. Smuklejsze dłonie niż mężczyźni. I wielki kamień zatopiony w ich piersi. Początkowo przypominał czarownicy klejnot, ale później zorientowała się, że jest to coś na rodzaj organu. Twardego wystającego poza gładką skórę. Był największym skarbem kobiet. Nadawał im wielki szacunek, naznaczony skrywaną potęgą. One również strzegły go przed światem. Był to dar tworzenia życia. Akt ten jednak był tajemniczy dla Callisto. Wiedziała tylko, że owe istoty inaczej się rozmnażały. Za pomocą magii w najczystszej postaci. Odziana była w złotą narzutę, okrywającą jej ramiona i plecy, przyczepioną do nadgarstków każdej z rąk. Na biodrze miała przepaskę z białego materiału. Stopy miała nagie, które łączyły ją z ziemią.

    Jej ruchy były szalone, chaotyczne i piękne. Raz przypominała unoszącą się ćmę z trzepoczącymi na wietrze skrzydłami, a za chwilę spadający niezgrabnie meteoryt. Wirowała, aby po chwili zatrzymać się i chwiać się jak trzcina na trzęsawiskach. Wyciągała dłonie wysoko, jakby chciała pochwycić gwiazd, a później szorowała mocno stopami po posadzce, chcąc poczuć swoją pierwotność. Byłą płynna i pokraczna za razem. Była energią magiczną, która przepływa przez wszystko. Zawsze niespokojną. Jej dziwny taniec zaklinał ogień, nad którym stał posąg. Niebieski ogień ulegał jej ruchom. Rósł i malał. Buchał i strzelał iskrami. Naśladował rytuał, smagając statuę językami, aż zaczęła się delikatnie kruszyć. Wszystko przemija.
***
  • Mężczyzna siedział wpatrując się bezmyślnie przed siebie. Na ścianie nic się nie znajdowało. Zwykła pusta ściana z marmuru. Nic na niej nie wisiało. Nic nie usiadło na niej. Wydawał się nieobecny. W jego oczach nie można było dostrzec świadomości. Nie było go tutaj. Mrok wypełniający źrenicę u jego przedstawicieli nie istniał. Zastąpiła go bezdenna biel. Nieskończona czystość.

    Ciało miał wiotkie, choć potrafił usiedzieć w pionie. Dookoła niego co jakiś czas poruszały się inne postacie. Trzy identyczne, choć zupełnie inaczej ubrane. Wszyscy byli tacy podobni do siebie. Wydawali się zajmować zwykłymi codziennymi czynnościami. Ktoś naglę przystanął przy nim, nachylił się i dotknął jego twarzy. To była kobieta. Jego matka. Stwórczyni. Zamknęła oczy i zaczęła przekazywać jego ciału siłę. Wewnętrzną energię. Karmiła go magią.

    - Powinnaś przestać. Marnujesz własne życie i nasze. – wtrąciła się jedna z postaci, która jak można było się spodziewać, komunikowała za pomocą telepatii.

    - To twój brat Niezastygły w Kamieniu – zagrzmiała w odpowiedzi matrona.

    - Jesteśmy odszczepieńcami przez niego. Przez Wchłoniętego. Powinnaś go zostawić na suchych skałach, aby zginął godnie.

    - Jesteście mocą z mojej mocy, wyciosani z żywych głazów, aby trwać na moją chwałę.

    - Zawsze wypowiadasz regułkę stworzenia, jakby to coś mogło odmienić. Jego tutaj nawet nie ma. Opuścił żywy głaz. To pusta skorupa.

    - Kiedyś powróci.

    - Jak zginie Najwyższy z Błękitnych, ale nie przyniesie Ci chwały. Jest pełen pychy. Zepsuty i toczy złą moc w twoje ogniwo konstelacji.

    - Ty zaś chcesz zatruć moją duszę.

    - Nie masz duszy, jak każdy z nas. Tylko moc. Ona stanowi nasze świadectwo i wszyscy oni. To dla nich jesteś Stwórczynią. A my dla nich jesteśmy Potężnymi.

    - Mrok stanowi nasze świadectwo pochodzenia – wysapał nieprzytomny przed chwilą mężczyzna.

    W jego oczach zagościła świadomość. Wydawał się taki sam jak pozostali. Ciało odżyło. Patrzał teraz na wprost swojej matki. Dostrzegł najprawdziwszy strach. Była zupełnie naga przed nim. Potrafił dostrzec to co czuła w tym momencie. Przerażenie. Tylko dzięki niej żył. Karmiła go własną mocą przez tyle dni, tygodni i miesięcy. Opiekowała się, choć wszyscy jej to odradzali. I powrócił. Nie zastała jednak tego co powinna. Nie było w nim pokory. Buzowała w nim nienawiść.

    - Wiesz co to znaczy? – choć ich głosy były takie aksamitne, w głosie brata można było wyczuć obawę.
***
  • Ciało zmarłego Potężnego przypominało na myśl zwaloną hurmę lecz nawet po śmierci wydawał się bardziej idealny niż człowiek. Skóra oblekająca go była nadal aksamitna, jak obsydian wyżłobiony przez tysiącletnią wodę. W jego skórze gasły ostatnie resztki symboli, którymi został naznaczony. Biel niknęła. Zasypiała wraz z nim. Jego oczy zostały zamknięte na wieczność, a zaraz za nim podążała więżąca go magia z bólem.

    Stara kobieta, po której nie widać było tych lat, bo nadal była bez żadnej skazy, lecz wielką mądrość, obmywała go czarną wodą. Był to olej skalny, przesiąknięty smutkiem. Wymieszała go ze swoimi emocjami. Trwogą, tęsknotą, żalem, przygnębieniem, złością i gniewem. Teraz zaś oczyszczała jego upokorzone ciało, aby móc godnie złożyć w grobowców. Byłą jego matką. Kapłanką, która odprawiała każdego wieczoru potężny rytuał ze swoimi siostrami, aby uchronić świątynie przed złem. Jej syn zaś wystąpił przeciwko prawu i został ukarany. Nie przerwała swojego codziennego zadania, lecz zgryzota trawiła ją od środka. Callisto była świadoma, że pod powłoką tego idealnego nietkniętego czasem ciała, kryje się zgnilizna. Gniew na świat. Na wszystkich. Na braci i siostry. Na tych, którzy zmącili głowę jego dziecku. Na syna, że zdradził ich rasę. Na Wielką Konstelację, która nie ustrzegła go przed niebezpieczeństwem. Najbardziej jednak na siebie, że nie starała się wystarczająco o swoje potomstwo. Teraz mogła oddać mu miłość w ten sposób. Pozwolić pozostać czystym po śmierci.
***
  • Leżał martwy na posadzce świątyni Wschodzącego Słońca. Najwyższy kapłan świątyni. Odganiał mrok po nocy. Symbolizował niezniszczalność ich mocy. Teraz zaś leżał kruchy ze skręconym karkiem. Nie wystarczało po prostu zakraść się do niego i siłą własnych mięśni złamać kości. Zresztą u ich rasy wszystko było pokręcone. Inne. Tutaj stoczono walkę. Sanktuarium było zniszczone. Aksamitny purpurowy płyn wsiąkał między szczeliny podłogi. Prócz niego zginęło tu kilka dziesięciu Potężnych. Mężczyźni i kobiety. Umarli z rąk własnych braci. Nie. Oni byli inni. Mrok, który mieszkał w oczach każdego z nich, rozlał się po całym ciele. Opanował każdy ich ruch. Opętał umysł. Zawładnął mocą.

    Przeżył tylko Niedostrzegalny Kryształ. Młody chłopiec, który usługiwał w świątyni. Zlał się z otoczeniem. Stał się częścią sanktuarium. Obserwował ze strachem. Takim, który można było wyczuć na języku. Tutaj jednak szalało zbyt dużo mocy. Z najwyższego strażnika ulatywało coś jeszcze. Coś po co przyszli tutaj. Uwalniali swoich braci. Chcieli dokonać przewrotu. Zniszczyć ten ustrój który był właściwy. Potrzebowali jednak pomocy. Tych, którzy zostali ukarani. Mieszkanie w ciele najważniejszego w świątyni Wschodzącego Słońca nie odmieniło ich. Nie pokazało dobrej drogi. Ich mrok tylko się kłębił i trawił jeszcze bardziej ich moc. Zmącił zmysły najwyższego kapłana.
*** Czarownica nadal była zawieszona w próżni, choć tak naprawdę jej ciało spoczywało na wygodnym siedzisku. Obrazy się nie kończyły. Nadal się toczyły. Czuła się tym wszystkim przytłoczona. Widziała rzeczy, które wydawały się nieprawdopodobne. Słyszała głosy, jakby naprawdę docierały do jej uszu. Czuła nawet zmianę temperatury. Najgorsze jednak były te emocje. Ona wyczuwała ten lęk, złość, ból, dezorientację, litość...

Chciała się wyrwać. Wystarczyło zamknąć umysł na te obrazy. Powiedzieć w umyśle głośne stop i wszystko mogło zniknąć. Z drugiej strony było tam tyle wiedzy. Treści. Tajemnic o dawnej cywilizacji. Nie była w stanie jeszcze zrozumieć całości, która skrywała się karcie pamięci. Wiedziała, że obrazy dotyczyły jakiś rewolucji. Wymierzania kar. Nie potrafiła jednak dokładnie tego pojąć. Dalej mogła odnaleźć wskazówki. Drogę do rozwiązania lub jeszcze bardziej się zgubić na meandrach wspomnień.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia baronia”