Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

136
POST POSTACI
Vera Umberto
Topór nie był mieczem, Vera doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Lata praktyki z zupełnie inaczej wyważonym ostrzem dawały tylko względne pojęcie na temat tego, jak posługiwać się czymś takim. Punkt ciężkości znajdował się w zupełnie innym miejscu, niż była przyzwyczajona, a do tego nie miała możliwości pełnego oparcia się na obu nogach. Dała jednak radę unieść broń na tyle, by topór przeciwnika nie spadł bezpośrednio na nią. Drzazgi, które poszły z uszkodzonej deski pokładu, sprawiły, że Vera uniosła na orka wściekłe spojrzenie.
- Nie w mój statek! - warknęła i poderwała w górę broń, która po odbiciu ciosu upadła; chciała zaatakować, licząc na to, że jest szybsza niż wielka, zielona kupa mięśni. Nie zdążyła.
Czy to była Irina, czy ktokolwiek inny, kto dorwał się do łuku, Umberto nie miała pojęcia - nie miała czasu rozglądać się i szukać źródła wystrzelonych strzał. Tracący równowagę i opadający na nią ork skutecznie ograniczył zarówno jej pole widzenia, jak i zakres ruchu. Gdy zwaliła się razem z nim na pokład, pierwsze uderzenie wypchnęło jej powietrze z płuc. Kolejny haust powietrza, jaki udało się jej wciągnąć, wykorzystała do tego, by parszywie zakląć pod nosem, a dopiero następny po to, żeby spróbować zaprzeć się i zepchnąć z siebie martwe, zielone cielsko.
Nie była szczególnie silna; jej skuteczność opierała się głównie na zwinności, a ta niewiele dawała jej w momencie, w którym leżała przygnieciona przez coś co najmniej dwukrotnie cięższego od niej. Uniosła wzrok w górę, by sprawdzić, czy ktokolwiek z jej ludzi był blisko i mógł jej pomóc, ale podejrzewała, że wszyscy są raczej dość zajęci. Nie mogła tu bezczynnie leżeć, kiedy pozostali walczyli, kiedy jej załoga ginęła! Była lepiej wyszkolona w walce niż połowa z nich, musiała im pomóc. Zresztą to był tylko jeden martwy ork. Trochę trudniejsze, niż zepchnięcie z siebie najebanego chłopa, a to nie było niewykonalne, prawda? Spróbowała unieść ręce, by oprzeć je o jedno z jego ramion i zsunąć go z siebie w bok.
- Złaź, zielona kurwo - stęknęła, ale nie zamierzała wołać o pomoc, po pierwsze zakładając, że jej nie potrzebuje, a po drugie nie chcąc odwracać uwagi walczących... i przyciągać do siebie uwagi tych, którzy nie powinni widzieć, jak bardzo chwilowo jest bezradna.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

137
POST BARDA
Vera starała się wygrzebać spod orka, ale kupa mięsa, która dodatkowo broczyła obficie krwią ze wszystkich otworów głowy, nie dała zepchnąć się z pani kapitan. Umberto walczyła, klęła i wiła się pod mężczyznną, ale brakowało jej siły, by zsunąć z siebie wielgachne cielsko. Musiała poczekać na pomoc.

Tymczasem załoganci radzili sobie z pozostałymi strażnikami. Jednego za drugim, udało im się zabić wszystkich, choć nie bez strat. Dwóch kolejnych oddanych Verze mężczyzn leżało na deskach, jeden jeszcze jęczał, ale patrząc po jego obrażeniach, wydawało się, że nie uda mu się dotrwać pomocy.

- A, skurwysyny zielone! - Klął Osmar, gdy złapał orka za ramię i z pomocą innych, ściągnął go z Very. Kapitan mogła znów zaczerpnąć oddech i rozejrzeć się. Straciła czterech, ktoś już pomagał Eldarowi, który równiez nie wyglądał zbyt dobrze. Stała nad nim również Irina, z łukiem wciąż w ręku. - Kurwa, Vera, zbieraj się! Nic ci nie jest, kapitanie? - Krasnolud poklepał kapitan po plecach i bokach, jakby tak mógł znaleźć ewetnualne obrażenia. - Pierdolony Yenndar mówi, że były dwa! Dwa statki! Gdzie jest drugi? Skurwysyn popłynął po wsparcie, jak nic! Nie mamy czasu, musimy stąd spierdalać zanim uderzą większą grupą i wypatroszą nas jak szprotki!
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

138
POST POSTACI
Vera Umberto
Osmar raczej nie musiał martwić się o to, że Vera nie żyje, bo gdy ściągał z niej orka, klęła na czym świat stoi. Poza faktem, że ostatnie kilka dłużących się w nieskończoność minut spędziła na bezczynnym czekaniu, aż ktoś pomoże się jej uwolnić, cholernie bolała ją noga. I kto by pomyślał, że zrobi sobie krzywdę przez własną głupotę? Zapomniała o butach. Skrzywiła się i podniosła do pozycji siedzącej, przesuwając spojrzeniem po głównym pokładzie i rozmasowując nogę. Była wściekła. Straż musiała wiedzieć, że tutaj są. Byli zbyt przekonani, że czeka ich walka, gdy wpływali do jaskini i gdy wspinali się po burcie na ich statek. Nawet nie próbowali z nimi porozmawiać, dowiedzieć się, kim są i co tu robią.
- Nic mi nie jest - odpowiedziała Osmarowi, nie widząc powodu, by narzekać na stopę, gdy ktoś inny się wykrwawiał. - Ilu straciliśmy? Potrzebujemy pierdolonego medyka. Niech ktoś pomoże rannym, żeby dotrwali do Oleny.
Podniosła się i kuśtykając nieco podeszła do Eldara, sprawdzając, czy jest świadomy i czy w ogóle było co ratować. Musieli płynąć po resztę załogi; tu było ich zbyt mało, żeby choćby obsadzić podstawowe stanowiska przez więcej, niż kilka godzin. Zresztą Umberto nie wyobrażała sobie odpłynięcia w tej chwili i zostawienia wszystkich w rezydencji na... jak długo? Dwa tygodnie, pięć? Jeśli elf żył jeszcze, zahaczyła brzegiem sukni o ostrze topora i oderwała szeroki pasek, by ciasno obwiązać nim klatkę piersiową młodego pirata. Jednak suknie miały jakieś pozytywy: duży zapas materiału. Mogła się nie znać na medycynie, ale wiedziała, że jakiś opatrunek zrobić było trzeba.
- Rozwijać żagle - poleciła, zerkając w kierunku Białego Kruka. Ciekawe, że jego nie zaatakowali i żaden ze strażników nie czuł się zobowiązany do tego, by sprawdzić drugi statek. Ktoś musiał wiedzieć, że Vera tu jest, skoro nic innego ich nie obchodziło. - Płyniemy po resztę.
Podniosła się i zamarła na moment, a jej zamyślone spojrzenie powędrowało w stronę slupa. Ile osób było potrzebnych, by żeglować czymś takim? Trzy? Na tak krótki dystans, jaki dzielił ich od willi Aspy, mogła oddelegować od siebie tylu. Wtedy mogliby Siostrą trzymać się z dala od brzegu, a na mniejszej jednostce przetransportować załogę.
- Osmar, weź dwie osoby i tego slupa. Płyniemy razem. Ja zaraz stanę z wami przy rejowych Siostry, ale wyprowadzajcie już statek z tej pierdolonej jaskini - zadecydowała. - Miejmy tylko nadzieję, że nikt nas, kurwa, nie zaatakuje przez najbliższy kwadrans. W razie czego będziemy taranować.
Ruszyła chybotliwie w kierunku ogłuszonego przez siebie wcześniej orka i pochyliła się nad nim, by sprawdzić, czy oddycha. Potrzebowała odpowiedzi.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

139
POST BARDA
Klęcie Very było dobrym znakiem. Kapitan miała tę przewagę, że choć ucierpiała w starciu, miała dość sił, by głośno wyrażać swój sprzeciw wobec zaistniałej sytuacji.

- Czterech. - Oświadczył Osmar, mówiąc o załogantach, którzy nie mieli już też przyjemności. - I dwóch w drodze. - Wskazał na dogorywającego mężczyznę i Eldara, któremu już pomagano, choć rozcięcie na klatce piersiowej wyglądało na głębokie, choć brzeg rany nie był poszarpany. Przy odpowiednio założonym opatrunku, udało się ją zamknąć, ale mimo to, elf wymagał natychmiastowej pomocy. Suknia jak raz przydała się, choć po zabiegach, Vera miała zakryte nogi ledwie do kolan. Eldar był świadomy, kiedy Vera do niego podeszła, podniósł na nią spojrzenie. Gdyby miał parędziesiąt lat więcej, może skwitowałby swój stan uśmiechem i prośbą, by się nie przejmować. Eldar był jednak młody i niedoświadczony, więc w jego oczach kapitan widziała tylko strach i niemą prośbę o to, by nie pozwoliła mu umrzeć. Był blady, spanikowany, oddychał szybko, co tylko potęgowało utratę krwi. Każdy oddech przybliżał go do śmierci.

- Wszyscy cali!? - Któryś z mężczyzn z Białego Kruka wspiął się po burcie Siostry. - Aż, cholera! Spóźniliśmy się! - Wrzasnął do tych, którzy pozostali na statku Leobariusa. - Pomożemy wam! Popłyniemy razem po kapitana!

Ork, którego wcześniej ogłuszyła Vera, jeszcze oddychał, ale rana na jego głowie krwawiła niemal tak bardzo, jak ta na piersi Eldara. W tym samym czasie, gdy Vera zajęła się sprawdzaniem, ci, którzy byli w stanie, rozeszli się po Siódmej Siostrze. Ze szczątkowym stanem załogi niełatwo było obsłużyć galeona, a Vera coraz bardziej odczuwała ból. Krasnolud nie oponował na słowa pani kapitan, kiwnął głową i zabrawszy dwóch ludzi, zszedł na slupa. Wkrótce Siostra bardzo powoli podryfowała w kierunku wyjścia z jaskini.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

140
POST POSTACI
Vera Umberto
Eldar musiał wiedzieć, że życie jako pirat to nie tylko radosne żeglowanie z szantą na ustach i beztroskie grabienie bogatych stateczków, ale nie zmieniało to faktu, że tak poważna rana go przerażała. Vera to rozumiała. Pamiętała, co sama czuła, gdy rozorali jej brzuch i do samego końca nie wiedziała, czy przeżyje. Blizna przypominała jej o tym do dziś.
- Spokojnie. Zaraz będziemy w rezydencji. Weswald z Oleną poskładają cię tak, że nie będziesz pamiętał, że byłeś ranny - obiecała młodemu elfowi, pomagając mu oprzeć się o drewnianą ścianę. - Teraz skup się na żaglach, tak? Potrzebuję, żeby ktoś pilnował, co robią, zanim sama będę mogła stanąć przy linach.
Szczerze mówiąc jego kontrola była zupełnie zbędna, ale Vera nie chciała, żeby zamknął oczy i stracił przytomność. Z doświadczenia wiedziała już, że zwykle tych najbardziej rannych trzeba było trzymać świadomych. Dlaczego? Nie miała pojęcia, ale mnóstwo razy słyszała, by nie zamykali oczu, nie zasypiali. Musiał być ku temu jakiś sensowny powód.
Rzuciła spojrzenie w kierunku marynarzy z Białego Kruka, ale choć cisnął się jej na usta chamski komentarz, powstrzymała się przed wypowiedzeniem go na głos. Nie zdążyli? To co oni robili na tej warcie, srali synchronicznie? Skinęła głową. Tak czy inaczej musieli zebrać wszystkich z willi Aspy. Skończyły się wakacje.
Pochyliła się nad orkiem, a widząc, że ten żyje, przekazała najbliżej stojącemu załogantowi, by skrępował go liną i zostawił tu, gdzie leży. Życia mu specjalnie ratować nie chciała; jeśli zdechnie, trudno, a jeśli przeżyje, Umberto zada mu kilka pytań, jak już będzie miała chwilę, a on odzyska przytomność. Najpierw jednak musiała się przebrać, bo z obdartą do kolan kiecką wyglądała jak idiotka - była kapitanem, nie mogła wyglądać jak idiotka. Wciągnięcie na siebie spodni, koszuli i jakichś sensownych butów nie powinno zająć jej więcej, niż kilka minut i to też poszła zrobić teraz.
Brudną i zniszczoną suknię walnęła gdzieś w kąt kajuty, zastępując ją swoimi znajomymi ubraniami. Chwilę później wyszła z kwater oficerskich, wciskając bordową koszulę w spodnie i rozejrzała się, gotowa zająć miejsce przy olinowaniu statku. Dopłynięcie do rezydencji powinno potrwać zdecydowanie mniej, niż dotarcie tam na piechotę, po skalistym klifie.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

141
POST BARDA


Eldar wiedział, z czym wiąże się piractwo. Nie raz i nie dwa widział śmierć kamratów, był świadkiem bestialstwa Kompanii, opowiadał się za zniszczeniem ugrupowania, by wyzwolić pozostałych na budowie niewolników, ale... Nigdy dotąd sam nie został tak ciężko ranny.

- Tak jest! - Odpowiedział resztkami sił, jakie mu pozostały, gdy przydzielono mu z grubsza bezsensowne zadanie.

Czas był na wagę złota. Elf pozostał sam, przy burcie, gdy pozostali zajęli się pracą przy linach... Nie wszyscy, kapitan uznała, że najpierw musi się przebrać. Jej nieobecność na szczęście nie wpłynęła znacząco na produktywność załogi. Kiedy wyszła z kajuty, Eldar był już nieprzytomny. Położony na deskach, nieopodal związanego orka, sam wyglądał jakby ucierpiał w zetknięciu z załogą Very. Przynajmniej już nie panikował.

Statek powoli wyprowadzono spomiędzy skał, tym razem szczędząc mu otarć. Kiedy wypłynęli poza płycizny i uzyskali pełen obraz brzegu, Osmarowe przekleństwa wybiły się ponad szum morza i wiatru, przyciągając uwagę do rosnącego problemu w ciemności nocy. Tam, gdzie powinna być willa, rozpaliły się jasne światła, zbyt jasne jak na domek wypoczynkowy Aspy. Co gorsza, ten pomarańczowy, ogniowy blask podkreślał nienaturalne kłębowisko chmur, powoli formujące się w oko cyklonu. Dwa nowe statki, których wcześniej tam nie było, a które teraz zostawiono tuż przy willi, nie znosiły dobrze nagłego porywu wiatru.

- To Ighnys! Kurwa, Vera, nie możemy tam płynąć! - Darł się Osmar. Pierwsze podmuchy wiatru zaczynały bujać Siostrą. - Ale nasi są w niebezpieczeństwie!
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

142
POST POSTACI
Vera Umberto
Z liną owiniętą wokół odzwyczajonej od niej ręki, Vera zmrużyła oczy, wbijając spojrzenie w rezydencję Aspy. Gdy dotarło do niej, co wydarzyło się tam podczas ich nieobecności, zmrużone oczy otworzyły się szeroko, w szczerym przerażeniu.
- Co tam się, do jasnej kurwy, dzieje? - rzuciła do Osmara, choć nie liczyła na to, że udzieli jej konkretnej odpowiedzi.
Jedyne, co widziała, to pożar i burza formująca się nad brzegiem, która była zbyt mała i zlokalizowana, by być dziełem natury. Musiał ją stworzyć Ignhys, tak, jak twierdził bosman, ale dlaczego to robił?! Czy oszalał już do reszty, czy był to jakiś sposób na odegnanie zagrożenia, jakim były dwa znajdujące się na kotwicowisku statki? Było zbyt ciemno, by była w stanie rozpoznać jednostki, których sylwetki odcinały się od płomieni. To mogła być zarówno straż, jak i statki należące do piratów... ale jeśli to drugie, to kto mógł tu przypłynąć? Aspa i kto jeszcze? Jedynym sensownym wytłumaczeniem było takie, w którym strażnicy znaleźli nie tylko Siódmą Siostrę, ale i korsarzy ukrywających się w nabrzeżnej rezydencji i postanowili ich stamtąd wykurzyć.
- Nie możemy wpływać w sztorm, przy brzegu będzie jeszcze bardziej niebezpieczny niż na otwartym morzu - zadecydowała. - Rozjebie nam statek o te skały przecież. Podpływamy od wschodu! - zawołała do wszystkich. - Na granicy burzy, nie za blisko!
Jej serce łomotało jak szalone. Znów musiała martwić się o to, co stanie się z Corinem. Najpierw przez Caldwell, potem przez Levanta, a teraz jeszcze pożar?! Yett mógł chodzić, ale nie biegać i z całą pewnością nie walczyć. Jakie były jego szanse wydostania się z płomieni? I kiedy, do cholery, to on będzie ratować ją, a nie na odwrót?
Złość pomagała radzić sobie z paniką. Złość i skupienie na doprowadzeniu Siódmej Siostry we właściwe miejsce, na tyle dalekie, by sztorm im nie groził i jednocześnie dość bliskie, by w kilka minut biegu dotarli do palącej się willi. Może nawet dobrze się składało, że Vera miała zbyt mało ludzi na pokładzie, by móc stać i obserwować, jak żeglują. Gdy sama pilnowała żagli, łatwiej było opanować niepokój.
- Kiedy dopłyniemy, dzielimy się na pół! - krzyknęła, by nie zagłuszył jej wiatr i targające statkiem coraz wyższe fale. - Połowa zostaje tu, połowa schodzi na ląd i biegnie ze mną po naszych, jasne? Nie wiem co się, kurwa, dzieje, ale ich tu nie zostawię.
Ostatnie zdanie powiedziała sama do siebie, zdając sobie świetnie sprawę z tego, że nikt go nie usłyszy w tym hałasie. To wszystko wydarzyło się zbyt nagle. Przecież byli bezpieczni, spędzili tu kilka błogich tygodni, nie zaatakowano ich przez tyle czasu, dlaczego akurat dziś? Potrzebowała sensownego miecza. Omiotła pokład wzrokiem, decydując się przed zejściem zabrać ze sobą broń Eldara, któremu raczej w najbliższym czasie nie będzie ona potrzebna. Jemu, tak samo jak drugiemu rannemu, też musiała dostarczyć medyków, i to jak najszybciej.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

143
POST BARDA
Łuna obijała się we wzburzonych falach nadzwyczaj przyjemnym dla oka blaskiem. Z każdą chwilą płomienie rosły, wydając się trawić zabudowania, a następnie przenosząc się na sad. Po tylu dniach bez deszczu, ściółka była sucha i łatwo zajmowała się ogniem.

- Odpierdalają! - Osmar odpowiedział Verze tak informacyjnie, jak tylko mógł. Widział tyle, co i ona. - Stawiam mą brodę na to, że któryś barani odwłok nas sprzedał! - Warczał, siłując się z liną, gdy wiatr szarpał żaglem.

Odbicie od brzegu było dobrym pomysłem, gdy nie istniało prawdopdoobieństwo, że Siostra rozbije się o skały. Męzczyźni wraz z Vera dzielnie walczyli z żaglami, starając się obrać odpowedni kurs. Było ich niewielu, ale mieli doświadczenie - udało się wyprowadzić statek tam, gdzie chcieli. Będąc bliżej, mogli dostrzec białe żagle statków, niektóre uczepione już połamanych masztów. Sylewtki dwóch brygów sugerowały flotę Karlgardu.

Zbliżając się do płycizny, mogli dostrzec, jak cyklon powoli rozpływa się w normalną fakturę chmur. Zwężający się ku dołowi wir stopniowo zwiększał swoją średnicę, by ostatecznie rozpłynąć się, jednocześnie zelżał też wiatr.

- Dorwali mistrza! - Krzyczał Yendarr, jakby dopiero teraz zaczęła ogarniać go panika! Skoro byli w stanie odezwładnić mistrza magii, jak łatwo mogli poradzić sobie z piratami? Z rannymi, kobietami? Wreszczie: z prawie bezbronnym Corinem i zupełnie bezbronną Gustawą?

Była noc, było ciemno, a wody były nieznane. Nieprzyjemne szuranie o dno sugerowało, że wpłynęli na mielizny, jednak nie na tyle wysokie, by zatrzymały statek w miejscu. Nikt nie odważył się zwrócić uwagi na to, że być może nie powinni podpływać tak blisko. Ważniejsza była załoga uwięziona na brzegu!

Podpłynęli tak blisko, jak to możliwe. Obecna Vera musiała dziękować poprzedniej Verze za to, że postanowiła jednak zmienić ubranie, bo kiedy zeskoczyła z burty do wody, miała możliwość dopłynięcia bez większego problemu. Wygrzebując się na piasek prawie już nie czuła bólu w stopie. Zresztą, sztywne, porządne buty trzymały poprzestawiane kostki w miejscu. Podążyła za nią połowa obecnej załogi - ledwie paru ludzi.

Broń Eldara była dobrze utrzymana, wygodnie leżała w dłoni i jeszcze nosiła na sobie ślady krwi, nie wiedzieć, czy orków, czy rannego elfa. Nie miało to znaczenia. Vera biegła ku płonącym zabudowaniom, a kiedy ucichł wiatr, mogła usłyszeć okrzyki walczących i szczęk broni. Załogi starły się ze sobą!

Najbliżej, na placyku tuż przed głównym wejściem, od którego prowadziła droga do Everamu, walczyli dwaj piraci, otoczeni przez czterech strażników. Kolejne dwa ciała leżały u ich stóp. Białe ściany pokryły się czarną sadzą. Z okienka, z którego Vera wyglądąła na morze, buchały płomienie.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

144
POST POSTACI
Vera Umberto
- Jeśli to prawda, to dopilnuję, żeby zawisnął razem ze Spekem i Caldwell! - odkrzyknęła Osmarowi, w bezsilnej złości znajdując ujście targającym nią obawom. Mogła nigdy nie dowiedzieć się, kto był za to odpowiedzialny, jeśli nie znajdzie wśród przeciwników osoby, która będzie znała tożsamość zdrajcy. A jaka była na to szansa? Gorzej, niż niewielka. Czuła, że ma w rękach dużo siły, choć nie wiedziała, czy wynika to z tego, jak dobrze wypoczęła przez ostatnie tygodnie, czy po prostu napędzała ją adrenalina. Zaciskała dłonie na linach, wściekła na rzeczy, na które nie miała wpływu.
Kiedy sztorm zaczął nagle cichnąć, po plecach Very przeszły ciarki. Z jakiegoś powodu czuła się spokojniejsza, gdy widziała szalejącą nad rezydencją wichurę. Przywołany przez Ignhysa deszcz mógł ugasić szalejące płomienie, ale nie zdążył się on jeszcze dobrze rozpadać, zanim pochwycono maga. Nie mogli tego tak zostawić. Musieli pomóc.
- Mają połamane maszty, więc nie powinni się ruszyć, ale gdyby próbowali odpływać, zablokujcie ich - poleciła grupce, która miała zostać na Siostrze, chwilowo nie zastanawiając się nad tym, czy to będzie wystarczająco dużo osób, by obsadzić statek. - Albo staranujcie, a potem wyłówcie naszych, nie obchodzi mnie jak to zrobicie, nie pozwólcie im odpłynąć z naszymi ludźmi.
Miała nadzieję, że nikt nie zginął od ognia. Że lazaret nie stał w płomieniach, a Yett... nie, nie chciała nawet o tym myśleć. Wszystkim tam groziło okropne niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, dwa statki straży, nic więcej? Jeśli się postarają, zbiją w jedną, skuteczną grupę, może będą w stanie przebić się przez wroga. Wyrżnąć ich i pomóc swoim uciec.
- Za mną! - zawołała.

Wychodząc potem na brzeg, wściekła i ociekająca wodą, w myślach Vera już wieszała zdrajcę na belce nad zatoką Harlen. Wciąż nie potrafiła się domyślić kto mógł to zrobić i dlaczego, ale przecież w willi było teraz zbyt wiele osób, by była w stanie wytypować choćby kilku podejrzanych, a co dopiero jednego. Dwie załogi, ludzie z trzeciej i orkowie z czwartej, skąd miała wiedzieć kto był odpowiedzialny za cały ten burdel? Odgarnęła mokre włosy z twarzy i dobyła miecza, ważąc go w dłoni. Była jedna rzecz, którą mogła w tej chwili zrobić i na tym postanowiła się skupić, pocieszając się faktem, że mokre ubrania powinny przynajmniej odrobinę zabezpieczyć ją przed płomieniami.
W biegu zerknęła tylko w kierunku swojego okna, z którego buchał ogień, nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi. Zziajana, doskoczyła do walczących, chcąc zaskoczyć strażników i zaatakować ich od boku, flankując. Była rozwścieczona, czuła więc, że ma więcej siły w dzierżącej broń ręce, niż zwykle. A może tak się jej tylko wydawało? Nie zmieniało to faktu, że choć nie była przekonana o własnej niezwyciężoności, to doskonale zdawała sobie sprawę z umiejętności, jakie posiadała i zamierzała je w tej chwili w pełni wykorzystać. Razem z resztą grupy, która zeszła z nią z Siostry, znacząco zmienili przewagę sił, więc powalenie tych czterech strażników nie powinno być problemem.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

145
POST BARDA
Gdy walczący chłopcy dostrzegli Verę, kapitan mogła zobaczyć, jak wstępują w nich nowe siły. Przybywające posiłki dobrze podziałały na morale drużyny. Wkrótce pozbyto się strażników bez dalszych strat.

Polegli mieli na sobie mundury karlgardzkiej straży. To, co ich wyróżniało, to błękitne przepaski, które wprost nawiązywały do stowarzyszenia, które musiało ich opłacać. Vera nie przypominała sobie, by orkowie w jaskini ubierali się na podobną modłę.

- Dobrze was widzieć! - Krzyknął najbliższy mężczyzna. Vera rozpoznała w nim Lashera ze swojej załogi. - Walczą w środku! Zaszli nas od lądu i od morza! - Wyjaśnił szybko, a nie czekając na rozkaz, udał się do środka, do pokrytego dymem wnętrza budynku.

To była jedyna droga do willi od tej strony. Budowla wyglądała na stabilną, zrobiona z gliny i kamienia wydawała się opierać płomieniom, choć wnętrza płonęły. Gęste kłęby dymu nie pozwalały dostrzec, co działo się wewnątrz, ale Vera w ostatniej chwili odskoczyła, nim potknęła się o rozłożone na podłodze ciało. Nie miała czasu rozpoznawać, kim był nieszczęśnik. Dym gryzł w oczy i drapał w gardło.

Przedarli się na dziedziniec. Ork złapał ludzkiego strażnika z kark i z mocą uderzył jego głową w fontannę, tak mocno, że nie tylko bryznęła krew, ale też ułamał się fragment kamiennej misy. Vera rozpoznała w orku własnego załoganta, Mute'lakka! Choć parał się uzdrawianiem, orkowa siła przychodziła z pomocą w najmniej oczekiwanych momentach. Nieco dalej trwały kolejne walki, orkowie z grupy Uronga siekli napastników nadchodzących od ogrodów, jednak największe skupisko piratów i strażników wydawało się być w lazarecie. Ogień nie zdażył jeszcze dosięgnąć jadalni, ale dym zasnuwał okolicę i utrudniał obserwację.

Zza Very dochodziły bluzgi Osmara. Niższy wzrost miał swoje plusy - dym nie oddziałowywał na niego tak bardzo. Krasnolud ciągnął za nogę tego, który wcześniej upadł w głównym pomieszczeniu. Okazało się, że był to sam Ighnys!

- Pomóżcie mi go ocucić!

Vera miała wybór - mogła rzucić się w kłębowisko mieczy w jadalni i próbować dostać się do Corina lub też zostać z Osmarem i cucić Ighnysa, który, równie dobrze, mógł być już martwy. Krwawa rana na jego skroni to właśnie wskazywała. A może istniała trzecia droga?
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

146
POST POSTACI
Vera Umberto
Nie miała czasu zastanawiać się nad wyborem strojów atakujących ich orków, choć niebieskie opaski nie umknęły jej uwadze. Teraz skupiała się tylko na walce. Cios, blok, odskok. Kolejny cios. Nie miała skrupułów, bo oni też ich nie mieli. Przypłynęli tu, by ich zabić, więc Vera odpłacała im się pięknym za nadobne. Oko za oko, jakże prosta i piękna zasada.
- Wytniemy ich - odparła Lasherowi. - Siostra stoi kilka minut stąd na wschód. Jeśli jacyś ranni są w stanie poruszać się sami, możecie ich wysyłać na statek.
Kurwa mać. Nie przewidziała tego, że dym będzie do tego stopnia utrudniał jej funkcjonowanie. Przez chwilę żałowała, że nie zabrała ze sobą jakiejś chusty, którą mogłaby owinąć dolną część twarzy, ale potem zorientowała się, że i tak byłaby mokra, jak cała reszta. Już walka w przyklejających się do skóry ubraniach nie była wygodnym doświadczeniem, wolała nie zastanawiać się, jak problematyczne - o ile nie niemożliwe - byłoby oddychanie przez coś takiego.
- Mute'lakk! - krzyknęła do młodego orka, gdy go zauważyła. Jego siła była całkiem imponująca, ale nie do tego go w tej chwili potrzebowała. Był uzdrowicielem. Musiał pomóc w tym, do czego był szkolony. - Siostra stoi przy brzegu, kawałek na wschód stąd. Są tam ranni, potrzebują cię, teraz! Gdzie Weswald? Gdzie Olena? Labrus?
Lazaret, z którego jeszcze nie biła łuna pożaru, był celem Very. Głównie dlatego, że stamtąd dobiegał właśnie najgłośniejszy szczęk stali i odgłosy walki, prawda? Była jadalnia stanowiła noclegownię dla większości piratów, nic dziwnego więc, że tam odbywało się główne starcie. Umberto wcale nie przebijała się tam tylko po to, by sprawdzić, czy Yett jeszcze żyje. Zatrzymał ją dopiero widok Ignhysa z zakrwawioną głową. Zaklęła ponownie.
- Mute'lakk, czekaj! Pomóż najpierw jemu - zadecydowała, powstrzymując orka. - I zabierz go potem ze sobą na Siostrę. Jakby się miotał, powiedz, że Vera Umberto kazała ci to zrobić i że jest na jej statku.
Może to powstrzyma go od ewentualnych protestów. Lubił ją i chyba nawet względnie jej ufał, więc miała nadzieję, że jej nazwisko zadziała. Potem, gdy już upewniła się, że przydzieliła magowi pomoc kogoś, kto zdecydowanie lepiej niż ona wiedział, co robić, z obnażoną bronią ruszyła w stronę lazaretu. Przez myśl przeszło jej, że skoro ogień tak buchał z jej pokoju, czy ktoś podłożył go właśnie tam? Czy zdrajca nienawidził jej aż tak bardzo? Wiedziała, że nie jest tak popularna jak Corin, ale cholera, bez przesady!
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

147
POST BARDA
Widok płonącej willi nie był czymś, co zdarzało się często. Vera jednak była świadkiem czegoś jeszcze rzadszego - spłakanego orka. Mute'lakk był młody i niedoświadczony, ale nade wszystko inne, wierzył, że żyje, by pomagać. To, co działo się teraz, było zupełnym przeciwieństwem przysięgi, którą składał przy początku swojej drogi uzdrowiciela. Dwa potoki łez płynęły po jego policzkach odcinając się jasnymi strugami, gdy zmywały ze skóry osiadłą na nich wcześniej sadzę.

- Kapitanie... - Jęknął chłopak, nagle patrząc na swoje dłonie z odrazą. Robił to, co należało, by bronić swoich druhów, ale w jego odczuciu, tym działaniom daleko było do słuszności. - Kapitanie, dorwali Weswalda... - Słowa młodego orka zniekształcone były narastającym w gardle płaczem i samym faktem, że ork mówił cicho, zbyt cicho, by przekrzyczeć bijący się tłum. - Są w środku.

Pokiwał głową i bez wahania ruszył we wskazanym przez kapitan kierunku, ku statkowi, ale kiedy dotarło do niego, że nastąpiła nagła zmiana planów, uczynnie zawrócił i pochylił się nad Ighnysem. Nim jednak przystąpił do opatrywania ran maga, zaczął porządnie przecierać dłonie... czy kiedykolwiek zmaże z nich krew?

Stan psychiki młodego orka musiał poczekać na później. Vera ruszyła do lazaretu, a za nią Osmar i pozostała część drużyny. Poprzewracane koje i łóżka stały na drodze ku celowi. Trup słał się gęsto, co utrudniało poruszanie się w pomieszczeniu. Strażnicy, piraci, ludzie, orkowie, elfy, nawet krasnoludy i niziołki - przestawiciele obu frakcji i wszystkich ras tracili życie w miejscu, które początkowo było przeznaczone do jego ratowania. Główna bitwa skupiła się w kącie, tam, gdzie łóżko dotąd zajmował Corin.

Napastnicy zwróceni byli tyłem do grupy, która podążała za Verą, atakując zgromadzonych, przypartych do muru piratów. Vera mogła ledwie dostrzec ponad tłumem, jak grupa broni się, kryjąc za własnymi plecami tych najbardziej podatnych na zranienie. Ashton i Ohar, Jelonek, nawet Marda, walczyli, nie dając napastnikom dotrzeć do tych, których kryli za sobą. Nie stawiano żadnych warunków, nie brano do niewoli - strażnicy byli tu po to, by wyrżnąć ich co do nogi. Na grupę załogantów Very przypadało dwudziestu, może nawet więcej strażników. Fakt, iż zgromadzili się w pomieszczeniu, wbrew pozorom działał na korzyść broniących się, choć było widać, że zostali otoczeni, a co więcej, przegrywali. Atak od tyłu mógł zadziałać, ale czy było ich dość, by pokonać wszystkich napastników?
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

148
POST POSTACI
Vera Umberto
- Co? - spytała nieprzytomnie, nie dlatego, że Mute'lakk mówił zbyt cicho, ale dlatego, że nie była w stanie uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. - Nie...
Bezsilne protesty nie miały zmienić rzeczywistości. Vera miała zapewnić chłopakom względne bezpieczeństwo i dostarczyć ich do domu. To drugie chwilowo zostało odsunięte w czasie, ale to nie znaczyło, że nie miało się wydarzyć. Na Siostrze byliby bezpieczni; przy walkach ukrywaliby się na najniższym pokładzie, by wyjść na górę później, gdy zagrożenie już by minęło. Weswald mógł być irytujący, z tym swoim przekonaniem o tym, że pirackie życie jest idealnym życiem dla niego i z goblińskim akcentem, do którego Umberto nie potrafiła się przyzwyczaić, ale wciąż była za niego odpowiedzialna. Teraz zawiodła. Znowu. A to był tylko dzieciak...
Czuła, jak narasta w niej furia. Ktokolwiek był za to odpowiedzialny, Vera nie miała już dla niego litości. Idąc do lazaretu, nie była już zainteresowana tym, jak rozkładają się siły, kto ma przewagę, a kto nie. Przyszli tu ich zabić, więc i ona zamierzała zabić tylu, ilu była w stanie, dopóki nie wyrżną wszystkich, albo sama nie padnie.
Kto mógł zdradzić? Aspa, żeby pozbyć się jakiejś konkurencji? Może i jej nie lubił, ale z pewnością nie chciałby spalić swojej własnej, pięknej rezydencji, nie wspominając o metaforycznym spaleniu miejscówki, w której mógł się bezkarnie ukrywać. Kto inny? Ktoś z Harlen, kto nie brał udziału w ataku na Pegaza? Komu Vera mogła podpaść do tego stopnia, by chciał zabić ją i wszystkich, którzy pomogli w jej ratunku? Ani Gustawa, ani Labrus nie ryzykowaliby wydawania piratów Kompanii, bo to stawiało też ich życia w niebezpieczeństwie, a oni sami obronić się nie potrafili. A może któryś z nowych? Tych uratowanych razem z nimi? Vera ich nie znała, nie miała pojęcia, czego się po nich spodziewać. Mogli mieć mnóstwo powodów, z pozoru idiotycznych, dla których mogli zdradzić.
A może to był ktoś z jej załogi? Czy był w niej ktoś, kto aż tak bardzo jej nienawidził? Jedyną osobą, która mogła mieć do niej jakieś konkretne pretensje, była Olena, przez to, że kapitan odebrała jej Corina, na którego medyczka ostrzyła sobie pazurki, a potem wyrzuciła z załogi jej przyjaciółki. Ale czy to był powód, żeby doprowadzać do śmierci swoich braci? Zresztą Vera zapewniła jej porządne praktyki, dała możliwość rozwoju, a felczerka przecież tak jak Mute'lakk miała być od ratowania życia, nie pozbawiania go. Kto inny? Nie, nie wierzyła w to, by zrobił to ktoś z jej ludzi.
Te rozważania nie nadawały jej ciosom więcej sensu, niż tyle, ile już go miały. Wraz ze swoją grupą niosła śmierć tym, którzy atakowali jej ludzi. Nacierając na nich z drugiej strony, mogli być odsieczą, której tamci potrzebowali, nawet jeśli mniej skuteczną, niż by chciała.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

149
POST BARDA


Orkowy szaman na przyuczaniu został z Ignhysem, gdy jego życie i pomoc wydały się ważniejsze niż ci, którzy czekali na Siostrze. Eldar i pozostali musieli poczekać kilka chwil dłużej nim nadejdą uzdrowiciele.

Wedle wiedzy Very, Weswald poległ, ale jego śmierć nie poszła na marne. Wściekłość dała Verze więcej sił i z podwójną zawziętością mogła siekać przeciwników, którzy odważyli się zaatakować jej załogę, pochłoniętą wakacyjnym, leniwym pijaństwem i obżarstwem. Niespodziewane posiłki pozwoliły im przerzedzić zastępy wroga, a sama kapitan utłukła niemal ćwierć z tych, którzy odważyli się najechać willę Aspy!

Wkrótce jadalnia została zasłana ciałami. Umberto widziała, jak Ashton dobija ostatniego wroga, leżącego już na ziemi. Wszyscy pokryci byli krwią, pytaniem pozostawało, czy własną, czy cudzą. W rogu zebrali się najbardziej ranni, łącznie z Corinem, który i tak trzymał broń - ramiona miał sprawne, choć słabe! Z szablą w ręku stał też Labrus, a Olena starała się szybko i skutecznie obwiązać świeżą ranę na jego udzie. Nie tylko on otrzymał cięcie.

- W samą porę! - Ucieszył się Ohar, nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, z zewnątrz podniósł się orczy krzyk zwiastujący nadejście kolejnych wrogów.

- Musimy spierdalać! - Podsunął Osmar, zaciskając dłonie mocniej na swoim toporku. U jego stóp leżał niziołek z załogi Leobariusa, Garts.

- Nie możemy! Gustawa i reszta zabarykadowali się w kuchni! - Samael szybki był do protestów. - Nie zostawimy ich!

- Nie ma czasu! Nie odeprzemy ich! - Kłócił się ork z załogi Uronga.

Wielu brakowało: Pogad, Tripa, innych załogantów Siostry, ale też Leobariusa. Komu Vera mogła ufać? Diabelstwo mogło pchać ją prosto w pułapkę.
Obrazek

Pustkowia i nabrzeże na wschód od Everam

150
POST POSTACI
Vera Umberto
Trupy ścielące się pod nogami wcale nie poprawiały Verze samopoczucia, choć należały do jej przeciwników. W gardle drapało ją od dymu, a świadomość, że nie była w stanie uratować wszystkich, ciążyła jej boleśnie na ramionach. Przez ostatnie siedem lat powinna się nauczyć, że ludzie giną, czyż nie? Co chwilę musiała żegnać jakiegoś załoganta, życie na pirackim statku nie było lekkie pod tym względem. W porównaniu do innych, Siódma Siostra i tak nie miała wielkiej rotacji. Najwięcej ludzi straciła podczas ataku syren, najpierw tego na otwartym morzu, potem na Harlen. Z jakiegoś powodu jednak teraz każda strata bolała bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Może po Erinelu zrobiła się tak przewrażliwiona na tym punkcie?
Opuściła unurzaną we krwi broń, drugim przedramieniem przecierając twarz. Dopiero wtedy zorientowała się, że nie widzi krwi na swojej koszuli tylko dlatego, że materiał jest bordowy. Pewnie umazała się teraz jeszcze bardziej. Czuła wśród dymu smród potu walczących i metaliczny zapach rozlanej juchy. Nie podzielała radości Ohara na widok drugiej grupy, bo nie potrafiła jej z siebie wykrzesać, choć z całą pewnością ulżyło jej na ich widok... i na widok Corina, który choć słaby, to ewidentnie nie zamierzał poddać się bez walki.
- Dobrze was widzieć - odpowiedziała krótko.
Przesunęła spojrzeniem po obecnych, od razu orientując się, kogo brakuje. Zimny strach przesunął się ciarkami w górę jej kręgosłupa, ale słowa Samaela szybko pozwoliły jej się uspokoić. Czy kierował ją w pułapkę? Nie, raczej nie.
- Wschodnie wyjście z rezydencji jest oczyszczone, oni atakują od zachodu, od strony miasta, jak zakładam. Jeśli ktoś chce spierdalać, kilka minut stąd na wschód podstawiony jest statek - powiedziała. - Ranni i ci, którzy nie są w stanie walczyć, niech ruszają już teraz - spojrzała znacząco na Corina. - Nie ma dyskusji. Ja nie zostawię tu pozostałych, odpływamy razem albo wcale. Idę po nich. Jeśli ktoś jest w pełni sił i nie jest pizdą, idzie ze mną. Zapraszam.
Poprawiła chwyt na broni i ruszyła w kierunku kuchni, ale nie wcześniej, niż upewniła się, że wszyscy ci, którzy nie byli na siłach, w tym Corin, udali się już w stronę Siostry. Jeśli miała osłaniać uciekających z kuchni przed orkami, trudno. Będzie to robić, dopóki będzie w stanie, a później, cóż... najwyżej sprawdzi, czy potrafi biegać szybciej, niż strażnicy na usługach Kompanii.
Obrazek

Wróć do „Everam”