[Zamek kasztelana] Uczta

1
Gryfie Gniazdo to forteca nie podlegająca żadnej z kerońskich prowincji, a samemu królowi - a dzięki temu zupełnie wyjątkowa. Zarządza nią, piastując funkcję kasztelana, słynny Galdor z Dor-Lominu, Marszałek Polny Keronu.

Sam kasztelan i jego dwaj synowie pojechali gdzieś na wschodni front, bardziej lub mniej aktywnie biorąc udział w wojnie z elfami. Pod ich nieobecność władzę sprawował kapitan Gryfiego Bractwa. Od paru tygodni natomiast na zamku przebywała także małżonka Galdora, szlachetna Iness z rodu Cathal, a także ich córka, czternastoletnia Dieran. Przyjechały z rodowej posiadłości w Dor-Lominie, aby zmienić na jakiś czas otoczenie, pobyć w bardziej "światowym towarzystwie" - tak przynajmniej mówiły. Niektórzy twierdzili, że kwestie bezpieczeństwa odegrały tu też niebagatelną rolę - jadąc na wschód Galdor chciał powierzyć opiekę nad swoją żoną i córką komuś zaufanemu, a takich ludzi miał pod dostatkiem w Gryfim Gnieździe. Tak czy inaczej, nie dało się ukryć, że gdy kobiety pojawiły się na zamku, ta smętna nieco na co dzień forteca nabrała trochę życia i blasku. W kółko organizowano jakieś uczty, pokazy sztuk, turnieje... Tak właśnie było i tego dnia.

Na zamku wyprawiano właśnie Święto Plonów - doroczne, trzydniowe obchody ku czci Kariili, patronki płodności i urodzaju. Nie było tajemnicą, iż uczta, na którą zaproszono wielu świetnych rycerzy, była również okazją do rozejrzenia się za kandydatem na męża dla Dieran. Miała w końcu już czternaście lat. Najwyższy czas.

Agamand Prawdomówny, jako szlachetny i pobożny człowiek oraz znakomity wojownik, także został zaproszony. Czy był brany pod uwagę jako potencjalny narzeczony dla błękitnookiej córy Galdora - nie wiadomo. Szeptano wszak o nim, że poprzysiągł żyć w cnocie do końca swych dni i poświęcił swój los wyłącznie walce ze złem tego świata...

Część ceremonialna w zamkowej świątyni dobiegła już końca - poświęcono co miano poświęcić, zaśpiewano co miano zaśpiewać, złożono ofiary z mąki i owoców. Nakarmiono wszystkich biedaków, którzy się zeszli - tak nakazywał obyczaj. Tego dnia nikt nie mógł odejść z przybytku Kariili głodny. Dziewczyna w wieńcu z kłosów i jarzębiny, wybrana jako ucieleśnienie bogini, rozdawała żółte jak słońce jabłka wszystkim świętującym, wiodąc ich ku sali jadalnej. Tam za moment miała zacząć się uczta.

- Szlachetny panie, niech ci się wiedzie! Niech łaska Żyznej Królowej nigdy cię nie opuszcza i nie pozwoli zaznać głodu! - zaświergotało dziewczę, zwinnie przemykając obok Agamanda.

Panna błysnęła ku niemu figlarnie swymi zielonymi oczami spod kłosianej korony, wieńczącej jej skroń. Ciężka kiść jarzębiny nad jej uchem zalśniła czerwienią w blasku pochodni, rozświetlających kamienny korytarz, którym kroczył orszak świętujących. W płowy warkocz dziewki powtykane były fioletowe kwiaty jesiennych astrów, które wraz z bogato wyszywaną koralikami, ceremonialną suknią, tworzyły wrażenie niesamowitej obfitości - właśnie takiej, jaka właściwa jest samej naturze i jej boskiemu uosobieniu, Kariili.

- Rozchmurzcie się, toż to wesołe święto! - dodała, wręczając mu niewielkie, intensywnie żółte jabłko.

Kogoś mu wyraźnie przypominała, ale w tym stroju zupełnie nie była podobna do siebie... Ten głos był znajomy, wiedział na pewno, że skądś ją zna... Ale za nic nie mógł skojarzyć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

2
- O pani, twoja dobroć nie zna granic, jednakże nie mogę się weselić nawet w ten dzień, ponieważ mam świadomość, że zło nadal krąży po tym świecie bezkarne. - Powiedział Agamand przyjmując jabłko, a po chwili dodał z ciekawości, a jego twarz troszeczkę się rozpromieniła. - Pani mi kogoś bardzo przypomina... Tylko nie mogę sobie przypomnieć kogo... Czyżbyśmy już się kiedyś nie spotkali?

Spojrzał w jej piękne zielone oczy i na chwilę zapomniał o smutku. Mimo tego nie opuściło go dziwne wrażenie, że zna ową dziewczynę. Nie wiedział jednak czy można zaufać tej młodej dziewczynie. Był w wielu mrocznych miejscach i wiedział, że lepiej jest być ostrożnym. W końcu uznał, że na wszelki wypadek lepiej będzie zachować jabłko na potem.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

3
- Wspaniałomyślna Kariila i inni łaskawi bogowie czuwają nad nami. Oni nigdy nie pozwolą, by zło zniszczyło to, co dobre i piękne. Zwłaszcza, kiedy mają do pomocy tak szlachetnych wojowników!

Delikatna, dziecięca naiwność tej młodej kobiety jakimś cudownym sposobem nie była drażniąca, lecz wzbudzała sympatię.

- O tak, szlachetny panie! Poznaliśmy się już! Tu, na tym zamku, zimą, w zeszłym roku. Malowałam wówczas konterfekt szlachetnej panienki Dieran... Pamiętasz, mój panie? Jestem Madda. Madda Eurae.

Teraz dopiero Agamand skojarzył ten promienny uśmiech z konkretną osobą. Rzeczywiście, Madda Eurae. Niektórzy nazywali ją Cykorią, a jej to się chyba podobało, chociaż nikt nie umiał wyjaśnić pochodzenia tego przezwiska. W dniu, kiedy się poznali, Agamand przybył w jakiejś sprawie do Galdora, a napotkana przypadkiem w salonie Madda faktycznie zajęta była malowaniem portretu córki kasztelana. Dieran pozowała jej spokojna i nieruchoma jak posąg, w sukni błękitnej jak jej oczy, na miękkim fotelu, obitym srebrzystą tkaniną. Sama Cykoria natomiast nosiła się bardzo skromnie - jej stroje zazwyczaj były proste, ciemne, z rękawami długimi aż do połowy dłoni i bez dekoltów. Jej dzisiejszy ubiór wprawdzie również nie odsłaniał wiele ciała, ale był niezwykle barwny i ozdobny - stąd ciężko było rozpoznać w Cykorii tę nierzucającą się zazwyczaj w oczy dziewczynę.

Madda Eurae była utalentowaną malarką, utrzymywaną przez Dor-Lominów w ich rodowej posiadłości w charakterze nadwornej artystki oraz serdecznej przyjaciółki. Liczne dzieła jej pędzla, głównie portrety oraz kunsztowne martwe natury z kwiatów i drogocennych przedmiotów, zdobiły ściany zamku kasztelana w Gryfim Gnieździe - nawet tu, właśnie w tym korytarzu, tuż nad wejściem do sali jadalnej, wisiała wspaniała kompozycja kwiatowa jej autorstwa. Bukiet śnieżnobiałego jaśminu Madda odmalowała tak przekonująco, iż zdawał się wręcz rozsiewać słodki zapach żywych kwiatów.

Agamand Prawdomówny zapatrzył się właśnie na ów obraz, kiedy nagle rzeźbione drzwi otworzyły się i całe wygłodzone po przydługiej ceremonii towarzystwo owiał bukiet najrozkoszniejszych zapachów. Cztery długie stoły ustawione były w kwadrat, nakryte czerwonymi, wzorzystymi obrusami i zastawione najrozmaitszymi darami ziemi. Półmiski i kosze uginały się od owoców, warzyw, ryb i wonnych mięs. Wielkie bochny chleba, dzbany wina i piwa, pachnące zupy... Doprawdy, nie brakowało tu niczego. Wielobarwny tłum począł wlewać się do sali i rozsiadać na zasłanych futrami ławach. Madda pociągnęła Agamanda za rękę, wskazując mu dogodne miejsce przy stole i przysiadając obok niego.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

4
- Hmm... Maddo, jesteś świadoma tego, że jesteś jedną z największych artystek w Gryfim Gnieździe, a być może nawet w całym Keronie? - spytał się Maddy z uśmiechem po czym przystąpił do powolnego przeżuwania jabłka, które Madda mu podarowała. - To jabłko jest przepyszne, skąd je wzięłaś?

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

5
Policzki Maddy przyjęły kolor zbliżony do jarzębiny. Zapewne kobieta należała do tych osób, które czują się speszone, gdy prawi się im komplementy - nieważne, jak wiele ich już słyszały.

- Miło mi to słyszeć, panie Agamandzie... - odparła, a rumieniec wciąż nie znikał z jej twarzy. - Choć doprawdy, przesadza pan, jest wielu znacznie wspanialszych ode mnie... Ale malowanie sprawia mi wielką przyjemność... Mogę wtedy spokojnie przyjrzeć się tym wszystkim wspaniałym ludziom, przedmiotom zresztą tak samo, i zobaczyć w nich to, czego zwykle się nie dostrzega... czego nie ma czasu się dostrzec... Byłabym zaszczycona, gdybyś, szlachetny panie, pozwolił mi namalować w najbliższych dniach swój portret! - Tu Cykoria zaśmiała się nerwowo i zamilkła na chwilę, jakby nagle zawstydzona swoją śmiałością.

Tymczasem uczta rozpoczęła się na dobre. Salę wypełniał wesoły gwar rozmów. Wszyscy zdążyli się już porozsiadać, skosztować smakowitych dań, wznieść pierwsze toasty za kolejny dobry rok, za obfite plony, za zdrowie nieobecnego dziś kasztelana oraz urodę jego szlachetnej małżonki i młodej Dieran. Gospodynie siedziały zresztą przy stole, który ustawiony był naprzeciwko tego, przy którym zajął miejsce Agamand, mężczyzna więc widział je doskonale.

Iness, w wydekoltowanej sukni barwy bławatków, z kołnierzem obszytym szarym futrem, raz po raz sięgając po kielich z winem rozmawiała z jedną ze swoich dam, skrytą za śnieżnobiałym wachlarzem. Jej córa natomiast, cała w aksamicie koloru niezapominajek, trochę znudzona potrząsała co jakiś czas rudowłosą główką, jednym uchem słuchając podstarzałego, acz bardzo szarmanckiego rycerza, który siedział obok niej i entuzjastycznie o czymś perorował, a wzrokiem błądząc po sali w poszukiwaniu czegoś interesującego.

- ...a jeśli chodzi o jabłka - podjęła znów rozmowę Madda - to najlepiej po prostu pokażę.

Tu skinęła na Agamanda i powiodła go do okna. Sala znajdowała się na pierwszym piętrze. Z okna rozciągał się widok na jabłoniowy sad - o tej porze roku już zupełnie bezlistny. Pozostały tyko czarne pnie, łyse gałęzie, rozcapierzone jak łapy czarownic lub innych stworów, gdzieniegdzie tylko upstrzone intensywnie żółtymi jabłkami. W przytłumionym, sinym świetle wieczora, w połączeniu z tymi białymi pasmami mgły, która powoli zaczynała się unosić, widok był magiczny. A wszystko to oprawione w zwieńczoną ostrym łukiem, kamienną ramę okna przypominało jeden z obrazów Maddy.

- Pięknie, prawda? - westchnęła Cykoria, opierając się o parapet. Zaraz się jednak od niego z powrotem odsunęła. Musiał być okropnie zimny.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

6
Cudowne - wyraził jak zwykle szczerze swoje myśli, w spokojnych czasach zawsze zachwycały go takie rzeczy - Naprawdę cudowne... - myślał jednak o tym z jakiego kraju przywieziono nasiona tych drzew. Nie wyglądały jak te, które zazwyczaj widział. Były piękniejsze, większe i z całą pewnością żywotniejsze niż zwyczajne jabłonie, nawet te kwitnące.

- ...właśnie sobie przypomniałem, że chciałaś, Cykorio namalować mój portret... - Powiedział to z lśniącym uśmiechem na ustach, który rozjaśnił jego zazwyczaj surową i pokiereszowaną twarz - ... bardzo bym chciał, żebyś mnie malowała, tylko jeszcze nie wiem kiedy... może po uczcie? - zapytał.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

7
- Po uczcie? Już, dziś, teraz, tak prędko? Naprawdę mogę? O tak! To wspaniale! Jestem naprawdę zaszczycona, już nie mogę się doczekać i... i... Już widzę ten obraz! Mam w swojej pracowni taką piękną tkaninę, błękitną jak mroźne, zimowe niebo, będzie doskonale pasować jako tło... A może lepiej tutaj, przy tym oknie z widokiem na sad? Och, sama nie wiem, sama nie wiem... - Madda rozgadała się na dobre, tak bardzo zapaliła się widać do tego pomysłu. Wreszcie jednak zreflektowała się trochę, machnęła ręką i roześmiała się głośno. - Nieważne! Przyjdzie na to czas, póki co... bawmy się!

Wtedy właśnie na salę wkroczyli muzykanci. Zagrały surmy, szałamaje, krzywuły, gęśle i lutnie, a ponad nimi przebijały się donośne, przenikające się i uzupełniające głosy dwójki śpiewaków. Cała ta zgraja była ubrana we wzorzyste, błazeńskie nieco stroje, zaś na głowach mieli zbożowe wieńce, bardzo podobne do tego, który zdobił skroń Maddy.

- Powinnam zatańczyć pierwsza, jako dzisiejsze wcielenie Pani Urodzaju! - zawołała Cykoria do Agamanda, próbując przekrzyczeć dźwięki instrumentów. - Zaszczycisz mnie swoim towarzystwem, panie? Och, nie daj się prosić! - dodała, mrugając zielonym oczkiem i lekko pociągnęła mężczyznę za rękaw, wskazując na wolne miejsce dla tańczących.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

8
Oczywiście, że zaszczycę cię moim towarzystwem - Powiedział i poszedł z nią zatańczyć.

Patrząc na nią kiedy tańczyła w rytmie muzyki myślał, że jest jedną z najcudowniejszych dziewczyn w Keronie. Rycerz pamiętał jednak o swoich ślubach czystości, a także wiedział, że Cykoria może być co najwyżej jego przyjaciółką.

Agamand uznał, że powinien jej chronić tak, żeby zło i smutek nie dotknęły jej serca - szlachetnego i pięknego, i tak odmiennego od wielu serc, nawet tych należących do władców. Nawet jego serce było inne: bardziej ponure, dotknięte zębem czasu i trosk, osłabione nieustanną walką ze złem. Tego dnia jednak za bardzo się tym nie przejmował, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

9
Sukienka Maddy wirowała w tańcu, połyskując koralikami, a sama dziewczyna śmiała się do Agamanda i wyglądała na naprawdę szczęśliwą osobę. Stopniowo dołączały do nich kolejne pary tańczących, które wreszcie zlały się w jeden wielki, radosny korowód. Barwne stroje biesiadników tworzyły ruchomą mozaikę, trochę podobną do ukwieconej łąki w środku lata. Kariila musiała być naprawdę zadowolona, że w Gryfim Gnieździe czci się ją w tak wspaniały i wystawny sposób!

Kiedy szaleńczy taniec dobiegł końca, zarówno muzykanci, jak i szlachetni goście musieli złapać trochę oddechu. Zziajana Madda usiadła, chwyciła dzban i nalała do dwóch kielichów czegoś, co było błękitne jak pogodne niebo.

- To wino bławatkowe, mój panie! - zawołała, podając mężczyźnie srebrny puchar. - Z kwiatów! Słodkie i pachnące jak lato! Wspaniała rzecz! Koniecznie trzeba skosztować, jeśli się nigdy nie piło!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

10
Cóż... Jeszcze nigdy go nie piłem, ale musi być naprawdę pyszne...- Powiedział i spróbował - Wyśmienite! Naprawdę niesamowite. - Dodał.

To wino było cudowne. Smak i zapach aż oszołamiały człowieka, który skosztował tego niesamowitego trunku. Agamand czuł niezwykłą słodycz i aromat tego wina. Rycerz rzadko pił jakiekolwiek wino, ale Cykorii udało się go skusić na jeden puchar. To wino było tak smaczne, że aż czuło się tęsknotę kiedy się je wypiło.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

11
Organizatorzy świątecznej uczty zadbali o to, by goście nie zdążyli się znudzić i żeby nie zabrakło im atrakcji. Po jeszcze kilku odegranych melodiach, bardzo skocznych i radosnych, całe wytańczone towarzystwo poszło z powrotem do stołów, raczyć się winem i innymi trunkami. Niosące ochłodę spoconym ciałom wachlarze i chusteczki poszły w ruch.

W tym czasie muzykanci zwolnili trochę tempo, a śpiewak zaintonował piękną, rzewną pieśń o tym, jak to Kariila stąpała niegdyś po ludzkich ścieżkach, razem ze śmiertelnikami doznając głodu, bólu i cierpienia. Agamand znał słowa - kobieta, która wychowała go jak własnego syna, dobra lecz uboga Monica Arnoth, miała zwyczaj kołysać go tą pieśnią do snu, kiedy był jeszcze małym chłopcem... Tak dawno to było! Tyle lat, a on wciąż pamiętał:

- "Ciężkiej pracy, łez i bólu,
doświadczała z nędzarzami,
panią jest nie tylko królów,
ale czuwa też nad nami."


Swoją drogą - trochę dziwnie brzmiały te słowa, będące wszak głosem ubogiego ludu, właśnie tu, wśród zamożnych, szlachetnie urodzonych, na kasztelańskim zamku... A zadumany wojownik tak zagłębił się we wspomnieniach, że tylko kątem oka zauważył, jak na salę biesiadną wchodzi trójka sztukmistrzów.

Była wśród nich jedna kobieta i dwóch mężczyzn, wszyscy młodzi. Zwoje czerwonej, dość dopasowanej do sylwetki tkaniny okrywały szczelnie ich ciała. Do tego kobieta miała na twarzy półprzezroczysty welon, który, karlgardzką modą, okrywał jej oblicze, odsłaniając tylko wielkie złote oczy. Cała trójka była obwieszona błyskotkami, które podzwaniały w rytm ich kroków. Nie było jeszcze wiadomo, czym zaskoczą widownię - póki co przygotowywali się, powoli wydobywając spod ubrań jakieś długie i cienkie łańcuchy, a także biorąc stojące pod ścianami długie i cienkie tyczki oraz sięgając po rozpalone pochodnie.

Muzyka grała, a śpiewak nie przestawał zasmucać i zachwycać zarazem swoich słuchaczy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

12
Agamand słuchając muzyki myślał o swoich najbliższych:

Tallorze i Monice Arnoth, swoich przybranych rodzicach, którzy przygarnęli go jak rodzone dziecko kiedy prawdziwa rodzina Agamanda zginęła podczas napadu bandytów na rodzinną wieś. Według niektórych sprawcami były diabelstwa, co by także tłumaczyło gniew Agamanda na wszystkie istoty, które miały cokolwiek wspólnego z demonami. Dzielny i dumny rycerz otwarcie potwierdza tą teorię. Jego rodzice nic nikomu złego nie zrobili, a mimo wszystko zostali zabici. Był wtedy małym dzieckiem ale na zawsze zapamiętał ten straszny widok, który ciągle wracał do niego w najgorszych koszmarach. Tallor i Monica jednak pomogli mu się odnaleźć w tym świecie. Uznał, że najlepszym wyjściem będzie ochrona ludzi przed złem, aby żadna rodzina już nie była rozbita tak jak jego.

Serdecznie wspominał także Nirris, skromną zielarkę. Wyleczyła go po ciężkiej walce, z której udało się Agamandowi wyjść żywym tylko dlatego, że jego przeciwnik myślał, że zabił swojego rywala. Pomogła mu wrócić do zdrowia i wspomagała go zawsze w potrzebie. Ostatnio jednak słuch o niej zaginął.

W pamięci rycerza zachowała się wyjątkowo dobrze też osoba Agratha Mściciela, który był jego najserdeczniejszym przyjacielem. Był on Kerończykiem, trenował Agamanda i obiecał mu zawsze pomagać w zmaganiach ze złem. Według wielu ludzi uznawany był za dziwaka zwiastującego koniec świata. Spisał on bowiem Kroniki Mścicieli, księgę, którą podarował swojemu przyjacielowi i podopiecznemu. Poświęcił on ją wszelkim ludziom, którzy starają się powstrzymać zło.

Piosenka ta obudziła wiele wspomnień tak z dzieciństwa, młodości jak i z późniejszych lat, których drogi nie były już usłane różami, a spływały krwią i otaczała je nieprzenikniona ciemność...

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

13
Ciemność? Ciemność zasnuła nie tylko wspomnienia Agamanda Prawdomównego, ale i salę biesiadną tu i teraz. Jednak ta ciemność zapadła wyłącznie po to, by sekundę później ustąpić miejsca tak oślepiającemu blaskowi, jakiego wojownik nigdy jeszcze nie widział.

Wraz z potwornym rozbłyskiem nadeszła fala gorącego powietrza, a potem zaczęły się krzyki przerażenia i bólu. Kiedy Agamand odzyskał zdolność widzenia, ujrzał rozprzestrzeniające się płomienie, pożerające błyskawicznie wszystko, co było łatwopalne, a więc obrusy, zasłony, futra zaścielające siedziska dla gości, dekoracyjne bukiety z kłosów zbóż i suchych kwiatów... Ujrzał też chowających się pod stołami lub próbujących uciekać biesiadników, a także trójkę sztukmistrzów w czerwieni, igrających wśród wszechobecnego ognia z długimi łańcuchami i lśniącymi nożami.

Sam Agamand miał tyle szczęścia, że siedząc tyłem do tego wybuchu światłości uniknął oślepienia, jakiego doznałby patrząc nań bezpośrednio. Jego miejsce było też jakimś sposobem na tyle szczęśliwe, że nie został poparzony - tylko garść gorącego popiołu poleciała mu w twarz. Cykorii fortuna chyba mniej sprzyjała, bo mężczyzna usłyszał jej wrzask, w każdym razie potoczyła się pod stół, a ktoś zrzucił jej z głowy wianek, który zaczął płonąć.

W ogólnym zamieszaniu niewiele można było zobaczyć, a jeszcze mniej zrozumieć. Prawdomówny dostrzegł jeszcze, że nie widać siedzących dotąd naprzeciwko niego pań tego zamku. Iness i Dieran gdzieś przepadły. Teraz w tamtym miejscu na stole stała tamta kobieta z welonem na twarzy, która śmiała się okropnie i celowała nożem w jakiegoś tęgiego szlachcica po swojej lewej stronie, który z powodu nadmiernej tuszy nie zdążył się jeszcze schować.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

14
Dzielny wojownik w końcu zdał sobie sprawę z tego, że ktoś musiał użyć magii, żeby zaćmić mu umysł i nie pozwolić mu dostrzec zagrożenia. Agamand aż nie mógł uwierzyć, że dał się tak łatwo podejść... Ale teraz musiał zdecydować co zrobić, żeby jak najmniej osób ucierpiało. Wiedział, że nie zdoła wszystkich ocalić, a jego wybór może być tym złym.

Schylił się pod stół pod którym potoczyła się Cykoria. Na całe szczęście dziewczyna jeszcze żyła i nie doznała większych obrażeń. Nie miał za dużo czasu więc ocucił ją i kazał się nie ruszać. Teraz musiał jeszcze pomóc szlachcicowi, któremu groziła kobieta z welonem na twarzy. Czuł, że to ona stoi za wszystkim.

- Zostaw go i zmierz się ze mną - krzyknął do niej, ale kobieta tylko się roześmiała. Agamandowi oczy zabłysnęły gniewnym płomieniem co oznaczało, że traci cierpliwość i przygotowuje się do ataku... - Zostawcie tych ludzi w spokoju, albo rozerwę was na strzępy.

Agamand był niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem, ale dla przyjaciół i znajomych był niezwykle miły i uprzejmy. W gniewie jednak bywał porywczy i niezwykle groźny, a jego wrogowie zawsze powinni mieć się na baczności jeśli chcieli ujść z życiem...

Re: [Zamek kasztelana] Uczta

15
Świdrujący śmiech kobiety rozbrzmiewał jeszcze Agamandowi w uszach, kiedy jeden z jej noży zgrabnie pofrunął ponad stołem i wbił się bezbłędnie w czoło tamtego tęgiego szlachcica.

Zabójczyni w czerwieni, skacząc zwinnie wśród ognia, przy akompaniamencie tego irytującego podzwaniania błyskotek, w paru susach znalazła się obok Prawdomównego. Widać nietrudno było ją sprowokować. Teraz mężczyzna miał okazję przyjrzeć się jej bliżej. I po chwili zrozumiał, dlaczego jej oblicze w dużej części przysłaniał ów półprzezroczysty welon.

Twarz zabójczyni porastały drobne, trójkątne, połyskujące miedzianym blaskiem łuski, co nawet ta misterna zasłona nie w pełni ukrywała. Z daleka można było je wziąć za jakąś biżuterię czy rodzaj maski... ale z bliska wszystko stawało się jasne. Do tego spomiędzy czarnych włosów niewiasty wystawały końcówki spiczastych uszu, w których było mnóstwo kolczyków, a ponad jej złotymi oczami Agamand dostrzegł krzaczaste, zupełnie czerwone brwi. I coś mu mówiło, że to nie jest żaden dziwaczny makijaż.

Kobieta dorównywała mu wzrostem. W jednej ręce trzymała łańcuch, zakończony po jednej stronie buchającym płomieniem. W drugiej - nóż. Kilka podobnych miała jeszcze przywieszonych przy pasku.

- Nie zostawię nikogo, kto ucztował w tej sali! Nikogo! Cuchnąca zgraja, pfu! Nie zasłużyliście na litość - wysyczała kobieta, jednym ruchem podrzynając gardło starszej kobiecie w ciemnozielonej sukni, która, niewiele chyba widząc, słysząc i rozumiejąc, kuliła się przy stole. Śnieżnobiałe koronki, którymi strój staruszki był wykończony, momentalnie nasiąkły krwią, a srebrny widelec wypadł biedaczce z rąk i brzdęknął o podłogę. - Nie zasłużyliście i litości nie będzie... dla nikogo z was... tak samo jak wy zabijaliście naszych ojców i braci, nasze matki i siostry...

Tu, nie czekając na to, aż gniewny wojownik wykona pierwszy ruch, złotooka skoczyła ku niemu i zaatakowała. Nóż rozorał mu policzek, ale na szczęście prześlizgnął się tylko po ciele, zamiast się wbić.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zamek”