9
autor: Mua
- Mam szczerą nadzieję, że dla mnie także będzie to przyjemne doświadczenie. - uśmiechnął się szeroko, po czym wzruszył ramionami na dalsze słowa goblina - Rozumiem. Nie kryję do niego urazy, nawet jeśli czasem może wydać się, że jest zgoła inaczej. Jestem tu nowy, zwaliłem się na was znikąd... - no, właściwie to oni się na niego zwalili, gdy spokojnie siedział sobie w karczmie, ale cóż z tego! Szczególnie, że ostatecznie to przecież bard postanowił z nimi podróżować. - Nie mogę dziwić się jego niechęci.
Oczywiście, melodią, słowem i pieśnią służę z miłą chęcią. A w razie potrzeby i mieczem mogę pomachać, jak już powiadałem, nie noszę go dla ozdoby.
Hym... coraz bardziej ciekaw jestem persony Detona. - mruknął, wydąwszy lekko usta. Wiedział, że cynizm, nieufność i cięty język raczej z niebytu się nie biorą. Wszystko ma gdzieś swoje źródło. - Taak... Jestem tego świadomy. - mruknął, rzeczywiście nieco zdziwiony kolorem słów. Przecież to oni byli zieloni! Hym, zapewne wszystko zależy od punktu patrzenia.
Dalsze słowa Noblusa zbył milczeniem, marszcząc lekko brwi. Niewolnictwo? Że co? On ma udawać zakutego w kajdany niewolnika? Ledwie powstrzymał wzdrygnięcie się z odrazą. Już dość miał w życiu łańcuchów, nie garnęło go do kolejnych. Stać się na chwilę, nawet na niby, cudzą własnością... Oj, jakże mu się to nie podobało!
Ale chciał się dostać do Ujścia. Nawet jeśli nie miał tam zostać, a jedynie rozejrzeć się trochę. Ciekawość zawsze ostatecznie brała w nim górę.
- Dobrze. - rzekł tylko, dość obojętnym tonem, choć w duszy gotował się na samą myśl o byciu zakutym w kajdany.
Wozy zatrzymały się, a Dandre przez moment siedział na swoim miejscu bez ruchu, walcząc z oceanem wspomnień, zalewającym jego głowę. Nie podobało mu się to, co miało się za chwilę stać, oj nie...
Zeskoczył ze swojego miejsca, uprzednio zabierając ze sobą lutnię i ruszył w stronę ostatniego wozu. Rennel już tam siedziała, wyglądała raczej nieszczęśliwie, choć jej uśmiech bardzo szybko zatarł to wrażenie. Bard oczywiście uśmiechnął się ciepło do dziewczyny i skinął jej lekko głową. No, może teraz będą mieli przynajmniej okazję, by chwilę ze sobą porozmawiać. Miał doń parę pytań! Nadal bardzo ciekawiło go, co taka dziewczyna jak ona robi w karawanie z goblinami. Toć wydaje się taka delikatna, niepasująca zupełnie do trudów podróży...
Z niechęcią ponownie oddał swój miecz goblinom. Nie żeby im nie ufał... Po prostu źle mu było bez znajomego ciężaru żelaza przy pasie. Szczególnie, że zaraz miał wejść w przysłowiową paszczę lwa i nie będzie miał się jak bronić. Miał oczywiście nadzieje, że w ogóle nie będzie trzeba się przed czymkolwiek bronić... Jednak miecz przy pasie z pewnością dodawał pewności siebie.
Z lekkim grymasem na twarzy oddał też swą lutnię, spoglądając nań tęskno.
- Tylko, na Bogów, ostrożnie z instrumentem! Bo ukatrupię! A powieka mi nawet nie drgnie, zaprawdę! - powiedział jeszcze, patrząc po zielonych towarzyszach podróży.
W końcu usiadł na wozie i dał się skuć. Raz jeszcze odepchnął od siebie nieprzyjemne wspomnienia, by odpowiedzieć za gobliny.
- Dobry handlarz, to handlarz gotowy na wszystko, panienko. - stwierdził, wzruszając ramionami. Słyszał w jej głosie nutkę strachu... zresztą, Rennel wyskoczyła z wozu, patrząc po swych towarzyszach z lekkim strachem i niepewnością.
Och, jakież biedne to dziewczę! Niczym młoda, zalękniona sarenka, co to przypadkiem z lasu na trakt wyskoczyła i nie wie co się dzieje.
Chyba chciał coś powiedzieć. Tak, był niemal pewien, że jakieś słowa pojawiły się na końcu jego języka, lecz w końcu nie zostały wypowiedziane. Siedział na wozie i spoglądał z pewną melancholią na kajdany na swych nadgarstkach i nogach. Szarpnął parę razy rękoma, a łańcuch szczęknął metalicznie. Bard westchnął ciężko... a wozy ruszyły.
Po chwili milczenia nachylił się w stronę dziewczyny, której najwyraźniej także nie podobało się ich położenie.
- Nie bój się. Te kajdany są przecież po to, by cię chronić, dzięki nim inni zieloni raczej nie zwrócą na nas większej uwagi. - uśmiechnął się lekko. Postawił sobie za cel, by choć trochę podnieść dziewczę na duchu. - Zresztą, spójrz na te gobliny... - mruknął cicho - ... nie pozwolą, by choćby włosek ci z głowy spadł. Ten Lostek nawet na mnie spode łba patrzy, a przecież taki niewinny jestem! - zaśmiał się cicho - Będzie dobrze... Tak dobrze, jak tylko może być w Ujściu. - dodał jeszcze, po czym odchylił się od dziewczyny i zaczął patrzeć po okolicy.
Na podmokłych plantacjach pracowali goblińscy rolnicy. Byli zbyt zajęci harowaniem w pocie czoła, by zwrócić większą uwagę na przejeżdżający wóz. Bard zastanawiał się jak wygląda teraz sytuacja z żywnością w mieście. Pokręcił powoli głową, wzdychając cicho. Z pewnością jest ciężko. Wszędzie jest dość ciężko...
W końcu dotarli do południowej bramy. Pamiętał, że w czasach świetności... Hym. Czy można w ogóle mówić o świetności Ujścia? To miasto zawsze było marginesem Keronu, pełnym morderców i złodziei... Mówmy więc o tak zwanych "lepszych czasach", jeszcze sprzed okupacji orków. Pamiętał, że niegdyś przez tą bramę przetaczały sie całe tabory kupców... Lecz teraz było zupełnie inaczej. Most zwodzony był opuszczony, a do samego miasta najpewniej dopuszczano tylko zielonych handlarzy.
Dookoła fosy znajdowały się naostrzone pale, a na niektórych z nich mieszkali sobie rezydenci, zapewne pamiątki po ostatnim oblężeniu. Stare kości bieliły się tam w najlepsze, a nikomu nie chciało się czegoś z tym zrobić.
Bard spoglądał na to ze smutkiem, lecz nic nie mówił, nie wzdychał nawet. Oto wojna, oto bitwa... a przynajmniej jej echa.
- Może lepiej nie patrz...? - mruknął do Rennel, bo coś mu mówiło, że dalej będzie tylko gorzej. Chociaż, właściwie to może lepiej by zobaczyła, jak to wszystko wygląda? Świat nie jest milusi i piękny.
Dojechali do bramy, a tam czekał na nich kolejny, jeszcze wspanialszy widok. Gromada głów, wbitych na pale... Najpewniej byli to niegdyś opozycjoniści, teraz będący przykładem dla innych. Ich zdeformowane przez zgniliznę czaszki wyraźnie mówiły "nie walcz z nami, bo skończysz jak oni". Albo jeszcze gorzej!
W końcu odwrócił wzrok. Był obyty ze śmiercią i z okrucieństwem, jednak nie miał zamiaru przyglądać się temu choćby i chwilę dłużej, niż trzeba. Wzdrygnął się na myśl o tym, że mógłby skończyć podobnie, gdyby zrobił coś nie tak.
Dziewczyna najwyraźniej nie posłuchała i spojrzała na te okropności. Wydała z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk i wtuliła się w jego ramię. Jakoś odwzajemnił gest, starając się podnieść ją choć trochę na duchu. Ręce miał skute, więc oparł głowę na jej głowie i szepnął do niej;
- Spokojnie, my tak nie skończymy... Mówiłem, byś nie patrzyła. Czasem lepiej oszczędzić sobie okropności... - ach, jakże chciałby być tego pewien! W jego głosie na próżno byłoby szukać choćby cienia wątpliwości, jednak w duszy barda było zgoła inaczej.
Spoglądał spod półprzymkniętych powiek na orków, chyba kłócących się o coś z goblinami. Och, jaki ten język jest brzydki! Jaki kanciasty, jaki warczący! Jak stado psów, szczekające na siebie nad ochłapem mięsa.
Szybko opuścił jednak wzrok. Niewolnikowi raczej nie wypada wgapiać się w strażników, powinien być wystraszony i rozedrgany. Ciężko było mu odepchnąć na bok swą dumę i pewność siebie, jednak dokopał się do pokładów strachu w nim drzemiących i skulił się nieznacznie.
Och, tylko on sam wiedział, jakże trudno jest mu wyzbyć się tej buty, tak dla niego charakterystycznej! Jakże trudno odciąć się od pewności siebie! Nigdy nie potrafił tego zrobić, nawet wtedy gdy naprawdę powinien. Nie raz oberwał przez to o wiele bardziej niż powinien. Ale tym razem stawka była o wiele większa. Głowy tracić z pewnością nie chciał! Bo co innego naigrywanie się ze strażnika więziennego, a co innego denerwowanie Orka.
Milczał, bo niewolnik odzywać się nie powinien. Siedział w miarę spokojnie, nie podnosząc wzroku za bardzo, a oni przejechali przez bramę i skierowali się w stronę jakiegoś budyneczku, stojącego nieopodal. Tam najpewniej strażnicy mieli przejrzeć towary, przewożone przez goblinów.
"Zachowujcie się jak niewolnicy".
Zacisnął mocno szczęki, drgnął poirytowany... Po czym względnie się uspokoił... Choć dusza nadal bolała, a krew w żyłach płonęła.