Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

16
Przyglądał się działaniom kobiety z umiarkowanym zainteresowaniem. Zazwyczaj pewnie zwracałby nieco większą uwagę na to, co ktoś dorzuca mu do napoju, ale w tej chwili zupełnie o to nie dbał. Był przecież wśród swoich.
Przymknął na moment oczy. Zmęczenie rzeczywiście dawało mu się we znaki, jednak nie chciał jeszcze odpływać do krainy snów. Zresztą wyczuwał, że bez ziół od kobiety będzie mu trudno uspokoić się na tyle, by w końcu odbić od brzegu świadomości i zasnąć. W końcu po raz kolejny uniósł powieki i z lekkim uśmiechem na ustach jął wpatrywać się w Lucję, wciąż uwijającą się przy kielichach.
Musiał przyznać, że nawet zmęczona i przytłoczona trudami tego dnia, wyglądała iście zjawiskowo. Zmarszczył lekko czoło. Po raz który dzisiaj dochodził do tej konkluzji?
Jej twarz była jednak sina ze zmęczenia, a powieki wyraźnie jej ciążyły. Zapewne marzyła już o tylko o tym, by w końcu lec na łóżku i zasnąć, móc na parę chwil pogrążyć się w przemiłym niebycie... A on po części odbierał jej tą możliwość. Nawet jeśli intencje miał szczerozłote!
Mimo tego wszystkiego, w rozmowie wciąż wydawała się pełna zaangażowania i wigoru. Niesamowite!
- W istocie, tak właśnie jest. - uśmiechem odpowiedział na jej uśmiech. Ach, jak przyjemnie mu się tu siedziało i gawędziło. Pokiwał głową na jej następne słowa.
- Więc chętnie się napiję. Zmęczony jestem okrutnie, a i tak mam wrażenie, że nie uda mi się zasnąć. Martwię się o to biedne dziewczę... Nawet wiedząc, że trafiła w dobre ręce. W ogóle nie powinna się znaleźć w takiej sytuacji... - przygryzł wargę, lecz zaraz uśmiechnął się szeroko.
- Kusząca propozycja i chyba nie mógłbym odmówić. - łoże wyglądało na piekielnie wygodne, a kobieta na idealną w nim towarzyszkę. Nawet jeśli sam chyba nie miał już siły na żadne zabawy i najpewniej po prostu zaśnie. Grzeczny i zupełnie nie grzeszny, jak nigdy.

Wstał z łoża, na którym obecnie siedział i przycupnął na krawędzi łóżka Lucji, sięgając jednocześnie po swoją porcję napoju. Także lekko uniósł czarkę do góry, po czym pociągnął zeń łyk, czy dwa. Specyfik był lekko gorzkawy i pozostawiał po sobie lekki kwaśny posmak. Ostatecznie nie była taka zła, a bard musiał przyznać, że przyjemnie zwilżała gardło. Trochę zatęsknił do swego wina, z którego już, niestety, opróżnił manierkę.

Kobieta zamarła w pół ruchu, po jego komplemencie. Szczerze mówiąc, zupełnie nie spodziewał się takiej reakcji. Mówił, co myślał i co zaobserwował. Jednak musiał przyznać, że bardzo miło było widzieć ją... taką.
Dotychczas blada ze zmęczenia twarz Lucji, na moment nieco się ożywiła dzięki, jakże uroczym i nieomal dziewczęcym, rumieńcu na jej twarzy. Zmrużone przed chwilą oczy rozszerzyły się nieco i spojrzała na niego w taki sposób, że od razu zagubił się w jej hipnotyzujących oczach.
Uśmiechnął się nieznacznie, nachylając się kawałek w jej stronę. Jednakże nie tak blisko, jak by rzeczywiście chciał.
Lekko chwycił dłonią jej podbródek i minimalnie uniósł jej głowę, by jeszcze lepiej wejrzeć w jej śliczne oczy. Na tym jednak poprzestał.
- Zaprawdę, jesteś porażająco piękna... - mruknął, acz zaraz się otrząsnął, odsunął lekko i roześmiał cicho. - Pozwól, o pani, bym darował sobie dziś śpiewy. Gardło zdarłem, wydzierając się na rynku, a i zmęczony jestem piekielnie. Boję się, że gdybym w istocie coś zaśpiewał, nie byłoby to tak dobre, jak mogłoby być. A ja nie lubię takich sytuacji! Ma lutnia... w istocie, zaginęła gdzieś w akcji. Myślę, że została na wozie goblinów, z którymi przybyłem do miasta. - uśmiechnął się raz jeszcze, upił łyk naparu, po czym odstawił go gdzieś obok i sięgnął po lutnię.
- A więc dziś... dziś zostawimy za sobą wielkie słowa i pozwolimy melodii porwać nas w jakieś inne, lepsze miejsce. Tak po prostu, jak to było od zawsze, odkąd człowiek usłyszał wiatr wygrywający pieśni w lesie... - przejechał palcami po strunach i zamknął na moment oczy, jak to robił niemal zawsze, przed jakimkolwiek występem. Starał się poczuć instrument.


Siedział tak prze krótką chwilę, lekko zgarbiony, z zamkniętymi oczami, a jego pierś unosiła się i opadała miarowo. Wydawałoby się, że zasnął, a wciąż drgające struny bezsilnie próbują go rozbudzić. Ale tak nie było.
Nagle wyprostował się i pomimo zmęczenia i trosk dzisiejszego dnia, wyglądał jakby dopiero co wyszedł na scenę gdzieś na salonach. Uderzył pierwszy akord, a za nim drugi...
Melodia zaczęła płynąć.
Pieśń zaczynała się spokojnie, lecz miała w sobie coś z lekka zaczepnego. Czasem na jeden, lżejszy akord, odpowiadał kilkoma mocniejszymi szarpnięciami, operował akcentami tak, że melodia płynęła w górę i w dół, raz cichutko, by za moment powrócić z mocniejszym uderzeniem.
Palce prawej dłoni z ochotą szarpały struny, a te z lewej, śmigały sobie po gryfie, wielce zadowolone z tego, że mogą odpocząć od miecza i robić coś do czego zostały przecież stworzone. Pieścić instrument, wydobywać z niego te słodkie, ciche dźwięki. Nawet gdy mocniej szarpał jakiś akord, akcentując go donośnie, wydawało się to bardzo delikatne, niemal nieśmiałe.
Pan Dandre Birian, uważany za jednego ze zdolniejszych, młodych bardów w Keronie, opanował do perfekcji swój instrument i potrafił obchodzić się z nim naprawdę wyjątkowo.
Kiwał się do melodii, która nabierała żywotności. W pewnym momencie zaczął powoli wszystko wygaszać. Szarpane akordy pojawiały się rzadziej, zastąpione nieco lżejszą, hipnotyzującą i porywającą na swój spokojny sposób melodią. Ostatni wyskok wzwyż, parę dźwięków nizej... jeszcze jeden skok w górę.
I ostatni akord, wybity jeszcze wolniej i delikatniej, niżby sugerował to dotychczasowy przebieg piosnki.
Opuścił głowę, pozwalając strunom wybrzmieć do końca. Nigdy nie tłumił ostatniego akordu, uważał że powinien odpłynąć w dal, pożegnać się ze słuchaczami i pokazać, że to już koniec.
Gdy struny przestały drgać, przekręcił szybko lutnię w ręku i odłożył ją na jej poprzednie miejsce, uśmiechając się w zamyśleniu.
- A więc tyle... chyba rzeczywiście czas się w końcu położyć. - powieki zaczynały mu porządnie ciążyć lecz i tak postanowił uraczyć się jeszcze jednym łykiem napoju.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

17
Ren

Dziewczyna biegłaby tak w nieskończoność przed siebie, aż dotarłaby do białych drzwi na końcu pomieszczenia. Widok ciała przybranej matki był jednak ponad wszelkie możliwości utrzymania emocji. Najgorszy obraz, który nie opuści jej do końca życia. Choć czy można nazywać życiem ten stan, w którym teraz była. To egzystowanie w zimnym ciele na przekór naturze i ludzkiej logice. I tutaj mogła nasunąć się z jednej strony przerażająca, ale z drugiej strony szalona nadzieja. Jeżeli ona została ożywiona i jest w stanie przemierzać świat, stawiać kroki, to jej matula też może zostać przywrócona na ten świat. Nie było mowy o wspaniałym bycie, ale również będzie mogła się do niej przytulić i poprosić o pomoc, a przede wszystkim o przebaczenie za ucieczkę w Oros.

Ona jednak teraz była zupełnie zimna i zwyczajnie martwa. Bez nogi i wnętrzności, wydawała się obca. Tak samo jak wszystko co ją otaczało i jej własne ciało. Może tak naprawdę nie była teraz w swoim ciele, albo była złożona z wielu części? Nie sprawdziła tego wcześniej i mimowolnie spojrzała na siebie. Była jednak ciągle tą samą Rennel tylko trochę zimną, trochę martwą, ale jednak nadal mogącą krzyczeć, płakać i uciekać. Przez całe życie uciekała. To samo czyni po swojej śmierci.

Popadała z każdą minutę w coraz większe szaleństwo. Wszystko było surrealistyczne, jak z najgorszego koszmaru, ale jednak coś było tutaj prawdziwe. W śnie nigdy nie czuła się taka namacalna. Nie odbierała tak głęboko wszystkich bodźców. Nie doznawała tak silnych emocji. Coś było tutaj nie tak, nawet jeżeli ciągle powtarzała na głos, że wszystko nie jest prawdą. I wtedy odwróciła się i zobaczyła naprzeciwko siebie twarz potwora. Patrzał na nią dwoma różnymi oczami. Twarz miał zbyt blisko, aby nie zareagowała krzykiem. W tym momencie jednak się nie poruszał, choć trzymał ostrze przyszykowane do zamachnięcia się na nią. Jego zdeformowane oblicze było obrzydliwe. On jednak nic nie robił. Bawił się z nią nadal w tą przerażającą zabawę z dzieciństwa. Zastygł jakby czekał na jej reakcje. Jakby chciał ją przestraszyć na śmierć. Tylko czy można kogoś przestraszyć na śmierć, kiedy ktoś jest ożywionymi zwłokami? W tej chwili zupełnie nie chciała, aby ten potwór podszedł do niej jeszcze bliżej. I zaczęła biec do drzwi.

Wbrew jej przypuszczeniom drzwi nie oddalały się od niej. Czekały w jednym miejscu, aż dobiegnie do nich. Pozostało tylko kilka kroków. Odwróciła się znów, a za nią był składaniec. Nie dawał jej odpoczynku. Kiedy dobiegła wyjścia z tego okropnego miejsca, chwyciła za klamkę, naciskając na nią i chcąc otworzyć przejście, ręka potwora uderzyła o drzwi. Zatarasował jej jedyne wyjście. Kiedy spojrzała się na niego, on wpatrywał się w nią tymi martwymi oczami, w którym zobaczyła swoje odbicie. Małej bezbronnej dziewczynki. On zablokował jedyną drogę ucieczki. Teraz nie miała wyjścia, a on nie zamierzał się ruszyć z miejsca.

- Ona zaś była zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru. Jak oceaniczne wody, obmywające stopy nimf. Jak wieczny śnieg zastały na szczytach górskich. Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. – zabrzmiała znów piosenka, którą przywołało potężne uderzenie dłoni martwiaka o skrzydło drzwi. Wszystkie dźwięki wracały do siebie. Jakby znów mogła słyszeć całe przerażenie, które siedziało w niej.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Bardka powstała jeszcze na moment ze swojego posłania i zaciągnęła kotarę z baldachimu, tak że zniknęła z oczu mężczyzny na moment. Oddzielał ich teraz prześwitujący materiał, przez który widział jedynie zarys jej postaci. Ona nadal słuchała jego słów. Wtedy jednak w pewnej chwili zupełnie osłupiał. Za organzą o ciepłym kolorze ujrzał Herenze, która ściągała z siebie ubranie. W pewnym momencie pozostałą zupełnie naga i bystry wzrok Dandre potrafił dostrzec jej kobiece kształty. Idealną talię, w którą wpasowały się w jego subtelne dłonie kochanka. Widział kaskadę włosów, które spadały na jej ramiona i wygięte plecy. Teraz najchętniej by ściągnął tę zasłonę, gdyby tylko miał więcej sił i mniej myśli w głowie. Czuł jednak, jak wszystko zaczyna być coraz bardziej błahe i nieistotne pod wpływem dziwnego specyfiku, który mu podała.

Ona zaś założyła na sobie zwiewną koszulę nocną i powróciła na swoje miejsce. Rozłożyła się na jednej połowie łóżka, układając głowę na drugiej poduszce, która była znacznie miększa od tej czerwonej. Mężczyzna nie był w stanie oderwać od niej wzroku. W głowie powstawało coraz więcej fantazji, które zastępowały miejsca zmartwieniom. Nie właściwym było skupienie się na własnych żądzach, kiedy niedaleko z jego winy umierała młoda dziewczyna. Jednak ciągle ktoś umierał, a on tylko spoglądał na prawdziwy okaz piękna na świecie. Luźne ubranie opadało zwiewnie na niej, lecz podkreślało piersi, przez które odznaczały się dwie brodawki. Długie i smukłe nogi rozciągnięte na satynowej narzucie, wydawały się szlakiem do rozkoszy. Jednak to najbardziej jej zaspana twarz otoczona ognistymi włosami. Dużo by dał, aby móc teraz ucałować jej delikatne usta.

- Będę wdzięczna móc zasnąć przy twojej muzyce. Dzięki temu będą śniły mi się cudowne marzenia, krainy wiecznej szczęśliwości. Mam nadzieję, że ciebie również tam spotkam – uśmiechnęła się do niego.

Melodia spod jego palców snuła się po pomieszczeniu nadając mu niezwykłej magiczności. Wydawało się, jakby rzucał teraz urok chroniący przed wszystkim co złe, a tego na zewnątrz było bardzo dużo. Każdy posiada swoją magię. Jedni plotą światło w niezwykłe twory, inni rozkazują żywiołom, on zaś potrafił tworzyć piękno w miejscu, które zapominało o czystości i duszy. Wśród większości z tych ludzi liczyła się krew przelewana każdego dnia, kolejny przeżyty ranek i wzrastająca liczba martwych wrogów w stosunku do ich ludzi. On jednak zaprowadził Lwią Lilię do swojego niezwykłego świata, który ona pokochała od razu. Zasnęła z błogością na twarzy, jakby tego dnia nie spotkały ją niegodziwości. Jakby nie miała stracić życia i nie była świadkiem mordu. Zasnęła z poczuciem zadowolenia i bezpieczeństwa obok mężczyzny, którego przecież niedawno poznała. On zaś teraz miał złożyć swoje zmęczone ciało obok niej. Kobiety, która była jedną z cudowniejszych istot spotkanych przez ostatnie dni. Kobiety, która fascynowała go nie tylko fizycznie, ale również duchowo. I po niego przyszedł piaskowy człowiek, który chciał zabrać go do krainy fantastycznych snów.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

18
Odwróciła się i krzyknęła słowa zachęty do potwora, nie wiedząc, jak ten blisko niej już jest. Cofnęła się o dwa kroki, otwierając szerzej oczy, spoglądając tym samym w ślepia monstra głębiej, i jakby mimowolnie zajrzała w odmęty jego plugawej duszy. Zadrżała na martwym ciele, zachłystując się smrodliwym powietrzem i wydając z siebie krzyk, wrzask, szloch, a wszystko to naraz. Potwór zachowywał się niczym wcześniejsza zjawa, która jakby była jego cieniem, duszą czy innym okropieństwem. Wciąż zabawa w ciuciubabkę, chociaż tym razem stawką było... jej życie, nie-życie, ewentualnie nic, jeśli to, co sobie wmawiała w kółko, powtarzając niczym mantrę, to, czego się uczepiła jak ostatniej deski ratunku, było prawdą. A musiało nią być, prawda? Takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości. To jest zbyt nierealne, by było prawdziwe.

- T-ty nie istniejeeesz! - wyjęczała dziewczyna, odwracając się od niego i biegnąc w stronę białych drzwi, gdzie zamierzała dobiec. I rzeczywiście, zrobiła to. One się nie oddaliły, jak podejrzewała przez chwilę. Dzika euforia zalała jej ciało, gdy pochwyciła klamkę, lecz nim wykonała kolejny krok ku wolności, ręka potwora uderzyła o drewno, blokując jedyną, zdaje się drogę ucieczki. Wraz z tym rozbrzmiała piosnka, przerażająca i rozchodząca się echem po głowie Rennel, wypełniając jej jestestwo strachem. Popatrzyła się raz jeszcze w mroczne oczy monstrum. Ujrzała tam nie ciemność i zło, jak poprzednim razem, lecz... siebie. Jako małą dziewczynkę, przerażoną do granic możliwości. Białą ze strachu, o drżących kolanach i bladych wargach uchylonych delikatnie. Wraz z niesamowitymi, zielonymi oczami sprawiały one wrażenie, jakby zaraz miała się rozpłakać. W tymże samym spojrzeniu widać było obłęd. Rennel miała dość, zwyczajnie tego dość. To nie mogła być prawda, przecież takie rzeczy się nie zdarzają, to nie jest realne. Prawda?! Ale jednak miała przed sobą potwora, miała przed sobą scenę niczym z najgorszych opowieści, ale nawet one nie opisywały takich okropności. Czuła wszystko tak, jak normalnie, jak w prawdziwym życiu, aż trudno było jej uwierzyć, że to mogłaby być jawa senna.

Jednakże potwór miał jeszcze jedną cechę. Ukazał prawdziwe oblicze półelfki. Gapiła się w jego dwoje różnych oczu, widząc tam siebie, taką, jaka była naprawdę. Była, a raczej czuła się jak małe dziecko, przerażone, bo właśnie zobaczyło nieprzyjemne rzeczy. Dziecko, które często lubiło uciekać od problemów, każąc je rozwiązywać innym ludziom lub zamykać się na nie, myśląc, że wszystko się ułoży. Jednak... czy aby na pewno? Ucieczka od problemów była jej sposobem na życie, które przez to zmarnowała. Była tchórzem. Urodziła się jako tchórz, żyła jako tchórz, i umarła jako tchórz. Akt heroizmu, jakiego się podjęła, nie zmazał jej innych czynów. Wręcz przeciwnie, przypomniał jej o nich. O umiejętnościach, których się chciała wyprzeć. O całym źle, które w sobie trzymała. Niemalże je widziała, kłębiące się w dziurze, którą wycięto jej w klatce piersiowej. Kotłujące się, pompujące czarną jak bezgwiezdna noc posokę do żył, napędzając jej życie. Widziała to, widziała to w ciągu tych kilku sekund. A potem... coś sobie uświadomiła. To było jak grom z jasnego nieba, jak nagłe uderzenie potężnego zrywu wiatru dmuchające jej w twarz i zapierające dech w piersiach. Jak uderzenie młota w głowę.

Wypierała się samej siebie. Całe życie, ona, sierota, która nie pamiętała nawet dnia swoich urodzin, wypierała się tego, co się w niej ukształtowało. Miała mylne poglądy na świat, nazbyt wyidealizowane, nawet gdy kradła i hasała po ulicach miasta. Wstydziła się tego, co robiła. Wstydziła się swojego pochodzenia, wzrostu, twarzy, figury, charakteru. To, że nie potrafiła zaakceptować samej siebie, sprawiło, że stchórzyła. Nie mogła stawić czoła swoim wadom, pogodzić je ze sobą, sprawić, że stałyby się piękne. Widziała w sobie potwora, którym nie była. Potwora, jaki stał przed nią. Uświadomiła sobie, że stoi przed samą sobą, kreaturą stworzoną przez samą siebie. To wszystko... to wszystko było jej wytworem wyobraźni, pokraczną wizją swoich niedoskonałości. Podświadomie chciała sobie zadać ból, niczym jakaś masochistka. A ten tutaj był jej najpiękniejszym z najgorszych, był nią samą. Trzymał nóż, którym chciał ją zabić, tak jakby to były wyrzuty sumienia i obarczanie siebie winą za wszystko. Tak. To był sen. Sen, w którym dopiero sobie uświadomiła, kim tak naprawdę jest. Sen, w którym w końcu pogodziła się sama ze sobą.

Odetchnęła głęboko i przymknęła oczy, uśmiechając się lekko. Jej szaleństwo, obłęd, czysty chaos doprowadziło ją do tego, że potwory zaczęła przyrównywać do swoich lęków i obsesji, że to wszystko to jest jej twór, chory i będący całkiem od rzeczy. Jednak gdziekolwiek się znajdowała, przynajmniej pomogło jej to uzyskać spokój duszy. Czyli coś, czego potrzebowała. W tym momencie zdawała sobie sprawę, że wracając do rzeczywistości, będzie jej trudno wyprzeć się starych nawyków. Ale z myślą, że wie, w czym tkwił jej problem, wiedziała, że poradzi sobie. Wróci do Oros i przeprosi matkę. Ale najpierw... pomoże tutaj, w Ujściu. Tak, jak tylko będzie mogła, wszystkimi swoimi umiejętnościami, które przecież wykorzystywane w dobrym celu, nie stają się złe. Uchyliła więc powieki i spoglądając z błogim wręcz uśmiechem, wyszeptała:

- Ty nie istniejesz. Przestałeś istnieć. Ciebie już tutaj nie ma! - i zaśmiała się z ulgą, a jednocześnie w sposób tak przerażający, tak bardzo napawając ten dźwięk nutą obłędu, że nie było wątpliwości, iż Rennel właśnie całkiem oszalała.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

19
Stała naprzeciw bestii, którą stworzyła sama. Przynajmniej tak jej się wydawało, że ten twór połączony z wielu różnych niewinnych istot, był tak naprawdę poskładany z jej wyrzutów sumienia i niezaakceptowanych prawd. Każdy ten szew na skórze potwora miał oznaczać jeden z jej niezażegnanych konfliktów. Taka młoda, a tyle nierozwiązanych problemów. Tylko gdzieś na dnie tych czarnych jak mrok źrenic, znajduje się niewinna sierotka, która boi się wyjść z gnijącego truchła. Dopiero pogodzona ze światem, a przede wszystkim z samą sobą, będzie mogła dalej funkcjonować.

Szaleńczo zarżała prosto w twarz składańca I wtedy zorientowała się, że z każdym jej mrugnięciem on zmienia pozycję. W każdej sekundzie, kiedy powieki zasłaniały jej obraz, on wykonywał kolejny ruch. Wyciągał ostrze w jej stronę, a ona nie potrafiła powstrzymać się przed mruganiem. I w pewnym momencie z przerażenia zamknęła oczy. Poczuła w sobie ostrze noża, które przebijało jej brzuch. Czuła niewyobrażalny ból. Czuła jak krew wypływa z niej litrami, a zaraz za nimi wszystkie wnętrzności. Nie potrafiła jednak otworzyć oczu. Za bardzo się bała, że zobaczy własną śmierć. Już raz jej doświadczyła. Dlatego tutaj się znalazła, a teraz nie mogła się pogodzić, że to jej ostatnie chwile na świecie. To sumienie, z którym nie potrafiła się pogodzić, właśnie ją trawiło. Za wszystkie błędy popełnione w życiu. Przez każde kłamstwo, oszustwo, odwrócenie się. Za opuszczenie macochy, która poświęciła jej całe swoje życie. Za opuszczenie goblinów z powodów własnej próżności. I teraz płaciła za swoje winy.

- Ty nie istniejesz. Przestałeś istnieć. Ciebie już tutaj nie ma! – powtórzyła jeszcze raz tym razem cicho. Wierząc, że kilkakrotnie wypowiedziane słowo, zmieni się w prawdziwe zaklęcie. Ona jednak umierała, niepogodzona z własną śmiercią.
*** - Ty nie istniejesz. Przestałeś istnieć. Ciebie już tutaj nie ma! – wycharczała dziewczyna leżąca na łóżku w salce medycznej, wypluwając przy tym krew z ust.

Jej płuca zaszły z niewiadomych powodów osoczem i krztusiła się zalegającym płynem. Z pozoru niewiadomych. Właśnie wybudziła się snu w momencie, kiedy zabijał ją własny koszmar. Stworzenie między innymi przebiło jej płuca, a posoka wdarła się do układu oddechowego. Śmierć pomogła jej się połączyć z realnym światem, ale ciało zareagowało na tamte doświadczenie. Nie był to jednakże jednostkowy przypadek, ponieważ zimna kraina z jej mary, była miejscem trochę innym niż mogłoby się zdawać. Było związane z wędrówką dusz, a z racji połączenia z ciałem oraz umysłem, wszystko ze sobą współoddziaływało. Stąd te wszystkie znajome postacie i miejsca, doświadczalne traumy z przeszłości, ale również realistyczny ból i wrażliwość na bodźce. Rzeczy z tamtej strony przenikały się z prawdziwym stanem jej ciała. Dlatego też otworzywszy oczy, wszystko pamiętała.

Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był biały sufit. Poczuła zaś nieokreślony chłód. Powróciło to niedawno przeżytą scenę, która była niby tylko fantazją jej umysłu podczas letargu. Wszystko jakby się powtarzało. Nieprzyjemna biel sufitu, oświetlona spokojnym ciepłym światłem. Ona zaś była zimna, jakby martwa. Tak jak poprzednio w tej przeklętej krainie. Jedno zamknięte koło, z którego nie mogła się wydostać!

Podniosła głowę z przerażeniem wyczekując znajomego widoku. Biały parawan, za którym snuł się cień jakieś postaci. Tym razem nie był to pozszywany z różnych części ciała trup zastygły w jednej pozie. Ktoś definitywnie przemieszczał się między łóżkami. Czyżby szalony nekromanta, bawiący się zwłokami leżącymi na pryczach. Znów odcinał potrzebne elementy, żeby stworzyć kolejny szaleńczy projekt, który powstał w jego niezdrowej głowie. Tylko te ruchy były spokojniejsze, a do jej uszu dochodził niewyraźny miękki głos kobiety.

Obok zaś zobaczył pulpit, na którym mogła znajdować się wcześniej przerażająca książka, prawiąca o ożywianiu poległych i mrocznych rytuałach. Był to ten sam stojak, który widziała wcześniej w swojej wizji. Tym razem nic na nim się nie znajdowało. Był pusty, lecz raczej bywał używany. Nie widniał przecież na nim żaden kusz. Nie był jednak meblem zupełnie obcym w lazarecie, ponieważ wiele medyków posiłkowało się atlasami anatomicznymi i przepisami zielarskimi. Niektórzy kapłani zaś stosowali złożone zaklęcia, których nie sposób byłoby zapamiętać.

Wypluła trochę krwi na białą pościel. W przeciwieństwie do tej z jej snów, była dość czysta, nie licząc kilka świeżych czerwonych plam. Znajdowała się na twardym lecz zadbanym posłaniu. Była z pewnością w jakimś szpitalu. Raczej nie był to dom świra-naukowca. Nie dbałby tak bardzo o swoje ofiary. Na sobie miała białą koszulę nocną. Wtedy zobaczyła swoje dłonie. Były blade. Nigdy jej skóra nie była tak jasna, wręcz kredowa. Jej naczynia krwionośne zaś były fioletowe, nadając sinego koloru jej ciału. Wydawała się znów nieżywa. Okalana jakąś klątwą. Ten sen był może tylko zwiastunem stanu, w którym się znajdzie. Przygotowaniem na druzgocącą prawdę. Znów jest martwa. Dotknęła z przerażeniem swojej twarzy lecz miała swoje włosy i żadnego śladu operacji. Nie wszystkie obrazy z koszmaru się sprawdzały, a część okazywała się zupełnie inna, bardziej wzbudzająca nadzieję, niż strach.

Czuła jednak bardzo intensywnie, że coś w niej się zmieniło. Nie była już tą samą Rennel. Wszystko zupełnie inaczej funkcjonowało w niej. Wspomnienia z tamtego snu również miały wpływ na nią istotny- wszystko pamiętała oraz decyzję pogodzenia się ze wszystkimi swoimi przeżyciami. Nie to jednak teraz wzbudzało w niej pewien niepokój. Jej organizm działał inaczej. Serce biło nienaturalnie wolno. Jakby nie miało siły pompować krwi do tętnic. Było jeszcze coś co wywierało na nią ogromny wpływ. To zupełnie inny układ w jej organizmie, system dziwnych naczyń, które prowadziły w jej organizmie życie. Taki mechanizm utrzymujący ją na chodzie, choć ciało odmawiało posłuszeństwa. Ona to jakoś mimowolnie podświadomie rozumiała, choć nie potrafiłaby zupełnie wyjaśnić skąd w jej głowie przekonanie.

Było jej blisko do dawnej Rennel. Miała tą samą przeszłość, niewiadomy dzień przyjścia na świat, te same błędy i porażki, ale również te same powodzenia i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Teraz jednak przybyło jej trochę nowych doświadczeń, które zupełnie zmieniły jej myślenie. Była w tym samym ciele, z tą samą niewinną twarzyczką, smukłym ciałem i żywa. Teraz jednak była zimniejsza, przepełniona obcą magią, a przede wszystkim sztucznie podtrzymywana przy tym życiu.

Znów doskwierał jej lekki ból głowy. Kolejna oznaka związku z tamtą dziwną mroczną krainą, w której błąkała się jej dusza wraz ze ślepym umysłem. Dotknęła cieplejszego czoła niż reszta jej ciała. To dobry znak. Musiała być żywa. To niepodważalne. Zwróciła uwagę na cichy dziecięcy głosik, snujący jakąś piosenkę w powietrzu. Wtedy też zerknęła w bok. Znajdowała się na końcu długiego pomieszczenia. Pod ścianą znajdowała się drewniana ławeczka, na której siedziała dziewczynka. Wyglądała na osiem lat. Miała na sobie sukienkę wykonaną z wzorów liści. Wydawała się, jakby została wręcz z nich uszyta, ale definitywnie były to tylko skrawki kolorowych materiałów. Sukienka łącząca zielenie wiosny z ciepłymi lecz melancholijnymi barwami jesieni. Miała lokowane blond włosy spięte z tyłu w niesforny kucyk. Oczy miała głęboko zielone, pasujące do jej stroju. Miały nosek przyprószony kilkoma piegami. Na nogach niewielkie skórzane trzewiki. Przy oku trzymała szkiełko, przyglądając się dziewczynie. Drugie oko miała przymrużone, aby lepiej widzieć Rennel.

- Królowa z najwyższej z gór, w żałobie czarna wdowa, nad grobem władcy lała łzy. I zniknęła w swojej wieży na dwadzieścia siedem lat. Lud cierpiał a ona była zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru. Jak oceaniczne wody, obmywające stopy nimf. Jak wieczny śnieg zastały na szczytach górskich. Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. – nuciła cicho pod noskiem, wpatrując się na unoszącą się z łóżka ciało dziewczyny. Dopiero po chwili zorientowała się, że patrzy się na prawdziwy obraz. – Zbudziła się! Zbudziła!

Jej głos rozbiegł się po całej komnacie. Teraz ją rozpoznała. To była ta sama dziewczynka, która wyśpiewywała tą mroczną piosenkę w jej okropnym śnie. Teraz zaś nie była tak straszna. Podbiegła do zimnej panny i chwyciła jej dłoń, jakby chciała coś sprawdzić. Włożyła jej szkiełko, przez które jeszcze przed chwilą się w nią wpatrywała.

- Widziałam twoje sny. Straszne sny. Ono pozwala widzieć wszystkich sny. Ale w pewnym momencie zniknęłaś. Nie było Cię nigdzie. Wszyscy myśleli że umarłaś. Że cię nie ma. Ale ty wróciłaś nagle. To widzi sny. A w śnie był twój duch. Tak mówi Pani. – wołała do niej, ale zaraz parawan został odsłonięty.

Ukazała jej się młoda kobieta w stroju kapłanki. Miała słomkowe włosy splecione w kok, z którego sterczały niesforne kosmyki. Całą twarz i niewielki zadarty do góry nosek miała przyprószoną piegami. Miała duże lecz delikatne czerwone usta. W dłoniach trzymała jakąś strzykawkę.

- Anet możesz pójść do swojego pokoju. Teraz my się nią zajmiemy. Dziękuję za pomoc – uśmiechnęła się do niej, ale w głosie slychać było stanowczość.

- Ale.. – burknęła i przytuliła się do dłoni Rennel, ale po chwili wybiegła z sali.

Teraz też dziewczyna mogła spojrzeć na resztę pomieszczenia. Była to niewielka komnata, w której mieściło się tylko kilka łóżek. Na większości ktoś leżał, ale jej oczy jeszcze nie były tak ostre, żeby przyjrzeć się każdemu dokładnie. Nie była to ciągnąca się w nieskończoność sala jak z jej snów. Był to może jakiś niewielki oddział szpitala.

- Jak się czujesz? – spytała się jej zbliżając powoli i odsuwając od siebie narzędzie zabiegowe, aby nie wystraszyć niepotrzebnie pacjentki – znajdujesz się w kryjówce Ruchu Oporu Ujścia w naszym osobistym lazarecie. Zostałaś postrzelona strzałą, wpadłaś w transyczny sen. Pamiętasz cokolwiek?

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

20
Kobieta na moment wstała ze swego posłania i zaciągnęła kotarę z baldachimu, znikając bardowi na moment z oczu. Właściwie widział teraz jedynie jej zarys, prześwitujący przez delikatny materiał, z którego wykonana była zasłonka.
Nie przeszkodziło mu to oczywiście w dalszym kontynuowaniu rozmowy, choć musiał przyznać, że bez możliwości zaczepienia oka na twarzy kobiety, stracił nieco wigoru. W międzyczasie zaczął zdejmować swoje rękawiczki bez palców - tak przydatne w drodze i w walce. Teraz były mu już przecież niepotrzebne, na dziś pozostawało ostatnie zadanie; odpocząć.
W pewnym momencie zamarł w pół ruchu, dostrzegając Herenzę, zdejmującą z siebie ubranie. Przez dobrą chwilkę stał tak, niczym rzeźba, z jedną dłonią zaciśniętą wokół rękawiczki, spoczywającej na drugiej. Chyba nadal coś mówił, choć możliwe, że na chwilkę nieco się rozkojarzył.
Już po chwili siedziała tam, jak mniemał, zupełnie naga, oddzielona od niego jedynie tą błahą, jakże delikatną zasłonką.
Och, jakże miła dla oka była jej istota! Nawet jeśli to właściwie tylko jej zarys, cicha obietnica czegoś wspaniałego, skrywającego się za zasłonką. Patrzył, oczywiście, choć wiedział, że jako dżentelmen i człowiek dobrze wychowany, teoretycznie powinien odwrócić wzrok. Jednak wstydu w sobie nie miał, a wszelakie zasady lubił traktować jedynie jako wskazówki, nie jako ciasne kajdany, przykuwające go do zimnej ściany konwenansów. Był artystą, żył po swojemu!
A teraz adorował piękno. Idealną kobiecą talię i włosy, spływające kaskadami na jej ramiona i jakże apetycznie wygięte plecy.
Zaprawdę, powinien rzucić się na nią, zerwać tą bezczelną zasłonkę oddzielającą ją od niego i pokazać, że jego dłonie nadają się nie tylko do pieszczenia strun instrumentu, że jeszcze lepiej potrafią obchodzić się właśnie z takimi istotami jak ona!
A jednak tego nie zrobił. Zmęczenie i, jak mniemał, ziółka, które mu przed chwilą podała, powoli zaczynały na niego oddziaływać i sprawiały, że wszystko wydawało się jakieś takie błahe i nieistotne.
Ostatecznie odwrócił wzrok i dokończył zdejmowanie tych cholernych rękawiczek.
Rzucił je, niemal ze złością, gdzieś obok miecza.


Ona w tym czasie założyła na siebie koszulę nocną i gdy odwrócił się ponownie w stronę łoża, ujrzał ją leżącą na jednej jego połowie z głową ułożonej na poduszeczce. Raz jeszcze zapatrzył się na nią, tym razem mogąc zobaczyć ją niemalże w całej okazałości. Bo jej koszula niewiele pozostawiała dla wyobraźni... Luźne ubranie opadało na niej zwiewnie, podkreślając jej śliczne piersi. A nogi rozciągnięte na satynowej narzucie, wydawały się istną drogą do raju.
A twarz! Jej delikatna, jasna cera, otoczona kaskadą rudych włosów była tak pociągająca. Och, jak chętnie po prostu zbliżyłby się do niej i ucałował te delikatne usteczka!
Dandre raz jeszcze na chwilę odwrócił się w stronę swoich rzeczy, zaciskając usta i wgapiając się w ścianę. Przecież to było jak zaproszenie!

Ale czy wolno zabawiać się, gdy ta niewinna dzieweczka ginie przeze mnie gdzieś obok?
Zaraz, zaraz... Przeze mnie? Sama tam poszła, ja do niczego jej nie namawiałem.
Na pewno?
Oczywiście! To była jej świadoma decyzja! Toć parę wiosen ma na karku, potrafi pomyśleć o konsekwencjach.
A jednak oberwała strzałą, przeznaczoną dla mnie.
Jak to dla mnie? Ja byłem dalej z przodu, myślałem, że ona już zdążyła uciec. Uratowałem ją, mogła tam zemrzeć, wraz z innymi trafionymi. Ale JA ją podniosłem. Uratowałem. Zawdzięcza mi życie.
Które nigdy nie byłoby zagrożone, gdybyś nie wypełnił jej głowy tymi niepotrzebnymi słowami. To ciebie powinna porazić strzała, to ty dziś odbierałeś życia; ona tylko je ratowała.
... Ciągle... ciągle ktoś umiera, a ostatecznie nikt na śmierć nie zasługuje. Co za różnica, czy strzała trafiłaby mnie, czy ją? Ból ten sam.
Ty do bólu nawykłeś.
Nieprawda.
...Dobrze, nie da się nawyknąć do bólu. Ale wiesz już na co się piszesz, robiąc takie głupoty, jak ta dzisiaj. Ona nie wiedziała.
Inteligentne z niej dziewczę, pewnie wiedziała... A tutaj, na wyciągnięcie ręki prawdziwy cud leży!
Hym... To prawda. Ale jesteś zmęczony... Ona też. Zresztą, skąd wiesz, czy też ma ochotę na takie zabawy?
Jeśli nie ma, to będzie miała, ot co. Choć łeb mi ciąży, a przed oczyma ciemność.
Odpocznij, a później... Później się zobaczy.
- rozmowy z głosem rozsądku raczej nie były zbyt częste dla pana barda, który zazwyczaj po prostu robił, to na co miał ochotę. Lecz dzień był specjalny, wydarzenia jeszcze bardziej nieprzeciętne, niż zwykle, a i ziołowy specyfik mógł trochę pomóc.


Odwrócił się, już względnie ugrzeczniony, a ona zepsuła to ledwie trzema zdaniami.
Dandre oczywiście uśmiechnął się szeroko, podchodząc od łóżka i przycupnął na jego drugim brzegu, biorąc lutnię w ręce.
- A po co śnić? - mruknął cicho, ni to do niej, ni to do siebie, po czym zagrał, co miał zagrać.
Sam zasłuchał się w melodię, powoli i z początku jakby nieśmiało wypełniającą pomieszczenie, dość szybko wyzbywając się wszelakich "niecnych" myśli.
Jego muzyka zabrała Lwią Lilię do lepszego miejsca i udało jej się zasnąć z uśmiechem na twarzy, zupełnie jakby zupełnie nic się dziś nie wydarzyło.
On także uśmiechnął się pod nosem, widząc jak niewinnie i bezpiecznie wygląda Lucja.
Cicho i delikatnie odłożył lutnię obok łoża, po czym zsunął buty i sam także legł na miękkim materacu. Przymknął powieki, ciążące mu jak kamienie i zdawało się, że odpłynął wreszcie do krainy snów, ale jednak tak nie było. Jeszcze na chwilę uniósł się z poduszki i spod półprzymkniętych powiek patrzył na leżącą obok, zaprawdę niesamowitą kobietę. Uśmiechnął się raz jeszcze, by w końcu opaść na materac i zasnąć momentalnie.
Odpoczynek zdecydowanie mu się należał.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

21
Ucieleśnienie życiowych błędów i strachów Rennel poruszało się tylko, gdy mrugała. Wiadomym więc było, że powinna przestać to robić, aby uniknąć ostrza. Lecz ona nie potrafiła. Poruszała powiekami, obserwując, jak nóż zbliża się do niej, jak ciało potwora chyli się w jej kierunku... i nic z tym nie zrobiła. Tylko jakby nieco się zawahała. Zwątpiła w to, co przed chwilą wygadywała. Postąpiła krok do tyłu i dotknęła plecami drzwi, jednocześnie czując to. Ból, który stał się zbyt realny, by można było bezsprzecznie wierzyć, że to tylko sen. Zaczął promieniować od jej brzucha, skąd wylewała się krew, mnóstwo krwi, po tym też wnętrzności. Wszystko radośnie z niej wypływało, mieszając jej porządnie w głowie. A Rennel już nie otworzyła oczu, tylko je kurczowo zacisnęła, trzymając się za brzuch i drżąc w duszy... jeśli jakąś miała. Raz już umierała, raz już to czuła, czy musi znowu to przechodzić?! Nie chciała swojej śmierci. Tyle niedokończonych spraw... tyle błędów, których nie naprawiła. Wszystkie one zadały jej teraz ten cios, zdradziecki cios, przez który umiera po raz drugi. A pomimo tego wciąż tliła się w niej nadzieja. Dlatego też, choć o wiele ciszej i mniej pewnie, wypowiedziała to zdanie, jak swoistą mantrę:

- Ty nie istniejesz. Przestałeś istnieć. Ciebie już tutaj nie ma – chciała w to wierzyć. Pragnęła tego z całych sił, lecz wciąż myślała o tym, że jej życie właśnie się kończy, a odebrano jej je właśnie za błędy. Już ich nie naprawi. Nie stanie się lepszą osobą. Nie stanie się...

***
Wciąż nieświadoma Ren wycharczała swoją mantrę, plując wokół krwią. Zaraz też otworzyła gwałtownie oczy, próbując zaczerpnąć powietrza, przerażona do granic możliwości. Sufit... znowu sufit, znowu sufit, znowu sufit... czemu on jest taki sam?! Zaniosła się przeraźliwym kaszlem i przekręciła na bok, wypluwając z płuc niepotrzebną czerwoną posokę. Gdy już skończyła, uniosła wzrok, patrząc na parawan. Nie pożółkły, ale w miarę czysty. Mimo tego to wciąż był parawan... a za nim postać. Postać! Choć nie wyglądała jak poprzednio i krzątała się wszędzie, w przeciwieństwie do potwora, to nadal budziła przerażenie. Dziewczyna zaczęła drżeć. Widziała stolik, gdzie przedtem były zakrwawione narzędzia, bez śladu Necronomiconu, pościel była czysta, nie licząc pojedynczych, całkiem świeżych plam krwi, a ona... ona sama wyglądała na nienaruszoną. Prawie. Zgrubienia pod piersią nie miała, ale te żyły, ta blada skóra, to wszystko brzmiało jak powtórka ze snu. Czy tak wygląda piekło? Zapętla się, powtarzając w nieskończoność ten sam przerażający scenariusz. Znowu natknie się na ciała, będą drzwi, których nigdy nie otworzy, poczucie winy materializujące się przed nią... znowu Rennel zaczęła spazmatycznie oddychać, gdy zobaczyła dziewczynkę.

Zamarła. Wpatrywała się w nią niczym kamienny posąg z szeroko otwartymi, zielonymi jak jej sukieneczka oczami. Nawet nie drgnęła, gdy ta coś do niej paplała wesoło. Jak przez mgłę słyszała o właściwościach kamienia i o zniknięciu... jakby bezwolnie zacisnęła pięść na szkiełku i wgapiała się w dziecko. Przez jej myśl przewijało się tylko jedno: to ona. Nie znała jej, nie wiedziała kim jest, ale jej głos był jej zbyt dobrze znany. Ona była zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru. Jak oceaniczne wody, obmywające stopy nimf. Jak wieczny śnieg zastały na szczytach górskich. Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. Piosnka, niczym bumerang, wróciła do jej głowy i poczęła tam się kołatać, wywołując większy ból głowy niż dotychczas, darując Ren większą dawkę strachu, niż przed chwilą.

- Ona była zimna jak stal... – wyszeptała półelfka, nie zważając na słowa pielęgniarki. Zauważyła jej obecność, zarejestrowała detale kształtujące jej wygląd, ale nie potrafiła skupić się na słowach przez nią wypowiadanych. Zamiast tego wpatrywała się w nią, otwierając ślepia szerzej i szerzej. - Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. – wydukała ze załzawionymi oczami. Nagle, jakby o czymś sobie przypomniała, chwyciła dłoń kapłanki i kurczowo ją ściskając, nie wypuszczając z drugiej szkiełka, jakby było ono dla niej nieświadomie bardzo cenne, zapytała z obłędem w oczach. - Co znowu?! Znowu ich zobaczę? To sen! Sen! To nie jest prawdziwe, to nie jest prawdziwe, to znowu się dzieje, k-kim ty jesteś, zjawą, tak zjawą, właśnie, będziecie mnie nękać do usranej śmierci... ŻADNEJ ŚMIERCI. - Straciła zainteresowanie blondynką i zaczęła wstawać z łóżka, gapiąc się na dalszy oddział szpitalny. - Ja i tak jestem martwa, prawda? Tak, muszę być. Cholerne błędne koło. GDZIE SĄ CIAŁA? Przejdźmy to znowu, tym razem dam radę, to taki sprawdzian, ja nie jestem w piekle, nie jestem, nie jestem, oni są żywi, Lostek, mama, Set, wszyscy, wszyscy, wszyscy, tylko ja jestem martwa, nieżywa, zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru, tak, właśnie, przejdźmy to – zaczęła chwiejnym krokiem zmierzać ku dalszej części lazaretu, mamrocząc do siebie, płacząc i śmiejąc się na zmianę. Oddychała spazmatycznie i drżała na całym ciele, a jej nogi ledwo się poruszały. A jednak szła tam, jakby była przekonana o kolejnej fazie tego koszmaru. Szkło zaczęło wbijać jej się w dłoń – tak silnie zaciskała pięści. Nawet po przebudzeniu dziewczyna była przekonana o nieprawdziwości świata. Była przekonana, że umarła, a to jest podłym żartem. Żartem, od którego nie będzie się mogła uwolnić. Zaczęła nucić głosem szalonym, obłąkany wzrok błądził wszędzie, szukając flaków i odciętych stóp, a przede wszystkim potwora. - Ona była zimna jak stal, jak mroźny powiew wiatru. Jak oceaniczne wody, obmywające stopy nimf. Jak wieczny śnieg zastały na szczytach górskich. Jak dotyk śmierci, chwilę przed odejściem na tamtą stronę. To dziewczynka, dziewczynka jest sumieniem, trzeba ją zniszczyć, uwolnię się, tak, tak, właśnie, uwolnię się, uwolnię, uwolnię...

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

22
Ren

Dziewczyna zakotwiczyła się w dziwnie realnym śnie. Choć wróciła do ciała, nadal wydawało się jej, że jest w mrocznej krainie wizji. Nie potrafiła uwierzyć, że wyrwała się z tamtego świata. Wszystko przecież było takie podobne. Te ściany, parawan i postacie snujące się w cieniach. Kobieta stojąca przed nią trzymając strzykawkę, również wydawała się dla niej pewnego rodzaju zagrożeniem. Nie tego jednak się bała. Ciągle prześladował ją składaniec. Nigdzie go nie było, lecz ona czuła, że niedługo się pojawi. Chciała jak najszybciej dotrzeć do drzwi, które uwolnią ją z koszmaru.

- Proszę się uspokoić. Ja rozumiem, że jesteś przerażona, ale my chcemy Ci pomóc – powiedziała akolitka, która widziała szalone zachowanie pacjentki.

Ona jednak nic nie słyszała. Nie reagowała na spokojne słowa kobiety w białym fartuchu. Z obłędem w oczach gnała ku drugiej stronie lazaretu. Była osłabiona. Szła nieporadnie. Każdy krok stawiała z dużym wysiłkiem. Chwiała się. Zachwiała się na moment i wpadła na parawan, zrywając z niego białą zasłonę. To znów wydawało się jak powtórka ze snu. Znów w nią się zaplącze i wtedy ujrzy tą bestię. Poczuła strach, że nigdy się z tego nie uwolni. Jakby była w pułapce szalonego maga, który chełpił się jej staraniem przetrwania. Siedział na wygodnym fotelu oglądając jej zmagania z własnymi chorymi wizjami.

Jej własny głos rozbrzmiewał w pomieszczeniu, wybudzając innych pacjentów. Nie widziała ich dobrze, bo oczy zaszły jej mgłą, a może to łzy. Nie wiedziała. Tylko parła do przodu. Wyobrażała sobie, że dookoła niej znajduje się setka łóżek pełnych zwłok. Nie było tak naprawdę, lecz ten obraz utkwił w jej głowie zbyt mocno, aby się od razu uwolniła od tego. I wtedy poczuła ukłucie w kark. Jakby ktoś wbił w nią nóż. To ta bestia!

Zupełnie wszystko zaczęło się rozmazywać, jakby zaczęła umierać. Żaden głos nie dochodził do niej. Wszystkie dźwięki i obrazy zlały się w jedność. Widziała tylko plamy. Słyszała tylko dziwny pogłos. Tylko w jej głowie kręciło się pragnienie wyrwania się z tego piekła.
*** Obudziła się po podaniu leku usypiającego w tym samym łóżku co poprzednio. Tym razem jednak była przywiązana do niego skórzanymi pasami, aby przypadkiem nie wstała. Nikt nie chciał powtórki z rozrywki, ani innego przejawu jej szaleństwa. Mogłaby przecież kogoś zabić lub zrobić sobie krzywdę. Nie wiadomo co by się stało, gdyby doszła do drzwi. Czy otwarcie ich i ujrzenie holu kryjówki opozycjonistów by uwolniło ją z tego koszmaru, czy tylko było częścią nieskończonego obłędu.

Biały sufit. Skórzane pasy na dłoniach i nogach. Biała koszula na zmarniałym ciele ubrudzona krwią. Parawan ustawiony na swoim miejscu. Szkiełko ściskane w dłoni. Tym razem nikt nad nią nie siedział. Była za parawanem zupełnie sama. Po drugiej stronie zaś nikt się nie snuł.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Życie Dandre Biriana należało do tych bujnych i nieprzewidywalnych. Ciągle się w nim coś działo. Rzadko miał przerwę na odpoczynek, gdyż ciągle gnał do przodu, w nieznanym dla siebie celu. Jakby szukał ciągłych wrażeń, a między nimi własnego miejsca. Może właśnie był ziarnem Sulona, które wiatr niósł do nieznanych krain przez morza nieskończoności. I nigdy nie było mu pisana żyzna gleba, w którą wpuści korzenie. Jego umysł i dusza nieprzerwanie prowadziły go meandrami życia, a on ulegał tym niebezpiecznym nurtom. Nie raz wciągały go głęboko pod wodę, lecz zawsze wypuszczały łudząc pięknem poranków. Wtedy jednak kradły do wiecznie ciemnych krain najbliższych, których wydawało się, że los miał być jeszcze długo pisany. Kończył się jednak nagle na oczach barda. Chwilami miał wrażenie, że zupełnie nie kontroluje własnego bytu. Wymykał mu się z dłoni i mknął, gdzieś w drugą stronę, a on mógł tylko gonić za nim. Niby podejmował decyzje, ale zawsze zabierały go ku książkowym historiom. Tym spod pióra Harlequina Dellarte’a*, Łabędzia z Saran Dun*, czy śpiewaków wędrownych. Jego życie było przeplatającymi się wątkami niedozwolonych romansów, zawodów miłosnych, zdrad i nieokrzesanej namiętności. Odważnych wystąpień, szalonych pojedynków, dworskich zatargów i szlachetnych czynów. Niebezpiecznych wypraw, egzotycznych zakątków, obcych kultur i bandyckich występków. Losy tego jednego człowieka urodzonego pod zamożnym dachem arystokracji ze stolicy Keronu, nie pomieściła się w kilku tomach. Potrzeba byłoby kilkunastu znamienitych skrybów, którzy spisali by te pełne emocji historie. Choć pewnie i tak nikt by nie uwierzył, że to wszystko przydarzyło się jednej osobie.

Ta historia również zaczęła się nie pozornie od odwiedzin w zrujnowanej karczmie, w której napadła na niego zgraja goblinów z jedną niewinną dziewczyną. Początkowo można byłoby rzec, nie pasującej do nich. Po dłuższym czasie zobaczył, że prawdą jest powiedzenie, iż szata nie zdobi człowieka. Zielona skóra goblina zaś go nie oszpeca. Dotarli do Ujścia, gdzie mieli jedynie mieć przystanek przed dalszą wyprawą. Los jednak chciał, że w tym dniu na podeście egzekucyjnym znalazła się przepiękna Lucja Herenza. Kobieta z jego wspomnień. Reinkarnacja dawnej miłości, znów miała umrzeć na jego oczach. Ruszył więc w szale by ją ratować, a razem z nim poruszył się tłum. Ruch oporu uratował rudowłosą, a postrzelona została jej wybawczyni. Ta sama młoda dziewczyna, która napadła na niego z goblinami. I w tym dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się w podziemiach Ujścia w sypialni Lwiej Lilii, śpiąc u jej boku. Nawet jeżeli nic między nimi nie doszło, to było to piękne doświadczenie. Taki niedługi okres czasu, a tyle się wydarzyło w życiu zawadiaki. I pewnym jest, że to dopiero prolog do całej opowieści.
*** Piaskowy duch, który przynosi sny, posypał powieki mężczyzny magicznym pyłem, przynosząc ukojenie. Jeszcze przed chwilą jego ciało dręczyło zmęczenie. Mięśnie bolały, kręgosłup dawał o sobie znać i ciągle jakby nie mógł w pełni odetchnąć. Napięcie spowodowane wydarzeniami tego dnia, zamieszkało w jego ciele i do chwili spoczynku nie chciało opuścić. Zbyt dużo się wydarzyło i sen przyszedł jako zbawienie. Ciężko było stwierdzić, czy to za sprawą ziołowego naparu, czy kadzideł, czy obecności Herenzy, ale umysł mężczyzny od razu został zabrany do krainy marzeń sennych. Nie było tam żadnych koszmarów, cieni, szarości i złości. Jasne barwy otaczały go w tej krainie, jak nadzieja wzbudzona w sercach ludu, gdy rozbrzmiała kobieca pieśń na rynku. Znalazł się na złocistej polanie na zielonej miękkim posłaniu z trawy. Źdźbła kołysały się w błogim rytmie, wygrywanym przez wschodni wiatr znad morza. Chłodnym powietrzem obmywał nagie ciało barda, skąpane w promieniach dwóch złocistych tarcz, zawisłych na bezchmurnym niebie. Jedno ze słońc było niewielkie, lecz o głębokim pomarańczowym odcieniu. To drugie jednak bardziej raziło go w oczy. Było o wiele większe, jakby znacznie bliżej. Większe od tego, które znał z herbiańskiego świata. Miało intensywną żółta barwę, która przechodziła miejscami w biel, tworząc dookoła jasny krąg. Przymrużywszy oczy, można było dostrzec ciemniejsze smugi przepływające po jego przestrzeni. Panował tu zupełny spokój. Słychać było muzykę wygrywaną przez świerszcze i cykady. Dandre czuł się dobrze. W tej krainie było przyjemnie i bezpiecznie. Przypominało to raj. Ta wyidealizowana krainę, w której wszyscy dobrzy ludzie mieli spotkać się z najbliższymi. Nikogo jednak teraz nie widział. Był tutaj zupełnie sam. Nad jego głową przeleciał wielki niebieski ptak o długim białym podkręconym ogonem. Pióra na brzuchu były lekko błękitne. Jego dziób był długi, ostry o czarnej barwie. Pomknął ku bliskiemu gaju o dziwnych wygiętych drzewach, przypominających zarośnięte grube pnącza. Miał rzadkie gałęzie, o niewielkich trzepoczących jasnozielonych liściach w kształcie trójkątów. Bard mimowolnie wstał i pobiegł za nim, jakby chciał go pochwycić. Trawa muskała delikatnie jego ciało, gdy przemykał przez polane. Kiedy dotarł do zagajnika, zatrzymał się koło jednego z drzew. Dotknął jego gładkiej kory, która była nienaturalnie ciepła. Pachniało tutaj słodkim kadzidłami i korzennymi olejkami. Nie to jednak zwróciło uwagę mężczyzny. Na środku tego zacisza stała zupełnie naga Lwia Lilia. Była piękna. Taka sama jak sobie ja wyobrażał, widząc ja za zasłonaka. Miała średnie, proporcjonalne piersi o delikatnych różowych brodawkach. Miała zgrabne jasne ciało. Jej łono było przyozdobione rdzawymi włosami. Promienie dwóch słońc padało na nią, otaczając ja rajska aura. Stała nieruchomo w owej poświacie, a przy jej prawym boku stała malutka sarna o bladobrązowej sierści i dwóch paskach na białym grzbiecie. Lucjan wyglądała jak bogini lasu, która zeszła na ziemię, aby obejrzeć swój gaj.

Stał tak przez chwilę, wpatrując się w ten cudowny obraz. Ona wydawała się nierealna, gdzieś poza jego możliwościami. Wtedy przypomniał sobie tą brudną, spoconą i zmęczoną kobietę, którą poznał w chwili egzekucji i podczas ucieczki przez kanały. Była to ta sama jedna osoba, choć tam wydawała się bardziej bliska. Tutaj zaś przypominała boginkę, której zwykły zawadiaka nie był godzien. Choć z pewnością spróbowałby uwieść i ją.

Lucja Herenza właśnie stała niezachwiana wpatrując się w nieokreśloną przestrzeń, trzymając dłoń na równie spokojnej bezbronnej zwierzynie. Wyobraził sobie ją jako boginię, która znów powróciła do swojej właściwej postaci, odpoczywając w swoim zagajniku. Wcześniej jednak zeszła do Ujścia pod cielesną postacią, zupełnie inną od tej tutaj, w wyniku przypływu litości do mieszkańców portu i gniewu wobec zielonej władzy. I to przędza losu chroniła ją przed śmiercią. To jakieś zwinne palce związały jego przeznaczenie z tą rudowłosą pięknością, aby ocalił jej życie.

Z jego zamyślenia wyrwało go spojrzenie jej ciemnokarmelowych oczu, które przeszywały go na wskroś. Uśmiechnęła się do niego niewinnie, jakby uświadomiła sobie jego myśli. Bard jednak bezwiednie podążył w jej stronę, zupełnie zapominając od swoich wyobrażeniach. Nie przejął się również własną nagością. Ona przecież również była obnażona ze wszystkich strojów. Stała tak naturalnie po środku gaju w świetle dwóch słońc. On zaś szedł w jej stronę, aby objąć ją silnie lecz subtelnie i zatopić swoje usta w jej słodkich wargach.
*** Wtedy też mężczyzna obudził się z resztkami błogiego snu na powiekach i żywymi wspomnieniami w głowie. Poczuł na swoim ciele delikatne ciepłe muśnięcie, przypominające dotyk motylich skrzydeł. Otworzył oczy i zobaczył Lwią Lilię, która obudziła go delikatnym ucałowaniem jego chłodnego czoła. Nie była roznegliżowana jak w jego marze. Ubrana była w zieloną przewiewną koszulę wsadzoną w brązowe spodnie. Włosy związane z tyłu, aby jej nie przeszkadzały zbytnio. Dzisiaj ukryła już swój wdzięk, ale nadal wyglądała uwodzicielsko. To wyobrażenie o rajskim ogrodzie jeszcze bardziej spotęgowało jego pragnienie wobec miedzianowłosej. Twarz nadal miała jasną i lekko rumianą na policzkach. Te jej oczy nadal hipnotyzowały.

- Wstań mój drogi – rzekła do niego słodko, unosząc się znad posłania – Musimy prędko działać. Jesteś już częścią nas. Opozycjonistów. Nie ma czasu na odpoczynek.


W pomieszczeniu stał jeszcze znajomy mężczyzna, który brał udział w odbiciu Herenzy. Był to jej ukochany, który zupełnie nie reagował na jej pieszczotliwe zachowanie wobec barda. Wyraz twarzy jednak nie miał uśmiechnięty. Coś zakrzątało jego głowę i można było stwierdzić, że dotyczyło to nienaturalnej relacji, którą jego kobieta nawiązała z obcym mężczyzna.

Wcześniej nie miał możliwości lepiej mu się przyjrzeć, ponieważ zakrywał twarz za kapturem, a ciało za płaszczem. Teraz zaś stał ubrany jedynie w czarne przylegające do jego ciała ubranie z licznymi paskami skórzanymi i pochwami na krótkie ostrza. Był najwyraźniej dobrym w dość nietypowej walce, wykorzystującej zaskoczenie. Na smukłych dłoniach miał naciągnięte skórzane rękawiczki bez palców. Był wysoki o dobrej budowie ciała, choć sylwetkę miał dość smukłą. Tylko czarna koszula podkreślała jego muskulaturę. Twarz miał okrągłą przyprószoną lekkim zarostem. Brązowe włosy niedługie lekko falujące w nieładzie dodające mu ciekawego wizerunku. Miał niewielkie wiśniowe usta. Jego ciemnoniebieskie oczy wydawały się bardzo uważne, choć całe ciało okazywało spokój i opanowanie.

Na posłaniu obok leżała okryta młoda dziewczyna. Wyglądała gdzieś na szesnaście lat. Miała podobne rude włosy do Lucji lecz bardziej wpadające w odcień pomarańczy. Na głowie miała założoną siateczkę zdobioną perłami, które utrzymywały jej kosmyki w charakterystycznym płaskim koku. Była blada o bardzo delikatnych i niewinnych rysach, a jej usta wydawały się delikatnie różowe, ale wręcz znikały w odcieniu jej skóry. Jej prawa dłoń zwisała z łóżka. Na jej nadgarstku miała liczne łańcuszki i obręcze. Jedne były do ozdoby, ale Dandre mógłby postawić górę złota, że niektóre pełniły rolę amuletów. Z pewnością była to kuzynka Lwiej Lilii, która parała się wróżbiarstwem.

- Zabierasz się z nami. Trzeba się pośpieszyć. – zabrzmiał poważny głos mężczyzny, który wydawał się naprawdę niezadowolony.
Spoiler:

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

23
Wszystko tutaj jasno wskazywało na to, że to tylko niekończący się sen, koszmar, a może nawet piekło. Rennel pamiętała doskonale, że została postrzelona. Naturalną koleją rzeczy było to, że musiała umrzeć, a za swoje czyny trafiła do nieznanego sobie Wymiaru, gdzie rządzi jakiś szaleniec zapętlający jej pośmiertne życie. W tym momencie myślała, że w nieskończoność będzie powtarzała tę samą scenę, z różnymi detalami, jak inne postacie czy czystość kliniki. Cały czas będzie stawała czoło w czoło z potworami będącymi imaginacją jej pejoratywnych cech oraz lęków. W wielkim skrócie – to sumienie zmieniające po prostu postać będzie ją dręczyło już zawsze. Poprzednim razem była to potworna postać poskładana z różnych części ciała. Teraz prawdopodobnym było, iż to dziewczynka, której głosik kołatał się w głowie półelfki, a słowa pionki przezeń śpiewaną ciskały się jej na usta, była jej głównym antagonistą. Być może to pielęgniarka, którą zostawiła za sobą, jest nim... Możliwości było wiele. Dziewczyna była także pewna, że gdyby nie zamazane poprzez palące jej policzki łzy lub wycieńczenie pole widzenia, ujrzałaby na łóżkach szpitalnych zwłoki, z których ześlizgiwałyby się wnętrzności – jelita, wątroby, inne flaki, które trudno jest spamiętać. Ale aktualnie słabo widziała i tak jak poprzednio, wpadła na zasłonę. Głos ugrzązł jej w gardle i zamiast słów wrzasnęła z przerażeniem, plącząc się w materiał. To zdarzenie tylko ją upewniło, że znajduje się w zapętlającym się koszmarze. Znowu parawan, znowu w niego wpada. To nie może być przypadek, to nie może...

Jej myśli naraz zaszły mgłą. Zdążyła jedynie pomyśleć, że tym razem nie dotrwała do drzwi, że znowu nie dowie się co jest za nimi... oraz, że to kapłanka była potworem. Znowu ją zamordowano, tylko nóż gdzie indziej ukłuł. Znowu zawiodła. Czy to nigdy się nie skończy?
*** Powieki ciążyły biednej nastolatce. Ledwo odzyskała świadomość, wiedziała, że znowu to przeżywa. Dlatego odkładała ujrzenie szpitalnego kącika oddzielonego od reszty tego chorego skrzydła parawanem – brudnym czy czystym, to było bez znaczenia. Przez chwilę wręcz wzbraniała się przed tym, kurczowo zaciskając je i próbując nie dać się łzom. Przecież musi być silna, aby w końcu się stąd wydostać. Kiedyś... kiedyś jej się to uda. Tymczasem chciała zebrać siły, zarówno te mentalne jak i fizyczne, aby powstać. Sięgnęła dłonią, aby przetrzeć twarz; powoli godziła się z tym, choć wciąż w jej duszy tkwiła swego rodzaju beznadzieja, strach oraz jednocześnie wściekłość. Problem był w tym, że... nie mogła tego zrobić. Nie była to niemoc w stylu ciężkich kończyn czy po prostu braku czucia w nich, ale jakby coś materialnego je blokowało. Zaskoczona i przerażona jednocześnie, otworzyła szeroko oczy, wciągając przy tym gwałtownie powietrze. Pasy? Nie tego się spodziewała. Szarpnęła się raz i drugi, bezskutecznie nawiasem mówiąc. W prawej dłoni wciąż ściskała szkiełko. Uświadomiwszy to sobie, uchyliła ją. Ściskała tak mocno, że przedmiot wbił się w nią delikatnie. Z powrotem zacisnęła to, tak samo jak powieki, czując, jak do oczu podchodzą jej łzy. Poczuła się w tym momencie beznadziejnie. Jak skończona pokraka, osoba na dnie, bezwartościowa dziewczyna. Trzecia odsłona jej koszmaru zafundowała jej taką samą scenerię, ale wystawiła na gorszą próbę. Miała się uwolnić. Problem istniał w tym, że nie miała jak. Wszystko było tak ciasno ściśnięte, że ledwo mogła poruszać kończynami, a co dopiero nimi manewrować tak, aby je uwolnić. Mogła się szarpać, próbować się wysunąć, ale żadne działania nie doprowadzały do jej wolności. Zadanie to było tak beznadziejne, iż Rennel poczęła sądzić, że specjalnie ktoś jej to zadał. Nic nie wskazywało na to, że jest ono wykonalne. Dziewczyna musiała się poddać.

- Dlaczego? - wyjęczała, czując, jak słone łzy znajdują ujście między jej powiekami i płyną powoli po jej policzkach. Szybko pojedyncze krople zamieniły się w szloch. Półelfka naprawdę miała tego wszystkiego dość. - J-ja nie chciałam źle-ee! Ja się tylko bojęęę! Proszeeeę! Czemu tak mnie męczysz? C-co jest złego w strachu?! Każdy się boi! To tylko błęęęędy! Ja je naprawię! Przeproszę! Proooooszę, zostaw mnie w spok-k-oju! - zaczęła się zapowietrzać i siorbać nosem, a do tego doszła jej czkawka. - To sen, tak? Tylko ko-o-szmar, hik! Wyciągnij mnie z te-hik! Z tego, proooooszę! Ja muszę żyyyyć!

Szarpnęła się w pasach, czując narastający w niej gniew. Dlaczego jej to robią? Przecież każdy popełnia błędy! To nie była jej wina, że trafiono w nią strzałą, nim zdążyła je naprawić! Ona-uratowała-życie. Życie! Nie powinni jej zmuszać do nieskończonego cierpienia. Toć są gorsi zwyrodnialcy od niej. Ona tylko... była omotana. Podle wykorzystana. Nie powinna się zniżać do takiego poziomu. Reprezentuje ten o wiele wyższy. Nie jest pierwszą lepszą półelfką. Zacisnęła w akcie wściekłości pięści i poczuła, że w tej prawej coś ją uwiera. Uchyliwszy ją, dopiero teraz spojrzała przytomnie na czarne szkiełko. Przypomniała sobie, co tamta straszna dziewczynka jej paplała i nieco się uspokoiła. Cień wątpliwości zalęgł w jej duszy. Załzawionymi oczami popatrzyła po pomieszczeniu, chwytając co chwila powietrze.

- Mamo... sen. To sen? Czy nie sen? Co ja... ja już nie chcę... - wyjęczała i zamknęła oczy, głowę składając na bok. Nagle znowu pogodziła się z losem. Coś się w końcu stanie, ktoś tutaj przyjdzie. Wszystko zaraz się okaże.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

24
Położył się na łóżku tuż obok Lwiej Lilii i oparł głowę o miękką i wygodną poduszkę. Jaką miłą odmianą było to po surowych warunkach podróży. Oczywiście, można rzec, że zdążył już do nich przywyknąć, ale to nieprawda. Człowiek zawsze zatęskni za ciepłem i wygodną, gdy leży tak na ziemi, czy twardych deskach starej, opuszczonej karczmy.
Przymknął oczy, jednak sen nie przyszedł tak szybko, jak bard się tego spodziewał. Najpierw raz jeszcze przyszło mu zatopić się w gąszczu swych myśli. Co teraz znalazło się w centrum jego zainteresowania?


Cóż... on sam. Myślał nad kolejami własnego życia, które bynajmniej nie potoczyło się w tym kierunku, w którym potoczyć się powinno. Był w końcu synem bogatego i poważanego kupca, jednej z istotniejszych person w Saran Dun... Pomimo posiadania starszego brata, to na niego spadł ciężar przygotowywania się do przejęcia rodzinnego interesu. A jednak miast względnie ustatkowanego i spokojnego życia kupca, prowadził żywot wędrownego artysty i szermierza, zawadiaki i najemnika, szukającego przygód, miłości i... własnego miejsca w świecie?
Jego, raczej krótki żywot, był dotychczas bardzo treściwy. Och, ileż przygód przyszło mu przeżyć! Ile krwi przelać, ile kobiet rozkochać i ile razy samemu krew... wylać. Nie był przecież herosem, a człowiekiem zwykłym, mylił się nie raz i zawsze przychodziło mu płacić za swe błędy. A jednak wciąż oddychał, jego oczy wciąż miotały iskry, a z ust niemal nie schodził uśmiech. Chwilami zdawało mu się, że nie kontroluje własnego bytu... Nie mógł nigdzie zagrzać miejsca, ciągle w podróży, ciągle w poszukiwaniu czegoś, co... Co już chyba znalazł. Przecież miał swoje bezpieczne miejsce i kobietę którą prawdopodobnie kochał. Mógł zostawić za sobą żywot zawadiaki, który przyniósł mu tyle bólu, co radości i spróbować ustatkować się... Może na poważniej zająć się tworzeniem? Z poezji przerzucić się na prozę? Opisać swe przygody?
Przecież był niczym bohater z romanasu, z ballady! Wiecznie niespokojny duch, szukający samego siebie w wielkim, niebezpiecznym świecie! Ile razy jego życie wisiało na włosku? Ile razy udało mu się pokonać wszelkie trudności i raz jeszcze zaczerpnąć powietrza pełną piersią?
Zawsze stał jednak daleko od ideału. Nie był tym szlachetnym mężem, jednokolorowym bohaterem w lśniącej zbroi. Dandre przede wszystkim jest człowiekiem. Człowiekiem zdolnym do wielkiego dobra, jak i do zła wszelakiego. Chaos... Zdawało się, że to on mu przewodził. Chaos w życiu i we własnym wnętrzu... Tak, tak właśnie było.
I do czego to wszystko prowadziło? Do wielu burzliwych romansów, często zakazanych. Do wielu odważnych wystąpień, słów i zdań, których nie odważyłby się wypowiedzieć zwykły, szary człowiek... i do komplikacji z tym związanych. Pełno było w jego życiu pojedynków, dworskich zatargów, brudnych zagrywek... i szlachetnych czynów. Wypraw w odległe zakątki świata, poznawania obcych kultur, którymi tak się zachwycał i bandyckich wręcz występków.
Jego losy zapewne nie pomieściłyby się w kilku tomach, a nawet gdyby znalazł się ktoś, kto potrafiłby je odpowiednio opisać, tak by ukazać skrajności jego charakteru i przedziwne intencje nim kierujące...
Któż by w to wszystko uwierzył? W te niezliczone cierpienia i przyjemności... W pogodę ducha, jaką utrzymywał, mimo wszystkich przeciwności...
- Ja nie... - mruknął sam do siebie z uśmiechem, czując, że rzeczywistość powoli wymyka mu się z rąk.
*** Spał i śnił, a śnił tak pięknie, że chętnie zostałby tu jeszcze trochę dłużej.
Rajska sceneria, dziwna lekkość duszy... Ach, jak rzadko człowiek może poczuć się tak w normalnym życiu! Poczuć tą prawdziwą, nieskrępowaną niczym radość i lekkość! Bez wątpliwości rodzących się w głębi umysłu, bez walki o jutro...
Ostatnią rzeczą jaką pamiętał było zbliżenie się do nagiej Lucji, wyglądającej tu niczym prawdziwa bogini, która zdecydowała się zejść z niebios i zstąpić na ziemię, do prostych ludzi. Czuł, że nie był jej godzien, a jednak poczuwszy na sobie spojrzenie jej ciemnokarmelowych oczu, po prostu musiał podejść bliżej. Uśmiechała się tak ślicznie, tak niewinnie i zachęcająco zarazem... Sam nie wiedział, kiedy stanął tuż przed nią, objął ją i w końcu zatopił swe usta w jej słodkich wargach. Nie był świadom, jak bardzo tego pragnął, dopóki w końcu tego nie uczynił...

*** Pobudka była niemal tak przyjemna jak sen, nawet jeśli o wiele bardziej skąpa w środkach. Poczuł delikatne, ciepłe muśnięcie na czole i powoli odemknął ciążące mu jeszcze nieco powieki. Uśmiechnął się ciepło, widząc Lwią Lilię tuż obok siebie. Musiał przyznać, że spodziewał się raczej szturchnięcia i nieco bardziej bojowego nastroju z rana, a tu proszę! Pocałunek w czoło.
Przyjrzał się jej dokładnie. Widać było, że wstała wcześniej, bo zdążyła już się przebrać. Baardzo przyjemną dla oka koszulę nocną, zastąpiła jakąś zieloną; także lekką i przewiewną, jednak bynajmniej nie tak prześwitującą, którą wpuściła sobie w spodnie. Włosy związała z tyłu, tak by nie przeszkadzały jej w niczym... Acz twarz nadal pozostała jasna i lekko rumiana na policzkach. A oczy?
O nich nawet nie myślał, tak go zachwycały. Jakaś część barda chciała rzucić się na nią, niczym pies jaki... Uśmiechnął się raz jeszcze.


- Już wstaję... już. - mruknął, rzeczywiście obracając się na łóżku i w końcu siadając na jego brzegu. Zamrugał parę razy, próbując odgonić od siebie senność i parę niepotrzebnych, a natrętnych myśli. Czuł suchość w gardle, tęsknił bardzo do jakiegoś napitku. Nawet... nawet wodę by przełknął, choć oczywiście winem raczej by nie wzgardził.

Dopiero po krótkiej chwili uniósł głowę, zagarnął na bok kosmyki włosów, które spłynęły mu w tym czasie na twarz i dostrzegł mężczyznę, stojącego w pokoju. Widział go już wcześniej; brał on udział w akcji mającej na celu odbicie Lwiej Lilii. Romeo? Romulus? Pamiętał, że wcześniej wspominała jego imię. Pamiętał też, że byli ze sobą... blisko.
A jednak nie widział żadnej reakcji w związku z dość nietypowym sposobem, w który Lucja postanowiła go przebudzić. Choć z drugiej strony... Bynajmniej uśmiechnięty nie był.
Dandre przyjrzał mu się z ciekawości. Ostatnim razem skrywał się w końcu pod płaszczem, zamieniającym go w jedną z wielu w świecie "zakapturzonych postaci", schematycznego spiskowca, oszusta, złodziejaszka, czy podróżnika... Pod płaszczem może kryć się każdy, a kim był nasz Romeo?
Teraz wyglądał na najemnika. Proste, przylegające do ciała czarne ubranie nie krępujące swobody ruchów, z licznymi skórzanymi paskami i pochwami na krótkie ostrza. Sprawiał wrażenie kogoś, dla kogo skrytobójstwo to nie pierwszyzna.
Wielu rycerzy gardziło takimi ludźmi, uważając ich styl walki za ujmę na honorze, który przecież domagał się stawania z przeciwnikiem twarzą w twarz, uczciwie, na ubitej ziemi.
Dandre nie był jednak rycerzem, a szermierzem; to ogromna różnica. Oni walczyli dla honoru, on walczył, by zabijać tych, którzy chcieli zabić jego. I nie miał pod tym względem żadnych skrupułów... Przynajmniej tak sobie wmawiał. Dobry szermierz powinien zabijać wroga tak szybko, by ten nie miał nawet szansy na dobycie broni. Trzeba maksymalizować swoje szanse.
Tak więc bard nie widział nic złego w sposobie walki mężczyzny, a nawet widział w nim sporo dobrego.
Oczywiście, to wszystko tylko pierwszy rzut oka. Mógł się pomylić i źle go ocenić.
Poza tym Romeo był wysoki i dobrze zbudowany... Bardziej mu się już nie przyglądał.


Dandre wstał z łoża i ruszył w kierunku ściany, przy której pozostawił większość swoich rzeczy. Naciągnął na dłonie rękawiczki bez palców i ponownie przypasał miecz, jednocześnie marszcząc brwi w zmartwieniu. Może być dość niepraktyczny w kanałach... Potrzebował jakiejś krótkiej broni bocznej. Sztyletu, czy choćby krótszego miecza.
- Ay, ay... - odpowiedział na słowa mężczyzny, jednocześnie odwracając się w jego stronę - Macie jakiś sztylet na zbyciu? Przydałby mi się w kanałach, bo mieczem tam za bardzo nie pomacham. - uśmiechnął się lekko, po czym przeniósł wzrok na leżącą w łóżku młodą dziewczynę. A więc to była kuzynka Lwiej Lilii, wróżbiarka... Huh.
Zawsze z lekkim sceptycyzmem podchodził do takich osób. No ale czas pokaże!
Jej obecność przypomniała mu o czymś. O czymś dość ważnym.
- Ach... Wiecie co się stało z Rennel? Lepiej jej? - właśnie dokończył mocowanie miecza - Mógłbym zobaczyć jak się trzyma? - nadal czuł się winny za to co się stało. Nie miał zmiaru bawić w lazarecie za długo, ot, upewnić się, że wszystko w porządku... Albo pogodzić się z kolejną śmiercią.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

25
Ren

Przygotowali się na kolejny szaleńczy atak dziewczyny. Dobrze przywiązali ją do łóżka, aby mimo prób wyrwania się, nie mogła wstać. Ostatnim razem z nieobecnym wzrokiem, niespełna sił, ruszyła przed siebie, wpadając na parawan. Wszyscy martwili się, że zrobi sobie poważną krzywdę. Gorszy scenariusz zaś zakładał, że pochwyci jakiś sprzęt medyczny i rzuci się na niewinną osobę. Akolitkę lub pacjenta.

Zabieg, który przeszła, był bardzo rzadko stosowany. Słowo „rzadko” nie oddaje prawdziwej niezwykłości zjawiska, które miało miejsce w podziemiach Ujścia. To co się stało z Rennel było fenomenem. W sumie zostało wykonane jedynie dwa razy przez naczelną kapłankę. W ostatnich latach zaś nie było prawie w ogóle stosowane. Wszystko za sprawą wyjątkowości rytuału i jego sekretnej treści zawartej w jedynym egzemplarzu zakazanej księgi. Sam fakt, że ofiara tak groźnego strzału, znajdowała się nadal wśród żywych- był cudem. Dandre, jej pozorny wybawca, nie wiedział o jej tragicznej sytuacji. W chwili przyniesienia do lazaretu na plecach taszczył zwłoki, z których nie odpłynęła jeszcze dusza i magia. Kilkanaście minut później i nic by z niej nie pozostało. Grot przeciął pień ramienno-głowowy. Doprowadziło to nie tylko do rozległego śmiertelnego krwotoku, ale również niedotlenienie górnych partii ciała. Zwykły znachor nie byłby w stanie jej pomóc. Najlepszym sposobem byłoby skrócić jej cierpienia i niepotrzebną walkę o nieosiągalne życie. Znalazła się jednak w rękach prawdziwej osobliwości- byłej wykładowczyni Uniwersytetu w Oros. Niegdyś najbardziej cenionego lekarza i kontrowersyjnego wykładowcy.

Wszystkie środki bezpieczeństwa zostały zachowane, ale nie można było uniknąć kolejnego wybuchu przerażenia, które prowadziło do szaleństwa. Obserwowano przez cały czas jej niepokojące sny. Teraz zaś przygotowano się na takie zachowanie. Dziewczyna była krucha psychicznie. Nieprzygotowana na ciężkie doświadczenia. Wiele spraw nadal nie potrafiła zaakceptować. Zazwyczaj uciekała przed problemami. Teraz zaś konfrontowała się z własnymi problemami, będąc nieświadomą, że znajduje się na jawie. Wszystko co ją otaczało było prawdziwe i nikt nie zamierzał jej skrzywdzić. Jej wizja ciągle była mielona w głowie.

- Krzycz do woli, aż zedrze się twój głos i zmęczysz się – zabrzmiał silny lecz zimny głos zza parawanu – Nikt ci nie pomoże, bo w zupełności nie potrzebujesz pomocy.

Wyłoniła się wysoka elfka o głębokich ciemno-brązowych oczach, w których można było dostrzec dziwny mrok. Przez chwilę przypominały one wzrok składańca, w których odbijała się niewinna dziewczynka. Tym razem jednak widziała przywiązaną do łóżka dziewczynę, która wydawała się o wiele bardziej zmarniała niż była przed pobytem w lazarecie. Była o wiele chudsza i bledsza. Miała zapadnięte policzki i sińce pod oczami. Z pewnością widząc siebie w takim stanie, poczułaby dodatkowy lęk. Jej przyjaciele i znajomi mogliby jej nie poznać.

Zarządczyni lazaretu miała czarne włosy splecione w dwa szerokie puste w środku kokony na czubku głowy. Z tyłu zaś zwisał tylko jeden zagubiony kosmyk włosów, na którym założone były trzy korale, a jeden z ostatniego zwisało niewielkie złote piórko. Wydawała się dziwna. Ubrana była w białą togę z jakimiś obcymi dla dziewczyny czarnymi znakami. Jej rękawy były długie. Przepasana zaś była złotym sznurem.

- Nie jestem twoim sumieniem. Byłabym bardziej wyrachowana. Ujście potrzebuje jednak zupełnie czegoś innego. Życia. I tym się tutaj zajmuje. Nie ocaliłam Cię bez powodu. Nie podejmuję się tego typu zabiegów. Byłaś w fatalnym stanie. Teraz jesteś w dobrym stanie, ale to tylko chwilowo. Jeżeli nie wrócą twoje zdrowe zmysły, nie będziemy w stanie rozwiązać problemu. – zaczęła prowadzić wywód z pewną nonszalancją. Wydawała się lekceważyć swoją rozmówczynię. Tylko zerkała na nią co jakiś czas. Więcej czasu mówiła jakby do ściany lub do siebie – Wszystko co widziałaś było wytworem twojej wyobraźni. Nie obchodzi mnie czy twoja matka żyje, ale na pewno nie skończyła tak jak miało to w twojej wizji.

Usiadła na miejscu, wcześniej zajmowanym przez dziewczynkę. Wydawało się, jakby to miejsce należało do osób, prowadzących osąd nad jej życiem. Każda po kolei coś wnosiła do jej spaczonego świata. Najpierw dziewczynka snująca okropną piosenkę. Teraz stonowana kobieta, prowadząca rozmowę na dziwny tor. Jakby chciała ją uświadomić, że wszystko nie jest snem lecz prawdą.

- Pani Shai mam straszne wieści – powiedziała rozgoryczona dziewczyna, która wpadła do środka. Była to ta sama pielęgniarka, która uczestniczyła w ostatniej scenie. Trzymając strzykawkę w dłoni.

- Mówiłam Ci, żebyś tutaj nie przychodziła. Niszczysz cały proces leczenia. Teraz znów nastąpi regresja. Cofnie się do stanów lęków widząc Cię – powiedziała ostro. Jej głos spowodował, że nawet Rennel poczuła się źle.

- To ważne. – powiedziała ze szklanymi oczami – Klara nie żyje.

- Przestań… - głos urwał się kobiecie, jakby ktoś właśnie uderzył ją w pierś. Zastygła na moment, ale zaraz powiedziała jakby nie wzruszona. – Co się stało?

- Brała udział w pomocy dzieciom. Zastrzelili ją. – powiedziała łamiącym się głosem – Muszę wyjść.

Opuściła oddzieloną część pomieszczenia, a do uszu młodej pacjentki, która cudem przeżyła, doszedł głos szlochu. Była świadoma usłyszanych słów i emocji wiszących w powietrzu. Wszystko wydało się teraz jej nie dotyczyć. Nie pasowało to do wcześniejszej koncepcji nieskończonego snu. Nie była przecież związana z owymi wydarzeniami. Nie znała tych osób. Nie znała również żadnej Klary.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Kobieta właśnie poprawiała swoją pochwę na miecz u boku i szykowała się do wyjścia. Jej ukochany również był gotowy, aby opuścić pomieszczenie. Obaj jednak czekali na barda, który dopiero otworzył lepkie powieki. Nie oczekiwali zgody Dandre na podjęcie decyzji, czy wyrusza z nimi. Jakby postanowili za niego. Nie zastanawiali się, że może mieć zupełnie inne plany na ten dzień. Zresztą był w tym pewien sens. Lwia Lilia uwiodła go i złapała w swoje sidła. Teraz był zdolny bardzo dużo dla niej zrobić.

- Obok łóżka leży drobny prezent ode mnie. Nie możesz przecież tak całą drogę taszczyć tego, jeszcze sobie jakąś krzywdę zrobisz –
jej głos rozpływał się w powietrzu jak słodkie różane olejki, których wyczuł woń, kiedy unosiła się wcześniej znad niego.


Zerknął mimowolnie we wskazane miejsce. Znajdowała się tam pochwa na miecz. Była w dopasowanym rozmiarze do jego oręża. Nie należała do jakiś niezwykłych podarków. Wykonana ze skóry ze stalowymi okuciami dobrze będzie się sprawdzała, ale nie było w tym żadnej romantyczności. Nie o to jednak chodziło. Znajdowali się w niebezpiecznym Ujściu. Tutaj liczył się pragmatyzm, choć przy miedzianowłosej można było zapomnieć niekiedy o tych trudnych czasach.

- Nie ma problemu. Mam sporo sprzętu przy sobie. – rzekł silnym tonem, lecz przyjemnym do ucha, Romeusz. Wyciągnął za pasa jeden sztylet o grubszym nieco ostrzu o długości jednej stopy. Z pewnością zadawał poważne obrażenia podczas starcia. Stał tak z wyciągniętą do przodu rękojeścią ostrza, aby przekazać je w dłonie barda. – Dobrze się sprawdzi w odpowiednich dłoniach. Ty wydajesz się znać na fachu.

- Przepraszam, ale zatopiona jest w snach. – ukazywała ambiwalentne uczucia. Z jednej strony widać było w niej nadzieję, ale z drugiej strony można było wychwycić smutek z jej głosu - Po wczorajszym rytuale jej ciało wraca do zdrowia, ale dusza ugrzęzła w świecie stworzonym przez jej zmęczony umysł. W tej chwili wolałaby, żebyś jej nie widział. Więcej zrobimy dla niej i Ujścia, jeżeli udamy się od razu do nowej bazy na zewnątrz. Jest coś co jest w stanie pomóc naszej małej bohaterce. I nie może zbyt długo czekać na pomoc. Porozmawiamy o tym jednak później, jak już wstaniesz.

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

26
Całkiem nowy głos wybudził Rennel z letargu, w którym przez krótką chwilę była. Uchyliła powieki i zerknęła w bok, wpatrując się mokrymi od łez oczami w kobietę, która postanowiła ją nawiedzić. Dokładnie studiowała jej twarz, włosy, ciało, zatrzymując się nieco dłużej na dwóch pierwszych. Dziwna fryzura nie umknęła jej uwadze i poddała w wątpliwość realność tego świata – wszakże coś tak dziwnego na głowie zimnej kobiety przeważnie nie występuje w naturze, jakkolwiek chore są fantazje modowe ludzi i nieludzi. Z kolei oczy były wręcz przerażające. Jakby sam potwór z pierwszego snu użyczał swoich gałek tej pani. Lub wręcz odwrotnie. Przez sekundę dziewczyna widziała w nich samą siebie – mocno zmizerniałą i przedstawiającą wszystkie możliwe nieszczęścia. Jej samej trudno było się poznać, a co dopiero ktoś, kto z pozoru ją zna... potem odwróciła wzrok, zlękniona osobistości, od której emanował chłód i swego rodzaju uczucie wywołującego u niej strach i grozę. Wbiła oczy z powrotem w sufit, słuchając jej ostrego, zimnego głosu kpiącego ze wszystkiego, co przed chwilą sama półelfka przed chwilą mówiła.

Ocaliła... – Rennel zasmakowała tego słowa w swoich ustach, w głowie mając już jeden wielki miszmasz. Wyraźne znaki świata wokół niej jasno twierdziły, iż nie jest to rzeczywistość, lecz rozmowa dziwnej kobiety ni to z półelfką, ni to ze samą sobą również skutecznie przekonywała do swoich racji, głównie poprzez lekceważący ton jej głosu oraz brak przyjaznego nastawienia wobec Rennel. Wedle osądów dziewczyny, powinno się jej wręcz wmawiać w bardzo miły sposób, że jest na jawie. Tymczasem po kolejnym przebudzeniu znalazła się w towarzystwie zołzowatego babska ignorującego własną pacjentkę. Dziewczyna miała w głowie sprzeczne informacje, które mocno tam w środku mieszały... dlatego na razie postanowiła siedzieć cicho i analizować sytuację, w której się znalazła.

Gapiła się w sufit szklanymi oczami, rozbierając na czynniki pierwsze całe zdarzenie i wyciągając za i przeciw rzeczywistości tego świata, gdy usłyszała głos. Młoda pielęgniarka, która wpadła z okropnymi wieściami, wywołała u Rennel panikę. Przecież to ona jeden sen temu wbiła jej ostrze w gardło... uświadomiwszy to sobie, półelfka wciągnęła głośno powietrze i szarpnęła się w pasach, cały czas tylko powtarzając: –Nie, nie, nie, nie, nie, nie – i spoglądając na zapłakaną dziewczynę z przerażeniem. Gdy ta wyszła, nieco się uspokoiła i nie szarpała bezskutecznie, lecz wciąż oddychała szybko i płytko, przy czym trzęsła się na całym ciele i pochlipywała żałośnie. Dopiero potem doszedł ją sens tej rozmowy.

Przede wszystkim, musiała sobie uświadomić, jak niezwykle ona brzmiała nawet jak na sen. To, co tutaj się właśnie działo, miało w sobie za dużo szczegółów i nie przypominało jej poprzednich mar. Wtedy głównym czynnikiem była groza, która stała się silnikiem napędowym całego jestestwa Rennel. Tutaj zaś przed jej obliczem prowadzona była rozmowa, z której wiele prócz śmierci całkiem jej nieznajomej osoby nie wywnioskowała. Może coś było na rzeczy? Owszem, trudno było w to uwierzyć, ale nie ma rzeczy niemożliwych, tym bardziej, iż coraz więcej czynników wskazywało na to, że Rennel znajduje się w świecie rzeczywistych. Wciąż jednak nie wierząc w to całkowicie, dziewczyna siorbnęła nosem i żałośnie spojrzała na okrutną medyczkę.

– Udowodnij proszę... że to nie sen. Że to już koniec. To koniec? Proszę, chcę być pewna...

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

27
Lwia Lilia i jej ukochany byli już gotowi do wyjścia.
Ale cholera z nimi... Dandre miał wczoraj naprawdę ciężki dzień i czuł się jakby to jego, a nie rudowłosą kobietę, chcieli powiesić. Rennel została ranna, goblińsy towarzysze podróży gdzieś się zagubili wraz z jego bagażem, a on sam dopiero wieczorem ostatecznie odegnał od siebie nieprzyjemne wspomnienia.
Co nie zmienia faktu, że był autentycznie niewyspany. Siedział teraz na krawędzi łóżka i ziewał przeciągle, zagłuszając początek wypowiedzi Lilii.
Przeniósł na nią zaspane spojrzenie i pokiwał powoli głową. "Wina... Wina potrzebuję. Albo gorzałki, coby kopnęła porządnie. Bogowie, jak to ciężko jest wstawać skoro świt. ". Faktem jest, że nie miał pojęcia, czy dopiero świta, czy też może dochodzi już południe... Ale nie robiło mu to większej różnicy.


Zerknął we wskazane przez kobietę miejsce i dostrzegł leżącą tam pochwę na miecz. Pokiwał głową. W istocie, przyda się. Co innego paradować z mieczem przy pasie na salonach, gdzie częściej służy za ozdobę... i ewentualne ostrzeżenie, a co innego rzeczywiście wybierać się tak na bój. Raz, że można przeciąć sobie niechcący pasek... czy też nogę, jeśli źle pójdzie, a dwa, że zakrwawiona klinga spodnie może ubrudzić!
To się nie godzi!
- Mm... Dziękuję, przyda się bez wątpienia. - mruknął, z lekka zaspanym głosem. Dopiero teraz w końcu zwlekł się z łóżka i przywdział podarek od kobiety. O dziwo, przypasał miecz przy prawym biodrze; był mańkutem. Następnie nałożył na dłonie rękawiczki i zatęsknił za torbą ze swoim ekwipunkiem, która pozostała u goblinów. Westchnął cicho. Nie pogardziłby także kąpielą, choć na całe szczęście nie był jednym z tych rozpuszczonych szlachciców, zupełnie zagubionych w normalnym, pozbawionym róż i pachnideł świecie.

Dandre z wdzięcznością kiwnął głową Romeuszowi, jednocześnie odnotowując, że ma całkiem przyjemny dla ucha głos. Zadziwiająco silny, jak na kogoś walczącego z ukrycia... Choć właściwie to jedno nie miało zupełnie nic do drugiego.
Bard chwycił sztylet do ręki i przyjrzał mu się pobieżnie. Ostrze nieco grubsze, niż można by się tego spodziewać po tego typu broni, o długości mniej więcej jednej stopy. Bardzo nieprzyjemne, z pewnością nie chciałby zostać nim ugodzony...
Nie żeby w ogóle uśmiechało mu się bycie czymś dźgniętym.
Na próbę zakręcił ostrzem w dłoni, po czym wepchnął je, oczywiście, za pas, bo gdzieżby indziej?
Młody mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, słysząc słowa Romeusza.
- Cóż, zdecydowanie lepiej radzę sobie z mieczami... Ale umysł mam ostry; a to wystarczy, by poradzić sobie ze wszystkim. - przynajmniej w teorii. Bard miał parę razy w ręku sztylet, choć z powodów oczywistych preferował miecz, albo zwykły nóż, jeśli miał już walczyć z ukrycia. Łatwiej poderżnąć gardło, niż zabić kogoś wprawnym skrytobójczym pchnięciem.
Potrząsnął głową, odrzucając od siebie wspomnienia, które powinny siedzieć w swojej ciemnej komórce i się zeń nie wychylać.

Poprawiał akurat rękaw koszuli, pognieciony trochę podczas snu, gdy Lwia Lilia odpowiedziała mu na pytanie. Sposępniał nieznacznie i jakby zgarbił się nieco. Powoli pokiwał głową.
- A więc... Chodźmy. Nie ma na co czekać, zróbmy, co mamy zrobić. - uśmiechnął się półgębkiem, choć nie był to tak przyjemny uśmiech, jak zazwyczaj. Zatarł ręce, przeciągnął się raz jeszcze i ruszył w kierunku drzwi, zatrzymując się przy nich dopiero i ustępując krok na bok.
- Prowadźcie! - mruknął jeszcze.
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

28
Ren

Wszystko dookoła było takie prawdziwe. W swej szorstkości realne. Namacalne. Jej sen również wydawał się nieprzyjemnie rzeczywisty. W nim odczuwała emocje, cielesność, ból i bezradność. Widziała rzeczy, które były tak bardzo związane z jej życiem. Wszystko przedstawione w tragiczny sposób. Była tylko jedna rzecz, która różniła marę od jawy. Koszmar, w którym utknęła ostatnim razem, był skupiony tylko na jej osobie. Był wytworem jej wyobraźni, przeplatanej wspomnieniami i odbieranymi bodźcami przez uśpione ciało. Tutaj jednak nie była w centrum zainteresowania. Kiedy zaczęła krzyczeć na widok młodej akolitki, która wstrzyknęła wcześniej jej środki uspokajające, tylko na chwilę zwrócili na nią wzrok, rzucając przy ty suchym „uspokój się”. To dziewczyna, którą utożsamiła ze swoją oprawczynią, była bardziej przejęta stanem Rennel. Bardziej jednak dotknęła ją informacja śmierci jej koleżanki, niż szał pacjentki.

- Nie zapewnię Ci pewności, bo ciągle będziesz znajdywała chore wyjaśnienia, że nie jestem prawdziwa – odparła zimnym tonem głosu z ignorancją dla jej emocji – Nie zamierzałam Cię ratować i zresztą nie jestem zadowolona z efektu. Wiedziałam, że skończy się w ten sposób, ale Lucja się uparła. Te jej ambitne wizje. Jestem Shana naczelną opiekunką lazaretu w podziemnej kryjówce opozycjonistów Ujścia. Przez większość czasu wykładałam medycynę na Uniwersytecie w Oros, ale zrezygnowałam związku z bezsensownymi sztywnymi zasadami tej uczelni. Nosiłam niegdyś czerwone szaty, ale moje poglądy nie zgadzały się z Iris. Od mojej rezygnacji magia lecznicza spadła na psy. Mogłabyś się teraz przedstawić. To bardzo dobry sposób na ustabilizowanie twojej tożsamości. Kim jesteś Rennel?

Nikt więcej im nie przeszkadzał. Wyniosła elfka choc przez chwilę wydała się bardziej przyjazna. Dalej patrzyła na nią z zadartym podbródkiem do góry, a jej nietypowa fryzura dopełniała obrazu arogancji. Przedstawiciele jej rasy często byli przedstawiani w takowy sposób. Nie każdy taki jednak był. Zresztą wiele Wysokich Elfów było sympatycznych i zupełnie zwyczajnych. Istniała jeszcze jednak grupa, która ceniła swoją czystą krew i stare zasady. Shana była jedną z nich, powielając stereotyp na temat jej braci i sióstr.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Dandre

Wszyscy byli zmęczeni po ostatnim dniu, który był przepełniony nie tylko nieludzkim wysiłkiem, ale intensywnym emocjami. Romeusz, który wyruszył ratować życie swojej ukochanej, poświęcając własne. Uczucie nadziei, które mu towarzyszyło wraz z przybywająca ulga, trzymając ją w ramionach. Lucja stojąca przed ostatecznością, gdy w ostatniej chwili ktoś odcina sznur oplatający jej szyję w śmiertelnym uścisku. Później zaś widok konającej młodej bohaterki, której zawdzięcza własne życie. Było w niej tyle dumy i odwagi przez ten cały czas, kiedy stała z podniesiona twarzą i zaczęła swoją pieśń, czekając na wyrok. Na zawsze zostanie jako symbol walki podziemia przeciwko zielonej władzy. Kiedyś, gdy czasy będą spokojniejsze, jej posąg stanie na jednym z placów, aby być świadectwem nieposkromionej wolności mieszkańców tego portu. Rennel, która przypadkiem znalazła się na głównym rynku Ujścia, a jednak stała się kluczowym elementem tego działania opozycjonistów- uratowała Lwia Lilie. Prawie umarła, a w swoim duchowym świecie doświadczyła niewyobrażalnych katuszy psychicznych. Gorszych od tortur zadawanych przez niejednego bandyty. I wreszcie Dandre, który czuł się odpowiedzialny za wszystko. Przez przykre i bolesne wspomnienia był winny pomoc rudowłosej, za śmierć jej podobnej w przeszłości. Teraz zaś sumienie gryzło go za stan niewinnej dziewczyny, spotkania wraz z goblinami w opuszczonej oberży na peryferiach lenna. Gdyby nie jego słowa i gwałtowna reakcja, nie ruszyłaby przez tłum poświęcając się za nieswoje idee. To nie trud ciała spowodował to zmęczenie, lecz ten egzystencjalny. Walka o życie z nieuchronna śmiercią. Każdy kiedyś odejdzie, ale w naturze człowieka jest ciągle przeciwstawianie się temu nieuniknionemu prawu świata. On jednak wydawał się najbardziej zmęczony z tej trójki.

Herenza wstała wraz ze swoim lubym o wiele wcześniej niż on i zdążyli się dobrze przygotować do ich nowej misji. On jeszcze czuł na sobie ciężar snu, który jednak daleko uleciał. Jego ciężar jednak polegał na tym, że był on lepsza alternatywą dla rzeczywistości, w której przyszło mu się obudzić. Zresztą ostatnia bezpieczna podróż z goblinami zupełnie go rozleniwiła i przyzwyczaiła do beztroskiego życia. Tego, które właściwie odpowiadałoby mu. Niewiadomo tylko czy na dłuższą metę. Granie na lutni, zbieranie drewna i polowanie wraz z zielonymi towarzyszami na niewielkie futerkowe. To były jego główne zadania przed przyjazdem do dawnego zmienionego nie do poznania Miasta Grzechu.

- Dla Ujścia, a przede wszystkim walecznej Rennel najlepiej będzie, gdy będziemy działać niż zamartwiać się nad jej stanem. Ona da sobie radę. Przetrwała ze śmiertelną raną tą noc, a więc da radę dłużej walczyć. Bogowie nas opuścili, ale pozostała nam własna siła. Razem udowodnimy zielonym, że nie ma takich, który zniewolą nasze miasto i pochwycą nasze duszę. - powiedziała jak zawsze zbyt patetycznie kobieta, ale przez jej zniewalającą urodę, można było jej wybaczyć prawie wszystko.

- Ja jestem gotowy. Ważne żebyś ty nie zawiódł naszych oczekiwań. - powiedział z przekąsem, ale wbrew pozorom nie było w tym żadnej wrogości. On by na jego miejscu się rozszarpał, będąc świadomym relacji, która nawiązuje się między awanturnikiem, a rudowłosa.

Ruszyli przez znane już mężczyźnie korytarze siedziby ruchu oporu. Nie wiedział, która jest godzina, ale tutaj nadal tętniło życie. Nie było zaspanych snujących się widm, ale rześcy ludzie podziemia. Zresztą nie tylko ludzie. Widział tu również elfy, niziolki i gnomy. Tylko krasnoludow brakowało. Oczywiście nikogo nie dziwił brak orków i goblinow. Choć nawet wśród nich byli przeciwnicy nowej władzy. Dawni zieloni mieszkańcy Ujścia w większości, utożsamiali się z dawna kultura portu i jego zasada wolności. Jednoczyli się jednak dookoła wysokich urzędników, którzy krytykowali namiestnika i jego politykę.

- Jesteś bardem i zdążyłem usłyszeć, że masz dar do grania na lutni. Luu zdążyła cie bardzo dobrze zareklamować- zaśmiał się, a jego głos nadal brzmiał w piękny głęboki sposób. Pasował to Lwiej Lilii - jak będziemy mieć więcej czasu sam chętnie bym usłyszał, czy słowa Luu są prawdziwe, czy raczej zauroczyła się w twoich oczach i wyraźnej linii żuchwy.

Dandre zaskakiwała postawa opozycjonisty, który zupełnie nie okazywał zazdrości. Wręcz przeciwnie, można było wywnioskować po jego słowach, że daje jej przyzwolenie na romans. Nie mniej jednak powinien być ostrożny , aby nie przekroczyć granicy dobrych manier. Na widok postawnego mężczyzny, można było poczuć pewną obawę. Zajście mu za skórę może skończyć się niespodziewanym dźgnięciem pod żebra i szybkim końcem zabawy.

- Oj przestań Romeo - zajęczała kobieta, jakby niezadowolona jego słowami- za dużo gadasz. Mogłabyś oszczędzać swój głos na śpiew. To o wiele bardziej Ci wychodzi.

- Masz pozwolenie - zabrzmiał szorstki głos jakiegoś potężnego faceta, który był za nimi na głównym holu. Dandre kojarzył go z ostatniego wieczora, gdy przechadzał się tędy, oglądając niezwykłość kryjówki gangu bogobojnej Kali.

- Dobra. Ja muszę coś załatwić. Poczekajcie na nas przy wyjściu. Im więcej rąk do roboty, tym większa szansa na powodzenie - rzucił znikają w skręcie korytarza Romeusz.

- Potrzebujesz jeszcze czegoś, czy jesteś gotowy na zew przygody w brutalnym Ujściu? - Herenza zbliżyła się do niego bardzo blisko, aż czuł jej słodkie olejki, które wsmarowała w swoje ciało- To nie będzie opowieść z bajek dla dzieci, lecz pełen niebezpieczeństwa koszmar. Lubisz ryzyko, prawda?

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

29
O, emocje!
Czyż życie nie byłoby łatwiejsze bez was? Gdyby tak móc pozbyć się na chwilkę wyrzutów sumienia i po prostu odpocząć... Odepchnąć smutek i nostalgię, przywołane przez wydarzenia ostatnich dni, no, godzin, właściwie i odetchnąć pełną piersią?
Jesteście dla człowieka tak ważne i potrzebne; pozwalacie mu zdobyć się do nieprawdopodobnego wysiłku, do stawienia czoła wszelkim niebezpieczeństwom, dajecie prawdziwą radość z życia... A także potraficie sparaliżować go strachem w najmniej odpowiednim momencie, popychacie do pochopnych decyzji i zamęczacie widmami przeszłości, które, gdyby nie wy, zostałyby na swoim miejscu.
A jednak czymże byłoby życie bez emocji? Niczym, wydmuszką jakową, nieciekawą i niewartą nawet spojrzenia. Warto cierpieć, bo ostatecznie to cierpienie, to te wszystkie buzujące w nas emocje i uczucia czynią z nas ludzi, prawda?


Bard wciąż czuł na sobie ten irytujący ciężar snu, który powinien czym prędzej odgonić. A jednak okazało się to nieco trudniejsze, niż zwykle. Rzeczywistość czyhająca po pobudce nigdy nie była zbyt kolorowa - Dandre dość szybko poznał tą złą i mroczną część świata - ale teraz było jeszcze gorzej, niż zwykle. Budził się w końcu w okupowanym mieście, w miejscu, w którym nadzieja, która nie powinna nigdy opuszczać dusz mieszkańców, dogorywała na ulicach, wraz z kolejnymi uciśnionymi ofiarami zielonego reżimu. Tak, przyszło mu otworzyć powieki w miejscu straszliwym i okropnym, a jednak zaraz uśmiechnął się do siebie w duchu i stwierdził, że "bywało gorzej". Był względnie wolny i znajdował się we względnie bezpiecznej kryjówce. Zdecydowanie mogło być gorzej...
A i towarzystwo niezgorsze, nawet jeśli ten typ z nożami nie wydaje się najbardziej sympatyczną osobą na świecie.
Zatopiony w myślach szykował się do wyjścia. Jednym uchem słuchał słów Lwiej Lilii. Jej sposób wyrażania się powoli zaczął go irytować. Nie potrzebował cholernych mów motywacyjnych! Może to jakieś jej zboczenie zawodowe? W końcu to ona doglądała tutaj nikłego płomienia nadziei, może tak przyzwyczaiła się do ludzi jej pozbawionych, że trudno było jej sobie wyobrazić człeka, który także ten płomień w sobie pielęgnował. Człowieka zawsze zdeterminowanego, by coś zrobić.


- Nie zamartwiam się. - skłamał dość gładko; powoli zaczynał się budzić - Wierzę, że wszystko będzie dobrze... Acz skoro możemy jakoś jej pomóc, wyruszając w miasto, to oczywiście zrobię to bez wahania. - uśmiechnął się lekko, ruszając ku drzwiom.
Na dalsze słowa, te o zielonych, już nie zareagował. Jedynie zatopił się na moment w myślach. Bo czymże właściwie jest dusza? Tworem boskim? Ich cząstką w prostym człowieku, czy może wytworem umysłu? Pamiętał, że niegdyś czytał sporo rozpraw na ten temat.


Przeniósł wzrok na Romeusza i przekrzywił lekko głowę. Uśmiechnął się półgębkiem.
- Nie zawiodę, nie nawykłem do tego. - musiał odpowiedzieć, nie było innej opcji. Och, waćpan jeszcze zobaczy, że różnię się nieco od ulicznego bardziątka. Wolał nie roztrącać tego, czy rzeczywiście nigdy nie zawodził. Jego myśli popłynęły w inną stronę.
Dandre nie potrafił zrozumieć spokoju mężczyzny. Było to co najmniej zastanawiające. Toć gdyby on zobaczył jakiegoś człowieka w jednym łożu z taką... Svenią, to zaraz rzuciłby się na sukinsyna z mieczem. Jak nic! I Bogowie mu świadkami, że nie zastanawiałby się, czy on tylko tam spał, czy też co innego wyrabiał i fakt, że oboje byli w ubraniach, w ogóle by mu nie przeszkadzał.
Dandre odziedziczył część temperamentu swojego ojca; bez wątpienia.
A wydawałoby się, że między Lucją, a Romeuszem rzeczywiście coś jest. Mimo tego jednak, ona zdawała się... aprobować umizgi barda, a on jakby nic sobie z tego nie robił. Może po prostu był pewien, że nawet gdyby coś między nimi zaszło, to ona doń wróci?
Dziwne to podejście i intrygujące... A także wielce zadowalające. Miał tylko nadzieję, że nie skończy ze sztyletem pod żebrem. Bo co innego stawać naprzeciw jakiegoś szlachetki na ubitej ziemi i upokorzyć go przed ewentualną publiką < zakładając, że ten nie umie dobrze walczyć, jak to często się zdarza z miejską szlachtą >, a co innego podpaść komuś wyglądającemu na skrytobójcę. Wtedy każdy cień błyska nieprzychylnym spojrzeniem.
Na razie jednak nie miał się czego obawiać.

Szedł za dwójką opozycjonistów po znajomych-nie-znajomych korytarzach. Nadal czuł się nieco oderwany od rzeczywistości. Z podziwem patrzył na tętniące tutaj życie i raz jeszcze zadał sobie w duchu pytanie o porę dnia. Ludzie < i nieludzie > wydawali się rześcy i wypoczęci. Zaprawdę, niesamowite.
Sam powoli nabierał wigoru. Powieki przestawały ciążyć jak ołów, a krok mężczyzny stawał się bardziej pewny i sprężysty.
Dandre przyglądał się mijanym opozycjonistom. Sama ich różnorodność ukazywała, jak interesującym miastem było niegdyś Ujście. Ludzie, niziołki, gnomy, elfy... Brakowało jedynie krasnoludów i zielonych - ale to drugie raczej nie dziwiło.


- Zawsze miło usłyszeć parę komplementów, choć mam nadzieję, że panienka niczego nadto nie podkoloryzowała, bo prowadzi to do zawodu... A tego nie lubię. - uśmiechnął się lekko, spoglądając ukradkiem w stronę Lilii. Romeusz miał zaprawdę ładny głos... Ciekawe, czy zajmował się śpiewem? - Bardzo chętnie zagram coś w wolnej chwili... w końcu dzień bez muzyki, to dzień stracony... - chyba chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł, zupełnie skołowany.
Nie na co dzień słyszał, by mężczyzna tak o nim mówił. Zresztą, kobieta też; one zazwyczaj trzymały wszystko dla siebie i mógł się tylko domyślać, co im się w nim tak podobało.
Zmarszczył brwi.
"Wyraźna linia żuchwy? Bogowie... na łeb upadł? " - wśród wielu myśli, które przepłynęły mu przez głowę, ta wybiła się na sam przód. Zadowalające było to, że mężczyzna nie wydawał się w żadnym stopniu zazdrosny, jednak... Czy nie jest to poza?
A nuż tylko podpuszcza, by później ten nóż nieszczęsny w plecy wbić? Człowieka ciężko czasem rozgryźć... A ten cały Romeusz rysował mu się jako coraz dziwniejszy typ.
Definicja "dziwny"?


"Odznaczający się czymś osobliwym, niezrozumiałym"... Tak, towarzysz Lilii w istocie był dziwny. A Dandre nadal skołowany.
- Śpiew! No, no. Właśnie zastanawiałem się, czy nie zajmowałeś się śpiewem. - dopiero słowa kobiety w końcu wyrwały go z zamyślenia.
Masz pozwolenie - w pierwszej chwili bard pomyślał, że to Romeusz mówił, a jego brew od razu powędrowała gdzieś hen wysoko. Jednak nie, pomylił się; właścicielem głosu okazał się jakiś postawny mężczyzna, którego kojarzył z poprzedniej "wycieczki" po siedzibie opozycjonistów.
- Mhm... Dobrze. Będziemy czekać. - Dandre kiwnął głową i oparł się o ścianę.
Bogowie...


Patrzył na Lwią Lilię, czując jak momentalnie się rozluźnia. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Bardziej gotów już chyba być nie mogę. - Choć alkoholem oczywiście bym nie wzgardził. Coby krew w żyłach rozgrzać, oczywiście. - Ślicznie... Ślicznie pachniesz. - mruknął, będąc zupełnie oczarowanym. Nawet nie zauważył, że była tak blisko... A cholera z Romeuszem!
- Nie musisz mnie uświadamiać; nie mam złudzeń. Trochę już w życiu widziałem... - uśmiechnął się półgębkiem, patrząc jej głęboko w oczy i powoli się w nich zatracając. W istocie, widział trochę... Ale czy ma to porównanie z życiem pod okupacją? Można dyskutować.
Dłonią lekko ujął jej podbródek i nieznacznie nachylił się w jej stronę. Lekki, zagubiony uśmiech błąkał mu się na ustach.
- Nie wiem, czy lubię ryzyko. Za to nabrałem już pewności, że ono lubi mnie. Zawsze pałęta się gdzieś w pobliżu i spokoju człowiekowi nie da... - lekko zmarszczył czoło, po czym ponownie się odezwał. - Po chwili namysłu...
Tak... Lubię. Bez niego byłoby nudno. Nieprawdaż?
Obrazek

Re: Kryjówka opozycjonistów [Kanały]

30
Słowa kobiety raniły Rennel. W tym momencie dziewczyna pragnęła ciepła i miłości, zapewnienia o tym, że istnieje, że to rzeczywistość wokół niej, a nie zła mara. Chciała kogoś, kogo poziom empatii byłby wyższy od tego, który reprezentowała lekarka. Niestety nikogo w pobliżu nie było, prócz pielęgniarki, którą ona sama przed chwilą przestraszyła, a która akurat zdawała się mieć ważniejsze sprawy na głowie od pocieszania Ren. Półelfka musiała więc poradzić sobie z własnymi problemami i rozpaczą sama.

Zbyt dużo szczegółów było tutaj, by tkwić bezczynnie w stwierdzeniu, że to sen. Tej tezie pomagał fakt, że Rennel nie chciała istnieć w koszmarze, więc z rosnącą nadzieją słuchała oschłej kobiety. Ta rasa elfów, do której wszakże nastolatka poniekąd należała, najwyraźniej bardzo lubiła wywyższanie się i poniżanie swoich rozmówców. W Ren nigdy nie zachodziła potrzeba do takiego prowadzenia rozmowy, by pokazać, jaka to ona jest lepsza. Geny najwyraźniej nie przeniosły wrodzonej wręcz arogancji, co prawdopodobnie plusowało u dziewczyny. Zawsze miła, choć w ostatnim czasie przechodziła kryzys osobowości...

Shana powiedziała coś, co było impulsem dla Rennel. Oros. Jej ciało zareagowało natychmiastowo, próbując się wyszarpnąć z więzów. Reakcja ta była mimowolna, a wiązała się z niczym innym, jak z jej przeszłością. Czy jej matka żyje? Nawet Set, cokolwiek się z nim potem działo, czy on jest żywy? To nie jest sen, to nie jest sen... oddech przyspieszył, a pięści zacisnęły się w bezsilności. Wpatrując się intensywnie w sufit, Rennel próbowała powstrzymać napad paniki narastający w jej wnętrzu i domagający się o jej ciało. Cały czas próbowała zrozumieć prawdę – chciała, żeby to była rzeczywistość, ale wciąż nie wiedziała, czy może zaufać okrutnej, poniżającej ją elfce.

Sen... — wymamrotała, słuchając do końca kobiety i bezustannie analizując. Usłyszawszy do końca pytanie, powoli odwróciła głowę w stronę ekstrawaganckiej uzdrowicielki, czując się naprawdę zmęczoną. Uchyliła spierzchnięte wargi, oblizując je, po czym powiedziała cicho, ledwo słyszalnie, z wyraźną nutą znużenia w głosie. Rennel naprawdę miała dość. — Jesteś z Oros? Ja też stamtąd pochodzę... — zawiesiła na chwilę głos, przypominając sobie nagle szczęśliwe lata. Kącik jej ust drgnął leciutko ku górze. — Jestem stamtąd... chyba. Jestem... nikim. Nic nie znaczę. Mogę tylko uciekać... co się ze mną dzieje? — uchyliła dłoń i zerknęła na szkiełko, powoli się uspokajając. I zaczynając wierzyć w to, co dzieje się wokół niej. Potem coś sobie przypomniała. Popatrzyła na miejsce, gdzie powinien być Necronomicon, lecz oczywiście jego tam nie było. Przypomniawszy sobie o jego zawartości, spytała: — Czy ja jestem martwa? — Shana wspominała coś o jakimś zabiegu, a przynajmniej to Rennel wywnioskowała. Najwyraźniej Lucja interweniowała w jej sprawie, ale... właśnie! Ren poruszyła się niespokojnie i zadała kolejne pytania, przypominając sobie o osobach sprzed jej koszmarów. — Lucja. Co z nią? Ten bard, Dandre? Gobliny? Żyją? Lostek! On... on... jest tutaj? Noblus, Deton ich przyprowadził? Potrzebują pomocy, szczególnie Lostek, Lucja, przeżyła, a Dandre, nic mu się nie stało? — zamartwianie się o innych było standardowe u dziewczyny, która chciała dbać o wszystkich, nawet jeśli potem wyczyniała takie cuda. Powoli wypierając, a przynajmniej chowając gdzieś na tyły świadomości uczucie, że jest w śnie, Ren zaczęła kontaktować ze światem. Tu i teraz, nie myśląc o osobach będących tak daleko od niej. Liczy się teraźniejszość, czyż nie?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”