Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

31
W pierwszym miesiącu nowego roku prezenty dostają Ci grzeczni i niegrzeczni. Skrzat odwiedza nie tylko pilnych prymusów na uniwersytetach i kochające dzieci swoich rodziców. Wpada również przez kominy, a to właśnie skrzaty, a nie czerwoni przebierańcy wchodzą do domów przez kominy, do tych urwisów i złych chłopców. Przed tymi jednak ukrywają się raczej z czystej skromności. Z tymi drugimi wolą nie zadzierać. Nie raz słyszano o naderwanych czapkach, wyrwanych włosach, limach pod okiem czy podpalonych zadkach Skrzatów Noworocznych. To też ten urodzony pierwszego dnia 87 roku III ery, wybrał drzemkę Querana na najlepszy czas odwiedzin.

Przeszedł przez całe kanały w wysokich gumiakach, aby nie przemoczyć sobie bawełnianych skarpetek. Wspiął się po drabinie prowadzącej do górnej partii tunelu nad ruderą „pod zbitą amforą”, a kolejno przecisnął się przez kraty. Jeden kalosz dziwnym pechem utknął między prętami i próba wyciągnięcia nogi, okazała się niemożliwa do zrealizowania. Oczywiście mógłby spowodować, że żelastwo rozstąpiłoby się przed nim, albo jego stopa z butem stałaby się o cal mniejsza. On jednak lubił zostawiać po sobie jakiś znak. To tak jak przestępcy, którzy zacierali ślady po włamaniu, ale zostawiali symbol rozpoznawalny swojej bandy. Kalosz według niego był odpowiedni! Gang kaloszy.

Zakradł się bezszelestnie pod posłanie, na którym smacznie chrapał Kanalia. Wydął usta w niezadowoleniu. Zupełnie było to nieładne przezwisko. Przecież Queran równie dobrze mógłby się nazywać pieszczochem i rozbawiać towarzystwo żartami, zamiast torturować ducha winnym kupcom. Skrzat Noworoczny wraz ze swoją przyjaciółką wróżką musieli temu zaradzić. Wtedy Pomyślność wyleciała przez szpary w deskach i spojrzała na tego niesympatycznego mężczyznę. W śnie wydawał się taki spokojny i bezbronny, że można byłoby go z łatwością pomylić z grzecznym chłopcem. Postanowili choć trochę zmienić jego los.

Za pomocą czarów, magicznego pyłku wróżek oraz niezwykłej szybkości Skrzata Noworocznego, który w ciągu jednej sekundy potrafił zrobić tysiące rzeczy, zmienili wnętrze przyszłej kryjówki opozycjonistów. W środku pojawiły się trzy wygodne łóżka z miękką, przyjemną w dotyku, a przede wszystkim ciepłą pościelą w pastelowych kolorach. Qeran w jednym takim wygodnym posłani spał, zamiast na starym sienniku. Pod jedną ze ścian pojawiły się dwa dodatkowe regały na uzbrojenie. Na środku zaś pojawił się przyniesiony z góry okrągły stół, który został zreperowany. Dookoła niego stało kilka nowiutkich krzesełek. Idealnie nadawało się do obrad. Zestaw bimbrowniczy został wyczyszczony i znów był gotowy do użytku. Wszystkie zgniłe owoce i warzywa zostały sprzątnięte, a w wolnych skrzyniach i beczkach teraz pojawiły się świeże jabłka, gruszki, śliwki, potężne selery, pietruszki, marchewki i ziemniaki. W wolnych miejscach ściany zdobiły błękitne gobeliny wyszywane żółtą nicią. Gołą podłogę zaś pokrywała purpurowa wykładzina z barwnymi wzorami. Wszędzie zaś stały zaczarowane lampy, które nigdy nie gasły i jedynym sposobem przytłumienia ich jasności, było zakrycie aksamitnie czarnymi kapturkami. Dzięki nim piwnica stała się bardzo przyjemną bazą wypadową.

Nie był to jednak koniec zmian, które zaszły w owym pomieszczeniu. Na blacie leżały potężne cęgi, które mogłyby pozwolić na przecięcie krat prowadzących do kanałów. Tym samym zwiększyło to znaczenie owego miejsca dla opozycjonistów. Najważniejsze czary zaś otoczyły samego Querana. Leżał on w łóżku czysty i pachnący delikatnymi korzennymi perfumami. Miał włosy elegancko zaczesane. Nigdzie nie było widać jego dawnego uzbrojenia. Prawdopodobnie skryte było w jednej z szaf. On zaś leżał w białej koszuli nocnej z szlafmycą, na której końcu znajdował się ogromny pompon. Na krześle, które znajdowało się obok jego legowiska, znajdował się komplet wyprasowanych ciuchów. Były tam skórzane ciemne spodnie, kamizelka pikowana, piaskowa koszula, para czarnych rękawiczek i buty z wysokimi cholewami. Oparty o wszystko zaś był posrebrzany krótki miecz. Na złożonym ubraniu leżała karteczka.
  • Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Mam nadzieję, że prezenty odmienią twoje życie na lepsze. Nie każdy oczekuje rekompensaty w zamian. Nie każdy jest fałszywy i niegodny zaufania. Nie każdego warto oskubać dla kasy. Nie zawsze warto być niemiłym i groźnym. Nie zawsze warto kląć i przeklinać los. Nie zawsze warto atakować. Na początek zrób kilka dobrych uczynków. To poprawia samopoczucie.

    Z pozdrowieniami
    Ktoś Dobry

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

32
Sen był błogim balsamem na zmęczone ciało mężczyzny. Przyniosło nie tylko spokój od męczących jego głowę myśli, ale również pozwoliło zregenerować się mięśniom. Zupełnie zatopił się w ciemnościach, a wizje, spływające na niego od bogów, pozostały w odmętach nieświadomości. Był tak głęboko w krainach marzeń i koszmarów, że zupełnie nie zbudziły go harce skrzata noworocznego. Pomieszczenie zostało przez niego przemienione, a nawet ubiór i higiena Kanalii. Stół i krzesła znajdujące się niegdyś na górnych partiach rudery, znalazły się teraz zreperowane w piwnicy.

W podziemiach znalazły się tylko dwie rzeczy świadczące o obecności tutaj skrzata noworocznego. Kartka ułożona na nowym złożonym w kostkę ubiorze opozycjonisty oraz samotny kalosz, który był wetknięty między pręty.

Nie te dziwactwa zbudziły mężczyznę lecz hałasy dobiegające z góry. Ktoś wszedł do środka i penetrował parter. Pierwsze było skrzypnięcie tych cholernych drzwi. Teraz jednak miało pewną funkcję. Były jak alarm, zwiastujący wizytę obcych. Później zaś trzeszczenie starych desek podłogi. Do uszu przestępcy doszły jeszcze szepty. Nie mogła być to zwykła banda orków. Prawdopodobnie goblini zwiadowcy lub ich ludzie. Wtedy dopiero wpadł w poważny szok. Był ubrany w koszulę nocną, a pomieszczenie, w którym przebywał zostało diametralnie wyremontowane. Czuł się jak w nielogicznym śnie. Zresztą sny są nielogiczne. Przyjebanie sobie po mordzie, jednak nie zbudziło go, a wywołało ból. To chyba było prawdą. Skrzatowe szaleństwo było prawdą!

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

33
Parę sekund zajął mu powrót do rzeczywistości. Dopiero po chwili zorientował się, że w ruderze jest ktoś jeszcze. Nienaoliwione zawiasy wydały charakterystyczny pisk. Kanalia zerwał się z łóżka, odruchowo sięgając po broń. Jego ręka przecięła jedynie powietrze, natrafiając na pustkę. Serce stanęło mu na moment. Rozejrzał się po pomieszczeniu w panice, dopiero wtedy dostrzegając zmiany jakie tam zaszły.
Oznaczało to, że ktoś dostał się do środka niespostrzeżony. Jakim cudem zdołał nie zbudzić bandyty? Aby dokonać tak wielu zmian w pomieszczeniu, musiał wydać chociaż najmniejszy dźwięk. Czyżby kraina niepokojących snów tak pochłonęła Kanalię, że przeoczył tak niecodzienne wydarzenie? Wydawało się to nieprawdopodobne. Życie nauczyło go, że nie zawsze można wszystko wiedzieć, a czasem nawet lepiej wiedzieć jak najmniej. Wzruszył ramionami, chociaż irytowało go, że ktoś miał czelność przebrać go w koszulę nocną. Przynajmniej zostawił nowe ubrania.
Podszedł do nich, natychmiastowo, zrzucając z siebie koszulę i szlafmycę. Odsłonił tym samym swoje nagie ciało. Już w ubraniach był nieatrakcyjny. Blada cera, pokryta wszędzie niewielkimi, brązowymi plamkami strasznie go postarzała, a nie przekroczył nawet trzydziestki. Queran zmierzył swoje ciało wzrokiem. Jego mięśnie, naznaczone licznymi bliznami, napięły się na samą myśl o klątwie. Pierdolony mag - pomyślał. Zawsze żałował, że zabił go tak szybko. Mógł wydusić z niego, jak pozbyć się tego przekleństwa. W końcu musiał być na to sposób. Którego nie znał żaden zielarz czy uzdrowiciel, którego znał. Potrzebował maga. Nie posiadał jednak środków, aby opuścić Ujście. Możliwe, że również by nie potrafił. Parszywe miasto było jego domem, zaś gang jego życiem. Nie potrafił w życiu nic innego od mordowania. Jego miejsce było tam, na dobre i na złe.
Skrzywił się. Podniósł karteczkę z ubrania, dostrzegając na niej jedynie jakieś bliżej nieokreślone znaczki. Zgniótł ją i cisnął w kąt. I tak nie potrafił jej przeczytać. Wcisnął szybko na siebie ubrania. Był zaskakująco dobrze dopasowane. Rękawiczki miał zamiar zatrzymać sobie na stałe, mogły mu się przydać. Reszta stroju będzie idealna do przechadzek po kryjówce. Na wypady potrzebna mu była zbroja, która zapewne kryła się gdzieś w piwnicy. Kanalia chwycił za broń i zakręcił nią parę młynków. Dobrze wyważona, niebanalnej jakości. Mężczyzna nie miał nigdy okazji dzierżyć takiego oręża. Wiedział jednak jak się nim posługiwać. Pachniał również jakoś inaczej. Jego nieprzyjemny odór mieszał się z korzennymi perfumami, łagodniejąc nieznacznie. Zawsze to coś.
Nie miał zamiaru sprawdzać, kto znajdował się na górze. Mogli to być równie dobrze orkowie jak i ktoś od Kali. Jeżeli była to druga grupa, w końcu do niego trafią. Co zaś się tyczy pierwszej - wolał, żeby nie trafili na klapę prowadzącą na dół. Wciąż trzymając broń w dłoni postanowił ukrócić sobie oczekiwanie i rozejrzeć się po pomieszczeniu. Zmian było sporo i warto było się z nimi zaznajomić przed przybyciem "kawalerii".

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

34
Zanim próg karczmy przekroczyła grupka opozycjonistów na czele z Lucją, zorientowali się o zniknięciu nowego członka ich ruchu oporu. Przystojny bard niesiony instynktami lub zawiłymi pobudkamizniknął w jednym z zakamarków, nim pozostali zdążyli zareagować na jego dziwne zachowanie. Nic dziwnego, że wzbudziło to nie tylko zastanowienie, ale również obawy wobec jego działania. Przez głowę nie jednego z pewnością przetoczyła się wizja wkupującego się w łaski mężczyzny przelewając krew zielonych i ratując niewinną dziewczynę, aby podstępem zdobyć informację na temat ich kryjówki. Nawet ludzie okazywali się spiskować przeciwko rodowym mieszkańcom Ujścia, aby wkupić się w łaski nowej władzy. Tylko przez głowę ognistowłosej nie przemknęła taka myśl. Ona mu zaufała. Gdyby dopuściła do siebie myśl, że Dandre jest szpiegiem, utraciłaby zupełnie wiarę w honor i piękno ludzkiej duszy.

Ktoś próbował coś powiedzieć. Zaprotestować. Zachęcić, aby ruszyć w poszukiwaniu ciemnowłosego grajka. Ona jedynie położyła palec wskazujący do swoich delikatnych ust, po czym wskazała ręką, aby spenetrowali wnętrze dawnej karczmy. Nawet gdyby każdy z nich był wytrenowanym złodziejem, nie łatwo byłoby im bezszelestnie przemieszczać się przez ruderę. Otwarcie drzwi spowodowało hałas, które od razu zaalarmował jedynego obecnego lokatora tego przybytku. Do uszu Querana doszły chwilę po tym skrzypnięcia starych desek, po których ktoś starał się jak najciszej poruszać. On jednak znajdował się w piwnicy i ten dźwięk jeszcze bardziej był potęgowany przez kamienne ściany. Odbijał się echem. Dla samego mężczyzny był to dobry znak. Kryjówka miała pewne cechy, które wzmagały ostrożność. Informowały o intruzach we wnętrzu. Takimi właśnie byli opozycjoniści, którzy mieli wesprzeć go w zadaniu.

Po sposobie poruszania się intruzów mógł stwierdzić, że nie była to raczej banda orków patrolujących okolicę. Nie poszukiwaliby go tak od razu tutaj, chyba że ten chędożony elf doniósł zielonym. Tylko wątpił, że Kali byłaby tak bezmyślna w wyborze osób do wykonywania zadań. Byli zbyt ostrożni na potężnych i uzbrojonych strażników miasta. Więc może to była banda goblinów. Im stereotypowo przypisywano zwinność i spryt. Tylko wszystko wskazywało, że była to albo ktoś od nich lub poszukiwacze. Ci ostatni byli grupami bezdomnych mieszkańców, którzy przeszukiwali opuszczone budynki w celu odnalezienia czegokolwiek cennego i miejsca do noclegu. Było ich sporo w górnej części Ujścia. Czasem chodzili stadami jak wygłodniałe hieny, innym razem były to pojedyncze osoby, które w ten sposób unikały zarówno ingerowania bezpośrednio w życie portu, jak i opresji ze strony obecnej władzy. Po głosach i hałasach kroków stwierdził, że znajduje się ich siedmiu. W tym przy najmniej jeden potężny, który mimo próby wydawał najwięcej łoskotu podczas przemieszczania się po drewnianej podłodze.
Ostatnio zmieniony 25 mar 2017, 21:52 przez Sylvius, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

35
Bard nie miał zamiaru przerywać ciszy, która dość szybko zapanowała pośród ich niewielkiej drużyny. Uważał, że na wszelkie rozmowy czas przyjdzie później, już po przejściu przez te wspaniałe kanały i po wykonaniu zadania. Szedł za Lwią Lilią, starając się stąpać w miarę cicho, podziwiając jednocześnie jej niesamowitą orientację w terenie. Dla niego już po paru chwilach wszystkie tunele zlały się w jeden i wiedział, że gdyby zostawili go teraz samego, to z pewnością nie odnalazłby drogi powrotnej do kryjówki opozycjonistów.
Zastanawiał się, czy Lucja naprawdę ma tak dobrą pamięć i naprawdę odnajduje się w tym labiryncie tuneli, czy może też rebelianci pooznaczali wcześniej odpowiednie korytarze? Z początku odrzucał tą myśl, szczególnie, że kobieta kazała im pogasić pochodnie i złapać się z ręce. Bez światła wypatrywanie ewentualnych znaków na ścianach stałoby się niemożliwe, chyba że kobieta potrafiła widzieć w ciemności, w co Dandre szczerze powątpiewał. Tak więc, drogą eliminacji, dochodził do wniosku, że Lucja po prostu WIE gdzie i jak ma iść, by dotrzeć do celu. Podziwiał taką znajomość terenu, a przede wszystkim jej pamięć, gdyż jemu trudno byłoby sobie nawet wyobrazić odnalezienie się w tym gąszczu podziemnych tuneli. Pod wieloma względami był czystym humanistą i taka orientacja w terenie czasem sprawiała mu lekki kłopot. Ale o tym sza! Nie mówić nikomu, bo cóż to za wędrowny artysta, który gubi drogę? Bogom dzięki za znaki i porządne trakty!


W pewnym momencie przerwano ciszę, dotychczas otulającą ich uszy jak aksamitny całun < och, jakże chciałoby się tak powiedzieć! Ciszy nie było, o nie! Przez cały czas towarzyszyło im pluskanie wody, roztrącanej ich ostrożnymi krokami i nieustanne kapanie. Dandre z początku zupełnie nie zwracał na to uwagi, będąc zbyt zaaferowanym ich zadaniem, jednak teraz powoli zaczynał to dostrzegać. I bynajmniej nie był z tego powodu zadowolony > ... Ktoś odezwał się, wyjaśniając im pokrótce cel misji. Bard słuchał, krzywiąc się lekko w kanałowych ciemnościach, gdy wspomniano o Queranie, wyciągającym informacje z twardych osobników. Cóż, członek gangu, spec od tortur i do tego ponoć szpetna Kanalia. Raczej nie był to typ człowieka, z którym Dandre potrafiłby nawiązać nić kontaktu. Na wzmiankę o tym, by nie podchodzili zbyt blisko kata, muzyk prychnął cicho. Nie lubił takich zaleceń. Człowieka tylko korci by je złamać, taka już jego przekorna natura. A Dandre w swej przekorze potrafił wspinać się na wyżyny, jeśli tylko wpadł w odpowiedni ku temu nastrój i natknął się na odpowiednie... zalecenie do pogwałcenia. Na pewno nie miał zamiaru stąpać na paluszkach dookoła jaśnie Kanalii i udawać, że go tam nie ma, o nie!
Pomaganie w organizacji bazy nie brzmiało zbyt fascynująco... Nie czuł się cieślą, ni stolarzem. Choć jeśli mógł jakoś pomóc tym stłoczonym w kanałach biedakom < na razie jeszcze siebie do nich nie zaliczał, wciąż czuł się... przejezdnym >, to postara się to zrobić. Mieczem, pieśnią, czy po prostu silnym ramieniem.

Kręcili się różnymi dziwnymi ścieżkami, których Dandre nie potrafiłby odtworzyć, nawet gdyby przechodził tu z nimi dziesięć razy. Wychwycił jedynie, iż przez jakiś czas szli prosto a później skręcili w lewo i prawo, docierając do wilgotniejszej części kanałów, z której chciał jak najszybciej się wydostać. Już wolał lochy i jaskinie...
Później zakręcili jakieś kółko... A muzyk zupełnie stracił orientacje i nawet nie próbował jej odzyskać, zdając się na Lucję.
Udało im się bezpiecznie dotrzeć do celu, nie natknęli się na żaden patrol. Gdy znalezli się pod schodami do góry, prowadzącymi do jakiejś klapy, Dandre uśmiechnął się szeroko i odetchnął głębiej. Wreszcie wyjście z tych cholernych kanałów! Romeo wyjrzał na zewnątrz, po czym odrzucił kamienną przykrywę i wyszedł na zewnątrz. Bard z ochotą pognał na górę za resztą. Myśl o orkach nie była nawet w połowie tak ważna, jak idea zaczerpnięcia świeżego powietrza i wydostania się na nieco bardziej otwarty teren.


Wspiął się po schodach i szybko wyszedł na zewnątrz, od razu rozglądając się dookoła. Stał w jakimś ślepym zaułku wieńczącym boczną uliczkę. Wychodziło tu sporo tylnych drzwi różnych lokali i kamienic, teraz w większości opuszczonych i zabitych deskami. Przez moment zastanawiał się, czy to kwestia okupacji, czy po prostu znaleźli się w jakiejś podupadłej jeszcze za czasów świetności miasta dzielnicy.
Kiwnął głową, posłyszawszy głos rudowłosej. Zmarszczył czoło, próbując dostrzec cel ich wędrówki, gdyż powątpiewał w to, że była nim jedna z tych zrujnowanych kamieniczek. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności i dopiero po krótkiej chwili dostrzegł starą, podupadłą karczmę. Uśmiechnął się półgębkiem. W takim właśnie miejscu wpadł na grupkę goblinów, z którymi podróżowała ta dziewczyna... Rennel. Miał nadzieję, że wszystko z nimi dobrze. Nie chciał, by ucierpieli przez jego głupią brawurę. Zaraz jednak ponownie opadły go wątpliwości.
Toć ta karczma nie była w ani trochę lepszej kondycji niż reszta okolicznej zabudowy i nie wyglądała na specjalnie bezpieczne miejsce. Łatwo podłożyć ogień, okiennice zostały zabite deskami, a wejść można było zapewne jedynie głównymi drzwiami... I ewentualnym przejściem od kuchni, jeśli ono także nie jest zabite deskami. Nie wydawało mu się to najlepszym punktem wypadowym.
Oparł dłoń na rękojeści miecza, powoli ruszając za Lwią Lilią, która szybko wybiła się do przodu i ruszyła do wejścia.


Chciał wejść do środka za śpiewaczką i jej ukochanym, jednak coś w jednym z bocznych zaułków przykuło jego uwagę na tyle, że odłączył się od grupy bez słowa i zaaferowany podążył w tamtą stronę. Zdawało mu się, że coś się poruszyło, pośród cieni i półcieni...
Coś tam błyszczy? Czyżby ostrze miecza, albo toporka jakiegoś zielonego oprawcy wyłapywało księżycowe światło? A może to jakaś błyskotka?
Ktoś tam leży? Jeśli tak, to niewinny, biedny, umęczony człowiek, czy zwykły trup?
A może po prostu postanowił rozejrzeć się trochę po okolicy, by znaleźć ewentualne drugie wejście do karczmy i upewnić się, że nikt nie czyha na nich ukryty w cieniach? Jeśli tak, to było to dość brawurowe i z pewnością nieco głupie wyjście, bo cóż zrobiłby sam jeden, gdyby natknął się na grupę orków? Nawet gdyby rozpłatał dwóch, czy trzech, to zaraz padłby pod natłokiem ich ciosów, bo jak to mówi znane przysłowie "nawet szermierz dupa, kiedy wrogów kupa". Właściwie sam nie wiedział, jaka myśl nim kierowała, jednak była na tyle silna, że musiał się jej podporządkować.
Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

36
Ciężko mu było w spokoju przyglądać się nowemu wnętrzu, gdy z góry dobiegały niepokojące odgłosy. Nieoliwione od lat drzwi przechyliły się z głośnym piskiem, który rozległ się echem po piwnicy. Włosy na rękach Kanalii stanęły dęba. Wmówił sobie, że to efekt chłodu bijącego z kamiennych ścian. Jedynie taka błahostka, w żadnym wypadku objaw lęku. Zamarł w bezruchu, mięśnie napięte niczym struny lutni. Wstrzymał oddech i wytężył słuch. Spróchniałe deski zaskrzypiały wściekle pod czyimś ciężarem. Jedna z osób odstawała wagą oraz umiejętnościami od reszty, wzniecając hałas który mógł zapewne rozejść się po całej karczmie.
Mężczyzna zaczął wyłapywać pojedyncze głosy. Potrafił rozróżnić ich ton, ale nie wyłapał żadnych słów. Ot, stłumiony dźwięk przebijający się przez drewnianą podłogę. Ze zwykłych dźwięków można jednak było się wiele dowiedzieć. Każde zdanie pochodziło z innych ust, zaś kolejne kroki stawiane były w różnych, oddalonych od siebie miejscach. Bandyta starał się rozpoznać każdą postać. Zrozumieć kim są i jak duże zagrożenie dla niego stanowią. Zaskakiwała go dysproporcja - kimże był ten osiłek? Potężna postura nie była często spotykana wśród mieszkańców, zwłaszcza w biedniejszych częściach miasta. Zielonych nie obchodził los ghetta. Każdy głodował, tracąc przy okazji na wadze. Ubywało tym samym sił oraz mięśni. Jedynie opozycja dawała radę wykarmić swych członków, chociaż i w ich szeregi wkradała się powoli desperacja. Zbawieniem byłoby przechwycenie zasobów jedzenia i sprowadzenie ich do ich kryjówki w kanałach. Stanowiło to cel numer jeden na liście priorytetów Querana.
Tymczasem doliczył się siedmiu osobników. Nie spodziewał się na górze nikogo więcej. Trudno mu byłoby uwierzyć, że ktoś, zważając na grasującą po ruderze kompanie, umiał się tam skradać. Liczba nie była jednak ważna. Kanalii nie robił różnicy jeden przeciwnik w tę czy we w tę. Zdecydowanie bardziej obchodziło go, kim właściwie oni byli. Budynku nie odwiedzał nikt od wielu miesięcy, zatem przybycie aż siedmiu osób zdawało się nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności.
Tych prawdopodobnych opcji było zaś jedynie kilka. Gangster wykreślił z tej listy patrol orków niemal od razu. Za mało ociężali, zbyt mało hałaśliwi. Co najwyżej jeden osobnik spełniał opis typowego orka, przynajmniej biorąc pod uwagę ciężar. Gobliny? Wciąż coś nie pasowało. Cała ta ostrożność, próby cichego przemieszczania się - po co gobliny miałaby się skradać? Nie, to nie mogli być Zieloni. Przynajmniej jeszcze nie.
Pozostały zatem dwie możliwości. Wygłodniali, zdesperowani bezdomni, którzy szukali noclegu, oraz jego długo wyczekiwana drużyna. Tymi pierwszymi jakoś niespecjalnie się zmartwił. Queran często przeklinał ich w duchu. Idioci wolą pałętać się po ulicach, głodować i wpieprzać gruz, niż zacząć tłuc tych cholernych orków. Psie syny. Mężczyzna odruchowo splunął na posadzkę, na samą myśl. Nie widział w nich jednak zagrożenia, przekonany że jest w stanie poradzić sobie z nawet większą grupą. Na swój własny, brutalny sposób. Kto wie, może nawet trafi się jakaś niezgorsza kobitka - na samą myśl uśmiechnął się pod nosem. Tego mu od dawna brakowało. Nie miał czasu nawet na małe co nieco. Z mniej lub bardziej opierającą się damą. Najpierw musiał rozprawić się z orkami i przywrócić dawny porządek.
Z drugiej strony, od kiedy wysłał do kryjówki irytującego elfa, minęło sporo czasu. Kanalia nie był pewien jak długo spał, ale orientacyjnie wkrótce do rudery powinny przybyć jego posiłki. Logicznym zdawałoby się, że to właśnie oni, robiąc przy tym niemały harmider, przekroczyli próg.
- Nie dowiem się, jeżeli nie sprawdzę - wzruszył ramionami sam do siebie i zaczął wspinać się w kierunku klapy w suficie. Wykluczył z listy podejrzanych Zielonych, zaś pozostałe grupy nie stanowiły dla niego żadnego zagrożenia. Poza tym, potrafił się skradać - chociaż daleko mu było do Żmii. Odrobina uwagi i nawet przestarzałe deski mogły reagować niczym miękki dywan w komnatach jakiejś księżniczki. Queran uchylił nieco klapę, rozglądając się wokół. Pomieszczenie zdawało się być puste, zatem prześlizgnął się na "powierzchnię". Wyciągnął broń i przemknął szybko w kierunku głównego pomieszczenia - tam, gdzie znajdowało się wejście. Wątpił, że zdołali się zbytnio oddalić. Starał się być zdecydowanie cichszym od intruzów, co znacznie go spowolniło. W końcu jednak dotarł do swego celu.
Sprawa tożsamości jego "gości" wyjaśniła się niemal natychmiast. Nie rozpoznał niemal żadnego z mężczyzn, jednak twarz oraz głos kobiety okazały się znajome. I wywoływały nieprzyjemny odruch.
Kanalia nonszalancko oparł się o framugę, a raczej jej resztki, i parsknął głośno, zwracając na siebie uwagę. Skrzyżował ręce na piersiach, omiatając gromadkę wzrokiem. Widok gangstera w takim wydaniu był raczej nietypowy i zdawał sobie sprawę. Czyste ubrania, zadbana fryzura - zdecydowanie nie pasował do opisów, jakie zapewne zaserwowała im Lwa Lilia. Gdyby nie paskudna rana "zdobiąca" jego twarz, mógłby uchodzić za inną osobę. Sam bandzior nie pamiętał siebie innego aniżeli ten wiecznie brudny, ohydny typ. W innym wydaniu mógłby nie rozpoznać siebie samego w lustrze.
- Kali ma niezłe poczucie humoru. Ze wszystkich dostępnych ludzi... - zaczął, odbijając się od framugi i zmierzając w kierunku Herenzy - Ze wszystkich ludzi przysłała Ciebie. Razem z bandą aktualnych kochanków, jak mniemam. Trochę ich sporo, nawet jak na Twoje standardy - skrzywił się patrząc na nią, co jakiś czas spoglądając na resztę. Nie kojarzył żadnej gęby, zapewne otrzymał pod komendę jakiś nowych rekrutów. I chociaż bardzo nie podobała mu się perspektywa współpracy z kobietą, nie mógł odmówić jej doświadczenia. Do tego potrafiła wywijać mieczem, zdecydowanie mogła być użyteczna. Co w żaden sposób nie było powstrzymać Kanalii od plucia jadem i wyrażania głośno swego niezadowolenia.
- Swoją drogą, nauczcie się chodzić trochę ciszej. Słychać was na całej ulicy, kurwa mać. Trochę dyskrecji. Tak, mówię głównie o Tobie - burknął w kierunku największego ze wszystkich obecnych. Machnął na nich ręką i zaczął powoli maszerować w kierunku klapy. Musiał ich jak najszybciej ściągnąć z widoku, nie potrzebował dodatkowej atencji skierowanej na ruderę.
- Zabawne, że Szefowa przysłała akurat Ciebie. Ledwo Cię zdjęli ze stryczka, a już musisz siekać orków. Ale nawet nie wiesz, jak się cieszę z twojej obecności - ostatnie zdanie wyrzucił siebie w jak najbardziej ironicznym tonie, jaki tylko potrafił z siebie wydobyć.
Spoiler:

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

37
Mężczyzna zakradł się do głównej sali, wywołując o wiele mniej hałasu niż pozostali przebywający w karczmie. Gdyby panowała tutaj zupełna cisza z pewnością usłyszeć można byłoby ciche skrzypnięcia starych desek, które miejscami były bardzo spróchniałe lub spuchnięte odchodziły od poziomu. Przy ferworze, który wprowadziła grupka opozycjonistów była to błahostka, której nikt nie zauważył. On zaś w oparł się o framugę drzwi i dał o sobie znać. Wszyscy zwrócili oczy w jego kierunku. Nie była to ekipa marzeń. Osoby, które raczej nie należały niegdyś do żadnego z gangów, działającego na terenie portu. Byli to ludzie, którzy wcielili się do ruchu oporu w czasie zaborów. Oczywiście prócz rudowłosej pięknej Lucji, która raczej wywoływała w mężczyźnie odruch złośliwości niż sympatii. Była właśnie tym czego on nie lubił w ludziach. Nie zmieniało to jednak faktu, że byli po tej samej stronie barykady, a była osobą użyteczną. Niekiedy bardziej niż niejeden mężczyzna, który z szałem machał mieczem, aby dostać po chwili pewny sztych w plecy od goblińskiego szpiega.

Od razu jednak spostrzegł rosłego brodatego mężczyznę, który odstawał od pozostałych. Przypominał rodowitego Uratai, który zupełnie przypadkiem znalazł się w centrum zielonej wojny. Miał założoną na swój zbudowany tors przyszywanicę. U boku zaś miał krótki miecz, którym z pewnością potrafił wyrządzić niemałe szkody przeciwnikowi. Choć nie nadawał się do walki w kanałach, ani nie pisana byłaby mu przyszłość szpiega, stanowił dobry nabytek dla podziemi. W jego towarzystwie można byłoby się czuć bezpieczniej, bo dałby radę sobie pewnie z kilkoma orkami. Dalej był jakiś chuderlawy chłopak, który wydawał się zupełnie zagubiony w starej ruderze. Z pewnością zupełnie by go zignorował, a wyśmiał go, gdyby nie zobaczył ognia w jego oczach, pod kurtyną niepewności. Ten dzieciak był tutaj ponieważ dużo stracił i chciał odegrać się na orkach. Nie był może bohaterem, ale nie takich tutaj potrzebowali. Wystarczyło czasem dobrze nakierować złość, aby osiągnąć potrzebny efekt. Nawet gdyby musiał ktoś przypłacić życiem. Dalej był niski przy kości mężczyzna o rudej czuprynie i nieokiełznanych bokobrodach, który trzymał w dłoniach kuszę. Gdy tylko usłyszał hałas ze strony Querana od razu zareagował, celując w niego swoją bronią. Na szczęście nie nacisnął spustu, bo gruby bełt leciałby w stronę Kanalii, aby wedrzeć się w jego jamę brzuszną. Nie nadawał się również zbytnio do ekipy, ale co mógł począć. Potrafił z pewnością w miarę strzelać z kuszy to i da się go jakoś wykorzystać. Wtedy też jego wzrok padł na kobietę w skórzanym profilowanym kirysie, który podkreślał jej smukłą sylwetkę i wydatne piersi. Najemniczka, która z pewnością była dobrym nabytkiem dla ruchu oporu. Wyczuł, że pierwiastek żeński stanowi jedynie jej atut wizualny, ale pod tym wdziękiem kryje się zwinność i siła. Jako jedyna z pozostałych spojrzała na ganstera z pewną pogardą. Może to przez wcześniejsze opowieści Lwiej Lilii, aby nie lubiła ironii, którą kipiały wypowiedzi nowego gospodarza „Zbitej amfory”.

- Jestem równie zadowolona jak Ty. Miejmy nadzieję, że ta opowieść nie skończy się tak jak Piękna i Bestia – powiedziała zupełnie swobodnie kierując się ku niemu z tą swoją typową nonszalancją. Była połączeniem kobiecości z buntowniczą dzikością.

Odniosła się właśnie do opowieści o wysokoelfickiej arystokratce, która została sprzedana przez ojca królowi spod gór Daugon. Ten człowiek był objęty niezwykłą formą klątwy likantropii i na zawsze przybrał postać wilkołaka. Potrafił jednak się kontrolować i zachowywał się jak bogacz, choć wyglądał jak potwór. Ujawniał się jej tylko niekiedy tak, aby go nie widziała. Dziewczyna zakochała się w nim. On jednak ukrywał przed nią swoją tajemnicę. Gdy któregoś razu zdecydował się jej pokazać w swojej postaci ona zabiła go jednym pewnym pchnięciem noża. Wtedy wilkołak przemienił się w urodziwego mężczyznę. Ona zaś dopiero wtedy zrozumiała, że zabiła swojego ukochanego. Do końca życia spędziła samotne dnie w ukrytym zamku na szczycie gór, sprzątając domostwa i doglądając jego grobu. Baśń powstała na bazie legendy o prawdziwym władcy, który posiadł medalion opanowujący bestię w nim, ale pozostawiając go na zawsze w potwornej formie.

- A ty jak zawsze sam, ale nie ma się czego dziwić. To nie klątwa odstrasza twoje potencjalne kochanki, ale paskudny charakter. Poza tym cóż to za nowy wizerunek? Gdybym spotkała Cię teraz szwendającego się po Dolnym Mieście zupełnie bym Cię nie poznała. Nawet bym zawiesiła oko na Tobie… do czasu aż byś obrócił się i ukazał swoje oblicze.


Kobieta jak zawsze była ostra jak róża. Wyglądała na bardzo uroczą kobietę, a jej rdzawe włosy dodawały jej niezwykłego uroku. Z drugiej strony temperament miała dorównujący gansterowi. Miało to swoje zalety. Gdyby była tylko tą wzniosłą i metafizyczną bardką, byłaby mdła i jeszcze bardziej nie potrafiłby znieść jej towarzystwa. Ta jej aktywna dynamiczna postawa dodawała pewnego animuszu. Można było z nią rywalizować dla samej zabawy.

- A więc to on – wymknęło się z ust młodzieńca, który zbliżył się właśnie do osiłka, jakby szukał w nim wsparcia.

Wtedy też kryminalista zamierzał odwrócić się i udać w kierunku klapy, znajdującej się w niewielkim magazynie. Gdyby nie osoba, która stanęła na jego drodze. W równie arogancki sposób opierająca się o ścianę i wpatrująca się w niego z oczekiwaniem. Nie zauważył go wcześniej. Był to Romeusz. Ten kochanek i przydupas Herenzy, który wydawał się jeszcze bardziej denerwujący niż ona. Był jednak równie przydatny jak ona. Był doskonałym skrytobójcą, który zawsze był zaopatrzony w kilkanaście krótkich ostrzy i kuszę. W tym swoim skórzanym ciemnobrunatnym wdzianku doskonale wtapiał się w ciemności. To właśnie ten odcień doskonale pozwalał mu zlać się z mrokiem pomieszczeń. Czysta czerń zbyt bardzo odznaczała się na tle szarości nocy. Nic dziwnego że go nie usłyszał. Był o wiele zwinniejszy od niego, a poza tym z pewnością miał szczęście.

- A mnie to już nie przywitasz? – zakpił z niego po czym dodał z tym samym jadem, którym potrafił pluć jego rozmówca – Tylko bez zbędnych całusów. Powiedz mi lepiej co my mamy zrobić z tego syfu. Przekazano nam, że mamy Ci pomóc zorganizować bazę wypadową, a nie budować ją od początku.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

38
Grupa, którą dostał pod "opiekę" z pewnością była specyficzna. Wyglądało to jakby Romeuszowi i Herenzie podrzucono przypadkowy zlepek ludzi, pierwszych z brzegu nowicjuszy, którzy nie mieli lepszego zajęcia. Za dawnych czasów Kanalia otrzymałby do pomocy weteranów. Lecz wszystko się zmieniło, ewidentnie na gorsze. Mimo to, ku własnemu zaskoczeniu, ucieszył się. Po raz pierwszy od dawien dawna. Sama Lwa Lilia oraz jej kochanek numer jeden zawsze dostarczali sporo rozrywki, pomimo szczerej nienawiści jaką bandyta ich darzył. Wszelakie docinki potrafiły poprawić mu humor. Co zaś się tyczyło reszty? No cóż, Kanalia szybko wyrobił sobie zdanie o nowych kompanach.
Pierwsze wrażenie jakie na nim wywarli, nie było najlepsze. Wręcz przeciwnie, udało im się jedynie rozbawić Querana. Parę osób zasłużyło na nowe przydomki, jedni wyglądem, inni zachowaniem, a jeszcze inni niczym specjalnym. Miał zamiar ich używać zamiast prawdziwych imion - te kompletnie go nie obchodziły i nawet nie chciał ich znać.
Na pierwszy ogień poszedł grubasek z kuszą. Na usta Kanalii cisnęło się wiele epitetów. Przypominał bardziej karykaturę opozycjonisty. W żadnym aspekcie nie przypominał prawdziwego bojownika. Gruby i niski, z pozoru stanowił większe obciążenie dla drużyny, aniżeli jakąkolwiek pomoc. Ratowała go jedynie kusza - narzędzie niezwykle użyteczne, potrafiące przebić pancerz i przy celnym strzale obalić nawet orka.
- Uważaj z tą kuszą, Krasnalu. Jeszcze kogoś postrzelisz. A przy okazji, zapuść brodę. Z tym wzrostem i imponującym brzuszkiem wyglądasz śmiesznie. Z zarostem będziesz mógł wmawiać ludziom, że jesteś całkiem wysokim krasnoludem - rzucił w jego kierunku. Oszczędzając mu poważniejszych uwag, przesunął swój wzrok na kobietę. Ciekawe kształty wywołały u niego niesmaczny uśmiech, który jedynie uwydatnił jego paskudną ranę. Aż szkoda, że znajdowała się pod protektoratem Kali. Gangster z miłą chęcią dopadłby ją gdzieś sam na sam. A gdzie - to już nie robiło mu różnicy.
-Oj, już daruj sobie to spojrzenie, Ciziu. Akurat w tym nie musisz naśladować Herenzy - faktycznie, dostrzegał między kobietami sporo podobieństw. Obie zdawały się być całkiem zaprawione w boju, o podobnych zresztą osobowościach. No, być może Cizia miała mniej kochanków. Ale i to dało się nadrobić.
Uwagi Lwiej Lilii nie umknęły jego słuchowi. Skrzyżował ręce na piersi i parsknął cicho. Nawet go to nie zabolało. Wiem, że stać Cię na więcej - pomyślał jedynie. Dobrze wiedział, że był to jedynie początek. Cięty humor mógł stanowić jedyną jej cechę, którą tolerował. Sam rzadko potrafił utrzymać język za zębami. Ostatnie słowo musiało należeć do niego.
-Nie bądź dla siebie taka surowa, misiu. Wciąż sporo brakuje Ci do Bestii, chociaż każdego dnia robisz spory krok w tą stronę. Zrób coś z tymi zmarszczkami, coraz ich więcej. Tylko patrzeć jak zaczniesz siwieć - na jego ustach wciąż tańczył ten sam, nonszalancki uśmiech -I daj spokój, nawet jakbym Cię dźgnął to raczej bym się tym nie zmartwił na tyle, żeby zamieszkać gdzieś na kompletnym zadupiu - wzruszył ramionami, zupełnie jakby mówił poważnie. Zdradzały go jedynie przeraźliwie wygięte usta, zdeformowane przez niezabliźnioną ranę.
-Sam, od razu sam. Była tu wcześniej Żmija. A ty jak zwykle szukasz dziury w całym. Moje, jak to nazywasz, potencjalne kochanki w większości przypadków lądują na sianie, czasem na podłodze, rzadziej na łóżku. Są wolniejsze i słabsze, to wyklucza jakiekolwiek komplikacje. I doskonale wiem, że gdyby nie twoja duma, sama być chętnie wskoczyła mi na kolana! - parsknął. Mijało się to sporo z prawdą, ale nie musiał być szczery. Chciał tylko podirytować kobietę. Dając jej chwilę na przetrawienie tego co powiedział oraz wymyślenie jakiejś riposty, przeskoczył wzrokiem na chuderlawego młodzieńca. Dokładnie w momencie, gdy usłyszał - zapewne nieumyślnie wypowiedziane tak głośno - słowa "A więc to on".
- Brawo, Bystrzaku! Cóż za dedukcja, cóż za spostrzegawczość! Gdyby nie ta cała okupacja, od razu załatwiłbym Ci miejsce na Uniwersytecie w Oros. Zrobiłbyś prawdziwą furorę - parsknął całkiem głośno, obracając się na pięcie. Obecność Romeusza była niemałym zaskoczeniem. Skubaniec potrafi się skradać - przemknęło przez głowę Querana. Kolejna użyteczna postać. Z tej zbitki wszelakich talentów dało się coś zrobić. Wystarczyło dobrze zaplanować każdą akcję, a można było każdego jakoś wykorzystać.
- Dla Ciebie mam specjalne powitanie - rzucił w rozbawionym tonie, zginając prawą dłoń w pięść. Następnie, w uniwersalnym geście przyjaźni, wystawił środkowy palec niemalże wpychając mu tak ustawioną rękę w twarz - A o całusy i tak będziesz się jeszcze dopraszał, jak twoją kobietę zmorzy sen.
Ruszył w kierunku klapy. Nie oglądał się za siebie, spodziewał się jednak , że parę osób spróbuje szeptania kilku nieprzychylnych komentarzy. Nie zatrzymując się nawet na moment, postanowił w końcu odpowiedzieć na zadane mu pytanie.
- Mała zmiana planów. Większość roboty odwaliłem za was. Moglibyśmy w jakiś sposób zabezpieczyć tą podłogę, deski wydają się mierne. Ale to nic naglącego - pchnął klapę, otwierając ją na oścież -Wskakiwać. Sami zobaczycie, co dla was przygotowałem - poczekał aż cała gromadka przeciśnie się przez otwór i znajdzie na dole. Dopiero wtedy sam zsunął się na dół, zamykając za sobą klapę.
- Witam w naszym nowym domu. Kryjówce, bazie, co tam sobie chcecie. Rozgośćcie się. Nie ty... Góro Mięcha - rzucił, wskazując na największego osobnika. Fatalny pseudonim nie mógł się przyjąć - Ty łap za piłę i pozbądź się tej kraty. A dorośli w międzyczasie sobie pogadają - mruknął. Na stół rzucił książkę z mapami miasta, po czym umieścił swój zadek na krześle. Odetchnął cicho, czekając aż reszta podąży za jego przykładem. Mówiąc "reszta", chodziło oczywiście o Herenzę i Romeusza. Tylko ich słowo mogło mieć jakikolwiek wpływ na jego decyzje. Bądź co bądź, znali się trochę na rzeczy.
- Sprawa wygląda tak. Mamy trzy zadania. Po pierwsze, najważniejsze, napad na karawanę. Logistyka orków. Przechwycić, lub w razie potrzeby zniszczyć. Ścieżka za kratą, którą piłuje Wielkolud, zapewne prowadzi na zewnątrz. W tej książce są mapy podziemnych tuneli. Możecie sobie poczytać. Są póki co jakieś pytania? I mam nadzieję, że nie wysłaliście żadnego gamonia na rozeznanie okolicy. Będę musiał się po niego cofnąć - burknął, jakby niezadowolony z takiej możliwości. Chciał jak najszybciej przejść do działania.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

39
Pojawienie się Querana wprowadziło wśród nowych członków ruchu oporu nie małe zamieszanie. Lucja ani Romeo nie poczuli się urażeni jego docinkami. Byli przyzwyczajeni do jego nieprzyjemnego charakteru. Zresztą mieli na tyle wysokie mniemanie o sobie, że nawet szczere słowa, mogłyby się od nich odbić echem. Nie byli jednak z zachowania jak gburowaci arystokraci lecz uduchowieni bohaterowie z nierealnych powieści. Chwilami można byłoby się zastanowić, czy nie są tylko fikcja literacką. Zarówno ich wzniosłe czyny pełne fartu, jak i stosunek do świata nie pasowały do obecnych realiów panujących w Ujściu. Queran nawet nie wiedział skąd się wzięła w tym całym zamieszaniu Herenza. Ponoć była dobrą znajomą Kali. Nie można było oczywiście mówić o przyjaciołach przywódczyni gangu, bo ona takowych nie posiadała. Bycie dobrą znajomą było już nie lada wyczynem. Pogłoski mówią, że wszystkie skradzione cenne przedmioty były zasługą Lwiej Lilii. Ona jednak nigdy nie robiła wrażenia złodziejki, a raczej buntowniczki, która za dużo głosiła wzniosłych haseł.

Inaczej jednak miało się wobec świeżych w organizacji. Ostre docinki zadziałały na nich pobudzająco lub hamująco. Grubas miał zamiar coś warknąć na jego niepochlebne słowa, aż jego palec mocniej zacisnął się na dźwigni zwalniającej bełt kuszy. Na szczęście powstrzymał się i nawet nie powiedział słowa. Patrzył jednak spod byka na Kanalię i splunął przed siebie. Był to gest pogardy, albo odganiał nieszczęście, które mogło towarzyszyć im od tej pory. Wojownicza dziewczyna również nic nie powiedziała na jego zaczepkę. Było to chyba bardziej sensowne, niż strzępienie języka nadaremno. Nie osiągnęła by nic sensownego, gdyby teraz rzuciła się słowotokiem przekleństw i bluzg. Gdy jednak kierowała się ku klapie i mijała bandytę, uderzyła go barkiem, aż się zachwiał. Przyznać trzeba było, że miała dużo siły. I mogłaby być bardo przydatna. Młody chłopak, który został wykpiony przez niego zaś tylko zrobił się ponury i nawet unikał wzroku Querana. Nie przywykł do takiego traktowania wobec osób, które miały być jego towarzyszem broni. Zresztą nie miał nigdy powodów, żeby walczyć tak jak teraz.

- Słyszałam też drugą wersję tej historii, która wydawała mi się bardziej realna. To nie Piękna zabiła Bestię, lecz Bestia pożarła Piękną. W takim scenariuszu mogę być nawet siwa i pomarszczona. Obym tylko nie dostała niestrawności – zakończyła temat, chcąc równie uparcie powiedzieć swoje ostatnie słowo. Pod tym względem byli podobni i wręcz rywalizowali. Gdyby darzyli się większą sympatią może by nawet prowadzili tablice z punktami – I nie łudź się za nadto. Najbliższe co mogłoby nas połączyć to nie będzie twój miecz ze spodni, tylko mój sztylet na twojej krtani.

- Całusy śmierci – powiedział Romeo lirycznie zmysłowym głosem, jakby zaczynał recytować jakiś wiersz i skierował się do piwnicy, w której czekała na wszystkich niemała niespodzianka.

Po obrazie, który zastali na górze, była to niezwykła odmiana. Najbardziej jednak zaskoczona była para kochanków, która nie spodziewałaby się takiego porządku w kryjówce po ich nowym współpracowniku. Wszystko było tutaj w dobrym stanie. Przygotowane do użytku. Okrągły stół stanowił teraz doskonałe miejsce, aby toczyć obrady. Właśnie do niego skierowali swoje pierwsze kroki. W tym czasie pozostali rozpierzchli się na pozostałą część piwnicy.

- No, no, no. To dobre miejsce, aby zacząć snuć plany wyzwolenia Ujścia – stwierdziła pochlebnie Lucja, która właśnie zajęła jedno z miejsc przy ławie.

- Mieliśmy przybyć tutaj, abyś przekazał nam konkretne wytyczne. Nie zostaliśmy poinformowani o konkretnych zadaniach, które nas czekają. Powiedziano nam tylko, żebyśmy pomogli Ci zorganizować kryjówkę. Jak widać baza jest gotowa. Muszę Cię pierwszy raz w życiu pochwalić, że to się Ci udało.

- I chyba ostatnie co się mu udało – dodała uszczypliwie kobieta

- Niezależnie jakie łączą nas bliskie stosunki, musimy razem współpracować. Nawet wbrew twojemu paskudnemu oddechowi. Powiedziałeś dopiero po pierwsze. Gdzie pozostałe zadania?

- Jeden z naszych ludzi opuścił nas w ważnej sprawie. Nie gamoń tylko kochanek – uśmiechnęła się złośliwie – Kochanek nie ofiara gwałtu.

- Daj już spokój. Nie musisz mu dorzucać więcej do jego okropnego życia. Kiedy czytałaś Dzwonnika z Nowego Holar było w tobie więcej współczucia.

Pogawędkę między trójką przerwał barbarzyńca, który zbliżył się znacząco do Querana i zupełnie nie przeszkadzał mu jego wyziewy z jamy ustnej. Nawet się nie skrzywił. Jego duży palec wskazujący dźgnął w pierś bandytę. Był wyrośnięty i z pewnością jednym chwytem potrafiłby skręcić mu kark, jak małemu pisklakowi.

- Licz się ze słowami. Jeżeli nie masz w sobie krzty męskości, to nie ukrywaj swojej pederastii pod głupimi tekstami. Nie zauważyłem, żebyśmy byli kolegami. Pracuję dla Kali nie dla Ciebie więc licz sobie na słowa. Jak dorośniesz i nie będzie trzeba ci zmieniać pieluch, będziesz mógł mówić do mnie na Ty, a teraz zwracaj się trochę grzeczniej. Przetnę te kraty tylko dlatego, że też chcę móc stąd uciec w razie czego. I stul pysk jak cię ładnie ktoś prosi. – odszedł nie słuchając dalej słów nowego gospodarza Zbitej amfory.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

40
Kanalia dostrzegł przeróżne, skrajne reakcje jego nowych towarzyszy. Szybko zrozumiał, że nie miał do czynienia z gangsterami, wyrzutkami z ulicy. Nie, to byli po prostu opozycjoniści. Kierowani moralnością, wrażliwością, pragnieniem wolności dołączyli do Kali. Nie mieli jednak żadnych powiązań z dawnymi czasami. Queran uznał, że być może powinien czasem ugryźć się w język. Zawsze znajdował sposób, aby mimochodem podkreślić swoją paskudną osobowość. Czasem nie było sensu emanować nią aż tak wyraźnie. Oczywiście tak proste przyznanie się do błędu było w jego przypadku niemożliwie. Wytłumaczył to sam sobie w dosyć pokrętny sposób. Ot, banda nadwrażliwych gamoni nie zna się na żartach.
- Skąd u Ciebie taka agresja? Ciągle tylko o zabijaniu i pożeraniu. A to podobno ja jestem brutalem. Może Tobie Kali powinna zlecić odwalanie brudnej roboty w naszej prześlicznej sali tortur, a ja w tym czasie będę odśpiewywał jakieś... serenady, czy co ty tam robisz - wzruszył ramionami, lecz jako twarz zdobił, lub może raczej szpecił, szeroki uśmiech. Akurat kobiecie nie musiał szczędzić docinek, zdawała się kompletnie na nie obojętna. Wolał użerać się z nią przez cały dzień niż męczyć się w kompletnej ciszy z bandą obrażonych rekrutów.
- Jeszcze nigdy nie ubiłem nikogo całusem. No, chociaż nigdy nie próbowałem. Jak dojdzie co do czego, masz zapewnione pierwsze miejsce w eksperymentach - rzucił do Romeusza. Kolejna ofiara jego, często kiepskich i niesmacznych, dowcipów.
Siedząc przy stole, wsłuchał się w słowa dwójki kochanków, kręcąc przy okazji leniwie nożem w dłoni. Ostrze tańczyło, zaś jego wzrok, przyzwyczajając się do półmroku skakał pomiędzy Romeuszem i Herenzą. Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę jedynie z ich zdaniem musiał się liczyć. Równocześnie, wystarczyło jedynie sprawić, że wspomniana dwójka zgodzi się na jego plan. Reszta opozycjonistów zdawała się odczuwać pewien respekt, zwłaszcza względem Lwiej Lilii. Nie było to dla niego niczym nowym. Skrytobójca rozsiewał wokół siebie aurę tajemniczości i zwodniczości, Lucja czystości i prawości, sam Queran - no cóż, obrzydzenia i zepsucia. W razie konfliktu, oczywistym było którą stronę wybrałaby zdecydowana większość. Kanalia nie potrzebował jednak respektu. Jedynie rąk do pracy.
- Mam na koncie kilka osiągnięć. Na przykład całkiem niedawno poszatkowałem jakiegoś zdrajcę. Skubany twardy był, wytrzymał całe dwa dni. Później utrzymałem go przy życiu jakieś trzy dni, żeby zdechł w niewyobrażalnych mękach. Moim skromnym zdaniem całkiem imponujące - rzucił i wzruszył ramionami - Nie ważne, dopóki nie muszę go szukać, to kompletnie nic nie obchodzi mnie ten twój kochanek, nie gamoń, nie ofiara gwałtu. Chociaż przy odrobinie pecha dopadną go zieloni i szybko przerodzi się w martwego kochanka, gamonia co dał się dopaść zielonym, ofiarę brutalnego gwałtu. I dziękuję za twoje współczucie Romeuszu, doprawdy wzruszyły mnie twoje słowa... - jego dalsze komentarze przerwał gigant. Queran wysłuchał go spokojnie, nawet nie drgnął. Facet zaimponował mu, nie cofając się przed jego oddechem. To zdarzało się niezwykle rzadko. Poczekał aż skończy mówić, po czym wbił nóż w drewniany stół. Kompletnie nie przejął się jego słowami, lecz - jak zawsze - miał kilka uwag.
- Jaki wrażliwy chłopiec, kto by pomyślał. Ale myślę, że to dobry moment, aby coś sobie wyjaśnić - zaczął głośno, tak aby usłyszał go nawet piłujący wielkolud - Tutaj, w terenie, ja stanowię słowo Kali. No, ja oraz nasza nieszczęsna parka - machnął od niechcenia ręką w kierunku skrytobójcy i jego kochanki - Nie chcę waszego szacunku, tak naprawdę potrzebuję jedynie waszych oczu, uszu, waszych rąk i nóg, waszych umiejętności... oraz zaskakująco waszych mózgów. Bezmyślni sojusznicy to gówno warci sojusznicy. Widzę, że żadne z was nie odczuwa przynależności do gangu Kali. Wy należycie do opozycji, prowadzonej przez Kali. Zatem dobrze, będę was traktował nie jako moich towarzyszy, lecz jako wspólników. Postawmy sobie kilka zasad jasno. Nie bójcie się otworzyć pyska, żeby wyrazić swoje zdanie, tak jak zrobił to Wielkolud. W najgorszym wypadku oleję wasze chuja warte uwagi, w najlepszym wydusicie z siebie coś wartościowego. Ostatnie słowo należy do mnie, Herenzy i Romeusza. Tak wygląda nasza struktura na tą misję. Wy jesteście posłuszni, a ja w zamian oszczędzę wam niepotrzebnego pierdolenia, skoro wolicie maszerować w ciszy. Mam nadzieję, że każdy zrozumiał. Powtarzać się nie będę - niemalże warknął, wyrzucając z siebie ostatnie zdanie. Mina mu zaskakująco spoważniała. Wyrwał nóż ze stołu, wpychając go na odpowiednie miejsce przy pasie.
- Kontynuując... - westchnął i przetarł oczy - Mamy trzy zadania. Pierwsze, już wspomniane. Po drugie, ten debil, Saren dał się kurwa złapać. Zakładam, że nauczyli się na twoim przykładzie - spojrzał na Herenzę kątem oka - Nie będzie publicznej egzekucji. Trzymają go w lochach i podobno dopiero zaczęli proces tortur. Zieloni są za głupi, żeby coś z niego wyciągnąć. W jego wypadku są dwie możliwości, albo obiją go za słabo i go uwolnimy, albo obiją go za mocno i już nie zdążymy nic zrobić. Tak czy siak, raczej nie puści pary. Mamy zatem trochę czasu, priorytetem jest dostawa. No i jest jeszcze numer trzy, Żmija chce, żebyśmy zapieprzyli plan patroli z posterunku na rynku. Nie wiem na ile dobrze jest strzeżony ten budynek. Być może Romeusz będzie w stanie sam się tym zająć. Lochy i dostawa jednak z pewnością wymagają większej grupy uderzeniowej. Skupmy się na tych celach najpierw - rozejrzał się po twarzach, jakby szukając potwierdzenia, że każdy zrozumiał każde jego słowo.
- Jeżeli chcecie wyrzucić w moim kierunku jakieś swoje żale, zadać pytania, powyzywać moją cudowną osobę, posłuchać bajeczek z Ujścia, zapytać "co do chuja mam z twarzą", cokolwiek sobie wymyślicie - to słucham. Mamy czas, dopóki kraty pozostają nieprzecięte. A jak nie, to róbta co chceta

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

41
Siedzieli przy stole decydując o najbliższych posunięciach, a atmosfera ciągle była lekko zbyt gorąca. I choć wszystkie złośliwości pozostawały na poziomie żartów, to kryły się za nimi prawdziwe niesnaski, dzielące owych ludzi. Łączyła ich jednak wspólna sprawa. Wolność i życie były o wiele wyższymi wartościami niż różnice charakterów. Brutalne obycie Kanalii, również przejawiające się w słowach, mimo wszystko nienajlepiej wpływało na relacje między nowoprzyjętymi opozycjonistami. Nic dziwnego więc, że znalazł się jeden wyrostek, który zamierzał ostro zareagować na ciągłe docinki i przytyki ze strony gospodarza kryjówki. Warknął jak prawdziwy odyniec z dzikich puszczy północy. Ktoś inny z pewnością skuliłby się w sobie widząc nad sobą osobę takiej postury. Nie ten osobisty kat Bogobojnej. Choć z pewnością w jego głowie nie ostało się do bez żadnych przemyśleń.

Wielkolud nic więcej nie powiedział. Wrócił do swojego zadania i trzymając w ręce brzeszczot przepiłowywał kraty, które oddzielały ich od kanałów. Dźwięk piły ocierającej się o żelazo było nieprzyjemne i trochę przeszkadzał w ich rozmowie, ale musieli to znieść. Otwarcie podziemnego połączenia z Dolnym Miastem mogłoby być kluczowym elementem, aby traktować ich kryjówkę jako logiczny punkt. Nie tylko mogliby uciec w wypadku wykrycia, ale również mieliby ułatwione przemieszczanie się między ważnymi punktami Ujścia. Sam Kanalia znał wiele sekretów, które skrywały podziemne labirynty. Nic dziwnego więc, że dla każdego był to główny element dobrego punktu wypadowego. Bez tego byliby w samozastawionej pułapce, która wcześniej czy później zostałaby wykorzystana przez zielonych. Choćby przez kręcenie się dookoła karczmy ich ludzi. Teraz zaś nie będą musieli nawet wychodzić przez ruderę. Będą musieli tylko określić dobre ścieżki w kanałach i nauczyć z nich korzystać świeżych opozycjonistów. Lucja i Romeusz z pewnością znają sekrety podziemi portu.

- Twoje potencjalne partnerki z pewnością umierały jeszcze przed całusem. Wystarczyło, że zbliżyłeś swoją paskudną twarz zbyt blisko – rzucił ostatnim przekąsem skrytobójca, przechodząc w końcu do dyskusji na temat działań ruchu oporu. Choć trzeba było mu przyznać, że była to dość trafna uszczypliwość. Mało kto potrafił wytrzymać oddech Kanali. O przyzwyczajeniu do jego odoru nie było mowy.

Reszta ekipy nie skomentowała słów Querana, ale przeszła do swoich zajęć. Grubas odstawił swoją kuszę i zaczął przebierać w owocach. Jego wzrok szczególnie padł na sprzęt do produkcji bimbru. W jego głowie pojawił się pomysł, o którym zamierzał powiedzieć bardzce. Mianowicie zamierzał wykorzystać zestaw i przyrządzić jakiś trunek własnej roboty. Był wcześniej barmanem, prowadzącym jedną z karczm w okolicach miasta. Gdy nadchodził atak ze strony baronii Varuel, uciekł do stolicy prowincji i został po dziś dzień w jej murach.

- Brakuje jeszcze Sarena w sidłach zielonych. Trzeba mu pomóc. Nie chodzi tylko o to, że może wygadać nasze tajemnice. Jego śmierć będzie krytyczna dla nas. Był szefem jednego z gangów. Dobrze wiesz, że wraz z nim padną ich morale. Z drugiej strony, wyciągnięcie ich z więzienia będzie dla nas dobrym sposobem przechylenia szali na naszą stronę.

- Dałoby radę może załatwić to po ciuchy i bezpiecznie, a przy tym utrzeć nieźle nosa Zielonym, ale jest to mało prawdopodobny pomysł. Słyszałem kiedyś, że znajdują się tam połączenia z pozostałą częścią podziemi, ale dawno zostały zapomniane. Bez dokładnych planów mielibyśmy plan numer B. Ten, który nazwałbym Brutalnym. Brutalnym rozwiązaniem dla nas. Musieli byśmy dać się złapać i zamknąć w lochach. Musiałby to być ktoś znany. Lucja już raz była w ich sidłach. Teraz by z pewnością od razu ją zabili i powiesili na murach. Ale ty Kanalia nadawałbyś się na mięso dla ich eksperymentatorów. Razem zrobimy wystarczające zamieszanie, aby wyjść z gniazda szerszeni.

- Masz rację. Trzeba nam jedzenia. Jest pełno sierot w naszej enklawie, zamkniętej przed zielonymi części Dolnego Miasta, która głoduje. Zmieniamy się w dzikie zwierzęta, które nawet walczą o chleb między sobą zamiast pomagać sobie. Potrzebna byłaby większa grupa. Trzeba odbić dostawę. Zniszczenie nie jest rozwiązaniem.

- Co do dokumentów. Wolałbym mieć towarzystwo. To jednak może poczekać. Nie śpieszy nam się, aż tak. Ustaliliśmy chyba priorytety. Ja bym podzielił nasze siły na dwie drużyny. I zostawił tutaj kogoś. Kryjówka nie może być zupełnie pusta. I trzeba dobrze zabezpieczyć oba wyjścia. Wymyśleć sposób informowania, że to my, a nie patrol orków.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

42
Mężczyzna zastukał nerwowo palcami stół, pozwalając sobie na chwilę milczenia. Dźwięk piłowanej kraty niemalże zagłuszał jego własne myśli. Ciężko się w takich warunkach dyskutowało, ale przejście należało odblokować. W międzyczasie Herenza i Romeusz wytoczyli kilka solidnych argumentów, których wcześniej nie rozważył. Z początku planował zając się zadaniami po kolei, jedno po drugim, lecz priorytety szybko ulegały zmianie. Uwolnienie Sarena skoczyło w górę w rankingu, niemalże zrównując się z przejęciem dostaw. Kanalia nigdy nie był nazbyt empatyczną osobą. Jego czyjakolwiek śmierć w żaden sposób nie demotywowała. W jego mniemaniu każdą osobę można było zastąpić. Nie znaczyło to, że nie pojmował pojęcia morale. Rozumiał, że emocje w różny sposób oddziaływały na różnych ludzi. Śmierć kogoś takiego jak Saren mogła z łatwością pchnąć jego podwładnych na skraj desperacji. Sytuacja w Ujściu była fatalna i bez tego. Każda, nawet najdrobniejsza porażka była cegiełką dokładaną do muru emocji. Każdy miał swój limit. Po jego przekroczeniu ciężko było powrócić do normalności. Queran, chociaż zdawał sobie z tego sprawę, często o tym zapominał. Jego emocje od wielu miesięcy ograniczały się do gniewu oraz znużenia, co było widać w jego zachowaniu. Mimo to, ani przez jeden moment nie znalazł się na skraju załamania. Być może wiele okazji na wyładowanie gniewu na Zielonych trzymało go z dala od szaleństwa.
- Zastanawia mnie, jak ten pajac dał się złapać. Dziwię się, że tych jego Czerwonych Ostrzy jeszcze nie pokusiło, żeby szturmem wziąć to więzienie. Możliwe, że Kali przydzieliła im inne zadania, żeby nie zrobili czegoś głupiego. Zamiast tego, my musimy odegrać rolę kretynów i wpakować się w sam środek tego burdelu - burknął. Dobrze wiedział, że to najlepsza opcja. Oni mogli załatwić to bez zbędnych ofiar. Kanalii jednak nie uśmiechało się pojmanie przez Zielonych. Najpierw jednak należało obmyślić szczegółowy plan.
- Macie trochę racji. Proponuję zrobić tak. B... Młody zostanie tutaj - zaczął, wbijając się odchylając się nieco na krześle i wskazując na młodzieńca, powstrzymując się przed nazwaniem go Bystrzakiem - Herenza, jako że nie nie mam ochoty na wysłuchiwanie płaczów Romeo, przejmiesz grupę od dostawy. Mniejsze ryzyko. Przemieszczają się po swoich ziemiach, obstawa jest nieliczna, słabo wyszkolona, praktycznie bezbronna. Nadaje się może na jakieś śmieszne napady, nie na nas. Weź Wielkoluda i chłopa z kuszą. Strzał z kuszy na otwarcie walki to już jedna osoba mniej, zanim zorientują się w sytuacji powinien zdążyć wpakować w kogoś drugi bełt. Ty i sporych rozmiarów koleżka spokojnie poradzicie sobie z resztą - zamilkł na chwilę, poczuł jednak potrzebę przekazania kilku wskazówek. Bądź co bądź od wielu lat urządzał podobne zasadzki, przy różnych okolicznościach.
- Po pierwsze, przygotujcie dobrze zasadzkę. Przyblokujcie drogę. Nic wielkiego, aby można to było szybko usunąć. W ten sposób zajmiecie Zielonym chwilę, wybijecie ich, usuniecie przeszkodę samodzielnie, zrzucicie ciała z drogi i spieprzycie do kryjówki. Musicie być jednak szybcy. I nie pozostawcie nikogo przy życiu. Nawet jeżeli ludzie będą powozić. Nie możecie ryzykować, że posiłki pojawią się zbyt szybko. Zero litości. Albo my, albo oni. W razie wątpliwości, przypomnijcie ile naszych wpieprza jakiś mech w kanałach. - rzucił. Nawet jemu marzył się jakiś porządny posiłek. O takie rarytasy w Ujściu było ciężko. Niegdyś wystarczyło wejść do zaprzyjaźnionej z gangiem karczmy. Każdy rozpoznawał tą bliznę. Jedzenie i piwo było za darmo, a karczmarz często nawet przymykał oko na to, co bandyta robił w stajni z kelnerką. Czasy uległy jednak zmianie. Zaś mężczyzna miał zamiar zrobić wszystko, aby powrócił dawny porządek.
- Mam też kilka pomysłów w związku z więzieniem. Gdy już znajdziemy się w środku i uwolnimy Sarena, proponuję pójść o krok dalej. Uwolnić kilka osób więcej. Wzniecić mały bunt. Do tego nie potrzeba wiele. Uwalniasz kilka osób, może dziesięć. Oni uwalniają kolejne. I karuzela się kręci. My zaś, korzystając z zamieszania, spieprzamy jak najdalej - powiedział i spojrzał w kierunku Romeusza, następnie zaś kobiety, którą nazwał poprzednio Cizią - Proponuję drużynę złożoną ze mnie, i naszej dwójki. Mogę się podłożyć, niech wpakują mnie do celi. Samego albo z wami. Nie widzę jednak w jaki sposób mielibyśmy się uwolnić? Co z tego, że znajdziemy się w środku, skoro zgnijemy w tych celach? Chyba, że wpakują do środka tylko mnie. Zaś wy mnie uwolnicie. Wtedy jednak nie widzę sensu w całej tej akcji, skoro i tak jesteście w stanie zakraść się do środka. Bez bardzo konkretnego planu, ja nigdzie się nie ruszam. Także, czekam na jakieś szczegóły. Propozycje. Obiekcje. W związku z obiema sprawami.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

43
Każdy w nowej kryjówce zajmował się czymś bardziej lub mniej pożytecznym. Kolejny pręt kraty został przecięty i wyłamany przez potężnego mężczyznę, który od razu przechodził do piłowania kolejnego. Przejście już było prawie otwarte i gotowe do penetracji. Dziwne, że ten typ zupełnie się nie męczył. Wydawał się pracować jak maszyna, która nie wymagała odpoczynku. W tym czasie wojowniczka ostrzyła swój miecz za pomocą osełki, dodając do nieprzyjemnego akompaniamentu brzeszczotu kolejny piszczący dźwięk. Młody chłopak wraz z grubaskiem właśnie coś majsterkowali przy kadzi.

- Myślisz, że nie pobudzilibyśmy wszystkich swoich sił, gdyby tak łatwym było szturmowanie więzienia? – zapytała się zirytowana uwagą Querana – Nie udałoby nam się spenetrować całego więzienia w ciągu kilku minut. Zaraz by się zlecieli. Poza tym to jest gniazdo szerzeni.

- I dokładne plany niższych poziomów lochów są dla nas zupełnie obce. Jest możliwość, że stracilibyśmy zbyt dużo czasu przeczesując wnętrze. Łatwiej jest wyjść niż szturmować garnizon straży, a później z niego się wydostać. Ja znam się na zamkach lepiej niż każdy z nas tutaj. Myślę, że byłbym w stanie nas wydostać. Tylko sam sobie z tym nie poradzę. Nas dwóch zupełnie wystarczy, aby zadanie pomyślnie zrealizować. Saren nie byłby w stanie pewnie o własnych siłach wyjść. Ktoś będzie musiał mi pomóc.

- Szkoda, że nie posiadamy dokładnych planów kanałów, aby móc odnaleźć sekretne połączenie między lochami a podziemnym miastem.

- Ann zupełnie nie będzie potrzebna. Nikt jej nie zna w przeciwieństwie do nas. Nas nie popuszczą tak łatwo. Najpierw będą chcieli wyciągnąć z nas informacje, a później zabić. Ona może pomóc Lucji.

- Lub zostać w naszej bazie. Myślę, że młody może sobie sam nie poradzić, gdyby coś się stanie. Spanikuje.

- Czy mamy już wszystko postanowione?

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

44
Najnowsi rekruci nie rokowali najgorzej. Każdy z nich wciąż miał w sobie tą iskrę, chęć do walki. Daleko im było do rezygnacji. Wszyscy poszukiwali jakiegoś zajęcia, nikt nie chciał być bezczynny. Najbardziej imponujący był oczywiście Wielkolud (lub jakkolwiek miał tak naprawdę na imię). To, co Kanalii zajęłoby zapewne kilka godzin, jemu przychodziło z łatwością. Kraty raz po raz pozbawiane były kolejnych prętów. Queran uznał, że potężna broń w jego rękach musiała siać pogrom w szeregach wroga. Z pomocą młota bojowego lub miecza dwuręcznego zapewne byłby w stanie powalić niedźwiedzia. Opozycjonista stanowił bez wątpienia jeden z najcenniejszych nabytków ostatnimi czasy.
W przyszłości mógł stanowić klucz do sukcesu wielu akcji. Jego surowa siła stanowiła wystarczające zabezpieczenie przed przewagą liczebną Zielonych. Nie musiał nawet za dobrze operować swoją bronią, wystarczyło że wymachiwał nią na prawo i lewo. Jeżeli dodać do tego jakiekolwiek wyszkolenie - mieli w rękach niesamowitą broń. Bandyta dobrze wiedział, że nie uda im się go zatrzymać na długo. W razie upadku reżimu w Ujściu, opozycja przemieni się w stary, dobry gang. Wtedy większość rekrutów powróci do swego codziennego, szarego życia. Kanalia nie wyobrażał sobie innej opcji. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Kali może mieć jakieś inne plany. W końcu był gangsterem. I w żadnej innej roli nie miał szans się odnaleźć.
- Już się tak nie irytuj. Dziwię się po prostu, że ktoś nie rzucił się bohatersko na ratunek. Może jednak zachowali jakieś krzty rozumu - sprostował swoją poprzednią wypowiedź, która nie była zresztą dużo mniej obraźliwa. Następnie zwrócił się do Romeusza - Zgoda, zrobimy to po twojemu. Zgramy jakieś kompletne ofiary i damy się złapać. Musimy to jednak dobrze odegrać. Z całą pewnością nie damy się złapać tutaj. Orkowie zaczną wtedy węszyć w okolicy. Musimy natrafić, pozornie przypadkowo, na patrol. Daleko stąd. Polecam ci również nie uzbrajać się po zęby, i tak nam to wszystko zabiorą. I lepiej żebyś faktycznie potrafił nas wyciągnąć. Jeżeli nas tam zatłuką, to mój duch będzie cię prześladował przez wieczność - burknął - Zastawiam się jeszcze, jak masz nas zamiar wyciągnąć ze środka? Jak sam powiedziałeś, nie mamy żadnych planów, nie wiemy gdzie znajdują się podziemne przejścia. Będziemy skazani na frontowe wyjście. Co jest samobójstwem. Tak czy siak, nie zdziałamy dużo bez tych planów. Przejrzał ktoś te cholerne mapy? Na pewno nic takiego tam nie ma? - rzucił, wskazując na atlas, który rzucił na stół dużo wcześniej.
- A z kobietą zróbcie co uważacie. Jeżeli myślicie, że wam się przyda przy dostawie, weźcie ją. W przeciwnym wypadku, niech zostanie w Młodym. Wyruszycie, gdy tylko odblokujecie przejście. My z moim ulubionym skrytobójcą musimy doszlifować ten plan do końca. I bez tego jest cholernie ryzykowny... Stój! - zakrzyknął nagle do Wielkoluda, nakazując mu zaprzestanie piłowania. Przejście było praktycznie otwarte. Kanalia usłyszał jednak dźwięk. Głosy, kroki i te irytujące skrzypienie drzwi, które przebiło się nawet przez dźwięk piłowania metalu. Kiwnął ręką na Romeusza, po czym ruszył po drabinie. Nie brzmiało to jak orkowie, warto było zatem sprawdzić o co chodzi. Zakradli się przez po cichu w kierunku wejścia. Queran wychylił się zza winkla. Widok ciężarnej kobiety zbił go nieco z tropu. Romeusz rozpoznał jednak drugiego osobnika. Gangster nie mógł sobie pozwolić, żeby ich krzyki ściągnęły na nich patrol. I chociaż najchętniej pozbyłby się kobiety w ciąży w trybie przyspieszonym, na swój sposób, obecność innych opozycjonistów go przed tym powstrzymywała. Nie każdy był tak drastyczny jak on. Wychylił się po raz kolejny i westchnął, rzucając w ich kierunku:
- Możecie być trochę ciszej? Ludzie tutaj pracują. Jeżeli ściągniecie na nas patrol, to najpierw urżnę Zielonych, a potem was. Jako, że koleżka Romeusz rozpoznaje tego gagatka - wskazał palcem na Dandre, jakoś nie przejmując się manierami -Mogę was zaprosić do kryjówki, zamiast uciszać was na swój sposób. I nie będę się powtarzał dwa razy - niemalże warknął, wypowiadając ostatnie słowa. Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku klapy umieszczonej w składziku, nie oglądając się za siebie. W razie problemów, resztę gadania zostawił Romeuszowi.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

45
Człowiek czasem sobie pomyśli, że czynienie dobra popłaca, a z bycia skurwysynem na dłuższą metę nic nie wyjdzie, bo zapewne ktoś prędzej czy później postara się, byś skończył z nożem między żebrami. Dandre nie był mężem najlepszym, ni najszlachetniejszym, jednak zawsze starał się postępować tak, by jego sumienie było nieskalane... Nie zawsze wychodziło, oczywiście, był wszak człekiem dość impulsywnym i dopuścił się paru czynów, których nie był dumny, jednak teraz zdawało mu się, iż postąpił dobrze.
Uratował damę w opałach. Przybył za późno, by ocalić jej godność, jednak nadal żyła. Był to częściowy sukces. Teraz chciał jej tylko pomóc, zapewnić bezpieczne miejsce, w którym mogłaby przeczekać noc.
Okazało się, że było to błędem.


Drzwi do pozornie opuszczonej gospody zamknęły się za nimi. W środku panowała niepokojąca cisza, a Dandre zmarszczył czoło, zastanawiając się, gdzie też mogą być opozycjoniści. Wnętrze nie wyglądało szczególnie zachęcająco, acz z tym akurat nie miał problemu; nie w takich miejscach przyszło mu czasem nocować.
Przypomniał mu się pewien opuszczony zajazd, w którym wszystko się zaczęło... I wzdrygnął się.
Na moment przed tym, jak kobieta wyjęła zza siebie nóż i warknęła na niego. Spojrzał na nią z wysoko uniesionymi brwiami, szczerze zaskoczony.
- Mówiłem ci przecież, że zabiorę cię do bezpiecznego miejsca. To JEST bezpieczne miejsce. - odrzekł spokojnie, spoglądając ze zdziwieniem na nóż w jej ręku. Kiedy go zabrała? - Zaufaj mi, będziesz mogła tutaj spokojnie przeczekać noc. - uniósł przed siebie ręce z otwartymi dłońmi, pokazując jej, że nic w nich nie trzyma.


Tak sobie stał, gdy ktoś wychylił się zza rogu i powitał ich w wspaniałym stylu. Dandre dość szybko domyślił się z kim mają do czynienia i wywrócił oczyma.
- Jak jaśniepan Kanalia widzi... - zaczął, zastanawiając się jednocześnie, czy ktoś wcześniej nie wspomniał mu, iż zwracanie się tak do bandyty nie jest najlepszym rozwiązaniem - ... próbuję uspokoić tą cną kobietę, by obyło się bez ściągania jakichkolwiek patroli. - przeniósł wzrok z bandyty na ciężarną - I niestety nie jestem pewien, czy w tym pomagasz... - przerwał na moment, gdy Kanalia dorzucił jeszcze swoje dwa zdania.
Bard uniósł brew. Pierwszą groźbę jakoś przełknął, bo mniej więcej wiedział, jakim człowiekiem jest Queran. Jednak teraz czuł, że powoli sie irytuje.
- Jak miło z twej strony... - syknął przez zaciśnięte zęby, zupełnie zapominając o ciężarnej kobiecie i postępując krok w stronę Kanalii - Choć obawiam się, że nawet gdybyś bardzo próbował, to z uciszania nic by nie wyszło. - ponownie spojrzał na kobietę, podczas gdy bandyta schodził do piwnicy.
- Nie zwracaj na niego uwagi... - mruknął cicho do ciężarnej - Naprawdę nic ci tu nie grozi.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”