Rudera „Pod Zbitą Amforą”

1
Jeden z tych zaułków, jakich wiele w Ujściu. Brudny, ciemny i zapomniany przez większość mieszkańców. W jednych mieszkają kloszardzi żywiący się odpadkami, śpiąc na ulicach pod prowizorycznymi dachami z desek i beczek, którzy umierają niechciani przez świat. W innych prowadzone są wymiany między organizacjami przestępczymi lub pracują kobiety lekkich obyczajów, które nie grzeszą urodą, choć dużo liczą za swoje usługi. W niektórych nawet leżą gnijące zwłoki, które przykryły fekalia wylewane z okien kamienic. Nie istnieje tutaj szacunek dla zmarłych. Śmierć stałą się ponurą matką wszelkich nieszczęśników, bo tutaj nawet poszanowania nie ma dla życia. Owa ponura ślepa uliczka wielce nie różniła się od swoich bliźniaczek położonych w całym mieście. Wąska i długa, kryjąca wiele zamkniętych drzwi i stojących rupieci. Wydawała się zupełnie pusta. Tylko wiatr przewracał złomem leżącym na ziemi. Na jej końcu znajdował się masywny budynek, który przypominał opuszczoną ruderę. Szerokie okno, które niegdyś pozwalało zajrzeć do przyjemnego ciepłego wnętrza było teraz zabite deskami. O dawnym przeznaczeniu lokalu świadczył wiszący na jednym łańcuchu szyld przedstawiający potłuczony dzban z winem. Napis na szyldzie został zupełnie zatarty przez czas. Każdy mieszkaniec Ujścia jednak znał jej dawną nazwę.
Obrazek


„Karczma pod Zbitą Amforą”. Niegdyś to miejsce tętniło życiem. Jeszcze przed atakiem orków. Miało niezwykły klimat, w którym znaleźć można było motywy wprost z pustyń Urk-hun. Małżeństwo, które prowadziło oberżę niegdyś należało do nomadzkiego plemienia. W wieku dwudziestu paru lat osiedli w Ujściu i rozkochali tutejszych niezwykłymi egzotycznymi napojami oraz zachwycającymi smakiem potrawami. Właśnie z tego powodu miejsce zaczęło coraz bardziej być przejmowane przez światek przestępczy. W końcu gang Szram zupełnie przejął nad nim kontrolę i sprzedawał tam opium. Na szczęście właścicieli, zwiększyło to tylko obroty ich karczmy. Bywały dni, kiedy lokal pękał w szwach, a pokoje sypialne były rezerwowane z dniowym wyprzedzeniem. Były to jednak zbyt piękne czasy. Podczas napaści zielonych mężczyzna zmarł w walkach o miasto. Orki pokazując swoją władzę nad mieszkańcami, dokonywali gwałtów i brutalnych mordów. Wśród ofiar znalazła się również wdowa. Jej dzieci trafiły na ulicę. Zaś Karczma pod Zbitą Amoforą stała się rzeźnią dla patroli nowej władzy Ujścia. Było w tym miejscu tak wiele torturowanych ludzi, że drewniana podłoga nabrała odcieniu bordowego od krwi niewinnych. Miejsce po zupełnym zdewastowaniu przez okupantów zostało porzucone i zapomniane. Teraz nikt nie wchodzi do środka, bo nie ma tutaj czego szukać.

Obrazek

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

2
- Nareszcie - stęknął w momencie, gdy przekroczyli próg niegdysiejszej karczmy. Nie spodziewał się tam zastać niczego. Łóżko stanowiło najodleglejsze z odległych marzeń. Znaleźli się jednak u celu, gdzie mieli poczekać na Żmiję. Kanalia nie miał tak naprawdę zbyt wielkiego pola manewru. Bez odpowiednio długiego odpoczynku nie był nawet w stanie chodzić. Stanowiło to nie lada problem, gdyż zagrożenie ze strony orków było jak najbardziej realne. Chyba, że jego stara znajoma była w stanie pozbyć się ich wszystkich za jednym zamachem. Nie zdziwiłoby go to. Nie był w stanie do końca poznać jej umiejętności. Bez wątpienia chowała w rękawie liczne asy.

- Połóż mnie gdzieś... i poszukaj wody - sklecenie nawet tak krótkiego zdania, przy zachowaniu jakiejkolwiek płynności stanowiło niesamowite wyzwanie. Nawet nie starał się niczego dopowiedzieć. Myśli uciekały z jego głowy tak szybko, jak się pojawiały. Potrzebował snu, wody i ziół mających mu pomóc przetrwać ból. Tymczasem, nie dane mu było zaznać żadnej z tych rzeczy. Nie polepszało to sytuacji. Odczuwał ból w mięśniach, o których istnieniu nie miał pojęcia. Zamknął na chwilę oczy, zdając sobie sprawę, że jest zdany na łaskę losu.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

3
Vincent, prowadząc towarzysza, przemieścił się w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Nie chciał ryzykować, że ktoś zachęcony otwartymi drzwi do nich zawita. Zrobiło się o wiele ciemniej w karczmie, a raczej ruderze, która niegdyś taką funkcję pełniła. Chwilę potrwało, aż ich oczy znów przyzwyczaiły się do zupełnego mroku. Idąc w stronę stołu, nie sposób było nie zahaczyć nogą o wystające belki podłogi lub wejść na stożki z resztek mebli. Znajdując się przy okrągłej ławie, pół elf posadził Kanalię na jednym z najbardziej mocnych krzeseł. Było masywne i duże, a więc mógł spokojnie się o nie oprzeć.

- Spokojnie, nie wszystko na raz – powiedział rozżalony sytuacją, w której się znaleźli. Uważał się za wybawcę Querana i uważał, że powinien mieć do niego trochę więcej szacunku. Z drugiej strony rozumiał stan, w której znalazł się jego towarzysz. Zresztą, sam też nie czuł się najlepiej. Gdyby nie jego magia, jego noga odmówiłaby mu posłuszeństwa. Nic więcej nie mówiąc, zniknął w ciemnościach pomieszczenia. Choć naraził misję, ale również życie zbira należącego do gangu Bogobojnej Kali w jego oczach, wydawał się również sprawnym wojownikiem. Choć mniejszy od niego i był dość zwinny, i posiadał charakterystyczne umiejętności. Chromaturgia nie była znana Kanalii, ale mógł zobaczyć już jej działanie. Potrafił kontrolować nią jak gliną, z której formuje różnego rodzaju przedmioty: ostrza, strzały lub wzmocnienia podobne do zbroi.

Wrócił po kilkunastu minutach. W tym czasie Queran zdążył przeżyć setkę stanów pogorszenia, mdłości, lekkiej utraty przytomności oraz chwil lepszych, kiedy wkurwiał się na długo niewracającego van Danavisa. W końcu jednak wyłonił się z tych ciemności. Nawet nie hałasował zbyt bardzo, ponieważ nie zdołał go usłyszeć, zanim dostrzegł go prawie przy sobie. Przez jego głowę przebiegła myśl: byłby dobrym szpiegiem. Niósł ze sobą wiadro, w którym chlupała woda, jakąś butelkę, jakąś szmatę i jedną świecę w połowie wypaloną.

- Na zapleczu prawie nic nie ma. Udało mi się znaleźć jakąś butelkę wina. Miejscami przecieka dach, więc i deszczówka się znalazła. – powiedział, stawiając wszystko na stole. Wyjął z wiadra metalowy kubek i podał go swojemu towarzyszowi – Napij się. Odpocznij. Ja pójdę się jeszcze rozejrzeć. Lepiej dla nas, gdybyśmy tak na widoku nie siedzieli. Otworzą drzwi, a tu my.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

4
Zdawał sobie sprawę, że nie był w stanie przejść ani metra więcej. Opadł na krzesło, opierając się o nie jak najwygodniej. Zrobiło się nienaturalnie cicho. Słowa półelfa dobiegały jakby zza ściany. Nie miał siły zwracać na niego uwagi. Skupił się na rytmie swego serca, wsłuchując się w płytki, ciężki i nierówny oddech. Na zmianę tracił i odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Szalejąca w jego organizmie gorączka nie pomagała ani trochę. Nie był w stanie nic zrobić. Ból praktycznie przyszpilił go do krzesła. Zauważył, że Vincent zniknął. Zamknął więc oczy, głowę wspierając na oparciu krzesła. Pozostało mu tylko czekać.

Nawet nie zauważył, gdy jego towarzysz powrócił. Poruszał się niemal bezgłośnie. Chociaż Kanalia, zważając na jego stan, zapewne nie usłyszałby szarżującego słonia. Bandyta obdarzył mężczyznę pojedynczym, krótkim spojrzeniem, zanim znów zamknął oczy. Skupienie wzroku na jakimś konkretnym punkcie sprawiało mu spore problemy. Nie otworzył ich, dopóki nie padła wzmianka o wodzie. A co najważniejsze - winie. Sięgnął po kubek. Czuł, jak trzęsą mu się ręce. Zanim przedmiot dotarł do jego ust, zapewne połowa jego zawartości zdołała wylądować na podłodze. Pił powoli, aby nie obciążać zbytnio organizmu. Powstrzymał się przed pochwyceniem butelki z winem. Alkohol przy odwodnieniu nie był najlepszym pomysłem.

-Gratuluje pomysłowości. Teraz wciel ten swój genialny pomysł w życie. I wypatruj Żmii - rzucił. Szczerze wątpił, aby ten był w stanie ją dostrzec, nawet gdyby przeszła tuż obok niego. Umiejętności kobiety wykraczały poza zrozumienie Kanalii. On zaś, niezdolny do niczego więcej, znów zamknął oczy i postanowił wyczekiwać.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

5
Kanalia przyłożył do ust kubek z woda i poczuł chłodny lekko słodkawy smak. Przypominało smakiem trochę mleko, choć płym był zupełnie przezroczysty. Mężczyzna zwątpił w swój zmysł. Najwyraźniej w krytycznym stanie nawet kubki smakowe zawodzą. Choć przyjemnie było posmakować czegoś innego niż metalicznej krwi. Ku jego rozczarowaniu w wiadrze nie było więcej wody. W ustach nadal suszyło. Los jednak przyniósł Queranowi PREZENT, którego zupełnie się nie spodziewał. Wraz z przesuwającym się w przełyku płynem, po jego ciele rozchodził się przyjemny chłód, który zmniejszył gorączkę. W głowie drastycznie zaczęło się kręcić, a wszystkie rany zaczęły niesamowicie szczypać i towarzyszyło temu bolesne uczucie ściągania skóry. Jakby ktoś rzucił na niego potężny czar. Po chwili poczuł dopływ sił i wszystkie nieprzyjemne stany zaczęły łagodnieć.

Bandyta spostrzegł, że jego ciało bardzo szybko się regenerowało. Poczuł się lepiej. Ból zniknął, jak ręką odjął. Każda rana zaczęła się zasklepiać w bardzo szybkim tempie. Nawet złamana ręka była lekko zrośnięta, choć z pewnością silniejsze uderzenie, mogłoby spowrotem ją uszkodzić. Stwierdzenie, że był zdrów jak ryba, byłoby nietrafione i zbyt bardzo wyolbrzymione, ale z pewnością nadawał się już do funkcjonowania. Mógł podnieść się i ruszyć się, choć mogłoby się to jeszcze wiązać z lekkimi zawrotami i mdłościami. Choć dziwny płyn go wyzdrowił, organizm dalej wymagał odpoczynku.

Czym był magiczny płyn? Kanalia nie posiadał wystarczającej wiedzy, żeby to stwierdzić. Zresztą nawet nie było już żadnego wspomnienia po nim w postaci kropli. Gdyby jednak zajrzał kiedyś do ksiąg, mógłby się dowiedzieć, że miał stycznosć z bardzo rzadkim mlekiem jednorożców. Ponoć dzięki niemu owe stworzenia sa tak długowieczne i tak szybko goją się im rany. Nikt jednak nie wiedział, skąd się wzięło na dnie starego wiadra w opuszczonej karczmie na końcu ślepej uliczki najbardziej zdemoralizowanego miasta Keronu do tego, obleganego przez orków.

W czasie niezwykłego uzdrowienia drugi z nich udał się na poszukiwania wartego miejsca do zagospodarowania. Nie było go przez dłuższy czas. Był to okres na dojście do siebie Querana. Kiedy wrócił, trzymał w ręce PREZENT, który darowała mu karczma. Były to trzy noże do rzucania, które doskonale nadawały się do potajemnych mordów. Cieniutkie i niezwykle ostre, idealne do skrycia pod karwaszem lub rękawem.

- Znalazłem doskonałe miejsce, aby przeczekać na przybycie Żmii - mówiąc to ciągle bawił się nowym nabytkiem. Miał bardzo zwinne dłonie. Wbrew pozorom ten półelf nadawał się na skrytobójcze misje. Nie był takim złym towarzyszem, jakie robił na początku pozory. Wystarczyłoby utęperować jego charakter - Wyglądasz jakoś lepiej. Choć pomoge Ci wstać.
Spoiler:

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

6
Jednego był pewien. Czymkolwiek napełnił usta, nie była to woda, ani tym bardziej mleko. Nie przypominało to żadnego ze znanych mu napojów. Nie potrafił jednak narzekać. Solidna dawka desperacji oraz pragnienia skutecznie zwalczyły strach i niepewność. Ciecz niosła ukojenie. Czuł, jak jego popękane usta nawilżają się. Suche podniebienie oraz całe wnętrze jamy ustnej, finalnie zaś gardło. Efekt był jedynie chwilowy, po chwili jego organizm zdawał się prosić o więcej płynów. Wiadro stało niestety puste.

Każdy łyk przynosił orzeźwienie oraz chłód, niczym przyjemna morska bryza. Gorączka zaczęła odpuszczać. Cudownemu uzdrowieniu towarzyszyły jednak nieprzyjemne efekty. Wcisnął się mocniej w oparcie krzesła, starając się utrzymać równowagę, i syknął z bólu. Chciał po prostu ugasić pragnienie, zamiast tego spotkał go taki los. Dopiero po dłuższej chwili zdołał spostrzec, że jego rany gwałtownie się goją.

Jego oddech się wyrównał. Pochwycił butelkę wina. Korek stanowił solidną przeszkodę, którą ciężko było zlikwidować. Wyciągnął nóż i bezceremonialnie uderzył nim w korek, wbijając go do środka. W trakcie napełniania kubka alkoholem dołączył do niego elf. Kanalia niespecjalnie skupił się na jego słowach, opróżniając zawartość naczynia. Zdołał wyłapać jedynie parę najważniejszych informacji z jego wypowiedzi.

-Dam se rade - burknął, podnosząc się powoli. Chwycił za kubek i butelkę wina, mając zamiar zabrać je ze sobą -Prowadź do tego swojego miejsca- dodał.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

7
Vincent przez chwilę stał zdezorientowany, a nawet można byłoby stwierdzić, że zakłopotany odmową swojego towarzysza. Przed chwilą nie był sam w stanie przejść choćby jednego kroku, a kiedy prowadził go do tej rudery, miał wrażenie, jakby Kanalia co chwilę tracił przytomność. Teraz pił wino i trzymał się o własnych nogach. Może trochę się pochylał i nie przypominał teraz najzgrabniejszej arystokratki Keronu, ale wydawał się na wiele zdrowszego. Nawet w wizualnie wydawał się w lepszym stanie, choć nadal był w swoich łachmanach, zupełnie cuchnący.

Nie sprzeciwił się Queranowi. Rzucił tylko za sobą suche „no dobra” i zaczął przedzierać się przez sterty zdemolowanych gratów, które z pewnością kiedyś stanowiły chlubę karczmy. Powędrował do jednego z bocznych korytarzy, oświetlając sobie drogę płomieniem świecy. Hol najprawdopodobniej był przeznaczony dla najbiedniejszych podróżnych, którzy szukali taniego noclegu na jedną noc. Stąd również było wejście do sześciu niewielkich pokoików. Troszkę przypominały cele mnichów, którzy wyznawali zasadę ubóstwa. W czterech pokojach, znajdujących się najbliżej głównej sali, panował zupełny bałagan. Widok zupełnie nie różnił się od tego, który prezentowała opuszczona oberża od samego początku. Dopiero dwa ostatnie pomieszczenia były troszkę bardziej zachęcające. Tutaj również nie było czysto i walały się po podłodze fragmenty rozwalonych szaf i skrzyń, ale były przynajmniej łóżka. Na jednym nie było materacu, ale na drugim leżał trochę zapleśniały siennik. Z drugiej strony lepsze to niż nic.

- Tutaj nas nie znajdą, albo nie powinni szukać. Ty będziesz mógł się zdrzemnąć i zregenerować siły. – powiedział wskazując na prowizoryczne posłanie.

Choć Kanalia napoił się magicznym trunkiem i poczuł się lepiej, a jego rany zaczęły się bardzo szybko regenerować, to jednak dalej czuł się zmęczony i osłabiony. Organizm dalej potrzebował odpoczynku. Teraz jednak nie będzie go potrzebował tak dużo, jakby los nie podsunął mu pod usta mleko jednorożców.

- Ja zbadam jeszcze resztę karczmy i zabezpieczę wszystkie możliwe drogi do środka.- poinformował. Był bardzo zaangażowany w daną sytuację, choć tak naprawdę nie był częścią gangu Bogobojnej – Potrzebujesz czegoś?

Coś zaszeleściło. Półelf gwałtownie się odwrócił ściskając w dłoni znalezione ostrza do rzucania, które chciał równie szybko użyć. Dokładnie za jego plecami stała znajoma postać kobiety. Żmija. Pojawiła się tutaj znikąd. Nawet wyzdrowiały mężczyzna, który patrzył się w kierunku, z której się pojawiła, nie zdołał spostrzec tego momentu. Jakby spuściła się po nici pajęczej z sufitu.

- Mógłbyś przynieść coś do picia – powiedziała bezceremonialnie.

Vincent opuścił pomieszczenie i posłusznie zaczął szukać czegoś do wypicia. Zresztą Kanalia również zmoczyłby w czymś jeszcze usta. Wina już nie było tak dużo. Teraz dopiero spostrzegł, że kobieta nie jest w najlepszym stanie. Była ranna w ramię. Całą koszulkę miała w krwi. Byłą jednak już prowizorycznie obandażowana, a więc nie potrzebowała żadnej szybkiej pomocy. Również wymagała odpoczynku. Zresztą jak cała trójka. Teraz jednak pozostał ze Żmiją sam na sam. Właśnie na to czekała.

- Sytuacja Ujścia jest paskudna. Mamy więcej problemów, niż jesteśmy w stanie sobie poradzić bez straty w ludziach. – powiedziała zdenerwowana, choć owa złość bardziej kierowała na samą siebie. Jakby ona była zbawieniem wszystkich mieszkańców miasta portowego – Jak się czujesz? Jesteś w stanie opowiedzieć co się stało? I gdzie jest towar?

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

8
Czując się prawie jak młody bóg, co prawda zgojony, śmierdzący i wymęczony, ruszył za Vincentem. Co chwilę popijał wino, które zdecydowanie poprawiało jego samopoczucie. Rzucił jakiś niepochlebny komentarz na temat syfu, który zalęgł się w karczmie. Co jakiś czas wykopywał na bok pojedynczą deskę, fragment umeblowania czy zdechłego szczura. Nawet gryzonie zdawały się dawno opuścić to miejsce. Rudera została zapomniana i kompletnie porzucona. Kanalia na to akurat narzekać nie mógł. Była to dla nich doskonała kryjówka, zważając na brak innych opcji. Musieli zregenerować siły, a następnie przemieścić się do bezpieczniejszego miejsca.
Pomieszczenie, do którego zaprowadził ich półelf przypominało bardziej melinę, do której jakiś przypadkowy bezdomny zrzucał swoje graty. Kanalia nie był zachwycony i wyraził to za pomocą niechętnego pomruku. Leniwie, nogą odsunął na bok drewniane elementy walające się po podłodze, odgruzowując sobie drogę do łóżka. Zrujnowana karczma nie oferowała zbyt wielu luksusów. Queran opadł ciężko na niewygodny sennik. Zważając jednak na jego zmęczenie i ból, materac przypominał objęcie bogini. Mężczyzna odetchnął z ulgą. Potrzebował snu, chociażby godziny. Ułożył głowę na łóżku i zamknął oczy, powoli oddając się w objęcia nieświadomości. Jego towarzysz jak zwykle coś tam mówił, a bandyta jak zwykle nie specjalnie go słuchał. Otworzył jedynie na chwilę oczy, aby spojrzeć w kierunku drzwi. Półelf w wyniku jakieś przypadkowego szelestu podskoczył jak oparzony, co w normalnej sytuacji rozbawiłoby Kanalię. Dopiero po chwili zrozumiał źródło tego poruszenia. Żmija pojawiła się w swoim stylu, po cichu. Nie byłaby sobą, gdyby się trochę nie popisała. Jej głos spowodował mimowolne drgnięcie kącika jego ust, przypominające pokraczny uśmiech. Mężczyzna napełnił kubek winem, upijając łyk i proponując go kobiecie, sugestywnie wyciągając w jej stronę rękę.
- Nawet nie pytam, jak poradziłaś sobie z tymi orkami - rzucił, gdy tylko Vincent opuścił pomieszczenie - Zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałem się, że ktokolwiek przybędzie z pomocą, a zwłaszcza ty. Szefowej musi strasznie zależeć na towarze. Z tego co zdążyłem ogarnąć, to elf go ma. Albo przynajmniej orientuje się, gdzie jest - odpowiedział na pytanie. Usiadł na brzegu łóżka, w ten sposób łatwiej prowadziło się rozmowę.
- Można powiedzieć, że magicznie ozdrowiałem. Co zaś do wydarzeń... w sumie stały się dwie rzeczy, obydwie kurwa fatalne w skutkach. Przejęliśmy towar, jak zwykle. Wszystko fajnie, pięknie. Ruszyliśmy w drogę powrotną, gdy napatoczyliśmy się na bandę dwa razy większa od nas. Dobrze, kurwa, wiedzieli kto będzie tamtędy szedł i co będzie miał przy sobie. Jak na moje to jest proste Żmija. Jakiś skurwiel nas wsypał. Mamy pluskwę, którą trzeba zajebać - splunął na podłogę, na jego twarzy malowała się złość - Potem się wydarzyła to druga rzecz. Jako, że było ich od chuja, spróbowałem jakoś uniknąć walki. Nie mieliśmy najmniejszych szans, więc można było chociaż spróbować się dogadać, a dorżnąć tych skurwieli w innym terminie, za pomocą większego oddziału. Nasz dziwny towarzysz jednak nie pohamował emocji, zaczął do nich skakać... i wszystko się zjebało. Wysiekliśmy ich trochę, ale w końcu musieliśmy zacząć spieprzać. Przy ucieczce też sporo naszych poszło do piachu, ja zaś skończyłem w tym pieprzonym rowie. Tyle dobrego, że przynajmniej Księżniczka i Szafa gryzą glebę. Zawsze mnie wkurwiali - wziął głęboki oddech, uspokajając się trochę. Oparł ramiona na kolanach i spojrzał na kobietę - Zakładam, że masz jakiś plan. Jeżeli dasz mi godzinę snu, będę w stanie mordować równie dobrze jak zwykle.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

9
Kobieta chwyciła kubek z winem i wypiła jednym haustem zawartość. Była wewnętrznie zbudzona i przynajmniej w ten sposób trochę uspokoiła swoje emocje. Myślała w ten sam sposób jak jej współpracownik. Choć tak naprawdę mogłaby się czuć bardziej jak wybawca dwójki nieporadnych zbirów, którzy zorganizowali ruch oporu. Jednak właśnie sytuacja, w której się teraz znajdowali, okupowani przez zielonych, wymusiła na gangach jedność i liczenie się z każdym członkiem. Tym bardziej, że nie wszyscy podzielali to zdanie i były grupy współpracujące z wrogiem, wydając buntujących się mieszkańców Ujścia. Zdrajcy pojawili się również w największym gangu, który prowadzi prym nad wszystkimi organizacjami przestępczymi w mieście. Gang Bogobojnej Krinn znalazł sie w dużym kryzysie, a szereg działań dywersyjnych zostało wstrzymanych.

- Kurwa! Nie jest dobrze. Jesteś tego świadomy, prawda? – splunęła w bok, jakby chciała się pozbyć z ust goryczy, którą sprawiała jej świadomość, że wszystko nie idzie po ich myśli. Nawet nie chodziło tutaj o sam atak i konkurencję Szram z bogobojnymi. Oczywiście druzgoczący był fakt, że utracili towar, opóźnili wszystkie akcje oraz utracili kontrolę nad pewnym obszarem Ujścia. Najbardziej bolała ją śmierć towarzyszy. Z dnia na dzień brakowało co raz więcej rąk do pracy. Czasem z powodu śmierci, czasem z powodu strachu, czasem z powodu pojmania, a czasem przez zdradę.

- Kim on jest? – zapytała się zdziwiona – Nie kojarzę tej mordy, a z twojej wypowiedzi wydaje się bardzo nierozważny. Najlepiej byłoby go trzymać na smyczy i w kagańcu, żeby więcej nie narozrabiał, bo mamy wystarczający bajzel. Miej na niego oko. Może nie jest tak naprawdę po naszej stronie. Pojawił się niedawno chyba w Ujściu i czegoś tutaj szuka. Nie jestem pewna, czy nie pracuje dla jakiegoś zewnętrznego gangu lub jest jakimś poplecznikiem orczych kanalii – zaśmiała się po chwili – Wybacz, nie chciałam Cię urazić.

- Tak. Towar to bardzo ważna sprawa. Sama nie jestem pewna co tam się znajduje. Jesteśmy czasem tylko narzędziami w dłoniach bardziej doświadczonych. Nie chodziło tutaj tylko o przesyłkę. Kanalia – spojrzała głęboko w jego oczy z pewnym smutkiem. Przez chwilę mógłby nawet pomyśleć, że jest w tym coś romantycznego – jest nas coraz mniej, a strata każdego człowieka jest dla nas kopaniem sobie grobu. Niedługo nie będzie żadnego ruchu oporu, bo nie będzie miał kto się sprzeciwiać. Reszta tych wystraszonych dupków zgodzą się na wszystkie rozkazy zielonego gówna i będą żyć w tym szambie po uszy. – westchnęła. – Odpocznij. Zdrzemnij się z kilka godzin. Zaczyna świtać, a najlepiej się pracuje nocą. Lepiej, żebyś był w pełni sprawny, bo – rzuciła mu lubieżne spojrzenie na krocze, po czym z lekką kpiną dodała- kolejny raz nie będę was ratować. Idę się dogadać z tym elfem. Później do was wrócę.
Spoiler:

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

10
- Zawsze było źle. Teraz jest po prostu dużo gorzej. Na twoim miejscu uspokoiłbym się trochę. Bez sensu jest wpierdalanie się w kłopoty przez własne roztrzęsienia emocjonalne. Pomógłbym ci jakimś masażem, ale to będzie musiało poczekać - rzucił. Jego wzrok podążał za ruchami kobiety. Rzadko miał okazję zobaczyć ją w takim stanie. Jej nerwowość w pewnym stopniu zaczęła udzielać się i mu. To był jednak najgorszy moment, aby dać się ponieść emocjom. Półelf zdołał udowodnić wiele godzin wcześniej, że trzymanie nerwów na wodzy jest jak najbardziej wskazane. Żmii nie musiał tego mówić, doskonale znała się na swojej robocie.
- Nie wiem kim jest, pytaj Kali. Żaden z niego bezinteresowny pomagier, ma jakieś swoje sprawy w mieście. I popierdolone oczy, tak nawiasem mówiąc - splunął na ziemię obok łóżka - Nie posądzałbym go jednak o nic więcej niż głupotę. Jego też mało co nie zajebali - rzucił, a jego usta wykrzywiła się w uśmiechu - Nadużywany żarcik - odetchnął głęboko.
- Rozumiem. Nie będzie nas jednak przybywać, Żmija. Musimy się w końcu zdecydować na jakiś poważny ruch, pierdolnąć w zielonych wszystkim co mamy. W innym przypadku, albo szefowa ma jakiegoś asa w rękawie, albo zbawienie nie nadejdzie za naszych czasów - zaczął - Musimy wyłapać wszystkie wtyki, zwłaszcza tą która wsypała ostatnią akcję. Jeżeli będziesz mieć okazję, przekaż do dowództwa, niech ktoś ogarnie podejrzanych. Chciałbym sobie z nimi pogawędzić - mruknął. Jego "pogawędki" były powszechnie znane. Mowa oczywiście o brutalnych przesłuchaniach, trwających nieraz wiele dni, niemalże bez przerwy.W tym właśnie Queran odnajdował się najlepiej.
Kiwnął kobiecie głową na pożegnanie. Musiał odpocząć, a i tak miał przeczucie, że wkrótce znów coś się spieprzy i spotkają się znowu. Jego głowa spoczęła na materacu, a sen przyjął go w swoje kojące ramiona bardzo szybko.
Pobudka należało do jednej z najprzyjemniejszych w przeciągu wielu lat. Nie czuł bólu ani zmęczenie, jedynie przenikliwy smród. Nie wydobywał się on z jego rany w okolicach ust, do tego fetoru zdołał się przyzwyczaić. Wygrzebał się ze swojego pokoju, ruszając wgłąb karczmy. Postanowił przeszukać ją dokładnie, być może szabrownicy nie zdołali rozkraść wszystkiego.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

11
- Marzenie ściętej głowy, albo przynajmniej obu dłoni – stwierdziła na propozycję masażu z lekkim przekąsem, aby podkreślić swoją niedostępność. Żmija nie tylko jest sławna ze swojego sprytu oraz talentu walki, ale również dzięki swojej czystości. Przynajmniej tak mówią pogłoski. Zresztą wiele plotek tworzy się na tematy osób, które osnute są tajemniczością. Powiadają, że przysięgła przed samym Usalem, że jej łono będzie należało tylko do niego, a każdego kto będzie chciał wziąć ją siłą, dosięgnie śmierć. Inni jeszcze powiadają, że Żmija po prostu nie ma czasu i chęci na żadne romanse, ponieważ zbyt bardzo jest oddana bogobojnej Kali i jej organizacji. Trzeba jednak śmiało zwrócić uwagę na jej bardzo kokieteryjne i niejednoznaczne zachowanie. Nawet odmawiając Kanalii bliskości wydawała się sugerować zupełnie coś innego. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, że zabójczyni odmawia mu bliższego kontaktu. Ona jest zgrabna choć dobrze zbudowana, ma silne pociągłe rysy twarzy i długie czarne włosy, a jej oczy pochłonęły głębiny oceanu i można dostrzec niespokojne odmęty i burzę. Swoją subtelną urodę skrywa pod władzą i hartem ducha. Z pewnością jest jedną z tych kobiet, które nie usiedzą w domu, ani nie upieką szarlotki. Jest jedną z tych, które trzeba za każdym razem zdobywać i oswoić jak dzikie zwierzę. Niespokojna i nieprzewidywalna.
- Idę przegadać sprawę z tym Vincentem, a później postaram się dostać do samej Kali, aby móc zaplanować dalsze kroki działania. Masz rację. Musimy zacząć ostro działać, bo inaczej skończy nam się krew w żyłach. – westchnęła i ruszyła do drzwi – Na razie Kanalio.


Noc była zupełnie spokojna. Nadzwyczaj spokojna. Denerwująco spokojna. Nie słychać było, żadnych szukających ich patroli. Nikt nie przerwał w śnie. A warunki były lepsze od miejsc, w których czasem Queran spędzał noce. Na niestabilnym stołku w rogu pomieszczenia siedział półelf, który wydawał się półprzytomny. Przez całą noc pełnił wartę, aby obudzić w razie potrzeby swojego towarzysza. Choć spierdolił swoją ostatnią misję, teraz wszystkie obowiązki dopilnował. Kiedy zobaczył wstającego Kanalię ruszył w jego kierunku.

- Jak się czujesz? Dajesz radę? Ja padam już na ryj. – stwierdził zamieniając się miejscem – pozwolisz, że sam się trochę zdrzemnę. Obudź mnie za niedługo. Normalnie muszę odpocząć. Wczorajsza akcja zupełnie mnie zmiotła z ziemi. Wykończyła mnie, a jeszcze całą noc prześleńczałem na tym stołku. Pozwolisz.
Chwilę po położeniu się na zatęchłym materacu, na którym przed chwilą leżał Kanalia, zasnął jak zabity. Musiał być naprawdę zmęczony, a jego noga nadal nie była w pełni sprawna. Poruszał się tylko dzięki swoim magicznym umocnieniom. Był dobrym żołnierzem. Szkoda, że tak bardzo lekkomyślnym.

Karczma w dużej mierze była zniszczona. Najpierw przez orków, później przez szabrowników, a ostateczny cios przyniósł czas. Miejsce mogłoby stać się dobrą kryjówką, ale trzeba byłoby poświęcić jej dużo czasu, aby było tutaj zarówno bezpiecznie jak i wygodnie. Może kiedyś, gdy okupacja zielonych się skończy, znów ktoś nada tej ruinie życia. Kto jednak miałby wystarczająco motywacji i funduszy, aby tą ruderę przeobrazić w przybytek, ściągający mieszkańców całego Ujścia?

Boczne skrzydło karczmy, którego przestrzeń na parterze była przeznaczona dla najuboższych i pijaków, którzy spędzają noc w lokalu, była zupełnie zaniedbana. Nic tutaj się nie znajdowało, co byłoby warte uwagi. Wszystkie pomieszczenia wyglądały, jakby przeszedł tam huragan. Zresztą główna sala również nie wyglądała zbytnio ciekawie. Jedynymi niezniszczonymi przedmiotami był stół na środku wraz z krzesłami, długa lada oraz piecyk na środku, który piął się po sam sufit i rozgrzewał niegdyś wszystkie pomieszczenia, a na jego rożnie piekły się tłuste świniaki. Schody były zniszczone do tego stopnia, że nie można było wejść na wyższą kondygnację.

Przechodząc na tyły gospody, Kanalia wszedł do długiego korytarza, który przypominał literę „L”. Były to pomieszczenia przeznaczone dla pracowników oraz rodziny właściciela. Tych miejsc również, nikt nie oszczędził. Kuchnia z masywnymi piecami, została rozkradziona. Nawet niebyło tutaj choć jednego zardzewiałego noża. Dodatkowo część sufitu spróchniała i się rozpadła. Pozostałe pomieszczenia przeznaczone dla gospodarza, były podobne. Ostatnim miejscem, do którego wszedł Queran był magazyn. A raczej pozostałoś po nim, ponieważ w licznych rozwalonych skrzyniach nic nie zostało. Cała podłoga była zawalona stertami desek i rupieci. Była wyjątkowo głucha i robiła wrażenie mało stabilnej. Jakby zaraz miała się zapaść wraz z mężczyzną.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

12
- Kiedyś dasz się skusić - mężczyzna uśmiechnął się lekko, co z pewnością najprzyjemniejszym widokiem na świecie nie było - Jak już rozpierdolimy tych orków i ktoś łaskawie naprawi moją, niegdyś piękną, buźkę - poszukiwania kogoś zdolnego do uleczenia rany Kanalii wciąż trwały, jednak musiały zejść na dalszy plan. Ze względu na liczne problemy w samym Ujściu - Spróbuj ją przekonać. Jeżeli chcemy wygrać, potrzebujemy pomocy mieszkańców. Do działania pobudzi ich tylko coś głośnego i spektakularnego - rzucił jeszcze nim wyszła, kładąc się na łóżku. Sen pochłonął go szybko.
Budził się co godzinę. Wizja orków odnajdujących ich schronienie skutecznie spędzała sen z jego powiek. Jego uszy oraz wzrok reagowały na każdy dźwięk, który z rzadka przerywał przejmującą ciszę. Elf był z pewnością dużo lepszym wartownikiem od niego. Zdawał się posiadać pewną pulę umiejętności, które ułatwiały obserwację w ciemności oraz wyłapywanie tych nawet niepozornych dźwięków. Pomimo płytkości snu, pozwolił mu on wypocząć. Gangster rano nie odczuwał bólu, jego ciało zdawało się ponownie w pełni sprawne.
- Oj, nie pierdol tyle, tylko idź spać - burknął Queran, informując elfa o swoim bez wątpienia świetnym humorze. Odpoczynek był na pewno przyjemny, ale wciąż towarzyszył mu smród, którego nie sposób było się pozbyć. Sytuacja w mieście z dnia na dzień ulegała pogorszeniu, i nic nie zapowiadało, aby miało to się zmienić. Nie było powodów do radości. Lecz mimo to trzeba było przeć do przodu, aby jednego dnia Ujście powróciło do dawnej glorii i chwały. To znaczy, kolebki przestępczości oraz raju dla gangów narkotykowych. Taka przynajmniej była wizja mężczyzny. Opuścił pokój, pozwalając towarzyszowi zaznać trochę kojącego snu - Jeszcze się pyta, czy dam radę - rzucił pod nosem. Przechodząc, kopnął jakieś deski. W karczmie nie było nic pożytecznego, przeszukiwał ją właściwie bez celu. Irytowało to, ale kontynuował. Nie miał żadnego lepszego pomysłu. Liczył, że w magazynie odnajdzie chociaż jeden przydatny przedmiot. Zawiódł się niesamowicie, a sam widok niestabilnej podłogi - zniechęcił go. Cofnął się ostrożnie i zawrócił, w kierunku wyjścia. Skoro sama karczma była pusta, należało spojrzeć, czy wokół rudery nie kręci się jakiś wścibski patrol orków. Kanalia ruszył na skromny patrol, który miał objąć jedynie okolice niegdysiejszej karczmy.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

13
Kanalia ostrożnie opuścił wnętrze ich obecnej kryjówki przez spróchniałe drzwi. Nie był to jednak szczyt wyrachowania, ponieważ zawiasy w nieprzyjemny sposób zaskrzypiały, oznajmiając wszem i wobec, że ktoś wychodzi z rudery. Z pewnością patrol zielonych od razu zorientowałby się, że ktoś tutaj poza nimi jest. Wewnętrzny instynkt kazał więc Qeranowi skryć się w najbliższym możliwym miejscu, aby przestał być dostrzegalny dla oczu. Albo przynajmniej względnie niedostrzegalny.
Ostatniej nocy mężczyzna nie miał okazji przyjrzeć się zaułkowi. Nie dość, że było zupełnie ciemno, to jeszcze był w stanie krytycznym. Zaskakujące mogłoby być dla wszystkich, że teraz mógł przemieszczać Ujście o własnych siłach i z pewnością byłby w stanie komuś jeszcze dokopać.

Uliczka była dość długa i zupełnie opuszczona. Wszystkie drzwi i okna wychodzące z tej strony zostały zabite. Dla bezpieczeństwa lub z powodu nieużytkowania budynków. Wszystko z racji tego, że dużo ludzi zostało zabitych przez orków, a nie było nikogo, kto by chciał przejąć spadek po zmarłym. Większość ludzi wolałaby opuścić miasto, niż walczyć z okupantami. Mieszkańcy mieli coraz mniej wiary, że uda się przepędzić zieloną władzę. Nie ufali również królowi, który miał przysłać wojska w odsieczy. Stąd coraz większa część miasta, tak samo jak to miejsce, stawały się zapomniane. Czasem tylko ktoś tutaj zabłąkał się. Gdzieś stał wózek transportowy bez jednego koła. Trzy beczki z pewnością pełne zatęchłej wody deszczowej. Skrzynia z gnijącymi odpadkami, w których gnieździ się robactwo. Stos cegieł i desek, które z pewnością miały służyć do zabezpieczenia kolejnych drzwi lub okien.

Czujne oko kryminalisty dostrzegło jakiś ruch między beczkami. Ktoś skrywał się pomiędzy nimi i obserwował jego zachowanie. Z pewnością byłby niewidoczny dla jego oczu, gdyby nie kilka strzał z lotkami, które wystawały z jego kołczanu. Nie zdał sobie sprawy z tego, że oczy Qerana właśnie skierowały się w jego stronę. Jakby chciał wierzyć, że jest niewidzialny i nikt nie jest w stanie go dostrzec. A może nie przejmował się tym, ponieważ zaraz chciał wyskoczyć zza kryjówki i ostrzelać członka ruchu oporu w mieście. Coraz więcej wśród wrogów było przedstawicieli innej rasy niż orki i gobeliny. Wszystko za sprawą lepszego traktowania, możliwości korzystania z różnych udogodnień i pieniędzy. Kiedy głód doskwiera nawet przyjaciel jest w stanie cię zdradzić. A co dopiero jakiś łucznik za beczek?

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

14
Kanalia aż skrzywił się, gdy nieprzyjemny dźwięk skrzypiących drzwi przeszedł przez okolicę. Mężczyzna nie popisał się szczytem wyrachowania, dając znać o swojej osobie wszystkim okolicznym ludziom (których zapewne wielu nie było), insektom, szczurom oraz ewentualnym patrolom orków. Ostatnie czego potrzebował to niepotrzebna atencja, dlatego zbeształ się w myślach i momentalnie umknął w cień, spoglądając wgłąb uliczki.
Widok ten obudził w nim coś na rodzaj smutku, jeżeli w ogóle można w ten sposób nazwać tą namiastkę emocji, która odczuł Queran. Niegdyś tętniące życiem uliczka, pełna magazynów i mieszkań, po której zawsze ktoś zmierzał do zrujnowanej już karczmy. Mężczyzna obserwował jedynie jej marne pozostałości. Zabite deskami domy, do których nikt nie miał zamiaru powrócić. Z porzuconych dobytków nie ostało się nic, chciwi szabrownicy dopadli wszystko. Nie dziwił im się. Jedzenie stanowiło dobro luksusowe, niezwykle drogie, a zatem każdy sposób na zarobek był dobry. Kradzież była jednym z lżejszych czynów, których ludzie się dopuszczali. Zdrada, morderstwa, gwałty. Do tego dochodziło w Ujściu codziennie. Do tego doprowadziła mieszkańców zielona armia.
Jego rozmyślania przerwał pewien ruch, dostrzeżony szczęśliwie kątem oka. Jego wzrok momentalnie skoczył ku uchwyconemu błyskowi. Lotki, a zatem łucznik. Kanalia zaklął w myślach, dzieliła ich pewna odległość, uliczka zaś była na tyle prosta, że nie pozostawiała mu zbyt wiele szans na uniknięcie strzały. Nieznajomy mężczyzna najprawdopodobniej nie złożył się jeszcze do strzału, co dawało bandziorowi pewne szanse. Szybko oszacował odległość między nimi i ruszył sprintem w kierunku beczek, za którymi chował się łucznik. Licząc na łut szczęścia, Queran skoczył nad beczkami, starając się wylądować na tajemniczej postaci.

Re: Rudera „Pod Zbitą Amforą”

15
Qeran bardzo szybko wyskoczył za swojej kryjówki i pomknął w kierunku łucznika. Nie miał pojęcia, że miał styczność z bardzo dobrym strzelcem, który pochodzi z przeklętych w noc spadających gwiazd lasów Fenistei. Młody mężczyzna nie zareagował w zamierzony sposób. Nie sięgnął po strzałę, aby wycelować nią w napastnika. Uniósł się zza beczek, aby coś powiedzieć. Trzymał w dłoni krótki miecz. Nie miał jednak czasu, aby powstrzymać Kanalię przed rzuceniem się na niego. Ciało bandyty wbiło się w elfa, który uderzył o brukowaną brudną uliczkę, aż jęknął z bólu. Może coś złamał? Jego dłoń uderzyła z takim impetem o kamienną kostkę, że poluzował uścisk i upuścił ostrze. Stał się zupełnie bezbronny. Wszystko poszło nadzwyczaj łatwo.

Czuł jednak, że coś w tym wszystkim było nie tak. Mężczyzna nie wydawał się szczególnie wrogo nastawiony. Mógłby postarać się obronić, a on jedynie robił jakieś niewytłumaczalne gesty, jakby był niespełna rozumu. Kiedy już leżał na ziemi, nawet nie szamotał się za bardzo. Jedynie jego twarz zdobił grymas bólu. Co tutaj robił elf leśny? Jeszcze takiego tutaj brakowało. Nawet w czasie wielkiej migracji przedstawicieli jego rasy, niewielu jego rodaków tutaj zawędrowało.

- Aaaaaa –wydarł się z całej siły swojej krtani. Z pewnością zaalarmował już całe Ujście, że tutaj dzieje się coś złego.

- Puszczaj mnie idioto – zaczął wypluwać z ust – Miałem tutaj przyjść. Szukam Kanalii. Zejdź ze mnie! Nie jesteś lekki. Chyba coś mi złamałeś. – jak zaczął gadać, tak nie potrafił przestać – Kim jesteś? Tym przydupasem Kanalii? Coś żeś narobił?! Przynoszę ważne informacje. Ej, ej, ej. Ty nie robisz dla orków, prawda? Nie trzymasz z nimi. Kurwa, ale to boli.

Dalsza część słów, które wypowiadał były wypowiadane w nieznanym dla bandyty języku. Cuchnął jednak elfickim. Ten dziwny akcent i barwne dźwięki. Można było poczuć zawrót głowy od samego dialektu, ale przy połączeniu z niezwykłą gadułą, jaką okazał się nieznajomy łucznik- temperatura krwi Qerana zaczęła wrzeć z irytacji. Najgorsze było to, że zaraz zleci się tutaj grono zielonych, aby sprawdzić co się stało. I wszystko byłoby prostsze, gdyby można było posłużyć się nim jak wabikiem. Doskonale nadawał się do takich celów. On jednak musiał posiadać jakiej istotne informację od centrali.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”