Bramy już otwarto
Ostatnie wydarzenia nie poszły po myśli Loyry. Miała duże plany wobec Ujścia i potencjału, jaki prezentowało dla niej to miasto. I może faktycznie wszystko ułożyłoby się lepiej, gdyby miała więcej szczęścia. Tymczasem ani zlecenie, do jakiego została zatrudniona nie powiodło się, ani towarzystwo długo nie zagrzało miejsca w tej samej karczmie, a Savos, z którym zdążyła się nawet odrobinę polubić, puścił jej oczko na pożegnanie i zniknął, zostawiając po sobie tylko pusty kufel. Pozostało znaleźć sobie coś innego do roboty - coś, w czym odnalazłaby się być może lepiej, niż w tym, do czego wysłali ją poprzednio.
Nie wiedząc do końca w którą stronę się zwrócić, elfka udała się do opuszczonego teatru, dochodząc do wniosku, że skoro zaoferowano im współpracę w razie potrzeby, to mogła z tej oferty skorzystać. Na Olię już niestety nie trafiła, ale została rozpoznana przez strażników i wpuszczona do środka. Główna sala, do której prowadził korytarz, stała pusta, tym razem bez trzyosobowego stołu i po części zapełnionej widowni. Zupełnie jakby nic tutaj się nie wydarzyło; jakby teatr stał pusty od lat i tylko brak kurzu zalegającego grubą warstwą na siedziskach świadczył o tym, że było zgoła inaczej. Chwilę przyszło jej poplątać się bez celu po budynku, będąc jednocześnie obserwowaną przez wiele oczu, których właściciele nie byli zbyt chętni do wdania się w pogawędkę. Dopiero gdy zza jednych drzwi wyszedł niosący ciężki worek półork, Loyra zorientowała się, że w końcu trafiła na kogoś, kogo kojarzyła. Trev, ten który przyjmował ją kilka dni temu, na jej widok uniósł brwi w zaskoczeniu i opuścił worek na ziemię, zatrzymując się w miejscu.
-
Ciebie się tu nie spodziewałem - skomentował. -
Myślałem, że nie wrócisz. Po porażkach rzadko wracają.
Czy miał na myśli ich skuteczność, czy generalne niepowodzenie zaplanowanej akcji, nie wyjaśnił. Spytał za to, czy elfka przyszła tu po coś konkretnego, a dowiedziawszy się, że szuka dla siebie do zrobienia czegoś, co bardziej dostosowane będzie do jej umiejętności, parsknął krótko śmiechem, który mógł znaczyć wszystko i nic. Mimo to, po skróconym podsumowaniu tego, czego kobieta oczekuje, gestem zaprosił ją dalej i poprowadził przez kilka przejść do klatki schodowej, a następnie do podziemi, z których już po pierwszych kilku krokach w dół dało się usłyszeć żywiołowe rozmowy i śmiechy.
Jak widać, teatr był pusty tylko na pierwszy rzut oka, a to, co najważniejsze, działo się dużo niżej, niż drewniane deski sceny. W końcu weszli do miejsca, które można by było nazwać karczmą, bądź główną salą jakiejś tawerny, gdyby nie brak kontuaru i prowadzącego go karczmarza. Nie plątały się tu żadne kelnerki, na stołach nie było świeżej, pachnącej strawy, a jednak siedziało tu kilkanaście osób, pogrążonych w swoich własnych sprawach i dyskusjach. Rudowłosa kobieta, którą kojarzyła z dnia, w jakim pojawiła się w teatrze po raz pierwszy, siedziała na brzegu jednego ze stołów, opierając o kolano lutnię, na której prawdopodobnie przed chwilą coś grała - albo zamierzała to jeszcze robić. Na widok Loyry uśmiechnęła się z zaciekawieniem, ale nie zatrzymała ich, gdy wraz z Trevem minęli ją, kierując się do innego ze stolików. Skądś jeszcze dotarł do elfki znajomy śmiech Savosa, ale nie widziała go nigdzie w tym pomieszczeniu. Może dobiegał zza którychś drzwi? W końcu z sali odchodziło kilka przejść, poza tym, z którego przyszli.
-
Porozmawiaj z Rhysem i Umbrą. Myślę, że możecie znaleźć wspólny język - powiedział półork, doprowadzając ją do stołu, przy którym siedziały dwie osoby: jasnowłosa kobieta o zaciętym wyrazie twarzy i wschodni elf, jaki na widok podchodzącej nieznajomej zamilkł w połowie zdania i zwinął pergamin, nad którym przedtem oboje byli skupieni.
-
To Loyra. Powinniście ją zabrać ze sobą. Może się wam przydać - Trev zerknął na nią. -
Wydaje się na tyle szalona, żeby uznać wasze plany za dobry pomysł. I pracowała już wcześniej dla Lilii. Jest w porządku.
Klepnął ją w plecy z sympatią, która prawie zwaliła ją z nóg, by zaraz po tym rzucić krótkie "miłego" i wraz ze swoim workiem zniknąć za jednymi z drzwi.
Przy stole na dłuższą chwilę zapadła cisza. Siedząca przy nim dwójka spojrzała na siebie nawzajem, a potem, w idealnej synchronizacji, przesunęli spojrzeniem po jej sylwetce, oceniając ją od stóp do głów. Cóż, półork mógł dać im trochę więcej informacji, zarówno jednej, jak i drugiej stronie. Elf o imieniu
Rhys odezwał się pierwszy.
-
Więęęc... hm - odchrząknął, drapiąc się po skroni w wyrazie kompletnego zagubienia. -
Lubisz chodzić po bagnach, szukać ruin, potrafisz nie dać się zabić w lesie i jesteś gotowa ruszać jutro z samego rana?
Blondynka, prawie na pewno będąca ludzką kobietą, uderzyła dłońmi o stół, rzucając za Trevem sfrustrowane spojrzenie.
-
Zawsze to robi. Nas zapoznał ze sobą tak samo, te pół roku temu. Rhys, Umbra. Umbra, Rhys. Pogadajcie sobie - zacytowała, kiepsko naśladując basowe brzmienie głosu półorka. -
Kiedyś weźmie to na poważnie, jak przyniesiemy coś takiego, że sama Lilia zesra się z wrażenia. Uch. Siadaj, dziewczyno.
Przesunęła się na ławce, robiąc dla niej miejsce.
-
Do nas trafiają wszystkie bliżej nieokreślone mapy, jakie ludzie Lilii znajdują podczas swoich akcji. Większość to straszny syf, prowadzący donikąd, ale zdarzyło nam się znaleźć kilka całkiem imponujących rzeczy.
-
Albo miejsc - dopowiedział elf.
-
Albo miejsc - zgodziła się Umbra. -
Chociaż, tak jak mówię, nie jest to najbardziej szanowane zajęcie w tym gronie. Ale skoro Trev przyprowadził cię do nas, to znaczy, że chyba nie zgadzasz się ze zdaniem większości w tym przypadku. Mylę się? Powiedz, że się nie mylę, bo inaczej czeka nas bardzo niezręczna rozmowa.