Podmurze i zajazd Rapiernia

1
Ujście, jak większość rozległych, rozlazłych wręcz i ludnych grodów, miało swoje podmurze, również niemałe i wcale nieustępujące miastu w jego nędzy i brzydocie. Roztaczało monotonny pejzaż, złożony głównie z pozbijanych niedbale chat i drewnianych zabudowań, jednego młyna, małych pól uprawnych oraz chudych, wyliniałych zwierząt gospodarskich. Na trzy najliczniejsze rodzaje można było podzielić ludność spotykaną na podmurzu: rdzennie zamieszkujących je chłopów, stale wkomponowanych w resztę pejzażu, zmierzających z miasta i do miasta kupców, handlarzy, karawaniarzy oraz poganiaczy z taborami pakułów, oraz podróżnych wszelkiej maści i proweniencji.

Nie było zaś podmurza, które podobną ludność utrzymałoby i wyżywiło bez porządnej, zyskownej gospody. Pod Ujściem zdolny awanturnik mógłby znaleźć co najmniej trzy, każda o gorszej lub jeszcze gorszej reputacji, lecz najlepiej znany był zajazd Rapiernia. Ze strzechą, którą jedna silniejsza burza wydawała się dzielić od zapadnięcia się gościom na głowy, gdzieniegdzie dziurawą podmurówką do spichlerza ku uciesze gryzoni i solidną, starą sosnową zabudową, Rapiernia była największą karczmą w okolicy. Stajnie i gospodarstwo mieściły się na jej tyłach, za frontem szerokiego budynku. Podwórze w dzień i w noc zastawiały wozy i tabory, juczne zwierzęta oraz podróżni, którym nie w kieszeń było płacić za pokój, więc nocowali na zewnątrz, przy ogniu.

Kominem dymiło, nieustanny ruch i gwar, i głos dobywały się z karczmy. Wewnątrz była niemal tak przestronna, jak wydawała się z zewnątrz, ale pełna klienteli niemal każdą porą. Półmrok rozjaśniały kaganki oraz dwa paleniska w rozległej sali, zapełnionej szerokimi ławami dla gości. Skwierczało i pachniało pieczonym, przypalanym mięsiwem, o którego pochodzenie dla spokoju sumienia lepiej było nie pytać. Jak w większości przydrożnych, podmiejskich zjazdów, w Rapierni głównie lądowali ci, co z miasta wyjechali i chcieli jeszcze dochlać, ci, co przyjechali i przed wjazdem postanowili przychlać, albo ci, co ich do miasta nie wpuszczono, więc pieniądz na sprawunki postanowili przechlać. Nie brakowało w swej osobie ani kupiectwa, ani najemnictwa, ani awanturnictwa, ani szulerstwa. Nikogo nie brakowało, a mało było tylko gorzałki, bo chlano bez ustanku.

Między ławami uwijały się dwie dziewki, przykładnie cycate i piszczące, kiedy je klepnąć w tyłek. Gospodarzowa rozlewała gościom piwo, gospodarz za szynkiem łypał znad potężnego wąsa i brudną szmatą czyścił brudny kufel, nie odnosząc szczególnego efektu. Z boku, na słupie wspierającym krokwie zwyczajowo przybijano drobne anonse i zlecenia, tyczące się wszelkich możliwych zajęć oraz robót, w Ujściu głównie polegających na ruszeniu mięśniem i żelazem. Tego dnia słup był jednak okrutnie pusty, nie licząc nakoślawionej na strzępie pergaminu oferty matrymonialnej.
Ostatnio zmieniony 26 lip 2013, 23:20 przez Licho, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

2
Hedros podszedł do drzwi od tawerny, pchnął je, otworzyły się szybko pod jego siłą. Wszedł i rozejrzał się po czym warknął pod nosem widząc, że jest tutaj więcej osób niż się spodziewał, z pod jego hełmu było widać tylko czerwone oczy i krótki nos. Ujrzał stałych bywalców, głównie ludzie i krasnoludy, które lubią sobie dobrze wypić. Niestety nie przyszedł on tutaj w celach rozrywkowych bo nie miał przy sobie żadnego miedziaka. Ruszył w kierunku karczmarza tupot jego stup wpadał do uszu miejscowych, lekko zagłuszała go skrzypiąca podłoga, wielu bywalców zapewne zdziwił widok Czarnego Orka w tych stronach, jednak Hedros przywykł, że niektórzy nie akceptują jego obecności. Położył swoje grube czarne ręce porośnięte krótkim włosiem na ladzie, po czym rzucił spojrzenie na barmana, czekając aż ten podejdzie, przy okazji rozglądał się po ludziach siedzących w tawernie, oceniał ich uzbrojenie i budowę, raczej nikt nie miał ochoty się z nim mierzyć ale taki miał nawyk, nie mógł nic na to poradzić, był to dla niego odruch bezwarunkowych.
Gdy barman się zjawił, Hedror rozejrzał się dookoła czy nie ma tu żadnych nie chcianych uszu po czym powiedział.
- Szukam jakiejś roboty, najemnik, ochroniarz, cokolwiek byle by płacili.
Powiedział oschłym i twardym głosem utrzymując kontakt wzrokowy z barmanem i patrząc na niego swoim przeszywającym spojrzeniem w między czasie podrapał się po swoich bliznach na torsie.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

3
W przydrożnych gospodach, jak powszechnie było wiadomo, widywało się przeróżne indywidua i sztuką było wywołać czy to w miejscowych, czy w przyjezdnych, większe zafrasowanie. Sztuką też było jednak zobojętnieć na potężnego jak byk, a ciemnego aż węgiel bielał orka, który wkroczył do karczmy z udręczonym jękiem odrzwi. Ork bez szczególnego pardonu wstąpił między ławy i przy ławach siedzących ludzi, przesuwając się do szynku niczym ruchoma góra. Kilku podróżnych ucichło, jedni z przestrachem, inni łypiąc podejrzliwie, nieprzyjaźnie. Kilku tych, którzy byli zbrojeni, z wolna, niby ukradkowo, zbliżyło dłonie do swych broni, a ci, którzy nie byli, zbliżyli się do tych zbrojonych. Dziecko siedzące na kolanach jednej z kobiet rozryczało się na jego widok.
Karczmarz wysłuchał oświadczenia Hedrosa, popatrzył po orku, po pustym słupie, znów po orku i po hełmie na głowie orka, poruszył wąsem. Przetarł jeszcze raz szmatą kufel, zostawiając na nim jeszcze większą smugę brudu.
Nie ma — odburknął, mrugając przekrwionymi, podkrążonymi od często opróżnianego kielicha oczami. — Albo co zamawiacie, panie, albo wypieprzacie, taka tu zasada. Nie lza się tutaj z żelastwem potykać jak zbójca — ruchem głowy wskazał na rękojeść topora, wychylającą zza ramienia orka. Temu, że co najmniej, a na pewno nie mniej niż ćwierć jego klientów o bardziej ludzkiej proweniencji była przy mieczu, nie wydawał się zwracać uwagi.
W tej samej chwili na zewnątrz zakołatało i zakotłowało się od kopyt, od pobrzękiwania broni i rynsztunku, i od ludzkich głosów, okraszonych głośnymi klątwami oraz jeszcze głośniejszym rechotem. Rozszczekał się karczemny kundel, a potem zaskomlił i umilkł. Czterech ludzi wkroczyło do karczmy, podzwaniając bronią u wysadzanych pasów i roztrącając się zuchwale w stronę szynkwasu.
Karczmarzu! — zawołał najwyższy z nich, z wygoloną głową i w skórzanym kaftanie, z mieczem noszonym przez plecy na zbójecką modłę. Bezrękawnik odsłaniał umięśnione ramiona, a coś w jego sylwetce przywodziło na myśl buhaja — Lejcie to, co zwykle, bośmy, psiajucha, strudzeni jak psy!
Jego towarzysz o wrednym wyrazie twarzy, nad którym nie wydawał się panować, wskazał stojącego przy kontuarze Hedrosa. Trącił mężczyznę obok siebie.
Patrz go, Bosy! Co to z lasu wylazło?
Niedźwiedzia brzytwą ogolili — zarechotał Bosy. — Albo twoją matkę.
A odchędoż się od niej! Moja się przynajmniej nie kurwiła!
Karczmarz rozlewał tymczasem piwa po kuflach, tylko Hedros mógłby spostrzec z bliska, że lekko trzęsącą się dłonią. Nie było wątpliwości, że łysy i jego kompani nie pierwszy raz odwiedzali Rapiernię.
Zawrzyjcie gęby — warknął na nich buhaj i splunął na deski. Zatknął kciuki za pas, przystając za orkiem dzielącym ich od szynku. — Ej, ty, ty, psi synu, odmieńcu. Wynoś się stąd. Miejsce dla kundli i bydląt masz na podwórzu, nie pod dachem, między ludźmi.
Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

4
Hedros kiwnął głową w lewo i prawo karczmarzowi oznajmiając tym samym, że nie będzie nic zamawiał. Zdziwiła go na początku reakcja gospodarza, widział jak trzęsą mu się ręce. Ork domyślił się, że pewnie spowodowali to ludzie, którzy dopiero weszli do karczmy. Słysząc komentarz zmarszczył czoło. Mimo, że walcząc na arenie przywykł do obelg rzucanych pod jego adresem ze strony różnych ras, teraz mógł odpowiedzieć. A nawet zrobić co mu się podoba bo był wolny, w przeciwieństwie do tamtych czasów.
Dosyć zgrabnym ruchem ściągnął ręce z lady, odwrócił się w stronę mężczyzn, spojrzał na tego, który nazwał go odmieńcem. Jego prawa ręka powędrowała na plecy, palcami najechał na rękojeść swojego dosyć sporych rozmiarów topora, jednak jeszcze nie zdjął go z pleców, ale mógł to zrobić w ułamkach sekund.
Początkowo miał zamiar rzucić jakimś siarczystym przekleństwem w kierunku jegomościów, po czym pociąć ich swoim toporem, jednak zauważył, że wielu ludzi w karczmie też jest uzbrojonych i mogą im pomóc. Dodatkowo byli praktycznie w mieście, zawsze ktoś mógł zawołać patrol straży, a wtedy zrobiłoby się nie przyjemnie.
Hedros zdjął rękę z pleców, popatrzał jeszcze chwile w kierunku mężczyzn rzucając gniewne spojrzenie. Ciągle kusiło go, żeby zaatakować jegomościów. Jednak wiedział, że mogą go za to aresztować, a teraz nie miał pieniędzy an takie rzeczy. Zignorował obrazę i bez słowa ruszył w kierunku wyjścia. Mijając jednego z nich, który wcześniej go obraził, uderzył go energicznie swoim barkiem, tak aby ten się wywrócił. Szedł w kierunku drzwi, odpychając każdego kto stanął mu na drodze, po czym pchnął je. Przed wyjściem rzucił jeszcze raz wzrokiem na łysego faceta i jego kompanów.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

5
Potrącony przez Hedrosa mężczyzna zachwiał się, stracił równowagę, klnąc okrutnie. Przed upadkiem uchroniła go ława, za której brzeg chwycił wielką, bliznowatą dłonią i podciągnął się. Splunął za orkiem ponownie.
Ach, ty kurwi synu...
Kompani buhaja zarechotali paskudnie, ten chudy, o wrednej twarzy, chwycił rękojeść długiego korda, wiszącego u jego pasa, wietrząc awanturę. Odchodząc, barbarzyńca wykazał się rzadką wśród swych pobratymców powściągliwością oraz rozsądkiem. Mężczyźni wręcz przeciwnie. Nie wydawali się, ku zgrozie na twarzach niektórych gości, w ogóle przejmować pełną gospodą, ni strażą, ni posturą Hedrosa, która sama w sobie przeciętnego zabijakę mogłaby utrzymać na odległość co najmniej dwóch strzelań z łuku. I bogowie jedni mogli wiedzieć, czemu.
Ty kurwi synu... — powtórzył łysy, powoli ruszając za orkiem do wyjścia i czekając, aż ten przestąpi próg karczmy. Ręką sięgał do przepasanego przez plecy półtoraka. — Teraz obaczysz, komuś, czarny kundlu, na drodze postanął. Do ciebie mówię, okurwieńcu!
Bosy i reszta towarzyszy podążyła za przywódcą jak cienie, łypiąc nieładnie, szczerząc gęby z pożółkłymi, powybijanymi zębami. Już byli podjudzeni i nie potrzeba im było większej zniewagi do bitki na ubitym piachu. Nikt z gości nie śmiał wstać, wszyscy się tylko gapili znad misek i kufli, albo odwracali wzrok, udając że nie widzą. Gospodarz wydawał się modlić jedynie, żeby z laniem krwi wyleźli na zewnątrz. Nikt nic nie rzekł, nikt nie pisnął nawet. Wszakże w Ujściu nikt, kto był zdrów na umyśle i żywot mu był miły, nie chciałby sam sobie ściągnąć kłopotów na głowę. Poza tym, kto by bronił orka?

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

6
Hedros wyszedł przed karczmę kiedy poleciała w jego kierunku groźba. Myślał, że już po sprawie, ale jegomoście byli strasznie natarczywi. Obrócił się w kierunku mężczyzny, który dzierżył w ręce półtoraka. Ściągnął swój dwusieczny topór z pleców, którego człowiek raczej by nie uniósł, a co dopiero zamachnął nim. Ork nie był ignorantem, nie miał humoru na bitkę w karczmie, jednak dwa razy nie odpuści.
- No to kurwie syny, teraz mój topór was trochę pochędoży.
Powiedział Hedros lekko się przy tym podśmiewając, po czym ścisnął swój topór porządnie w dłoni. Przez chwilę stał w miejscu, patrzył swoimi ledwie widocznymi spod szarego hełmu oczyma na bandę zbójów. Odchrząknął po czym splunął na bok, przybrał bardziej luźną pozę, jako iż przeciwnicy mieli przewagę liczebną. Był zaprawiony w boju, a Ci ludzie chyba nie widzieli oddziału czarnych orków masakrujących krasnoludy. To były wspaniałe czasy, które Ork dobrze wspomina. Warknął pod nosem, uniósł topór do góry i ruszył na przeciwnika.
Hedros był gotowy do uderzenia, jednak ciągle zachowywał czujność, jeżeli przeciwnik zdążył by skontrować jego uderzenie, Ork wyprowadzi mu kopniaka prawą nogą. To powinno osłabić jego gardę na tyle aby wykonać sprawny śmiertelny cios toporem. Jeżeli to się uda Hedros miał zamiar cofnąć się parę kroków i czekać na reakcje pozostałych przeciwników.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

7
Zbrojony w oręż, którym przepołowić można by bazaltową kolumnę, ork przypominał niepowstrzymaną maszynę do zabijania, kiedy wznosił broń do przeraźliwego uderzenia. Takiego ciosu, z całą jego siłą i impetem, nie sposób było zablokować, awanturnicy więc, nieważne jak zuchwali, nawet nie śmieli spróbować. Żaden z nich nie mógł się równać z mocą mięśni Hedrosa, lecz byli przebiegli i liczniejsi, i wszyscy mieli w dłoniach lekkie, długie miecze, szybsze w walce. Manewr wojownika mógłby się powieść, gdyby nie fakt, że nie byli aż tak głupi, jak byli krewcy i butni.
Zamiast wyjść orkowi naprzeciw, golony łeb cofnął się i uskoczył do prędkiego, zręcznego uniku, sycząc stalą w powietrzu i kurząc spod butów. Sapnął ze złością. — Ach, ty... ty...
Jeden z jego kompanów natychmiast podłapał i wypadł naprzód, jak do cięcia na odlew, choć nie sposób było rzec, czy nie markowanego — coś było w tym drastycznego, niepewnego, jakby zaraz miał urwać krok, by uwinąć się z zasięgu topora. Równie dobrze mógł jednak nie markować, licząc na to, że Hedros nie zdąży tak szybko poderwać potężnej broni do ponownego uderzenia.
Żaden z rębajłów nie miał zamiaru bawić się grzecznie i honorowo. Korzystając z zamieszania, wredna twarz, okazujący się niebywale szybką wredną twarzą, po łuku skrócił dystans do orka kilkoma gwałtownymi susami, usiłując pchnąć go kordem z lewej flanki, w bok. Ten, którego wołali Bosym, wyraźnie stracił rezon na widok wywijającego toporem przeciwnika. Trzymał się jednak tuż, tuż przywódcy, gotów go osłaniać.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

8
Hedros szybko zauważył, że przeciwnicy nie chcą wchodzić w otwartą wymianę stali za stal. Byli liczniejsi i preferowali szybkie ataki, z równie szybkim zwrotem w tył. Zdenerwowało go to, kolejny raz warknął pod nosem. Czuł się jakby miał pacać muchy toporem. Chwycił broń nieco niżej, co pozwalało mu wyprowadzić większy zamach.
Spojrzał na przywódce bandy, którego osłaniał jego przydupas. Ork przybrał bardziej obronną postawę, cofną się o krok. Swój wzrok skierował na najbardziej wysuniętego przeciwnika, który próbował go zaatakować. Ścisnął porządnie topór trzymając końcówkę rękojeści, porządnie obejmował ją obiema dłońmi. Topór był dosyć długi, więc Hedros postanowił to wykorzystać, rozejrzał się wokół, jednak nikt nie reagował na ich rozrachunki.
- Bodajbyś sczezł, ludzkie ścierwo!
Burknął Hedros pod nosem po czym wziął zamach, obracając się częściowo wokół własnej osi, topór trzymał przy końcówce by zwiększyć zasięg broni, liczył na to, że człowiek nie zdoła odskoczyć zbyt daleko i nadzieje się na jego broń. Po wykonaniu zamachu przerzucił ręce znowu wyżej, aby trzymać broń już normalnie. Cały czas bacznie obserwował czy żaden z trzech mężczyzn nic nie kombinuje.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

9
Ork był doświadczony i zdeterminowany, ale siła ciosu i potęga tnącej powietrze ze złowieszczym świstem broni odebrała mu swobody oraz nieprzewidywalności. Mężczyzna zdążył wyczuć, co się święci, gdy Hedros nabierał jeszcze zamachu, impetu do uderzenia, wychodzącego ze skręconego tułowia. W ostatniej chwili zdążył urwać krok i uciec szybko, niemal niezdarnie, nie osłaniając się nawet, o ile w ogóle zdałaby się jakakolwiek osłona przy takim ciosie. Brzeg ostrza topora spóźnił się o ułamek sekundy, omal nie wywlekając trzewi przeciwnika tęgim sieknięciem.
W tej samej jednak chwili jego atakujący od boku towarzysz skutecznie wykorzystał moment. Na swe szczęście i nieszczęście. Pchnął Hedrosa w bok, w miękkie i byłby wcale skutecznie, gdyby nie rozpędzona broń orka, przed którą odruchowo próbował się odwinąć. To go zgubiło. Trafienie wypadło płytkie, ledwie dźgnięcie, przebijające tylko grubą, czarną skórę wojownika i kłujące boleśnie. Za to twarz mężczyzny o wrednym wyrazie w ostatniej chwili, w uderzenie serca, wykrzywił strach. Na więcej nie miał czasu. Odskok, do którego się zerwał był zbyt późny i wypadł prosto na ostrze. Wzniesiony odruchowo kord zdał się na nic, topór przebił zasłonę i wrzynając się głęboko w ciało, powalił go jak kukłę, jak szmacianą lalkę, miażdżąc żebra, a z wnętrzności robiąc mało apetyczną sieczkę, niemal przepoławiając mężczyznę. Krew bryzgnęła na broń, na ramiona i tors orka. Reszta gwałtownie i prędko rosnącą kałużą zaczęła wypływać spod truchła, które padło na ziemię, wsiąkając w piach.
Ktoś w grupce gapiów wydał z siebie zduszony krzyk i umilkł, jak gdyby bał ściągnąć uwagę walczących. Konie tupały i szarpały się na postronkach u wozów, boczyły na parującą w powietrzu juchę, błyskając białkami oczu. Jeden z miejscowych podlotków uciekł pobladły, nichybi wyrzygać się pod krzakiem. Jeśli nawet kto chciał interweniować wcześniej, to teraz nie miał już śmiałości.
Reszta awanturników rozproszyła się pośpiesznie dookoła Hedrosa, czujni, przygięci w nogach i gotowi reagować równocześnie, znacznie ostrożniejsi. Nie dali sobie okazać reakcji na ścierwo, które zostało z ich towarzysza. Na twarzach nie mieli już złośliwej kpiny, tylko okrutne, ponure zacięcie. Tylko Bosy wydawał się zzielenieć nieco, kołysząc mieczem z prawej strony orka. Golony łeb blokował go od frontu, a ostatni z nich, ten, który uniknął przedtem ciosu, powolnym krokiem zachodził go po łuku od lewa, omijając ciało kompana.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

10
Hedros rozkoszował się widokiem topora, który zagłębiał się w ciało zbója. Patrzył uważnie jak broń mieli jego żebra, i rozrywa wnętrzności na strzępy. Zapach krwi od razu sprawił, że poczuł się, jak za starych dobrych czasów. Zaczął ponownie oceniać gdzie znajdują się przeciwnicy, i co robią.
Wykonał spory, a zarazem szybki krok w tył. Rozejrzał się wokół i zauważył, że jeden próbuje go zajść od lewej strony. Widział, że zrobili się bardziej zdeterminowani, na ich twarzach było widać powagę.
Ork Przysłonił topór bliżej twarz, umiał szybko reagować, jednak ciosy przeciwnika były równie szybki. Czuł, że jest ranny, jednak przyzwyczaił się do znoszenia bólu, dodatkowo wiedział, że w walce nie może okazać słabości. Przechylił topór ku ziemi, objął go mocno, wziął szybki krok. Równocześnie przeciągnął topór na skos. Tak aby sieknąć przeciwnika wzdłuż tułowia i głowy.
Starał się zrobić to najszybciej jak potrafi, nie chciał aby przeciwnik zdążył odskoczyć. Miał też nadzieje, że jego towarzysze nie zdążą go zaatakować w międzyczasie. Po wyprowadzeniu ciosu od razu przeszedł do postawy obronnej, i ponownie przybliżył topór do siebie, aby lepiej blokować ciosy. Jego oddech był szybszy, adrenalina zaczęła robić swoje, jednak starał się nad sobą panować. Kiedyś już wpadł w furię, i wymordował wrogów i sojuszników, nie chciał tego powtarzać.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

11
Awanturnicy więcej mieli tym razem ostrożności, niźli przed kilkoma chwilami. Żaden nie zaryzykował wdaniem się w starcie, nie skracając dystansu ni krokiem i gotując się do uniku. Gdy ork uderzył, uskoczyli przed przeciwnikiem, jak koniki polne na polanie pryskały spod stóp. Znów topór przeciął ciężko powietrze, ciągnąc za sobą cienki warkocz krwi po ubitym i dopiero, gdy opadł, rzucili się do niego jak wściekłe psy, zostawiając Hedrosowi ledwie mgnienie na reakcję.
Przywódca rębajłów zawinął ostro półtorakiem do brutalnego, głębokiego cięcia włęgiem, w korpus, czerpiąc impet z rozbiegu i półobrotu, i z siły przerośniętych mięśni, napiętych, aż pulsowała na nich każda żyła. Ruszał się niespodziewanie zręcznie, jak na taką kupę mięsa i jako jedyny miał brzeszczot dość długi, by móc uderzyć, a wciąż asekurować dystans od przeciwnika. Reszta, zbrojona w krótsze ostrza, była w nieco trudniejszym położeniu, zmuszona do wyprowadzania ciosów ładując się w zasięg topora. Mężczyzna po lewej poderwał się równo z łysym, jak na sygnał trąby, mierząc cięciem w osłabiony raną bok orka. Bosy tymczasem zawahał się, wypadł, cofnął, kurząc spod okutych buciorów, znów poczynił krok jak do wypadu i w końcu zamachnął się niezdarnie kordem znad lewego ramienia, kryjąc cięcie przywódcy i gotów poprawić je, gdyby było trzeba.
Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

12
Hedros starał się blokować ciosy, gdy tylko padały w jego kierunku. Dawno nie walczył, ale nie był zmęczony. Zmierzył przeciwników ponownie swoimi oczyma, przyjął luźniejszą postawę. Jednak jego plan by zmęczyć rywali i potem ich wykończyć wydawał mu się teraz niemożliwy do zrealizowania, więc wpadł na inny pomysł. Ork nie był wybitnym taktykiem, więc do końca nie przemyślał tego co chce zrobić. Ścisnął topór, cofnął lekko broń za ramię szykując się do natarcia, ruszył w kierunku przywódcy, który wcześniej zaatakował go półtorakiem. Czekał aż mężczyzna będzie chciał zadać cios aby w tym samym czasie wykonać potężny ale dość szybki zamach.
Hedros miał dość odskakujących przeciwników, więc widział sens w swoim planie, szarżując z impetem na przeciwnika zmuszał go do zadania ciosu. Miał nadzieje, że przeciwnik spróbuje zaatakować szarżującego Orka, wtedy padnie cios z jego strony, który zatrzyma atak przeciwnika i równocześnie przetnie go po tułowiu.
Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

13
Stal brzęknęła dźwięcznie, zaśpiewała, kiedy półtorak odbił się od zastawy Hedrosa, wytrącając przeciwnika z rytmu i zmuszając do zapląsania kilka kroków w tył. Łysy cofnął się, psiocząc, że goblinowi z rynsztoka zwiędłyby uszy. Bosy, zbity z tropu, urwał krok do cięcia, gdy tylko ujrzał, jak odskakuje miecz ich prowodyra, i przygarbił się odruchowo w niskiej, obronnej pozycji. Ze wszystkich najmniej był chyży tańcować za toporem i trzymał największy dystans, markując tylko wypady, nie sposób było rzec, na ile przed orkiem, a na ile przed swoimi kompanami. Po twarzy spływał mu pot.
Jednak nawet długim toporem nie dało się osłonić jednocześnie trzech stron i bok wojownika zapiekł znów, tym razem tkliwiej, boleśniej, tocząc krwi, kiedy zwinny mężczyzna po lewej sięgnął go ostrzem, z krótkim, złośliwym parsknięciem odskakujac po trafieniu na bezpieczną odległość. Człowieka takie cięcie by pożegnało, orka tylko przygięło mocniej z jego grubą jak u wołu skórą i nieludzką odpornością wlaną w krew jemu podobnym. Podjudzony zmieniając strategię, rzucił się do szarży, mierzonej w przywódcę bandy. Ziemia podrygiwała pod jego stopami, pryskając drobinami piachu. Uderzenie z nawet małego rozbiegu przy potędze Hedrosa powaliłoby byka, mężczyzna nie zamierzał tedy przyjmować rozpędzonego przeciwnika na ostrze. Uskoczył orkowi z drogi i natychmiast odbił się z przygiętych nóg, atakując z prawej strony, z mieczem ujętym w obie dłonie i mierzącym od góry w wysunięte ramię wroga. Starcie było tak szybkie, że żaden z jego towarzyszy nie zdążył jeszcze ocknąć się i asekurować go.
Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

14
Ork wydał z siebie ryk, nie z bólu ale celowo aby trochę obniżyć motywacje przeciwników, był naprawdę wściekły.
Znużyła już go ta potyczka, nawet nie nazwał by tego walką bo przeciwnicy unikają starcia.
Był on szybki, ale jego wielkość uniemożliwiała mu bycie równie szybkim co jego wrogowie. Widząc kątem oka, że przeciwnik chce go uderzyć, przerzucił on szybko topór do prawej ręki. Wykonał obrót, część ciała zasłonił toporem, a wolną lewą ręką zamierzał chwycić przeciwnika za ramię, w którym dzierży broń, następnie wbić w jego w jego brzuch topór. Ciągle odczuwał jak po jego skórze spływa krew, od zadanych ran ale nie były na tyle poważne, żeby się nimi przejmować.
Gdy już to zrobił wziął rozbieg składający się raptem z kilku kroków, po czym przeskoczył wielkim krokiem do Bosego, i wykonał kilka cięć toporem, starając się trafić w tor oraz ręce przeciwnika.
Bacznie obserwował w tym samym czasie pozostałych, wiedział, że jeżeli zdążą zaatakować musi się cofnąć i zaczął bronić. Nie chciał aby go otoczyli, jako iż mieli krótkie bronie wolał trzymać ich na dystans. Zadziwiła go ludzka upartość ale wiedział, że po części może to być spowodowane dużym ego u członków bandy.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

15
Rębacze nie dali się rozproszyć rykiem Hedrosa. Kilku spośród niemałej już ilości gapiów ochnęło natomiast z przestrachem, jakaś kobieta krzyknęła, kolejne dziecko, które pałętało się po placu z niewiadomej przyczyny, zaczęło beczeć. Tylko nieprzytomnie zalana grupka opilców, wytaczających się z karczmy, nieskładnym, choć gromkim bełkotem podżegała walczących do jatki. Po mieczach u pasów, opasłych brzuszyskach znad tych pasów się wylewających, wąsach posklejanych piwem i barszczem, i w ostatniej kolejności niedbale naszytych na napierśniki herbach, dało się przypuszczać, że byli to strażnicy z Ujścia.
Ach ty... ty... — wysapał znów łysy, lecz więcej w tym brzmiało desperacji niż złości. Tym razem jednak nie miał szczęścia. Ork okazał się szybszy, niż można było oczekiwać i niepodszczypywany z flanki przez kompanów buhaja, przeszedł do prostego, lecz śmiertelnego kontrataku. Mężczyzna szarpnął się odruchowo, gdy olbrzymia dłoń zacisnęła się na jego barku, zablokowała go w ruchu. Zamiast ciąć, by przeciwnik rozluźnił chwyt, i ratować sobie życie, odruchowo chwycił rękojeść lewą, gorszą dłonią, wznosząc pośpieszną zasłonę, która na nic była w starciu z potworem.
Hedros uderzył. Potężny, dwuręczny topór nie był jednak bronią, która dobrze uwijała się w ciasnych manewrach, w ogóle już nie nadając się do pchnięć, pozbawiona szpicu. Zamiast ukrócić życie awanturnika jednym, czystym ciosem, łuk ostrza wbił się w brzuch na pół dłoni i zablokował, wycofany pociągając za sobą paskudny gulasz z krwi, uszkodzonych trzewi oraz rzadkiej, śmierdzącej treści żołądka. Mężczyzna wrzasnął rozdzierająco, tak, jakby się zdawało, że nie może wrzeszczeć człowiek. Z twarzy Bosego odpłynęły już ostatnie kolory, z jego towarzysza, nieoczekiwanie, też — obaj zatrzymali się wpół kroku. Kolejnym krzykiem łysy zadławił się głucho, upuszczając miecz, drżąc konwulsyjnie i gorączkowo błądząc wolną ręką do rozdartego podbrzusza. Nogi załamały się pod nim ciężko i wysunął się z uścisku orka. Było słychać, jak kogoś w tłumie zgięło i rzygnął pod wóz.
Zanim jednak Hedros zdążył skoczyć gdziekolwiek i do kogokolwiek, zanim choćby mucha zabzyczała nad końskim łajnem, gapie ochnęli znowu.
Stać, kurwa, stać w imieniu prawa! W imieniu prawa, powiadam, skurwysyny zatracone!
Głos dobiegł od połamanej w palisadzie dziury, która nie służyła do wjazdu, ale i tak wszyscy nią wjeżdżali. Biegł mały, chudy podrostek, ten sam, który jak zemdlony dał nogę po pierwszym trupie. Biegło ośmiu chłopa, zbrojonych w posadzone na sztorc kosy i stare kusze w przypadku tych lepiej wyposażonych, a w gnojne widły i łopaty w przypadku tych gorzej. Biegł i miejscowy łowczy-kusznik, pobrzękując zardzewiałym napierśnikiem. Na czele wszystkich biegł zaś ten, który krzyczał, czerwony i zasapany na okrągłej jak dynia, wąsatej twarzy. Jako jedyny nie był przy broni, za to też jedyny miał na głowie lisią czapę z piórem, a na koszuli coś, co wyglądało jak herbowa przyszywka.
Rzucić żelazo, psie syny! Sołtys i milicja ochotnicza nakazuje!
Początkowo kusze, groty bełtów, szpice kos i wideł, i groźnie wyglądające łopaty mierzyły w całą trójkę. Po rzucie oka na dwóch mężczyzn, przyczajonych w obronnej pozycji, na przerośniętego, czarnego orka oraz na dwa i pół trupa — buhaj dogorywał jeszcze głośno i boleśnie, zwinięty na piachu — wszystkie skierowały się na Hedrosa. Bosy i jego towarzysz upuścili jednak kordy. Chłopstwa było sporo, niektórym z tych przy kuszach, w tym łowczemu, trzęsły się dłonie do gwałtownych ruchów, a jak powszechnie było wiadomo, kusze i ich mechanizmy spustowe nie lubiły gwałtownych ruchów. Zwłaszcza, jeśli wyglądały, jakby pamiętały czasy Kerona Wielkiego.
Co tu się dzieje? Co się, kurwa, wyrabia? — ryknął sołtys. — Bosy, Jazgot, co to za awantury, wyronie przeklęte? I co to za kupa czarnego mięsa? Ani drgnij, parszywcu, rzuć to rębajstwo, bo z rzyci będziesz miał sito, prawem nakazuję!
Bosy mało języka sobie nie poprzygryzał, gadając z przejęciem. — Zaatakował nas, potwór, bestyja czarna! Sam widzi sołtys! Napadł pod gospodą, ledwieśmy konie dotroczyli! Młodego ubił, Nasitr leży!
Sołtys obrzucił ponurym spojrzeniem Bosego, Hedrosa, ludzi, których tłumek nagle zaczął przerzedzać się z wolna, umykając chyłkiem. Nikt nie kwapił się rzucać do wyjaśnień i zeznań, jak wyglądała prawda. Tylko jeden ze strażników oparł się o balustradę gospody, aż drewno jęknęło z wysiłkiem i bełkotał, wymachując swoim kuflem. — Czekajcie, panie sołtys... hic... my tu przeca jest straż miejska... hic... z miasta! Nasz to rewir i nasza sprawa, każda tutaj awantura, co nie, chłopaki?
Chłopaki potwierdzili nieskładnie, ale gromko i jednogłośnie.
Sołtys poruszył wąsem.
Taka z was straż, Jura, jak ze świni rumak, nic ino chlelibyście i dziewki po stodołach chędożyli. Zawrzyjcie gęby, bo was do komendanta poślę na kopniakach. — Spojrzał znów na członków jatki i całego tego bałaganu, który teraz rozciągał się po podwórzu razem z krwią i flakami. — Gadać mi, jak było. Jak jednej prawdy nie usłyszę, to komendantowi wywieszać każę wszystkich.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”