Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

16
Kiedy orkowi udało się złapać przeciwnika za ramię i wbić mu topór dosyć tępą stroną prosto w brzuch odczuł on satysfakcje.
Broń nie przebiła go, tylko zmasakrowała wnętrzności, tak jak chciał Hedros. Odrzucił ciało na ziemię. Gdy usłyszał czyjś krzyk, który kazał, im zaprzestać jatki wstrzymał się od następnego ataku.
Za moment ujrzał grupę uzbrojonych wieśniaków, nie zrobili na, nim wrażenia, ale był rannych i było ich sporo. Ostatecznie od dalszej konfrontacji powstrzymał go widok kusz, wiedział, że przebić mogą stalową zbroję, więc jego skóra zostanie rozdarta przez bełty niczym prześcieradło.
Zwrócił topór ku ziemi, po czym energicznym ruchem wbił go w nią. Jednak rękę miał cały czas blisko rękojeści tak na wszelki wypadek. Słuchał rozmowy oraz zastanawiał się, jak może z tego wybrnąć.
Wiedział, że ciężko będzie podważyć zeznania zbójów, w końcu jest orkiem. Gdyby przytakną, że było tak jak mówią zbóje zostałby prawdopodobnie powieszony. Jeżeli zaprzeczy mogą mu nie uwierzyć, ale to było jedyne wyjście jakie widział.
Spojrzał na Bosego, potem na ludzi, którzy w celowali w niego z kuszy. Odchrząknął ślinę i splunął zbójom pod nogi.
- Te mendy łżą jak z nut! Ja tu jeno przyszedł do karczmy roboty szukać. Zaatakowały mnie kurwie syny jak wychodziłem.
Powiedział Hedros, miał nadzieje, że mu uwierzą, bo w przeciwnym razie wpakował, by się w niezłe gówno i dobrze zdawał sobie z tego sprawę.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

17
Tym razem wściekł się Jazgot. — A zawrzesz gębę, potworze?
Wszyscy mordy w kubeł! — ryknął sołtys. Splótł ramiona na pokaźnym brzuszysku, a Jazgotowi posłał takie spojrzenie, że umilkł niechętnie, ale natychmiast. — Mordy w kubeł, nie ruszać się, nie awanturować i niech, do kurwy nędzy, ktoś go dobije lub stąd ściągnie, łeb urywa od tych wrzasków.
Dwóch parobków zabrało się niezdarnie do zbierania z piachu rannego Nastira.
Uważajcie, bo flaki gubi. Teraz, jeśli ma kto ze świadków coś do dodania w świetle sprawy, to niechaj przemówi i gada, jak było. Nie? To spieprzać wszyscy, nie się gapicie, jak cielaki.
Tłumek zamruczał wrogo, zabuczał na przerwane widowisko, zafalował, ale powoli zaczął się rozrzedzać i rozchodzić do swoich spraw oraz porachunków, do ław w karczmie, kufli, kompanii, do wozów i karawan na zewnątrz. Tylko kilku podrostków, którym, jak to wiejskim podrostkom, żadne lepsze zajęcie nie przychodziło do głowy, gapiło się ciągle zza płotu. Sołtys machnął na nich ręką i zmęczonymi, jakby zapadniętymi w pulchnej twarzy oczami spojrzał znów na Hedrosa oraz tych dwóch awanturników, którzy jeszcze stali na własnych nogach.
Mężczyzna przetarł rękawem spocone czoło, westchnął z widocznym poirytowaniem. — Aleście mi bałaganu narobili. Narobiliście bałaganu i nie ma komu sprzątać. Dobrze tedy. Jeśli wam wola drzeć się i pyskować, jak baby, jeden przez drugiego, to ja wam rzeknę, co i jak teraz będzie z tym bałaganem. Ale pierw, Bosy, gadaj, nie mieliście aby roboty umówionej?
Bosy podniósł wzrok, do tej pory studiując wnikliwie czubek własnego buta.
Mieli my, w porcie odprawa — bąknął. — Aleśmy ledwie z poprzedniej wrócili, to Nastir mówił, napijemy się i wypoczniemy, nim znowu będziemy rzyć w siodła troczyć...
Tak żem myślał. I musieliście, wyronie, tępe pały, awantury narobić? Ostatni raz wam nie starczyło? Cicho, nie odpowiadaj, bo nie zdzierżę i w pysk cię strzelę. Jesteście durnie i głupie mordoleje, to w końcu manto dostaliście, trafiła kosa na kamień. Macie szczęście, Bosy, Jazgot, że was znam od niecki — urwał na chwilę, podrapał się po brodzie. — Powiecie chłopakowi, gdzie dokładnie i u kogo się mieliście meldować, zaniesie wieści. Słyszysz, Misza? Zaniesiesz wieści, a jakby z tego jakie wstręty i żale czyniono, to odeślesz z tym do komendanta...
Do którego?
Jak to, którego? Portowego, gamoniu. A wy, chłopaki, spieprzać mi stąd i nie pokazywać mi się na oczy. Jeszcze raz w mojej wsi takiego bałaganu narobicie, to matka-nieboszczka was w grobie nie pozna. Już, Jazgot, jazda. Jedno lanie żeście dziś zebrali, ni chybi wam starczy.
Odprowadził mężczyzn surowym, hardym wzrokiem, póki nie odstąpili wreszcie, psiocząc pod nosem, po szkapy swoje i swoich towarzyszy. Jazgot nie omieszkał na odchodne pokazać orkowi perfidnego wała.
Ty zostajesz, gdzie stoisz — warknął sołtys, uprzedzając jakikolwiek ruch Hedrosa. Zmierzył wojownika czujnym spojrzeniem, zatrzymał się chwilę na ranie, toczącej z wolna krew po jego boku, lecz nie rzekł o tym nic. Nie wydawał się przekonany wcześniejszym oświadczeniem orka, czy to z jego oczywistego braku w zdolnościach oratorskich, czy też z prostej przyczyny bycia orkiem, gdzie nikt wszak orków nie lubił. Zwłaszcza w Ujściu, pierwszym miejscu, w którym kosę pod żebra można było dostać za nic, za darmo, a inny kształt uszu czy nie ten gabaryt były już idealną wymówką. — Z tobą mam większy problem. Po prawdzie, to gówno mnie obchodzi, czegoś tu szukał i co się stało. Leży jeden trup, drugi też będzie trup, zanim zdążę wrócić do chałupy. Mam puścić teraz przerośnięte, uzbrojone czerwonookie bydlę i mordercę między ludzi? Ja cię winienem tu ustrzelić, jak wściekłego psa.
Kilku gapiów poruszyło się na wspomnienie o ustrzeliwaniu kogoś jak psa, ale nerwowe burknięcie mężczyzny zakończyło uciechę.
Winienem — powtórzył — ale nie lza mi. Ja tu jestem prawem, a wedle prawa mus mi cię teraz osądzić i powiesić. Znaczy się, odesłać cię do komendanta, a on cię pewnikiem osądzi i powiesi. Jeśliś mądry, pójdziesz po dobroci. Jeśliś nie, to nigdzie już nie pójdziesz za żywota — surowe spojrzenie mężczyzny nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Skinął na swoją kompanię. — Ty, zabierz to jego żelastwo, Nastek pomóż mu, bo sam jełopa nie uniesie. Jura, przydalibyście się na co, straży zasrana, odprowadzicie go z chłopakami do komendanta.
Do którego?
A nie wkurwiaj mnie nawet.
Nastek i jego towarzysz ruszyli się niechętnie rekwirować orkowy topór. Reszta wiejskiej milicji z jakoś desperacko zaciętymi wyrazami na twarzach mierzyła w niego widłami, kosami, łopatami i grotami zbutwiałych kusz, niechybnie gotowa strzelać naraz ze wszystkiego, łącznie z łopatami, na choć jeden gwałtowny ruch wojownika.
EDIT.: literówki
Ostatnio zmieniony 19 sie 2013, 18:46 przez Licho, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

18
Hedros zmarszczył brwi, rzucił gniewne spojrzenie na sołtysa i resztę ludzi, którzy znajdowali się w pobliżu. Na jego twarzy można było ujrzeć prawdziwy orczy gniew, ledwie powstrzymał się od wpadnięcia w furie, gdy z góry skazano go na wyrok śmierci. Był wybuchowym orkiem i tylko widok celujących w niego kuszników powstrzymywał go od rzucenia się na ludzi ze swoim wielkim toporem.
Wiedział, że to się tak skończy pewnie, gdyby to przewidział, to zignorował, by głupie docinki ze strony rozbójników, ale wolał nie stawiać oporu. Poczekał aż zabiorą go do komendanta w porcie, miał nadzieje, że tam jakoś ugodowo się z, nim dogada lub będzie miał okazje zabić go i uciec.
Stracił, by, wtedy honor, ale honor od lat już nic dla niego nie znaczy.
Widział, że mężczyźni są słabo uzbrojeni i nie za bardzo przypakowani. Przez myśl przeszedł mu pomysł ataku, topór miał pod ręką. Jednak poczekał, aż jeden z nich zabierze mu broń, a broń była wielka. Cena tej broni zaś zbyt wielka nie była i za niewielkie pieniądze ork zakupił, by następny gigantyczny topór.
Dodatkowo celowali w niego kusznicy, co jeszcze bardziej wybiło mu z głowy wszelkie plany ucieczki czy dalszej walki. Poczekał, aż strażnicy miejscy podejdą do niego i zaprowadzą go do portu. Wyglądali na przeciętnych rolników w oczach Hedrosa, w końcu to tylko ochotnicy.
W desperacji, gdy tylko ruszył w raz z ludźmi sołtysa w stronę portu sprawnym okiem rozeznał się w ich uzbrojeniu, patrzył, gdzie mają pochowane miecze i inne bronie.
Bacznie obserwował też okolice, liczył, ze po drodze będą przechodzić przez jakieś miej zaludnione miejsce albo, chociaż częściowo zasłonięte. Ork zamierzał zabrać broń jednemu z nich, jeżeli było, by to możliwe i zaatakować pierwszego, który się nawinie, a potem szybko zabrać się z okolicy.
Co prawda nie było tutaj tłumów, ale Hedros obawiał się, że podczas drogi do portu ciągle ktoś będzie ich miał na widoku, szczególnie, że jako ork rzuca się w oczy. Nie, na co dzień mieszkańcy spotykają chodzącą czarną kupę mięśni, która rozcina innych jak nóż jabłko.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

19
Sołtys zmrużył oczy, biorąc milczenie orka, kipiące gniewem, ale wciąż milczenie, za chęć opuszczenia zajazdu żywym, przynajmniej do czasu. Skinął na ludzi, Jura i dwaj jego kompani nieskładnie, choć na swój sposób dzielnie zajęli miejsca u czoła pochodu, opierając dłonie o rękojeści długich mieczy. Dwóch najmniej schlanych, również zbrojonych w brzeszczoty, postanęło z tyłu, łypiąc podejrzliwie na Hedrosa. Kiedy ruszyli ku wyrwie w palisadzie, reszta chłopów, w liczbie czterech, nie licząc tych dźwigających topór, otoczyła wojownika w marszu, ni chwili nie opuszczając kusz i swego chłopskiego oręża. Jura bełkotał coś pod nosem.
Mijani, ludzie z Podmurza gapili się na idącą udeptaną drogą grupkę niczym na paradę, dziewki piszczały cicho, chowając się do chałup, dzieciaki za matczyne spódnice. Sypiąca kurczakom paszę babka splunęła na urok, na złe. Chłopi ponurym spojrzeniem obrzucali przerośniętego orka, zaciskając dłonie na trzonkach motyk i wideł, niektórzy pozdrawiali tylko krótko znajomków z wiejskiej milicji. Kilka kundli wyskoczyło z obejść obszczekiwać pochód, ale jeden spośród mężczyzn pogonił je łopatą.
Szary pejzaż niewielkich pól i rozrzuconych bez ładu, zapadających się domostw ustąpił powoli i zanikł za nimi, kiedy przekroczyli kamienny most, podchodząc pod jedną z bocznych bram do miasta.
Co żeście, Jura, już pochlali? — zarechotał strażnik w bramie.
Komplikacyje były — czknął Jura.
Ano, widzę ja, kurewsko duże te wasze komplikacyje. Nic to, właźcie, byle szybko, bo jak wróci nazad sierżant, to raporty każe zdawać.
Przekroczyli bramę, niewielką, wąską, obstawioną trzema ludźmi. Najwyraźniej używała jej jedynie straż bądź ci, którzy cieszyli się przywilejami, gdyż nie sposób było dojrzeć tam tłumu narosłego z istnej rzeki wjeżdżających i wyjeżdżających, przepływającej leniwie przez każde inne odrzwia zaludnionego Ujścia. Uliczka, którą poleźli dalej w stronę portu, również nie była tłoczna, ciągnęła się pod murem, wilgotna i grząska, z czego większość to były kałuże szczyn i pomyj, pomieszane z błotem, gdyż nie padało od dawna. Jedynymi ludźmi, lęgnącymi się w brudnej alejce starych magazynów i zrujnowanych cekhauzów, byli obdarci żebracy, którzy pierzchali prędko na brzęk oręża i widok uzbrojonych chłopów, prowadzących Hedrosa.

EDIT.: literówki
Ostatnio zmieniony 19 sie 2013, 18:16 przez Licho, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

20
Gdy zabrano mu broń, Ork trochę się zmartwił. Ludzie zrobili ładne przedstawienie, by go odeskortować.
Szedł i rozglądał się, był zadowolony, gdy widział, że mieszkańcy boją się orka. Jednak również był świadom tego, że komendant zapewne będzie chciał urządzić wielkie przedstawienie z jego egzekucji.
Gdy wyszli już z zatłoczonej okolicy i byli pod murem przechodząc do innej dzielnicy miasta Hedros zrozumiał, że jedyny ratunek to ucieczka, i to szybka ucieczka.
Za, nim szło dwóch kuszników, którzy mogli w każdym momencie wystrzelić. A przednim paru uzbrojonych mężczyzn. Nie byli tak groźni, jak poprzednicy, ale zawsze to jakieś zagrożenie dla niego.
Starał się iść powoli, zmuszając ludzi do wolniejszego marszu. Rozglądał się czy nikt ich na pewno nie widzi. Gdy już nie byli w zasięgu niczyjego wzroku Hedros zaczął realizować swój plan. Wiedział, że strażnicy mają dłonie na rękojeści swoich mieczy i w każdej chwili mogą ich dobyć, liczył tylko na to, że będzie szybszy.
Chwycił się swojej rany udając, że go bardzo boli, dzięki temu mógł lekko naruszyć czujność kuszników. Jak już jego obstawa się zatrzymała chwycił swoimi wielkimi łapami głowę jednego i drugiego kusznika i zderzył je ze sobą, na tyle mocno aby ogłuszyć obu mężczyzn.
Następnie pchnął strażników, którzy byli z przodu i ruszył w kierunku najbliższego wyjścia z miasta. Był dosyć szybki jak na orka, dodatkowo starał działać się szybki i sprawnie, aby mężczyźni przez moment byli zdezorientowani.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

21
Szczęście tym razem nie leżało po stronie orka. Wprowadzony naprędce w życie plan ucieczki może i był wcale niezły, wcale niegłupi i okazałby się też pewnie wcale skuteczny, gdyby nie rozminął się całkowicie z brutalną rzeczywistością, której kształt narzucała jedna podstawowa zasada — jeśli coś może pójść źle, pójdzie jeszcze gorzej.
Zginając się teatralnie, niczym do konania, Hedros bez problemu spowolnił i zatrzymał kolumnę, albo szczerze przekonując ich do swojego ciężkiego stanu, albo po prostu wywołując swoim dziwnym zachowaniem nagłą konsternację. Jednak ranny czy nie, nawet wiejscy chłopi, nawet pijany Jura, nie zapomnieli, że do czynienia mają z dobrymi siedmioma stopami czarnej góry mięśni, która chwilę nazad rozwlekała rosłego mężczyznę po podwórzu, niczym szmacianą lalkę. Zamiast poluzować szyk, chwycili tedy mocniej za broń.
Chaos rozpętał się, gdy ork niespodziewanie złapał i uderzył jeden o drugiego dwóch strażników, zamykających pochód.
Jura czknął rozpaczliwie, jak sygnałem do walki i zaklął, kolejni dwaj, ci bardziej pijani, rzucili się niezdarnie po miecze, tylko spostrzegli padających kompanów. Nim zdążył jednak którykolwiek z żołdaków wyciągnąć żelaza, pchnięcie Hedrosa powaliło wszystkich na ziemię. I tym samym skończyła się dobra passa wojownika. Grząski i śliski, błotnisty grunt uciekł spod nóg, gdy ork usiłował zerwać się gwałtownie do biegu, z czego gwałtowny okazał się tylko upadek w kałużę czegoś, co w najlepszym wypadku było końskimi szczynami i zlewkami pomyj. Nawet, gdy wojownik już wyrwał skutecznie do biegu, nie sposób było rwać szybko, a nie ślizgać się co krok, zwłaszcza bosym. Tymczasem spłoszeni zamieszaniem pachołkowie, dźwigający oręż Hedrosa, uczynili jedną rzecz, jaką uczynić można przed szarżującym orkiem — uskoczyli. I odsłonili widok dwóm kusznikom, cały ten czas strzegącym więźnia czujnie po flankach, którzy tylko spostrzegli, że droga do strzału czysta, już naciskali rozpaczliwie spusty. Dystans był dziecinnie bliski, lecz nie byli wyborowymi strzelcami, jeden i tak spudłował, rzucił się natychmiast do ładowania kolejnego bełtu, trzęsąc dłońmi. Drugi pocisk trafił. Wszedł głęboko i dotkliwie w odsłoniętą ledwie skórzanymi nogawicami łydkę, przeorał mięśnie, szarpiąc takim bólem, że uciekinier potknął się i przyklęknął, na chwilę, tylko chwilę. W tym czasie dosięgnął go spóźniony kusznik i tylko łut szczęścia sprawił, że nowa, kłująca fala rozeszła się w ramieniu, tuż nad łopatką, a nie po żebrach, które z tak bliskiego strzału nawet u orka mogłyby strzaskać się pod grotem. Hedros przyklęknął znowu, rażony impetem, a wtedy dobiegła go reszta wiejskiej milicji, zacięta zatrzymać zbira albo zatłuc. Nim zdążył się dźwignąć, coś huknęło go w tył hełmu, aż zadzwoniło, z całą siłą rozbiegu.
Zanim upływ krwi z ran i ból, i gromkie uderzenie wszystkie razem ogłuszyły go z grubsza, zasnuwając umysł cieniem, któryś z chłopów wydyszał ciężko:
I żeś, kurwa, Makar, połamał dobrą łopatę...
Tylko wrodzona, przekorna i niezdarta orcza wytrzymałość uratowała Hedrosa przed całkowitą utratą przytomności. O ucieczce nie było jednak mowy. Klęczał w błocie, zaćmiony i zamroczony dłuższą chwilę, podczas gdy jego niedoceniona obstawa znów zdążyła ciasno go otoczyć, burcząc, szczekając na siebie i obwiniając się wzajem o całe zamieszanie, kłócąc się, co teraz z uciekinierem począć. Ork nie był w stanie rozróżnić wykrzykiwanych pojedynczo słów i gróźb, ton wybuchłej dyskusji wyraźnie krążył jednak wokół tematu, czy go za próbę ucieczki zatłuc, jak go zatłuc i czym to najskuteczniej zrobić, skoro Makar najlepszą łopatę rozwalił mu na łbie.
Harmider, jaki przy tym czynili, najwyraźniej nie uszedł uwadze. Obcy głos rozległ się nagle surowo, ostro, dźwiękiem przywodził na myśl stal uderzającą o stal, młot o kowadło. Nie krzyczał, rozkazywał: — Przestać drzeć mordy!
Wszyscy, jak jeden mąż, przestali mordy drzeć, z czego Jura i jego kompani najchyżej, truchlejąc niczym gówniarze na widok matczynego wałka. Żołdak czknął cienkim głosem. Nie było nic znajomego w mężczyźnie, który wyszedł im uliczką na spotkanie, krocząc pewnie, twardo, pobrzękując ciężkimi butami i okuciami u pasa, u pochwy długiego miecza. Spojrzenie miał harde, mroźne, oczy nienaturalnie jasne i narzucające niepokojący wyraz całej chudej, żylastej twarzy, porośniętej ciemną brodą, którą przetykała siwizna. Na naciągniętym na kolczugę wełnianym kirysie nosił podobny znak, co Jura z towarzyszami. W niczym jednak Jury i towarzyszy nie przypominał.
Zerkając kątem oka, Hedros mógłby rozpoznać zaś chudego podrostka, co się czaił nieśmiało z tyłu, drepcąc usłużnie za mężczyzną. Był to ten sam, którego sołtys posłał wcześniej biegiem do portu, Misza.
Jura zasalutował niezdarnie. — Komendancie, my...
Zawrzyj gębę, Jura, wiem dobrze, co „wy”. Chłopak wszystko opowiedział, moczymordy zasrane. Nie mówił tylko, że trzeba was zbierać z ulicy, jak zbłąkane dziewki. Teraz już nawet nie potraficie jednego bydlaka doprowadzić na miejsce? Co, może smarkaczom w zaułku dacie się zlać następnym razem?
Mężczyzna otworzył usta, ale szybko je zamknął, wyczuwając w porę, że przełożony nie oczekuje wcale odpowiedzi.
Komendant obszedł ludzi, rozstąpili się przed nim, kiedy stanął dokładnie na wprost Hedrosa, na wyciągnięcie jego ramienia. Bez cienia obawy popatrzył z góry wprost w połyskujące czerwienią szpary hełmu.
Zdychasz już? Nie? To wstawaj, póki możesz leźć, bo idziesz dalej za nami. I lepiej ci, wierz mi, lepiej ci będzie, jeśli nie spróbujesz przy mnie, czegoś próbował z nimi.
Ale, komendancie?... Nie powinni my go ubić? Uciekał, to można ubić...
Zawrzyj gębę, powiedziałem. Nie będziecie go ubijać.
Komendant nawet na chwilę nie oderwał od Hedrosa przenikliwego, zimnego spojrzenia. Nie trzymał, jak inni, dłoni na głowicy brzeszczotu, lecz nic w nim nie wskazywało, by był człowiekiem, który miecz nosi od parady.
Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

22
Spoiler:
Gdy udało mu się ogłuszyć strażników Ork przez moment był zdziwiony, wcześniej myślał, że stoją za, nim kusznicy, ale myślenie, to nie jest jego najlepsza strona. Mężczyźni padli nieprzytomni, a on ruszył dalej rozpychając ludzi po drodze. Wszystko poszło pięknie, pomyślał Hedros, gdy nagle pośliznął się i wywrócił. Po chwili udało mu się podnieść i otrząsnąć, gdy nagle poczuł jak strzała wystrzelona z kuszy wbija mu się w udo, kulejąc, ledwie poruszał się dalej. Nagle poczuł kolejne trafienie, tym razem w okolice ramienia.
Nagle poczuł huk, ogłuszyło go na moment, po czym padł na ziemię, ledwie przytomny. Chłopi i strażnicy ponownie go otoczyli.
Hedros był zły na siebie, nie dopracował swojego planu i wszystko poszło w diabły. Ork leżał na ziemi i złapał się za głowę, która cholernie go bolała. Obraz mu się rozmazał i ledwo co widział, był mocno oszołomiony, myślał, że zaraz go dobiją za próbę ucieczki, jednak nagle przyszedł domniemany komendant.
Ork zdziwił się na jego widok, oczekiwał kogoś bardziej groźniejszego z wyglądu, ale i tak nie widział za dobrze po ciosie łopatą. Na dodatek poczuł od siebie wyraźny smród, domyślił się, że wpadł kilka razy w szambo. Nie kąpał się zbyt często, ale smród drażnił go w nos.
Podniósł się o własnych siłach słuchając tego co ma do powiedzenia komendant. Ucieszył się, że nie zostanie dobity, ale oznaczało, to , że i tak powieszą go w najbliższym czasie.
Stwierdził, że nie ma co już próbować desperackiej ucieczki, czy walki, jest bezbronny i ranny, a ludzie mają znaczną przewagę liczebną. Postanowił pójść spokojnie za komendantem i nie stawiać za bardzo oporu. Szedł spokojnie, spoglądał na ludzi, którzy go eskortują. Zauważył, że komendant wzbudza tutaj szacunek, mimo że nie wygląda na wielkiego wojownika.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

23
Spoiler:
Nie przeciągając dalej, komendant rozkazał ruszać w dalszą drogę. Nie szczędzili Hedrosa w marszu, otaczali go ze wszystkich stron, jeszcze czujniejsi, niż przedtem, lecz pilnowali, by nadążył, kuśtykając — nie sposób było wyciągnąć bełty teraz, na brudnej ulicy, musiał się więc przemęczyć. Bocznymi alejami skierowali się w stronę portu.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

24
-Psia krew, zaraza z tym deszczem... - splunął i przetarł twarz zgarniając nieco wilgoci z przemoczonej brody. Spojrzał na wiszący szyld i następnie na drzwi. Tą karczmę mu polecano, gdy tu szedł, ponoć najbardziej znana za miastem. Po drodze mijał inną, ale trzebaby było nie mieć nosa, wy tam się odważyć wejść. Travis miał ochotę się czegoś napić, a nie potem zdychać przez zatrucie od syfu, jaki by mógł tam dostać.
Uchylił drzwi od zajazdu i wszedł do środka, do przyjemnie ciepłej izby. Skinął głową gościom, a przynajmniej tym, którzy się w jego stronę odwrócili, podszedł do karczmarza i rzekł.
- Dobry dzień. Piwa bym chciał i garść informacji, jeśli można. Jakaś draka się tu działa, plotki nowe? Tacy jak wy zwykle najlepiej doinformowani bywają. - Mówił przyjaźnie, mimo zmęczenia. Marzył o tym, by w końcu usiąść i dać odpocząć starym kościom. Cóż, przynajmniej w końcu tu dotarł, w końcu jest w Ujściu. Teraz pozostało mu znaleźć kogoś, u kogo mógłby wygodnie i po dobrej cenie sprzedawać towary, jak i klitkę, gdzie by mieszkał. Cóż, trzeba by było jeszcze na nią zarobić.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

25
W lokalu, oprócz karczmarza i dwóch służek, siedziało niewielu gości. Większość w niewielkich, ale zamkniętych kręgach, rozmawiała cicho i piła z glinianych kufli. Niemal nikt nie spojrzał na przybysza. Ponad to, w powietrzu unosiła się woń starego tłuszczu, jakiegoś mięsiwa i dymu z paleniska. Tutaj, w Ujściu, zima również nie odpuszczała, ale miast siarczystych mrozów i śniegu ludziom dokuczały przymrozki w nocy i ulewy za dnia. Taką też pogodę zastał Travis w tym mieście, kiedy się tu zjawił i nic nie wskazywało na to, by w najbliższych dniach coś miało się zmienić.

Karczmarz, chudy i wysoki jegomość o zapadniętych oczach, podał piwa w kufelku, ale na pozostałe prośby i zapytania odpowiedział początkowo jedynie ciężkim milczeniem i uważnym spojrzeniem.

- Chybaście z Archipelagu przypłynęli, albo głupiego udajecie. Tu jest Ujście, tu zawsze są jakieś draki - sięgnął po jeden z cynowych kubków i energicznie zaczął przecierać go brudną szmatą. Po chwili podjął rozmowę. - Informacje są, ale pytania muszą być konkretne. I opłacone. Piwo też nie jest za darmo. Pokażcie pieniądze, to możemy porozmawiać.

Po tych słowach warknął na posługaczkę i wskazał jej ręką drzwi na zaplecze, a dziewka burknęła, odwróciła się na pięcie i ze złością ruszyła we wskazanym kierunku.

Spoiler:

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

26
Dym drażni mu nozdrza, ale nie zważał na to. Wysupłał znikąd parę monet, równowartość piwa, które otrzymał i przesunął je po wygładzonym blacie w stronę karczmarza. Złapał łyk piwa i uśmiechnął się kwaśno.
- Cóż, więc chyba już nic więcej nie kupię, piwo mnie resztę pieniędzy kosztowało, ale po podróży się nada. Szkoda trochę informacji, bo słyszałem, że są w tym miejscu bardzo bogobojni ludzie, chciałem się co nieco od nich nauczyć. - rzekł wyraźnie i równie wyraźnie westchnął, jakby strapiony tym, że będzie musiał szukać na własną rękę. Odszedł od szynkwasu i zasiadł przy małym stole w kącie, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Dość powiedział dla ewentualnych uszu przy blacie. W karczmie było ciepło, co było błogosławieństwem w takie pogody jak dzisiaj, gdzie przemoczony do suchej nitki, dotarł w końcu do miasta. O gangach w Ujściu słyszał wiele różnych opowieści, wiele brzmiących prawdziwie i więcej takich, które można śmiało opowiadać dzieciarni do spania. Miał cichą nadzieję, że te o Bogobojnej Kali były prawdą.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

27
Karczmarz, najwyraźniej zupełnie obojętny na mężczyznę, wzruszył ramionami i dalej przecierał kufel. Travis tymczasem usiadł przy osobnym stoliku. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, w jego kierunku nie padło nawet jedno spojrzenie, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Zapowiadało się nudne i senne popołudnie w karczemce.

Deszcz stukał o ściany i okna budynku, ciepło usypiało, a ściszone rozmowy potęgowany efekt marazmu, który sprawiał, że Fetcherowi powieki ciążyły coraz mocniej. Podróże dawały się we znaki, od dłuższego czasu nie zaznał porządnego siennika i kobiety do ogrzania ciała. Rozsądnie jednak walczył z oplatającymi go mackami snu, gdyż wiedział, że w Ujściu, a również i w jego okolicach, wiele nie trzeba, by stracić dobytek życia, albo i samo życie.

Przyjemna atmosfera pękła, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jaką niekiedy nosili klauni udający prawdziwych magików na jarmarcznych sztukach, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem, wlewając do środka potężną falę zimnego powietrza. W progu stał niewysoki mężczyzna, ubrany w kubrak ze skóry, lniane nogawice, wysokie buty z ostrogami i płaszcz. Postąpił kilka kroków, po czym padł na heblowane deski podłogi, wyrzucając w powietrze tuman kurzu. Z jego łopatki i uda wystawały bełty, miał też chyba kilka innych, ciętych ran. Powoli, niezdarnie poruszał palcami, co znaczyło, że jeszcze żył. Jeszcze.

Natychmiast przypadło do niego dwóch jegomościów, którzy do tej pory w cichości popijali piwo w kącie sali. Byli przy mieczach.

- Dajcie jakiś kawał czystej szmaty! - warknął jeden z nich, po krótkich oględzinach. Reszta sali oniemiała, wpatrując się w to z szeroko otwartymi oczyma.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

28
Nikt nie zwrócił uwagi na te półsłówka, którymi się posłużył, więc żaden z nich nie był związany z tematem, bądź dobrze to ukrywał. W tej chwili Travis wiedział, że tak, czy owak niczego nie wyciągnie z nich więcej, więc olał sprawę. Poszuka dalej. Przy okazji obadał jeszcze jeden ze słupów podtrzymujących krokwie, czy nie ma na nim żadnych ogłoszeń. Dziury po gwoździach świadczyły, że czasem się takowe tu pojawiają.

Czas leciał, goście truli w swoim gronie, ogień płonął i drwa smętnie trzeszczały w jego żarze. Im dłużej wczuwał się w wiszący w powietrzu nastrój typowego dnia w takowym miejscu, tym bardziej łapała go senność, zwłaszcza że przebył porządną drogę. Brakowało mu siennika, o kobiecie nie myślał, bo ani go nie było stać na takie zabawy, ani też nie sądził, by był na tyle urodziwy, by jaka go chciała z własnej woli. Przynajmniej nie od pierwszego wejrzenia, skoro wyglądał tak typowo, jak może wyglądać mężczyzna z czterdziestoma zimami za pasem. Choć brzydki nie był, raczej zwyczajny, pospolity. Oparł się ręką o stolik i obserwował kufel piwa, starając się nie zasnąć, wiedział bowiem, z doświadczenia, jak łatwym łupem może stać się wtedy dla złodzieja. Śmieszne by to było, jakby teraz stracił czujność i dał się okraść przez "kolegę" po fachu. Złodziej nie traci czujności. Nigdy.

Gdy już z nudów zaczął przypatrywać się, gdzie goście mogą mieć przyczepione sakiewki, ot tak, dla rozrywki i dla ewentualnej okazji, nagle frontowe drzwi otwarły się z hukiem i zimny jak serce góry wiatr uderzył mu w rozgrzaną ciepłem paleniska karczemnego twarz. Nasunął głęboki kaptur, natychmiastowo się rozbudzając i przypatrywał się co się stało. Może jaki stały bywalec chce wejść z rozmachem i gromko powitać kamratów?

Cóż. Nie do końca. Przybył i może ktoś nowy, niewysoki typ, ubrany przyzwoicie, jednak najeżony niczym poduszka na szpilki. Po chwili padł jak długi na karczemne deski. Fletcher natychmiast przełączył się na chłodną kalkulację.
Młodzian jest dziany, stać go na ładne, dobre ubranie podróżne, co więcej, ma konia, świadczyły o tym ostrogi. Zawsze też może komuś służyć. Poprawka: służył, bo choć ruszał palcami, to raczej długo nie wyżyje. Zastanawiał się, czy wyjść teraz z karczmy i rozejrzeć się za jego, pewnie pośpiesznie pozostawionym koniem i zwinąć go szybko tak, by nikt tego nie zauważył przez cały ten raban, ale przeszkadzały mu w tym dwie rzeczy.

Pierwsza- ktoś go w końcu najeżył, sam sobie tego nie powbijał. Mogli czekać na zewnątrz, mogli tu za chwilę wejść, mogli już zabrać tego konia i pojechać zaraza wie dokąd. Druga rzecz- ta dwójka, co go oglądała. Miała miecze, domagali się szmaty, więc przejście obok nich nie pozostanie niezauważone nieważne jakby się nie starał. Oczy wszystkich są zwrócone ku całej tej sytuacji, a udawanie przestraszonego i pragnącego wydostać się na zewnątrz gościa nie uśmiechało mu się, przez wzgląd na pierwszy powód.

Zastanawiał się też, kim byli ci jegomoście, co do niego przypadli. Przyjrzał się ich ubraniu, czy aby nie było w nich jakiejś podpowiedzi kim mogliby być w hierarchii społeczeństwa. Może to są jacyś strażnicy, może kamraci tego lezącego prawie-umrzyka? Może złodzieje, chcą go pozbawić sakiewki, o ile ma ją przy sobie, i sprawiają wrażenie, że mu pomagają? Cholera wie. Calutki czas kusiło go, by sprawdzić jak wygląda sytuacja z koniem nowego, ale ostrożność kazała mu siedzieć na rzyci, to siedział i postanowił, że poczeka na rozwój sytuacji.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

29
Karczmarz szybko podał kawałek płótna jednemu ze zbrojnych, ale najwidoczniej był to daremny trud. Ranny otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale plunął tylko krwią i opadł. Życie dosłownie wypłynęło z niego. Próbujący go opatrzyć wstali. Travis dostrzegł, że pod wełnianymi tunikami bez żadnych symboli noszą kolczugi. Najemnicy, może jakaś straż domowa. Wszyscy oglądali ten spektakl zaaferowani, ale nikt nic nie powiedział, dopóki ciszy nie przerwał stukot końskich kopyt.

Wierzchowiec zatrzymał się przy samym wejściu do karczmy, jeździec zeskoczył z niego zgrabnie i przekroczył próg, omal nie potykając się o trupa, a ubrany był identycznie, jak tenże.

- O cholera, Florek martwy... -oglądał chwilę zwłoki, jakby zawahał się, po czym podniósł głowę i wydarł się na całe gardło. - WOJSKO IDZIE!! UCIEKAĆ DO MIASTA, ARMIA VARLUAE IDZIE NA NAAAAS!!!

Po tych słowach wypadł z budynku, niczym pocisk z katapulty, wskoczył na koń i ruszył w stronę miasta. Przez dwa uderzenia serca w lokalu trwała konsternacja, a potem karczma eksplodowała ruchem. Wszędzie dało się słyszeć przekleństwa, naczynia wywracały się, te gliniane tłukły w kontakcie z podłogą. Posługaczki zaczęły wiszczeć, szynkarz zbladł i stał zdezorientowany, nie wiedząc, czy ratować siebie, czy zostać w majątku swego życia i czekać na cud. Pierwsi budynek opuścili jegomoście, którzy zamierzali ratować rannego gońca, za ich przykładem cała reszta, w poważaniu mając majestat śmierci, o czym dali świadectwo depcząc zmarłego, akurat leżącego w progu.

Travisowi przemknęło przez głowę, że to tyle, jeżeli chodzi o grabież konia.

Re: Podmurze i zajazd Rapiernia

30
Karczmarz szybciutko podał dwójce płótno, ale nie na wiele się to zdało - młodzian dosłownie wypluł z siebie życie. Ciepła krew pociekła z jego ust i zmoczyła podłogę. Travis bacznie obserwował tych, co mu chcieli pomóc, mieli na sobie kolczugi. Przydatna jest taka kolczuga w takich miejscach, trudniej o kosę pod żebrami, ale do przekradania się takie odzienie bardziej przeszkadza niźli pomaga. Cisza, jaka nastąpiła w izbie była wręcz namacalna, a Fletchera naszło na tytoń.

Już zamierzał wyjąć fajkę, kiedy usłyszał konia. Jeździec wszedł do karczmy i omal się nie wywalił o truchło na progu. Ubranie miał identycznie co umrzyk, wiec śmiało można było założyć, że się znali, co sam jeździec po chwili potwierdził.
- O cholera, Florek martwy... - Florek. Dziwne imię. śmieszne trochę, nawet pomimo aktualnej sytuacji. A może to zdrobnienie? Wszystko to jednak straciło na ważności, gdy tylko drugi nowy odzyskał rezon i zakrzyknął... "CO!? No kurwa, dopiero tu przybyłem!" pomyślał usłyszawszy o armii. Zbladł, mimo gorąca bijącego od paleniska nagle przejęło go chłodem. Nie miał ani odrobiny ochoty mieszać się w wojny. Cóż, wojna sama go postanowiła wmieszać.

Nagle pierwszy szok minął i wszyscy rzucili się ku ucieczce. Travis dostrzegł w tym okazję. Poczekał, aż będzie tym ostatnim uciekającym i przyklęknął przy podeptanym umrzyku. Karczmarz ewidentnie nie wiedział, w co ma ręce włożyć, czy uciekać, czy umrzeć wraz ze swym dobytkiem. Ciężko było go winić, jednak rozsądek nakazywał spierniczać jak najszybciej.
ale najpierw trzeba wykorzystać okazję. Martwemu na nic się nie przydadzą pieniądze i broń. Przeszukał go na wypadek posiadania takowych, wyciągnął bełty z ciała mocnymi szarpnięciami i te, które się nie złamały, wziął ze sobą. W razie obiekcji karczmarza rzekł do niego:
- Martwemu człowiekowi już się mu zdadzą na nic, żywym zaś tak. Lepiej bierzmy rzyci w troki i ruszajmy na plac główny.- i jak poradził, tak sam zrobił. Nie omieszkał zabrać ze sobą pary bucików martwego i schować je do plecaka, zawsze można je by było sprzedać.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Księstwo Ujścia”