Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

1
Kawałek drogi na zachód od ziem de Ragnarów znajdował się Wichrowy Dwór - wielka posiadłość, zamieszkiwana przez bogaty szlachecki ród von Horso.

Dwór stał dumnie na szczycie jednego ze wzniesień. Zatknięte u jego szczytu chorągwie stale szarpał wicher, podobnie jak gałęzie otaczających go drzew, przedziwnie poskręcane od tej stałej walki z naturą. Odziane w jesienne szaty buki jeszcze dziś rano przypominały pożar. Jednak teraz, podczas ulewy, jaka znienacka nadciągnęła nad Góry Daugon, wszystkie dumne drzewa zlały się w szarą, brzydką masę.

Wóz z uciekinierami wjechał na szeroki podjazd.

Dworzyszcze było całe zarośnięte bluszczem, a dach kryty gontem. Jego architektura, w porównaniu z pałacykiem de Ragnarów, była ostrzejsza, bardziej dramatyczna, strzelista.

Przed wejściem stały dwa kamienne, pozieleniałe od mchu posągi - kobieta z wyciągniętymi dramatycznie ramionami i... smok. Smok z utłuczonym ogonem. Rzeźby nie były wykonane z takim kunsztem, by można było je podejrzewać o elfickiego autora. Musiało być to późniejsze, już ludzkie naśladownictwo - bo widoczne były ambicje, by ozdobić posągi elfimi ornamentami, jednak równie łatwo dostrzegalna była nieudolność tych wysiłków. Tak czy inaczej, para rzeźbiarska tworzyła swego rodzaju "bramę", pod którą należało przejść, aby przekroczyć próg domostwa von Horsów.

Trzęsienie ziemi dotarło także i tutaj, lecz sąsiedzi de Ragnarów zostali potraktowani przez los dużo łagodniej - przynajmniej tak zdawało się na pierwszy rzut oka. Dwór stał właściwie cały. Zawaliła się część budynków gospodarczych.

Posiadłość była zupełnie cicha i ciemna.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

2
Regis de Ragnar, z każdą chwilą, od próby opuszczenia wozu, czuł się co raz słabiej. Jak przez mgłę widział gwałtownie pogarszającą się pogodę oraz okrzyki pozostałych bywalców zniszczonego już dworka rodu de Ragnarów. Wraz z nim przekreślona została praktycznie cała przeszłość dynastii, choć zgodnie z ich familijnym zawołaniem "Ubi bene ibi patria", rodzina nie była przywiązana do jednego miejsca. Kto wie, jeżeli łaskawe bóstwa pozwolą przeżyć "Człowiekowi z Daugon" nawiąże on dawno zerwany kontakt z kuzynostwem od strony matki, żyjącym w Qerel bądź też odnajdzie wuja Cottona gdzieś na Archipelagach. Oprócz licznych przeżyć i wspomnień, mężczyzna stracił też ogromną część swojego dobytku i inwentarza. Począwszy od samego pałacyku, przez liczne dzieła sztuki, pamiątki po ojcu, po rzeczy które zwykle miał przy sobie, a przede wszystkim miecz półtoraręczny, stalową tarczę, swoją zbroję oraz pamiątkową sakwę z przyborami zielniczymi oraz mieszek po dziadku. Teraz jednak nie był to najlepszy czas o rozliczanie minionych lat.
Między jawą a snem, kołysząc się na zniszczonym trakcie, młody szlachcic doznał czegoś w rodzaju wizji, bądź po prostu majaków, spowodowanych bólem, osłabieniem i gorączką. Poczuł coś w rodzaju "anielskiego dotknięcia", które przybrało formę ni to motyla, ni to płatka śniegu. Sytuacja była całkowicie irracjonalna, tym bardziej, że otaczający go ludzie, jakby zupełnie tego nie doświadczyli. Dlatego też, gdyby de Ragnar był w pełni świadomy i sprawny, zapewne uznałby swoje przeżycie jako fantazję czy inną głupotę, tym bardziej, iż nigdy do gorliwych wyznawców religii nie należał. Co więcej, sam w momencie wystąpienia kataklizmu dosyć nieświadomie wypowiedział imię Garona, jednego z najbardziej niepopularnych bóstw Herbii.
Wóz zdawał się jechać najszybszym możliwym tempem. Rozmowy przycichły, a ich miejsce zastąpił lodowaty deszcz, który jak na złość wystukiwał swoją melodię, uderzając o trakt. od czasu do czasu, w zamroczeniu Regis słyszał jeszcze głębokie pokaszliwanie, będące zwiastunem wcale niełagodnej choroby. Grupa uciekinierów spod ragnarowskiego dworka, ożywiła się nieco, gdy wszyscy wstąpili na wybrukowaną drogę, której przedłużeniem był szeroki podjazd. Oznaczało to dotarcie do posiadłości rodu von Horso. Mimo ogromu kataklizmu, jaki nawiedził okolice Zaavral, majątek wydawał się nienaruszony, a na pewno skala nieszczęść jaka go dotknęła, w porównaniu z dobytkiem Marvala i jego bratanka była nieporównywalnie mała.
Niestety Regis nie był już o własnych siłach zejść z wozu, ani przejść przez próg pałacyku. Powoli niespokojne majaki zamieniały się w letarg i niezdrowy sen. Na stan młodszego z de Ragnarów prócz utraconej dłoni oraz sporej ilości krwi, miała wpływ nieprzyjazna pogoda, która nie tylko jemu dała się we znaki. 28-latek był skazany na łaskę Mirhy von Horso i członków jej rodu.
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

3
Regisa de Ragnara pani Mirha ulokowała w ciemnej komnacie na szczycie jednej z wież. Oglądanie poczerniałych od wilgoci gobelinów, prawiących historie o polowaniach na smoki i gryfy, stało się na długo jedyną, dość monotonną rozrywką szlachcica. Mało kto do niego zaglądał, właściwie tylko służba, przynosząca posiłki, no i medyk, doglądający jego rany. Czasem młodej pokojówce zdarzało się nad nim zlitować i przekazać parę nowszych wieści i plotek, inaczej pewnie zdziczałby tu do reszty, nie mogąc nawet wyjrzeć przez wiecznie zasłonięte okienko, mając za towarzystwo tylko te poprzebijane włóczniami smoki i dzielnych rycerzyków w zbrojach pogryzionych przez myszy i mole.

Resztka jesieni była bardzo burzowa i ciemna. Wkrótce nadeszła zima, a i ta była dziwna, nietypowa. Bo któż widział zimą gromy i błyskawice? Śnieżne burze z piorunami? Mokry śnieg oblepiał okna dworu, przez co ciemność zalegała te i tak już ponure, wiekowe wnętrza. Choroba i cierpienie - oto, jak owe zimowe miesiące wspominał Regis de Ragnar. Iulius Aquila zresztą również. Nawet Nowy Rok 84. nadszedł jakoś tak cicho, niepostrzeżenie i bez wielkiej fety.

Wuj Marval, obrażony, przyszedł do odludnej komnatki Regisa przez całą zimę może ze dwa razy. Z pewnością był wdzięczny bratankowi za uratowanie życia, lecz nie okazywał tego zbyt wylewnie - być może zniechęcony jego pełną rezerwy i niechęci postawą. Do tego sprawiał wrażenie, jak gdyby jego zdaniem całe to nieszczęście, które dotknęło okolicę, było winą właśnie syna Gerwanta i nikogo więcej. Zresztą, sprawiał wrażenie, jakby pomieszało mu się trochę w głowie. Nic dziwnego.

Iuliusa Aqulia podobno nabawił się ciężkiego zapalenia płuc i było z nim bardzo niedobrze. Młody de Ragnar miał jednak niejasne wrażenie, że półelfa traktują tu znacznie lepiej niż jego samego. Że von Horsowie okazują mu więcej troski i przyjaźni. Podczas gdy Regis umierał z nudów w swojej ciemnicy, z komnaty Aquili, która znajdowała się piętro niżej, często dobiegały śmiechy, urywki wesołych rozmów, dźwięki lutni... choć pomiędzy tym wszystkim słychać też było kaszel, bezlitośnie dręczący potomka elfów. Zwłaszcza nocami, kiedy wszystkie inne głosy cichły, pokasływanie Aquili dolatywało do uszu Regisa i nie dawało mu spać.

Regis również czuł się na tyle źle, że właściwie nie wstawał z łóżka przez dobre dwa miesiące, a przez kolejny miesiąc z hakiem nie opuszczał komnaty. Gorączkował. Bolała go głowa, bolał go nieszczęsny kikut po utraconej dłoni. Ten silny niegdyś mężczyzna słabł z każdym dniem, znajdując na swoim ciele raz po raz dziwne, drobne skaleczenia, których źródła nie mógł pojąć. Miewał niespokojne sny...

Z urywków wiadomości przekazanych szlachcicowi z Daugon przez pokojówkę wynikało, że Merley, posłaniec starego Marvala, przepadł bez wieści na długo. Przypuszczano, że wczesna i uciążliwa zima musiała zaskoczyć młodego gońca gdzieś w drodze. Nagłe i obfite śniegi, zasypane trakty... Niebawem zaczęto się martwić, czy małżonek dla małej Lutki zdąży przybyć na czas... O ile w ogóle ojciec rodu Aquila na ten ożenek wyrazi zgodę, w co niektórzy też wątpili.

Rodzina von Horsów chodziła coraz bardziej zmartwiona. Coraz mniej wiary pokładano w obietnicy Aquili. Z każdym dniem coraz mniej dyskretnie naciskano na Iuliusa i na Regisa, by któryś z nich jednak poślubił Lutkę, tak dla formalności, i ocalił ją przed strasznym losem... Zwłaszcza - dodawano cynicznie - że obydwaj byli w tak kiepskim stanie, iż dla każdego z nich mogła być to ostatnia okazja do małżeństwa i w ogóle ostatnia w życiu atrakcja. "Co mu zależy, i tak długo już nie pociągnie, a by się przysłużył, odwdzięczył za gościnę..." - szeptano po kątach, czasem nawet zbyt głośno. Wkrótce nikt nawet nie udawał, że się z tymi szeptami kryje.

Na szczęście trzy dni przed oczekiwanymi, feralnymi urodzinami dziewczynki przed Wichrowy Dwór nadjechali goście - mały Aquila z matką, całą świtą i darami ślubnymi. Pierwszy dzień kalendarzowej zimy - dwunaste urodziny Lutki - powitano z ulgą. Nikt nie umarł. Przynajmniej póki co.

Obyczaj zakazywał hucznego świętowania pod koniec roku - im bliżej podwójnego nowiu, tym więcej demonów i inszego licha hulało po biednej Herbii. Zaślubiny Lutuli i młodego Aquili załatwiono więc dość symbolicznie, zaś prawdziwe wesele postanowiono odłożyć do nowego roku, a najlepiej do wiosny.
* Tego ranka pokojówka po raz pierwszy dała się ubłagać i odsłoniła z okna ciężką kotarę, wzburzając obłok kurzu... Złote drobinki zatańczyły w powietrzu. Jaskrawe promienie uderzyły w odzwyczajone od światła oczy szlachcica. Słońce pobudziło go i podrażniło. Wiosna była coraz bliżej. Jeszcze nie było jej widać, jeszcze spała wewnątrz skrzących się od lodu gałązek dzikiego wina, pod iskrzącą się pokrywą śnieżną... ale czuło się, że to już niedaleko.

Regis nudził się śmiertelnie. Nie czuł się dobrze, był osłabiony, ale nie był w stanie leżeć w tym zatęchłym pokoju już ani chwili dłużej. Szukał tylko pretekstu, żeby wstać. I znalazł go.

Pod szafą coś lśniło. Zapewne to coś leżało tu od nie wiadomo jak dawna, ale dopiero dzięki słonecznym blaskom rzuciło mu się w oczy. Niewielka buteleczka o grubych ściankach z kryształu na pierwszy rzut oka zdawała się pusta, lecz po skrupulatnych oględzinach ukazała Regisowi kropelkę bladoróżowego płynu na samym dnie. Wyjąwszy z butelki koreczek szlachcic poczuł urzekającą woń... Serce zabiło mu żwawiej, krew uderzyła do twarzy, dziwny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Ponowne zakorkowanie flakonika kosztowało go zadziwiająco wiele wysiłku. Jakieś elfie, zaklęte perfumy, bez dwóch zdań!
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

4
Ostatnie dni i tygodnie składały się na jeden, z najgorszych okresów w życiu Regisa. Wszystko miało początek od wezwania wuja, by młodzieniec powrócił do dworku rodzinengo. Na szlaku spotkał go szereg przygód, mniej lub bardziej przyjemnych, ze spotkaniem olbrzymiej, niedźwiedzicy kerońskiej, uratowaniem von Dreissa oraz rozpoznaniem dwojga wampirów (dzięki czemu być może uchronił kilka istnień) na czele. Szczytem całego splot okazał się moment, gdy "Człowiek z Daugon" przekroczył próg majątku. Choć sam majątek był w nadspodziewanie świetnej kondycji, jakby zainwestował ktoś weń duże ilości złota, to atmosfera panująca w posiadłości była równie niespodziewana, wręcz sielankowa i radosna. Wuj Marval odmłodniał o dobre kilkanaście lat, otaczając się gronem znamienitych gości, z von Horsami i półelfem Iuliusem będącymi wiśnią na tocie.
Główne nieszczęście zaczęło się od propozycji, a raczej już zaklepanej oferty, ożenku z najmłodszą przedstawicielką rodu von Horso, na co Regis nie mógł i nie chciał się zgodzić. Ogromną, familijną kłótnię zakończyło olbrzymie trzęsienie ziemii, zmieniające w ruinę dworek de Ragnarów. Choć młodszy z szlachciów został honorowo potraktowany przez von Horso, to pobyt w pałacyku Mirhy nie należał do najprzyjemniejszych. Nikt nie ukrywał niechęci do niego, rzadko kto go odwiedzał, a jedyną rozrywką było rozmyślanie nad przeszłością. Co gorsza, de Ragnar tracił jumor jeszcze bardziej, gdy spoglądał na lewą rękę, której brakowało dłoni. Życie bywa niezwykle przewrotne.
Dopiero po kilkudziesięciu dniach odpoczynku, 28-letni mężczyzna poczuł się na tyle silny by powstać samodzielnie z łóżka. Przezwyciężył pierwsze zawroty głowy, by schylić się po niewielka flaszeczkę. Ileż krzepy i siły dodała mu woń, jaka wydobyła się z miniaturowej buteleczki. Zapewne była to elficka robota, żadne ludzkie perfumy nie dorównywały tym, wyprodukowanym przez "starszych braci". Szlachcic schował znalezisko w kuferku pod ścianą gdzie był jego cały dobytek, jaki miał przy sobie podczas nieszczęsnej nocy sprzed kilku miesięcy.
- Halo, halo jest tu ktoś.? - spytał najpierw słabym głosem, potem nieco donośniej Regis, mając nadzieję, iż ktokolwiek przybęcie do jego nędznej komnaty - Chciałbym się porządnie wykompać, ubrać w świeże ubranie i zobaczyć promienie słońa. Jaki mamy dzień? Hop, hop!
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

5
W odpowiedzi na swe wołanie Regis usłyszał tylko echo własnych słów. Widocznie jego komnata była na tyle odizolowana od reszty budynku, że do nikogo nie dolatywały jego krzyki... I wcale nie byłoby dziwne, gdyby wybrano dla niego takie miejsce z absolutną premedytacją.

Mężczyzna począł już tracić cierpliwość. Przez ostatni czas najdalsze wyprawy, jakie zdarzało mu się odbywać, prowadziły (wstyd przyznać) do nocnika. A teraz mało brakowało, by wypuścił się samodzielnie w o wiele dłuższą i trudniejszą drogę - do drzwi, potem na schody i schodami w dół, co przy jego osłabieniu mogło okazać się fatalnym pomysłem. Powstrzymały go dwie rzeczy. Dwie rzeczy, które wydarzyły się niemal równocześnie.

Jego ucho wyłowiło w miękkiej ciszy daleki, dobiegający z dziedzińca odgłos. Rżenie konia. Dziwnie znajome, dziwnie tęskne... Nie zdążył się nawet zastanowić, czy to możliwe, że jego poczciwy Kasztanek nie zginął w górach, przysypany lawiną głazów albo walącymi się zabudowaniami stajennymi. Nie zdążył, a to dlatego, że w tej właśnie chwili do jego ciemnej komnaty wpadł promyk słońca. Promyk bardzo zziajany, lecz zarazem usiłujący poruszać się i oddychać możliwie cicho. Promyk w osobie jego niedoszłej żony, panny Lutki.

Dziewczynka chyba nawet w ogóle go nie zauważyła! Wpadła jak wicher i zamknęła za sobą drzwi. Nie obejrzała się za siebie, wyraźnie pewna, że to jakieś puste, nieużywane pomieszczenie. Przez dziurkę od klucza wyraźnie czegoś wypatrywała...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

6
Regis w sumie nie spodziewał się specjalnej gościny, nie dziwił się także, że jego komnata była w najmniej znaczącej części dworu von Horso. Gdy zrezygnowany miał znowu spocząć na łożu, usłyszał znajome rżenie, a może raczej parsknięcie. Tego dźwięku nie mógł pomylić z żadnym innym. Prawdopodobnie właśnie ten moment zadecydował, iż de Ragnar postanowił jak najszybciej opuścić okolice Zaavral. Trzy dni - było ostatecznym terminem jaki "Człowiek z Daugon" wyznaczył sobie, na wyruszenie w drogę.
Niespodziewanie rozmyślania mężczyzny przerwało skrzypnięcie drzwiami. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zawiasy ponownie zadrżały, a przy dziurce od klucza znalazła się Lutka. Właśnie ona pośrednio była powodem całego zamieszania. Gdyby nie przeklęte banialuki o uroku, Marval być może nie ściągałby Regisa z traktu, nie doszłoby do zniszczenia majątku de Ragnarów i... No właśnie z drugiej strony, szlachcic najprawdopodobniej nie poznałby von Dreissa, któremu uratował życie ratując go przed niedźwiedzicą kerońską, a także nie wybawiłby biednego Jassira przed dwojgiem, młodocianych wampirów. Najwidoczniej wszystko miało swój logiczny sens, ukierunkowany przez "Kogoś" na górze. Do tej pory syn Gerwanta, zresztą jak cały ród, nie przykładał szczególnej wagi do wiary. Mimo to, szlachcic musiał przyznać, ktoś lub coś nad nim czuwało, a nawet w pewnym momencie poczuł nawet obecność jakiejś siły wyższej. Czyżby to sam, surowy jednak sprawiedliwy Turonion chciał mu coś przekazać? W przyszłości miało się to wyjaśnić. Tymczasem Regis, sprawdziwszy wewnętrzną kieszeń, czy znajduje się tam dalej znaleziona perfuma, postanowił zwrócić uwagę dziewczynce.
- Hej panienko Lutko, przed kim to się chowacie? - spytał de Ragnar, zapewne strasząc nastoletnią niewiastę - Rzadko tutaj ktoś zagląda, pewnie jesteś zagubiona i zawędrowałaś nie do tego skrzydła dworu, do którego chciałaś? Zresztą, czego tam wypatrujecie przez tą dziurkę? Jeszcze ktoś, również przez przypadek, chwyci za klamkę i oko wam podbije.
Mężczyzna czekając na dalszą reakcję niespodziewanego gościa, mimowolnie chwycił się za kikut lewej dłoni. Niestety skutki utraty części ciała były jeszcze odczuwalne, a niespełna trzydziestolatek odczuwał od czasu do czasu, nagły, kłujący ból, zarówno w samym przedramieniu, jak i w miejscu gdzie powinna znajdować się ręka. Tymczasowy mieszkaniec dworu von Horso, czytał kiedyś, w jakiejś księdze o bólu fantomowym, następującym po amputacji bądź utracie kończyny...
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

7
- Oj-ojejku! Duch! - pisnęła panienka, podskakując ze strachu. - Duuuch...! - jęknęła raz jeszcze, ale już z mniejszym przekonaniem. Aż wreszcie uświadomiła sobie, z kim ma do czynienia. - Nie. Nie, nie... Panie Regisie, to wy. Jak to? A przecież pani matka mówiła, żeście już dawno... żeście... ale przecież żyjecie i...

Zielone oczęta, które spoglądały na niego z przestrachem, robiły się coraz większe i większe ze zdziwienia. Człowiekowi z Daugon już się zdawało, że z gardła Lutki zaraz dobędzie się gromkie: "pani maaaatkooo!" i rzeczywiście, dziewczynka już otworzyła usta, żeby zawołać... ale nagle zreflektowała się i zamilkła, patrząc na Regisa z całą swą dwunastoletnią powagą.

- Przepraszam - rzekła, zniżając głos do szeptu i zerkając jednocześnie na klamkę, czy aby się nie poruszyła. - Przepraszam, panie Regisie, nie chciałam was nachodzić, nie sądziłam, że ktoś w tym skrzydle mieszka... - Dygnęła dwornie, unosząc z obu stron falbanki swojej ciemnozielonej, czerwono nakrapianej jak kępa mchu sukieneczki. Jej rude włosy były porządnie zaplecione w dwa warkocze i obwiązane szkarłatnymi wstążkami. Na jasnym liczku pojawił się rumieniec. Nie wyglądała na młodą mężatkę. - Mam tylko prośbę, nie mówcie nic nikomu, dobrze? Nie mówcie nic, bo my się tu w chowanego bawimy.

Rumieniec na buzi panny Lutki stał się jeszcze bardziej czerwony. Panienka usiadła na podłodze pod drzwiami i jednym okiem starała się spoglądać w dziurkę od klucza (czy aby towarzysz zabawy się nie zbliża), a drugim bardzo dyskretnie, lecz bez dwóch zdań zauważalnie, przypatrywała się kikutowi dłoni Regisa. Była nad wyraz dobrze wychowana, bo prawie udało jej się nie skrzywić.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

8
Wtargnięcie młodej von Horsonówny i jej dziecięce tłumaczenie, po chwili namysłu, dało Regisowi wiele odpowiedzi. Nie było żadnym przypadkiem, iż w jego pokoju pojawiała się tylko pokojówka, podająca pożywienie i pokarm. O ile brak obecności Mirhy i innych domowników raczej nie był dziwny, o tyle brak zainteresowania ze strony wuja Marvala był nieco przykry, choć młodszy z de Ragnarów nie żałował słów z pamiętnej uczty. Nie mniej to właśnie on uratował starszemu życie, tracąc przy tym lewą dłoń, w którą nieprzyzwoicie długo wpatrywała się Lutka.
Całe zdarzenie rozwiało wszelakie wątpliwości, w Wichrowym Dworze nie miał czego szukać, ani z kim się żegnać. Nazajutrz wyruszy w drogę, najprawdopodobniej ku ruinom majątku rodowego by zobaczyć co z niego zostało. Poza tym, pod starym dębem jego świętej pamięci ojciec Gerwant zakopał trochę złota na czarną godzinę. O skarbie wiedziało tylko trzech ludzi, rodziciel, Marval i Regis, więc była spora szansa, że szlachcic coś tam znajdzie.
- Nic się nie stało Lutko, a nawet więcej. Dobrze, że przyszłaś. - odpowiedział "Człowiek z Daugon" nie siląc się na szlacheckie zwroty. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jest sam na sam, z osobą która pośrednio była wszystkiemu winna. Na szczęście mężczyzna miał szlachetne serce i nie żywił nienawiści do dziewczynki. Ona zapewne nie była świadoma sytuacji czy raczej intrygi w jaką została wplątana. Kto wie czy Mirha i Marval nie wymyślili tego, na własny pożytek by móc mieszkać pod jednym dachem, a nie grzmocić się po kątach, z obawą przed służbą czy gośćmi.
- Mówisz, że twoja szanowna matka mnie pogrzebała? Hmm, masz dobry przykład na to, że dorośli nie zawsze mówią prawdę. Niestety muszę opuścić to pomieszczenie, więc nie wiem czy nie popsuję zabawy. Nie mniej najpierw powiedz mi, gdzie znajduje się główny hol i wyjście na dziedziniec? - rzekł de Ragnar, przerywając chwilę ciszy - Poza tym widziałaś niejakiego Marvala? Co z Iuliusem półelfem, on też przebywa w dworze? Ponadto czy w waszych stajniach nie przebywa ładny, kasztanowy ogier, reagujący na imię Kasztanek?
Regis choć rozmawiał z małolatą, miał świadomość, iż może być niezłym źródłem informacji. Dzieci rzadko kłamały, pytane o sprawy niezwiązane z ich psotami, a warto było zaznaczyć, że dla Lutki, mężczyzna bez ręki był do tej pory duchem czy niejasnym wspomnieniem sprzed kilku miesięcy. Jedno było pewne, czas powrotu do prawdziwego życia, właśnie nadszedł.
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

9
- Panie Regisie, a co-co się wam stało w szyję...? - wyjąkała nagle dziewczynka, przestając zezować na dziurkę od klucza, a skupiając wzrok na swoim rozmówcy. - Przepraszam! - zaczerwieniła się jak pączek piwonii. - Przepraszam, matka mówiła, żebym nie była taka wścibska... Proszę mi wybaczyć! No to... - Lutka poczęła recytować po kolei - no to tak... Kochany pan Iulius jest bardzo chory, dzisiaj właśnie zabierają go do domu, do Nowego Hollar. Podobno tam elfy go lepiej wyleczą, a u nas zmarnieje... Jeszcze zdążycie go chyba pożegnać, służba dopiero pakuje jego rzeczy! Pan Marval... Był tu do wczoraj, ale dziś o świcie gdzieś pojechał, nie wiem dokąd, panią matkę pytać musicie. Konik... Tak, przybiegł do naszych stajni jakiś konik, stajenny się nim zaopiekował, a ja codziennie daję mu sianko! Nazwałam go Królewiczem, ale jeśli wy go zwiecie Kasztankiem... Może dlatego nie bardzo mnie słuchał... A co do wyjścia na dziedziniec, to najlepiej pójdźmy razem, ja wam pokażę drogę! O!

Po tej długaśnej przemowie, wyduszonej z siebie niemalże na jednym wydechu, mała von Horsówna dygnęła, odwróciła się, złapała za klamkę, już gotowa biec i prowadzić rekonwalescenta na dół, już, teraz, natychmiast... Kiedy drzwi się z hukiem otworzyły i stanął w nich chłopaczek, niewiele od niej wyższy, chudy i wiotki, ze spiczastymi uszami.

- Mam cię! - zawołał beztrosko. - Przegrałaś, Lutka!

Falujące blond włosy do ramion, wielkie zielone oczy... Ubrany gustownie, jasno, na elfią modłę... Po prostu skóra zdarta z półelfa Iuliusa - no, może tylko trochę młodszego. To musiał być ten jego brat. Jeszcze nie zauważył, że poza jego towarzyszką zabawy w tym zapomnianym pokoju przebywa ktoś jeszcze...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

10
Regis nie był już niczym zdziwiony, a kolejne wyjaśnienia Lutki, tylko bardziej przekonywały go w postanowieniu, że im szybciej opuści Wichrowy Dwóry, tym lepiej zarówno dla niego, jak i dla domowników. Gdy już chciał poprosić młodocianą o doprowadzenie, na dziedziniec, do pomieszczenia wpadł jak przeciąg, sobowtór Iuliusa, z tą niewielką różnicą, iż był zdecydowanie młodszy, cokolwiek ten przymiotnik mógł oznaczać dla elfa.
- Zapewne jesteś krewnym mojego znajomego, który chorował na ostre zapalenie płuc? - stwierdził bardziej, niż zapytał de Ragnar, wprawiając młodzieńca w pewne zakłopotanie. Ostatecznie przyszły, a może obecny mąż niepełnoletniej Lutki, podobnie jak ona sama, bez pukania wpadł do jego pokoju. Oczywiście należność lokum, we dworze von Horso również była mocno sporna. W końcu to jednoręki szlachcic był tutaj tylko gościem.
W międzyczasie Regis otarł ręką szyję, o której wspomniała mu kilkunastoletnia panna, a następnie nie spiesząc się skorzystał z pięknie pachnącej perfumy. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił, aczkolwiek miał nadzieję, iż uda mu się stąd wyrwać do Nowego Hollar z karawaną Iuliusa. A jeżeli to się nie uda, to obierze każdy dowolny kierunek, z pozostałym dobytkiem jaki zdoła udźwignąć kasztanek.
- Co tak stoicie droga młodzieży? Poprowadźcie mnie na ten dziedzinie. Przy okazji Lutko prosiłbym o jakiegoś zaufanego człowieka, który byłby tak dobry i zniósł kilka moich rzeczy na dół. - rzekł de Ragnar licząc na to, iż jego czas w Wichrowym Dworze właśnie dobiega końca.
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

11
- O! Proszę wybaczyć nam wtargnięcie... mnie i mojej najdroższej połowicy - wyrecytował chłopiec, z zabawną dziecięcą powagą łapiąc Lutkę za rękę. - Tak, panie, jestem bratem Iuliusa Aquili, którego zmogła okrutna choroba. Moje imię Iaurdin - dodał, wykonując uroczy, po elfiemu zgrabny i lekki ukłon.
- Din, biegnij na dół, zawołaj kogoś ze służby! - żachnęła się młoda von Horsówna i po tym krótkim zdaniu znać było, że coś z tego władczego charakteru swej matki pewnikiem musiała odziedziczyć. Tym bardziej, że szanowny pan małżonek bez gadania usłuchał polecenia i zbiegł po schodach, wołając za jakimś służącym. - Zaraz ktoś przyjdzie po wasz dobytek, panie, proszę się o to nie kłopotać...

Tymczasem szlachcic, przetarłszy dłonią szyję, wyczuł na skórze kilka lepiących się i szczypiących ranek, a potem zauważył na swoich palcach nieco żółto-czerwonej, cuchnącej mazi, jakby krwi zmieszanej z ropą. Jednak zniewalające pachnidło, które odkorkował, prędko zagłuszyło niemiłą woń.

- ...a ja was zaprowadzę, panie! Ojejku, a co to tak ładnie pachnie? - zaszczebiotała dziewczynka, na powrót stając się małą ciekawską Lutką, a nie stanowczą panią von Horso.

Schody były ciężkim przeciwnikiem dla osłabionego Regisa, lecz w asyście troskliwej Lutuli udało mu się je pokonać. Znalazł się w dość chłodnym i dużym przedpokoju o kamiennej posadzce i wyłożonych drewnem ścianach. U stóp schodów stało dwóch mężczyzn o elfich rysach. Podnosili właśnie jakiś okuty żelazem kufer. Biało odziana służka stała przy drzwiach wejściowych, gotowa otworzyć je i odsunąć kotarę, by tragarze mogli wyjść. W głębi budynku słychać było gorączkowe kroki kilku osób... i rozpaczliwe, pełne wysiłku pokasływanie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

12
Schody rzeczywiście były nie lada przeciwnikiem dla szlachcica. Nim dojdzie do takiej formy jak choćby w pojedynku z niedźwiedzicą kerońską upłynie wiele tygodni. Oczywiście o ile będzie w stanie poradzić sobie z ograniczoną koordynacją, na którą wpływ miała utrata lewej dłoni. Nie mniej pokrzepiony przepięknym zapachem, zapewne elfich perfum, udało mu się zejść na dół.
Choć przebywając wiele dni w cie,ny pokoju, mogło mu się wydawać, iż Wichrowy Dwór jest wręcz opustoszały, to na dole życie wrzało. Wszędzie ktoś się krzątał, a ktoś pokrzykiwał. Dzieci się bawiły, a służba wykonywała swoje obowiązki. W tym całym rozgardiaszu, Regis po raz kolejny przekonał się, jakim nieporęcznym jest gościem i czym prędzej się stąd zabierze, tym lepiej. Z rozmyślań wyrwał go jakby znajomy, choć nieco zniekształcony głos. Pokasływanie miało coś w sobie z Iuliusa, choć osłabiony organizm de Ragnara, mógł przypisać ten dźwięk znajomemu półelfowi, a możliwe, że kaszel pochodził z innego źródła.
Zapewne widok bratanka Marvala był dla większości domowników zaskoczeniem. Tym bardziej, iż dawniej Regis był zdrowym, rosłym mężczyzną, a teraz reprezentował sobą chorobliwego chuderlaka, o niezdrowej, bladej karnacji, postarzałego o dobre pięć jak i nie dziesięć lat.
- Dwie sprawy panno Lutko. Potrzebuję, by rzeczywiście ktoś zniósł mój dobytek na dół. Przydałby się też jakiś okoliczny lekarz, który mógłby zaaplikować mi coś na wzmocnienie. - rzekł spokojnym tonem 28-latek, a nieznany dotąd głos rozniósł się po holu. Szlachcic wiedział, że lepiej pomogłyby mu syte obiady i częstsze spacery na świeżym powietrzu, ale tego nie mógł wymagać od Mirhy. I tak zrobiła dlań sporo, przygarniając go pod swój dach.
- Przydałby się też ktoś, z kim mógłbym się rozmówić. Ktoś dorosły. - dodał "Człowiek z Daugon" widząc świecące oczy młodej damy - Tymczasem przysiądę sobie na tym fotelu.
Postać:
Regis z Daugon

Re: Wichrowy Dwór - posiadłość rodu von Horso

13
Wiekowy mebel zaskrzypiał żałośnie pod ciężarem ciała szlachcica. Ciemna żakardowa tkanina, którą obito siedzenie, w dotyku była szorstka i nieprzyjemna, za to wyglądała dostojnie. Tak jak i zresztą cały przedpokój - zimny, twardy, ciemny, niewygodny, za to imponujący tym całym swoim dziedzictwem przodków i dostojeństwem na pokaz. Na tle dębowej okładziny ściennej jaśniały dwa marmurowe popiersia jakichś zasłużonych antenatów. Pod sufitem dookoła pomieszczenia biegła galeria pociemniałych portretów i herbów, pośród których honorowe miejsce nad drzwiami zajmował oczywiście herb von Horsów w fantazyjnej ramie z jeleniego poroża. W dwóch posrebrzanych wazonach kurzyły się dwa wielkie suche bukiety, siedliska robactwa i zarazy. Dalszą kontemplację wystroju przerwało Regisowi nadejście pani domu.

- Jakże rada jestem widząc was w... - zawahała się - ...w zdrowiu i o własnych siłach. Córka moja właśnie mi doniosła, żeście opuścili komnatę, dobytek znosić każecie i dokądś wam chyba spieszno. Jesteście pewnie, że nie za wcześnie na to?

Głos Mirhy był równie chłodny, co kamienna posadzka i powietrze wciskające się przez szczelinę pod drzwiami. Na chwilę zapadła cisza, mącona znów jedynie przez to stłumione pokasływanie, dobiegające z dalszych pomieszczeń.

- Cóż. Widzę. Jesteście pewni. Co zatem mogę jeszcze dla was zrobić, panie de Ragnar?

Rudowłosa Mirha von Horso miała dziś na sobie łososiową, suto fałdowaną suknię z miękkiego adamaszku, wykończoną czarnym futrem. Jej szerokie rękawy zdobiły czarne, białe i intensywnie niebieskie wstawki. Grafitowy szal z grubej wełny na piersi był spięty koralową broszą, a pomadka na ustach kobiety - zastygłych w lodowato nienawistnym, lecz jakże uprzejmym uśmiechu - miała dokładnie ten sam odcień, co klejnot. Zwieńczony piórkiem czepiec, dosyć strojny, ale i w jakiś sposób zawadiacki, ułożony kunsztownie na splecionej z rudych włosów koronie, wieńczył figurę szlachcianki. Gdyby był tu Marval, wuj Regisa, pewnie porównałby Mirhę swoim zwyczajem do jakiegoś ptasiego gatunku. Może do sójki? Ale cóż, starego miłośnika ptactwa nie było w zasięgu wzroku.

Szlachcic z Daugon wyczuwał wyraźną, choć skrywaną pod płaszczykiem grzeczności i konwenansów niechęć kobiety... I nie umknęło mu, że kiedy pani von Horso podeszła bliżej niego, ta niechęć nagle stopniała - trudno powiedzieć, w czym to dostrzegł, ale nagle był pewien. Rysy Mirhy stały się mniej napięte, łagodniejsze. Usta już nie takie kpiące, a po prostu wygięte w uprzejmym uśmiechu. Oczy, przed chwilą zmrużone nieładnie - prawdziwie zatroskane i życzliwe.

- Leków jakichś wam trzeba? Z uzdrowicielem chcecie się rozmówić?

Siedząc wciąż na fotelu, Regis na poziomie swoich oczu zobaczył nagle jej zadziwiająco smukłą i zgrabną talię, ściągniętą cienkim paseczkiem - tak blisko stała.

A krzątanina wokoło trwała. Ktoś, zdaje się, poszedł na górę i po paru chwilach wrócił dźwigając jakiś kufer. Ktoś otworzył drzwi - chyba ta biała służka - wpuszczając mroźny powiew. Ktoś coś wyniósł, ktoś kogoś wołał. Ktoś kaszlał.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zaavral”