Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

1
Obrazek
"Słodkie Bułeczki" od wielu lat oferują swoim klientom słodycze w najróżniejszych smakach i odmianach.

Przeurocza cukiernia mieści się na parterze kilkupiętrowej białej kamienicy w wysokoelfickim stylu. Jej ściany zdobią pnące się pędy różowo kwitnących róż. Na ceglastoczerwonym dachu wiecznie przesiaduje stadko gruchających gołębi, a świeżo wymalowane na biało okiennice co rano otwiera z szerokim uśmiechem któraś z handlujących słodkościami panienek, wabiąc przechodniów wonią świeżo upieczonych przysmaków. Sielankowy obrazek, zdawałoby się że aż niemożliwy. Cholerna bajka. Nawet gdy w mieście zaroiło się od nadgorliwych sakirowców, co generalnie uczyniło atmosferę znacznie bardziej przytłaczającą, "Słodkie Bułeczki" pozostały równie słodkie jak dawniej. A i niektórzy rycerze Sakira zdają się zaglądać niekiedy do tego miłego zakątka i wychodzić zeń jacyś uśmiechnięci.

Niewinny szyld nad wejściem od ulicy Jaśminowej absolutnie nie zdradza, że można tu skosztować rozkoszy innych niż cukiernicze. Ale wtajemniczeni wiedzą. Wiedzą, że wystarczy zażądać rozmowy z właścicielką przybytku, ot, niby to celem ustalenia detali większego zamówienia marcepanowych ciasteczek. Wiedzą, że wówczas zostaną poprowadzeni na zaplecze, gdzie handluje się czymś zgoła innym.

Białe marmurowe schody utrzymuje się tu zawsze w nienagannej czystości, a zapach róż, które pną się wzwyż ścian także w wewnętrznym podwórku kamienicy, przesyca wszystkie komnaty. Łatwo byłoby zapatrzeć się na doskonałe rzeźby, strzeliste kolumny i całą resztę cieszących oko detali architektonicznych, gdyby jeszcze bardziej nie przyciągały wzroku pracujące tu dziewczęta. I młodzieńcy.

Trudno orzec, czy ktoś z niewtajemniczonych faktycznie podejrzewa, jaki interes stanowi główne źródło dochodu "Bułeczek", ale trzeba przyznać, że właścicielka zadbała o wszystko – aby klientów cukierniczej części nie niepokoiły podejrzane odgłosy z zaplecza, wynajęła pokój piętro wyżej wziętemu stroicielowi instrumentów muzycznych oraz równie wziętej nauczycielce śpiewu. Ci skutecznie zagłuszają wszystko inne.

* Felivrin nie dotarł tu wejściem od ulicy Jaśminowej, a tajemnym przejściem podziemnym z Uniwersytetu. Po drodze odżywały w nim wspomnienia ze studenckich czasów. Koniec korytarza zasklepiało płótno (ciekawe, czy to ten sam obraz, co wtedy, lata temu? "Dama z doniczką", tak ją nazywali) z maleńką dziurką, przez którą dało się zajrzeć do środka. Duże łóżko z rzeźbionym wezgłowiem, trochę roślin w dużych donicach, miękka skóra na podłodze, trochę kolorowych szmatek tu i tam. Rozczochrany blondyn z kilkoma bliznami na plecach i jakaś nachylona nad nim dziewczyna.

Tak, sekretny tunel miał swoje wyjście w samym sercu "Słodkich Bułeczek", w przesyconym różaną wonią i dymem kadzideł alkierzu.

Były profesor nie trafił akurat na najszczęśliwszy moment. Wrodzona dyskrecja kazała mu czekać i nie wyłazić z dziury za obrazem przez jakieś dwa kwadranse. W końcu klient sobie poszedł i w zadymionym wnętrzu pozostała sama panienka. Poleżała przez chwilę na łóżku, potem zarzuciła na siebie koszulę i zaczęła kręcić się po pokoju, sama chyba nie wiedząc za czym. Zza cienkich bordowych firanek mignęła elfowi jej młodziutka twarz w otoczeniu płowych loków. Jakby znajoma?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

2
Felivrin zdecydowanie tracił i tracił nastrój... to znaczy na ile to było możliwe. Wcześniej otumaniony teraz na nowo czuł pełny wachlarz emocji. Zmęczenie powodowało irytacje, irytacja... gniew, gniew.. żądze. A niespełniona chęć zemsty zmieniała się w zgryzotę. Biedne smoczątko musiało słuchać bolesnych myśli elfa, który jednak robił co w swej mocy by je uspokoić a także zamknąć swój umysł na zewnętrzne wpływy. Nie był pewien czy da radę to zrobić w obecnym stanie... ale starał się zatrzeć swe myśli silnymi obrazami. Pierwszy dzień na uczelni. Pierwszy pocałunek. Pierwsze podpalenie szaty nauczyciela. Wszystko byle nie zaniepokoić niewinnej istoty.

Niedługo potem przekonał się gdzie prowadził tunel. Najdyskretniejszy przybytek rozpusty w Oros. Co prawda elf nie miał tu zbyt wiele silnych wspomnień... nie licząc kilku fantazji pewnej rudej jaśnie pani z jego rocznika.... ech gdzie te czasy. Teraz niechcący był świadkiem dość... pouczającego widowiska. Na które jednak przestał spoglądać momentalni uświadamiając sobie kogo niesie w ręce. Zablokował przepływ skojarzeń niczym krasnoludzka kohorta powstrzymująca hordę demonów i podnosząc delikatnie zawiniątko wysłał w jego stronę silny impuls myślowy.

- Ani.... jednego... skrzeku. Potem.... ci.... wyjaśnię.

Gdy przeczekali w spokoju owo... spotkanie. Elf poczekał aż... pracowniczka na nowo się ubierze. Przez ten czas podjął jako takie przygotowania. Odłożył smoka nieco w głębi w tunelu i zapewnił, że pod neigo wróci. Zebrał w dłoni kulę energii... nie dość silną by zabić lecz dość mocną by ogłuszyć dziewkę i pozbyć się niewygodnego świadka. Już miał kopnąć obraz i pozbyć się problemu... jednak coś go ukuło. Coś co sprawiło, że Felivrin postanowił poczekać na przyzwoity moment i wyśliznąć się zza obrazu bez jego strącania... lub jeśli na podłodze jest dywan strąci go gdy owa młódka nie będzie patrzyć. Te loki... ten kolor... te rysy. Umysł byłego Profesora przekłuło wspomnienie jego ostatniego wykładu. Obrażony Vuko, zestresowany Jorm, Tamara, zdolna Eli'sittihe i... ta zawsze na uboczu. Ta cicha i wyalienowana... ta na uboczu...

- Alva? - wyrwało się drżące słowo z gardła elfa pod wpływem mocno skłębionych emocji.

Przez chwilę zastanawiał się co tu robi, co ja do tego skłoniło. Pracuje tu? Jest biedna? Może ukrywała elfy i ją przyłapali? A może robiła to zawsze? Na lekcjach potulna a poza murami szkoły dzika kocica? Tyle pytań przebiegło umysł elfa w ułamku sekundy. Jednak równie szybki przebłysk zrozumienia i realności a także okrucieństwa sprawił, że elf podjął szybko decyzje. Jeśli była uczennica zacznie uciekać, spróbuje krzyknąć lub zacznie coś inkantować... wyśle ją w objęcia snu. A jeśli co gorsza doszło do pomyłki i ujrzy twarz zgoła obcą... nie będzie się patyczkować i zrobi to tym szybciej. Alva... albo i nie Alva miała tylko jedną drogę do wyjścia z tej sytuacji bez tracenia zmysłów... współpracować. Inaczej mogła się stać pierwszą ofiarą skumulowanych emocji elfa... a także stać się kolejnym płonącym zarzewiem trawiącym jego wnętrzności.
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

3
Uformowana w dłoni Felivrina kula energii była jeszcze niepełna, na razie miała zaledwie swą zewnętrzną formę, ustaloną dzięki samej intencji czarującego. Czekała jeszcze na inkantację, która dopiero nada jej moc.

— Kto...? — wydusiła z siebie dziewczyna, a później krzyknęła krótko, zaraz jednak reflektując się i zasłaniając sobie usta dłońmi. — Skąd mnie znasz? Czego tu chcesz, kim jesteś?!

Głupie pytanie, przecież Alva nie należała na uczelni do tych leserów i wagarowiczów, którzy dopiero na egzaminach końcowych dowiadywali się, jak wyglądają ich profesorowie...

Dopiero widząc swój obraz w ściennym zwierciadle elf zrozumiał, jak bardzo trudno go teraz rozpoznać. Nawet jeśli za czasów swojej pracy na Uniwersytecie nie należał do najwytworniejszych i najbardziej szykownych obywateli Oros, nawet jeśli zdarzało mu się przyjść na zajęcia we wczorajszej szacie i z potarganą fryzurą, to teraz było sto razy gorzej. Sam się przestraszył swojego odbicia i przez dłuższą chwilę nie miał nawet pewności, czy to aby na pewno on, czy może jednak jakieś dziwaczne malowidło dla uciechy wyjątkowo perwersyjnych klientów.

Włosy sięgały mu niemal do kolan. Sięgałyby pewnie kostek, gdyby były nieco mniej skołtunione i mniej posklejane. Podobnie zarost – choć u elfów nieczęsty, u Felivrina pokrywał teraz gęsto sporą część twarzy, niby nieporządne krzaki, zarastające brzeg stawu. Oczy, których niebieską głębię przyrównywano niegdyś do oceanu, dzisiaj były jeszcze głębsze. Potwornie głębokie. Jak sama Otchłań w najdalszym i najdzikszym z możliwych do wyobrażenia wymiarów. Szlachetność rysów nie zniknęła, lecz miesiące cierpienia, ciemnicy i głodu odchudziły ją solidnie i przykryły warstwą głębokiego cienia i brudu. Czoło i policzki znaczyło kilkanaście ropiejących wyprysków. Zgarbiona postura weszła byłemu profesorowi przez ten czas tak bardzo w nawyk, że nawet jej nie zauważał, do tego wychudł tak, że przypominał szczapę.

Nawet "Dama z doniczką" – zgrabnie wymalowana, ta sama od lat (przerobiono jej chyba tylko włosy z czarnych na rude) pani z obrazka w bardzo cienkiej sukience i z kwitnącym na biało hiacyntem pod pachą – przyglądała mu się z wyraźnym niesmakiem.

Wystrzępiony rękaw skradzionej z szafy Finarfina szaty odsłaniał siatkę blizn na prawej ręce... oraz przykrą, niemal zupełną nieobecność lewej ręki.

Uświadamiając sobie po raz kolejny ów dotkliwy brak, elf zadumał się na chwilę, jakim to cudem udało mu się dzisiaj dokonać transformacji w wilka. Wszak przemiana ta wymagała, poza inkantacją, wykonania skomplikowanych gestów właśnie lewą ręką... Wcześniej o tym nie myślał, tylko działał. Może pokłady magii w obronie życia Czarodzieja zadziałały automatycznie w jakiś tajemniczy, niezbadany jeszcze sposób? Może prawa ręka, wbrew wszelkim dawniejszym próbom, nadawała się jednak do tego czaru równie dobrze, co lewa?

A może zwyczajnie nie pamiętał, że to niemożliwe, i tylko dlatego mu się udało? Historia znała takie przypadki. Jeśli tak, to tym smutniej było sobie to teraz przypomnieć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

4
Cóż... mogło być gorzej. Krótki krzyk w burdelu oznaczał setki rzeczy a fakt, że pod podłogą ostro zacinał skrzypek raczej zapewniały elfowi bezpieczeństwo przez jakiś czas. Bardziej przeraziło go pytanie... a może jego odbicie w zwierciadle. Zmarszczył brwi i wyciągnął szyje w kierunku wypolerowanej powierzchni po czym w nieco pokraczny sposób przekrzywił głowę. Tak... to był on. Przynajmniej po części. Westchnął i ni to do byłej uczennicy ni to do siebie rzekł.

— W zasadzie jak tak na siebie patrze to do dość trafne pytanie. Pomyślmy... Nie widzę kilkunastu kilo, jednej ręki, tytułu naukowego i resztek schludności... ale zgadywałbym, że to Felivrin Nargothrond. Hym... w zasadzie całkiem udana transmutacja Panie Profesorze. Prawie nie do rozpoznania. — tutaj prychnął dławiąc śmiech który wzbierał w nim na widok swoich szczątków — O!? I to bez użycia magii? Wspaniały efekt. — po chwili jednak rysy elfa na powrót przybrały ponury wyraz — A teraz Alvo... oczywiście jeśli pozwolisz i nie zrobisz niczego pochopnego. Chce... porozmawiać.

Spojrzał na najprawdopodobniej skołowaną uczennice. Po czym, jeśli ta nie zaczęła się drzeć i byłą dość rozsądna by nie drażnić byłego więźnia, postanowił spocząć. Rozejrzał się na jakowymś krzesłem bądź stołkiem najbliżej tajnego przejścia po czym nie zdejmując oczu z byłej uczennicy dał ulgę swym zmęczonym plecom. Ściskając wciąż w dłoni kulę energii spojrzał prosto w oczy uczennicy i wykorzystując swój jeszcze bardziej niepokojący wzrok miał zamiar przytrzymać nim nią w jednym miejscu. Ni miał ochoty na latające flakoniki z perfumami i okropne jazgoty. I nie mówił tu o ślubie. Zresztą na to w tym momencie nie maił ochoty tym bardziej. Bacznie obserwując ruchy swej dawnej podopiecznej zaczął przes... konwersację.

— Zaczniemy? — tu zrobił symboliczną przerwę dość długą by rozmówca mógł powiedzieć pół słowa tylko po to by było przerwane — Zadam ci kilka mam nadzieje dość prostych pytań i byłbym niezmiernie wdzięczny za usłyszenie nań odpowiedzi. Tym razem nie będzie to jednak na ocenę, więc czuje się absolutnie swobodnie. — tu twarz uzbrojonego w magiczny pocisk wraku elfa przeszył delikatny uśmiech — Ile mamy czasu na rozmowę? I proszę... nie skracaj tego okresu. Mniej czasu to większa... presja. A ostatnio mam tego aż nadto i powoli zaczyna mnie ten fakt irytować...

Elf zachowywał się w specyficzny sposób. Z jednej strony jego słowa można było odczytywać jako pogróżki i zastraszanie zakładnika. Z drugiej jako wylew bólu byłego więźnia, który nie chce narażać uczennicy i dlatego działa w pośpiechu i impulsywnie. Interpretacja zależała od nastawienia jego rozmówcy... i na to liczył. Jeśli na twarzy uczennicy dojrzy strach i niepokój... może założyć, że albo podpisała tamten cholerny papier lub po prostu się go boi. W tym wypadku wyciągnie z niej co się da i więcej się już nie pokaże. Jeśli zaś mimo jego szkaradztwa i napiętej sytuacji w jakiej oboje się znajdowali zaobserwuje oznaki empatii... cóż wtedy może to spotkanie okaże się darem niebios. Następnie w zależności od odpowiedzi poczęły padać kolejno pytania.

— Zacznijmy od priorytetów. Znasz jakiś dyskretny sposób abym mógł się wydostać z tego... przybytku? I co ty tutaj w zasadzie robisz?

— Czy przy bramach są straże i czy do opuszczenia miasta potrzebne są jakieś papiery?

— Jak obecnie wyglądają nastroje względem nieludzi?

Na końcu zaś padło pytania mniej praktyczne a bardziej... osobiste.

— A właśnie. Co porabia reszta klasy? Tamara, Jorm, Eli'sittihe i Vu... vu... valko? Jak nu tam było... Są zdrowi? Opuścili Oros? Byli przesłuchiwani?
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

5
— Pan profesor? O kurwa, ale... — głos zamarł dziewczynie w gardle — ...ale jak to?

Okryła się jak najszczelniej cienką koszulą z bladoróżowego jedwabiu, jednocześnie rumieniąc się i blednąc. Może zastanawiała się, ile zdążył zobaczyć, zanim tu wparował? Może wciąż nie wierzyła, że to faktycznie on? Może jednocześnie cieszyła się trochę, że widzi znajomą twarz? Kto wie. W każdym razie przysunęła sobie krzesełko i odważnie usiadła naprzeciwko elfa. Całkiem blisko.

— Czas? Nie wiem, aż ktoś przyjdzie... — wyszeptała. — Naprawdę nie wiem! — Łzy zaczęły płynąć wartko po jej różowiutkich policzkach. — To pan żyje? Przecież wszyscy mówili, że pan umarł, nawet był pogrzeb i... i wszystko... Sama rektorka... przecież... Przecież pan się próbował teleportować i wtedy... Przecież był pogrzeb! To było kłamstwo? Co panu zrobili? Pan nie ma ręki!

Ostatnie słowa studentka wykrzyczała histerycznym tonem, ale zaraz znowu się opanowała i wróciła do dyskretnego szeptu.

— Jeżeli chce się pan wydostać, nie zwracając na siebie uwagi, to chyba... pan wybaczy — zająknęła się — a-ale konieczna będzie przede wszystkim kąpiel i jakieś nowe ubranie, prawda? Teraz wygląda pan... charakterystycznie — dodała, znalazłszy wreszcie dostatecznie dyplomatycznie brzmiący wyraz. — A tak to sporo osób się tu przewija, nikt nie powinien się czepiać. Przy bramach miasta też normalnie, niewiele więcej straży niż dawniej, żadnych specjalnych dokumentów nie potrzeba. Bardziej kontrolowany jest obszar samej uczelni, ale niektórzy z nas potrafią go dyskretnie opuścić.

Przez twarz Alvy po raz pierwszy przemknął blady, ale ewidentnie figlarny uśmiech. Westchnęła głęboko, poluzowała czarną wstążkę-obróżkę, którą miała zawiązaną wokół szyi, rozprostowała gołe nogi i odchyliła się do tyłu na krześle. Przez chwilę milczała z przymkniętymi oczami. Na te łatwiejsze pytania już odpowiedziała.

— Pyta pan, dlaczego tu jestem — zaczęła takim tonem, jakby rzeczywiście czuła w obowiązku się wytłumaczyć. Westchnęła znowu. — Proszę posłuchać, to naprawdę... Tu nie jest tak źle. Przygarnęli nas. Mama Jipke nas przygarnęła. — Nietrudno było zgadnąć, że chodziło jej o właścicielkę "Słodkich Bułeczek". Zresztą sam Felivrin kojarzył mgliście to miano. — Bez pracy nie mielibyśmy szansy na dalsze studia. Odkąd weszła nowa władza, opłaty bardzo wzrosły i naprawdę... Moich rodziców nie byłoby stać, zresztą nie chcę ich martwić. Nie wytrzymam dłużej w Oros, strasznie się tu zrobiło. Chcemy razem z kilkoma innymi osobami uzbierać pieniądze na podróż do Nowego Hollar, tam przyjmują wszystkich z Oros z otwartymi ramionami, ale to kosztuje. A tutaj dobrze nam płacą. Elfom jeszcze lepiej. Naprawdę dużo. To chyba jedyne miejsce w Oros albo i całym Keronie, gdzie elfom powodzi się lepiej niż ludziom, bo stanowią zakazaną atrakcję. Pan wybaczy! — dodała prędko, przypominając sobie, że przecież pan były-profesor to też elf z krwi i kości. — No ale tak jest. Wszędzie indziej... jest strasznie. Na Uniwersytecie ktoś uknuł spisek, żeby obarczyć elfich magów całą odpowiedzialnością za wydarzenia z rocznicy, bardzo dużo ludzi go poparło. W mieście były samosądy, z uczelni wielu profesorów i studentów wyrzucono albo wzięto na... przesłuchania... No tak, to pan chyba wie. Ci, którzy zostali, mają bardzo trudno, bo strasznie podniesiono czesne, szczególnie nieludziom, ale nam też. A pieniądze dla studentów zlikwidowano. Dlatego nie dano nam wyboru, jeśli chcemy dalej się uczyć, tu albo gdzie indziej. Odkąd na nowo obsadzono miejsca w Wielkiej Radzie... eh. Sakirowcy mają na tych ludzi bardzo duży wpływ i praktycznie oni rządzą. Jest naprawdę okropnie. Pani Iris stara się jak może, ale chyba ma związane ręce, poza tym podobno choruje. A oni wprowadzili swoje zasady, swoje zajęcia, nadzorują nas, dowalają straszne kary, jak ktoś nie przestrzega regulaminowego ubioru albo gdzieś się spóźni... Gdyby ci z uczelni się dowiedzieli, co tu robimy, zaraz byłoby po nas. Niemoralne prowadzenie i demoralizacja kerońskiego społeczeństwa. Hehe.

Znowu chwila ciszy.

— Sporo nas jakoś sobie radzi, pracując tutaj. Jesteśmy jak rodzina. Tamara, Eli, Vuko, a także Io'neleth, Ha'er'tiia i Olisha — ci, jak przypomniał sobie profesor, także byli jego studentami, elfimi studentami. Io'neleth należał do tej samej grupy co Alva i reszta, a dziewczyny były, zdaje się, rok wyżej. — Tak, przesłuchiwano nas — powiedziała krótko, jakby nie chcąc wnikać w bolesny temat. — A Jorm... On któregoś dnia nie przyszedł na śniadanie i od tego czasu go nie widzieliśmy. Od trzech miesięcy. Bez słowa. Bez ostrzeżenia.

Alva z każdą chwilą miała coraz więcej łez w oczach. A kiedy powiedziała już wszystko, zamilkła na chwilę i po prostu... po prostu przytuliła Felivrina. Byłego profesora transmutacji ze słynnego Uniwersytetu w Oros, obecnie wyrzutka i uciekiniera, przez jednych oskarżonego o wachlarz najgorszych zbrodni, przez innych uznanego za trupa. Zwyczajnie, po ludzku, po elficku, szczerze, ciepło, serdecznie przytuliła. Ze współczuciem i z dziecięcą skargą zarazem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

6
Szczere zdziwienie i przestrach dziewczyny nie powinien nazbyt przerazić czy też zaskoczyć Profesora... jednak skutecznie zrobiła to wieść o jego pogrzebie. Kto wie? Kiedy do tego doszło? Jeśli wieści dotarły do rodziny... Nawała pytań przygniotła elfa, który pod wpływem szoku zwiesił bezradnie swoją jedyną dłoń i pozwolił magi rozwiać się w powietrzu, a z ust elfa wydobyło się pytania. Rzucane w powietrze bez patrzenia w oczy rozmówczyni i połączone z coraz to mocniejszym wpajaniem swych palców w umęczone czoło.

— Pogrzeb? Ale jakim cudem? Przecież z tego co wywnioskowałem doszło do wielu podobnych zniknięć... dlaczego na mnie postawili krzyżyk... ktoś postanowił zatuszować moje zniknięcie? Czy też fakt, że Zakon mnie przechwycił? Ktoś chciał aby nikt mnie nie szukał i nie zadawał zbędnych pytań... tylko czym ja się do czorta różnię od reszty ofiar tego incydentu? Wszyscy myśleli, że umarłem? Wszyscy?

Tu głos elfa się załamał. Słuchał. Słuchał dokładnie. Chciał wiedzieć. Wszystko. Nawet te najboleśniejsze i wstydliwe szczegóły. Lecz na to nie było czasu. Nie potrzebował papierów, uczniowie sobie radzili na swój sposób. Te snucie historii i planów na przyszłość było budujące. Jeszcze parę miesięcy temu ciskałby gromy na głowy uczniaków, którzy sprzedawaliby swe ciało... ale świat był okrutny. I wolał już by jego dawni podopieczni utracili cząstkę godności niż wszystkie zmysły, które on niemal zgubił w kręgu tortur i cierpienia. Co mógł teraz zrobić? Jak im pomóc? Odpowiedź była równie okrutna co sama sytuacja. Nic. Niósł na swych barkach oskarżenia i nienawiść, która przekraczała zapewne nawet to z czym spotkały się te dzieci. Jedyne co mu pozostawało tu nie narażać ich młodego życia i samemu zniknąć z neigo jak najszybciej wraz z drugim obiektem zagrażającym życiu każdego kto się z nim zetknie. Smokiem. Oboje byli... przeszkodami w drodze do szczęścia dla tych młodych ludzi. I gdy elf był bliski szlochu... Alva rzuciła mu się na szyje i objęła jego wątłe ciało w mocnym uścisku. Elf zszokowany przez chwilę nie wiedział co zrobić lecz poi chwili wiedziony mocno już zakurzonym uczuciem objął ją jedynym pozostałym mu ramieniem i spędzili tak chwilę w ciszy. Chciał ją uspokoić, pocieszyć, powiedzieć, że teraz wszystko będzie dobrze. Ale i ona i on wiedzieli, że to nie prawda. Wiedzieli, że nie ważne jakie słowa otuchy padłyby z ich ust nic one nie zmienią. Więc z ust byłego Profesora poleciało jedynie.

— Już, już... spokojnie.

Przez chwilę trwali tak w cichym uścisku. Elf i człowiek... pośrodku prześladowań i mordów. Konfliktów i sporów, które niszczyły miasto. I to paradoksalnie w burdelu był największy pod tym względem porządek. Po chwili elf przerwał jednak ciszę słowami.

— Sam dokładnie nie wiem jak i dlaczego moja obecna sytuacja wygląda jak wygląda. Zostałem ofiarą tego incydentu z masowymi przeniesieniami... a potem Inkwizycja zadawała mi tak wiele pytań, że w zasadzie... — tu chwycił się za głowę czując przeszywający ból wspomnień — ... nie jestem pewien o co mnie posądzali. Wiem, że zapewne masz jeszcze wiele pytań... ja zresztą też. Ale nie mogę was teraz narażać. Najlepiej dla was będzie jeśli jak najszybciej zniknę. Z miasta, z waszego życia, może i z tego królestwa. Najlepiej nie mów zbyt wielu osobą o naszym spotkaniu... nie wiem jak obecnie wygląda tu system karny za pomoc elfiemu byłemu Profesorowi — tu zdobył się na uśmiech — Ale zważywszy na to, że posunęli się do sfingowania pogrzebu... komuś zależy na moim zniknięciu. I to bogowie jedni raczą wiedzieć czemu. Chyba, że miałem być kozłem ofiarnym dla rozpoczęcia czystki rasowej... tym lepiej dla mnie i dla was jeśli faktycznie zniknę. Może kiedyś się jeszcze spotkamy... oby w lepszej sytuacji... ale teraz... w tych czasach. — tu urwał nów poddając się emocją i ciężko oddychając — Biedy Jorm... zawsze był zbyt nerwowy... pewnie przypadkiem użył magii w niewłaściwym miejscu i czasie... nie macie żadnej poszlaki? Od tak wyparował?

Tu urwał i spazmatyczni zacisnął pieść. Był bezsilny. Jedyne co mógł przynieść tym dzieciom to śmierć. Nie miał pieniędzy, znajomości ,a jego przyjaciele uważali go za trupa. Szalonego trupa, który chciał się teleportować. W tej sytuacji najlepsze co mól zrobić to zapytać....


— Po kolei. Jeśli chce wyjść z tego przybytku bez wzięcia mnie za leśnego dziada faktycznie muszę coś ze sobą zrobić. Masz może nożyce czy mokry ręcznik? A także jakiś magazynek czy inny schowek gdzie będę mógł doprowadzi się do jako takiego ładu? — spojrzał na łachy w których się znajdował — Ubranie też by się przydało... ale nie można mieć wszystkiego. Akurat kogoś wyglądającego jak żebrak raczej chętnie wypuszczą z miasta. — tu pozwolił sobie na cichy chichot próbując nieco rozluźnić spiętą atmosferę.

W wypadku gdyby jego uczennica kazała mu opuścić pokój zabierze zawiniątko z sobą trzymając je mocno przy piersi. Nie chciał ryzykować. Już jego widok był dość przerażający, ale jak ludzie zareagowaliby na smoka? Tego nie chciał wiedzieć.
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

7
— Jorm, on... Nie. Żadnej poszlaki, nic, nic! Pewnie zrobił coś głupiego, jak to on, ale nie wiem! — Młoda adeptka magii znów zaniosła się szlochem. — Dlaczego tak jest? Och, pana pogrzeb był wzruszający, wszyscy płakali, nawet pani Iris. Ba, nawet sakirowcom łzy się kręciły w oczach, słowo daję. Mówili o panu, że to tragedia ku przestrodze. Że wielka szkoda, że musiało do tego dojść, ale to nauka dla wszystkich, dlatego teraz będą kontrolować nas jeszcze ściślej, dla bezpieczeństwa i dobra wszystkich wokoło... Ładnie przemawiali, i przyjaciele, i rodzina, szkoda że pan nie słyszał!

Po pokoiku poniósł się chichot, nim Alva zdołała sobie przypomnieć, że to jednak nie na miejscu. Pociągnęła wtedy nosem i, zmieniając temat, solennie obiecała:

— Nic nikomu nie powiem o naszym spotkaniu, słowo honoru, ale proszę, proszę jeszcze nie odchodzić! Panie profesorze!

Blond loki studentki pachniały jak róża. Posiedzieli tak jeszcze, serdecznie przytuleni, aż łzy obeschły i zwolnił nieco rytm tłukących się serc. Jednak czas bezsilności i płaczu zawsze w końcu przemija. Nadchodzi czas działania. Alva pozbierała się, otarła mokrą twarz i zaczęła racjonalnie planować, co dalej z tym wszystkim robić.

— Hm, zaraz, niech pan poczeka... Nie trzeba się spieszyć, nikt tu nam póki co nie przeszkodzi. Skoro ktoś u mnie jest, to nikt nie będzie przecież nas nachodzi. Tutaj za tą zasłoną jest łaźnia, zaraz mogę poprosić o gorącą wodę i będzie mógł się pan doprowadzić do porządku. Śmiało, naprawdę! Nożyczki, grzebień, mydło, ręczniki, wszystko tam jest. Wprawdzie żadnych odpowiednich ubrań nie mam, ale gdyby wyprać to co pan ma, może nie byłoby tak źle? — Dziewczyna badawczo przyjrzała się szacie Felivrina. — Zanim wyschnie, może pan założyć sobie mój szlafrok — dodała z niemądrym chichotem i pokazała elfowi długą, zwiewną, przewiązywaną kawałkiem srebrnej szarfy szatę z perłowego jedwabiu. Na szczęście nawet nie bardzo prześwitującą. — No przecież ładny jest!

Wspomniany pokój łaziebny, skryty za purpurową zasłonką, przedstawiał się rzeczywiście kusząco. Czysty, jasny, słoneczny. Na podłodze z białych desek leżało kilka małych dywaników, na środku stała duża balia, na polecenie studentki wypełniona przez młodą dziewczynę służebną gorącą wodą do kąpieli. Obok niej miał swoje miejsce podręczny stolik z porcelanowym dzbankiem, miską, paroma szczotkami, jakimiś szmatkami, kostką zapachowego mydła i podobnymi drobiazgami. Na stołeczku leżała sterta czystych, poskładanych w kostkę ręczników. Obok zwierciadła, wedle obietnicy, dało się znaleźć grzebień, do spółki z nożyczkami, pilniczkiem i zestawem pachnideł i bukietem rumianku w wazonie. Wysoko umieszczone okno, wychodzące na wewnętrzne podwórko, wpuszczało do środka słońce i zapach kwiatów.

— Czy czegoś panu jeszcze potrzeba? — zawołała Alva troskliwie z pokoju, zza dzielącej ich zasłonki. — Co pan w ogóle planuje dalej? Wyjdzie pan stąd i co? Jeśli oczywiście wolno spytać. Może pojedzie pan z nami do Nowego Hollar? Byłoby świetnie! Eli to już w ogóle strasznie by się ucieszyła, ona to dopiero wyła na pana pogrzebie, słowo daję. W życiu nie widziałam, żeby elfka tak ryczała...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

8
Felivirn na chwilę się odprężył. Tego było mu potrzeba... znaczy nie świadomości, że jego uczniowie pracują burdelu... ani faktu, że jeden zn ich najpewniej umarł. Chodziło tu o kąpiel. Bity i przetrzymywany w celi przez miesiące niemal zapomniał jak przyjemna potrafi być woda gdy nie próbują cie w niej podtopić. Podczas gdy jego uczennica najpewniej próbowała swych sił w walce przeciwko jego nieszczęsnemu odzieniu były nauczyciel leżał wpatrzony w sufit pokoju i rozmyślał o tym co usłyszał. Był owcą ofiarną. Symbolem upadku i braku samokontroli magów. Zakon nigdy nie pozwoli mu spokojnie żyć jak długo będzie w Keronie... lub nie znajdzie jakowejś protekcji. Tak czy inaczej jego pozycja nie napawała optymizmem.

Niezdarnie szorując swoje ciało jedyną pozostałą mu ręką dotarł wreszcie do owych zlepków brudu i krwi jakimi były jego włosy. Westchnął... umycie tego czegoś zdecydowani zajęłoby wieki. Pochwycił więc w dłoń nożyce i nie bawiąc się w zbyt wielkie ceregiele wychylił się nieco z wanny, przerzucił sklejone włosy najpierw na lewe ramię i podpierając je kikutem po czym uciął je mniej więcej na wysokości łopatek. Operowanie nożycami bliżej twarzy mogłoby dać nieprzyjemne efekty, a tak zawsze może poprosić potem kogoś innego by obrobił mu fryzurę w nieco bardziej... wyrafinowany sposób. Gdy posklejane i brudne loki opały już na podłogę elf na powrót zanurzył się w wodzie i wreszcie doczyścił włosy do stopnia gdzie przestały wyglądać jak kawałek podłoża.

Teraz pozostawała kwestia zarostu. Elf chciał go się jak najszybciej pozbyć... lecz z drugiej strony mógł się on okazać pomocny. Wyszukując najbardziej obfite skupisko miał zamiar pozostawić wąsy, bródkę lub bokobrody wystrzygając pozostałe miejsca. W połączeniu z wychudzeniem twarzy i faktem, iż aż nazbyt bujne włosy dość skutecznie skrywały jego elfie uszy i resztki szlachetnych rys, elf miał nadzieję, iż jedynie przy bezpośrednim i długim kontakcie ktokolwiek rozpozna w nim najbardziej znienawidzoną obecnie w tym mieście rasę. Irytował go sam fakt, iż myśli w kategoriach ukrycia swego pochodzenia... ale cóż miał robić? Poprawiając zarost i zdrapując odpadające już strupy rzekł do znajdującej się za zasłoną Alvy.

— Dziwi mnie sam fakt, że go wyprawiono. Przysiągłbym, że nim po powrocie z tej dziwnej i niechcianej podróży po wymiarach dopadł mnie Zakon zostawiłem w swoim gabinecie list... to niezbyt pasuje do nieboszczyka prawda? Z tego co pamiętam mój pokój był wtedy szpitalem polowym... nikt nie oponował na wieść o mej śmierci? Widziało mnie wtedy przynajmniej kilka osób... czyżby ich wszystkich ... — tu elf przerwał zastanawiając się co mogło się wydarzyć— ... wiesz może co się stało z niejaką Angilą? To ona zarządzała tym polowym lazaretem. Została wezwana tu z Nowego Hollar aby bodajże wyleczyć rękę Iris.

Tu elf przerwał wypowiedź skupiając się na spiłowaniu nieco szponów którymi stały się jego paznokcie. Oczywiście te u nóg. Owe u dłoni mógł co najwyżej nieco poobgryzać. Pod koniec swego dzieła wyglądał... znośnie, a pachniał... no jakby właśnie wyszedł z zamtuza. Owijając się pierwej dla przyzwoitości ręcznikiem w pasie, narzucił na swe wymizerowane ciało jedwabny szlafrok i zostawiając za sobą łaziebne sprawy odparł do Alvy.

— Co planuje? Przeżyć moje dziecko. Przeżyć. I tego samego wam życzę. Kto wie? Może i udam się do Nowego Hollar o ile to zapewni mi spokój w tych burzliwych czasach. Ale nie mogę wyruszyć z wami... a już na pewno nie tak po prostu. Wy jesteście grupą uczniów chcących zmienić uczelnie by móc się swobodnie rozwijać... A ja? Z tego co mówisz mój zgon jest ważną częścią planu utrzymania kontroli Zakonu nad Uniwersytetem. Nie mogę się zbyt wychylać. Choć zapewne obecnie nawet oni myślą, że nie żyje. Pewnie mnie doliczą do ofiar tego wybuchu...

Tu urwał uświadamiając sobie, że owe wydarzenia miały miejsce stosunkowo niedawno, a jego była uczennica najpewniej wtedy parzyła się w łożu z jakowymś... a zresztą czy to było ważne. Ex-profesor odsunął kotarę, wziął głęboki wdech i rzekł.

— Wybuchła Wielka Biblioteka. Nie wiem jak... nie wiem czemu... może Zakon próbował zdemontować zabezpieczenia czwartej sekcji? W każdym razie... to pomogło mi uciec... i to samo, sprawia, że nie mogę z wami podróżować. Jeśli dowiedzą się, że żyje to na mnie prawdopodobnie spadnie za to odpowiedzialność. Nie jest to rzecz jasna pewne... mogą wrobić kogoś innego lub fakrycznie był to jakiś akt terroru. Le moja kandydatura dalej istnieje. Co jest wręcz komiczne zważywszy, iż obecnie mogę rozsadzić na kawałki najwyżej starawy zwój... ale ta wersja zapewne byłaby równie wygodna jak ta z moim zgonem... nie sądzisz?

Tutaj znowu przerwał i namyślając się chwilę rozważał co winien zrobić. Pozostanie z uczniami w owym szambie jakim było miasto równało się z wyrokiem śmierci na nich. Zakon mógł go szukać... wszelkimi metodami. Musiał się rozpłynąć i upewnić ich, że nie żyje. Jednak jeśli porzuci uczniów i po prostu zniknie gdzieś na pustkowiach... co z nimi będzie? Grupka młodych, niedoświadczonych i nieprzygotowanych na to co czeka ich od prostego ludu dzieci. Czy będą umieli ominąć wszelkie te przeciwności? A nawet jeśli... to jakim kosztem? Co gdyby po latach spotkał jednego z nich, a ten we wściekłości spoliczkowałby go i krzycząc "Wszyscy pozostali zginęli! Dlaczego cie z nami nie było" zacznie go okładać drżącymi pięściami? Nie... nie mógł uciekać. Musiał stawić czoło przeciwnością nim te namnaża się jeszcze bardziej. Zaciskając pieść rzekł więc.

— Z drugiej strony nie mogę też porzucić moich uczniów na pastwę losu. I zdecydowanie nie chce żebyście podzielili los Jorma... jakikolwiek by on nie był. Jakby się zastanowić... Nigdy oficjalnie nie zostałem zwolniony... a przynajmniej żaden dokument do mnie nie dotarł — tu wymęczoną twarz elfa przeszył pogodny i... szczęśliwy wyraz —... więc... może zaszyje się gdzieś w pobliskich lasach i poczekam, aż będziecie gotowi do drogi? Moje pozostanie w mieście jest dla mnie i was zbyt ryzykowne. Ale w moim obecnym stanie wątpie by ktokolwiek spoza Oros był w stanie mnie rozpoznać. Hmmm... ile czasu zajmie wam zebranie reszty funduszy? Mnie w nich nie liczcie... jeśli uda mi się jakoś doprowadzić swoją magię do ładu powinienem jakoś sam się wyżywić. I kto wie... jeśli będziemy mieli po drodze czas na... zajęcia wyrównawcze — tu rozbawiony swoim wypaczonym profesorskim dowcipem elf niemal parsknął — ...to może nie tylko ja będę mógł polować. Chyba, że o czymś nie wiem i pod moja nieobecność wszyscy zostawiliście mnie w tyle lub rozinęliście umiejętności których bym się po was nie spodziewał.

Po chwili jednak po twarzy elfa przebiegł cień, a rozbawienie zniknęło i ustąpiło miejsca skupieniu i niepokojowi, jaki ostatnio coraz łacniej i chciwiej otulał jego serce.

— Wiem, że to zabrzmi dziwnie. Ale jesteś pewna, że... — tu głos elfa się załamał — ...wszystkim, którzy chcą wyjechać można ufać? Żaden... nie znikał ostatnio na jakiś czas bez ostrzeżenia i wyjaśnienia? Były już inne próby grupowego opuszczenia miasta przez uczniów? Jak się skończyły? Wypuszczanie adeptów sztuk tajemnych z miasta na życzenie... czy tylko dla mnie brzmi to niezbyt... zakonnie?
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

9
— Miasto jako takie nie jest zamknięte, jak już mówiłam. Nikt nie zabrania wyjeżdżać. Opuszczanie samej szkoły to bardziej złożony temat, ale przecież, jeśli nie chce się już wracać, można to zrobić całkiem legalnie. Kiedy kogoś nie stać na opłacanie czesnego, kiedy wyrzucają go za coś albo po prostu rezygnuje z nauki, to zostaje skreślony z listy studentów i nie dość, że może, a wręcz musi się wynieść poza bramy Uniwersytetu. Od paru miesięcy trwa ta stopniowa emigracja, niejeden student i niejeden nauczyciel jest już w Nowym Hollar. Niektórzy piszą do nas listy i zachęcają. Nie, nie wiem, czy wszystkim można ufać. Nikt już teraz tego nie wie. Ale skoro ktoś tak bardzo chce się stąd wynieść, że pracuje w... cukierni... to raczej nie jest mu z zakonnymi po drodze, prawda? Heh. Pani Angila, pytał pan o nią. Wyjechała z jedną z pierwszych grupek, pomóc im się tam urządzić i od samego początku to właśnie ona...
* Głos Alvy robił się coraz odleglejszy, coraz bardziej rozmyty, coraz słabiej słyszalny. Zanurzone w ciepłej wodzie ciało elfa stało się zaś bezwładne, powieki opadły ciężko na oczy, gęsta para przesłoniła wszystko i stało się teraz zupełnie tak, jak gdyby Felivrin unosił się wśród obłoków. Był małym, wesołym chłopcem, igrającym beztrosko wśród chmur. A może to była ta wielka puchowa pierzyna z rodzinnego domu?

— Feliniu! Patrz! — zawołał Aikanáro Nargothrond, jeszcze młody i w pełni sił, goniąc za synkiem po obłoczkach i zapadając się raz po raz w miękkie pierze. Śmiał się. Obydwaj się śmiali. Gdzieś w oddali rechotał także Celebrim. — Patrz na mnie! Spójrz, ty też tak umiesz!

Malutki Felivrin z rozdziawioną buzią obserwował, jak jego tata bierze głęboki wdech i wznosi się lekko ponad chmury. Spróbował zrobić to samo... Udało się! A później zeskoczyli ze skraju nieba i pofrunęli razem w górę, poszybowali jak dwa niedościgłe sokoły. Z bardzo wysoka patrzyli na rozległą, wspaniałą przestrzeń. Wszystko było takie jasne, czyste, krystaliczne. Aż chciało się oddychać, napawać się oddychaniem! Aikanáro machnął dłonią, jednym gestem tworząc trzy kopie swojej osoby, z których każda robiła inną śmieszną minę. Fel powtórzył ruch ojca, a jego splecione z blasku i pięknej pogody sobowtóry-iluzje rozbiegły się z chichotem i trajkotaniem we wszystkie strony, po czym poznikały jak bańki mydlane. Niemożliwe, jakie to było łatwe! Dlaczego nigdy przedtem na to nie wpadł?

A później znowu lecieli razem po szerokim niebieskim niebie wśród stada jaskółek. Lecieli, czując wiatr w piórach, starzejąc się i młodniejąc na zmianę, oglądając wschody i zachody słońca, powstawanie i umieranie cywilizacji, podziwiając także świat, żyjący swoim niesamowitym życiem tam daleko w dole.

— Dobry Sulon trzyma nas za ręce, nie spadniemy, nie bój się — rzekł ojciec-elf. I miał rację, tak było.
* Felivrin przebudził się gwałtownie, niemalże tonąc w wypełnionej po brzegi balii. Otwierając oczy miał pewność, że przysnął tylko na chwilkę, ale że w trakcie tego snu, który pamiętał bardzo dokładnie, pojął nagle coś bardzo ważnego. Wciąż czuł ten wicher we włosach, tę nieograniczoną przestrzeń, tę ptasią wolność. Rwał się do niej. Niespodziewanie pootwierały mu się w głowie szufladki, dzięki którym zobaczył w sobie zupełnie nową moc. Żywioł Powietrza miał być mu nowym sprzymierzeńcem.

Powróciwszy do pokoiku Alvy zgodnie z przewidywaniem ujrzał, jak uczynna dziewczyna kończy prać w misce jego szatę. Wyglądał wytwornie – na jego widok parsknęła śmiechem. Ale serdecznym, życzliwym. Wstała, wyciągnęła coś ze skrzynki pod łóżkiem i popatrzyła profesorowi w oczy z ogromną powagą.

— Wie pan co, proszę to przyjąć. — Głos studentki był zdecydowany i nieznoszący sprzeciwu, kiedy wciskała Felivrinowi w ręce ciężką od pieniędzy sakiewkę. — Proszę nie protestować, to na nic! Nie rozmyślę się.

Oczywiście eks-profesor transmutacji nigdy się o tym zapewne nie dowie, ale przewrotność losu sprawiła, że właśnie te same sto gryfów zostawił w "Słodkich Bułeczkach" nie kto inny, a... sam Aikanáro Nargothrond. Kiedy odwiedził Oros z okazji pogrzebu syna i w przepełniony samotnością wieczór rozpaczliwie szukał tu zapomnienia. Było to więc prawie tak, jakby Feli dostał pieniądze od niego, prawda?

— Naprawdę chce pan czekać w lesie? Potrzebujemy jeszcze jakiegoś tygodnia, może dwóch... Och, chętnie podejmiemy na nowo naukę i jako stado dzikich lisów zaprowadzimy terror w okolicznych kurnikach! Wrrr! Zaraz. Wybuchła? Co? Co wybuchło? — dziewczyna wytrzeszczyła oczy na swojego byłego profesora, ze zdziwienia upuszczając jego mokre ubranie na podłogę. Zaraz się zreflektowała, podniosła je i wywiesiła na parapecie. Następnie usiadła na brzegu łóżka. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie. — Wybuchła biblioteka? Nie... nie mam pytań. Zaraz. Właściwie mam jedno. Jest tam jeszcze do czego wracać?! Jak to, wybuchła. Nie wyobrażam sobie tego! Jak? Ktoś... ucierpiał?
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

10
Kiedy jego uczennica tłumaczyła mu pilnie zabezpieczenia w mieście, elf cicho mamrotał do siebie zastanawiając się czy aby na pewno tak korzystna sytuacja jest możliwa. Tyle że słyszał to od naocznego świadka. Jedyny powód dla którego mogłaby go okłamywać... nie... nie potrafił się zmusić do nie ufania nawet swoim uczniom. Nie był może szczególnie charyzmatycznym nauczycielem, ale jeszcze dalej było mu do tyrana. Starał się mieć dobre relacje ze swymi podopiecznymi i choć nie był duszą towarzystwa to zdecydowanie nie wymierzał kar cielesnych. Nie przynosiły one żadnego skutku. Za to wyzwania umysłu i duszy... te zmuszały krnąbrnych uczniaków do wykazania swej pomysłowości. A w obecnej sytuacji najpewniej każdy czarodziej jest jego sojusznikiem. No może poza tymi... starymi ludzkimi grzybami, które choć w jego wieku totalnie oślepły i oddały się w szpony Zakonu. Postanowił więc ostatecznie zawierzyć dziewczynie i zrelaksowany odpłynął na chwilę w niebyt.
[*][/wysrodkuj]

Sen był dla niego zarówno wybawieniem jak i utrapieniem. Rozradowana twarz ojca ukuła go w serce lecz jednocześnie koiła ów ból... i wszystkie inne. To co nastało potem było.. magiczne w czystym tego słowa znaczeniu. Tanie z rodziną pośród chmur. Ponad utrapieniami, brudem i okrucieństwem świata. Byli wolni od wszystkiego. Czystość, piękno... stan idealnego ładu u swobody zarazem. Następnie unieśli się i ponad te puchowe olbrzymi i oto to co dla innych było sklepieniem było teraz pod ich nogami. Patrzyli z góry na wszystko... a jednocześnie ta wyższość ich nie trwożyła. Potem zaś jego ojciec machnął ręką i od tak stworzył trzy swoje sobowtóry! Jakże rozradowany był Profesor gdy i on powtórzył ów ruch i oto ujrzał swe uśmiechnięte oblicza. Ahhh... takie proste. Takie... naturalne. Czemu nigdy nie używał iluzji? To niezwykle zwiewne, odurzające... zakrawające o euforie uczucie uderzało go coraz mocniej. Po tej doniosłej i szczęśliwej chwili lot trwał dalej. Wznosili się wyżej... wyżej... i jeszcze wyżej. Patrzyli jak czas płynie, światy umierają i się rodzą... a oni trwali. Trwali wiecznie niczym niebo po którym płynęli. Ojciec pokrzepił go zapewnieniem o opiece Sulona. Było... wspaniale. Lecz powoli w umyśle elfa jęły się rodzić wątpliwości. Czy Sulon ich przypadkiem nie porz...
[*][/wysrodkuj]

Po gwałtownym przebudzeniu elf niemal umarłby poprzez utopienie. To z kolei obudziło w nim dziwne przeczucie... czy ostatnio nie miało go spotkać coś podobnego. Nie.. to było dawno. Przed uwięzieniem... przed... teleportacją. Miał prowadzić lekcję i próbując zerwać nieco lilii omal nie wpadł do wody. Zabawne... wydawało mu się teraz, że to było lata temu. Ba... może to było w innym życiu. To jak bardzo jego żywot się zmienił zadziwiłoby pewnie niejednego kronikarza. Jednak prócz owego wspomnienia pojawiło się coś więcej. Jakaś... siła. Jakiś... zew. Jakaś... moc? Jego przyćmiony umysł rozjaśnił się na powrót do dawnej chwały... a nawet bardziej. Począł łączyć fakty, porwane wspomnienia inkantacji i przepływu mocy. A także... odnotował coś nowego. Nowy jej pokład. Źródło, które zdawało się być jego naturalną częścią a jednak nigdy go nie zauważył. Kiedy i jak je wywołał? A może właściwe pytania brzmią... kto i dlaczego? Przez chwilę czuł powiew wiatru we włosach, w duszy i w umyśle. Kusiła go otwarta przestrzeń i swoboda lotu. Chciał się wyrwać ze wszystkich ograniczeń i pozwolić tej mocy swobodnie opuścić jego ciało... tu jednak lata żelaznej dyscypliny dały o sobie znać. Nie bez powodu nosił tytuł Czarodzieja. Wiedział jak panować nad swoją mocą... i jak podchodzić do nowej. Nie wiedział co ona potrafi. Mogła być nieszkodliwa... albo puszczona wolno rozniesie pokój w drzazgi. Z drugie strony wnosiło to do jego życia dawno już zapomniany płomyk młodzieńczej ciekawości. Chciał się przekonać jaka jest pełnia jego możliwości w tym zakresie. Powstrzymał się więc przed nieopatrznym jej użyciem acz pozwolił jej swobodnie krążyć w jego wnętrzu i stopniowo przyzwyczajał się do tworzących się nowych magicznych splotów i powiązań. Powietrze... czuł, że jest jego częścią. Nie panem... nie władcą... lecz samym wiatrem niosącym małe zielone listki ku innemu światu. Ciekawe... czyżby nowy żywioł postanowił się doń odezwać? Wpatrzony we własną dłoń którą płynnym ruchem przebierał w dziwnej, jakby dotąd nieznanej mu materii Profesor zapomniał na chwilę o bożym świecie. W umyśle przeskakiwały mu nowe możliwości. Jak gdyby wicher szeptał do jego starej energii podrzucając nowe pomysły i usprawnienia. Słowem... Felivirin na nowo czuł chęć tworzenia.

— Przyjacielu... chyba jesteś we właściwym miejscu. — szepnął w uśmiechnięty elf w przestrzeń

Następnie udał się do pokoiku Alvy... i tam czekał go kolejny niespodziewany prezent. Pieniądze. Czuł się źle przyjmując monety zarobione przez jego uczniów takimi... kosztami i wyrzeczeniami. Ale Alva była nieustępliwa. A on nie chciał kłopotów i hałasów. Wiec po kilku próbach wymigania się i zapewniania, że sobie poradzi, a im pieniądze są potrzebniejsze... poddał się. Biorąc sakiewkę do dłoni na chwilę przeszył go dziwny dreszcz... lecz po chwili ustąpił. Elf przez chwilę głowił się co to było... lecz bezskutecznie. Zresztą po przekazaniu informacji na temat wybuchu Biblioteki i swoich planów na najbliższe dni miał inne zmartwienia niż jego przeczucia.

— Las wydaje się być w tej chwili rozsądną opcją. Potrzebuje spokoju, ciszy i swobody w rzucaniu czarów. Słowem miejsca do ćwiczeń. Po tych paru miesiącach moja moc nieco... przyrdzewiała. No i... — tu machnął lekko kikutem — ... muszę uporać się z nowymi ograniczeniami. Oros mi to obecnie uniemożliwia. A tydzień czy też dwa... to chyba dość czasu abym się... przyzwyczaił.

Następnie rozwinął drugą kwestię. Kwestię ,która zszokowała młodą dziewczynę do tego stopnia, że upuściła jego szaty. Jak to teraz jej wytłumaczyć tak aby nie wpadła w histerię...

— Wybuchła. Nie znam powodu... ale efekt tak. Byłem niedaleko prowadzony przez... miłych panów na... rozmowę. Właśnie wtedy ziemia się zatrzęsła, a budynek został rozsadzony przez różnobarwne eksplozje... Niemal na pewno była to magia... albo dzieło alchemika. Trudno powiedzieć. Co zaś do rannych i ofiar... byli. To właśnie jeden z rannych spowodował, że wybudziłem się z swego rodzaju ... letargu w jaki wprowadziły mnie działania Zakonu. Ofiary są zapewne i wśród Zakonu i wśród Czarodziei. Ale wybuch zmiótł chyba tylko Bibliotekę... co prawda reszta Uniwersytetu mogła zostać uszkodzona odłamkami... ale chyba jest do czego wracać. O ile uczelnia bez duszy jaką są jej księgozbiory może być jeszcze nazwana uczelnią.

Tu przerwał na chwilę i pozwolił dziewczynie dojść do siebie.

— Chyba więc naprawdę muszę na razie zniknąć. Co prawda Zakon długo jeszcze będzie zajęty zabezpieczaniem samego Uniwersytetu i faktem, że po ulicach walają się teraz zapewne zakazane księgozbiory czwartej sekcji... ale potem mogą spostrzec, że brakuje mojego ciała. Wątpliwe... acz możliwe. Czas mnie nieco goni więc jeśli masz jakiekolwiek przydatne szczegóły w pamięci, jak chociażby to czy budynek ten nie jest obserwowany lub czy Zakon nie urządza po lasach polowań na magów... proszę przekaż mi je — po wysłuchani możliwych odpowiedzi spojrzał na mokre szaty — Nie wyschną od tak... może przeczekam ich schnięcie w tym przejściu którym tu się dostałem? Tak będzie chyba bezpieczniej dla nas obu.
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

11
— Biblioteka wybuchła, co? Nie, to jakiś koszmar albo żart! Nie wierzę! Muszę... — Alva zerwała się z miejsca — muszę tam biec, sprawdzić czy z resztą naszych wszystko dobrze! Natychmiast! A pan...

W jej głosie zabrzmiało wahanie. Przecież nie mogła zostawić profesora tutaj samego, byłoby to z wielu względów niewłaściwe. Z drugiej strony nie mogła też sama tu z nim teraz zostać, musiała natychmiast się upewnić, co z jej przyjaciółmi. A kazać mu siedzieć z zatęchłym tunelu za obrazem? Też jakoś nie wypadało.

— Co? Chce pan czekać w tamtym okropnym przejściu? Co za głupota! Ooo, zaraz zaraz, mogę wypróbować coś, czego się ostatnio uczyłam! Proszę potrzymać tę swoją kieckę... Nie obiecuję, że się uda!

Alva zmrużyła oczy, policzyła coś na palcach, najwyraźniej szukając w pamięci słów zaklęcia. Wreszcie, pewna siebie, wypowiedziała je głosem jak dzwon i wykonała prosty, dość powolny gest obiema wyciągniętymi w kierunku szaty dłońmi. Pokój na chwilę wypełnił się czerwonawym dymem, a powietrze zrobiło się bardzo ciepłe i suche... tak samo jak świeżo wyprane ubranie profesora. I jego włosy też, przy okazji.

— Ha, wyszło! — Dziewczyna zakaszlała i rozgoniła dłonią dym, by dokładnie przyjrzeć się efektowi czaru. Zaśmiała się triumfalnie. — Na piątkę z plusem, co, panie profesorze? Proszę się przebrać, ja też się przebiorę i wyjdziemy stąd za chwilę, dobrze? Ja przez tunel, a pan zwyczajnie, po schodach.

Alva zniknęła na krótką chwilkę na zapleczu i wróciła w stroju zdecydowanie bardziej godnym studentki niźli fikuśny szlafroczek, choć jednocześnie nie aż tak twarzowym. Długa, skromna, jasnozielona sukienka. Typowy ubiór młodzieży uczącej się w Oros.

— Nie sądzę, żeby ktoś patrolował lasy czy uganiał się za Czarodziejami po krzakach, skoro można ich męczyć w murach uczelni. Czy jesteśmy tu obserwowani? Nie wiem. Być może. Nie wiem, naprawdę nie umiem powiedzieć. Ale skoro póki co nikt nam nie robił problemów, to chyba nie ma się czego bać.

Wyraźnie nadeszła chwila pożegnania. Dziewczyna zamilkła jakby wyczekująco, gotowa do wyjścia. Jeszcze nie wiedziała, że w ciemnym tunelu za plecami "Damy z doniczką" ukrywa się mały sekret pana profesora. Niebieski jak szafir, tętniący magią jak otwarta Brama i póki co cichy jak mysz pod miotłą, ale...

— Jak pana znajdziemy, kiedy będziemy już gotowi?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

12
Felivirn był... oczarowany. Jego uczniowie jednak nie marnowali czasu. Oczywiście czar był niedopracowany, zrażający zdrowi i życiu rzucającego... ale był. Profesor czuł się cuchy... aż nazbyt suchy. Do oczu napłynęły mu łzy zaś spieczone wargi delikatnie popękały. W końcu jednak szata wyschła również. A to należało liczyć na plus. Zarzucając ją na siebie by co prędzej zakryć swe szkaradne ciało spojrzał jeszcze raz na swoją dawną uczennice. Nie wiedział czy skrywała takie pokłady wiedzy i dojrzałości pod osłoną nieśmiałości ,czy też ciężkie czasy faktycznie tworzyły silne osobowości... ale jako nauczyciel czuł pewną dumę. Słysząc jednak o propozycji opuszczenia pomieszczenia schodami, jak i planów dziewczyny do użycia przejścia przez twarz elfa przeszedł cień. Potrafił wytłumaczyć jej wiele rzeczy: wybuch Biblioteki, swoją niewolę... ale smoka? Smoka!? To go przerastało. Po założeni szaty podszedł więc do obrazu i rzekł.

— Faktycznie... opuszczenie budynku tradycyjnym sposobem zdaje się być obecnie najlepszą opcją. Wezmę tylko jeszcze tylko swoją torbę. Miałem szczęście być przesłuchanym nieopodal biura skonfiskowanych dóbr... więc przynajmniej nie wszystkie moje badania poszły na marne. Marna to jednak pociecha wobec losu Biblioteki.

Tu westchnął i odchylając obraz modlił się aby smok dalej znajdował się we wnętrzu torby. Starał się również wysyłać delikatną i niemal niesłyszalną mentalną prośbę o dalsze zachowywanie przez neigo ciszy. Liczył na to, że magiczna istota będzie miała czulsze zmysły niźli częściowo wyszkolona w sztukach magicznych Alva. Chwytając więc zawiniątko ostrożnie i jakby próbując upewnić się czy jakowyś delikatny przedmiot nie został w środku uszkodzony, podniósł swój nikły dobyte, niezdarnie przewiesił przez ramię i kładąc na nim jedyną pozostałą mu rękę jakby niepewny czy na powrót go nie straci.

— Jak mnie znaleźć... hmmm. Pamiętacie jak kiedyś zabrałem was do lasu na praktyczne ćwiczenia na pewnej polanie? Te po których część z was pokryła swoje dłonie korą? I te po których nie pozwolili mi już urządzać tam następnych? — uczony skrzywił się przywołując obraz jego uczniów zapuszczających korzenie w ziemi — Będę tam w południe każdego parzystego dnia miesiąca... a właśnie... którego dziś mamy?

Po uzyskaniu najpotrzebniejszych informacji miał zamiar pożegnać się z dziewczyną i jak najszybciej opuścić budynek... a najlepiej całe miasto.
Spoiler:

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

13
— Pamiętam. — Twarz Alvy rozjaśniła się w uśmiechu. To było zabawne wspomnienie. — Dzisiaj jest dwudziesty ósmy czerwca. Osiemdziesiątego siódmego roku. W takim razie... do zobaczenia, panie profesorze. Cieszę się, że pana tu spotkałam. To znaczy... nie że konkretnie TU i że w takich okolicznościach... ale naprawdę się cieszę. Dobrze wiedzieć, że jednak pan żyje.

Krótki pożegnalny uścisk, pachnący różami, pełen ciepła i nadziei – i tyle. Smoczątko szczęśliwie spało smacznie w torbie, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Alva rzuciła jeszcze Felivrinowi przez ramię krótki uśmiech i pospiesznie zniknęła w przejściu za obrazem. Wkrótce mieli się znowu zobaczyć.
* Elf opuścił "cukiernię" bez żadnych utrudnień. Nie spotkał nikogo znajomego, nikt obcy też go nie zaczepiał, najwyżej parę osób ukradkiem pogapiło się na jego brakującą rękę, ale to tyle. Samo miasto zdawało się wyglądać jak dawniej, prawie zupełnie zwyczajnie i całkowicie przyjemnie, dokładnie tak, jak powinno wyglądać w ciepłe czerwcowe popołudnie. Niezatrzymywany przez nikogo Felivrin Nargothrond wędrował i wędrował, aż wreszcie, niedługo przed zachodem słońca, dotarł tam, gdzie zamierzał. Do lasu na południowych obrzeżach Oros.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

14
"Słodkie Bułeczki" kryją wiele tajemnic. I właśnie chyba jedynie przez ten fakt miejsce to jest tak podobne do Dibby'ego. Kamienicę po pierwsze, i co jest w zupełności normalne, widać. Oczy przechodniów cieszą pąki różowych róż, ceglastoczerwone dachówki małych daszków oraz młode dziewczęta, które od czasu do czasu przechadzają się przy podwórzu albo zamiatają białe schody. Wesołka widać mniej. Niekiedy przemyka po cichu, zamieni z kimś kilka słów, a później znika. Oczywiście zamiast kontrastu białego marmuru i kolorytu kwiatów w przypadku Dibby'ego można mówić o zestawieniu bladej cery z ciemnymi tkaninami. Zdecydowanie mniej atrakcyjny widok dla potencjalnych klientów. Po drugie cukiernię czuć. Od strony ulicy Jaśminowej niesie się prawdziwie różnorodny wachlarz zapachów. Począwszy od zapachu mąki, poprzez aromat słodkich powideł, roztopionej czekolady, cynamonu i goździków, kończąc na wyszukanych woniach marcepanów, wanilii oraz kandyzowanych egzotycznych owoców. Dibby też pachnie mąką, jednak jego zapach to również domieszka dziwnej mieszanki, w której można ponadto wyczuć gęsty kurz, kocią sierść, deszcz i perfumy, którymi dziewczęta w nadmiarze opryskują swoje gładkie szyje. Po trzecie "Słodkie Bułeczki" słychać. Poza dzwonkiem zawieszonym nad drzwiami wejściowymi równie często do uszu klientów dobiega muzyka, będąca zawodowymi wysiłkami nauczycielki śpiewu oraz stroiciela instrumentów, którzy zajmują jedną z części urokliwej kamienicy. Podłoga skrzypi, drzwi trzaskają, przy piecach w ukropie uwijają się pracownicy przekazujący sobie kolejne polecenia. Od czasu do czasu któraś z panienek zanuci pod nosem lub zaśmieje się, z grzeczności rzecz jasna, z żartu podstarzałego klienta. Wesołka słychać sporadycznie. Mówi niewiele i cicho. Chętniej prowadzi monologi, którym z zadowoleniem przysłuchują się rezydujące w pobliżu myszy toczące nieustające walki z gołębiami podjadającymi smaczne okruchy. Czasami jednak nawet ten mrukliwy jegomość, ma potrzebę wygadania. Wtedy wcześniejszy strumyk słów zamienia się w rwący potok, któremu jednak brakuje niekiedy sensu. A przynajmniej nie wszyscy potrafią go dostrzec. Oczywiście "Słodkie Bułeczki" smakują! I to wyśmienicie. Niewielu jest takich opornych i skłonnych pozostać obojętnymi na takie delicje. Znajdują się tutaj przysmaki dla wielbicieli najsłodszych słodyczy, ale także dla tych, którzy wolą cierpki smak cytryny, orzeźwiającą miętę albo gorzki smak alkoholu. Mama Jipke, właścicielka, zadbała o to, by każdy znalazł coś idealnego dla siebie. Czy i Dibby smakuje równie dobrze? Należałoby zapytać Demetii, czarnej kotki, lubiącej rankiem polizać twarz swojego właściciela. Jest również pewien szczególny rodzaj klientów, wolących dotykać, macać i cieleśnie korzystać z usług "Słodkich Bułeczek". Właśnie tę tajemnicę skrywają oplecione wonnym kwieciem mury. Działający pod przykrywką dom uciech wabi panów i panie chcących zaznać niezapomnianych pieszczot i erotycznych doznać. Wybierać mogą z różnych ras, typów urody, wieku i zakresu świadczonych usług. Dibby też ma swoje tajemnice, o których wcale a wcale nie lubi mówić. O tamtej nocy. O tamtym człowieku. O sobie. O tym, co niekiedy pochłania doszczętnie jego myśli.

Wieczór. O tej porze Wesołek zazwyczaj przesiaduje w swoim ulubionym kącie. Tak jak teraz. Wcześniej, gdy Dibby trafił do "Słodkich Bułeczek", Mama Jipke zaproponowała mu ładny pokój, w którym na błękitnej ścianie wisiał zabawny obraz damy wyciągającej do przodu obie dłonie. Oglądający miał wybór. W jednej dłoni trzymała wypchaną monetami zakrwawioną sakiewkę, a w drugiej połyskująco na złoto węża. Żmijosakwa. Taki tytuł nadał obrazowi Dibby. Roześmiał się szczerze, ale nie przedstawił swojego pomysłu zaintrygowanej pani Jipke. Może dlatego, że kobieta z portretu do złudzenia mu ją przypominała? Mimo usilnych nalegań Mama Jipke ustąpiła, pozwalając Wesołkowi zamieszkać na zagraconym poddaszu. Wynajęła kilku silnych chłopaków, by pozbyli się największych i najbardziej niepotrzebnych gratów oraz by wnieśli nowo zakupione łóżko, ciężką dębową skrzynię, a także kilka innych drobiazgów, które uczyniły z zakurzonego kąta całkiem przytulne miejsce. Wprawiono nowe drzwi, załatano dziurę w ścianie, a Wera i Cler, dziewczyny pracujące w cukierni, w ciągu kilku godzin pozbyły się grubej warstwy kurzu, brudu z okna oraz pajęczyn, przypominających rozwinięty kłębek nici. Przed gruntownymi porządkami Dibby z czułością przeniósł kilka pająków, a także mały kokon na drugi koniec poddasza.Pod oknem stanęło łóżko, obok niego krzesło oraz skrzynia wypełniona ubraniami i szpargałami. Przy drzwiach ustawiono wysokie półki, na których Wesołek ułożył kilka książek, zwoje notatek oraz niedawno znalezione bibeloty. Drewniana figurka psa – ma niezbyt precyzyjnie doklejony ogon. Kolorowy dzbanek – z załataną dziurą w dnie. Rozłożysty kwiatek o grubych liściach – z nim akurat wszystko w porządku, nawet doniczka ładna. Obok regału, na ścianie, Wesołek przywiesił wiele ulotek, które od czasu do czasu znajduje w pobliżu cukierni. Niektóre uprzejme dziewczyny, a czasami sama Mama Jipke, przynoszą mu afisze z innych miejsc, a nawet obcych mu miast. I tak oto na ścianie można znaleźć informacje o cudownej maści na czyraki, zaginionym mężu, elfiej pladze, czy też obiadach za pół darmo. Całość oświetlają świeczki zatknięte na stabilnych świecznikach oraz lampa zamocowana w ścianie i wypełniona alchemicznym specyfikiem. Mama Jipke była bardzo zadowolona z tego zakupu – światło lampy można regulować małym pokrętłem, a grube szkło jest odporne na uderzenia.Zaskrzypiały uchylone drzwi, a do pokoju dumnie wkroczyła czarna kotka. W świetle małych ogników jej czarne źrenice przypominały dwa paski na bursztynowym tle. Miauknęła cicho i wskoczyła na kolana siedzącego na łóżku chłopaka. Dibby przygarnął Demetię niedługo po tym, kiedy zaczął uczęszczać na Uniwersytet. Wówczas wyglądała na martwą. Leżała nieruchomo nieopodal uliczki, którą prawie codziennie przechadzał się Wesołek. Była wygłodzona, jej oczy przysłaniała zaschnięta ropa, miała zranioną łapkę. Po kilku dniach wyglądała zdecydowanie lepiej. Szybko okazało się, że wobec wszystkich poza Dibbym jest nieufna i zdecydowana wobec upratych natrętów użyć kłów i pazurów.– Pachniesz żurawiną, diablico – powiedział cicho, wycierając jej umorusany owocowym nadzieniem pyszczek. – Czerwone czoło żurawia. Czy ptaki mają czoła? Ciekawe co na to profesor Rot. Jego żona to elfka. Oby i ona nie zapłonęła czerwienią.Głaskał delikatnie łebek kotki. Przyjemne mruczenie wywoływało delikatne wibracje. Dibby wpatrywał się w chmury widoczne na ciemnym niebie i wyobrażał sobie żurawie w locie. Ich lotki płonęły, opadając od skrzydeł niczym ognisty deszcz. Spadały wolno, szybko zamieniając się w popiół. Szary pył spadał na głowy elfów. To były smutne elfy. A nad nimi płonące żurawie. Powolnie zniknęły za horyzontem. Wtedy pojawił się ten człowiek. Świeże wspomnienie. Nie może pan go zabrać. Dibby zostanie tutaj. Był tu, w "Słodkich Bułeczkach", niedawno. Zadawał pytania. Dużo pytań. Był ciekawy historii Wesołka, pana Sulivana. Mama Jipke była zła. Jej twarz była spokojna, ale Dibby czuł jej złość. I później Margo, a w jej ręce kawałek mokrego materiału. Lubił Margo. Zawsze była uśmiechnięta, nawet wtedy, gdy Emma zabrała jej spinki do włosów. Kręcone pukle czerwone niczym płonące skrzydła żurawi. Tajemniczy człowiek zasnął. A później Dibby zrobił kłamstwo. Takie, w którym Margo tańczyła naga w świetle ognia. Tam nie padał szary pył. Wszyscy byli szczęśliwi.Poczytamy? – zapytał, odkładając skulonego kota. – Może "Dzieje i dokonania hrabiego Maurego", Ell mówił, że mi się spodoba.Ell pracuje dla Mamy Jipke jako dostawca. Są też inni. Mała Lu i jej siostra Ana pracują tylko w cukierni. Elfka Arryn jest tutaj od niedawna, nie to co Brzytwa, którą wszyscy szanują ponieważ jest najbardziej zaufaną pomocnicą pani Jipke. Brzytwa, a właściwie Joel, to postawna kobieta po czterdziestce. Przy skórzanym pasku nosi gruby notes, pióro oraz groźnie wyglądający nóż. Jak sama mawia, służy jej do krojenia ciast i podejrzanych klientów. Przez "Słodkie Bułeczki" przewija się wiele osób. Pracownicy, klienci, uciekinierzy. Od rana do wieczora. Praca tutaj wydaje się być ciężkim kawałkiem chleba, ale dla wielu z nich jest wybawieniem.Dibby wpatrywał się w kolejną stronicę książki, czytając zdania półgłosem. Kotka pomrukiwała, z ulicy dobiegały odgłosy podkutych kopyt, a z dołu jęki zadowolonych klientów.

Re: Cukiernia "Słodkie Bułeczki"

15
Oros znane jest z ekstrawagancji i wysoko rozwiniętej nauki. Niegdyś faworyzowane mocno przez Keron, po dziś dzień dominuje w regionie. Obecny z mieście Uniwersytet kształci czarodziejów, alchemików, prawników, skrybów i przyrodników. Szeroka oferta dydaktyczna przyciąga zatem bogatych przyjezdnych, gdyż można tu zdobyć najlepszą dostępną edukację za pieniądze. W konsekwencji do miasta trafiają mieszczanie, potomkowie szlachciców i inni zamożni przedstawiciele. Napływający inwestorzy nakręcają gospodarkę miasta. To dlatego w Oros niemalże w każdej alejce znaleźć można zachęcające przechodniów gospody. Wszędzie przewijają się służący i handlarze oferujący swoje usługi bądź towary. Te pierwszej potrzeby, jak i elitarne. Lokalizacja miasta, które leży na trakcie prowadzącym z Ujścia do stolicy pozwoliło na uformowanie solidnego rynku zbytu oraz produkcji. W chwili, gdy Ujście jest represjonowane to właśnie Oros przejmuję inicjatywę południowej metropolii. Znaleźć tu można dosłownie każdy artykuł. Nie brakuje kowali, złotników, alchemików, sukiennic, piekarni i ciastkarni. W Oros stacjonuje przez pół roku - i stąd pochodzi - znany w Keronie Cyrk: Val Falaris. Wybitni akrobaci igrają ze śmiercią, poskramiacze próbują okiełznać egzotyczne zwierzęta z południowych sawann i dżungli Kattok. Zaś komicy doprowadzają mieszczan do łez. W Oros szczególnie uroczyście obchodzi się przypadający na początek lata czas podwójnej pełni. Dzieci zakładają wtedy białe tuniki lub suknie i uczestniczą w procesjach. Mieszkańcy Oros cenią sztukę, taką jak chociażby prace słynnych murali przedstawiających bogów i patronów czy malowidła. W życiu prywatnym wielu tutejszych oddaje się nawykom takim jak picie alkoholu czy palenie tytoniu. Styl życia przyjezdnych dodatkowo dodaje ulicom miasta pikanterii, zwłaszcza po zmroku. Ośrodek nastawiony na opróżniających sakwy studentów odczuwa efekty obranego frontu w prawie i obyczajowości. *** Gdy wieczorem, wyperfumowana, z wilgotnymi jeszcze po aromatycznej kąpieli włosami wyszła na korytarz, zastała Wesołka niosącego resztki dla kotki. Pracownicy cukierni zostawiali drobne okruchy po ciastkach i kubeczek mleka, jakie służyło do wyrobów wartych grzechu pyszności. Dibby prawie wypuścił z rąk koci podwieczorek. I nie dlatego, że onieśmieliła go ta odziana w zwiewną szatę elfka, lecz z powodu pędzących w jego kierunku drzwi. Powoli w milczeniu, w zapachu mięty, szałwii i lawendy po kąpieli, Arryn pokłoniła się. Gestem prostym z zarysowanym na twarzy uśmiechem prosiła o wybaczenie nieprzemyślanego wybryku. Z całą pewnością śpieszyła się gdzieś. Arryn należała do kobiet, obok których nie można było przejść obojętnie. Była niepospolicie piękna, gdzie wszystko było oryginalne i doskonałe. Była średniego wzrostu o bardzo kształtnej figurze. Miała gęste blond włosy, prosty nos, odchylone usta, perłowe zęby i piękne niebieskie oczy, które zależnie od nastroju zmieniały barwę. *** Kotka zlizywła ostatni okruch z talerza, gdy zwiewnym ogonkiem, iście godnym sztukmistrza, musnęła o żeliwny kubek, w którym uprzednio znajdowało się mleko z kuchni w cukierni. Brzdęk metalowego naczynia wybudził Wesołka z płytkiego snu. Było późno. Środek nocy lub nawet później. Mimo cichej godziny należało odnieść naczynia do kuchni. Kucharze zatrudnieni przez mamę Jipke byli istnymi pedantami w pracy. Potrafili rozpętać wojnę o zagonioną truskawkę albo widelczyk. Nikt doprawdy nie wiedział, skąd o tym wszystkim pamiętają. Większość nie potrafiła nawet czytać, więc nie byli w stanie spisać sprzętu ani ilości towarów. Cóż, dla świętego spokoju warto było oddać talerz i kubek przed świtem. Nim nadgorliwi pracownicy zorientują się i będą wszczynać burzliwe dochodzenie.

Tego samego wieczoru, na tym samym korytarzu. Gdzieś na jednej z niższych kondygnacji będącej stacją pośrednią między ruderą pod sufitem Wesołka a cukiernią na dole. Tam, gdzie wzrok adoratorów ciastek nie sięgał. Gdzie na zapleczu nawet w środku nocy w izbach żarzył się płomień namiętności. Tam z pokoju na skraju wychodziła Arryn w towarzystwie przystojnego mężczyzny. Ciemnowłosy chuderlak o ostrych rysach twarzy i spuszczonych na czoło loczkach. Nosił równie czarną - co kolor jego włosów - szatę. Przyozdobiona była złotą biżuterią pod postacią długiego łańcucha dookoła szyi, który opadał także na przyśrodkową część barków. Pod togą także czarny spód i ciemne kozaki z długą cholewką.

- Przypomnij sobie wasze proroctwa. Proroctwa o utraconych lasach. Widziałaś, czym odpłacił się Sulon za bierność. To samo czeka nas wszystkich - rzekł mężczyzna chwyciwszy elfkę za przedramię. Arryn opuszczała lokum, kiedy nieznany osobnik zatrzymał ją.

- Porywani, wykorzystywani, a potem odrzucani jak skorupka wypitego jajka.

- Nie - chrypnęła Arryn. - Absolutnie nie! Na to się nie zgadzam.

- Wiesz co robić
- odparł głaszcząc ją po dłoni.

- Ale...

- Zastanów się dobrze. Umrzesz tu, motylku. Nie pozwolą ci stąd odejść. Ale to twój wybór.


Mężczyzna ucałował jej delikatną rąsię i znikł w cieniu. Arryn długo stała rozbita wpatrując się w podłogę. W końcu uniosła spochmurniałą twarz a wtedy ujrzała Wesołka z pustym talerzem i metalowym kubkiem w ręku. Wzruszyła ramionami i ponownie spuściła wołający o pomoc wzrok.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”