Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

16
Plan nie wypalił tak jak zamierzono, przykro było to stwierdzić, ale pożar lada chwila zostanie ugaszony, a ulice zaleją strażnicy. Arno nie mógł sobie na to pozwolić, o nie. Kampanija wyczekiwała go zapewne zniecierpliwiona gdzieś nieopodal opuszczonej kuźni kowalskiej, ale goblin napotkał nieprzewidzianą przeszkodę. Ot co, zwykły strażnik, prawie jak przechodzeń.

Gdyby zająć ogniem pracownię alchemika, szalone języki płomieni pełzły by po ścianach całego zakątka nie dając się zlać zwykła wodą. Gdyby do tego doszło, żaden strażnik nie pałętałby się sam po ulicy, w pocie czoła próbując opanować pożar. Gdyby...

Dostał w łeb, zalał się krwią, a skóra na kości jarzmowej z sekundy na sekundę puchła tak mocno, że myślał, że się zesra z bólu. Wywinął skok, kilka tanecznych ruchów. Był już za strażnikiem. Lubił gadać, oj lubił. Zdenerwowany mieszaniec Oros w srebrnej zbroi nerwowo podrygiwał z każdym słowem goblina. Aż reakcje osłabły na tyle, iż słowa prawię go nie wzruszały. Opanował się czy pod wpływem powtarzającego się bodźca przystosował? O tym zielony Arno miał się dopiero przekonać.

Srebrna moneta ledwie wyczuwalnie zadrgała w powietrzu, a nierosły goblin już leżał na plecach pod nogami strażnika. Wślizgnął się tam jak dziecięcy paluch do słoja po miodzie w tracie wyścigu rodzeństwa. Nie ostrzegł przed atakiem, wyprysnął tak szybko, że chociaż moneta nie eksplodowała, udało się dostać między nogi oprawcy. Strażnik nie zastanawiając się, obrócił w dłoniach mieczy, tak że apikalna część ostrza skierowana była w dół. Zacisnął dłonie oburącz na klindze i pchnął ją w dół z całych sil. Prosto w twarz goblina.

Arno zaryzykował. Los jak ta moneta, przewrotny jest. Raz wypada orzeł, a raz reszka. Ostrze huknęło o rozpadlinę skalną. Ktoś pękł z jękiem, który echem odezwał się w alejce. Krew zalała nierówno ułożone kamienie jak wodospad. Było po wszystkim...

Arno pierwszy rozpłatał pachwinę strażnika. Ostrze z sykiem przeleciało gdzieś między kroczem a przyśrodkową stroną uda. Jęk wołający o pomoc wypełnił okolicę, a ból był tak silny, że strażnik wypuścił miecz z dłoni. Drugą ręką złapał się za rozwalone miejsce. Caluśka krew momentalnie chlusnęła na goblina. Jak ten wodospad, jak najgorsze oberwanie chmury. Strażnik wciąż dychał. Zgięty w pół jakby w odruchu wymiotnym, ledwo utrzymywał równowagę. Skurczył się jeszcze bardziej i opuścił głowę. Wtem buchnął jednym, potem drugim bełtem. Szarożółta kwaśna treść pokarmowa wypłynęła na twarz Arno. Leżał pod nogami strażnika skąpany w rzygowinach, swojej oraz jego krwi. Z wyszczerzonymi widocznie kłami wydalił ostatnią partię wymiocin i poleciał na bok. Jak wcześniej klinga, tak teraz metalowy puklerz brzęknął o kamienną uliczkę. Leżał, leżał, drgnął konwulsyjnie i umarł.

Udało się, pomyślał, a moneta spadła orłem do góry tuż obok głowy goblina. Chyba zapomniał o zaklęciu. A to ci pech!

- Coś słyszałem! - rozległo się donośne wołanie niskiego męskiego basu. Byli to zapewne kolejni strażnicy. Czas uciekać lub stawić czoła przeciwnością.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

17
Leżąc plecami na posadzcce tuż obok ciała martwego strażnika wyciągnął leniwie rekę ku twarzy by jednym zamaszystym ruchem zetrzeć na ile był w stanie krew i rzygowiny, a następnie wytrzeć ją nonszalancko o zbroję trupa, któremu jak podejrzewał było teraz już wszystko jedno. Mina mieszańca była nader wystarczająca, żeby wydedukować jakie emocje towarzyszyły mu tej nocy - wzrok miał zmęczony jak robotnik na dwie zmiany, blednące policzki ściągnięte, usta wykrzywione w czymś pomiędzy obojętnością a gniewem.
"Chuj wam w rzyć jebane blaszaki, kurwy przeklęte w żaby zaklęte, orkowe bękarty z wodogłowiem, ja pierdolę... pies was wszystkich jebał!" - pomyślał poirytowany, gdy usiadł na tyłku, żeby sięgnąć do nogawki i zerwać kawałek materiału, aby przewiązać nim sobie napuchnięte oko - musiał chronić to co mu jeszcze zostało z tej części twarzy - przystojniejszy wszak i tak nie będzie.

Ból fizyczny towarzyszący pulsującej opuchliźnie był wyjątkowo irytujący, żeby nie powiedzieć - "Jak to kurewstwo napierdala, bogowie...", ale Arno zastanawiał się, czy bardziej nie zakuło go pyrrusowe zwycięstwo, które przypłacił mizernymi pozostałościami tego co zwykł nazywać nie skromnie goblińską godnością. A może ów wartość była jedynie słabym żartem, na który nabrał sam siebie? Nieistotne. Co by nie zrobił czuł teraz swędzenie przerywane pieczeniem przerywane bólem istnienia.
- Ehh... - odetchnął ciężko wstając i kierując kroki w stronę monety, a dotarłszy do niej, podniósł ją, pomiętosił chwilę dorzucając jeszcze odrobinę mocy i rzucił w stronę, z której dobiegały odgłosy posiłków trochę od niechcenia, a trochę z nikłą nadzieją na spowolnienie ich ruchów.
"Pożoga" - pomyślał decydując o dokonaniu eksplozji, gdyby tylko dostrzegł, że środek płatniczy ląduje w odpowiednim miejscu.

- Dobra, pieprzone straże... wcale nie zamierzam wam tak łatwo odpuścić, phi! - poirytowany rzucił sam do siebie. Wiedział wszak, że czas goni go nieubłaganie, ale szczerze liczył, że znajdzie dla siebie szansę na dokonanie czegoś więcej nim skieruje kroki dalej od epicentrum całego zajścia. Uszczypnął się na pobudzenie i czym prędzej zbiegł w stronę alternatywnego przejścia licząc, że tym razem na nikogo nie wpadnie.

Gdyby wszystko do tej pory się w miarę możliwości powiodło mknąc alejką zielony spróbowałby się wspiąć po którejś zewnętrznej ścianie budynku, znaleźć odpowiednią półkę z dobrym widokiem na akcję gaśniczą, aby zaraz poszukać dla siebie dobrego miejsca na oddanie dwóch strzałów w stronę gaszących. Chciał zaprowadzić chaos pośród tych, którzy byli odpowiedzialni za jego opanowanie - chciał żeby zaczęli bardziej martwić się o siebie, a mniej o żywioł, bo gdyby do tego doszło zyskałby kilka cennych sekund przewagi aby wleźć jeszcze wyżej z planem umknięcia przed ich nienawisnym, czujnym spojrzeniem. Dalej Arno powoli kierując się w umówione miejsce przeczesałby wzrokiem najblizszą okolicę co by namierzyć wrażliwe miejsca aglomeracji z niecnym zamiarem oddania kilku kolejnych pocisków. Musiał być świadomy swojego otoczenia, czujny i skupiony, żeby znowu nie popełnić jakiegoś amatorskiego błędu. Był terrorystą do cholery! Wrogiem społeczeństwa! Tacy ludzie zazwyczaj nie mają drugiej szansy, oj nie, a jemu mimo wszystko los lub kto wie może czyjaś opatrzność sprzyjały na tyle by doznał luksus wyboru, by mógł naprawić niedokończoną robotę. Szył więc Verg z łuku jak tylko miał okazje, szył ze świadomością, że kolejnej takiej okazji już nie będzie. Okna? Dachy? Drewniane złączenia? Nieistotne - dopóki mógł zaczepić o coś strzałę i rozprzestrzenić płomienie o kolejne obrane na cel budynki, dopóty pruł z łuku, nawet gdyby miał zetrzeć skórę do krwi.

- Żryjcie to sukinsyny. - w jego oczach płonął gniew. Przypomniał sobie wszystkie te upokorzenia, wszystkie ujmy, które dotknęły go za sprawą obcych, za sprawą władzy i całego tego popieprzonego świata.
"Zetrę wam z twarzy te uśmieszki... zetrę w proch!" - nie był pewien, czy do oczu nie napływają mu łzy frustracji, ale czuł wzmagające się w lewym oczodole cierpienie, rękawem otarł zdrowe oko. Zamierzał dopiąć swego, a potem uciec do reszty albo ucierpieć robiąc co w jego mocy. Tak czy siak, jeszcze nie zrezygnował. Jeszcze nie.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

18
Ostrzelanie okolicy było dobrym pomysłem, tak przynajmniej odbierał to inicjator zamieszania. Wyciągnąwszy łuk, napinając cięciwę, posyłał zaklęte w rytuale ognia strzały gdzie tylko się dało. Były to okiennice, poddasza, jak i same dachy. Dosłownie wszystko to w co grot lotnego kawałka drewna wejść swobodnie mógł. Problem w tym, że pół-goblin znajdował się na ziemi, a dokładniej - brukowanej ścieżce na północ od zajętego już przez ogień Garnizonu. Wcześniej skierował uwagę straży w południowej części obszaru. Gdyby zajrzał do mapy, zdałby sobie być może sprawę, iż ostrzelanie budynku nad nim może wyłącznie przyciągnąć z oddali uzbrojonych po zęby strażników. Wszakże kończyli dogaszać pierwotne ogniska.

Tak się stało. Eksplozja poddasza wywołała nie lada poruszenie, w związku z czym usłyszał wołania. Grzmiały mocno dziwnie ponurą oraz jakże wrogą nutą. Stukot stalowych trzewików odbijał się echem od ścian budynków. Wiedział, że nadchodzą. A ze słuchu - tego był niemalże pewien - szacował przynajmniej dziesięciu chłopa.

Zawiał silny wiatr. Kłębek siana przeturlał się gdzieś obok. Z rozwidlenia dobiegł szelest niesionego piachu. To musiało zwiastować... Osrit!

Czarownica przybiegła boso, nie zważając na ostre krawędzie kamieni, którymi włodarze miasta usłali uliczki. Zbliżyła się na kilka stóp, po czym machnęła dłonią w geście wołania.
- Rusz dupę - odparła uprzejmie i obróciła się na pięcie. Nie oglądając się za goblinem pobiegła w kierunku kuźni, gdzie pierwotnie wszyscy mieli się spotkać.

Chmara pyłu i zwodniczy wicher odgrodziły strażników z południa na jakiś czas. Gdyby nie natychmiastowa pomoc czarownicy, już byłoby po zielonym. Miał u niej kolejny dług wdzięczności.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

19
Był w amoku. Zęby zaciskał do bólu, mięśnie miał napięte, oczy poczerwieniałe, wyłupiaste. Czarny kostium lepił się do niego z wysiłku, a maska rosiła przy ustach od rwanego oddechu. Jego ruchy? Instynktowne, chaotyczne - zwrot na pięcie, wybór dogodnego punktu, przymiarka, strzał i kolejny... i kolejny... i naraz drobna zielonkawa dłoń sięgając kołczanu w zamiarze pochwycenia szarej lotki natrafia na rozczarowującą pustkę. Zamarł. Znowu sięga w to samo miejsce tym razem z widoczną paniką, zbiornik pozostaje pusty.
- Nie, nie, nie, nie, nie! - twarz blednie przepełniona strachem, gęba rozdziawia w oniemieniu, gdy dociera do niego, że nie ma już więcej strzał, a wróg zbliża się doń nieubłaganie, nogi uginają się pod nim i zaraz pada ciężko na kolana. "Co teraz?! Co teraz?!" - gonitwa myśli zajmuje go bez reszty, miota się, ale coraz słabiej, w końcu zrozpaczony wbija wzrok tępo przed siebie, odlatuje, rozluźnia mięśnie. Już nawet słabnie chwyt na łuku, a po chwili broń wymyka mu się z rąk, upada na posadzkę z głuchym stukotem. W kompletnej ciszy chyli głowę niemal dotykając gleby i chował w dłoniach. Płacze, łka.
"Co mam robić? Co robić? Bogowie... zaraz mnie dorwą, zaraz..."


Trzask

Pierwszy dźwięk, który sięgnął go to właśnie odgłos łamiącego się drewna. Na chwilę przestaje się mazać, wstrzymuje oddech, zastyga, nasłuchuje. Jego uszu dochodzi szum płomieni jakby szum letniego lasu, który tak dobrze znał z podróży. Słyszy krzyki, mnóstwo krzyków - wprawdzie były to głosy bólu i przerażenia, ale jemu przypominały wrzawę tłumu z czasów młodocianych występów scenicznych. Ah, o ile życie było wtedy prostsze! Słyszy, jak łamią się ciężkie bele, jak opadają stropy, ściany i wspomina całą kompozycję odmiennych dźwięków pędzącego taboru - stukot kół, szuranie dobytku o dno furmanki, skrzypienie ścian.

Uniósł załzawione oczy do góry, a świat zwolnił dla niego na tę jedną chwilę.
Widział, jak mur ognia otacza go zewsząd, wzrasta i sięga ku niebu czarnemu niczym demoniczne serce. Długie szkarłatno-złote języki roznoszą się w okamgnieniu po okolicznych budynkach, buchają żarem rozsadzając okna, biegną po sznurkach z praniem na drugą stronę ulicy, jak beztroskie dzieci w pogoni za zabawą. Deszcz płonących odłamków wiruje nad jego głową niczym gniew bogów zwiastujący niechybną zagładę. Widział, jak spopielone konstrukcje odpadają kawałami uderzając z impetem o posadzkę by całkiem przykryć ją grudami popiołu i węgla, pyłem tak licznym, że niewidoczna już ulica zdaje się istnieć tylko we wspomnieniach. Arno jest zahipnotyzowany tym widokiem - jak dziecko ciekawe świata wyciąga rękę ku zwęglonej ziemi, dotyka jej. Czuje jak pali go skóra, jak każdy nerw mówi mu, że to, co doświadcza to ból. Mimo wszystko nie cofa się, tym razem kładzie całą dłoń na powierzchni drogi, zamyka oczy.

Jest spokojny. Znowu znalazł się w tym miejscu wewnątrz własnej jaźni - ciepły powiew wiatru dodawał mu otuchy, a on sam poczuł jakby znalazł się w czułych ramionach matki - bezpieczny, z dala od szalonego świata, w którym odrzucili go wszyscy - był tu, gdzie jego miejsce, gdzie od początku miał się znaleźć. Uśmiechnął się błogo i rzekł przepełniony wdzięcznością:

- Życie to ciągła zmiana, a bez zmiany nic nie może istnieć. Początkiem chaos, końcem chaos. Oto moja ofiara. - otworzył oczy i dostrzegł... Osrit. Nie widział, czy nadal majaczy, czy też cudowny ratunek zjawił się w najodpowiedniejszym momencie. Zbyt oszołomiony żeby jej odpowiedzieć miał przez chwilę wrażenie, że nie da rady wstać z klęczek i wtedy właśnie poczuł przypływ siły jakby ktoś podtrzymywał go. Złapał więc niepewnie łuk, chybocząc się jak piskle podniósł się powoli, postawił nieśmiało krok, potem kolejny, truchtał, w końcu biegł, a nim zauważył stracił z oczu tamtą alejkę i tylko jaśniejące w płomieniach niebo przypominało mu o tym, czego dzisiaj dokonał.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

20
Płomienie szalały, a magiczna zawierucha zdawała się tłumić krzyki zza szarej trąby pyłów, gałązek, kamyczków oraz wszystkiego, co radę dał unieść tenże niebezpieczny żywioł. To i wszystko inne znikło za plecami Verga, który wtenczas pogonił na łapu capu za bosą kobietą. Odziana w łachmany niewiasta pokonywała twardą dla gołych stóp uliczkę niczym gazela. Prawie stracił ją z oczu, gdy ta zatrzymała się raptownie pod opuszczoną kuźnią.

Uczynił to samo - stanął - wdychając ciepłe wieczorne powietrze, pełne niesionego znad domów popiołu. Gdy orzeźwiająco wypełniło ono jego płuca, zdał sobie sprawą - tak jak kobieta - że pod ustalonym miejscem nikt nie czeka.

Wtem Osrit dostrzegawszy mknącą sylwetkę wzdrygnęła. Była zdezorientowana. Ktoś, coś uciekało w wąską alejkę między budynkami gdzieś po wschodniej stronie. Idąc tropem Osrit, Arno ujrzał jak blask ognia grał na mocno ku przodowi pochylonej twarzy biegnącej sylwetki; w tym świetle wokół mocnej nasady nosa wyraźnie rysowała się buzia Kurtyzany. Zmykali.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

21
Biegnąc za bosą wiedźmą i przedzierając przez miejski labirynt poczuł wreszcie jak adrenalina ustępuje pozostawiając go samego z nieznośny bólem, który zbyć próbował pocierając co jakiś czas załzawione od dymu zdrowe oko. Drugie oczywiście też chciał wytrzeć o skraj rękawa, czy nawet obejrzeć w kałuży, gdyż piekło go jak diabli, ale przeczuwał, że majstrowanie przy opatrunku mogłoby tylko pogorszyć sytuację toteż przygryzł dolną wargę ust dalej przemierzając uliczki, alejki Oros.
"Zamieszki... studnia... drzwi... skarbiec... ucieczka" - powtórzył w głowie formułkę upewniwszy się, że postępują w zgodzie z założeniami wszak, jeśli wszystko zagrałoby wedle zamierzeń miejsce, do którego obecnie zmierzali powinno stanowić punkt zbiorczy gdzie spotkają resztę ekipy.


Skręcili za róg i spostrzegli... że nikogo tu nie ma.

W pierwszym odruchu zaklął soczyście Arno pod nosem cedząc z wściekłości:
- Pieprzone zaka- - acz ugryzł się zaraz szybko w język nie dokończywszy, bo czuł, iż kierowała nim złość i brak wiary w towarzyszy powodowany założeniem zdrady, nie mniej poczuł, że mógł być to wniosek pochopny stąd przerwał narzekanie.
- Ogarnij się chłopie, rozejrzyj trochę. - rzucił sam do siebie poklepując otrzeźwiająco po policzku i właśnie wtedy mignęła mu w mroku twarz Kurtyzany. Zdziwił się lekko jej postawą jakby... unikała ich? A skoro absolutnie nie zamierzał zostawać w tyle zaraz ruszył za nią pośpiesznie choć czuł gdzieś tam w kościach, że coś ewidentnie wisiało w powietrzu i nie był to bynajmniej smród Osrit.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

22
Kruczowłosa wiedźma ile sił w nogach pędziła przed siebie, niknąc gdzieś w uliczce i kłębiącym się wszędzie dymie z pożaru. Ogień niknął za plecami Arno, gdy za śladem kobiety wszedł między dwie kamienne ściany. Trąciło tu uryną, fekaliami oraz rozkładającym się ciałem. Nic dziwnego zatem, że Ori wybrał właśnie to miejsce na ucieczkę. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się do tej speluny, nawet jeśli zlokalizowana była tutaj jakaś studnia. Od dawna nieużytkowana, zapomniana i zarośnięta wszelkim grzybem, mchem o robactwie nie zapominając.

Śledzona nie tylko wzrokiem, ale także chybkim krokiem, Osrit umknęła mieszańcowi o zielonej skórze. Nie zatrzymując się uskoczyła wprost do wnętrza opuszczonej studni. Z tyłu dobiegały odgłosy zbierających się coraz to liczniej pokładów straży miejskiej. Tego brakowało, żeby odkryli jeszcze ich kryjówkę. Niewiele myśląc, Arno poszedł śladem czarownicy. Rozpędzony podkulił tuż po wzbiciu w powietrze nogi i w taki sposób także zapadł się pod ziemie.

Krach! Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, a smród niosący się w kanale wyłącznie spotęgował to odczucie. Akt ostatecznej degradacji i degeneracji. Kwaśny smród, jaki drażnił niewrażliwe podniebienie mieszańca, że prawie zgiął się w odruchu wymiotnym. Już prawie przejął się odrazą, którą napawało go to miejsce, gdy smukła dłoń popchnęła goblina wprost na ścianę za plecami. Raptownie grzmotnął karkiem. Poczuł siarkę. Ori w dłoni dzierżył prowizoryczną pochodnię. Do ściany zaś przywierała go kurtyzana. Wolną ręką rozłożyła wachlarz, zaś skryte w nim ostrza przylegały do gardzieli Arno.

- Gdzie jest kurwa Ezio? - wysyczała przez zaciśnięte zęby grożąc zabójczym wachlarzem.

Halloween
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

23
Zeskakując na dno studni czuł w kościach, że nie będzie to doświadczenie w żadnym stopniu proste, ani przyjemne i faktycznie lądowanie na śliskiej, nierównej powierzchni okazało się dość kłopotliwe. Gdy jednak w końcu uderzył stopami o grunt poczuł się odrobinę bezpieczniejszy zostawiając za sobą straże, a także piękny dlań, acz niezaprzeczalnie groźny pożar (z którego swoją drogą był co najmniej tak dumny, jak z pierwszej wykradzionej sakiewki). Cóż złego mogło go spotkać, teraz gdy znajdował się pośród swoich - szczurów i łotrów?

- Co do chu-?! - zdążył tylko wycharczeć nim jego kark przeszła fala bólu po zderzeniu z chłodną ścianą. Uniósł powieki, a dostrzegłszy w półświetle niewyraźne postaci, które postrzegał jako Kurtyzanę i Oriego poczuł najpierw zmieszanie, potem żal, a wreszcie palący gniew, bo zaufał im wbrew własnym zasadom, jednak koniec końców dał się omotać jak dziecko. Już otwierał gębę, żeby rzucić parę kąśliwych uwag w stronę rzeczonej dwójki, lecz wtem kątem oka dostrzegł lśniące ostrza przylegające do jego gardła toteż ugryzł się w porę w język i przestał wierzgać jak ten pies zapędzony w kąt.

- Dobre, kurwa, pytanie. - odpowiedział jej cedząc przez zęby podyktowany emocjami, niemniej wiedział, że to im nie wystarczy, więc zaraz rozwinął wypowiedź deczko spokojniejszy - Rozdzieliliśmy się... co mam wam powiedzieć? Zawadzałby mi tylko w robocie! Pogłówkowałem trochę i uznałem, że każdy z nas ma swoje własne metody działania, więc lepiej będzie nie wchodzić sobie nawzajem w drogę, a po wszystkim spotkać się tutaj. - objął wzrokiem całą pieczarę - Co więcej, gdyby wszystko diabli wzięli lepiej, żeby nie złapali nas obojga, wszak w ten sposób łatwiej byłoby wrogowi wyciągać informacje... - chwilę odczekał obserwując ich reakcje, ale po krótkiej ciszy dodał wyraźnie drwiąc:
- Po nieobecności Ezio i waszych minach ponurych jak kac wnioskuję, że nie takiej odpowiedzi się spodziewaliście. Wybaczcie, ale byłem zajęty paleniem miasta i ucieczką przed strażnikami i jakoś kurwa nie znalazłem wolnej chwili, żeby w całym tym pierdolniku szukać jeszcze elfa, który... - tu spojrzał w stronę Oriego - ...miał być jebanym profesjonalistą. - znów wrócił wzrokiem do Kurtyzany - A teraz, co łaska, odpierdol się ode mnie - nie mam nic wspólnego z jego zniknięciem.

Oddychał ciężko i nosiło go ze złości. Mógł przeholować, oj mógł, ale taki już charakter, a i czuł, że przez swój nieimponujący wzrost ledwo dostaje czubkami stóp do ziemi, a to już było po prostu uwłaczające.
Spoiler:

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

24
Mówiłem Ci, że nie ma z tym nic wspólnego - odparł beznamiętnie Ori, pociągając głośno nosem.

Nieugięta postawa Kurtyzany wskazywała, że ani wyjaśnienia goblina ani przyklepanie owych słów przez karakala, nie wpłynęły choćby w najmniejszym stopniu na oczyszczenie Arno z zarzutów. Metal jeszcze bliżej stykał się z szarozieloną skórą, gdzieniegdzie pozostawiając ślady z odcisku.
- Zostawiłeś go na śmierć! - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

W tej samej chwili dziwny chłód przeszył Arno palce. Poczuł go w dłoniach i w okolicy ramion.

- Petrifico - rzekła beznamiętnie odziana w brudne łachmany czarownica. Jej uniesiona na wysokość piersi dłoń wartko opadła, a za nią rozległ się jęk Kurtyzany.

- Co do kur... - jęknęła i ucisk ostrza raptownie zmniejszył się. Ręka z śmiercionośnym wachlarzem zadrżała raz czy dwa, potem opadła w dół jak zaczarowana. Przechyliła kusicielkę ku przodowi aż zgięła się w pół. Cała dłoń z wachlarzem leżała na ziemi, jakoby była z kamienia i kobieta w żadnym wypadku nie mogła jej unieść.

- Ty suko! - krzyknęła Kurtyzana, a echo rozniosło się po kanale.

- Ha, ha, ha - chichotała czarownica.

Ori skończył dłubać w nosie. Kurtyzana walczyła z zaklęciem kamiennej dłoni, zaś kruczowłosa w dumnej pozie podpierała pokrytą mchem ścianę z kamienia.
Spoiler:

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

25
Gdy uchwyt Kurtyzany poluźnił się, a chwilę później zielony znów mógł pewnie stanąć na ziemi zwrócił od razu spojrzenie w kierunku wiedźmy i kiwnął głową w jej stronę w geście podziękowania. Zbyt nabuzowany emocjami, a przy tym nie nawykły do wylewności stwierdził sam przed sobą, że póki co raczej nie było go stać na to, żeby użyć słowa "dziękuję", szczególnie w stosunku do staruchy, która nie tak dawno spierdziała mu się przed samym nosem. Fakt, mieszaniec z reguły nie ufał nikomu, niemniej Osrit uratowała mu skórę już dwa razy w bardzo krótkim czasie, toteż Verg zaczynał poważnie zachodzić w głowę jak mógłby spłacić ten dług, tudzież jakiej "zapłaty" mogłaby oczekiwać od niego po całej akcji.

Sięgnął ręką na wysokość szyi, żeby rozmasować nieco kark, tym samym zwracając się jednocześnie do cholerycznej prostytutki:
- Słuchaj... naprawdę nie mam nic do spiczastouchego. Wiesz mi lub nie, ale chciałbym, żeby był tu z nami.
"...może wtedy przestałabyś ujadać jak pierdolnięta i zrobiła coś pożytecznego dla odmiany. Nie mogę się doczekać, kiedy się w końcu przekonam, w jakim celu Ori zdecydował się zatrudnić tę pstrokatą wydmuszkę" - dopowiedział w myślach, a przypominając sobie o karle rzucił nieco zniecierpliwiony:
- Co teraz? Mieliśmy chyba szukać zapieczętowanego przejścia, nie?
Mówiąc z kolei o magicznej blokadzie Arno rzucił okiem na czarownicę jakby upewniajac się, że wciąż jest blisko, a wspomnąwszy spetryfikowaną dłoń rzekł od niechcenia:
- Osrit, oddaj jej z powrotem dłoń.
"Niech spróbuje jeszcze raz mi nią zagrozić, a utnę jej te zwinne rączki i wepchnę do ryja, żeby nie musieć słuchać, jak ujada." - pomyślał, a na wyobrażenie tego zabiegu uśmiechnął się nieznacznie pod nosem.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

26
- Lepiej żeby nas nie sprzedał straży - wtrącił Ori, a te słowa nie spodobały się walczącej z zaklęciem ciężkiej ręki Kurtyzanie.

- Nie wiesz czy go pojmali! - odpowiedziała bezefektywnie mocując się z zaczarowaną kończyną.

Ori nie zamierzał dalej ciągnąć - w jego mniemaniu - nonsensownej dysputy. Prychnął tylko i wzruszył ramionami, dając wszystkim zebranym do zrozumienia, że powinni czym prędzej zapomnieć o spiczastouchym, gdyż został złapany przez straż miejską.

W tym samym czasie, Arno poprosił odzianą w łachmany czarownicę o ściągnięcie dręczącej kurwę klątwy. Ta wyciągnęła przed siebie dłoń, zakręciła w powietrzu nadgarstkiem, by koniec końców wymierzając prosto palec wskazujący i serdeczny rzec - Finite. - Wtem zamaskowana kobieta oderwała od podłoża dłoń z wachlarzem. Spięte ów czas mięśnie spięte były tak bardzo, że spuszczone z kajdan uroku kończyna wystrzeliła w powietrze przewracając Kurtyzanę na plecy.

Ha, ha - zachichotała po raz kolejny Osrit, choć żart był leciwy.

Chwilę im zajęło nim emocje opadły, a panie ostatecznie zaprzestały uszczypliwości. Ori, jak to Ori, wtrącił swoje trzy gryfy nawiązując do podobieństwa między kobietą a klaczą oraz ich miejsca w kuchni. Obraza majestatu poskutkowała tym, że panie najzwyczajniej zamilkły - a o to przecież wszystkim chodziło.

W ciszy przeszli kawałek pod ziemią. W głębi nie było wcale lepiej. Wciąż capiło drażniącymi nos szczynami. Unosząca się niewidoczna mgła kuła w oczy, szczypała. Nikt nie pociągał nosem, zaś Kurtyzana zasłaniała jedwabną chustą nawet usta. Od czasu do czasu w powietrzu przeważał zapach rozkładu resztek. Degradacji tkanek, którymi żywiło się wszechobecne w kanałach robactwo, bo tego nie ruszały już nawet szczury.

Ori stanął przed rozdrożem, wyciągnął mapę, a pochodnię przekazał Kurtyzanie, która miała mu przyświecać. Zachęcił wszystkich, ażeby pochylili się nad pożółkłym i brudnym pergaminem.
[img]https://i.imgur.com/k5S7tAc.jpg[/img] Granatowym atramentem zaznaczył drogę, jaką powinni przebyć. Wskazywała ona na studnię, skąd wyjdą, bo właśnie w tym kierunku zmierzali. Kanał łączył nieużytkowaną studnię z dolnego miasta z kamiennym szybem na terenie banku Oroskiego. Dalej powinni przejść przez patrolowane po dwóch uliczki - każdy z patroli oznaczył Ori wykrzyknikiem. Wewnętrzny ogród banku - dookoła otoczony został murem. Pełniło to rolę podwójnego zabezpieczenia. Mur, patrolowane uliczki i w centrum bank z kosztownościami najważniejszych osobistości miasta. Wiedzieli również jakie fragment uliczek patrolują poszczególne patrole. Ich celem było przemknąć niezauważonym, by wstąpić do kolejnego podziemnego przejścia, o którym swego czasu wyśpiewał Arno torturowany niziołek.

- Pytania? - spytał karzeł, gdy znaleźli się blisko wyjścia na powierzchnię.

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

27
Zielony oglądał mapę z dużą uwagą mając na względzie, że uprzednie zapamiętanie wszystkich niuansów planu z pewnością zaprocentuje w nieodległej przyszłości. Miejsce, z którego mieli zaczynać swoje podchody było przynajmniej z pozoru całkiem dobrze widoczne dla patroli straży, toteż mieszaniec postanowił wykazać się inicjatywą i nim ktokolwiek zareagował rzucił:

- Tak, jedno. Idę przodem ma się rozumieć? - rozejrzał się po twarzach zebranych i dokończył myśl - Szansa na to, że ochrona dojrzy mnie w ciemnościach jest dużo niższa niż gdyby chodziło, o któreś z was. Jestem wszak jak pierdolone skrzyżowanie kota i małpy, powodzenia w przebiciu tego. Jeśli nie zobaczę w pobliżu straży dam znać abyście ruszyli za mną, kawałek po kawałku dobrniemy celu. - nie zamierzał się z nimi kłócić, ani tym bardziej nie miał zamiaru udowadniać swoich możliwości, wszak mieli nie raz okazję przekonać się o jego talentach. Zaczekał chwilę, żeby usłuchać wszelkich uwag, gdyby takowe miały miejsce, ale zdążył już podjąć decyzje.


Szykując się do wymarszu z kryjówki otarł ręce o materiał żeby pozbyć się potu, a i rozgrzać je z deko przy okazji. Gdy miał już wkroczyć w przestrzeń, po której mogło roznieść się echo odwrócił się jeszcze na chwilę do zgromadzonych i dodał:

- Od teraz nie ma miejsca na błędy. Mamy mocny zespół, pokażmy, na co nas stać. - Arno nie chciał zabrzmieć jakby się żegnali albo jakby obejmował rolę lidera, o nie. Po pierwsze: nie należał do osób, które łatwo obdarowują kogoś swoją sympatią, więc wcale nie chodziło, o to, żeby być miłym dla innych, a po drugie: każdy z członków tej bandy czuł silną niezależność od reszty i siłowanie się z tym podejściem prawdopodobnie byłoby z góry skazane na porażkę. Słowa goblina miały jedynie na celu niejako oczyścić atmosferę - wewnętrzne spory nie miały teraz żadnego znaczenia, ważne, aby wszyscy byli świadomi, że łączy ich wspólny cel.


Nie zwlekając ani chwili dłużej Verg rozejrzał się za odpowiednimi wgłębieniami w ściance studzienki i nieśpiesznie począł podciągać się szukając przy tym kolejnych półek, występów. Jego intencją niekoniecznie było szybkie pokonanie pionowej ścieżki, najważniejsze pozostawało utrzymanie ścisłej dyskrecji o obecności bandy, bez tego cały zamysł rabunku mógł od razu wziąć w łeb. Chłopak miał nadzieję, że w miarę czasu prędzej, czy później dostanie się do górnej części zbiornika, a wtedy przysłucha się hałasom dookoła i ostrożnie wyjrzy na zewnątrz celem upewnienia, że w pobliżu nie czyha na nich żadne niebezpieczeństwo. Dalej założenia była dość proste - uważnie wyglądać strażników, komunikować się niewerbalnie z resztą zespołu, szukać kryjówek, przemieszczać na krótkich odcinkach w miarę możliwości bezszelestnie. Zielony nie zamierzał wspinać się po ścianach banku ani szukać skrótów, żeby nie przypadkiem nie sprowadzać na siebie niepożądanej uwagi służbistów. Oczywiście na wszelki wypadek starał się jak mógł trzymać rękę blisko pochwy ze sztyletem, ot w razie gdyby trzeba było kogoś szybko obezwładnić, nim zaalarmuje pozostałe czujki. Skarbiec mógł czekać na nich niemal tuż za rogiem, wystarczy, że wysilą się jeszcze trochę.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

28
Jeszcze raz podciągnął się o ścianę studzienki, silnie, omal nie urywając ruchomego w konstrukcie kamienia. Jak pełzający ślimak, wynurzył się ze skorupy i runął o żółty piach dookoła niefunkcjonującego od dawna wodopoju. Nim kurz opadł, a Arno zdążył strzepać z siebie pozostałości po jadącym uryną tunelu, na powierzchnię wyłoniła się kurtyzana, dalej Ori i nieprzewidywalna czarownica. Prawdziwy zwiastun burzy.

Wymalowane na twarzy kurtyzany zdziwienie nie chciało zejść. Nie godziły go też ostry makijaż czy uwodzicielsko spięte włosy, które opadały na oczy. Rasowa zabójczyni, odkrywając wszelkie swe emocje, nie dowierzała, że brudaska w łachmanach i bez butów tak sprawnie wspięła się po kamiennej ściance.
- Gdzieś się tego nauczyła, Osrit?

- Lewitowałam - odparła obgryzając kciuka.

Ori długo nie mógł oderwać wzroku od tego, co widział. Latająca brudaska zaskoczyła i go, a to nie było takie łatwe.

Arno czekał spokojnie w pozycji na ugiętych nogach, gotowy do wymarszu. Wychylił się za leciwy mur dookoła studni i ruszył przed siebie. Śladami strażników, których nie widział. Najwyraźniej udali się prostopadłą ścieżką, a to nie wróżyło niczego dobrego. Przynajmniej teraz, wszakże zaraz będą wracać, ażeby wpaść prosto na zielonego. W innym wypadku dostrzegli by go od razu albo... Pozostało tylko dywagować. Droga była wolna i tylko to się ów czas liczyło. Usłyszał wtem hałas zza pleców. Dwa niskie i dość donośne męskie tenory. Strażnicy wschodniej ściany - tego był pewien. Lada chwila upatrzyliby go, nawet gdyby pogonił co galopem przed siebie, niknąć w oddali.

- Ej! - usłyszał krzyk, a chłodny pot popłynął po plecach.

- Dzień dobry panowie.

- Kim ty?

- Kapitan przesyła trochę uciechy swoim pracownikom w te chłodną noc - urwała w odpowiednim momencie.

Słyszał szelest kolczugi, trzask gałązek z szybkiego truchtu i ciszę - musieli stanąć.

- Myślałem, że coś widziałem, a to ty, piękności - wybełkotał dość niewyraźnie jeden ze strażników.

- Trzeba rozgrza... - jęknęła, gdy postawniejszy z dwójki chwycił ją za krocze.

- Za dużo pierdolisz - dynamicznie zacisnął dłoń. - Będziemy cię jebać aż po świt, kochanie.

Niższy zbliżył się niebezpiecznie, chwytając kurtyzanę za spódnicę i próbując znaleźć metalowy zaczep.

- Mam nadzieję, że jesteś ciasna - dodał oblizując spierzchnięte wargi i nerwowo spoglądając na swojego towarzysza.

Arno musiał ruszać. Kurtyzana zajęła wschodnie skrzydło, więc potencjalne zagrożenie za nim minęło. Stąpał ostrożnie pod murami aż do zakrętu. Już miał się wychylić, już wyjść, gdy z naprzeciwka dostrzegł dwa cienie. Z każdą chwilą rosły rzucane przez zbliżających się strażników z pochodniami.
Obrazek

x - pozycja Arno
! - nadciągający strażnicy
K - kurtyzana i strażnicy

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

29
Gdy zielony zasłyszał gdzieś za sobą podniesiony głos zamarł na chwilę niepewien tego, co też powinien uczynić, serce waliło mu jak młot, a nogi zadrżały i choć robił wszystko by wyciszyć swą obecność, czuł, że może to być za mało. Instynktownie zakrył usta, by stłumić nierówny oddech, zaś drugą ręką sięgnął rękojeści sztyletu świadom, że być może już zaraz będzie jednak zmuszony ponownie podjąć walkę o przetrwanie i wtedy zdarzyło się coś, czego absolutnie nie mógł przewidzieć - Kurtyzana.

Ta pewna siebie, pyskata damulka wzorem bajkowego rycerza na białym rumaku bez większego wahania ruszyła mu na ratunek i na swój własny sposób postanowiła stawić czoło "złym smokom".

"Życie w istocie jest przewrotne." - pomyślał mieszaniec wspominając ich niedawną sprzeczkę w podziemnym przejściu - "Niech to diabli... chyba jestem twoim dłużnikiem, dziewczyno."

Arno postanowił zawierzyć towarzyszce. W gruncie rzeczy grali w tej samej drużynie, ba! Tą inicjatywą pokazała, że potrafi działać na przekór własnym emocjom i współpracować, pora by i on dał coś z siebie, wciąż musiał dostać się do przejścia nie zwracając na siebie uwagi.


Wtem, sunąc wzdłuż ściany dostrzegł dwa cienie ciągnące się po ziemi w jego kierunku, tym razem Verg był zdany tylko na siebie. Przez chwilę przeszło mu przez głowę, aby naładować kamyk magiczną energią, wystrzelić w górę, eksplodować go i wykorzystać ten moment zamieszania, by odwrócić uwagę strażników i przemknąć obok nich, lecz ten plan był w gruncie rzeczy dość ryzykowny. Ani z niego wielki czarodziej, ani szczęściarz, by próbować takich wymyślnych sztuczek, co więcej, zbyt duży hałas mógłby w istocie ściągnąć w to miejsce znacznie więcej uwagi niż by tego chciał, a gdyby przyszło mu stawić czoło większej zgrai sytuacja mogłaby szybko wymknąć się spod kontroli.

Nie myśląc wiele więcej zielony postanowił spróbować wspiąć się na ścianę, do której przylgnął i w miarę możliwości ominąć patrol górą - miał tylko nadzieję, że zrobi to na tyle sprawnie i cicho by umknąć uwadze tego, ktokolwiek nadchodził. Gdzieś w środku, liczył też, że frywolna dziewka zacznie jęczeć i tym samym robiąc mu kolejną przysługę zagłuszy wszelkie dźwięki, które ewentualnie mógłby z siebie wydać pokraczny protagonista.

Sygn: Juno

Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

30
Warto mieć jakieś hobby. To odskocznia dla mózgu; sposób na pozbycie się stresu, który po całym dniu harówki postrzępił wszystkie styki w mózgu. Arno uwielbiał się wspinać, jak małpy na bazarze, które widział w klatkach. Dostarczone prosto z dżungli na Archipelagu częściej wisiały głową w dół niżeli spoczywały na swym różowiutkim zadku w kształcie serca. A jeśli taką niefortunnie się uwolniło to czmychała po szyldach, straganach czy blokach. I wtedy handlarz był stratny. Nie chodziło bynajmniej o inspirację małpami, lecz przeszłość Arno. Tabor był jego naturalnym domem, cyganie rodziną, a ulica i występ zarobkiem. Tam naumiał się podstaw akrobatyki nim odpuścił sobie występy artystyczne na rzecz złodziejskiego fachu. Mijały lata, gdy wspinaczka stała się nie tylko hartującym ciało ćwiczeniem, ale również odskocznią od codzienności. Ucieczką od zafajdanych miejskim gniotem ulic, na który w końcu mógł spojrzeć z góry. Tak jak od niepamiętnych czasów ludzie spoglądali na niego.

Strażnicy minęli zakręt. Byli mniej więcej tuż pod przylepionym do ściany z mlecznego kamienia półgoblinem. Jego nogi, tak blisko ich głów, że gdyby zechciał mógłby zdzielić ich swoim brudnym laczkiem w zakute metalem łby. Nosili walcowate puszki z zasuwającą oczy i nos klapą. Dalej płytowa zbroja nieco ubrudzona, lecz wciąż spod solidnego młota. Przy pasach balansowały długie miecze, zapewne trzymane oburącz.

Z całym spokojem i znużeniem, pierwszy strażnik zatrzymał się przyświecając pochodnią okolicę pod stopami.

- Co robisz? - zapytał zaniepokojony towarzysz.

- Oglądam trzewiki, bo łajnem jedzie.

Drugi z rycerzy wolną dłonią odsłonił zasłonę i pociągnął nosem, a potem zebrało mu się na kaszel, jakoby odrzucał zaaspirowany smród mieszanki gówna ze szczynami. Stali tak nieopodal Arno zwróceni plecami, kontemplując pochodzenie nieprzyjemnych zapachów.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”