Gdyby zająć ogniem pracownię alchemika, szalone języki płomieni pełzły by po ścianach całego zakątka nie dając się zlać zwykła wodą. Gdyby do tego doszło, żaden strażnik nie pałętałby się sam po ulicy, w pocie czoła próbując opanować pożar. Gdyby...
Dostał w łeb, zalał się krwią, a skóra na kości jarzmowej z sekundy na sekundę puchła tak mocno, że myślał, że się zesra z bólu. Wywinął skok, kilka tanecznych ruchów. Był już za strażnikiem. Lubił gadać, oj lubił. Zdenerwowany mieszaniec Oros w srebrnej zbroi nerwowo podrygiwał z każdym słowem goblina. Aż reakcje osłabły na tyle, iż słowa prawię go nie wzruszały. Opanował się czy pod wpływem powtarzającego się bodźca przystosował? O tym zielony Arno miał się dopiero przekonać.
Srebrna moneta ledwie wyczuwalnie zadrgała w powietrzu, a nierosły goblin już leżał na plecach pod nogami strażnika. Wślizgnął się tam jak dziecięcy paluch do słoja po miodzie w tracie wyścigu rodzeństwa. Nie ostrzegł przed atakiem, wyprysnął tak szybko, że chociaż moneta nie eksplodowała, udało się dostać między nogi oprawcy. Strażnik nie zastanawiając się, obrócił w dłoniach mieczy, tak że apikalna część ostrza skierowana była w dół. Zacisnął dłonie oburącz na klindze i pchnął ją w dół z całych sil. Prosto w twarz goblina.
Arno zaryzykował. Los jak ta moneta, przewrotny jest. Raz wypada orzeł, a raz reszka. Ostrze huknęło o rozpadlinę skalną. Ktoś pękł z jękiem, który echem odezwał się w alejce. Krew zalała nierówno ułożone kamienie jak wodospad. Było po wszystkim...
Arno pierwszy rozpłatał pachwinę strażnika. Ostrze z sykiem przeleciało gdzieś między kroczem a przyśrodkową stroną uda. Jęk wołający o pomoc wypełnił okolicę, a ból był tak silny, że strażnik wypuścił miecz z dłoni. Drugą ręką złapał się za rozwalone miejsce. Caluśka krew momentalnie chlusnęła na goblina. Jak ten wodospad, jak najgorsze oberwanie chmury. Strażnik wciąż dychał. Zgięty w pół jakby w odruchu wymiotnym, ledwo utrzymywał równowagę. Skurczył się jeszcze bardziej i opuścił głowę. Wtem buchnął jednym, potem drugim bełtem. Szarożółta kwaśna treść pokarmowa wypłynęła na twarz Arno. Leżał pod nogami strażnika skąpany w rzygowinach, swojej oraz jego krwi. Z wyszczerzonymi widocznie kłami wydalił ostatnią partię wymiocin i poleciał na bok. Jak wcześniej klinga, tak teraz metalowy puklerz brzęknął o kamienną uliczkę. Leżał, leżał, drgnął konwulsyjnie i umarł.
Udało się, pomyślał, a moneta spadła orłem do góry tuż obok głowy goblina. Chyba zapomniał o zaklęciu. A to ci pech!
- Coś słyszałem! - rozległo się donośne wołanie niskiego męskiego basu. Byli to zapewne kolejni strażnicy. Czas uciekać lub stawić czoła przeciwnością.
Spoiler: