Re: Dom na dolnym mieście należący do Kubixa

61
Ocknął się i zaraz raptownie otworzył oczy. W jego spojrzeniu gościł strach, ten sam, który odczuwał jeszcze przed pstryknięciem, a tym samym detonacją. Chcąc nie chcąc panika ogarnęła go bez reszty dyktując pozbawione logiki, ślepe odruchy.

"U-udało się?" - zapytał sam siebie w myślach, jakkolwiek nie oczekując odpowiedzi.

Serce waliło mu jak młot. Bał się, że się udusi, więc chytrze wezbrał powietrze, by momentalnie pożałować i zanieść się uciążliwym kaszlem. Wszechobecny pył utrudniał mu oddychanie. Przerażony miotał się niespokojnie po ziemi, dopóki jakimś cudem nie obrócił się na bok. Wtedy to zgiął się w pół i przesłonił usta rękawem charcząc przy tym potwornie. Próbował uspokoić się, chciał zachować ciszę, co by przypadkiem nie ściągnąć na siebie kolejnych kłopotów, choć była to trudna walka z samym sobą.


Po kilku sekundach wreszcie udało mu się zapanować nad własnym ciałem. Powoli i ostrożnie podniósł się z ziemi do pozycji półsiedzącej. Piszczenie w uszach już prawie całkiem ustąpiło, a wzrok na nowo zaczął przyzwyczajać się do ciemności.

- Ma- khh- mamo? - wykrztusił rozglądając się niespokojnie.

Chwilę później dostrzegł ją gdzieś nieopodal nieprzytomną, pokrytą kurzem. Była tak potargana, że spod burzy kłaków mógł dojrzeć jedynie jej wykrzywiony, zastygły w ekstazie uśmiech. Zerwał się zaraz, poczłapał do niej niezdarnie, niemal wywracając się o własne nogi, a dotarłszy padł ciężko na kolana. Pośpiesznie odrzucił kilka odłamków, otrzepał z kurzu, odsłonił jej czoło i delikatnie przetarł twarz. Wtem zląkł się ogromnie - pikawa zabiła mu mocniej, zimny pot wystąpił na czole. Drżącą dłonią przyłożył dwa palce do jej nadgarstka, by nie bez obawy sprawdzić puls. Nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale co by nie było musiał ją stamtąd wyciągnąć. Żywą lub martwą to akurat bez różnicy, przecież nie mógł pozwolić by została w miejscu takim jak to.

"Kurwa, kurwa, kurwa! Jebane Oros, kurwa!" - powtarzał w myślach jak zaklęcie. Przejęty strachem poczuł jak po jego policzkach zaczęły spływać łzy, nie potrafił już tego powstrzymać.


Gdyby koniec końców przyszło mu jednak wybierać między workiem złota, a jedynym członkiem rodziny, nie zastanawiałby się długo. Ostrożnie przerzuciłby matkę przez ramię, zaś monety, pierścienie, koronę... wrzuciłby do saka, a następnie ciągnąłby za sobą choćby i zębami w razie braku innej opcji! Był uparty! Nie dziwota więc, że ciężko było mu się pożegnać z zagarniętymi kosztownościami. Tyle się napracował, by wejść w ich posiadanie, jednak... ostatecznie... znacznie bardziej cenił sobie Vien i gdyby zaszła taka potrzeba zabrałby ze sobą właśnie ją, a nie jakieś świecidełka.

- Czas wynosić się z tej pieprzonej dziury. - cedziłby złośliwie przez zęby niestrudzenie szukając wyjścia z budynku - Dość już mam tego miejsca i jego problemów.

Chciał zabrać ją byle dalej, ukryć przed wzrokiem wszystkich, a tym samym wykorzystać zaistniały popłoch, żeby zdobyć jakiś transport i o ile to możliwe uciec czym prędzej. Nieważne dokąd, ani jak długo miałby jechać - niech to będzie gdziekolwiek byle tylko stracić z oczu to przeklęte miasto.

*** ...ale to wszystko, naturalnie, był tylko sen.

Gdy się w końcu ocknął i rozejrzał wokoło zrozumiał, że tak naprawdę został zupełnie sam. Ani śladu po Vien, ani śladu po Orim - tylko on i wór pełen kosztowności.

"...i znowu umknęła mi. Do zobaczenia kiedy indziej, mamo." - pomyślał bez przekonania.

W zupełnej ciszy powlókł nogami do łupu, w miarę możliwości schował koronę, pierścienie, a następnie ruszył w poszukiwaniu wyjścia z banku. Chyba faktycznie najwyższy czas opuścić Oros i zostawić za sobą ten ponury rozdział.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”