Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

31
Czarodziej opadł wycieńczony na posadzkę. Czuł otuchę. Otuchę, iż dłoń nie była wytworem chorych eksperymentów. Trwało to Jedak tylko przez chwile. Felivrin umierał... może nie w fizycznym tego słowa znaczeniu... ale jako przedstawiciel swojej profesji na pewno. Czuł jakby ponownie trafił do Akademii. Jakby wszystkie jego lata walk o kontrolę i zwiększenie swej mocy przepadły. Wszystkie badania... wszystkie lekcje... zniknęła nawet euforia z wybudzeniem nowego żywiołu. Na co była nowa broń kalece... na co nowa wiedza głupcowi... na co język niemowie?

Sycząc z frustracji chwycił się z całej siły za kikut zaciskając dłoń na starych już szwach. Jedno machnięcie... jedna decyzja i cały jego żywot poszedł w diabły. Przeklinał siebie, przeklinał Zakon, przeklinał nawet to, że się urodził. Zapomniał o smoku, zapomniał o uczniach i o Dziurawcu. Nie miał dość sił by o nich myśleć... dość sił by być godnym by o nich myśleć. Gdyby tylko... mógł zmienić same podwaliny swej egzystencji... prawa jakie wiązały jego ciało. Przełamać ograniczenia narzucone mu w chwili jego stworzenia...

Uczony wstrząsnął głową. Nie... te myśli prowadzą do chęci pozyskania mocy boskiej... a każdy mag, który tam kroczył skończył w objęciach mroku. Elf nie chciał stać się takim jakim byli jego dawni oprawcy. Nie chciał... nie chciał też by żyli. Ale jak miał się zemścić? Jak? Kiedy nie miał nawet sił do ucieczki? Ciało elfa wstrząsnął kolejny delikatny spazm śmiechu. Był żałosny. Nie zostało już nic z Felivrina Nargothronda, wędrownego maga, tropiciela magicznych anomalii, zmiennokształtnego i profesora transmutacji. Odszedł... zginął w lochach Oros. Miasta które go wychowało. Ślepy w chwili śmierci tak samo jak ślepym był za życia. Ciało w środku tego pokoju miało innego właściciela. Nieszanowany przez nikogo kaleka, uznany za zmarłego, nauczyciel nierządnic, osoba gubiąca pradawne bestie, niedorobiony mściciel i nieudolny czarodziej. To były jego osiągnięcia.

Kiedy więc owe ponure rozważania przerwało mu ukazanie się zjaw nie czuł strachu. Czuł złość. Walczył... walczył ile mógł. Nie miał już niestety dawnej siły... jego jedynej siły. Nie obchodziło go czy to sen... mara.. czy upiorna rzeczywistość. Nie potrafił już walczyć. Ale świat dalej się nad nim pastwił. Wstał. Na tyle miał sił. Wstał i spojrzał spokojnie po obliczach zjaw. Krzyki dudniły mu w głowie jak owego upiornego poranka przed laty. Krzyki konających, krzyki żywych... jego własne krzyki. Miał już dość. Odebrali mu wszystko. Tytuły, miejsce, znajomych... nawet jego własne życie. Ponad wszystko odebrali mu jego magię! Teraz zaś jego własny umysł zdawał się buntować przeciwko niemu... lub był mamionym. Chyba, że to umarli postanowili stawić mu czoła. Maga jednak nie obchodziło kto jest teraz wrogiem. Ktoś zakłócał mu rozmyślania. Nienawidził tego.

— Przyszłyście po mnie? Jak miło....

Zrobił krok. Chwiejny, przesycony wycieńczeniem i jazgotem setek potępieńczych głosów w jego myślach. Zbliżył się jeszcze bardziej do owych upiornych kończyn. Gdy zaś jedna miała by już chwycić jego ciało... i on chwyci ją. Nie obchodzi go czy ją złapie... czy przez nią przeniknie... czy rozwiej się ona we mgłę. Miał jednak dość tych zjaw. Pośle kilka wymachów w przestrzeń próbując złapać i odepchnąć ich dłonie. To idiotyzm... głupota... szaleństwo. Powinien uciekać. Kto próbuje dotknąć czegoś co nie istnieje materialnie? Najgorsze było w tym to, że Felivrin wiedział, iż to co robi jest bezcelowe. Ale umarli nie będą mu rozkazywać. Ludzie mogą nim pomiatać. Bogowie będą nim pomiatać. Jego koledzy z pracy nim pomiatają. Nie mógł znieść jednak tego okropnego poczucia, że nieboszczycy zdają się z niego drwić. Miotał się niezależnie od tego czy faktycznie pochwyci ich dłonie... czy faktycznie odgoni ich z kryształowej komnaty czy też niczym wariat wymachiwał rękami w powietrzu. Na końcu wydyszał z wściekłością i obłędem w oczach.

— Jeśli chcecie mi coś powiedzieć to zróbcie to jasno. Jednak jeśli jedyne co macie mi do zaoferowania to jęki... to idźcie w diabły. Mogłybyście też wykazać się odrobiną empatii. Czemu umarli muszą zawsze straszyć? Mogliby pomagać i albo udzielić jakiejś rady, albo chociaż bezboleśnie zakończyć tę farsę mojego żywota. Byłby wtedy dozgonnie wdzięczny... czyli niezbyt długo.

Skrzywiony z bólu i frustracji podszedł jeszcze bliżej ściany. Niemal przyłożył twarz do kryształu wpatrując się w oskórowany korpus. Czuł jakby głowa miała mu eksplodować. Jęki... jęki... jęki. Czuł narastający szał. Tracił zdolność racjonalnego myślenia. A może stracił już dawno temu? Wpił dłonie w kryształ i wychrypiał.

— Męczycie mnie bez żadnego celu? Czegokolwiek chcecie? Może byście tak spróbowały mnie przekonać do pomocy? Albo odejścia? Mam zacząć krzyczeć i uciec czy paść na kolana i poprzysiąc zemstę? Bo jak na razie to przypomniałem sobie dzięki wam tylko parę lekcji anatomii. Przyznaje, że jesteście wszystkie piękne na wskroś... ale chyba nie wyszłyście z mogił bym malował wasze akty?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

32
Żadna ze zjaw nie raczyła odpowiedzieć elfowi na jego pytania. Może nie mogły, może coś nie pozwalało im mówić, a może nie chciały od niego absolutnie nic, tylko po prostu tam były. Były i lgnęły do jego wciąż tlącego się gorącym płomykiem życia, do jego cierpienia, do jego wściekłości, do jego wyciekającej energii magicznej, kto wie?

W chwili gdy udało mu się dotknąć jednej z widmowych rąk – a wrażenie było podobne do wejścia w strugę lodowatego, szczypiącego dymu – zawodzenia pod jego czaszką rozbrzmiały po tysiąckroć głośniej i straszniej niż do tej pory, choć jeszcze przed momentem zdawało się to niemożliwe. Tego było już za wiele. Wszystkie granice zostały przekroczone i w końcu, tak jak sądził, jego głowa eksplodowała. Huk i blask odebrały mu przytomność. Później czuł już tylko, jak jego ciało obejmuje zimny bezruch. Stygł, spadał i zamarzał, wreszcie ogarnęła go doskonała cisza i biała pustka. Nie było już niczego więcej.

* Gwałtowne uderzenie gorąca wyrwało go ze zmiętej, przepoconej pościeli. Dookoła siebie miał kojącą zieleń ścian i rzeźbione liście kasztanowca. Czarodziejskie bańki-lampiony rozpalały się pomału, podobne do czterech wschodzących słońc – najpierw rozsiały po pokoju różane blaski i długie cienie, później nabrały odcieni ciepłego złota i wreszcie zastygły w chłodnej bieli dnia. Z dołu, z jadalni, dobiegały Felivrina odgłosy porannej krzątaniny – Ernest i Saelir'th przekomarzali się wesoło, stukały rozstawiane naczynia, pobrzękiwały sztućce, ktoś coś przesuwał. Najzwyczajniejszy poranek świata. Pobieżny rzut oka po pokoju – jego ubranie leżało porządnie poskładane na jednym krześle, torba spoczywała na drugim.

A jemu pozlepiane strąki włosów kleiły się do spływającego potem czoła. Był nagi. Jednocześnie przemarznięty na kość, jak i rozpalony niby w śmiertelnej gorączce.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

33
Nic. Kolejne wielkie nic w morzu nicości, które było jego życiem. Dokładnie takie myśli przebiegały umysł elfa gdy opadał w nieprzebraną otchłań własnej jaźni. Nawet zmarli czy jego własne wymysły nie raczyły mu pomóc. Może zaś był to system zabezpieczeń? Kto wie... Potrafił jednak poznać swoją porażkę. Kolejną. Był wrakiem dawnego siebie. Wrakiem... wraku sprzed lat. Im więcej o tym myślał tym bardziej zżerał go wściekłość... trawiła... wypalała. Aż eksplodowała wraz z jego świadomością. Gorąco i zimno. Ból i brak czucia. Uczucia... ale jednak pustka. Wściekłość... opadająca w zobojętnienie. Czuł wszystko na raz... a jednocześnie było czego i czym czuć. Zniknął.
* Widział niebo. Czyste niebo. Nie splamione ani jedną chmurką. Stał pośrodku wielkiej łąki i rozglądał się wypatrują czegoś. Otaczały go kwiaty... tulipany. A może były to białe róże? Tak... to były róże. Róże zlewały się w jedno, tańczyły na podmuchach, spadały z nieba. Czy to był śnieg? Był nagle na mroźnych szczytach Północy. Niebo huczało od gromów, zaś w oddali słychać był jęki i okrzyki. Bitwa? Możliwe... ale był w różanym ogrodzie. Tu był bezpieczny. Białe róże skryte w śniegu.... czemu nabierały szkarłatnej barwy? Ach tak... krew. Krew ściekała z jego dłoni. To ona je barwiła. Karmiła. Wzrastały w bujne krzewy... całe pagórki. Przyjmowały groteskowe kształty. Kształty ludzkich ciał... nie. To były ciała. Nie było tulipanów... róż... śniegu. Były ciała. Cały czas był nimi otoczony. Stosy gnijących i półżywych ciał. Stał w nich po kolana. A w jego dłoniach... w jego dłoniach leżało....
* Obudził się nagle zlany potem. Przez chwilę patrzył błędnie po pomieszczeniu. Gdzie był? Co się stało? Więzienie... zjawy... stosy trupów... rzeczywistość mieszała się z ułudą. Zerwał się próbując uciec przed okropnymi obrazami śmierci i rozkładu... jednak padł ponownie na łoże. Nie miał siły na gwałtowne ruchy. Musiał też wszystko przemyśleć. Oros... opuścił je. Dotarł tutaj... szukał kogoś... smoka? Nie... a może? Co było bardziej rzeczywiste? Smok czy podróż na Północ i z powrotem w jedną noc? Hmmm... Jednak pamiętał. To dziwne uczucie gdy patrzył na ową istotę. Tą niemoc jaką czuł przy jej utracie. Poczucie winy gdy nie potrafił go odnaleźć. I ten koszmar.

Przez chwilę walczył z odruchem wymiotnym. Nie... to był koszmar. Na pewno. Przecież nawet on by nie. Nie... najgorsze było to, że mógł zrobić coś takiego. Kiedyś. Teraz? Zabicie przeciętnego maga bojowego było poza jego zasięgiem. Czuł niemoc. Dołującą. Jakby w ślepej nadziei flegmatycznie sięgnął do torby. Czy tam będzie? Czy też nie? Jednak nawet nie to było najważniejsze. Jego stan. To był problem zasadniczy. Zakładając na siebie bieliznę zakonotował w pamięci, iż przez ostatnią dobę widziały go nago najpewniej dwie niewiasty. Jednak czy było to ważne? Wątpił by jakiekolwiek plotki o obitym w dziwny sposób elfie wzbudziły teraz podejrzenia.

Zwlókł się niemrawo z łoża i siadając na dywanie oparł się o nie plecami. Odsapnął cicho. Nawet ta prosta czynność kosztowała go wiele wysiłku. Widać jego duchowe jak i fizyczne ciało walczyły ze sobą... co nie dziwiło zważywszy na nędzny stan jednego i drugiego. Potrzebował... harmonii. Wydajac z siebie pomruk, który miał zagłuszyć w jego umyśle zewnętrzne odgłosy, przymknął powieki i skupił się na własnej energii. Wiedział, że nie uporządkuje się sam... nie był uzdrowicielem. Mógł jednak sprawdzić co mu dolega... i spróbować powstrzymać choć odrobinę uciekającą od niegoo moc i siłę życiową. Gdy skończył ową próbę poprawienia swojego stanu na powrót otworzył się na świat. Nasłuchiwał... czekał. Starał się wyłapać dźwięki dobiegające z dołu, zrozumieć przepływ mocy w tym miejscu. Jeśli miał cokolwiek zrobić... jeśli miał cokolwiek zrobić dobrze, to potrzebował zrozumienia swojego otoczenia. On był częścią świata... świat oddziaływał na niego. Poprzez otaczającą go energię mógł lepiej zrozumieć sam siebie. Badając reakcje owej energii na jego wyciekająca moc mógł zarówno lepiej poznać siebie jak i świat. Potrzebował kontroli. Potrzebował spokoju. Potrzebował czasu. Bez pośpiechu... powoli. Czarodziej w miarę odzyskiwania stabilności począł wypuszczać z siebie odrobinę mocy. Po czym przerywał. Obserwował. Znów wypuszczał odrobinę. Formował niewielkie macki energii i patrzył jak zapobiec lub wykorzystać uciekającą od niego moc. Czuł się jak na zajęciach w Akademii. Badał własną energię i próbował powstrzymać ją od uciekania i robienia co jej się żywnie podobało. Owszem... było to kompromitujące dla dyplomowanego czarodzieja, ale jak powiedział kiedyś jeden z jego towarzyszy...

— Jeśli nie możesz zrobić kroku w przód, zrób krok w tył. Najgorsze jest stanie w miejscu.


Mruknął nieświadomy częściowej werbalizacji owej myśli. Co prawda owemu znajomemu chodizło wtedy o to by elf ruszał swój odmrożony tyłek szybciej po równie odmrożonym szlaku do Turonu... ale kogo obchodzą szczegóły?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

34
Wszystko było nie tak. Po smoczym dziecku nie było w torbie ani śladu. Felivrin czuł się ponadto zdecydowanie zanadto wymęczony, żeby osiągnąć jakieś widoczne efekty w tamowaniu magicznego krwotoku. Więcej, zdawało mu się, że z każdą próbą rozlewa tylko więcej tej ledwo dostrzegalnej energii dookoła siebie. Że strugi substancji magicznej wsiąkają w dywany, gobeliny i zmiętą pościel – utracone, zmarnowane. Że zasychają na powierzchni mebli i ścian, mieszając się ze śladami czarowania Ernesta i tworząc magiczną kakofonię, z której odczytać cokolwiek staje się niemożliwością.

Dźwięków dobiegających z dołu nie trzeba było za to usilnie nasłuchiwać. Dziurawiec miał mocny głos, a i słuch chyba niezły, bo po dochodzących z piętra rumorach zdołał się zorientować, że jego gość już nie śpi.

— Feli, wstałeś już? Słyszę, że wstałeś! Śniadanie na stole, chodź póki ciepłe!

Wesoła krzątanina, zapach ciepłej jajecznicy i owsianki, a lęk, pot i nocne koszmary – dwa osobne światy na dwóch piętrach czarodziejskiej wieży. Powoli jednak to co złe i mroczne ustępowało magicznej, budzącej do życia mocy poranka. Pozostałości ciężkiej nocy opuściły umysł elfa, a złe sny uległy zapomnieniu, kiedy światło wypełniło jego oczy.

Cóż, jedno mimo to pozostawało faktem. Ta gryząca pustka po zniknięciu małej smoczycy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

35
Zirytowany swoimi nieudolnymi próbami tkania energii elf przywdział nieśpiesznie swe szaty. Dojmująca pustka gryząc go w pierś jednocześnie sprawiając, iż wcześniejsze wątpliwości odnośnie smoka zniknęły. Smok był... ale czy były i zjawy? Cały ostatni dzień zdawał się być dziwnym snem... zaś ostatnie miesiące... koszmarem. Zamyślony wcisnął swoje wymizerowane ciało pod koszulę i uważając na każdym kroku i niepewny funkcjonalności swego organizmu udał się do jadalni.

Czuł się... słaby. Bez magii był jak bez ręki... a to, że i owej nie posiadał wcale nie poprawiało sytuacji. Przez lata nauk nasłuchał się niezliczonych wykładów i tez głoszących, iż słabość pomaga rozwinąć skrzydła i odnaleźć odpowiedź, której nie dostrzegając potężni. Jednak jedyną prawdą jaką jak dotąd zauważył, była ta, która wisząc mu na szyi szeptała cicho "- Jesteś nikim". Szczerze zaś wątpił by jego dawni wykładowcy z tymi głupowatymi uśmiechami mieli właśnie to na myśli. Jeśli jednak... to był to kolejny powód do nienawiści względem nich.

Niedawny profesor ani się obejrzał a począł mentalnie wyzywać kadrę nauczycielską do której sam niedawno należał. A była do doprawdy niezwykle długa i siarczysta wiązanka spleciona z plotek, faktów i legend, którymi obrośli co poniektórzy mniej lub bardziej przyzwoici ludzcy czarodzieje z Oros. Na końcu jednak udobruchał się witając gospodarza i Pana Wieży- Ernesta jak i jego towarzyszkę. Miał zamiar spożyć z nimi posiłek w spokoju i ewentualnie wysłuchać nowin czy też poprowadzić kolejną już konwersacje ze swoimi mniej lub bardziej tajemniczym dobroczyńcą... a następnie zapytać czy aby przypadkiem nie towarzyszyła mu jakaś istota gdy wkraczał na wyspę.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

36
Na dole czekał już stół, zastawiony równie zachęcająco jak wczoraj, a przy nim dwa nakrycia. Ernest nie czekał na gościa i zaczął już jeść, zawinięta w czarny szlafrok dziewczyna natomiast siedziała z boku i patrzyła w okno, nie bardzo zwracając uwagę na cokolwiek dookoła. Gospodarz rozpromienił się na widok gościa, zaprosił go czym prędzej do śniadania, nalał kubek gorącego mleka z miodem. Później zaczęły się pogaduszki.

— Hmmm... Istota? — zaciekawił się Dziurawiec, a łyżka jajecznicy zamarła w połowie drogi do jego ust. — Co konkretnie masz na myśli? Miałeś jakieś złe sny i zdaje ci się teraz, że jesteś opętany? Że coś siedzi w twojej głowie, mówi do ciebie, nie chce cię opuścić? Jeśli tak, to wierz mi, że nie ty pierwszy. Widziałem już takich. I to zrozumiałe, po tym jak cię męczyli... co ci zrobili... — Ernest pokręcił głową ze współczuciem i pochwycił Felivrina za ramię, to zdrowe ramię, w geście dodającym otuchy. — Powiedz, przyjacielu, co dokładnie cię trapi? Możesz mi zaufać.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

37
Elf odchylił się w krześle z zadumą. Był obecnie na rozstaju. Mógł zaprzeczyć wszystkiemu, twierdzić, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało... wtedy jednak nie mógł tym bardziej liczyć na szczerą radę swego rozmówcy. Coś wisiało w powietrzu i Felivrin nie potrafił wyczuć cóż to było. Potrzebował pomocy... nawet jeśli ta pomoc ma być okupiona robieniem z nim kretyna, bezczelną kradzieżą jego i tak marnego dorobku czy też wykorzystywaniem jego samego... o ile miał jeszcze jakiekolwiek zastosowania. Był otoczony mgłą bezsilności. I bez przyjaciela lub partnera nie mógł się z niej wydostać. Mógł więc zamknąć wszystkie swe zmartwienia i rzucić się głębiej w wir domysłów i niewiedzy albo...

— Istoty... magicznej istoty. Konkretnie smoka.

Rzekł beznamiętnie spuszczając wzrok z sufitu na twarz swojego rozmówcy

— Towarzyszył on pierwotnie pewnej kobiecie jednak... ona nie miała tyle szczęścia co ja w opuszczeniu Oros. Prosiła mnie bym się nim zajął co robiłem przez ostatni dzień. Jednak gdy dotarłem do tej wieży... puf. Zniknął. Nie wykluczam oczywiście, iż był on personifikacją moich pragnień. Próbą mojego umysłu nadania mi jasnego celu. Nie zaprzeczę, iż raptem dobę temu nie miałem ochoty żyć... nie... nie miałem powodu. Mogła więc to być ostatnia deska ratunku mojej samoświadomości.

Uczony ponownie odchylił się w krześle. Analizowanie własnej psychiki... ponoć to najszybsza droga do przytułku. Istoty nieboskie nie kierują się logiką a uczuciami. Im bardziej próbują one spojrzeć w głąb własnego umysłu tym więcej błędów i niedociągnięć widzą. Pragną sięgnąć głębiej... pozbyć się... czynników niewygodnych. Zaczynają powoli zatracać same siebie myśląc, iż postępują dobrze... przestają myśleć o innych. Tak tłumaczono im to na uczelni. Jednak Feli nigdy nie złapała "kompleksu boga"... przynajmniej w czystej jego formie. Patrząc wstecz na swoje czyny widział pasmo żałosnej i nieudolnej zemsty, błędów, wyrzeczeń i porażek. Nie miał żadnych szczególnych praw, ani tym bardziej żadnej świetlanej przyszłości. Musiał o to walczyć... od zarania swego żywota. Teraz zaś świat usilnie próbował mu udowodnić, iż traci zmysły. Ha! Dobre sobie. Niech próbuje! Jakby po 20 latach patrzenia w oczy śmierci, idiotyzmowi i tułaniu się po świecie mogłoby spotkać go coś gorszego. Dlatego też zmrużył oczy i bardziej gardłowym tonem kontynuował.

— Co przypomina mi również... że miałem tej nocy koszmar. Były w nim trzy kobiety. Zakrwawione... zdewastowane niczym połamane lalki. Nie wydziałem ich nigdy... nie pamiętam tym bardziej abym spotkał się z tego typu zwłokami...

Ponowne zerknięcie na gospodarza nie było wzrokiem zaniepokojonego o swój stan zdrowia więźnia. Błyszczało ciekawością, pasją... może wręcz nazbyt wyrazistą, która zdawała się krzyczeć "Cóż za tajemnica!".

— Powiedz mi przyjacielu... co wiesz o poprzednich właścicielach tego miejsca?

Uśmiechnął się życzliwie, choć szczerze wątpił czy jeżeli faktycznie wariuje pomoże to uspokić Dziurawca... ale czy było to ważne?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

38
Ernest popatrzył na Felivrina z uwagą. Roześmiał się, choć śmiech ten nie objął jak gdyby jego oczu – te zamarły w chłodnej powadze. Zapatrzona w okno dziewczyna powtórzyła śmiech swojego pana niby echo.

— Zakrwawione kobiety niczym połamane lalki... Paskudny koszmar. Myślisz, że poprzedni właściciele urządzali tu jakieś krwawe jatki, a teraz duchy pozabijanych nawiedzają to miejsce? Nic nie słyszałem na ten temat. Z tego co mi mówiono, przedtem mieszkał tu jakiś niespełna rozumu mag z zacięciem ludoznawczym, studiujący przysłowia i mądrości ludowe okolicznych wieśniaków. Ponoć chciał z ich kompilacji odtworzyć Pierwszy Poemat Hyurina, czy jakoś tak, co z kolei miało dać mu boską moc stwarzania. Coś w tym rodzaju. Nie wiem, czy mu się udało, ale nie wydaje mi się, żeby mordował wypytywane wieśniaczki. Był wariatem, ale nieszkodliwym. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to brzmi to jak reminiscencje twojego pobytu w lochach. Zakon potrafi obejść się z więźniami w ten sposób, co? Zresztą co ja ci będę mówić, sam to wiesz najlepiej. Może coś takiego naprawdę widziałeś, tylko nie pamiętasz, bo twój umysł kazał ci o tym zapomnieć na jawie, a teraz we śnie to do ciebie powraca? Wiesz, z drugiej strony to nawet nie musiały być konkretnie te kobiety, w końcu nasze śniące umysły tak działają, mieszają fakty i osoby... Współczuję ciężkiej nocy i rozumiem. Z czasem na pewno ci się polepszy, postaramy się o to.

Dziurawiec odłożył sztućce, odchylił się na fotelu i ze świstem wypuścił powietrze z płuc.

— A więc chcesz mi powiedzieć, że jakaś kobieta oddała ci pod opiekę smoka. SMOKA. Jednego z tych na poły mitycznych stworów, które od wieków nie są spotykane na świecie. Tak? No więc ona dała ci SMOKA, a ty przyjąłeś ten fakt bez większego zdziwienia i bez pytania, wziąłeś go po prostu pod pachę, no a potem zabrałeś go tu ze sobą, tylko jakoś go przeoczyliśmy w ferworze powitań i teraz nie wiesz, gdzie jest? Feli, czy ty wiesz, jak duże są smoki? Oczywiście, że nie wiesz, bo smoków już nie ma, ale ja widziałem parę wiarygodnych malowideł i podpowiem ci, że to były cholernie duże bydlaki. Chyba bym takiego bydlaka nie przegapił, co?

W salonie zapadła niezręczna cisza.

— No dobra, chyba że chodzi ci o to. — Ernest niespodziewanie zachichotał jak uczniak, wyciągając niebieskie smoczątko spod stołu i sadzając je sobie na kolanach. — Tak, o to chodziło? Śliczna zabawka, laleczka jak żywa, podziwiam kunszt i chylę czoła. Po co zmyślasz mi tu łzawe historyjki? Powiedz, jak to było naprawdę. Kto ci to cudeńko zrobił? Chciałbym poznać tego mistrza!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

39
Uczony skrzywił się słysząc nudnawą historię żywota poprzedniego rezydenta wieży. Sprawiała ona, iż możliwości niepokojąco kurczyły się do takowych, które zakładały, iż przynajmniej jedna osoba w tym pokoju jest wariatem... a przynajmniej doń zmierza. No cóż... i tak była to sytuacja o niebo lepsza niż pobyt w lochu.

— Zapomnieć... rzeczy których już nie pamiętam... chciałbym móc uwierzyć, że to niemożliwe. Niestety jednak pobyt w... gościnie u Zakonu pamiętam naprawdę słabo. A przynajmniej zlewa się on w bolesną monotonnie. Jednak jakbym nie próbował... nie mogę przypisać twarzy... czy raczej tego co z nich zostało to owej wizji.

Zaś wieść o tym, czym była owa dziwna istot przyjął dość... nietypowy. Wybuchnął śmiechem. Czystym, serdecznymi niewymuszonym. Trząsł się przez chwilę w dreszczach rozkosznego rozbawienia po czym drżącym jeszcze nieco głosem wydusił.

— Lalka... ha! Lalka! Doprawdy... świat zwariował... hmhmhmh. A więc wszyscy ci Sakirowcy, rozpacz kobiety... to była kretyńska ignorancja i troska mistrza o swoje dzieło?

Tu począł tracić tchu i pochylając się nieco na krześle podjął coraz bardziej urywanym głosem.

— A co najlepsze... okazałem się nie mniej otumaniony niż zakonnicy. Tragedia przeradza się w komedię nieważne gdzie zawieszę oko. Czy to tylko moje wrażenie, czy całe to miasto przeradza się w beczkę absurdu? Zabawka... bhaaha.

Tu sapnął parę razy wypuszczając ostatnie chichoty i wydając dźwięk podobny do kaszlu uspokoił swój oddech. Uśmiech pozostał na jego twarzy ale brwi powoli jęły ściągać się w głębokim zamyśleniu. Nachylił się nad stołem i przyjrzał się niewielkiej postaci leżącej na kolanach Dziurawca.

— Obawiam się, że twórca nie żyje... a jego zapiski są w rękach Zakonu. Zabawka... ciekawe. Jak widać teraz i za takie rzeczy można trafić na dywanik komtura...

Wstał i podszedł do Dziurawca. Mruknąwszy coś w stylu "Pozwól na chwilę". Sięgnął po smoka i delikatnie stuknął go palcem wskazującym w czoło. Działał na magię? A może był w części organiczny? Uczony nie potrafił wyjaśnić czemu musiałby on jeść i używać telepatii... ale w końcu czarodzieje wpadali na dużo bardziej... nietypowe pomysły.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

40
Maleństwo radośnie wyciągnęło łapki do Felivrina i lekko ugryzło go w palec, na pewno nie ze złośliwości, a pieszczotliwie. Cichutki głos rozbrzmiał pod czaszką elfa, skrząc się jak czarodziejskie iskierki albo okruchy diamentu:

Papa! Oglądała duży dom i zgubiła... Jeść, jeść! Głodna! Tulić! Tańczyć, skakać, bawić! Ciepło, miło, podoba! Jeeeeść!

Szorstki pyszczek przylgnął do policzka opiekuna, a jaszczurczy ogonek tańcował tak wesoło, jakby należał nie do smoczątka, a do rozbrykanego szczeniaka. Po chwili powitalnych pieszczot i zabaw mała skoczyła na stół i lawirując chwilę w labiryncie talerzy, talerzyków, miseczek, dzbanków i filiżanek dobrała się w końcu do koszyka z czymś, co ją szczególnie zainteresowało. Zaraz później nakrapiane przepiórcze jajko potoczyło się po obrusie prosto na podłogę, a niebieska gadzina skoczyła za nim.

— Czyli naprawdę ktoś ci wcisnął tego potworka, żeby ocalić go przed sakirowcami? To w międzyczasie zdelegalizowali magiczne rzemiosło czy co? Eee, bez przesady... Jesteś pewien, że nie wiesz, kto to zmajstrował? Ta kobieta, która ci to dała? Czy kto inny? — Dziurawiec wydawał się okropnie zawiedziony. — Taka wiedza, taki kunszt... Przecież to jest niemal nie do odróżnienia od żywego stworzenia, mówię jako fachowiec! Gdybym tylko mógł sprawdzić, jak to jest zrobione... Słuchaj — oczy gospodarza rozbłysły gwałtownie od zapału — dałbyś mi to rozkręcić i obejrzeć od środka? Nie zepsuję, przysięgam. Wewnątrz, pewnie gdzieś płytko pod skórą, powinna być ukryta tabliczka znamionowa, taka przynajmniej jest powszechna praktyka, to raz, no a dwa, że zbadałbym sobie konstrukcję. Razem byśmy zbadali, jak chcesz! Taka okazja często się nie zdarza, to coś z mojej branży, mógłbym się tyle nauczyć!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

41
Felivrin radośnie patrzył jak mała postać pociesznie baraszkuje po stole. Prawie zapomniał o wszystkich swoich zmartwieniach... prawie. Gdzieś w głębi duszy coś mówiło mu, że jeśli nie będzie uważać to i ta chwila szczęścia wymknie mu się spomiędzy palców. Tej myśli nie mógł zaś nieść. Dlatego też słysząc propozycje dziurawca ostygł z wcześniejszego naukowego zapału i poważnym, a także dość zamyślonym tonem dodał.

— Spotkałeś się z czymś podobnym Erneście? Byłoby szkoda gdybyśmy nieopatrznie zniszczyli coś takiego... czy też zabili... doprawdy chyba na tym poziomie kunsztu zaciera się granica między tworem a istotą żywą...

Elf wysłał w kierunku smoczka mocny sygnał myślowy. Nic konkretnego... chciał jeno zawrócić na siebie jego uwagę. Gdy bestyjka zwróciła łepek w jego stronę kontynuował przy okazji gładząc skronie, które poczęło mrowić go od samego już użycia telepatii.

— Zanim poszukamy tabliczki pozwól mi coś sprawdzić.

Nachylił się nad smokiem i skupił się na ile był w stanie. Telepatia tego... no właśnie nie wiadomo czego była bardzo klarowna. Postanowił to wykorzystać. Przekazywane były tutaj myśli w czystej postaci... więc jeśli odpowiednie doprecyzuje pytanie może będzie w stanie ujrzeć chwilę stworzenia smoka? Zajrzeć komuś w pamięć... u istoty ludzkiej nie do pomyślenia bez konkretnych przygotowań... ale jeśli postać tarzająca się po stole była w rzeczywistości jeno przedmiotem obdarzonym pamięcią... kto wie? Dlatego wysilił swój umysł i począł powoli zadawać mniej lub bardziej sensowne pytania.

" — Kto cie stworzył? Kogo ujrzałaś jako pierwszego? Kto jest twoją mamą?"

Jeśli smok był uruchomiony od niedawna nie powinno być dużych problemów w znalezieniu odpowiedzi.. gorzej jeśli trafił na antyk zawierający w sobie pokolenia wspomnień... wtedy wolałby nie wiedzieć co może ze sobą nieść chęć zagłębienia się w wspomnienia lalki... no ale w końcu najgorsze co może go spotkać to obłęd... czyli podejmuje to samo ryzyko co zawsze.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

42
— Khem. Różne lalki widziałem, bez dwóch zdań, ale tak mistrzowskiego rzemiosła to jeszcze nigdy... Ciekaw jestem tylko, skąd mistrz wziął wzór. Może istnieją jakieś nieznane szerszemu gronu Czarodziejów zapisy na temat smoków? Naprawdę nie wiem!

Szafirowe oczka popatrzyły na papę Felivrina spod stołu kompletnie bez zmartwienia, wesoło i psotnie.

— Mamaaa? Mama to mama! Mama to mama i już!

Maleńka smoczyca wykonała mentalny odpowiednik wzruszenia ramionami i wróciła do dalszej beztroskiej zabawy, tłukąc jeszcze parę przepiórczych jajek. Zdawało się przez chwilę, że Felivrin nie wyciągnie z niej w tym temacie już nic więcej. A jednak po kilkunastu sekundach zatrzymała się, zastanowiła, położyła mu łapki na policzkach i spojrzała głęboko w oczy:

— Mama była duuuuża. Mama była jak noc.

Tymczasem Dziurawiec deliberował z zapałem, nie zauważając nawet, że elf nie do końca go słucha.

— ...w stronę filozofii. Gdzie zaczyna się życie? Jak odróżnić idealny sztuczny twór od prawdziwie żywej istoty? Jakie miejsce powinny zajmować golemy? Ha, a magiczne protezy? Gdybyśmy po kolei wymienili ci każdą część ciała, absolutnie każdą, każdy nerw i każdy włos, na doskonałą magiczną protezę... nie mówię, że przy dzisiejszym rozwoju technicznym jest to możliwe, ale kiedyś na pewno będzie, zresztą chodzi o ideę... no więc gdybyśmy tak zrobili, to kiedy przestałbyś być sobą, a stałbyś się sztucznym konstruktem? Gdybyśmy przez wieki wymieniali poszczególne, psujące się elementy słynnego Okrętu Hollarskiego, tak że w końcu nie pozostałaby już żadna oryginalna deseczka, to w którym momencie okręt ten przestałby być tym zabytkowym oryginałem? Ile dokładnie trzeba stracić włosów, żeby stać się łysym? Nadążasz za moim tokiem myślenia, Feli? To są trudne zagadnienia. Bardzo trudne do rozwikłania.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

43
Felivrin był mocno zdezorientowany. W końcu w ciągu raptem niespełna dwóch dni kego życie wywróciło się do góry nogami... wielokrotnie. Ucieczka, znalezienie smoka, kurwienie się jego uczniów, a potem spotkanie nietypowego gospodarza wieży i upiorne mary. Chociaż jego życie stało się znośniejsze, to jednak piekło rozpoczęte przez ów incydent ze smoczym pyłem nie kończyło się wcale. Zmieniała się za to jego forma. Teraz zaś zaczynał się zapewne najgorszy z możliwych okresów... zbieranie kawałków układanki. W innej sytuacji uczony byłby w stanie utrzymać ekscytacje... ale kiedy każde pytanie i teza rodzi sprzeczności i nowe pytania... umęczony umysł poczyna się denerwować. Dla tego też począł mamrotać zirytowanym głosem nie bacząc na Dziurawca. No ale w końcu dwóch Czarodziei gadającychw próżnie w jednym pomieszczeniu nie było niczym niespotykanym... przynajmniej w tej okolicy.

— Mama była wielka jak noc... taaak to jest baaardzo pomocne. Kogo niby mam szukać? Wielkiej czarnej ogrzycy? W Oros? W trakcie wojny? Wielka jak noc... dobre sobie. Mogłabyś chocoaż powiedzieć skąd jesteś.

Przez chwilę wyobraził sobie orka przytulającego się do Sakirowca i parsknął sarkastycznie. Następnie przez umysł przewinął mu się obraz istoty którą nawet smok mógłby nazwać "wielką" i przyrównać do nocy. Tutaj po karku przebiegły mu dreszcze. Na końcu jednak uspokoił się i rzucił swobodnym acz lekko znartwionym tonem.

— Nie otwierałbym... jej. Tutaj trzeba specjalisty... pare rycin i odrobina wiedzy na temat anatomii tych istot może nie wystarczyć... a nie uśmiecha mi się wizja utraty kolejnej kończyny czy złapania jakieś choroby przez niezidentyfikowane gazy. Skoro jest to tak idealna kopia to musi ją zasilać coś niebezpiecznego... a jeżeli to coś jest nie tylko kopią... lepiej się upewnić. W Oros jest jeszcze pare osób który mogę ufać... chyba. Może będą w stanie określić skąd pochodzi.

Elf zamyślił się. Stał przed tajemnicą. Najpewniej nie powinien jej badać... ale obecnie tylko ją miał w zasięgu ręki. Zemsta, nienawiść, obietnice... wszystko wypadło mu z ręki... w chwili jej aputacji. Odkrycie pochodzenia smoka było za to zagadnieniem wymagającym jak na razie postawienia odpowiednich pytań. Jednak po chwili słowo "obietnica" na nowo uderzyło w głowę uczonego i zmusiło do zadania pytania.

— Tak swoją drogą... jaki dzisiaj mamy dzień?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

44
Skąd jestem? Z jajka! A mama wielka i czarna, daleko daleko... Daleeeeko...

W miarę jak Felivrin drążył temat smoczej matki, pyszczek smoczej córeczki przybierał coraz smutniejszy wyraz. Jakby przypomniał istotce o już zapomnianej trochę tęsknocie.

— Hmm... A co, masz jakieś zobowiązania? — zainteresował się nieświadomy telepatycznej rozmowy Dziurawiec. — Jeśli się nie mylę, to dwudziesty dziewiąty czerwca. Cóż, nie był to najpiękniejszy czerwiec mojego życia... — dodał melancholijnie. — Ale jeszcze ma szansę się poprawić. Mam na myśli pogodę i nie tylko. Dobra, wiesz, Feli, może masz rację co do tej maskotki. Nie zabierajmy się za to tak pochopnie. Rzeczywiście. Głupio byłoby ją zniszczyć albo się narazić. Trzeba mądrze zaplanować tę operację. Trzeba się przygotować. Ja już taki jestem, zapalam się czasem za szybko do różnych spraw. Myślisz że dlaczego mam rozwalone nogi? Hehe, opowiem ci kiedyś. No to co to za goście, którzy mogliby pomóc? Powiesz o nich coś więcej? I jesteś pewien, że możesz im w tej sprawie ufać?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

45
Podczas gdy Dziurawiec zastanawiał się nad tym kim mogą być znajomi byłego wykładowcy, ten przeżywał właśnie cichą agonię umysłu przyswajającego pewne prawdy. Prawdy których nikt o zdrowych zmysłach nie potrafiłby przyjąć ze spokojem. Smoki żyły. Co więcej reprodukowały się z dala od ludzkich i elfich oczu. Powinien się śmiać, płakać lub podejrzewać, iż wszystko jest jego delirium... ale nie mógł. Przeżył rzeczy znacznie gorsze i szokujące. Zresztą... już raz zaakceptował istnienie smoka. Co prawda pod wpływem szoku pourazowego było mu łatwiej... ale powtórne przekazanie tego faktu nie miało już takiego impetu. Nawet jeśli wzmocnione było informacją o istnieniu wielkiej, czarnej i zapewne zdenerwowanej przez utratę dziecka smoczycy. Dlatego elf ograniczył się do dość szarpanego i emocjonalnie naznaczonego mentalnego przesłania.

- Jajka? Bogowie... gdzie? Gdzie jest twoja matka? Podaj chociaż kierunek. Masz rodzeństwo?

Przez chwilę wpatrywał się niemy ze zdenerwowania... czy też strachu w pyszczek niemowlęcia. W końcu od jego odpowiedzi zależało czy nieszczęsny kaleka nie sprowadził na siebie pomsty całego smoczego stada. Nekromanci, sakirowcy, ludzie, czarodzieje, ofiary między-sferowej wędrówki i dzikie zwierzęta. Tylko smoków brakowało do kompletu. Teraz nie będzie bezpieczny nawet jeśli skryje się na nieboskłonie.

Potrzebował dłuższej chwili by dojść do siebie. Czuł, że oddech począł mu ciążyć, serce przyśpieszyło zaś twarz najpewniej lekko poczerwieniała. Musiał uważać... zrobienie sobie jeszcze jednego wroga mogło być ponad jego licznik szczęścia... jeśli taki istniał. Odwrócił się do Dziurawca i siląc się na delikatny uśmiech rzekł głosem, który jednak barwiło lekkie, nerwowe drżenie.

- Zobowiązania... Możliwe, że jutro kogoś spotkam... a co do tego czy mogę temu komuś ufać... Najchętniej nie ufałbym nikomu. Tak byłoby najprościej. Ukryłbym się w jakiejś norze i żył z dóbr lasu...

Tutaj zrobił krótką pauze rozkoszując się wizją pustelniczego życia.

- ALE pewien bóg stwierdził, że przyroda powinna nas nienawidzić... tak więc chcąc nie chcąc komuś muszę ufać. Nawet jeśli nie wiem co ową osobę spotkało przez ostatnie miesiące... mojej... niedyspozycji. No i to obecnie moja jedyna szansa na poznanie sytuacji na uczelni jak i odkrycie kim była tamta kobieta...

Felivrin czuł się niepewnie. Musiał polegać na innych po tych wszystkich latach izloacji. Nie wiedział czy nie jest zbyt otwarty wobec Ernesta... z drugiej strony ostatnie przyjaźnie zawierał w szkolnej ławce albo wlokąc się po bezdrożach. Relacje nie były jego mocną stroną. Gdyby tylko miał kontrolę nad własną mocą... równie dobrze mógłby jej nie mieć... albo...

- Erneście... wiesz może jak zdobyć coś do tłumienia magii? Łańcuch... kajdany... cokolwiek. Nie musi być potężne. Muszę tylko wygłuszyć moc w pewnym obszarze ciała... inaczej nawet pijany student mnie wyczuje z odległości kilkudziesięciu metrów.

Tutaj podniósł kikut ręki. Gdyby tylko zdobył coś takiego i znalazł dobrego kowala... ręka i tak mu się obecnie nie przyda. Może po kilku miesiącach zdoła to opanować... a może nawet kiedyś będzie rzucał kikutem czary. Obręcz na kikut... w ostateczności mógłby nawet wbić sobie coś pod skórę. Trzeba pozbyć się problemów... nawet kosztem utraty możliwości przemiany samego siebie.
Ostatnio zmieniony 02 gru 2017, 12:08 przez Melawen, łącznie zmieniany 1 raz.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”