Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

61
Saelir'th, Mroczna Elfka o perłowych włosach, wisiała przywiązana do ściany dziwnym systemem pasów, łańcuchów i kajdan. Nie sprawiała jednak wrażenia niezadowolonej z tego położenia, nie protestowała, nie wyrywała się, a po wieży niósł się przecież jej donośny śmiech. Tylko wesołość ta nie ogarniała ani jej oczu, ani nawet ust. Śmiech rodził się w jej gardle i płynął z niego z bulgotem, im dłużej się go słuchało, tym upiorniejszy. Ernest majstrował coś przy jej krtani przy użyciu cienkich metalowych szczypiec.

Nie była jedyna. Po obu jej stronach wisiały w podobnych pozach dwie inne dziewczyny. Jedna, ta po lewej, była mocno opaloną i równie mocno roznegliżowaną Elfką Wschodu o bajecznych kształtach, zasłoniętych jedynie przez parę skąpych kawałków białego płótna. Na jej ramiona spływały wypłowiałe od słońca loki, a uszy zdobiły kolczyki z dużych muszelek. Ta po prawej swoją wyniosłą urodą przypominała Wysoką Elfkę, ale o twarzy tak niewinnej i dziecinnej, jakie się wśród tej rasy chyba nie zdarzały. Nosiła dwa cieniutkie blond warkocze, a oczy miała zielone i ogromnie wielkie. Wystrojona w długie, lecz wycięte osobliwie, bo odsłaniające znaczną część zgrabnych ud szarawary i w podobnie pomysłowo odsłaniający ciało gorset przypominała jakąś kompletnie absurdalną fantazję o elfiej księżniczce. Obie zresztą takie były. Jak wyidealizowane, przeerotyzowane fantazje, nie żywe istoty, w swojej doskonałości aż denerwujące, inaczej niż Saelir'th. I obydwie, Lewa i Prawa, zanosiły się śmiechem w chórze z Mroczną Elfką. Momentami ich głosy brzmiały zupełnie równo i identycznie, nakładając się na siebie, kiedy indziej rozjeżdżały się zupełnie i tworzyły przerażającą kakofonię.

Czwarta dziewczyna leżała na łóżku Dziurawca. Nie miała na sobie nic poza cienką aksamitką na szyi, czarnymi pończochami i skórzanym pasem wokół bioder, do którego na łańcuchu przyczepiono jakąś niezbyt grubą książkę. Jej długie rude włosy rozrzucone były na białej pościeli, powlekającej niskie, za to bardzo szerokie łoże Ernesta. Ta się nie śmiała, w ogóle nie robiła nic, tylko znudzona kręciła stopą ósemki.

Pierwsze przywitało Felivrina jego kochane smoczątko, biegiem przypadając mu do nóg. Maleństwo widać przebywało tu cały czas i kto wie, co musiało oglądać.

Chwilę później zreflektował się i Dziurawiec. Odwrócił się na momencik od swojej roboty i trochę przepraszającym, ale poza tym zupełnie zwyczajnym tonem rzucił:

— Już jesteś? Rany, wybacz ten harmider, myślałem, że zdążę się z tym uporać przed twoim powrotem, ale mi się tu jedna z drugą... rozklekotała, hehe, i muszę dokręcić parę śrub. Pomożesz mi? Pomieszaj to, dobra? Żeby trochę zgęstniało.

Nie patrząc nawet na elfa podał mu pojemnik z półpłynną masą, w jakiś niepokojący sposób bardzo podobną w temperaturze, konsystencji i barwie do ludzkiego czy elfiego ciała. Z naczynia wystawała miedziana łyżeczka.

— Jak tam triumfalny powrót na uniwersytet? Znalazłeś tę starą łajzę? Przywlokłeś ją tu może za kłaki? Och, błagam, powiedz że tak.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

62
Widok. Ten widok. Cóż, nie było to dokładnie to czego elf się spodziewał. Zasadniczo w pewien sposób było to jednocześnie bardziej zabawne i przerażające niż jego obawy i podejrzenia. Nieco błędnym wzrokiem powiódł po ścianie spoglądając na wyposażenie, którego nie powstydziłby się ni Sakirowiec, ni Nekromanta. Umysł elfa zawieszony gdzieś poza czasem i przestrzenią począł wypuszczać z jego ust chaotyczne i nieskładne zdania.

— Bloom będzie uczestniczyć jutro w uroczystości nominowania nowych Mistrzów. Łaziła cały czas od zakładu do zakładu kupując ubrania i dodatki na ową okazję. Wstęp jest zasadniczo wolny dla każdego kto sypnie odrobiną grosza i można by było jakoś sabotować uroczystość aby ją skompromitować a następnie...

Tu głos elfa się złamał, do oczu wrócił blask spojrzał na Ernesta, na dziewczyny i już zdecydowanie nie monotonnym i nerwowym głosem dokończył.

— Co tu się dzieje do cholery!? Śrub? Co to za maź? Co... TO jest?

Tu wskazał palcem po kolei na każdą z dziewczyn znajdujących się w mniej lub bardziej porytych pozycjach czy przyodziewku. Takiego szoku emocjonalnego nie przeżył od czasu gdy na drugim roku studiów zakradł się ze znajomymi do damskiej łaźni. Jednak widok przez dziurę w ścianie a coś takiego... robił się za stary na takie dyrdymały.

— To są w ogóle istoty rozumne? Czy je skręciłeś? Czy tak gdzieś pomiędzy wnioskując z tego, że gadałeś coś o tym jak to uratowałeś jej życie — tu wskazał na rzekomą mroczną elfkę — Powidła rozumiem. Krew na podłodze już widziałem nie raz. Nawet rozumiem zaklinanie ludzi w pomarańcze. Ale na wszystkich bogów. Co to jest i jak to działa. Magia? Mechanika? Do czego potrzebujesz Bloom? Na części!?

Wyrzuciwszy z siebie to wszystko przez chwilę dyszał ciężko. Po czym minął Ernesta. I energicznym krokiem podszedł do dziewki znajdującej się na łóżku. Spojrzał na jej twarz, gardło, szukał objawów pewnych nieprawidłowości. Nienaturalne oczy, idealne uzębienie brak zadrapań. Mamrotał pod nosem po kolei nazwy typowych drobnych wad, które miał z jednej stron nadzieje dostrzec, zaś z drugiej modlił się o ich brak. Na koniec jednak zaklną i na głos jakby sam do siebie.

— Chcesz coś wiedzieć sprawdź coś sam. Zobaczmy czym jesteś.

To położył wskazujący palec na czole dziewki i skupiwszy się począł badać jej ciało przy pomocy witek energii. Musiał się upewnić czy ma do czynienia z istotą rozumną czy po prostu pustą skorupą. Zaś w najgorszym wypadku mógł mieć do czynienia z czymś co kiedyś miało własną wolę, a teraz... Przez kark elfa przeszedł dreszcz i mimowolnie zerkał raz czy dwa przez ramię na Ernesta badając przy tym rudowłosą.

Jedno było jasne. Jego gospodarz był zaiste geniuszem. Pytanie zaś brzmiało: czy był też szaleńcem?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

63
— Na części... no. Po części. Po części na części, haha, dobrze kombinujesz. Swój chłop jesteś, łapiesz wszystko w lot. — Dziurawiec nie wyglądał na skonsternowanego sytuacją nawet w najmniejszym stopniu. — Daj spokój, nie oceniaj mnie, Bloom to podła świnia. Naprawdę, nie żałuj jej. Zasłużyła na to.

Czarodziej wciąż majstrował przy swojej ulubienicy, nie zważając na szok, jakiego doznał jego gość. Nie przeszkadzało mu raczej, że Felivrin poddaje inspekcji jedną z panien. Nie zakazał mu się ani do nich zbliżać, ani oglądać, ani dotykać.

— Co ty się tak czepiasz moich dziewczyn? — zapytał tylko, ale bez jakichś specjalnych pretensji, prędzej rozbawiony. — Tak cię to szokuje? Myślałem, że dorosły facet jesteś! Chcesz, to cię wtajemniczę we wszystko. — Gospodarz parsknął śmiechem, zdając sobie sprawę, jak to zabrzmiało. — Nie no, naprawdę, obiecuję. Jak mi sprowadzisz, kogo trzeba, to wszyściuteńko ci pokażę. Krok po kroku. Żałuję, że nie mogę uczestniczyć w uroczystości, z chęcią bym się pośmiał z tego żałosnego teatrzyku zakonnego! No ale będę musiał w tym czasie przygotować komnatę dla naszej przyjaciółki... W każdym razie mogę dać ci jedną z nich do towarzystwa. Pożyczyć. Chcesz? Ładnie tańczą i w ogóle.

Magiczne badanie wykazało, że Felivrin ma styczność z czymś, co nie jest w pełni ani człowiekiem, ani sztucznym konstruktem. Bardziej może tym drugim, ale powiedzieć, że nazwanie tego "pustą skorupą" byłoby błędne, to jak nie powiedzieć nic. Jeśli dziewczyna była naczyniem, to bardzo, bardzo pełnym. Upchnięto w owym naczyniu znacznie więcej niż zmieściłoby się w zwyczajnym śmiertelniku. Więcej czego? Świadomości? Tożsamości? Dusz? Trudno określić, skoro jednak Ernest potwierdził podejrzenia w sprawie przerabiania kogoś na części, to może jego dziewczęta były rodzajem lalek składanych z takich żywych elementów, podebranych od kilku różnych osób? A jednak nie było widać na ich ciałach żadnych śladów szycia czy klejenia. Substancja w miseczce i skóra rudowłosej panny zdawały się zawierać mieszaninę jakiegoś rodzaju kleju, glinki, wosku, porcelanowego pyłu oraz słabe pozostałości magicznego katalizatora. Nie smoczego pyłu, czegoś delikatniejszego.

— No to pomieszasz mi to, kolego, czy nie? Bo zaschnie — zniecierpliwił się genialny i szalony mag-konstruktor.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

64
Elf był w szoku. I to nie tylko z jednego powodu. Czuł jakby każda rzecz w pomieszczeniu przeczyła logice. Gdy Ernest podał mu miske spojrzał na nią beznamiętnie. Jak miał zamieszać zawartość? Zębami? Mimo to chwycił ją i zapatrzony w kleistą maź gryzł się sam ze sobą.

Co miał zrobić? Co powinien zrobić? Co należało zrobić? Gdy był wędrownym magiem robił to co dawało zysk. Gdy był nauczycielem robił to co wedle niego pomagało rozwojowi uczelni i jego uczniów. Czym ma się zaś kierować jako wyrzutek? Pieniądze się przydadzą lecz nie wyda ich na badania - bo kto sprzeda mu w Oros aparaturę? Dobro uczelni przestało już kogokolwiek obchodzić a jego imienia nie wyciągnie z szamba nawet zabicie arcydemona czy odkrycie eliksiru wiecznej młodości. Słowem - był w beznadziejnej sytuacji.

Na dodatek stał przed mrocznym magiem. Nie miał co do tego wątplkwości. Zaklinanie duszy i ciała w przedmioty mogło mieć szlachetne pobudki lecz to co robił Ernest szlachetne nie było. Każdy szanowany członek kolegium na miejscy Felivrina chwyciłby miskę wylał jej zawartość na twarz kaleki i zwalił go z wózka. Potem może podpalił wieże i rzucił jakąś podniosłą przemowę o zwycieństwie dobra nad złem do swych towarzyszy. Tak to wypadało zrobić. Było jednak kilka problemów. Czarodziej nie miał siły do przewrócenia dziecka a co dopiero wózka. Nie miał też w zanadrzu żadnego czaru ognia. Nie posiadał towarzyszy by dzielić się swymi mądrościami i co najważniejsze... nie był już szanowanym magiem.

Wiedział że kierowanie się moralnością nic mu nie przyniesie. Potrzebował Ernesta i jego wsparcia. Przynajmniej tak długo jak nie zbierze dość zasobów na podróż. Garść owoców i dwa wychudzone nogi? Dobry żart Panie Magu. Pierwszy zbój zlituje się nad tobą i zabije we śnie. Musi jeszcze nieco pozostać w mieście i chociaż nieco zregenerować swoje ciało. Na dodatek jakkolwiek elf czuł pewną obrazę do wytworów Dziurawca. Nie potrafił i nie miał prawa go osądzać. Może osoby które skończył we wnętrzu tych skorup zasłużyły na taki los? A nawet jeśli nie to czy ich zniszczenie wyrwie strzępy jestestwa z uchwytu owych sztucznych ciał? Potrzebował wiedzy by to rozsądzić... nie. On pragnął. Gdzieś głęboko w swoim sercu czuł ciche szepty mówiące mu kogo mógłby zamknąć w tych ciałach. Co mógłby zrobić z tą wiedzą. Ernesta widocznie ograniczały pewne... słabości ale on ze swoją wiedzą o budowie organizmów i tworzeniu odealnych kopii... Dziurawiec i dusze zamknięte w lalkach zeszły na dalszy tor. Sytuacja stała się klarowna. Wiedza o zmianie istot żywych w półmartwe i posłuszne obiekty za życie jedne kolaborantki. Jak Profesor mógłby stracić taką okazje!? Poświęci tydzień na zbadanie sprawy. Tak. Tylko to zbada. Tylko to...

— Szokuje? Nie... To mało powiedziane. To jest... zdumiewające. Ta budowa... złożoność... dokładność. Ilu ciał potrzeba było do stworzenia chociaż jednego z tych egzemplarzy? I umysł... one coś pamiętają? Są częściowo świadome swego stanu czy ich pamięć stworzona jest od podstaw?

Coś pękło w świadomości uczonego. Elf położył mise na jednym ze stołów i sennym ruchem mieszał jej zawartość wpatrzony w poczynania Dziurawca. Oburzenie i szok zmyły się z jego twarzy. Oczy miast iskier na nowo stały się dwoma martwymi otchłaniami. Zastygłą i bladą twarz zdobił jeno delikatny uśmiech który zdawał się być skierowany gdzieś poza materialną przestrzeń. Felivrin na nowo popadł ów dziwny stan gdy zdawał się dostrzegać w koło jeno magię nie zaś istoty rozumne. Pytania które zadawał zdawały się być skierowane do Ernesta jednak umysł maga kierował je niemal do samego Sulona czy innego, może nawet abstrakcyjnego bytu. Elf który już prawie wyrwał się z miasta magii na nowo został przez nie złapany przy pomocy swej ulubionej przynęty. Wiedzy. Miał zamiar pochłonąć jej jak najwięcej przed swym pożegnalnym pocałunkiem z Oros. A cena... cena powoli przestawała już mieć dla niego znaczenie. Bloom była konieczną ofiarą na ołtarzu nauki. A skoro już o niej mowa....

— Tańczą... Towarzyszka na bal na pewno się przyda. To mniej podejrzane niż samotny i tajemniczy kawaler bez ręki. Co prawda wątpie by Bloom się spiła i włóczyła po ciemnych zaułkach po przyjęciu... ale posiadanie u boku automatu, który w razie czego skręci kark niepotrzebnemu świadkowi zawsze w cenie. Tylko czy to aby na pewno bezpieczne? Owszem wieje od nich odrobiną magii i życia ale jeśli Bloom wie o twoim... zainteresowaniu to zbliżenie się do niej może być trudne. Nie masz czegoś... mniej rzucającego się w oczy? Mniej... boskiego i elfiego? I dużego worka. Tak na wszelki wypadek.

Tu Profesor spojrzał w zamyśleniu na wyuzdane i przekoloryzowane kształty niewiast. Bezguście... na dodatek takie że połowa Zakonu wywali jęzory i będzie za nim łazić. Tego mu brakuje. Bandy dorosłych mężów na chcicy z powodu slubów obserwujących każdy ich ruch. Mieszając miarowo łyżką i zamyślony elf nie był jeszcze nawet w pełni świadomy że na nowo wkroczył na ścieżke mordu. Lecz czy miało to jakieś znaczenie w obliczu jego nowego odkrycia? Tchnięcie życia w martwą skorupę!
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

65
— Ilu? Trzech-czterech. Trzech minimum. Jedna na ruch, jedna na myślenie, jedna na mowę. No ale zależy, co chcesz, żeby mogły robić. Jak jakieś dodatkowe atrakcje, to więcej. Nie, wyluzuj, nie mają czego pamiętać. Całe są zrobione od podstaw, i ciało, i umysł. Wszystko zbudowane. Na wypreparowanych z ciał składowych, jak to mówię, strunach, ale ukształtowane od zera po mojemu. Wiesz, jak to jest z motylami? Jak gąsienica przemienia się w motyla? Wiesz, na pewno miałeś to na studiach. Gąsienicy nie wyrastają po prostu skrzydła. Ona rozpuszcza się wewnątrz poczwarki, a potem na nowo kształtuje się z niej kompletnie inny organizm, imago. Tu jest podobnie. Różnica jest taka, że ja w jednej poczwarce mam kilka gąsienic, które stapiają się w jedno. Wedle mojej woli, wedle mojego projektu. Rozumiesz? Ponadto ja swoje imago mogę na nowo rozpuścić i stopić z kolejną gąsienicą. Ulepszyć. Tego motyle nie potrafią.

W głosie Ernesta pobrzmiewał słabo skrywany entuzjazm, kiedy dzielił się z kompanem skrawkami wiedzy na temat dzieła swojego życia. Znać było, że naprawdę chce powiedzieć więcej, wtajemniczyć go we wszystko. W końcu nie co dzień spotyka się podobnego sobie wykolejeńca, pozbawionego moralnych ograniczeń.

— Jak mówiłem, nie będę kłamał, Feli, do tego potrzebna mi Bloom. Ale nic się nie bój, ona nic nie wie. Nic nie podejrzewa. Nie ma ryzyka. Daj mi ją, a poszalejemy.

Rozmieszaną przy pomocy małej łyżeczki masę Dziurawiec nakładał tam, gdzie uważał to za konieczne, i delikatnie wygładzał koniuszkiem małego palca. Krtań lalki ładnie się zasklepiła.

— Nie podobają ci się dziewczyny? Nie twój typ? Słuchaj, możesz je sobie poprzebierać i ufryzować wedle woli, nie krępuj się. Wybacz, większego wyboru nie mam, cały asortyment tutaj, szanowny panie kolego. A worek to się na pewno znajdzie, przypomnij później, to ci poszukam.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

66
— Jak zarodki rekinów...

Mruknął ponuro Felivrin patrząc obojętnym już wzrokiem na kukły. Zadziwiającym było jak świadomość abominacyjnej genezy tych istot szybko w nim okrzepła. Cóż... w końcu były to tylko przedmioty. Nie było już potrzeby martwić się nad cierpieniem duszy i ciała. To była po prostu śmierć. Kres egzystencji i narodzenie czegoś innego. Odrodzenie. Może nie nieśmiertelność... ale krok w jej kierunku. Kusiło to uczonego, który i tak nie tak dawno na zawsze stracił wszelkie papiery jak i mienie. Nie był już Czarodziejem. Nie obowiązywały go Oroskie przysięgi. A ponad wszystko... był banitą. A raczej byłby gdyby żył. Współpraca z Dziurawcem była spełnieniem marzeń... koszmarnych marzeń dla kogoś takiego jak on. No i gdyby ofiarował mu na drogę jednego towarzysza któremu mógłby bezgranicznie ufać... Elf poczuł jak oczy delikatnie go zaszczycały. Strata własnego życia była doprawdy nieprzyjemna. Co gorsze musiał się opiekować teraz też drugim. Potrzebował pomocy kogoś silnego w czasie drogi. Cóż... magowie za mniejszą cenę podpisywali kontrakty z diabłem.

— Bloom będzie od ruchu, mowy czy myśli? Zresztą... co mnie to obchodzi. No dobrze. Powiedzmy, że jestem zainteresowany nauczeniem się jak takie coś złożyć.

Tutaj uczony począł przechadzać się powoli po pomieszczeniu. Jego długie niemrawe kroki rozbrzmiewały ponuro po dość groteskowej sali. Patrzył co chwila to na dziewczęta to na Ernesta, to na dziwne urządzenia rozwieszone po pomieszczeniu. A raczej przez nie. Patrząc na niego można było z łatwością dostrzec, iż jego umysł znajduje się obecnie gdzieś daleko. Myślał. Rozważał. Planował. Ze stoickim spokojem, który przywodził na myśl rozmyślania o gwiazdach, nie zaś o porwaniu z zamierzonym morderstwem. Na końcu zatrzymał się na rudowłosą lalką leżącą niemrawo na łożu i zapatrzył się w nią intensywnie.

— Zbroja... albo przeszywanica... tunika. Cokolwiek co sprawi, że od biedy będzie wyglądać nie jak dama a jak najemnik lub ochroniarz. W domyśle ktoś pod moją jurysdykcją. Do tego potrzebny będzie wspomniany worek, coś do spięcia tych rudych loków i jakiś obuch czy inne cudo dla mojej "eskorty". Tym sposobem zdobędę transport zaś w razie pytań mogę całkiem dokładnie podać jakowaś sekcje Bibliotecznych wzorów, która zawierała "materiały nieprzyzwoite" i powiedzieć, że po wygrzebaniu ich z ruin mam rozkaz je spalić. Ale najlepiej będzie znaleźć boczną furtkę z jednym strażnikiem i się go pozbyć lub przekupić. Transport i wyjście... pozostaje odciągnięcie naszej gwiazdeczki wieczoru od tłumu...

Elf wyrwał począł gładzić się po bródce i nieświadomie rwać z niej pojedyncze włosy. Dywersja? Ale kto... Magia odpada. Coś dyskretnego. Poproszenie do tańca? Nie... to da odwrotny efekt. Rzucenie bomby dymnej i wiszenie na kandelabrze przejdzie tylko w sztuce. Coś prostego. Co robił za studenckich czasów gdy chciał by jakiś Doktor sobie poszedł...

— Toalety... potrzebuję czegoś na przeczyszczenie lub mdłości. Mocne. Zatrucie pokarmowe też może być. Nie musi działać szybko bo uroczystość swoje potrawa. Potem tylko ustawić koleżankę przy drzwiach by nikogo nie wpuszczała z powodu "problemów z kanalizacją". Poczekać, aż wszyscy opuszczą wychodek i zostanie tylko nasza rzygająca królewna i...

Głośny odgłos strzelających kości wydobył się dłoni elfa i niczym gdy krzesiwo poczyna dawać iskierkę ognia na twarzy Profesora zabłysnęła dzika nuta. Przez ułamek chwili wyglądał jak Zły Elf z Kerońskich bajek, który porywał niegrzeczne dzieci i zjadał je w lesie. Po chwili jednak oczy jego przygasły, z twarzy zniknął wykrzywiony uśmiech zaś zszargane nagłym ruchem włosy opadły na swe dawne miejsca. Spojrzał na Ernesta i już swym zwykłym, świadomym głosem rzekł.

— Środek na przeczyszczenia, wór, uniform i jedna dodatkowa sztuka broni. Co jest, a co muszę zakupić? A i potrzebuję też kilku gryfów na bal i ewentualną drobną łapówkę. Ah i na końcu... w jakim stanie mam ją dostarczyć?

Sam fakt porwania nie sprawił mu przyjemności. Jednak jego planowanie nasyciło go odrobiną ekscytacji i nadziei. Nadziei na bezgranicznie oddanego towarzysze ślepo wykonującego rozkazy i mającego siłę trzech mężów - coś czego jemu i szczątkowi brakowało. Nadziei na nauczenie się nowej magii po tym gdy wreszcie jego badania nie były krępowane żadnym kodeksem. Na koniec zaś nadziei, iż chociaż jednej nadętej babie z Uniwersytetu będzie mógł w twarz powiedzieć co myśli o niej i jej przyjaciołach. A potem... potem zostawi w cholerę tą zawszoną Oroską dziurę i pojedzie gdzieś, gdzie mieszkają cywilizowane istot. Albo ją wysadzi. Zależy co usłyszy na balu z ust "szarych obywateli".
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

67
— O, kochaneczku, ona będzie od czegoś więcej! — Dziurawiec zarechotał diabolicznie. — Od czegoś znacznie lepszego! Zgadnij sam, nic ci na razie nie powiem! Może będziesz miał niespodziankę. Aha, daj mi ją tu żywą. Może mieć obity ryj, może być nieprzytomna, może być narąbana w trzy dupy, nie musisz się z nią cackać, byle ci nie padła na dobre po drodze, bo wtedy wszystko na marne, a byłoby szkoda.

Nazajutrz, kiedy nadszedł czas, okazało się, że wszystko, czego trzeba było Felivrinowi, znalazło się w wieży. Rudą lalkę dwaj Czarodzieje – nie bez pewnej szczeniackiej uciechy – wspólnymi siłami wystroili tak, że nikomu nie przeszłoby przez myśl, aby brać ją za kogoś innego niż za obstawę bardzo ważnego sakirowca. Dziurawiec zdawał się lubić przebieranki – to tłumaczyłoby, skąd ma w domu tyle dziwnych elementów garderoby. No ale gdyby Felivrin w dzieciństwie bawił się lalkami, wiedziałby doskonale, że właśnie w strojeniu ich w te wszystkie wymyślne kreacje tkwi największy ubaw. Tak właśnie jest.

Niebawem miało zmierzchać. Dwójka przebierańców z przypasanymi mieczami wybierała się na bal. Hojny wujcio Ernest sypnął im jeszcze groszem – sto gryfów na wejściówki i drugie tyle na ewentualne dodatkowe wydatki – po czym ucałował oboje w czółka, polecił im grzecznie się bawić, nie schlać się za mocno i nie wracać za późno.

No i przywlec tu za kłaki tę całą Adelajdę Bloom. To przede wszystkim.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

68
Wreszcie spokój. Słońce nad jeziorem wschodziło krwawo, kiedy wyczerpany nocnymi zajściami Felivrin Nargothrond oraz jego towarzyszka, w odróżnieniu od niego niezdradzająca oznak zmęczenia i świeża jak wiosenny kwiatek, sunęli wśród nieruchomych wód ku wieży Ernesta. Panował doskonały spokój. Doskonały bezruch. Doskonała cisza. Nie rechotały żaby, nie śpiewały ptaki, nawet woda ledwo pluskała pod wiosłami.

Adelajda i Gerda w trakcie ucieczki ze dwa razy zaczęły im się budzić i szarpać, ale zakneblowane, skrępowane i upchnięte w zasznurowanym worze były łatwe do spacyfikowania. Teraz obydwie grzecznie spały.

Spał chyba również właściciel baszty nad stawem. A w każdym razie z jakiegoś powodu nie wybiegł im na spotkanie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

69
Profesor dyszał ciężko siedząc w łodzi i przeklinając swoje ciało, Zakon i samego siebie, który to od przeszło dziesięciu lat wolał siedzieć z nosem w księgach niż regularnie ćwiczyć. Miał wrażenie, że zaraz wypluje płuca, usta wypełniał mu kwaśny posmak a mięśnie nóg drgały w drobnych spazmach. Wzburzone włosy co chwila wpadały mu pojedynczymi kosmykami po oczu, a ogarnięcie ich jedną dłonią poczynało być męczarnią. Torba ocierała mu ramię, buty otarły kostki i chciał jeno paść na pierze i zasnąć. A jednak mimo to wszystko czuł pewną dziwną satysfakcję.

To czego dokonał nie było szlachetne, ni właściwe. Wiedział to aż nazbyt dobrze. Wyrzuty sumienia przyjdą zapewne gdy odejdzie adrenalina. Jednak poczucie, że mimo wszystkich tych zajść i swego uwięzienia mógł coś takiego zrobić... To jest wejść na bal Zakonu, spić się z Inkwizytorką, a potem porwać ją i nowo mianowaną Mistrzynię. Do tego umknąć pościgowi. Właśnie coś takiego sprawiło, że elf zaczął wierzyć, iż może coś zmienić. Że dalej ma znaczenie. Że nadaje się jeszcze by pomóc swym studentom. Może ich poprowadzić lub chociaż chronić i wspierać swą mocą. Jego dawni podopieczni czyścili obecnie płyny ustrojowe z poduszek, więc i on winien przełknąć łamanie pewnych granic i zasad. Praca to praca. Pieniądze to pieniądze. Może to i nie jego wymarzone zawód, ale jeśli kiedykolwiek ma jeszcze zobaczyć siebie jako nauczyciela czegokolwiek i gdziekolwiek musi zebrać fundusze by uciec od tej Sakirowskiej nory. Jakkolwiek Ernest nie jest jest najszlachetniejszy z jego pracodawców, jest jedynym zdolnym rozruszać jego zardzewiałą moc. No i obiecał mu pomoc. Aczkolwiek...

Tu spojrzał na automat krytycznym wzrokiem. Jedna literówka i wszystko szło w diabły. Zaplątane słowo, dwuznaczna komenda... co wtedy się stanie. Czy aby na pewno tego chciał? Może lepiej zażądać wypłaty w gotówce? Cóż. Może podejmie ową decyzje jak dowie się jak robi się... To. Było blisko. Ktoś mógł ich zauważyć lub nawet zauważył. I to dwa razy. Ciekawe ile osób tam było. Jedna? Dwie? Może trzy lub cała grupa? Elf spojrzał na swój mundur i kikut. Ten kostium może być już do wyrzucenia. Oby Ernest nie kazał mu porywać kolejnych osób bo nie uśmiechało mu się odgrywanie ducha lub żebraka. Czy tam ducha żebraka. Zasadniczo... skąd on wziął te dziewczęta na swoje automatony? Mówił mu to? Tak. Chyba. Może? Lepiej o tym nie myśleć. Nie teraz. Wszystko było jakieś mgliste.
*** Tak gadał do siebie w myślach przez niedotlenienie oraz senność... no i próbował nie dostać ataku całkowitej zadyszki. Skupiony na sobie elf pozwolił łodzi dobić do brzegu. Wstał następnie stękając z wyraźnym dyskomfortem i machnął dłonią w kierunku worka wycharkując jednocześnie do Rudej.

- Wnieś to do wieży, połóż na podłodze i zawołaj Ernesta.

Po czym wygramolił się z łupiny i pojękując dowlókł się do ściany budynku, o którą oparł się dla złapania oddechu. Miał zamiar poczekać chwilę na świeżym powietrzu, pozwolić automatowi wejść pierwszemu i zawołać swojego Pana. On i tak nie miałby siły krzyczeć. Miał wrażenie, że krzyk rozerwałby mu i płuca i serce. Nie marnował jednak czasu wsparty o mur. Odchrząknął kilka razy czyszcząc krtań do stopnia, w którym mógł mówić, przybrał możliwie jak najpewniejszy wyraz twarzy mówiący "wiedziałem, że tak będzie", po czym wkroczył za Rudowłosą i worem do wieży przetworów i lalek. Brak powitania niezbyt go zdziwił. Ernest raczej nie mógł opuszczać swojej wieży. Raczej... ciekawe czy jego wózek mógł unosić się na wodzie? Z ową dziwną myślą w umyśle elf przekroczył próg posiadłości.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

70
Wkrótce okazało się, że Dziurawiec tej nocy też wcale nie spał. Wymęczona twarz i podkrążone oczy zaświadczyły o tam jasno, zanim jeszcze w ogóle zdążył się odezwać i opowiedzieć, co robił. Skrzypienie jego wózka dobiegało z tamtej najniższej komnaty, w której Ernest zwykł smażyć konfitury. Biorąc pod uwagę to, jak bardzo zagracona była jeszcze wczoraj, trudno było się dziwić, że na sprzątaniu zeszła gospodarzowi cała nocka. Teraz było tam niemalże pusto. Żadnych stołów, żadnych słoików, żadnych śmieci pod ścianami. Tylko trochę dziwnej aparatury na środku pomieszczenia, trochę szkła, parę wypełnionych olejem wielkich mis i skomplikowany, sięgający kopulastego sufitu stelaż. Jakieś noże, igły, szczypce. Zwój srebrnego jedwabiu. I tyle.

Zniknęły czerwone kotary i tak jak przy pierwszej wizycie Felivrina z komnaty roztaczał się dziś widok na zielonkawe dno jeziora. Powietrze drżało od naszykowanej i oczekującej na uwolnienie magii tak mocno, że aż szarpało unoszące się pod sufitem drobinki kurzu.

— W końcu jesteście! — zawołał podekscytowany Ernest, widząc w progu swojego gościa i lalkę. — Już myślałem, że coś poszło nie tak. Jak było, Feli? Udało się? Opowiadaj wszystko. Macie ją w tym worku, tak? Rozpakuj! — polecił Rudej, zacierając ręce z uciechy. — Ach...

I zdębiał, kiedy obok tej, której oczekiwał, ujrzał jeszcze młodą blondynkę z obitą twarzą.

— A ta to kto? O co chodzi, Felek?

Zanim elf zdążył udzielić odpowiedzi, coś małego, niebieskiego i błyszczącego przygalopowało po schodach, przypadając do jego nóg takim impetem, że wycieńczony całonocnymi przygodami mężczyzna prawie się przewrócił.

Papa, papa! Tęskniła, przytuli!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

71
Ahhh... dom słodki dom. Bo gdzie indziej mógł się go dopatrywać. Wchodząc do wieży czuł co prawda jeno strzępy domowego ogniska, jednak po piekle jakie przebył było to dość. A może nawet więcej niźli zasłużył. Nim jednak zdołał pogrążyć się w ponurej zadumie, odpowiedzieć gospodarzowi czy profilaktycznie przyłożyć Gerdzie w twarz drobna niebieska istotka niemal zwaliła go z nóg. Zatoczył się ze zdziwionym wyrazem twarzy po czym... parsknął śmiechem. Zdrowym, naturalnym i nieskrepowanym lękiem śmiechem, w czasie którego pochylił się w stronę smoczątka i klepiąc je delikatnie po łepku wymruczał zmęczonym gardłem.

— No kto jest moją kruszynką? Kto?

Przez krótką chwilę pieścił okolice twarzy i karku urokliwej istotki niebędąc pewnym jak głaska się smoka. Miał już nawet począć przechodzić do metodycznego sprawdzania każdego mięśnia, kości i łuski w celu znalezienia optymalnej techniki... jednak jego skołowany umysł pamiętał dalej co go tu przyciągnęło. A widok Inkwizytorki na podłodze tylko potęgował owo nieprzyjemne uczucie obowiązku. Dlatego też westchnął, mruknął coś przepraszająco i z wyraźnym wysiłkiem chwytając smoczątko pod ramię wytaszczył je za drzwi do komnaty. Wtedy ponownie przykucnął, podrapał pod brodą, uśmiechnął się i dodał.

— Poczekaj tu chwilę słonko. Mam coś niezwykle ważnego do zbro... zro... zaraz wracam.

Po czym prostując się z cichym jękiem, zamknął drzwi, na których wsparł się z cichym jękiem. Następnie machnął odrobinę sennie w stronę Gerdy rzucając jednocześnie do Dziurawca dość złożoną i wyczerpującą wypowiedzią. Głównie z obawy, że niedługo nie będzie w stanie równie dobrze zebrać myśli. Zasadniczo już teraz była to mieszanka jego przemyśleń z całej nocy niż jakaś konkretna odpowiedź.

— To? To był... czy tam jest Problem. A chodzi o jego dyskretne zniknięcie. Ta sakirowska służbistka przez cały bal lepiła się na przemian do mnie i Bloom. Praktycznie całą zabawę widziała z podobnej do mej perspektywy... i była też przy naszej Mistrzyni w najbardziej korzystnym momencie do realizacji planu. Zabicie jej podniosłoby "porwanie" do "porwania i morderstwa" no i zwłoki Sakirowca szybko by sprawiły... niechcianą uwagę dla zdarzenia. Ogłuszenie i zostawienie byłoby szczytem głupoty bo miała więcej niż dość czasu by mi i Rudej się dobrze przyjrzeć. Więc porwanie ich obu było najlepszym wyjściem... chyba. Teraz zniknęli nagle trzej Sakirowcy i jedna czarodziejka. W mieście kontrolowanym przez Zakon. To chyba coś sugeruje. I chyba ta sugestia sprawi, że pewne grupy nie będą chciały zbyt współpracować w dochodzeniu. Może od razu... pfff wybuchnie rewolucja?

Tu na absurd takiego potencjalnego rozwoju wydarzeń Czarodziej ponownie zachichotał. Wszak byłby to szczyt głupoty i chyba nawet Zakon i Uczelnia nie byli razem na tyle durni by nie dodać dwóch do dwóch. No ale Oros ostatnio inteligencją nie grzeszyło. Śmiał się więc nie tyle z małego prawdopodobieństwa owego zajścia co raczej ze świadomości, że coś takiego przyszło mu obecnie w ogóle na myśl. Świat wariował a on zaczynał się chyba niestety dostosowywać. Na końcu jednak się uspokoił, oderwał od drzwi i podchodząc do maga kontynuował już spokojnym, przesyconym rozwagą i bardziej zmęczonym głosem.

— Wybacz przyjacielu ten... khem. Wybuch. I gadanie do... smoka. Stres, konieczność biegu w tym zszarganym ciele. Czuję się odrobinę... nieważne. Ta tutaj kobieta jest jeśli się nie mylę Inkwizytorką i stanowiła zagrożenie. Porwanie wydawało się w zaistniałych sytuacjach najlepszą opcją. Sam nie wiem jeszcze co z nią zrobić. Może by tak spróbować wyciągnąć z niej jakieś informacje... coś rano gadaliśmy o tych barierach... może ta tu coś wie? Może się nada do jakiś eksperymentów. Sakirowiec to niby nie istota myśląca... Naprawdę nie wiem. Najpewniej potem jak odrobinę ochłonę poproszę Cie o radę lub sam na coś wpadnę, ale teraz chce tylko by ktoś spętał tę jasnowłosą dziewkę grubym łańcuchem. I koniecznie związał jej nogi. Najlepiej podwójnie. A i ty jak mniemam masz obecnie... bardziej palące kwestie do rozwikłania. Więc odłóżmy ten problem na później.

Tu przesunął swój palec nienaznaczani tak by wskazywał na Bloom leżącą obok Gerdy.

— Oświecisz mnie może po co miałem ją tu przytaszczyć? Było niby coś o częściach jeśli dobrze pamiętam. Wtedy mi to wystarczyło. Ale uwierz mi... po tym pokazie lizusostwa jakim był ten bal mam wręcz przemożną ochotę usłyszeć to ze szczegółami.

O ile Gerda była zasadniczo przypadkową ofiarą to leżąca obok niej Mistrzyni była wszak współtwórcą tego całego rasistowskiego świstka. I na bogów... elf patrząc na jej twarz poczynał powoli myśleć, że chyba znalazł właśnie lepszy worek treningowy niż splot słoneczny Inkwizytorki.
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

72
— Kurwa, Felek, to była ciężka noc, zasypiam na stoją... no, na siedząco. Ty zresztą też zasypiasz, widzę. Ale nie mogę już dłużej czekać, bo dostanę świra, zresztą wszystko jest już naszykowane. Myślałem, że szybciej się uwiniecie. No nic. Słuchaj, jak chcesz się wszystkiego dowiedzieć, to zostań tu ze mną, a ci opowiem i pokażę. Zabierz tylko tę swoją panienkę na górę, do mojego pokoju, zakuj ją w tamte robocze kajdany na ścianie. Pomóż mu — rzucił do Rudej. — Potem się na spokojnie zastanowimy, co z nią zrobić. Aaaa, i weź przynieś przy okazji takie małe pudełeczko, co stoi przy łóżku, dobra? Zapomniałem o nim. Takie z czerwonego kamienia, okrągłe. Będziemy potrzebowali małego zastrzyku energii.

Czarodziej roześmiał się chrapliwie i kręcąc z niedowierzaniem głową popatrzył na Adelajdę, która na swoje szczęście wciąż pozostawała bez świadomości. Ziewnął. Znowu zarechotał.

— Eh, Bloom, Bloom, wreszcie się spotykamy. Tęskniłem...

* Smoczątko, całkowicie uspokojone wyczekiwaną obecnością swojego tatusia, zwinęło się w kłębek pod drzwiami, tam gdzie Felivrin kazał mu zostać, zmrużyło oczy i przysnęło, jakby zupełnie nieświadome okropności, które działy się dookoła. Jakby nikt nikogo nie mordował, nie katował, nie przykuwał do ścian sypialni paskudnymi żelaznymi łańcuchami.

A tatuś czuł, że oczy mu się zamykają, że odpływa i koniec, że jeśli zaraz nie pójdzie do łóżka, to zwyczajnie umrze. Na szczęście Ernest miał we wspomnianym czerwonym pudełeczku bardzo sympatyczny żółtawy proszek, z którego wystarczyło usypać sobie kreseczkę i wciągnąć.

— ...o, w ten sposób — zademonstrował Dziurawiec, pociągając nosem jeszcze parę razy i podając pojemniczek elfowi. — Masz. Co, pierwszy raz? Nie gadaj, że nie brałeś, jak zakuwałeś do egzaminów na trzecim roku. Dawaj, zaraz się obudzisz.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

73
Dla Feliego cały następny zlepek wydarzeń był istnym snem. Znajdował się w podwodnej komnacie ze swoim najlepszym przyjacielem. Potem niósł smoka do swego tymczasowego lokum przy okazji nucąc jakąś kołysankę. Chwile potem całował jego główkę gdy leżał skulony na wezgłowiu. Następnie mignęły mu w oczach błyszczące łańcuchy, obita twarz Inkwizytorki. I po chwili pomagał wieszać na tych samych pętach, które krępowały onegdaj półnagą elfkę, odzianą w ubrudzony inkwizytorski płaszcz i niemiłosiernie obitą kobietę. Coś mu migało na dodatek z wieży alchemicznej i notorycznie nie był pewien czy chce wykorzystać okazje do zdjęcia kobiecie butów, czy złamania jej palców u stóp. Na koniec jednak po prostu ją tam zostawili zakneblowaną, związaną i z zakrytymi oczyma. Gdzieś w międzyczasie podniósł jakieś dziwne czerwone pudełko i schodząc po zabawnie bujających się schodach wrócił do Ernesta. Potem była rozmowa o studiach. Tak... egzaminy na trzecim roku... co on wtedy robił? Co robił potem? Dziesięć lat temu? Rok? Miesiąc? Tydzień? Wczoraj? Zasadniczo gdzie teraz był? Gdy jego umysł powoli zaczynał mieć problemy z podaniem mu jego własnego nazwiska i łatwo zachęcony przez Dziurawca zaciągnął się żółtym proszkiem. Niestety odrobinę zbyt przeciągał moment wdychania. Przez dłuższą chwilę wszystko było dobrze, ale po chwili...
Nic już nie było magicznym snem. Rozszerzone źrenice, spazm szoku na twarzy i ogólne przeładowanie informacyjne jakie nawiedziło jego po raz pierwszy poprawnie pracujący od pół roku umysł było trudne do opisania. Po odstawieniu pudełka cofnął się o krok, dwa próbując uspokoić zmysły. Jasność wspomnień, wydarzeń, faktów i zdrad oraz własnych durnych błędów zdawał się go wręcz pożerać. Ogrom beznadziei jego sytuacji dowalił swoje. Pełne pojęcie sytuacji swoich uczniów, zrozumienie co muszą czuć jego bliscy i jak cały jego dorobek naukowy został nie tyle skradziony... co wszystkie jego prace zostały prawdopodobnie wycofane z obiegu. Słowem... pojął wszystko. I że to wszystko rozpoczęło się od jednego durnego trzęsienia ziemi. Że był winny. Był winny nieostrożności, ślepoty i ignorancji. Był winny... i poniósł za to karę. Za dużą karę. Tymczasem ci, którzy przekuli całe to wydarzenie w szopkę dla celów politycznych, którzy pili i świętowali na balach, którzy zmusili jego uczniów do... uszli bez kary. Cała zbierana układanka eksplodowała w jego umyśle po raz pierwszy zasilonym zastrzykiem energii jakie jego wątłe, niedożywione ciało nie mogło mu zapewnić. Chciał podejść do tego rozważnie... dojrzale. Robić zło konieczne w imię własnego i uczniów dobra. Ale im dłużej o tym myślał... a myślał coraz szybciej, tym bardziej coś kazało mu przestać się wstydzić. Tak... to nie on tutaj grzeszył. Nie on łamał prawa, i nie on dokonywał okropnych zbrodni. No... może dokonywał. Ale druga strona nie miała wyrzutów. Prosto w twarz powiedziała mu poprzez Gerdę, że je olewa. Więc... czemu i on ma je mieć. Pójść na całość. Nie zadręczać się. Jakaś cząstka niego chciała czerpać z tego przyjemność. Wiedział to. Wyrzuty przyszły... i zostały momentalnie zabite przez kolejne uczucie.

Uczucie wymazujące profesorską powagę, elfią pychę i resztki wiary w ludzkość. Na nowo przeżywał wyraźnie zarysowane wspomnienia cierpienia, oszustwa oraz porzucenia. Przed oczyma przeleciało mu te długie sześć więziennych miesięcy ledwo dotąd odnotowywanych przez jego skatowany umysł. I coś w nim się złamało. Stał i kipiał gniewem. Na Zakon, na magię... przede wszystkim na siebie. W końcu to co miało nastąpić zdecydowanie nie przystawało jego szacownemu wizerun... a nie... ten już nie istniał. Więc i problem nie istniał.

Kości w spazmatycznie zaciśniętej dłoni zatrzeszczały. Oczy zapłonęły blaskiem tak dawnym, że i elf, i Oros o nim zapomniało. Twarz wykrzywiła się szyderczo-sadystycznym uśmiechu. Naprawdę wnerwiony szpiczastouchy osobnik zawiesił swój wzrok na Bloom. Nie było dobrotliwego Profesorka, nie było miłującego przygodę elfa oraz pragnącego pomóc ludności Kernou maga. Jeden ciąg myśli przeładowanych rozpaczą, jadem i furią pogrążył ich w morzu nicości. Chcieli potwora... dostali potwora. No... może prochy odrobinę pomogły. I teraz właśnie owe monstrum zdecydowanie zbyt tryskające energią przez zaciśnięte zęby wykrztusiło.

— Ahhhh... zapomniałem jak Zefirek kopał. Wspaniale... to od czego zaczynamy Przyjacielu?
Spoiler:

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

74
Zaczęli od podstaw.

Ernest wydał komendę Rudej, by ta umieściła nieprzytomną Adelajdę na stelażu stojącym w samym środku pokoju. Konstrukcja ta przypominała ogromny żyroskop. Trzy stalowe obręcze połączone były ze sobą w trzech różnych osiach. W środkowym pierścieniu znajdowały się specjalne uchwyty z pasami, do których przymocowano cztery kończyny rozebranej do naga mistrzyni. Układ pozwalał na obracanie obiektem w każdej z płaszczyzn, a dobrze nasmarowane trybiki umożliwiały manipulowanie stelażem bez najmniejszego wysiłku. Ernest obrócił Adelajdą tak, by wygodnie było mu dostać się do jej głowy. Zaczął od ogolenia kobiety na łyso. Siwiejące włosy opadały na posadzkę. Kilka z nich splamione było czerwienią. Mag-konstruktor przetarł pokaleczone ciemię Adelajdy i odłożył narzędzie na stół.

Dzięki kochana, resztę już załatwiłaś przed odwiedzinami — zażartował Ernest, dając Felivrinowi jednoznaczną informację, że do przeprowadzenia rytuału ciało obiektu musi być pozbawione wszelkich włosów. A tych pani Bloom już rzeczywiście nigdzie nie miała.

Czarodziej przeszedł do następnego kroku. Na skórze głowy i twarzy mistrzyni zaczął rysować węgielkiem nieznane Felivrinowi symbole, a kiedy nakreślił ostatnią kreskę na podbródku niczego nieświadomej kobiety, przeszedł ku niższym partiom ciała, przez ramiona, piersi, talię i uda, dopóki nie zakończył na najmniejszym palcu u stopy.

Tak. Właśnie tak przygotowujemy ciało do rozczłonkowania — wyjaśnił Ernest. — Oddzielimy duszę od ciała. Duszę przechowujemy i wykorzystujemy później, a ciało możemy porąbać i zakonserwować, by posłużyło do zbudowania nowego szkieletu lalki — wytłumaczył, obracając Adelajdą do pozycji pionowej. — Słuchaj, Felek, nigdy jeszcze nie eksperymentowałem na magicznej jednostce. Muszę być bardzo ostrożny. Jeśli się to uda, być może zbudujemy wyjątkową lalkę. Zdolną do czarowania i w pełni posłuszną. A dobrze wiesz, że w naturze, koniec końców, czarodziejstwo i posłuszeństwo nie idą zbytnio w parze.

Czarodziej zostawił na chwilę Adelajdę i podjechał bliżej rudej, która stała pod ścianą przyglądając się pracy swojego pana. Wzrok miała zupełnie bez wyrazu. Podążała nim za ruchami Ernesta. Nie przejęła się w ogóle, kiedy ten nieoczekiwanie wbił jej nóż pod pępkiem i przeciągnął w górę, aż pod sam mostek.

— Najlepiej będzie ci to pokazać na działającym egzemplarzu. — Rozchylił płaty sztucznej skóry, a pod nimi błysnęły niebieską poświatą gęsto usiane, cieniutkie strunki, ciągnące się od spodu brzucha aż po szyję. Nie popłynęła krew. Nie było widać nawet wnętrzności ani kości, jedynie pulsujące energią magiczną przezroczyste niteczki. — Później ci pokażę jak tworzyć struny, modelować je w sztuczne ciało a później je uruchamiać. Teraz zajmiemy się naszą koleżanką. A ty, Ruda, nastaw tomasom. Felek nauczy się jak reperować sztuczną skórę. — Uśmiechnął się i podjechał znowu do nieprzytomnej Adelajdy Bloom.
Gładka jak oszlifowany kamień, z głową zwisającą bezwładnie, obnażona, poniżona i całkowicie bezbronna. Z pewnością na to zasłużyła. A nawet jeśli nie, to było już zbyt późno na odwrót. Ernest uniósł w dłoni kryształ w kolorze głębokoniebieskim, wielkości dużego kasztana. Tajemniczy minerał mienił się i połyskiwał, kiedy promienie ksieżyca wpadające przez uchylone okiennice trafiały na jego idealnie oszlifowane ścianki. Emanował on ogromną magiczną energią. Ten kto go stworzył, poświęcił wiele dni, by skumulować taką dawkę mocy.

Kamieniem Dusz może być wyłącznie kryształ o doskonałej łupliwości. Tylko idealnie gładkie ściany minerału mogą utrzymać w swoim wnętrzu esencję życiową obiektu. A teraz słuchaj i obserwuj. To bardzo, bardzo stare zaklęcie — rzekł Ernest, przybierając poważny, mentorski ton.

Stary czarodziej zamknął oczy. Jego usta otworzyły się, ale początkowo nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Zmarszczył czoło w skupieniu, jak gdyby próbował sobie coś przypomnieć. Dopiero po chwili wyrecytował głośno i wyraźnie magiczną inkantację, płynnie i z dykcją godną królewskiego herolda.
Suli no preform. Agnisi truli vo ahta. Teli no hilli tu grol. Agani solle! Ostatnie słowa zawibrowały w powietrzu. Odbijały się echem między ścianami długo i ani razu nie traciły na swojej klarowności. Ciało mistrzyni poruszyło się. Nie były to jednak jej mięśnie, nie odzyskiwała przytomności. Jej głowa odchyliła się do tyłu, a klatka wyprężyła się nienaturalnie. Coś chrupnęło kobiecie w kościach. Zapanował niespokojny chłód. Z ust i nozdrzy mężczyzn ulatywały białe mgiełki pary wodnej. Narzędzia na stole zadrżały nagle. Nawet ściany zdawały się poruszyć, jak gdyby z głębin podziemi nadeszło nieoczekiwane trzęsienie ziemi. Felivrin wiedział jednak, że to tylko skumulowana energia, chcąca wyrwać się z uścisku, rozgromić całe to pomieszczenie, ulecieć najprostszą drogą i odejść w eter.

Agani solle! Agani solle! Agani solle!

Ernest krzyczał drącym głosem. Jeden z noży upadł na kamienną posadzkę. Siwiejące włosy maga stanęły mu dęba. Wszystko wibrowało. Nawet powietrze. Blokada w stelażu puściła, ale Ernest nie przestawał. Nagie ciało mistrzyni zaczęło się obracać od powstałych wibracji, niczym balerina w dziecięcej pozytywce, z tą różnicą, że miast spokojnej melodyjki, akompaniowały jej inkantacje szalonego czarodzieja.

Uspokoiło się. Mistrzyni ponownie zawisła bezwładnie na rzemieniowych pasach. Jej oddech ustał. Kryształ w dłoniach Ernesta zmienił barwę na czerwoną i nieco zmatowiał. Adelajda Bloom odeszła.
Nie była to piękna śmierć, choć spokojna i nieświadoma. Nastała grobowa cisza. Bo cóż można było powiedzieć w obliczu śmierci mistrzyni Bloom? Życzyć wiecznego spoczynku? Przeprosić? Nie w takich okolicznościach. Nie, będąc świadomym tego, co za chwilę miało stać się z jej ciałem i duszą.
Obrazek
Ciało kobiety było już chłodne i mało elastyczne, kiedy Ruda, o załatanym przez Felivrina brzuchu, kładła ją na niskim, drewnianym stole z licznymi wgłębionymi kanalikami do odprowadzania płynów. Ernest zaczął od zmycia ze skóry symboli nakreślonych węgielkiem i upuszczenia kobiecie krwi. Później przystąpił do krojenia. Rozczłonkowane na tors, kończyny i głowę ciało bardziej przypominało teraz prosię poćwiartowane na stole rzeźniczym, niż człowieka, który jeszcze kilka godzin temu bawił się na wystawnym balu.

No — odezwał się czarodziej na wózku po ostatnim misternym cięciu ścięgna łączącego bark i lewe ramię — teraz konserwacja. Owiń każdą część jedwabiem, szczelnie. Później pokrywamy je dokładnie cienką warstewką tomasomu. To wystarczy, by członki nie zaczęły gnić. Jeżeli pojawi się smród, to już koniec, dupa, do wyrzucenia. Co jest, Felek? Trudno ci jedną ręką? Dobra, czekaj, pomogę.

Zefirek zaczynał już powoli puszczać, kiedy zaczynało wschodzić słońce. Oboje mężczyźni byli zdziwieni jak szybko ten czas minął. Równie szybko zasnęli przy stanowiskach pracy — były profesor przy stole, z czołem opartym o złożone na blacie ręce, a Ernest na swoim wózku, oparłszy brodę o klatkę piersiową.

***
Obudzili się w południe. Kiedy światło słońca w zenicie wpadło do środka wieży przez świetlik w dachu, wzmocnione i jednocześnie rozproszone przez liczne lustra i soczewki.

Nie pamiętam — przerwał żeby ziewnąć przeciągle — na czym skończyliśmy. Felek? Ah, tak. Pora na finał! — Konstruktor ożywił się nagle. — Ruda, przyprowadź Saelir'th i ładuj ją na stelaż. Podrasujemy ją trochę.

Lalka ustylizowana na mroczną elfkę o perłowych włosach zajęła miejsce na dziwacznym stelażu, na którym minionej nocy wyzionęła ducha mistrzyni Bloom. Ernest bez żadnych ogródek odciął jej ciemię ząbkowanym nożem. Żadnych mięśni. Żadnych kości. Pod twardą warstwą zastygłego tomasomu zabłyszczały pulsujące niebieskawą poświatą strunki.

Duszę, która ma zostać wszczepiona w umysł, umieszczamy w głowie. Esencję mowy wkładamy do krtani, a ruchu do brzucha. Saelir'th będzie nosiła dwie esencje w umyśle. Scalą się one w jedno. Będzie jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa.

Mag-konstruktor delikatnie umieścił w głowie lalki kryształ. Kiedy Felivrin nachylił nad nią głowę, zauważył jak cienkie niteczki oplatają kamień ze wszystkich stron, nasiąkają jego czerwoną barwą, pulsują mocniej i jaśniej. Ernest zalepił perłowłosej głowę.

Może sprawdzimy jak działa, co? — zapytał pełen entuzjazmu.

Re: [Obrzeża miasta] Baszta nad stawem

75
Zima 87 roku
Przez otwarte okno wpadały do pokoju w wieży pojedyncze płatki śniegu. Mocniejszy powiew wiatru poruszył gwałtownie długimi, karmazynowymi zasłonami. W oknie stała Saelir'th, niby patrząc swoimi sztucznymi oczami w dal. Na jej twarzy nie rysowała się żadna, nawet najmniejsza emocja. Nie poruszał jej przepiękny widok na pokryty cieniutkim lodem staw. Nie dostrzegała piękna w spokoju otaczającego basztę lasu, ponad którym górowały mury miasta i wieże Uniwersytetu. Perłowłosa nie posiadała zmysłu piękna i estetyki. Była tylko posłuszną Lalką, niezdolną do niczego innego, poza wypełnianiem woli swojego pana. Chciałoby się powiedzieć, że również bezduszną, jednak nie było to do końca prawdą.

Dobrze, a teraz zamknij to okno. Nie, stój. Bez dotykania — mówił Ernest do "Mrocznej Elfki".

Saelir’th zmarszczyła brwi udając skupienie, tak jak ją tego nauczono. Drewniane okiennice zadrżały, podobnie jak usta Dziurawca, kiedy na jego twarzy budował się uśmiech, a zarazem wzruszenie.

Głośny trzask wystraszył smoczątko, które spało za szafą. Uniosło ono łebek i rozwarło szeroko oczy. Chwilę później nakryło się skrzydłami i ułożyło w innej pozycji, wciskając jeszcze mocniej w kąt między meblem a ścianą. Spać, spać! Wołałoby, ale wiedziało, że na nic by się to zdało. Podekscytowany Ernest pracował nad swoją eksperymentalną Lalką od wielu tygodni, hałasując i bałaganiąc jak nieupilnowane dziecko. Nie było na to rady, trzeba było się przyzwyczaić.

Okno zamknęło się, jednak nie tak, jak Dziurawiec tego oczekiwał. Chwile po dotknięciu framugi, rozleciało się na drobne kawałki, trzasnąwszy z ogromnym impetem. Kilka drzazg wbiło się w materiał ubrania Dziurawca jak i Felivrina, który bacznie obserwował trening z boku. Ernest nie ukrywał swojego zadowolenia. Jego lalka pierwszy raz użyła zaklęcia w bardziej kontrolowany sposób. Poprzednie próby kończyły się chaotycznymi wyładowaniami, spontanicznymi pożarami albo atakami dzikich zwierząt, zaniepokojonych przez lokalne wahania magicznej energii, którego źródło tkwiło wewnątrz tej martwej powłoki, do złudzenia przypominającej śmiertelną istotę.

Tak! Właśnie tak! Mówiłem, Felek! Mówiłem, że będzie działać jak trzeba! — krzyczał Ernest, nie zważając na to, że znowu niepokoi skulone pod ścianą smoczątko.
*** Wiosna 88 rokuTrochę już sobie u mnie pomieszkujesz — odezwał się Ernest, budząc Felivrina, który zasnął nad książką studiując rytuał wyciągania duszy oraz wytwarzanie strun. — Nie myślałeś o tym, żeby się jakoś ustatkować? Wyjechać gdzieś, kupić sobie mieszkanie czy nawet własną chałupę. Mam kilku znajomych czarodziejów tu i tam, którzy mogliby ci nawet załatwić pracę za parę groszy. Co o tym myślisz, Felek? Wziąłbyś tą Gerdę ze sobą i zrobił z nią co tam sobie wymyślisz. Nie żebym was tutaj nie chciał, ale z samymi moimi dziewczętami trochę tu ciasno. W ogóle jak tam proteza, dobrze się trzyma? Halo? Znowu zasypiasz?

Od pewnego czasu coś gryzło byłego profesora od środka. Z każdym dniem i tygodniem popadał w coraz głębszą melancholię, która w pewnym momencie zaczęła objawiać się zaburzonym odbieraniem rzeczywistości. W głowie Felivrina spontanicznie pojawiały się obrazy sprzed paru miesięcy, kiedy jego przyjaciel kroił na części ciało Adelajdy Bloom. Od tamtego wydarzenia, ilekroć spoglądał na szafę z zakonserwowanymi członkami, przeszywał go nieprzyjemny dreszcz, a w głowie rodziły się dobijające myśli. Choroba czarodzieja objawiała się też licznymi koszmarami, które nękały go niemal każdej nocy. Najczęściej śniła mu się Lalka, Ruda, wyrywająca jego jedyną rękę. Równie często w nocnych marach ukazywała mu się Saelir’th, która nabytymi umiejętnościami magicznymi torturowała śniące ciało czarodzieja w najróżniejszy sposób, przemawiając przy tym głosem mistrzyni Bloom.

Kotwicą, która jeszcze trzymała schorowanego czarodzieja przy restkach zdrowego rozsądku były listy od jego uczniów. Młodzież narzekała na brak obecności ich mentora w Nowym Hollar, gdzie całą gromadą przeprowadzili się, by móc studiować nauki magiczne bez ograniczeń. Liczyli, że i Nargothrond dołączy do nich, tak jak obiecał. Namawiali go i przekonywali w najróżniejszy sposób. W swoich listach wychwalali ponad wszystko hollarską akademię, nauczycielską kadrę jak i piękne magiczne miasteczko. Nie uszły jednak ich oczom i uszom wydarzenia z udziałem uzurpatorki Callisto, które żywiołowo komentowali, przedstawiając swoje skrajne poglądy. Tak też doszło między nimi do podziału. W ostatnim liście, otrzymanym od jednej z uczennic, Felivrin dowiedział się, że część z jego podopiecznych wyniosła się na wschód, do Meriandos. Reszta, ta popierająca politykę nowej władzy, została, by dalej pobierać nauki na Akademii Sztuk Magicznych. Od tamtej pory korespondencja umarła. I z Felivrinem było już tylko gorzej.

***
Zima 88 roku

Melancholia przeradzała się w obłęd. Poczucie bezsilności, marazm i nieopanowane lęki stały się wizytówką czarodzieja. Doszły go słuchy, jakoby śledztwa Zakonu i Uniwersytetu zaczęły powoli zbliżać się do poznania prawdy o tym, co wydarzyło się na balu w Oros. Nie potrafił nawet wskazać, co lub kto podsunęło mu taką informację. Oliwy do ognia dodała niespodziewana ucieczka Gerdy kilka dni później. Rozkojarzony Felivrin nie był w stanie nawet upilnować swojej zakładniczki. Poplątane myśli kotłowały mu się pod czaszką. Straszliwe projekcje umysłu ukazywały mu powtórzoną przeszłość, tą naznaczoną torturą i cierpieniem.

Nie mógł już dalej spoglądać przez okno na wieże uniwersytetu. Obawiał się, że ktoś go obserwuje. Czasem zdawało mu się, że z okienka, które z tej odległości było jedynie maleńką czarną kropką, patrzą na niego bystre oczy Komtura Zakonu i Rektorki Uniwersytetu.

Wyniósł się z Baszty Ernesta. Nie kłopotał się nawet, żeby zabrać ze sobą bagaże. Owinął jedynie smoczątko w kawałek materiału, przytulił je do piersi, orientując się jak bardzo już urosło i przybrało na masie, po czym wyszedł. A za nim Ruda, na polecenie zmartwionego konstruktora, niosąc na plecach wielki tobół.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”