Re: Ulica Wiązowa

91
Wielkolud parsknął, unosząc z dziecinną łatwością kobiecinę i wchodząc z nią na klatkę schodową.

- Chciałbym, bardzo – odparł, wchodząc po schodach. W jego głosie dało się wyczuć delikatną nutę podziwu i bardziej subtelną – zazdrości. Tak jakby ten bydlak, Foster, o którym tak źle wyrażała się jego własna matka, był dla odźwiernego swego rodzaju autorytetem, idolem, wzorem do naśladowania. Cóż, nawet zwykły ochroniarz może mieć wielkie marzenia.

Elf był lekki, co dobrze wróżyło biednemu krasnoludowi. Gdyby Ehmer preferował nad narkotyki, co podejrzewał teraz Anjean, jedzenie, tłuste, niezdrowe żarcie, byłby większy problem. Choć więc mężczyzna do najsilniejszych zdecydowanie nie należał, w miarę bezproblemowo mógł wtaszczyć historyka i zielarza z zamiłowania do środka, odprowadzany spojrzeniami dwójki ćpunów, których źrenice były wręcz nienaturalnie rozszerzone, a miny głupawe. Spojrzawszy zaś ostatni raz na ulicę, krasnolud nie zobaczył prócz nich żywej duszy. Tylko w oddali ktoś płakał. Na razie łowcy potworów nie zawitali na Wiązową, by ściąć głowę tego smoczyska, co po niej grasuje, lecz jak długo to potrwa? Może Foster okaże się nie być aż taką łajzą, jak się go maluje i pomoże mu, jeśli ten odpowiednio nagnie fakty...

Ciężkie drzwi zamknęły się za ferajną, pogrążając klatkę schodową w półmroku. Kamienne schody pięły się w górę, a echo kroków ochroniarza odbijało się od zimnych ścian. Ten już był na pierwszym piętrze, podczas gdy Anjean mocował się z nieprzytomnym elfem, próbując go wtaszczyć na górę. Objąwszy go w wąskiej klatce piersiowej, krasnolud począł się wspinać po stopniach tyłem. Szło mu wcale źle, nawet zdołał dotrwać prawie do piętra, ciągnąc historyka za sobą, ale wtedy źle trafił nogą i klapnął na tyłek, siadając tym samym na schodach. Ehmer nie zleciał, ale za to ochroniarz zainteresował się jego nieporadnością.

- Jak ty do cholery zdołałeś przynieść tutaj i Fosterową, i tego ćpuna? - spytał prędzej z ciekawością, aniżeli podejrzliwością, stojąc na zamglonym korytarzu. Dym, który unosił się do sufitu i piął się wyżej, na drugie piętro, miał zielonkawy odcień i pachniał słodko, mdląco. Do uszu Anjeana doszedł czyjś śmiech, słychać też było rozmowy, a nawet fałszowanie jakiegoś samozwańczego śpiewaka. To zdecydowanie wyglądało na kryjówkę dilerów.

Re: Ulica Wiązowa

92
Tak, że przez następny tydzień nawet siodła na konia nie wrzucę. – odpowiedział krasnolud głośno wzdychając.

W ciągnięciu historyka i zielarza z zamiłowania więcej kłopotów sprawiała mu nie jego waga, a długość, przez którą mowa tu właśnie o ciągnięciu, nie o niesieniu. Buty elfa zahaczały o każdy jeden stopień, podczas podążania w górę schodów. Łatwo sobie wyobrazić, jak by to wyglądało, gdyby Anjean zachciał przenieść tu Ehmera o własnych siłach. Nieprzytomny ugrzązłby w błocie, a rasista szybko odmroził i zaczął ciachać mieczem... Machać, bo ten miecz by raczej niczego już nie uciął (lecz jakieś szkody z pewnością wyrządził). Według wyliczeń krasnoluda – przy założeniu ze zmienna o nazwie "życie staruszki" będzie dodatnia – przemiana w potwora z gaju była jak najbardziej dobrą decyzją. W innym wypadku, była to sytuacja bez wyjścia. Anjean nie chciał jednak rozmyślać nad innym wypadkiem. Starał się być dobrej myśli, nawet mimo tego, że nie znajdował się w najlepszym położeniu.

Ludzie potrafią zdołać wiele, gdy czują oddech trzymetrowego gada na plecach. Nieludzie też. – Wyjaśnił, po czym podniósł się ze stopnia i kontynuował wciąganie elfa. Skoro już raz zrzucił winę na legendarne stworzenie znikąd, nie mógł się już z tego wycofać. Poza tym było to najbardziej racjonalne wyjaśnienie, jakie mógł wymyślić. Jakkolwiek by to nie brzmiało. Ludzie potwierdzą, że widzieli jaszczura. Szczegóły się nie liczą, gdyż w takich sytuacjach każdy coś sobie dopowiada. Krasnolud miał nadzieje, że to wystarczy Fosterowi. – Chodźmy, trzeba im pomóc jak najszybciej.

Re: Ulica Wiązowa

93
Krasnolud zniknął. Wykidajło wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, gdy kurdupel ciągnący ćpuna, do tej pory będący tuż za nim, po prostu... wyparował. W jednej chwili był, a w drugiej nie. Obrócił się, by sprawdzić irytujący dźwięk, który narastał w jego uszach, a zdawał się mieć źródło całkiem blisko, tuż za nim. W tym samym momencie coś grzmotnęło - jakby piorun, choć teoretycznie niebo było czyste jak łza dziewicy. Dryblas skulił się mimowolnie i przymknął oczy, a gdy je z powrotem rozchylił, krasnoluda już nie było, nagle i niezapowiedzianie. Jedynym śladem obecności nieludzia był kwiat do tej pory przyczepiony do jego brody, teraz leniwie opadający na podłogę, kołysząc się to w jedną, to drugą stronę. Czuć było jedynie bardzo silną woń ozonu, jakby naprawdę było dopiero po burzy. Mężczyzna nie widział słońca, które na krótką chwilę stało się czarne, a niebo czerwone, nie wiedział, co się stało na zewnątrz. Przez krótką chwilę stał tam po prostu, wytrzeszczając oczy w zdumieniu, po czym opamiętał się, przypomniawszy sobie o babuleńce tkwiącej w jego ramionach. Wzruszył ramionami i poszedł dalej, uznając, że kogoś podeśle po elfa. Co jak co, ale o klientów, szczególnie stałych, trzeba dbać, bo przynoszą spore zyski.
~~~ Bogowie chyba opuścili Anjeana, bo ten czuł się naprawdę okropnie. Głowa bolała go tak, że myślał, iż ta zaraz wybuchnie, rozrzucając po otoczeniu w artystycznym, krwawym nieładzie jego czaszkę i to, co kryło się pod nią. Wizja była doprawdy nieciekawa, lecz ku uldze krasnoluda nie spełniła się. Uciążliwy ból jednakże nie znikał i wkrótce trzeba będzie się do niego przyzwyczaić, gdyż nic nie wskazywało na to, by zaraz miało być lepiej.

Ciężko było podnieść nawet powieki. Jakby ktoś zrobił je z ciężkiego metalu, który uniemożliwiał ich uchylenie. Na jego szczęście pozostałe zmysły działały w miarę bez zarzutów i to nimi mógł się posiłkować Anjean, póki nie zmusi się do otworzenia oczu. Przede wszystkim ostatnie, co pamiętał, to zaduch i podejrzane odory towarzyszące kamienicy będącej prawdopodobnie siedzibą bossa narkotykowego. Jak więc można było się domyślić, brakowało tego tutaj. Ta niezbyt przyjemna mieszanka została zastąpiona świeżym powietrzem i przyjemnym zapachem natury. Z tego oraz przeróżnych dźwięków – ćwierkania ptaków, delikatnego szumu wiatru trącającego liście na drzewach, szumu wody niedaleko czy odległych rozmów, krasnolud mógł wywnioskować, że znajduje się w parku, może gdzieś poza miastem... pod sobą czuł miękką trawę, na twarzy zefirek, a na ciele lekką gęsią skórkę. Było chłodno, jakby na świecie panowało późne popołudnie, ewentualnie wieczór. W końcu przemógł się i otworzył oczy.

Miał rację. Centralnie nad nim między rozłożystymi gałęziami zapełnionymi liśćmi prześwitywało szare niebo, oznaka zbliżającej się nieuchronnie nocy. Przed twarzą przemknęło mu coś dużego, bzycząc głośno, i pognało dalej, nie zwracając uwagi na ciało leżące na trawie. Choć widoczność była jeszcze całkiem dobra, krasnolud wiedział, że niedługo zapadnie ciemność, a on miał parę nierozwiązanych spraw na głowie. Dwie z nich dręczyły go najbardziej. Pierwszą była kwestia, co on tutaj robi, gdzie jest i kiedy jest, a drugą... gdzie zniknął kwiat od Pani?!

Aby dojść do tego, rozglądnął się wokół się z niemałym trudem, gdyż, jak już wcześniej zostało wspomniane, każdy ruch jego głową skutkował wrażeniem nadchodzącej eksplozji. Znajdował się więc parę metrów od małego stawu otoczonego trzciną leniwie falującą w rytm ruchów powietrza. Wszędzie wokół były drzewa i krzewy, gdzieniegdzie rosły pojedyncze kwiatki. Kawałek dalej, na wprost od Anjeana była ścieżka, aktualnie pusta. To zdecydowanie musiał być park lub coś w jego rodzaju. Interesującym faktem było to, że mimo spokoju panującego tutaj, krasnolud miał przedziwne wrażenie, że coś tutaj nie gra. Ptaki śpiewały zbyt niemrawo, wiatr, choć delikatny, wiał niespokojnie, trącając taflę stawu, który drżał, jakby miał dreszcze niepokoju. W oddali było słychać czyjąś rozmowę, co natychmiast wpadło mężczyźnie w ucho. Nie mógł rozpoznać zbytnio głosów i wywnioskować, jakiej płci są rozmówcy, ale miał przedziwne uczucie, że to nie jest sielankowa pogawędka spacerowiczów. Wszystko tutaj było zbyt spięte, a w powietrzu wisiała jakby groźba. Coś było nie tak, to Anjean wiedział na pewno.

Wróć do „Oros”