Dębowy Przybytek

1
Nazwa wzięła się z surowca, jaki, w głównej mierze, pomógł stawić lokal. Budynek był niewielki, ale piętrowy, z przybudówką jako stajnią. Wnętrze wystrojono bardzo skromnie i prosto, wyłącznie z drewna i kamienia, bez zbędnych ozdób. Wszędzie unosił się dym z fajek i palenisk. Nie było tłoczno, ale zdecydowanie gwarno. Karczmarz, chudy jak sama śmierć jegomość, wysługiwał się dwiema córkami, jako służkami, te zaś musiały unikać podszczypywania i klepnięć w pośladki. Większość klienteli stanowili tu najemnicy i inne żołdactwo, które ciągnęło, wyczuwając dobry zarobek w nadchodzącej wojnie.

Licho zawitała tu z Keirem, kiedy załoga Fortu meldowała się w koszarach. Zamówili antałek piwa, by spędzić te ostatnie chwile razem. O wejściu do Albiona dzisiaj mowy być nie mogło, to samo tyczyło się reszty jego rodziny. Dlatego mogli sobie pozwolić na chwilę oddechu po trudach podróży.

Rozmawiali niefrasobliwie, o pierdołach, połowę antałka opróżniwszy, a atmosfera w lokalu stawała się coraz weselsza. Piosenki były coraz sprośniejsze, żarty coraz plugawsze, a ich użytkownicy coraz śmielsi. Nie wiedziała, czy nie znali się wcześniej, czy przyszli tu zwartą grupą, ale teraz siedzieli w dziesięciu przy jednej z długich ław, stukając się kuflami i klepiąc po plecach.

Ignorowali ich, wszak chłopaki w Forcie potrafili narobić wielokrotnie większego rabanu. Wspominali sobie początki jej służby, śmieli się z minionych wydarzeń. Licho była szczęśliwa i pragnęła, by chwila ta trwała bez końca. Choć, od czasu do czasu, przydałoby się też łoże.

Nagle jedna z dziewek zaczęła wrzeszczeć i szarpać się z jednym najemnikiem. Oboje obejrzeli się i zobaczyli, jak brudny i pijany mężczyzna zadziera lnianą suknię służki, próbując dobrać się do giezła.

- Litości, panie, dajcież jej spokój! - krzyczał błagalnie karczmarz z rękami złożonymi jak do modlitwy.
- Zamknij pysk, bo za drugą się zabierzem! - odpowiedział któryś.

Kompania rechotała, patrząc, jak dziewka się wyrywa. Keir położył dłoń na rękojeści miecza, gdy nagle, z kąta w drugim końcu sali, nadleciał gliniany kubek, który z mlasknięciem rozbił się na łbie niedoszłego gwałciciela. Wszyscy jak na komendę spojrzeli w tamtą stronę.

Wysoki, barczysty jegomość z czarnymi włosami, gdzieniegdzie przetykanymi siwizną, a także długimi, zawadiackimi wąsami stał przy swoim stoliku. Ubrany w wełniany kaftan, uzbrojony w długi miecz, srogo patrzył ku hałaśliwej grupie.

Uderzony najemnik przewrócił się, krwawiąc z rany na głowie. Konsternacja trwała chwilę, zaraz potem, jak na komendę, wszyscy dobyli broni. Również Keir. Skoczył ku najmitom, którzy z kolei polecieli na nieznanego im obrońcę kobiet. Pierwszemu podstawił nogę, drugiego uderzył w twarz, trzeciego sieknął mieczem. Rozpętała się regularna bijatyka.

Licho, instynktownie pragnąc bronić Keira, sama wyciągnęła broń. To przyciągnęło uwagę dwóch z napastników. Dzierżący w łapskach krótkie kordy, skoczyli ku niej. Gdy byli blisko, jeden ciął wrednie, od dołu do góry, na skos, drugi w tym samym momencie rzucił w nią krzesłem.

Re: Dębowy Przybytek

2
Licho się śmiała. Słychać ją było od stolika po szynkwas, pierwszy raz tak żywo i wesoło, odkąd... Sama nie pamiętała, od kiedy. Wydawało się okrutnie długo. Zawahała się z początku, gdy Keir powiedział o gospodzie i odmówiłaby, gdyby nie zatrzaśnięte bramy rezydencji Albiona. Wszystko, co mieli, zawisło na włosku, nad jakąś przepaścią. Ostatnie tygodnie widywali się w krótkich chwilach, w których nie rozdzielały ich rozkazy ani obowiązki obojga, a wtedy albo pieprzyli się, jakby ich miały czekać lata celibatu, albo nawet na chędożenie sił im brakowało i zasypiali, kupiąc się do siebie niczym szczenięta. Teraz było inaczej, dziwnie, siedzieć i rozmawiać nad pienistym piwskiem. Tęskno jakoś do jesiennych dni, kiedy Licho przyjechała pierwszy raz przez bramę Fortu, wisząc z kulbaki.

Śmiała się. W środku trochę przez łzy. Każda chwila bezrozumnego szczęścia teraz miała ich kosztować kolejną chwilę bólu, kiedy plan awanturniczki by się nie powiódł. Proste złamania goiły się szybko. Komplikowali sprawę na własną zgubę, Licho wiedziała to doskonale, chyba od początku, od pierwszej nocy w zaparowanej łaźni. Patrząc na gestykulującego zawzięcie oficera znad brzegu kufla, wcale nie chciała jednak tego zmieniać na żadne proste złamania i szybkie ukojenia.

Potem dopiero im równie niegrzecznie, co brutalnie przeszkodzono.

Iście ogierze zaczepki pijących najemników przeszły w bardziej śmiałe czyny. Licho z początku chciała nawet reagować, podnosić się do nich, niepomna na liczbę chłopa. Na widok szamoczącej się z przerażenia jak ptaszyna dziewki aż się w rozbójniczce zagotowało, a kłykcie zbielały jej na zaciśniętych na kufelku dłoniach. I nie dziwota. Nie zdążyła jednak nawet ruszyć tyłkiem na zydelku, jak świsnęło przez całą długość karczmy. I rozbiło się o łeb najmity. Kubek.

Po kubku potoczyło się szybko.

Skoczyli do siebie, jak sfora psów. Najemnicy do wąsacza, wąsacz do najemników, Keir do najemników, Licho za Keirem, dziewka z piskiem w kąt. Oficer wpadł w hurmę z gwiżdżącym ostrzem miecza, awanturniczka nie zdążyła. Utknęła między kordem a krzesłem. Zanim pomyślała, bandycki instynkt pomyślał za nią, całe szczęście, że klingę miała już w dłoniach. Uwinęła się do tyłu z przygiętych nóg, jednocześnie płazem brzeszczotu zasłaniając biodro przed ukośnym cięciem korda. Na krzesło nie mogła nic poradzić. Uskoczyła w tym samym czasie, ale gotowa na bolesne rąbnięcie.

Wyszli raz żywi z bandytami z prawdziwej karczemnej awantury. To była dzicz, szaleństwo. Wszystko się wtedy dozwalało. Gdyby padła tedy na klepisko, Licho nie zamierzała dać się łatwo zadźgać na ziemi, a działać bez zawahania. Kopnąć stolik pod nogi napastników, poświęcając przednie piwo, ale kupując sobie ułamki sekund na pozbieranie się. Potem musiała być szybka. Rozproszenie, to podstawa. Sztylet u pasa — wyrwać i cisnąć w tego, który stał dalej. Nie ważne, czy celnie, by zabić. Drugi miał pecha, ludzkie oczy lubiły śledzić frunące obiekty. Finta na krocze — nikt, kto zdziera z dziewek giezła w gospodzie nie śmiałby nie chronić krocza. Cięcie prosto w pysk i natychmiastowa parada, zasłonięcie, był wszak jeszcze jeden najemnik. Jego przyjąć konwencjonalnie, na przygiętych w kolanach nogach i z końcówką miecza wibrującą koliście. Chyba, że zdążyłaby chwycić coś w międzyczasie, kufel, cokolwiek — wtedy miotać najpierw w łeb, potem siec. Na sam brzeszczot też mogła go wziąć. Poczekać, zawahać się teatralnie, aż w nerwach by się do niej rzucił i wtedy przyjąć, ciąć ripostą. Tętnica szyjna lub udo, arteria.

Re: Dębowy Przybytek

3
W karczmie huczało od tłuczonych naczyń, szczęku ostrzy i krzyków. W chaosie ciężko było dostrzec kogokolwiek, ale Licho nawet nie próbowała. Miała własne problemy, niemałe zresztą.

Miecz w jej dłoni zawibrował boleśnie, aż do samego łokcia. Ale spełnił swoje zadanie, sparował cios pierwszego z bandytów. Niestety, nawet błyskawiczny odskok nie pomógł dziewce uniknąć lecącego pocisku, dostała w ramię, a siła uderzenia zachwiała nią, aż postąpiła kilka kroków w tył i pacnęła na tyłek. Nie było w tym ni krztyny godności.

Miotacz już szedł ku niej, ale ona postanowiła go spowolnić. Mocne kopnięcie przesunęło stolik, ale zastąpił on drogę tylko temu, który zaatakował pierwszy. Jego kompan wyminął mebel zwinnie, więc dziewka ledwie podniosła się na kolana. Chcąc rozproszyć atakującego, cisnęła sztyletem w stojącego dalej najmitę. Niestety, w czasie tej czynności niesamowicie ważna jest postawa i szarpnięcie nadgarstkiem, a ona nie miała warunków na podobny manewr. Dlatego pierwszy z atakujących oberwał w ramię, ale rękojeścią, która nic mu nie zrobiła. Drugi zasłonił się przed fintą na kroczę, jednak był szybszy, niż mogłoby się wydawać. Odsunął twarz o kilka cali. Ostrze jej broni rozcięło mu głęboko policzek, ale nic więcej. To mu się nie spodobało. Zaryczał wściekle i uderzył z góry, nie dając jej szans na powstanie. Zablokowała, a całą długość ramienia przeszyła błyskawica bólu. Zablokowała jeszcze raz, aż coś jej strzyknęło w nadgarstku. Trzeci cios nie nadszedł.

Z piersi napastnika wychylił się sztych miecza. Keir, który wyszedł zza trupa, pomógł jej wstać, niemalże ją podnosząc. Nie wydawał się być ranny, tylko kubrak zdobiła mu smuga krwi. Poza tym - chyba było z nim dobrze.

Licho rozejrzała się. Karczmarz patrzył na wszytko całkiem blady na licu. Córek jego nigdzie widać nie było. Wąsaty jegomość trzymał w dłoni zakrwawiony nóż i z ciekawością rozglądał się po pobojowisku. Niemal wszystkie stoły leżały przewrócone, krew w kilku miejscach trysnęła na ściany.

- Mamy dziesięć trupów do uprzątnięcia, karczmarzu. Idźcie po straż, trzeba będzie im opowiedzieć, jak było. - Gospodarz błędnym wzrokiem wodził po martwych, jakby nie słysząc wybawcy swego córki. - Karczmarzu! No już!

Mężczyzna ocknął się z letargu, drgnął i pędem wyleciał z lokalu.

- Jakie to wszystko nerwowe - rzucił, wycierając nóż o ubiór jednego z najemników. - Pięknie dziękuję za pomoc, szlachetny panie. I szlachetna panienko, oczywiście. Już myślałem, że będę musiał sięgnąć po miecz. Zwę się Royce Czarny.
- Keir. A moja towarzyszka to Licho.
- Urokliwe imię. Czemuż to zechcieliście mi pomóc? Nie była to wszak wasza sprawa.
- Nie lubię, kiedy dziewięciu atakuje jednego - odrzekł oficer, wzruszając ramionami. - A ona po prostu lubi się bić. Taki typ.
- Wielce ciekawe. Ale dziękuję wam jeszcze raz.

Licho zauważyła, że z rękawa Keira kapie krew. Bez słowa podniosła jego rękę i ujrzała niezłe rozcięcie, tuż ponad łokciem. Miecz, bez wątpienia, dosięgnął go.

Re: Dębowy Przybytek

4
Dziewczyna stuliła brzeszczot w jaszczurze, skrzywiła się, rozmasowując tyłek i nadgarstki. — Psiajucha, widziałeś go? Walił, skurwysyn, jak młotem w kowadło... Chędożony. — Pokręciła głową, a potem skinęła wąsaczowi, zoczącemu jej na rycerza. — Dobrze biliście — odetchnęła. — Keir, siadaj, ściągaj kapotę. Leje się z ciebie. Patrzeć na to nie mogę.

Popchnęła oficera na zydel i zacmokała z niesmakiem, oglądając rozpruty rękaw. Nadąsała się. — To sobie, kurwa, popiliśmy w spokoju...

Ciała leżały pokotem po klepisku z rozłożonymi ramionami i wybałuszonymi oczami, jak groteskowe orły. Od juchy aż zaczęło śmierdzieć. Ten, którego Licho cięła w policzek jeszcze chwilę gulgotał krwawo z przebitą mieczem piersią, po czym znieruchomiał, ucichł. Durna śmierć. Nie umieli brać się do dziewczynek grzecznie i już dziesięciu zalegało bez życia, zamiast osuszać dalej kufle w dobrej kompanii, a potem rozejść się po burdelach.

Awanturniczka dała duży krok nad rozwalonym pod stołem najemnikiem, po czym ruszyła w stronę zaplecza, omijając poprzewracane krzesła i zbite naczynia. Rozlane piwo na ziemi mieszało się z krwią. Liczyła, że w spichlerzyku mieli choć kawałek czystego płótna na ramię Keira. Jak nic, było po zabawie — miło, miło i się spieprzyło — musieli wyjaśnić się straży, a potem zabierać z powrotem do koszar, gdzie czas się dłużył i ciągnął niczym krowie flaki. Sporo ludzi z załogi patrzyło na nią koso, odkąd zaplotkowano, że pokazała wała na rozkaz pozostania w Wodnym Forcie. Sporo patrzyło koso na nią i Keira. W rzyci ich miała.

Jesteście miejscowi, panie Royce? — krzyknęła, myszkując po półkach. Zabrzęczało rozbijane szklo. — Psiakrew! Kto tak stawia gąsiorek...

Re: Dębowy Przybytek

5
Choć Licho tego nie widziała, mężczyzna usiadł na ławie i zarzucił nogi na stół i krytycznie przyglądał się czubkom butów, zresztą zdartych już mocno. Ogólnie strój miał raczej znoszony, poprzecierany. Swoje widział.

- A gdzie tam. Nie jestem stąd, ale i tak nie znacie miejsca, z którego pochodzę, więc darujmy to sobie.
- Skąd ta pewność? - Zapytał Keir. - A może jednak?
- Czarcigrot. Znasz?
- Nie - przyznał oficer.

Licho znalazła kawał długiego płótna, całkiem czystego, zapewne służącego na ścierki, względnie ręczniki do kąpieli co możniejszych gości. Rozłożyła materiał, puginałem z blatu pocięła go na mniejsze paski i rzuciła resztę w kąt. Z takim zapasem wróciła do sali, ale zanim zabrała się do Keira, drzwi rozwarły się z hukiem, a do budynku wpadła zbroja grupa, ubrana jednakowo, w tuniki z herbem Oros, gizarmy, miecze i drewniane pałki.

- Rzucić wszystko, stać, nie ruszać się! - Wrzeszczeli na przemian. Keir wstał ostrożnie, ręce trzymając z daleko od broni. Licho też nie wykonywała gwałtownych ruchów. Zaś Royce podniósł się ciężko, z głębokim westchnieniem.

- Panowie, czy tutejszy gospodarz nie wyjaśnił wam, co zaszło? - Zapytał.
- Mówił, że mordy i gwałty próbuje się czynić! - odwrzeszczał jeden z nich, być może dowódca.
- Gwałty się próbowało czynić, mord z tego wyniknął właśnie. Niechże przyjdą córki karczmarza, wnet sprawa się wyjaśni.
- Wyjaśni się, ale w lochu! Z nami pójdziecie.

Keir nie wytrzymał, żachnął się i wskazał na uskrzydlony puchar na piersi.

- Jestem oficerem w służbie rajcy miejscy miejskiego, Baltmaca Ablion. Zawołajcie po któregoś z jego ludzi, każdy mnie zna i każdy poświadczy.

Straż była jakby mniej pewna. Poza rozwrzeszczanym niby-dowódcą.

- Każdy może se jakieś puchary wyszywać! Pójdziesz z nami!
- W porządku, pójdę. A po wszystkim oćwiczą cię pod pręgierzem, cholerny durniu - widać rana zaczynała mu doskwierać, skoro pozwalał, żeby ponosiły go nerwy.

Wyszczekany stróż prawa stracił rezon i popatrzył po pozostałej dwójce. Najpierw Licho, potem Royce stali się obiektami uważnych spojrzeń.

- A ta dwójka? Coście za jedni?
- Royce z Czarcigrotu, wędrowny rycerz i sługa naszego miłościwie panującego króla, Aidana Augustyńskiego, niech go hemoroidy od siedzenia na tronie nie dorwą. Ja to zapoczątkowałem, oni nie mają z tym nic wspólnego. Poza tym, że mi pomogli, rzecz jasna.
- A ty? - padło pytanie w kierunku awanturniczki.

Re: Dębowy Przybytek

6
Na widok wpadającej do gospody straży Licho zamarła z kawałkiem płótna rozciągniętym na wysokości piersi. Westchnęła ciężko. Starała się wyglądać na zaskoczoną i nienawykłą do tego, że otacza ją kilku uzbrojonych chłopa z miejskimi tarczami na piersiach oraz ramionach i celuje w nią ostrymi końcami różnych narzędzi. Zrugała rozpieklonego Keira wzrokiem. Umiała rugać iście jak żona przyczołgującego się nad ranem do chałupy nieszczęsnego męża.

Co ja? Ja jego jestem. — Położyła ze spokojem dłoń na ramieniu oficera. — Maria, z Ujścia. Luby mnie napitek zaprosił, tośmy siedzieli i pili, takie nasze prawo. Najemnicy siedzieli o tam, przy stolikach, też pili, zaczęli brać się do dziewczynek niegrzecznie. Dość niegrzecznie, by pewnym było, że jeszcze bylibyście tu dziś, panowie, do gwałtu. Jeden dostał od pana Royca słusznie w łeb i wtedy nie utrzymali nerwów. Rzucili się do nas z żelazem. Gracko się pomylili.

Mogę dokończyć? — spytała z przekąsem tego, który zdawał się przewodzić reszcie grupy. Niewinnie wielkimi oczami potoczyła jednak także po strażnikach, wyglądało, że mniej od niego przekonanych, czy dobrze czynili, biorąc się za oficera prywatnego oddziału. — Nie uduszę tym nikogo. Córki karczmarza potwierdzą zajście niechybnie i tak samo karczmarz, tylko ochłonie. Wtedy się możemy wzajem oskarżać.

Re: Dębowy Przybytek

7
Straż zdębiała, nie bardzo wiedząc, co począć. Sytuację uratował karczmarz, który pojawił się nagle w drzwiach. Szybko zabrano wzięto go na spytki, a zaraz potem obie jego córki. W międzyczasie Licho wzruszyła ramionami i zabrała się do opatrywania Keira. Kiedy stała blisko, usłyszała jego cichy, kpiący głos.

- Luby? Nieźle. Różnie mnie nazywałaś, ale chyba jeszcze nie tak. Luba.

Jego uśmiech był ciepły, miły, bez śladu żartu, który słyszała w jego głosie. Nim doszła do słowa, oficer obrócił głowę i wzrokiem poszukał Royce'a.

- Panie Royce, nie jesteście zainteresowani służbą aby? Ktoś, kto z samym nożem kładzie tylu chłopa na pewno przyda się w szeregach rajcy Baltmaca Albion.
- A dobrze płacą?
- Nie narzekam. Wikt i opierunek dorzucają do tego.
- W sumie - mężczyzna podrapał się po brodzie, patrząc w sufit - to czemu nie? I tak nie mam tu zajęcia, a bicie lokalnych opryszków staje się nudne.

Strażnik podszedł do nich. Najwyraźniej przesłuchanie rodzinki skończyło się.

- Tamci - wskazał głową gospodarza z córkami - potwierdzają waszą wersję. Ale i tak muszę mieć pewność, czy aby na pewno jesteście oficer, skoroście podali się za takiego. Mus nam iść do domu rajcy.
- Teraz? Po nocy?
- Teraz. Zrozumcie, głową odpowiadamy.
- No dobrze. - Keir wstał, poruszył lekko zabandażowanym ramieniem. Złożył na policzku Licho krótkiego całusa i wzruszył ramionami. - Skoro trzeba, to chodźmy. Tylko zostawcie z dwóch ludzi, żeby pomogli posprzątać ten bałagan.
- Słusznie. Grodek, Yacyk, pomożecie gospodarzowi. A my poszli. Panie przodem.
- Zasrany amant - parsknął z tyłu Royce, ale tak, że tylko Licho usłyszała. Wszyscy udali się do domu rajcy Baltmaca

Re: Dębowy Przybytek

8
Drzwi prowadzące do wnętrza przybytku skrzypnęły przeciągle, gdy do środka wszedł zakapturzony mężczyzna. Rozejrzał się on lekko na boki, po czym ruszył prosto do karczmarza, z którym zamienił parę słów, a następnie usiadł on nieopodal i ściągnął swój kaptur.
-Przynajmniej się nie wyróżniam... - mruknął cicho, zerkając na kilku pijących nieopodal jegomości, zapewne najemników.

Po kilku minutach, mężczyzna otrzymał skromny posiłek pod postacią miski gulaszu i sporego kieliszka rozwodnionego wina. Nie zwlekając, przystąpił do konsumpcji, co jakiś czas robiąc krótkie przerwy, zamierając w bezruchu i nasłuchując czegoś. Znów zerknął na pobliskich najemników, upił łyk wina i wrócił do jedzenia.

"Przydałoby się gdzieś zaciągnąć, robotę jakąś znaleźć... Raczej księgi za kilkadziesiąt gryfów nie kupię, a kraść przecież nie będę..." - pomyślał, stukając lekko krawędzią kieliszka o zęby i spoglądając z namysłem na przechodzącą obok dziewkę karczemną. Wzruszywszy ramionami, pochłonął kolejną łyżkę zawiesistego gulaszu...

Re: Dębowy Przybytek

9
Na wszystkich bogów, jak tu zimno!...
Drzwi ponownie się uchyliły, wrzucając do środka zimne powietrze i pojedyncze kawałki zamarzniętego śniegu. Postać stała chwile w przejściu, trąc swoje ramiona, żeby je odrobinę ogrzać. Rozejrzała się.
Dębowy Przybytek nie pękał w szwach. Główną klientelą, jak wieść niosła, mieli tu być najemnicy wszelkich maści. Zgadza się. Przy większości stolików siedzieli rośli, barczyści mężczyźni, którzy, często wymachując łyżkami lub kubkami, rozprawiali o czymś głośno. I często sprośnie, kwitując wszystko salwą gromkiego śmiechu.
Póki co, nie czuła na sobie niczyjego wzroku, co uznała za dobry znak. Usiała przy pierwszym schowanym pod ścianą wolnym stoliku i przywołała do siebie dziewkę karczemną. Poprosiła o ciepłą strawę i dobry napitek. Ściągnęła kaptur. I wtedy poczuła na sobie kilka par oczu.
Mogła się przecież tego spodziewać. Wojna między Keronem, a Fenisteą była świeżą raną na obliczu Herbii i niczego innego jak niechęć nie mogła się spodziewać po Kerończykach. Wbiła wzrok w podrapany blat stołu, czekając na swoje zamówienie.
***
Have you forsaken us?
Have you forgotten our faithful men calling your name?

Re: Dębowy Przybytek

10
Po zjedzeniu około połowy porcji gulaszu, czarnowłosy zerknął lekko na bok, przyglądając się nieznajomej.
"Dość niecodzienny widok. No ale kobieta też ma prawo wypić i wojaczką się trudnić, kto wie, czy też nie najemniczka... Chociaż nie wygląda zbytnio na taką, choć wiadomo, pozory często mylą... No ale to nie moja sprawa."

Powróciwszy ponownie do jedzenia, w milczeniu kontynuował posiłek, od czasu do czasu jedynie spoglądając krótko na kobietę. Ot, z ciekawości, leśne elfki tutaj raczej nie są zbyt częstym widokiem, a przynajmniej tak się mężczyźnie zdawało. Równie dobrze mogła tu mieszkać albo studiować na uniwersytecie, w końcu u elfów predyspozycje magiczne nie są czymś nadzwyczajnym.

Re: Dębowy Przybytek

11
Dziewka, u której zamówiła posiłek, przyniosła go dosłownie po chwili. Sidana uśmiechnęła się do niej lekko, po czym zaczęła jeść parujący jeszcze gulasz. Odprowadziła ją jeszcze wzrokiem. Co by nie mówić, dziewczyna była ładna. Może trochę zbyt tęga jak na gust elfki, ale poruszała się z niebywałą gracją i pałaszująca w najlepsze elfka nie mogła pojąć, jak udaje się jej unikać szczypnięć w tyłek czy głupich komentarzy. Chwilę potem dowiedziała się, że nie udaje. Jeden z najemników, gdy dziewka przechodziła obok, wymierzył jej lekkiego klapsa w krągły pośladek, czemu towarzyszyła kolejna salwa śmiechu. Dziewczę uciekło do kuchni.
Gulasz był gęsty i aromatyczny, przyjemnie rozgrzewał trzewia zmrożone przez dziwną pogodę. Po każdym kęsie czuła, jak przyjemne ciepło rozlewa się po jej ciele, a ona odzyskuje humor.
Najemnicy dalej się na nią gapili, widziała to. Jeden może nawet trochę zbyt często. Czarniawy, barczysty, pochłaniał szybko gulasz, wygłodzony widać. Zatrzymała na nim wzrok i przyjrzała mu się dokładniej, ale gdy ich wzrok się spotkał, uciekła oczami w bok i znowu skupiła się na gulaszu.
Najedzona rozparła się na niezbyt wygodnym krześle, odchyliła nieco do tyłu i pociągnęła nieco słabego wina w kubka. Smakowało jak woda, trochę tylko pokolorowana. Winem to nijak nie można było nazwać.
Znowu podniosła wzrok na obserwującego ją mężczyznę.
***
Have you forsaken us?
Have you forgotten our faithful men calling your name?

Re: Dębowy Przybytek

12
Nawiązawszy nieco dłuższy kontakt wzrokowy, mężczyzna kiwnął lekko głową w geście powitania i uśmiechnął się nieznacznie. Nie do końca wiedząc, co powiedzieć, wskazał tylko na miskę gulaszu.
-Jak na takie pieniądze, to całkiem dobre jedzenie. Można nieco brzuch napełnić a i się rozgrzać. Wprawdzie chleba by się przydało, no ale nie można mieć wszystkiego...

Czarnowłosy podrapał się po głowie, nie do końca wiedząc, co powiedzieć, toteż uśmiechnął się ponownie i napił nieco wina.
-Ot, na rozgrzanie.

Re: Dębowy Przybytek

13
Elfka uśmiechnęła się w odpowiedzi na jego powitanie. Zerknęła na swoją pustą już miskę i skrzywiła usta w geście niezadowolenia.
- Gulasz, nie powiem, przedni. Gęsty, korzenny nieco, rozgrzewa, że rozkosz. - odparła, odsuwając jednocześnie od siebie do połowy pełny kubek rozwodnionego wina. - Tego natomiast winem nie sposób nazwać, mości panie. Od wody różni się jeno tym, że kolor ma bardziej zdecydowany.
Sidana wstała i, kołysząc biodrami, podeszła do miejsca, gdzie siedział brunet.
- Czy mogę się dosiąść? Zapomniałam już, że Przybytek o tej porze pełny jest mniej kulturalnych mężczyzn, którzy od wieków kobiety nie widzieli na oczy. Warto przynajmniej udać, że ma się towarzystwo.
Znowu posłała mu uśmiech.
***
Have you forsaken us?
Have you forgotten our faithful men calling your name?

Re: Dębowy Przybytek

14
Mężczyzna uśmiechnął się niepewnie.
-Um, oczywiście, nigdy nie gardzę dobrym towarzystwem - oznajmił, przesuwając swoją miskę nieco na bok.
"To było dość... szybkie. Ale w sumie nie ma się jej co dziwić; widzę, jak co po niektórzy na Nią patrzą..." - pomyślał. Zerknął jeszcze krótko na siedzących nieopodal najemników i przeniósł swój wzrok na nowopoznaną towarzyszkę.

-Teraz powinien być względny spokój, o ile komuś nie przyjdzie co durnego do głowy... Ale jak widać, każdy zajęty sobą i swoim napitkiem. A jeśli już przy nim jesteśmy, to fakt, ciężko nazwać ten "trunek" winem. Ale lepsze to, niźli woda. Ale przynajmniej jest tani i raczej nie truje - stwierdził, poprawiając spoczywający na plecach kaptur i ściągając swój hełm, o którym dopiero teraz sobie przypomniał. Poprawił na szybko swoje włosy i spojrzał z zainteresowaniem na elfkę.

Re: Dębowy Przybytek

15
Usiadła obok niego na wolnym miejscu i położyła przed sobą swój niemalże nietknięty trunek.
- Wybacz moją śmiałość, ale wyglądasz mi na takiego, któremu nie warto załazić za skórę, nie boję się tedy o żadne głupie pomysły tych chłopców. - przejechała wzrokiem po zgromadzonych w pomieszczeniu rozkrzyczanych mężczyznach.
W jednym z kątów dwóch spośród czwórki najemników bardzo głośno coś komentowało. W pewnym momencie jeden wstał i najeżył się, bełkotliwie grożąc temu drugiemu, nadstawiając ku niemu pięść. Tamten nie pozostał dłużny, również wstał i przeskoczył przez stół na swojego kompana. Zniknęli za stołami. Słychać było tylko rechot ich kumpli, którzy ani myśleli interweniować.
Dziewki karczemne jakby się rozpłynęły w powietrzu, instynktownie widać wyczuwając, że nie warto się było teraz kręcić przy tej radosnej, pijanej i nieco nieokrzesanej hołocie. Karczmarz tylko zerkał co jakiś czas z kuchni, czy aby któryś ze stołów czy krzeseł zanadto nie ucierpiał.
Sidana pokręciła głową z dezaprobatą, wracając wzrokiem do swojego rozmówcy.
- Nazywam się Sidana.
***
Have you forsaken us?
Have you forgotten our faithful men calling your name?

Wróć do „Oros”