Targ

1
Targ jest ośrodkiem życia społecznego Oros. Nie licząc gospód, to tutaj rozgrywa się życie towarzyskie wielu osób. Umieszczony w zachodniej części miasta plac tętni życiem od wczesnych godzin, aż do zachodu słońca. Przybysze z różnych stron świata przybywają tu w poszukiwaniu rzadkich wyrobów lub po prostu, dowiedzieć się czegoś nowego. Zgiełk i mieszanina zapachów potrafią przyprawić o ból głowy, jednak nieodparty urok tego miejsca sprawia, iż mimo wszystko można tam przeżyć. Targ jest także idealnym miejscem dla drobnych złodziejaszków, dopiero zaczynających swą karierę.


Rita pozwoliła,by tłum niósł ją,gdzie popadnie. Krążyła bez celu,nie zastanawiając się,co właściwie może zrobić. Już sam pobyt w Oros był niebezpieczny,nie spodziewała się raczej,że zapomną ją tak prędko. Jednak coś ją tknęło i przybyła tu. Powrót do korzeni,jak zwykł mawiać jej dawny nauczyciel. Musiała być naprawdę ostrożna,jeśli nie chciała,aby ją złapano. Strażnicy przy bramie dziwnie patrzyli się na nią,ale no cóż,lepiej wyglądać na zakapturzonego tajemniczego przybysza,niż na wciąż szukaną pewną złodziejkę. Na początku odwiedziła część miasta,w której mieszkała. Poznała parę twarzy,jednak większości jej dawnych znajomych już nie było,w każdym razie Rita nie widziała ich. Cieszyła się z tego,być może zostali straceni,złapani,lub umarli na jakąś chorobę. Do jej starego mieszkania wprowadził się ktoś nowy,najprawdopodobniej obcokrajowiec. Dziewczyna mimo nienawiści wciąż miała w sobie sentyment związany z miejscem jej urodzenia. Odwiedziła parę znajomych miejsc,wykupiła sobie pokój w gospodzie,w której nikt jej nie znał,po czym ruszyła na targ. Nie wiedziała po co,po prostu tam poszła. Bez większego zainteresowania oglądała wszystko,co mieli jej do zaoferowania sprzedawcy. Ci także specjalnie nie palili się do sprzedaży swoich produktów tajemniczej postaci z zasłonioną twarzą.
-Ryby,świeże ryby!
-Amulety! Tylko u mnie,amulety!
-Oddawaj to mały gnojku! Straż! Straż!-Rita odwróciła się w kierunku skąd dochodził krzyki. Jakiś mężczyzna gonił góra dziesięcioletniego chłopczyka w łachmanach. Już po chwili mały zniknął dziewczynie z oczu,natomiast do jej uszu doleciały przekleństwa zrozpaczonego przybysza. Dziewczyna zrezygnowała z obserwacji reszty zajścia i ruszyła dalej,upewniając się,że jej sakiewka i sztylety wciąż są na miejscu. Niby chronił ją płaszcz,ale nigdy nic nie wiadomo. Zatrzymała się przy stoisku z amuletami mającymi chronić przed magią. Trzymając jeden z nich w ręce,przypomniała sobie pewne przykre zdarzenie z Qerel. Sprzedawca zaczął zachwalać wszelkie zalety wisiorków,jednak Rita zaśmiała się kpiąco i rzuciła z powrotem fałszywy amulet. Z pewną już irytacją rozglądnęła się jeszcze raz szukając kogoś lub czegoś,na czym można by się nieźle wzbogacić. Nie przybyła tu na wakacje,wspomnienia wspomnieniami,ale jak zwykli mawiać ludzie z jej fachu,okazja czyni złodzieja.

Re: Targ

2
Chłopiec, prawdopodobnie złodziej u progu kariery, szybko wmieszał się w tłum i tyle właściwie było go widać. Choć okradziony próbował przeciskać się między przechodniami, ze zwinnym i o wiele mniejszym wyrostkiem nie miał szans. I życie toczyło się swoimi torami.

Rita również szukała zajęcia. Miejsce wydawało się odpowiednie, czas też, ale jak dotąd brakowało jej szczęścia. Owszem, widziała kilku grubych kupców, mieszczan i handlarzy, którzy mieli wypchane skawy i eleganckie towary, ale każdego z nich pilnowało przynajmniej trzech uzbrojonych strażników. Nie była szalona, miała doświadczenie w fachu, dlatego odpuszczała sobie tak ryzykowne przedsięwzięcia. Znużona wyczekiwaniem okazji, miała wielką ochotę odpuścić. Jedynym, co ją motywowało, był brak miejsca na nocleg. Szło, co prawda, do wiosny, ale noce nadal kończyły się przymrozkami.

Nagle zauważyła, że oto los może uśmiechnął się do niej. Kilka stóp od niej szły trzy damy, ubrane w jedwabie, koronki i błyszczące z daleka klejnoty. Naszyjniki skrzyły się wręcz od szafirów. Rubiny pięknie przyozdabiały palce. Diamenty ciążyły na uszach, wplecione w długie, wiszące kolczyki. Kobiety, mniej więcej w wieku dwudziestu lat, otaczał kordon wojaków, ubranych w kolczugi, przepasanych mieczami. Nikt zdrowy na umyśle nie zbliżałby się do nich.

Wtedy gdzieś obok wybuchła wrzawa, poleciały przekleństwa, jeden mężczyzna popchnął innego, wywrócili cały wóz pełen jedwabnych balii i tym przypadkiem przedarli się przez barierę utworzoną z piechurów, wpadając na spacerujące kobiety. W efekcie te potrąciły siebie nawzajem, a jeden z ciężkich kolczyków rozerwał się na dwie części i przeleciał kawałek, odbijając w diamencie blask słońca, by zniknąć gdzieś w okolicach stóp Rity.

Żołnierze natychmiast spacyfikowali bijących się, nie żałując kopniaków i kuksańców. Wydawało się, że nikt nie spostrzegł, jak niewielki kamyczek, warty tyle, co kilka koni, zagubił się w tłumie. Gdyby Rita była dość szybka, miałaby szanse wzbogacić się znacząco.

Spoiler:

Re: Targ

3
Kurt stwierdził że jego sakiewka jest już prawię pusta, pomysł nasuwał się sam, szczególnie że właśnie przechodził koło targu. Co prawda duża liczba osób budziła niepokój, dawała natomiast większe możliwości. Oczywiście trzeba zrobić przygotowania jak na złodzieja przystało - pomyślał. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech ponieważ w zasięgu znajdował się kolejny "zastrzyk adrenaliny" spowodowany przyszłą próbą kradzieży. Pierwsza czynność jaką półelf zamierzał zrobić to rozeznanie. Musiał dowiedzieć się kto handluje jakimi produktami, czy uważnie obserwuje swoje towary oraz czy nie chowa gdzieś swoich oszczędności. Kurt stwierdził że aby nie wzbudzać podejrzeń nie będzie stał przy każdym stoisku przez dłużej niż parę chwil. Wmawiał sobie że będzie to skok idealny choć wiedział że takie nie istnieją.

Re: Targ

4
Poprzednio : http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=26&t=1691&start=30

Zima nie dość że nie przepłoszyła kupców, to na dodatek spowodowała wysyp drobnych mieszczan, którzy próbowali odsprzedać swoje graty za garść monet. Wszystkim kończyły się powoli oszczędności a żywność drożała. W Oros można było dostać wszystko, w przeciwieństwie do Archipelagu na którym już powoli łamał się handel. Evony mogła tu dostać czegokolwiek by sobie nie wymarzyła.
Nie otwierać, pełno materiałów heretycich
Spoiler:
Obrazek

Re: Targ

5
Evony wkroczyła na targ pewnym krokiem, z pociągającym uśmiechem na twarzy. Chciała w ten sposób stworzyć wrażenie pewnej siebie osoby, wytrawnej negocjatorki. Planowała dzięki temu uzyskać korzystniejsze ceny i wyłapać ciekawsze oferty.
Nigdy nie miała okazji poznać sztuki handlu. Arystokracja miała od tego służbę, odpowiednio wyszkoloną w tej dziedzinie. Evony postanowiła wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, co w połączeniu z wyobraźnią powinno dać dość satysfakcjonujący efekt. Rozglądała się za stoiskami z biżuterią, ubraniami i pojedynczymi bibelotami, które uważała za niezbędne. A przy okazji zamierzała znaleźć żywopłot dla "Niego". Ewentualnie kolejną ofiarę swoich intryg.
Chodziła między straganami, uśmiechała się do sprzedających i bawiła w najlepsze podczas oglądania towarów. Zwracała uwagę na rzadkie i egzotyczne towary, które pasowały do jej stylu. Gdzieś z tyłu głowy miała obraz długiej spinki, z ostrym zakończeniem. Posłużyłaby zarówno jako ozdoba jak i broń. Kolejną rzeczą, która przykuwała jej uwagę były stoiska z kadzidłami i substancjami zapachowymi.

Re: Targ

6
Ona stała tam - obok stoiska z ubraniami. On stał dalej - przed fasadą małej tawerny.


Chaos dnia powszedniego huczał mnóstwem rozwrzeszczanych głosów. Gawiedź, zebrana na targu przez mnogość opustów, warczała na siebie nawzajem i na sprzedawców wznoszących ceny. Evony nie przejmowała się otoczeniem, ale obserwowała uważnie ruch przelewającego się tłumu. Widziała dzieci biegające pod nogami, umazane błotem, śmiejące się i dokazujące. Widziała mężczyzn - niektórzy z nich również mieli twarze upaćkane ziemią - a oni spoglądali na nią, szczerząc się w paskudnych, wybrakowanych uśmiechach. Widziała kobiety. Ściągnięte brwi, krzywe usta. Lustrowały ją zazdrośnie bardzo nienawistnym wzrokiem. Ignorowała je z właściwą sobie elegancją. Pochylona nad kramem, przerzucała rozłożone na ladzie chusty oraz szale, od czasu do czasu zerkając na ustawione z boku suknie. Lub na oczarowanego jej urodą kramarza. Usta Evony - odkąd wkroczyła na bazar - pokazują światu pełen uroku uśmiech. Odsłaniają sznur pereł. Dzięki temu zapłaciła mniej za spinkę ze szpikulcem. Wcale ostrym. Ozdoba w postaci metalowego, barwionego zielenią liścia. Ładna. Dwie korony, to niedużo. Sprzedawca nie robił nawet kłopotu z tego, że dała mu w zamian wschodnią walutę. Czar Evony działa.


Działa również na Coena. Chyba. Brodacz oderwał się od drzwi oberży. Nie pamięta czy chciał wejść do środka. Teraz nie ma takiego zamiaru. Mruga nerwowo parę razy i zastanawia się nad czymś bardzo mocno. Poprawia lutnię wiszącą na ramieniu. Poruszone struny oddają parę rozedrganych dźwięków. Rusza między ciżbę. Ociera się o bezimienne ciała. Przedziera się w stronę stoiska z ubraniami. Patrzy wciąż na nią. Ona też może go zobaczyć, niech no jeno się odwróci.


- Fioletowa chusta - mówi Coen, zatrzymując się obok Evony. - Zakocham się w kobiecie z fioletową chustą.

Re: Targ

7
Sztuka handlu okazała się łatwiejsza, niż arystokratka mogła przypuszczać. Zdolność aury i manipulowania nią była niezbędna do zdobycia korzystnych cen. Każdy kolejny bibelot, który zobaczyła na targu, próbowała dopasować do nowej tożsamości, jeszcze nie określonej. Ines wciąż zostawała pustą kartą.
Zakupy były czynnością, którą kobiety miały we krwi. Gdy tylko Evony dostała spinkę do ręki, poprosiła o lusterko. Bardzo dokładnie zebrała włosy i spięła je w kok. Uśmiechnęła się na koniec do sprzedawcy i "uwolniła" go ze swoich wpływów. Mężczyźni...
Evony czuła się jak prawdziwa czarownica. Jej zaklęcia wymagały kunsztu i długiej pracy, jednak dawały więcej satysfakcji niż rzucenie kulą ognia czy ożywienie zwłok. Arystokratka działała w sferze duchowej,która według niej była najcenniejsza.
Teraz miała kolejną okazję, by wykorzystać swoje zdolności- stoisko z chustami. Spośród wielu kolorów, Evony wybrała właśnie fioletowy. Wybór był prosty, podobny gadżet posiadała jej Niania, osoba która wywarła ogromny wpływ na jej życie. Wtedy do jej głowy wpadł pomysł na tożsamość Ines, która będzie tłumaczyła dość niecodzienny wygląd.
Artystka. A dokładniej wokalistka, która przybyła do Kreonu w poszukiwaniu natchnienia dla swoich kolejnych utworów. Dotychczasowa Ines miała w sobie zbyt wiele Evony, arystokratyczna maniera, gesty, sposób chodzenia. Za to artyści słyneli ze swoich niecodziennych zachowań. Ines Charbonneau, wygadana, złośliwa, ekscentryczna. Tak, to jest to!
Wszystko dzięki jednej, fioletowej chuście, która tak natchnęła arystokratkę. Jej zamyślenie przerwał mężczyzna. Evony od ręki użyła zdolności aury a następnie przyjrzała mu się dokładnie, analizując go centymetr po centymetrze. Na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek.
- Bardzo pan kochliwy...- to mówiąc wskazała kobietę obok, która mierzyła tą samą chustę.

Re: Targ

8
Coen uśmiechał się. Nawet niewymuszenie. Jednak czuł coś dziwnego w środku. Jak gdyby ktoś napchał go betonem. Stał obok straganu i nie poruszał się wcale. Prawie. Ot - jego pierś rosła, a potem opadała w miarowym tempie oddechów. Również mrugał. Ale to działo się automatycznie, poza jego wolną wolą. Ponieważ ta wola odeszła od niego i skoncentrowała się w całości na egzotycznej twarzy czarnowłosej dziewczyny. Na niebieskawych, niezabrudzonych oczach. Na skórze o jedwabistości porcelany. Na rozweselonych ustach, które cieszą się przecież nie bez powodu. Coen chciał wierzyć, że to on jest ów powodem.

- Tego się nie spodziewałem - powiedział cicho, do siebie, spoglądając na drugą kobietę z boku kramu. Kruczowłosa mogła to dosłyszeć. Od tego momentu gadał głośniej. - Jestem raczej zdesperowany, moja droga pani. Może też trochę szalony. Ale jeno trochę. No i od teraz jeszcze zakochany - wskazał na fioletową chustę w jej drobnych dłoniach - w panience.

Evony widziała przelewające się po targu aury. Aura brodatego mężczyzny różniła się od pozostałych. Znacznie. Postać rudowłosego otoczona była słabą, niebieską poświatą. Arystokratka widziała już ten kolor. Widziała go w lustrze. To była barwa jej oczu. Ale z młodzieńca uchodziło coś jeszcze. Jak szara mgła oplata drzewo na łące, tak jego oplatała rubinowa, jasna światłość. Leżące na straganie kolie ukraszone były drogocennymi kamieniami, ale żaden z nich nie dorównywał barwą aurze Coena.

Re: Targ

9
Evony roześmiała się, odsłaniając subtelnie swój "sznur pereł". Podczas swoich podróży wielokrotnie spotykała się z tego typu adoratorami, których system klasyfikował jako kolejne ofiary. Czy można w łatwiejszy sposób przejąć nad kimś kontrolę, niż poprzez zauroczenie? Wystarczyło doczepić kukle sznureczki i odpowiednio nimi poruszać.
Arystokratka nie spuszczała wzroku z mężczyzny, patrząc mu prosto w oczy. Chciała, żeby ten opuścił głowę. Próbowała wywołać w nim uczucie nieśmiałości i przy okazji przyjrzeć się swojej ofierze.

- Wyższy ode mnie, dobrze, mężczyźni lubią mniejsze kobiety. To zapewne wiąże się z ohydnym obściskiwaniem, podczas którego partnerka opiera głowę na ich klatce piersiowej. Ble. Szerokie ramiona, och tak, do nich powinnam mieć słabość, jednak jest to równie żałosne co obściskiwanie. No Evony, odkryj w sobie romantyczkę. Nawet sympatyczna twarz, przynajmniej nie jest kolejnym "klonem". Przystojny, jednak nie w "schematyczny" sposób... A teraz pokaż cioci aurę.

Interpretacja była wyjątkowo łatwa w tym wypadku. Niebieska poświata- artysta. Sądząc po lutni, zapewne był bardem co świetnie komponowało się z nową tożsamością Evony. Coś w aurze nieznajomego przykuło uwagę arystokratki. Czerwona barwa, praktycznie niewidoczna nitka. Sukces!

- Ines nie jest łatwa skarbie. Musisz się wysilić, bo ta "gra wstępna" jest mało satysfakcjonująca. I jeszcze ta "panienka"... Kurwa, ostatnim razem słyszałam to od jakiegoś przyszywanego "wujka" w wieku 15 lat.

Evony wyciągnęła przed siebie rękę do ucałowania. Tego wymagała etykieta i krył się w tym jej podstęp. Kiedy mężczyzna zbliży wargi do jej skóry, wyceluje "wywieranie wpływu" w jego aurę, chcąc utrzymać czerwoną nitkę i trochę ją poszerzyć.
- Ines Charbonneau.- to mówiąc uśmiechnęła się w najbardziej ujmujący sposób, jaki potrafiła sobie wyobrazić.

Re: Targ

10
Coen nie poczuwał się wcale do bycia marionetką. W swoim mniemaniu miał casus pod kontrolą. Nie dostrzegał jeszcze wiążących ruchy sznureczków. Jednak coś dziwnego się z nim działo i nie mógł temu zaprzeczyć nawet przed samym sobą. Sztywność opuszczała go bardzo wolno, nie pozwalając na swobodną manierę rozmawiania. Dlatego też słowa, które opuszczały jego rozwarte uśmiechem usta, brzmiały zapewne jak amory niedoświadczonego podrostka. Ale - jak trafnie zauważyła Evony w swojej skrzętnej ocenie - za podrostka to on uchodzić nie mógł. Dziewczyna obserwowała sekrety jego zmęczonego ciała oraz poświatę kolorowej aury, wysuwając na temat brodacza własne wnioski. Przyglądała się również jego twarzy. Nachalnie. Chcąc zmusić mężczyznę do spuszczenia wzroku.

Ale on nie przestawał spoglądać - może nieco impertynencko - w niebieskość jej oczu. Poniechał też taksowania dziewczyny. Nie widział w tym nawet zdawkowego sensu. Po co koncentrować się osobno na włosach, drobnych dłoniach, piersiach, na nęcącym wcięciu nad biodrami, skoro obraz podany w całości przedstawiał się tak cudownie. Wszystko razem stanowiło zgrane połączenie. Godną podziwu akumulację wdzięku.

Wyciągnęła ku niemu rękę. Drobny gest. Ale bardzo znaczący. Coen westchnął. Drętwe napięcie - betonowy bezruch - uleciało z niego w jednym momencie. Teraz poczuł się pewnie, choć nie było ku temu widocznego powodu. Stanął prosto. Posłał swoją dłoń do przodu, na spotkanie z seraficzną dłonią Evony. Poczuł muśnięcie i zimno. Dziwne drżenie przeszło mu po plecach. Potem palce dziewczyny omotały jego własne. Bard nie przysunął warg. Nie ucałował. Zamiast tego z wyczuciem potrząsnął ręką - tak jak gdyby witał się ze starą znajomą. Jego usta rozwarł jeszcze szerszy uśmiech. Jednak uśmiech dziewczyny górował nad nim. Trochę nawet onieśmielał.

- To przyjemność móc cię poznać. Ines - śpiewak dziękował w duchu bogom za to, że nie załamał mu się głos. - Mówią na mnie Coen. Jestem trubadurem, pieśniarzem i niezgorszym poetą. A obecnie - mężczyzna zabrał swoją dłoń - jestem w poważnych tarapatach. Może zechcesz mi pomóc?

Re: Targ

11
Evony zauważyła, że bard jest dość mocno "spięty". Ironia losu, osoby parające się tą profesją słynęły ze swojej otwartości w stosunku do innych. Arystokratka chciała myśleć, że to ona jest powodem tej "sztywności", jednak na tym etapie nie była aż tak pewna siebie. Ponad to zaskoczył ją fakt, że mężczyzna nie ucałował jej dłoni. Oczywiście nie dała tego po sobie poznać, uśmiech nie opuszczał jej twarzy, chociaż teraz stał się bardziej subtelny. Kiedy ich palce się zetknęły, posłała w jego stronę zaklęcie "wywieranie wpływu", tak jak wcześniej to zaplanowała. Nie nastawiała się na spektakularne efekty, jeszcze nie miała Coena pod kontrolą.
- Twoja sława Cię wyprzedza mistrzu Coenie. Słyszałam o Tobie.- odczekała aż mężczyzna puści jej dłoń.
- Muszę wkraść się w jego życie, niczym pająk utkam sieć z kłamstw aż odbiorę mu to, co najcenniejsze.Czeka mnie przy tym dużo pracy, będę grała udomowioną kotkę przy okazji rozszyfrowując jego tożsamość a gdy mi się to znudzi pozna prawdziwą Evony.- pomyślała odkładając fioletową chustę. Po dłuższym zastanowieniu arystokratka doszła do wniosku, że nie współgrała z limonkowym szalem.
- Mam nadzieję, że pokażesz mi próbkę swoich talentów. Jestem ciekawa, czy pogłoski o Twojej sławie są prawdziwe.- przeczesała subtelnie włosy po czym skrzyżowała ręce.
- W czym mogłabym Ci pomóc?- przez jej głowę przemknęło wyobrażenie Coena z odkrytą klatką piersiową. Wyobraźnia kobiety miała skłonności do idealizowania, więc ten obraz wyglądał bardzo zachęcająco. Ciekawe, na ile pokrywał się z rzeczywistością?

Re: Targ

12
Coen rzeczywiście czuł się zestresowany. Dziwowało go to. Nieczęsto doświadczał podobnych wrażeń. Jego pewność siebie przestała działać, a charakteryzująca go otwartość przemieniła się w niekomfortowy ucisk gdzieś w klatce piersiowej. Niepokojąco brzmiały jego słowa - zazwyczaj nacechowane łatwością oraz polotem, teraz zubożałe oraz rozedrgane. Choć śpiewak przestał się trząść i nabrał nawet pewnego dystansu, to jednak rozmowa ze zjawiskową damą sprawiała mu nieoczekiwane trudności. Srogo karał siebie w duchu za swą niesumienność, za brak ogłady, za plączący się mimowolnie jęzor.

- Prawda, kłamstwo, niedopowiedzenie - bard ściągnął z ramienia dyndająca na nim lutnię. - Przecież to jeno słowa. A słowami można się bawić. Proszę - brodacz podał dziewczynie chustę, którą przed momentem odłożyła - zachowaj ją. Jeszcze może się przydać.

Rozpromieniony wzrok Coena wwiercał się w oczy Ines.
Śpiewak oderwał spojrzenie od jej własnego i mrugnął porozumiewawczo do kramarza.

- Może uraczysz mnie, moja pani, rozmową w jakimś cichszym miejscu? Nie zwykłem podnosić głosu w obecności dam, ale nie ma innego sposobu, żeby przekrzyczeć tę bezrozumną ciżbę - mężczyzna szerokim ruchem ramienia wskazał na ludzi tłoczących się dookoła. - Nieopodal jest karczma, którą gospodarz nazwał z jakiegoś powodu Pod Upadłym Kuroliszkiem. Mam tam najętą izbę. Czy zechce pani pójść ze mną? Tam porozmawiamy na spokojnie...

Instrument w dłoniach Coena zawrzeszczał dźwiękiem poruszonych palcem strun, zwracając uwagę paru szarych przechodniów. Bard uśmiechnął się znów, patrząc na Ines, pozornie nie zwracając uwagi na stojących opodal gapiów.

Re: Targ

13
Evony w przeciwieństwie do Coena czuła się wyjątkowo zrelaksowana. Była w swoim żywiole. Patrzyła na mężczyznę zaintrygowana jego niecodzienną urodą, a przynajmniej takie stwarzała pozory.Evony interesowało jego wnętrze, reszta była dla Ines.

Podniosła jedną brew w geście zaskoczenia, gdy bard podał jej fioletową chustę.
- Dziękuje Coenie, jednak nie mam nic żeby się zrewanżować. Chociaż...Co powiesz na darmową wróżbę?- podeszła bliżej mężczyzny, żeby go lepiej słyszeć. Czuła teraz jego zapach i widziała najdrobniejsze ruchy, jak unoszącą się klatkę piersiową czy pojedyncze mrugnięcia. Arystokratka stała praktycznie na wyciągnięcie ręki, Coen mógł ją teraz bez najmniejszego wysiłku objąć gdyby tylko chciał. Jednak nie to było celem Evony. Chciała zobaczyć, czy bliskość wpłynie w jakikolwiek sposób na aurę barda. Przysunęła twarz do jego ucha.

- Może i uraczę, jednak do Upadłego Kuroliszka mam zakaz wstępu. Zostałam wyrzucona z moje nietypowe pochodzenie.- szepnęła, odsłaniajac swoją szyję przed oczami mężczyzny. - Jest jednak wyjście z tej sytuacji.Możemy zagrać w "grę" kosztem właściciela karczmy. Słyszałam, że bardowie lubią tego typu rozrywki.- uśmieszek Evony był teraz bardzo prowokujący. Odsunęła się od Coena i ścisnęła mocniej limonkowym szalem.

W jej głowie pojawił się scenariusz nowej zabawy, w którą zamierzała wciągnąć Coena. Żeby ułatwić mu decyzję, ponownie wycelowała w jego stronę "wywieranie wpływu".

Re: Targ

14
Ines przesunęła się w stronę pieśniarza, wprawiając go w niemałe zażenowanie. Oddzielająca ich odległość, stanowiąca bezpieczną barierę ograniczonego kontaktu, zniknęła niespodziewanie. Coenowi w żadnym razie nie przeszkadzała ta chwilowa bliskość. Wręcz przeciwnie - podziałała na niego zachęcająco, niemalże prowokując do jakiegoś gestu, do odwzajemnienia. Jednakowoż bard dał się zaskoczyć. Budowana z wolna, efemeryczna relacja bez ostrzeżenia buchnęła mu w twarz zapachem jej ciała. Noszonych przezeń perfum oraz ledwie zauważalną nutą radosnego podniecenia. Brodaczowi spodobał się ten zapaszek, spodobała mu się pewność Ines. Pewność, której nie mógł z jakiegoś powodu w sobie znaleźć.

Subtelna aura Coena przybrała na intensywności. Czerwona poświata zajaśniała mocno, otaczając go pierścieniem różanego blasku. Niebieska mgła zawirowała dookoła jego postaci, zmieniając swą barwę z lazuru bezchmurnego nieba na czarujący odcień oceanicznej toni. Evony nawet bez rozpoznawania aur mogła dostrzec to, że rudzielec jest nią żywo zaciekawiony. Żeby nie rzec - zauroczony, bo to słowo z pewnością nie oddawało jego uczuciowego stanu. To nie za sprawą czarów Coen nawiązał więź z nowo poznaną kobietą. W grę wchodziło coś innego...

- Wróżby mają ogromną moc - zaszemrał nie podnosząc zanadto głosu, korzystając z tego, że Ines stała teraz tuż przy nim.

Rzecz jasna, Coen od samego początku zdawał sobie sprawę z pochodzenia dziewczyny. W mieszkańcach Archipelagu jest coś charakterystycznego. Może to uroda, a może jakaś wyszukana maniera lub sposób obchodzenia ze światem. Wcześniej nie zastanawiał się nad tym za często, a obecnie wydało mu się to mało ważne. Powolnym ruchem zawiesił lutnię z powrotem na barku, spoglądając przez czas cały na zawadiacko uśmiechniętą Ines, która odsunęła się od niego na parę kroków zręcznie udając onieśmielenie. Brodacz - świadom czy nie - dał się łatwo omotać.

- Geleon, gospodarz tamtej oberży, to naprawdę dobry człowiek - bard odgarnął spadające na czoło włosy, chowając je za zaostrzone ucho. - Ale będzie musiał panią przeprosić. Nie godzi się przeganiać damę z kwatery. Na dodatek w taki mróz! - Coen złapał się pod boki, pozorując przesadne oburzenie. - Zabawmy się jego kosztem. Zgadzam się na tę grę, niebieskooka panno. Przejdźmy się zatem, a zasady, skoro jakieś są, opowiesz mi po drodze...

Pomaszerowali w stronę Upadłego Kuroliszka...
Nie bez trudu przedzierając się przez gęstą ciżbę. Coen szedł na przedzie, torując im drogę pośród stłoczonego tłumu. Targ opuścili bogatsi o parę drobnych zadrapań. Na brukowanej ścieżce zrobiło się luźno. Śnieg trzeszczał im pod nogami.

Re: Targ

15
Po wyjściu z domku, Filip skierował się prosto na targ. Wprawdzie nie miał za dużych oszczędności, jednak do biedy jeszcze trochę brakowało. Poprawiwszy łańcuszek, którym przymocował do pasa swą sakiewkę, otulił się mocniej płaszczem i rozejrzał się dookoła.

"Zapasy mam, żytniej jeszcze mam... Czy ja właściwie czegoś potrzebuję?"
Mężczyzna podrapał się po głowie i zamyślił nad tym chwilę.
"Po prostu się rozejrzę, może coś mi wpadnie w oko."
Jak powiedział, tak zrobił. Już po chwili krążył między kolorowymi stanowiskami, przyglądał się różnym dobrom oferowanym przez przeróżnych sprzedawców, wsłuchiwał się w głos starych i młodych przekup.

Jego uwagę przykuło niewielkie, umiejscowione na obrzeżach rynku stanowisko, przy którym ogorzały mężczyzna prezentował różne przedmioty, ściśle związane z uzbrojeniem. Aktualnie, była to miękka, skórzana pochwa na sztylet bądź wąski nóż, której wnętrze obite było futrem, dzięki któremu można było dobyć z niej broni niemalże bezszelestnie. Filip podszedł do stoiska i zaczął przyglądać się temu oraz innym przedmiotom. Poprosił o pokazanie prezentowanej pochwy, aby przymierzyć do niej swój sztylet. Cóż, pasował, jednak Domedraug dostrzegł wątpliwej jakości szwy, które jego zdaniem znacząco wpływały na trwałość przedmiotu. Wnioski jednak zostawił dla siebie, choć chciał wytknąć to sprzedawcy, mając cichą nadzieję, iż dzięki temu, obniży on cenę.

Podziękował sprzedawcy, a na propozycję pokazania zupełnie nowej, niewielkiej ręcznej kuszy odrzekł, iż ma jedną u siebie w domu. Oczywiście, było to kłamstwem, broń ta podobała się mężczyźnie, jednak nie potrafił on strzelać za dobrze. Odkąd sięgał pamięcią, jego ojciec mawiał, iż broń dystansowa jest bronią dla słabych i tchórzliwych, którzy nie są w stanie stawić czoła przeciwnikowi "po męsku" - w walce bezpośredniej. Mimo tego, Domegraug doszedł do wniosku, że chętnie by sobie postrzelał. Ale to najlepiej pod okiem jakiegoś trenera.

Po dwóch kwadransach, zrezygnowany, usiadł koło miejskiej studni i zaczerpnął zeń wody, która na szczęście nie zamarzła. Napił się, przemył twarz i dłonie, po czym zaczął się zastanawiać, gdzie powinien się teraz udać - ponownie do Sidany, na kufelek w jakiejś karczmie, czy może rozejrzeć się za jakąś pracą.

Z przemyśleń tych, wyrwał go słaby, ochrypły głos staruszka, który usiadł koło niego.
-Miły Panie, wesprzecie kalekę? - zapytał, wyciągając przed siebie prawą rękę, a właściwie kikut.
Domegraug spojrzał na starca, na jego rękę i kiwnął głową lekko.
-Cóż to się wam przytrafiło, dziadku? Opowiedzcie mi swoją historię.
-Wojna się przytrafiła, wojna, synu. Walczyłem w Keronie za Jakuba, wiecie, co mam na myśli, prawda? Straciłem wtedy dłoń, a w lazarecie rannych przybywało szybciej, niż lekarze zdążali czyścić swoje przybory... - westchnął - ...no i mi się zaraza w ranę wdała, jak się zorientowali, było już na tyle późno, że musieli mi przy łokciu ciąć. Przechorowałem tak do końca wojny, synku. Straciłem rękę a co zyskałem? Kilka marnych gryfów, które starczyły mi ledwie na buty, odkupione od jakiegoś męta co to je z nieboszczyka zdjął.
Filip pokiwał wolno głową. Historia staruszka faktycznie wydawała się prawdziwa. Podczas wojny, Marius również spędził nieco czasu w lazarecie, jednak wyszedł zeń względnie zdrowy i sprawny. W międzyczasie, nakreślił do syna list, w którym opisał mu to i owo, zaznaczając jednak, iż Filip nie ma się o co martwić i że wkrótce Marius wróci do domu, że wojna ma się ku końcowi. Jak się to skończyło - wiadomo.

Dłuższą chwile ciszy ponownie przerwał staruszek, zaglądając do swej niewielkiej, materiałowej i wielokrotnie łatanej torby.
-Nie proszę o wiele. Nawet nie trzeba mi pieniędzy. Wezmę, cokolwiek dacie, synu. I tak niewiele czasu mi już na tym świecie pozostało...
Filip westchnął cicho, po czym sięgnął po swój mieszek. Wyciągnął z niego kilka monet, przeszukał jeszcze swoją torbę i wraz z pieniędzmi, wręczył kalece suchy placek chlebowy i kawałek sera.
-Też za wiele nie mam, ale przyjmijcie to. Wojna mi ojca odebrała, też wojakiem był, choć po drugiej stronie konfliktu. Ale was niesłusznie pokarała bardziej, niźli mnie. Weźcie chociaż jedzenie, może gdy zarobie w mieście więcej gryfów, będę miał więcej do podzielenia się.
Staruszek kiwnął głową, włożył wszystko do swej łatanej torby i wyciągnął w stronę darczyńcy dłoń z jakimiś poplątanymi łańcuszkami.
-Dziękuję, synku. Ale swój honor mam, też chcę coś dać od siebie. Swego czasu, miałem sporo różnych amuletów i wisiorków, część dostałem od kapłanów zamiast jedzenia czy pieniędzy, część od dzieciaków... nie mogłem się przecież tym najeść, dlatego sprzedawałem je za pół darmo, byleby mieć na kawałek chleba, nieco mi się ich jeszcze ostało. Mam tu chyba gdzieś kilka takich... no... - zaczął kciukiem rozgrzebywać plątaninę łańcuszków, aby w końcu wskazać nim trzy różne amulety. Jeden przedstawiał miecz, wykonany z jakiegoś błyszczącego, choć niewątpliwie taniego stopu metali, drugi wyglądał na niewielką, malowaną tarczę, która jednak była widocznie nadgryziona zębem czasu. Na trzecim łańcuszku wisiał natomiast niewielki, celowo wyszczerbiony topór.
-Weź je, dobrodzieju, choć tyle mogę zrobić...
Filip wprawdzie cofnął dłoń, na znak, iż nie chce nic przyjmować, lecz po chwili, skinął głową.
"Jeśli nie wezmę, to dodatkowo go zasmucę. Kwestia honoru."
Domedraug przyjrzał się amuletom, po czym wybrał ten z mieczem oraz drugi z toporem, po czym schował je do wewnętrznej kieszeni płaszcza i skinął głową. Staruszek uśmiechnął się nieznacznie.
-Wyglądasz no mi na takiego, co to w ślady ojca chce iść. Miecz i topór. Sakir i Xand. Dobry wybór. Uważaj tylko, bo wojna potrafi być równie okrutna, co samo życie.
-Gdzieś już to słyszałem... Ale dziękuję, za ra... - mężczyzna rozejrzał się dookoła. Kaleka gdzieś zniknął.

Domedraug bezskutecznie próbował jeszcze odszukać wzrokiem swego rozmówce, jednak ten zniknął tak niespodziewanie, jak się pojawił. Upewniwszy się, iż amulety są na swoim miejscu, zamknął torbę, poprawił sakiewkę, wstał i skierował się przed siebie. Gdziekolwiek, byle naprzód.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”