Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

1
.
Obrazek
Wschodnie Rozdroża, wiodące — jak nazwa przykładnie wskazywała — przez skrajne ziemie Południowej Prowincji, aż ku Wschodniej i do granic Keronu, ciągnęły się od samych niemal bram grodu. Ich nazwa nie była oficjalna, nie widniała na żadnej mapie i żadnym drogowskazie, a miejscowi nazywali je wschodnimi tylko z racji braku głębszego pomyślunku i by nie musieć powtarzać cięgiem „diabelskie rozdroża”. Kto patrzył na rozległą, wijącą się i skręcającą malowniczo wśród obsianych pól, zielonych łąk i łagodnych, falujących zbożem wzniesień sieć wydeptanych przez lata dróg, nijak nie mógł pojąć, komu i jak strzeliło do głowy przezwać je „diabelskimi”. Pojmował rychło dopiero wtedy, gdy przyszło się w nie zagłębić. Ścieżki pierwotnie łączyły niegdyś niemal wszystkie, znacznie rozleglejsze za swych lepszych czasów pola uprawne i gospodarstwa, żywiące okoliczne wsie oraz miasto. Od południowej strony kręciły się więc, rozwidlały, znikały i pojawiały w niezbadany sposób tak, że trzeba było mieć na karku złoty łeb i znać je lepiej, niż na pamięć, by bez pobłądzenia dojechać tam, gdzie się pierwotnie zamierzyło. Inaczej na lewym brzegu grodu utknąć można było na godziny. Dni. Ulicznicy z Oros straszyli tygodniami. Bo nawet spiąć wierzchowca czy podreptać nazad, z powrotem ku miastu, to nie była prosta rzecz, gdy już się wjechało w zielone morze.

Gdy się jednak na nich odnalazło, była to najszybsza i niemalże najbezpieczniejsza — na tyle, na ile bezpieczny mógł być jakikolwiek gościniec — droga na Wschód. Nic jej nigdy nie tarasowało, nie rozkraczało się z przyczyny utkniętego w koleinie wozu, nie zatykało od mijających się karawan, które do Merianados podróżowały okrężnie, szerokim głównym traktem, handlową arterią. Na Rozdrożach zresztą ledwie minęłyby się chłopskie furmany. Brak wozów i karawan ciągnął sobie brak innego, mniej lubianego elementu — bandytów i grasantów. Najgłupszy zbój nie ryzykowałby błąkania się godzinami dla kilku skracających sobie drogę wędrowców i pielgrzymów do Ściany. Jedynie miejscowi — chłopi, wieśniacy korzystający z urodzajny ziem — nie wydawali się mieć żadnych zwad z diabelskością diabelskich rozdroży. Znali je od pokoleń.

Gdyby nie dziury w wydeptanych ścieżkach i okrutna zawiłość, i — poza małymi osadami — brak choćby chaty, choćby najmniejszej gospody po drodze, Rozdroża mogłyby stać się wcale uczęszczane. Na szczęście samych podróżnych, nie są.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

2
Trafił na diabelskie rozdroża podróżnik na czarnym koniu, obładowany jak do wojny z demonami i innymi diabelstwami na końcu świata. Szlachetne zwierze na którym siedział, stępem kroczyło przed siebie, zostawiając po drodze unoszący się zapach świeżej mięty z którego słynął jego pan.

Twarz wędrowca siedzącego w siodle zakrywało szerokie rondo kapelusza, pióro powiewało na wietrze. Sięgnął do torby pod płaszczem, przy prawym boku zwisającej, luźno trzymając wodze zębami. Gdy wyjął aromatyczne liście, których drobne zapasy zawsze wkładał do zielarskiej torby, wyjął pas z zębów i chwycił go lewą dłonią. Zieleninka wylądowała w ustach. Zanim opuścił tą rękę, trzymał palce pod nosem, delektując się zapachem, który pozostał na rękawicy. Gdy ślina wystarczająco nabrała smaku mięty, przełknął ją i nadgryzł lekko jeden z liści, dokładnie, lecz powoli zaczął przeżuwać. Ptasi świergot i chłodniejszy powiew wiatru przywrócił marzyciela z jego małego świata. Rozejrzał się wkoło powoli, dokładnie oceniając sytuację w jakiej jest i odległość od celu. Skierował swoją uwagę na horyzont, szukając Gór Aron i Wschodniej Ściany do której pielgrzymuje od kiedy dowiedział się o Wędrowcach Ścieżki, o tych do których grona chce należeć. Rozejrzał się wkoło za jadalnymi elementami krajobrazu - tymi powiewającymi na wietrze, jak i wesoło hasającymi sobie po ziemi i niebie. Odruchowo spojrzał na łuk, na myśl o upolowaniu czegoś.
- Brrrr Miętek. Zatrzymujemy się tutaj - powiedział spokojnie do swego rumaka.
Poprawił pas na którym zwisała z pleców tarcza i zszedł na ziemię. Pogłaskał konia i poklepał się po pośladkach, wyprostował gnaty.

Trzymając lejce lewą dłonią, skupił się na poszukiwaniach na samym początku zwykłe robactwo go interesowało, jak i gryzonie wijące się po ścieżce. Na drugim miejscu są wszelkie krzaki owocowe. Palcami przesunął po piersi, obecność szczęśliwego wisiorka otrzymanego od ojca, przyniosła ulgę. Zawsze warto było się upewnić, czy jest na swoim miejscu, chociaż wiadomym było, że nie ma prawa się zgubić. Takie "zboczenie zawodowe", jak to wielu nazywało. Chwycił w prawą ręką swój kostur i szedł powolnym spacerkiem.

Jeśli po jakimś kwadransie podróży nie natrafi na małą przekąskę, skieruje się do jakiegoś drzewa, lasku, albo lasu w poszukiwaniu większej zdobyczy pochodzenia roślinnego lub mięsnego. Wziął do ręki bukłak z wodą i łyknął zawartości. Każdą owadzią i roślinną zdobycz, po wcześniejszym sprawdzeniu czy nie będzie zbyt wielkim zagrożeniem zdrowia, będzie pakował sobie do ust. To co będzie wymagało większego wysiłku w przechwyceniu, będzie przytrzymywał końcówką kostura i traktował jak z obucha, by później nad ogniem przysmażyć. Przez cały ten czas szuka też pod nogami krzemieni. Nie pogardzi żadnymi składnikami zielarskimi i alchemicznymi jakie tu napotka.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

3
Pola, choć już ledwie ścierniska, zagajniki oraz wysokie trawy na łąkach gęsto zasiedlała wszelkiego rodzaju drobna zwierzyna, ptaki darły się w krzewach mirtu i berberysu, a Miętek uskoczył lekko, podrywając łeb, gdy niemal spod nóg wystrzelił im bażant, krzyczący na alarm. Południe zbliżało się pełni, a dzień, jak na porę, był wcale ciepły, słońce gdzieniegdzie łagodnymi snopami przebijało się przez powałę jesiennych chmur, rozlewając złote plamy na ściętym zbożu. Nie było się więc czemu dziwić, że dzienna zwierzyna wylazła na żer i nie brakowało jej w zasięgu wzroku. Nemo bez problemu spostrzegał pierzchające w trawie młode zające, raz nawet lisa, nasłuchującego myszy, póki nie umknął na widok zbliżającego się człowieka.
Wypatrzenie posiłku było jednym, ale jego upolowanie, już zupełnie czym innym. Czy był to ptak, czy gryzoń, czy łania, przeprowadzająca młode w stronę zagajnika, wszystko z daleka słyszało kroki, jeśli nie chłopaka, to z pewnością pochrapującego konia. Konie miały tę przykrą cechę, że poskąpiła im Natura sprytu oraz finezji do cichego poruszania się. Ostry zapach mięty też nie pomagał. Nawet polne myszy pryskały przed nimi do zwinnej rejterady, nim Nemo zdążyłby ruszyć kosturem. Musieli zadowolić, tym, co choćby chciało, uciec nie mogło. Czego też nie było wiele. Chłopak zdołał zebrać garstkę ostatnich jeżyn, reszta krzewów zdążyła albo stracić owoce, przejrzałe i objedzone przez dziką zwierzynę, albo okazywały się one wilczą jagodą. Berberys nie nadawał się do niczego, ale z mirtu ważono okłady lecznicze, zerwał więc cały pęk oraz odrobinę polnego korzennika, którym zalewało się napar ziołowy.
Nie był to pocieszający posiłek, zwłaszcza, że odległy zarys wschodniego masywu majaczył ładny kawałek drogi z Rozdroży, bez mała kilka dni, gdy szczędziło się konia i nie zgubiło w międzyczasie. Daleko wypadałoby zawracać na posiłek i noc do najbliższej wsi, a odkąd ją minął, od rana, Nemo nie uświadczył choćby ludzkiej twarzy. Naokoło, jak nie patrzeć, jedynie wzgórza łąk i wypłowiałe połacie po ścierniskach, porośnięte rzadkim laskiem.
Ruszył dalej w stronę najbardziej obiecującą — małego zagajnika na pagórku i stawu, gdzie być może coś chadzało ugasić pragnienie. Poza tym, miejsce wyglądało na wcale wygodne, by rozpalić ogień i wypocząć, nawet spędzić noc. Po drodze rosła niewielka, dzika jabłoń, pusta i wyschnięta w jesieni, lecz o gałęzie Nemo mógł zaczepić wodze Miętka.
Kiedy znaleźli się w jej cieniu, chłopak przystanął, spostrzegając ruch. Szczęściu mu dopisało. Na tym samym pagórku, u brzegu stawu, mieściły się zajęcze nory. Zauważył kilka zwierząt, wychylających nieśmiało spod ziemi, by ponadgryzać trawy, strzygąc długimi uszami. Żadne nie wypatrzyło jeszcze intruza, gdyby zaś spróbował sam podkraść się bliżej wody, znalazłby się w idealnym punkcie to oddania szybkiego i pewnego strzału, który zagwarantowałby mu kolację bardziej sycącą, niż garść jeżyn i liście ziela.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

4
Ujrzawszy uroczą, długouchą kolację, nie spuszczając z niej wzroku zdjął z pleców tarczę i ostrożnie położył ją na ziemi. Szybko wyjął z kołczanu cztery strzały, od juków łuk odczepił. Szybko i sprawnie, bez gwałtownych ruchów starając się robić jak najmniej hałasu. Strzały trzymając tą samą ręką, co majdan łuku, przykucnął i ostrożnie zaczął się skradać z bronią blisko boku, modląc się szeptem:
- Sulonie! Niech twoje wiatry będą mi przychylne - sięgnął po pierwszą strzałę, pogładził lotkę - a łaska i miłość niesie tą strzałę - przystanie na jednym kolanie z łukiem z przodu, poziomo trzymanym. Wysunął pocisk z kołczanu, jakim teraz była dłoń i przyłożył do cięciwy. Dokładnie chwycił myśliwskie narzędzie, przypominając sobie dokładnie, jak to miał w zwyczaju, sposób strzelania do zwierzyny. Wzdychnął głośno i pokręcił głową.
"To tylko głupie króliki, a nie wielka bitwa, po jakiego czorta zaprzątać im głowę zwykłym mięsem?" - pomyślał, skradając się dalej, oczywiście jeszcze z nie napiętą cięciwą. W odległości do oddania strzału, namierzy najłatwiejszą do trafienia zdobycz i naciągnie cięciwę tak jak to zawsze się uczył. Teraz tylko był Nemo i zając. Zając i Nemo i ten miętowy zapach, przyjemny zapach, który pomagał skupić się na celu. Pewniejszy chwyt i strzał! Prosto w serce... albo w główkę... albo tak gdzie bogowie pozwolą. Zwolniona dłoń wisi w powietrzu, oczy zaciekle badają sytuację. Gdzie jest zając, gdzie strzała... gdzie zając ze strzałą. Dobrze jest pozyskać jedno i drugie, liczył na to, że nie kupił wadliwego towaru, który pęka i łamie się czasem nawet po jednym wystrzale. Przygotuje kolejną strzałę i jeśli udało mu się upolować pierwsze zwierze, zapoluje na drugie, tak do pary. Jeśli się nie uda, wyszuka wzrokiem miejsca upadku drugiej strzały i tak do skutku, aż wszystkie wykorzysta. Na sam koniec pójdzie szybko po zdobycz i wróci do Miętka.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

5
Czy była to łaskawość Sulona, czy opatrzność losu, czy po prostu wiatr nie zawiał złośliwie, Nemo poszczęściło się. Pomimo niezdarnego jeszcze obejścia z łukiem. Widząc, jak dorodny zając wychyla głowę ponad trawy i węszy nerwowo, chłopak przestał się zastanawiać, co miał robić, napiął pośpiesznie cięciwę, wymierzył, wypuścił. Świsnęło, a potem stuknęło głucho. Zwierzątko upadło na ziemię, porażone i przeszyte grotem.

Reszta gryzoni poderwała się, zaalarmowana i rozpierzchła rozpaczliwymi susami, znikając podróżnikowi z oczu w norach oraz gęstym mateczniku i rozwiewając szansę na ponowny szczęśliwy strzał. Wypłoszone, nie miały szybko wrócić w miejsce, gdzie w strwożone zające niechybnie coś ciskało znienacka żelaznymi gromami. Nemo nie pozostało nic więcej, jak zebrać łuk oraz kołczan i udać się za wypuszczoną strzałą na zbocze pagórka. Lekki wiaterek zawiał mu w plecy po drodze, niosąc woń mięty w stronę zajęczych nor i jeszcze więcej nadając przekonania, że rzeczywiście dopisało mu nieliche szczęście. Chmury przerwała szeroka dziura, na pola wpadały snopy słonecznego światła.

Na miejscu nie musiał nawet dłużej się rozglądać. Duży, zdrowy zając z gęstym i miękkim, jak puch futerkiem leżał przy kępie trawy, w piersi przeszyty strzałą niemal na wylot. Po żyznym lecie był tłusty, jak tuczona królica. Żołądek chłopaka odezwał się cichym pomrukiem na sam jego widok. Nemo ostrożnie usunął strzałę, pokrytą szlachetną, ciemnoczerwoną krwią z serca. Dobry omen łowcy. Chwycił zdobycz za długie uszy, zawracając w stronę wierzchowca.

Karosz czekał poczciwie tam, gdzie jeździec go zostawił, lecz chłopak przystanął aż, gdy wzrok ze swojego trofeum i przeniósł w jego stronę. Koń nic nadzwyczajnego nie czynił, smagał ogonem boki, grzejąc się w słońcu, padającym na jabłoń i strzygąc uszami. Obok Miętka jednak, tam, gdzie wcześniej nie było nikogo, poza samym Nemo, stała młoda dziewczyna. Śliczna, jak letni dzień. Mimo pory, nosiła zwiewną, cienką sukienkę z jasnego płótna, a na złocistych włosach kwietny wieniec. Nie wydawała się jeszcze zauważyć chłopaka. Poruszała ustami, jakby nucąc cicho, głaszcząc rumaka po szyi oraz grzywie i plotąc na niej mały warkoczyk.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

6
Uśmiech od razu pokazał się na twarzy Nemo, gdy tylko ujrzał samotną dziewoję. Czy było to ludzkie, czy elfockie dziewczę, może diabeł rozdroży, jakaś zjawa powabna? Podziwiając jej uroki w drodze powrotnej do konia, założył prędko łuk na ramię. Od samego początku zauważenia ruchu jej warg, wytężył słuch tak bardzo jak tylko możliwe, próbując się skupić na dźwiękach, jakie piękność z siebie wydaje. Schował łuk i strzały na ich poprzednie miejsce, a króliki do jednej z toreb, co chwila na nią spoglądał, uśmiechając się jak głupi.
- Miętek, dobre to zwierze i przyjaciel - zagadał i stanął blisko niej tak, że prawie się stykali ciałami, pogłaskał szyję zwierzaka blisko dłoni dziewczyny - czyż piękności nie jesteś czartem tych rozdroży? - przyjrzał się jej uszom, czy jest ona elfką. Gdy dojdzie do momentu w którym dziewczyna mogłaby się poczuć przytłoczona tą bliskością, podróżnik odskoczy z gracją krok w bok, jednocześnie zdejmując kapelusz i nisko się jej kłaniając.
- Jestem szlachetny Nemo z Oros do Ściany Wschodu Keronu - przedstawił się, dłoń kierując w kierunku gór.
- Jakie jest twe imię, pani piękna? Cóż za wiatry sulońskie Cię tu przygnały? Czyż jesteś darem bogów dla samotnego pielgrzyma?
Przez cały czas mówiąc to wszystko, rozwiewał swój zapach, modulował ton głosu, stosował gesty i mimikę, dzięki którym powinien okazać się o wiele bardziej interesujący, niż zazwyczaj.
Stojąc przy tarczy, podniósł ją z ziemi i zarzucił ją na siebie. Po wygodnym ułożeniu jej na plecach, oczekiwał odpowiedzi.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

7
Dziewczyna z początku nie spostrzegła Nemo, kryjącego zdobycz bezpiecznie w torbie i przekładającego łuk przez ramię, zbliżając się do jabłoni. Stała na palcach, jaśniała w słońcu, nuciła cichym, miękkim głosem, palcami delikatnie przekładając pasemka końskiej grzywy do kolejnego warkoczyka:

Pod chruśniaczek malinowy
Przyjdź, mój chłopcze, przyjdź
Wróć, mój luby, z tej wojenki
Chłopczyku mój złoty...


Kiedy młodzieniec zbliżył się do niej niespodziewanie, stanął u jej boku, wpierw ochnęła z przestrachem, cofając dłonie, potem spuściła zawstydzona wzrok. Zagarnęła za ucho złote włosy, ukazując szczuplutką twarz o wielkich, zielonkawo-złotych oczach i zdrowej cerze, pokropionej piegami. Poza małym pieprzykiem, ucho było całkowicie zwyczajne, żadną miarą nie elfie.

Jest bardzo ładny — przyznała, również sięgając, by pogłaskać szyję Miętkę. Niechcący trąciła rękę chłopaka, natychmiast więc wycofała się, zarumieniona, jak dojrzała dzięcielina. Podniosła wzrok dopiero, gdy uskoczył, zamiatając przed nią podróżnym kapeluszem i przedstawiając się dwornie. Mrugała oczętami, jakby nie do końca wiedząc, co znaczyły wszystkie słowa, wyrzucane przez Nemo.

Po chwili przestała w końcu przygryzać nerwowo wargę i spojrzała wprost na wędrowca. — Uważacie, że jestem piękna, panie? — zapytała z łagodną, szczerą nadzieją, jakby to jedynie wychwyciła z tego, co mówił. Choć jej wzrok wydawał się nieprzenikniony, coś w nim było ufnego, kiedy z żywą fascynacją przyglądała się każdemu ruchowi przybysza, tak, jakby nigdy nie widziała nikogo podobnego. — Pięknie pachniecie.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

8
Machnął rzęsami z prawdziwie kobiecym wdziękiem, jego usta namiętnie wypowiedziały:
- Uważam Cię pani za iście zjawiskową piękność. Te włosy złote i piegi, ta buzia i oczy... Cud i miód! Do tego zdolnaś ponad wszystko. Twój głos i zręczność smukłych palców robi wrażenie - wskazał na to, co dziewczyna robi z grzywą Miętka i puścił jej symboliczny pocałunek z daleka.
Usłyszawszy komplement, który wyszedł z jej ust, napuszył piórka.
- Ależ dziękuję ci za docenienie mojej naturalnej perfumy! - spokojnie sięgnął do torby po parę liści mięty. Trzymając je w dłoni, można było poznać dryg do wzorowego ojcostwa, którym mógłby się charakteryzować mając swoje własne berbecie. Trzymając te zioła z prawdziwą miłością w obu dłoniach, podszedł do złotowłosej.
- Oto mój sekret! Codzienne nacieranie się i żucie liści tej magicznej mięty sprawi, że każda dama i młodzieniec będzie Ci zazdrościć cudownego zapachu, który ode mnie czujesz - uśmiechnął się zachęcająco i bliżej jej podsunął swój prezent. Do podbudowania odwagi dziewczyny, sam włożył do swoich ust jeden z liści, zaczął go przeżuwać, dobrze zauważalnymi ruchami.
- Trochę mięty w ustach, a zwojujesz cały świat! I swojego konia nakarmisz, pachnieć będzie jak Ty. I familia będzie radośniejsza, miętowe zioła zażywając rankiem i o świcie - był z siebie dumny. Oto jego przyszłe hasło, dzięki którym świeża mięta jak świeże ryby na targu sprzedawać się będzie. Wyprężył pierś.
- Jesteś pani nawet podobna do maliny z tej pieśni, równie słodka. Czy tak też masz na imię? Pragnę je znać, inaczej me serce nigdy nie zazna spokoju, całe życie męczone jednym, jednyn pytaniem:"jak zwała się ta piękna Malinka, zesłana przez bogów w słupie świetlistego, świętego światła prosto z niebios" - wyraz jego twarzy przybrał poważną minę, pokazującą jak to ważna rzecz, najważniejsza w życiu rzecz, ważniejsza od własnego życia i honoru, ważniejsza od wszelkich, najcenniejszych bogactw.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

9
Dziewczę przez cały czas uśmiechało się łagodnie, ze spuszczonym wzrokiem wysłuchując wymyślnego monologu chłopaka, puszącego się i stroszącego, niczym paw w menażerii. Na palec nawijała kosmyk złocistych włosów, niezdolna przestać się nimi bawić w zakłopotaniu, grzeczna i zainteresowana uprzejmie, jak wypadało młodziutkiej pannie. Przy chłopkach, które dotąd widywał Nemo — wielu prawdziwie ślicznych, latem z ramionami opalonymi od słońca i pojaśniałymi włosami, wypadającymi spod chust, z płóciennymi sukieneczkami pysznie opinającymi młode ciała, gdy niosły kosze zboża oraz owoców podle wiejskiej drogi — była jak róża w polu malw i maków, przenosiła urodą każdą jedną, bez wyjątku. Po prawdzie, im dłużej patrzył na nią, tym silniejsze miał poczucie, że nie dość było mu po tym — nie był w stanie sobie przypomnieć, czy gdziekolwiek widział od niej urodziwszą.

Niemniej grzecznie i uprzejmie, splatając szczupłe dłonie na padołku, śliczność odczekała, aż wędrowiec skończy się egzaltować oraz wyrzucać z siebie słowo za słowem, każde jeszcze bardziej górnolotne od poprzedniego i jeszcze mniej zrozumiałe dla prostej dzieweczki. Odrzekła z pełnymi, rumianymi ustami złożonymi do potulnego uśmiechu. — Jestem Malina, panie, jak sami mnie zwaliście. Nie tylko jesteście piękni, ale tedy i mądrzy.

Mieszkam na polu w kotlince. O, tam, za wzgórzem, tym drugim, chata się skryła za zboczem — wyjaśniła. — Może noc spędzicie? W dziczy zimno, straszno. Stryszek mamy z siennikiem i dla konia obórkę, matka oprawiła kurę na rosół. — Uniosła głowę, kiedy zawiał wiatr i chmury przesunęły się po niebie, a trawy położyły. — Muszę iść, panie.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

10
- Chętnie skorzystam z Twego szczodrego zaproszenia, najmilsza Malino - odpowiedział uprzejmie i pokłonił się nisko. Założył kapelusz na głowę i podał jej dłoń - zapraszam Cię do siodła, jak wiatr pędem do Twego domostwa popędzimy - zwinnie wyciągnął płótno z torby i ułożył je na przodzie siodła, gdzie pomoże dziewczynie siąść. Jeśli się ona na to zgodzi, usiądzie za nią i przekładając ręce pod jej boki.
- Czy prowadziłaś kiedyś tak pięknego rumaka? Złap lejce razem ze mną - wyszeptał jej do ucha - i prowadź do włości swej - jeśli przyjmie propozycję Nemo, Miętek ruszy w wyznaczoną stronę z każdą minutą coraz bardziej przyspieszając...
Jeśli jednak Malina wybierze spacerek, chłopak będzie jej towarzyszył, prowadząc swojego czarnego przyjaciela przy boku.
Spojrzy na torbę w której leży zdobycz, rad z możliwości pochwalenia się komuś tak tłuściutkim zającem. Po drodze będzie tak jak wcześniej, rozglądał się za ziołami i wszystkim, co ma jakąkolwiek wartość dla każdego zielarza, łowcy i alchemika. Nie zapominał jednak o swojej towarzyszce! To jej poświęcał najwięcej czasu, a do tych całych poszukiwań stosował się w momentach w których nie mógłby być posądzony o nagłą utratę zainteresowania kobietą, którą traktował jak największe odkrycie i skarb.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

11
Och, nie... — dziewczyna pokręciła smutno głową. — Nie możemy tak... tak po prostu... Ojciec byłby gniewny... — Z tęsknotą patrzyła na Miętka i zapraszającego do przejażdżki młodzieńca, lecz cofnęła się krok, splatając ramiona na piersi. — Ugościmy was, panie, obiecuję. Poczekajcie tylko i pozwólcie pobiec do chaty. Poproszę ojca, zgodzi się pewno, kiedy poproszę. Bądźcie tylko tutaj, pod jabłonią.

Gniewny byłby, gdybym bez zapowiedzenia was przyprowadziła... rozumiecie pewno — wyjaśniła nieśmiałym głosem, cały czas unikając patrzenia przybyszowi prosto w oczy, błądząc wzrokiem po ziemi, po nim, po wiercącym się niecierpliwie wierzchowcu i rozkołysanych trawach. Wiatr zawiał znów, a promienie słońca zaczynały wątleć, niknąć. Malina podniosła głowę. — Muszę iść, naprawdę... Czekajcie tutaj, wrócę, nim minie chwila.

Ujęła jasną, płócienną sukienkę w dłonie, podciągając ją lekko — chłopak mógł spostrzec, że była bosa. Posyłając wędrowcowi ostatni, speszony uśmiech, obróciła się, złotymi lokami zamiatając w powietrzu. Truchtem ruszyła w dół łagodnego zbocza i dalej, przez łąkę i ściernisko, w stronę wzgórz, które wskazywała wcześniej. Nim wbiegła na na pierwsze, a potem zniknęła za nim powoli, spojrzała przez ramię na Nemo jeszcze raz, jakby upewniając się, że jeszcze tam był.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

12
Tak to czasem jest, gdy człowiek puszcza wodze fantazji przy najpiękniejszych kobietach. Wzdychnął w myślach usłyszawszy złą wiadomość. Uprzejmie "Malinie" kiwną głową, dając porozumiewawczy uśmiech i odpowiedział:
- Rozumiem to bardzo dobrze, będę oczekiwał twego powrotu - przyglądając się jej uważnie, czekał aż zniknie z pola widzenia gdy się odwróciła, krzyknął tak, że nie sposób było pominąć wykrzyczane słowa - mam dorodnego zająca, ojcu powiedz!
Myślał, że już tak łatwo zdobył ciepłe łoże i ciepłą chłopkę w wiejskiej chacie, ale jednak się przeliczył... no cóż, tak czasem bywa. Zdjął płótno z siodła i ułożył sobie je na ziemi. Wyjął z pochwy miecz, tarczę z pleców. Tak na wszelki wypadek pojawienia się dzikich bestii, ognistych demonów, rozszalałych matek lub wściekłych ojców. Wszystko trzeba brać pod uwagę. Wszystko. Nawet to, że tak piękne dziewczęta pojawiające się w tak dziwnych miejscach, tak zachęcająco ubrane, same mogą być bestiami ubranymi w tak urodziwą skórę, by zwodzić nieostrożnych mężczyzn. W duchu modlił się do bogów, żeby za chwilę nie przygalopowała nieludzka szkarada ze strony w którą poszła Malina. Żeby się nie okazało po kształtach obleśnych, zwisających i pogniłych piersi, że to Coś jest spotkaną przed paroma chwilami Maliną, jak to ją nazwał. Na prawdę to miano przypasowało Nemo, ale liczył na to, że w dziewczyny chacie pozna jej prawdziwe imię. Powracając do szkarad ubierających się w kobiece skóry... zerwał się na równe nogi po usłyszeniu jakiegoś głośnego dźwięku. Gotów do walki z tworem swojej wyobraźni, który w jakiś magiczny sposób mógł nagle w pobliżu się pojawić, okazało się że to tylko głupi bażant w pobliżu sobie dreptał i zerwał się do lotu. Wbił miecz w ziemię i krzyknął na skrzydlatego żartownisia, rzucając w niego kamieniem, który akurat leżał przy lewej nodze. Może i nie trafił pocisk w cel, ale chociaż pozwolił się wyżyć.
Wędrowiec otarł swe czoło i wyciągnął miecz z ziemi. Wytarł z brudu ostrze o nogawkę i zaśmiał się do siebie. Sprawdził, czy Malina już nie wraca. Jeśli tak będzie, schowa miecz i założy na plecy tarczę. Będzie musiał swej nowej miłości kupić najlepsze buciki w wielkim mieście... i trochę odzienia porządnie podkreślającego jej wdzięki. Może jeszcze coś do upiększenia buzi, żeby sama Osurela się zawstydziła.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

13
Żaden upiór nie nawiedził wędrowca, ani leszy, ani sycząca w mateczniku leśna boruta, ani nawet polne widmo, obleczone w sukno i koronowane zgniłym wieńcem. Podrywające się z wysokiej trawy ptaszysko napędziło mu nieco stracha, lecz pierzchło rychło, skrzecząc, pogonione krzykiem i śmigającym w powietrzu kamieniem. Nawiedził go za to głód. Nie od razu, rzecz jasna, lecz wspomniana przez dziewczynę chwila przeciągała się i przeciągała, aż z wolna ćmiące niebo nie pozostawiło mu żadnych wątpliwości, że nie stracił rachuby i czasu upłynęło sporo. Na szczycie wzgórza nie majaczyło zaś nic — ani bestie i czarty, ani dziewki w płóciennych sukieneczkach.

Wiatr zawiał mocniej, poruszył się, zamarudził, zajęczał, poruszając ścierniskami pól i płowiejącymi trawami na polanach, na grzbietach pagórków, na zboczach, w kotlinkach i jarach, głębiących dolinę, jak falującym morzem. Widok był piękny, ale coraz zimniejszy i coraz bardziej niepokojący, gdy zmierzch nachodził Rozdroże coraz prędzej z każdą chmurą, pędzoną po niebie. Miętek boczył się, grzebał nogą w ziemi, że stać musi tak długo, a grzbiet nierozkulbaczony i pysk nierozkiełznany. W zarastającym wzgórze mateczniku hałasowała zwierzyna, budząca się na nocny żer.

Nic nie wskazywało, by Malina nagle miała wiernie wrócić, by nie zbiegła zwyczajnie za swoje wzgórza, zapominając o podróżnym. Być może nie zbiegła wcale, a rozpłynęła się, jakby jej nigdy nie było. A być może po prostu spłoszyła ją śmiałość młodzieńca. Być może coś się wydarzyło, co nie pozwoliło jej powrócić biegiem i drżała teraz z niepokoju o wędrowca, porzuconego na bezdrożach.

Przez chwilę Nemo mógł nawet zwątpić, czy choć jedno słowo wypowiedziane przez dziewczynę było prawdą, czy aby rzeczywiście nie zwabiła go tam, pod jabłoń i nie kazała czekać zamiast na obietnicę wiktu i ciepłego siennika, na własną zgubę. Zguba nie przyszła jednak. Spostrzegł natomiast dym, ciemnoszary, kłębiący za wzgórzami ku niebu, niechybnie wypływając z komina, znad paleniska z wieczerzą. Wszystko wskazywało na to, że w kotlince rzeczywiście czekała chłopska zagroda.

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

14
Odwiązał lejce od drzewa i pogłaskał Miętka. Tarcza na plecy, miecz w pochwie.
- Wybacz mi te katusze mój drogi przyjacielu. Za chwilę powinieneś móc wypocząć w ciepłej stajni - wygodnie zasiadł w siodle - albo czymś, co stajnię powinno chociaż przypominać - skierował konia na nowy kurs, do domu Maliny.
Mógł jej wybaczyć tą nieobecność, może jednak te ziemie nocą nie są tak bezpieczne, jak się wydaje. Każdy ojciec chce chronić swoją córkę przed niebezpieczeństwem.
Nieco pospiesznie kierując się do swojego celu, zastanawiał się ile taka wiejska rodzina liczyłaby sobie za nocleg. Gdyby jeszcze otrzymali prezent w postaci dorodnego zająca. Jak zareagowałby ojciec dziewczyny, przez którego marzł tyle czasu. Gdy tylko bliżej rodzina pozna przybysza, może nawet będą przychylni wobec pobożnego zalotnika.
Gdy zejście do doliny będzie zbyt strome, zejdzie z Miętka i ostrożnie skieruje się w dół. Parę metrów przed chatą, skosztuje nowego liścia mięty. Skieruje swe modły do Osureli, wiążąc Miętka gdzieś na boku. Kapelusz zdejmie z głowy, przyjmie wyraz twarzy i postawę budzącą zaufanie i ostatecznie zapuka do drzwi.
- Czy strudzony pielgrzym może liczyć tu na nocleg? - zapyta tego, kto stanie w progu.
200

Re: Ziemie Oros, Wschodnie Rozdroża

15
Miętek niósł raźno kłusem, zadzierając głowę i poparskując na znajomy głos, jakby rozumiał słowa jeźdźca i rwał się na samą myśl o obroku w chłopskiej obórce, suchej słomie i świeżym sianie. I o łagodnych dłoniach Maliny, głaszczących po szyi. Oboje głodni i zmęczeni, przecięli pierwsze wzgórze i łagodny jar za nim, ostrożnie zjeżdżając po zboczu, a potem galopem podjeżdżając pod górę, by ulżyć końskim nogom i grzbietowi. Nemo mógłby dać głowę, że gdy wiatr powiał na nich z jęknięciem, dym zapachniał gotowaną w rosole kurą. Popędził konia. Koń jednak popędzić się nie dał.

Nie dojechali nawet do szczytu drugiego wzgórza, osłaniającego kotlinkę, gdy karosz nagle wrył kopyta w ziemię, jakby wyrósł przed nimi mur, szarpnął się na kiełźnie i zatupał, tańcząc, cofając się i smagając wściekle ogonem boki. Kiedy chłopak próbował zaradzić buntom, ogier wspiął się tylko, omal nie strącając go z siodła, opadł i uskoczył natychmiast w bok, zatargał głową, szczerząc na wędzidle pożółkłe zęby. Buchał z nozdrzy, jakby coś w niego wstąpiło. Poprawiając się w kulbace, Nemo czuł, jak serce tłucze zwierzęciu w piersi, a mięśnie drżą z napięcia. Szyję wierzchowca oblewał pot, niczym po wyścigu. Spojrzał w bok, od którego rumak odsuwał się histerycznie i rychło spostrzegł przyczynę obłędu: czarcie koło. Muchomory obrastały między trawami w ładne, wcale równe kółko, miejscami przetkane gładkimi otoczakami. Coś w nich było, że zwierzyna za nimi nie przepadała, choć wierzchowiec podróżnika winien być odważny i przynajmniej próbować zachować fason. Mało kto wszak wierzył w ogóle w koła, poza chłopstwem i przesądną gawiedzią.

Pochrapując i zgrzytając zębami na kiełźnie, Miętek dał w końcu namówić się na objechanie miejsca szerokim łukiem i z wolna ruszenie z powrotem pod górkę. Szedł jednak sztywno i nerwowo, caplując w stępie. Wjechali na szczyt pagórka, już wietrząc wieczerzę, skierowali się w dół, w kotlinę, gdzie czekać miała chłopska chata. I, jak była obietnica, tak czekała.

W cieniu, w nachodzącym mroku nocy, Nemo przeszedł leciutki dreszcz, niepokój, kiedy zagroda ukazała się jego oczom, stawiana na samym dnie, w sercu dolinki. Ukazała się jego oczom dokładnie. Wiatr wył w pustych oknach chałupy, szarpał luźnymi, powyrywanymi deskami w drewnianej przybudówce z obórką, zbutwiałej i zniszczonej, rozklekotanej. Odrzwia chaty były wyrwane, w dachu strzecha zapadała się wgłąb, w wielką dziurę. W ścianie z drugiej strony — młodzieniec widział kątem oka, podjeżdżając od frontu — ziała wyrwa, ukazująca czarne wnętrze. Resztę obrastały chwasty i nieprzycięte od lat krzewy, wspinające się po fasadzie. Nie było ni zwierzęcia na miejscu, ni człowieka. Obłupana szyja komina wyzierała ze strzechy, lecz nic się z niej nie dobywało. Wiatr, jęczący w zakamarkach ruiny, nie niósł żadnej woni. Jedyne zaś, co wydawało się na miejscu żywe, to zielska i obrodzony, dojrzały chruśniak, rosnący w miejscu zagródki dla trzody. Reszta było martwa i to, jak wyglądało, nie pierwszą jesień.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Południowa prowincja”