Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

16
Suche gałązki pękały z trzaskiem pod stopami rogacza. Wietrzysko rozrzucało na boki murszejące liście, które ta okrutna zima pozrywała dawno temu z drzew. Parę z nich uleciało właśnie w powietrze, by pofrunąć gdzieś daleko w przestrzeń. Świeże słońce rzucało z ukosa złotawe promienie na ciemną postać lasu. Ciepłe światło walczyło z mrożącym świat śniegiem - bezskutecznie. Horst westchnął dosyć głośno, przez długi czas mieląc w ustach słowa. Odgarnął ręką zagradzające drogę gęstwy i przeszedł przez nie dużym susem, a potem przystanął na moment, żeby wytłumaczyć Grimberowi wszystko. Zaczekał na gnoma, który musiał jeszcze odłożyć wór na ziemię. Gdy wszystkie klamoty spoczęły na oblodzonej trawie, a wzrok alchemika na zarośniętej twarzy druida, Horst zaczął z wolna mówić.

- Do tej pory nie było z nimi żadnych problemów. Rycerze trzymali się z dala od lasów, nie odwiedzali naszej puszczy zbyt często. Ale odkąd nastała ta paskudna zima... - rogacz zaczął drapać się nerwowo po brodzie. - Ludzie oskarżają druidów o sprowadzenie śniegów i mrozów. Rozumiesz chyba, z czym to się wiąże? - Spojrzał na alchemika, unosząc brwi w geście zapytania. Nie czekał jednak na odpowiedź i wkrótce podjął wątek dalej. - Nasz krąg liczył sobie niegdyś nieco ponad dwudziestu członków. Był największy w całym zachodnim Królestwie. Potem zaczęły się groźby, polowania, ucieczki... wielu moich braci wyniosło się do Fenistei lub gdzieś na północne pustkowia. A na chwilę obecną zostaliśmy tylko ja z Juvą. Wszystko tak szybko upadło... - nagle ucichnął.

Ostatnie słowa rogatego mężczyzny wybrzmiały jakoś tak żałośnie. Grimber nie dostrzegł tego jednak, ponieważ strach ścisnął mu piersi. Jego uszy wyłapały bardzo niepokojący odgłos. Zza marnych konarów wyleciał, wzmocniony leśnym echem, głuchy stukot końskich kopyt. Oprócz niego nad koronami drzew niosły się jakieś zniekształcone wrzaski czy okrzyki.

- Jadą w naszą stronę! Szybko, ukryj się gdzieś! - Powiedział, a sam wskoczył za zarośla, przez które dopiero co się przedostał. Grimber, wiedziony bardziej instynktem niż zdrowym pomyślunkiem, rzucił się bez namysłu na pobocze i przeturlał się po śniegu. Wylądował za całkiem sporym głazem, który w wielu miejscach obrastał pomarańczowy osad. Gnom pamiętał ten kamulec. Przy nim rosły zerwane przez niego świetliszki - resztki ich łodyżek wciąż sterczały z gleby.

Po lewej stronie dróżki pojawiły się znikąd cztery figury na kobyłach. Rycerze poganiali wierzchowce, a ich zbroje chrzęściły bardzo głośno, przygłuszając nawet dzwonienie metalowych podków o twardą ziemię. Alchemik kucał przy głazie, niemal się na nim kładąc. Jaskrawa narośl mogła go zdradzić - przyciągała wzrok niczym czerwony mak na zielonej polanie. Gnom miał jeszcze czas, żeby zmienić kryjówkę, choć zakonnicy byli coraz bliżej. W tym momencie zauważył, że jego worek wciąż leży na ścieżce, otoczony poszarzałą z zimna, niewysoką trawą...

.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

17
Gnom niewiele myśląc skoczył w krzaki, jednak świadomość iż cały dobytek i bezcenna księga zostały na drodze, zdradzając i tak jego obecność rzucił się w ich stronę. czuł że może zapłacić za ujawnienie się najwyższa cenę, lecz stwierdził że szansa iż go przeocza i tak jest niewielka. Skoro wymordowano całą jego grupę, nie miał nadziei że udało by mu się bez prowiantu i pomocy zbiec gdziekolwiek. Dorwał cały pękaty wór i spróbował mimo iż nie miał szans rzucić się z powrotem w zarośla. Jeżeli by mu się to udało, próbował by odbiec jak najdalej i ukryć się w większej gęstwinie, jeżeli pogo była by zbyt blisko, stanie spokojnie na poboczu i rozpocznie rozmowę z zakonnikami, nie parając się magią a wręcz czując strach przed nią, miał nadzieje że może uda mu się uratować życie i zachować dobytek, stwierdził że nie wyda jednak druidów, którzy pomogli mu już wystarczająco wiele. Wolał zostać zabity na miejscu, niż wydać ich w ręce zakonu. Jeżeli zdoła, postara się zatrzeć ślady Horsta, który umknął w zarośla.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

18
A jednak! Okazało się, że alchemiczne retory są dla gnoma ważniejsze niż jego własne zdrowie czy nawet życie. I nie ma się co dziwić, bo przecież właśnie te szkiełka oraz zlewki były dla niego wszystkim, od kiedy utracił swój majątek w Qerel. Tylko to mu teraz pozostało z tak cennych dóbr materialnych: upakowane do ciasnego worka fiole i destylatory, leżące obecnie na zawalonej białym puchem drodze. Grimber szybko opamiętał się i ogarnął wnet, że zapomniał o swoim dobytku. Niewiele myśląc, wyskoczył w te pędy z bezpiecznego ukrycia. Wylądował z powrotem na ścieżce, chwytając oburącz ciężką sakwę. Chciał czym prędzej skryć się ponownie w krzakach, lecz worek okazał się zbyt masywny. Bohater szarpnął raz, drugi, a potem jeszcze trzeci, ale nie poderwał pakunku z ziemi. Wyglądało na to, że stres odebrał mu nagle wszystek siły. Stał więc na środku wąskiej drożyny, nie spoglądając nawet na boki.

Chowaj się! - jego uszu dobiegł jeszcze cichy głos Horsta.

Gnom nie patrzył na rycerzy, ale wyraźnie słyszał, że dźwięk końskich kopyt z wolna cichnie. Całkiem szybki stukot przeszedł wkrótce w nieśpieszne dudnienie. Dopiero teraz alchemik podniósł głowę i zobaczył cztery potężne postacie, siedzące okrakiem na równie wielkich wierzchowcach. Okuci w brudne, stalowe zbroje rycerze spozierali na niego z góry. Jeden z nich wnet wyjechał naprzód, trącając alchemika butem, aby po chwili znaleźć się plecami Grimbera. Jego koń stał zwrócony tyłem do gęstwy, w której skrywał się rogaty druid, uniemożliwiając bohaterowi szybką ucieczkę. Trzech pozostałych zakonników trzymało pozycje naprzeciwko gnoma. Łysogłowy jegomość zeskoczył w pewnej chwili z kobyły i wylądował zgrabnie na ziemi. Kolana ugięły mu się pod ciężarem masywnego pancerza. Mężczyzna postąpił parę kroków, naciągając na dłonie skórzane rękawiczki. Jego goła glaca zbierała na sobie słoneczne promienie. Rycerz podszedł nieco bliżej do alchemika, ostentacyjnie położył łapę na zwisającym mu z pasa buzdyganie i odchrząknął równie głośno, co niedbale.

- Kogoż my tu mamy? - To pytanie nie wymagało wcale odpowiedzi. - Nie wiadomo ci, gnomie, że samotne błąkanie się po lesie to bardzo zły pomysł? Po karczmach cały czas słyszy się o tych nieszczęśnikach, co ich wilcy na drobne poszarpały. Mów zaraz, co tutaj robisz? I co to tam w tym worze chowasz? - dodał po momencie, kiedy spostrzegł sakwę leżącą tuż obok.

Grimber chciał rozmawiać ze zbrojnymi i teraz miał ku temu okazję. Od razu wyczuł w głosie łysego bardzo nieprzyjemną nutę. Będzie musiał nieźle pokombinować, aby jakoś wykaraskać się z tej paskudnej sprawy. Zanim zebrał w głowie jakiekolwiek zdanie, usłyszał jeszcze skromny warkot Horsta. Druid siedział wciąż w zaroślach i chyba czekał na rozwój wypadków. Zdało się, że zakonnicy nie zanotowali obecności rogacza. Jeden z rycerzyków siedzących na koniach zajechał Grimbera z prawej strony. Wszyscy czterej czekali, aż wreszcie zacznie gadać.

.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

19
Grimber stracił siłę a jeszcze szybciej wolę walki, wiedząc że kłamstwa, retoryka, oraz inteligencja to jedyne co może pozwolić mu nie stracić głowy przeszedł do rzeczy, starając się opanować strach i patrzeć w oczy zadającemu pytanie odrzekł.

Zabłądziłem panie, przeklęte magiczne ogniki zwiodły mnie gdy szukałem ziół, jestem alchemikiem ,a przyrządy wypełniają moją sakwę, błąkam się tu bo nie mam pojęcia gdzie jestem, jedyne co zjadłem to kawałek psiego mięsa i łyk roztopionego lodu, jak udało mi się stopić przy ogniu. Moja sakwa, jeżeli taka potrzeba zajdzie zostanie wam cała pokazana, by nie było podejrzeń że mam złe zamiary, chodź co ja biedny gnom mógłbym wam wojownikom uczynić. A cóż sprowadza w to zapomniane przez bogów miejsce szlachetny zakon ? Czy oddaliłem się bardzo od jakiegokolwiek uczęszczanego szlaku ? Nie mam panie sił i wytrzymałości by podróżować po bezdrożach, gdybym wiedział że zima taka sroga nie ruszał bym się z miejsca, a tak moje szczęście że was spotkałem.

Licząc że zakonnicy nie zapytają o sposób w jaki się zabłąkał, układał sobie już w głowie odpowiedzi na następne pytania, mając nadzieję że jego wymyślona opowieść jest wiarygodna. Po części prawdziwe zdarzenia jakie przedstawił, powinny mu ułatwić oszukanie wojowników.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

20
Gdy Grimber skończył gadać, chłodne powietrze na powrót wypełniło się cichym poszumem rozbujanych drzew i bezlistnych gałązek. Alchemikowi zdawało się, że słyszy jak śnieżne płatki uderzają o ziemię - z nieba właśnie zaczęło skromnie sypać szarawym puchem. Żaden z rycerzy nie powiedział nawet słowa, jak gdyby wszyscy czterej postanowili od tego momentu podjąć śluby milczenia. Po chwili okazało się jednak, że po prostu zgodnie czekali, aż najsampierw przemówi ich łysy przywódca. I tak się też wkrótce stało, bo gołogłowy nie zamierzał zbyt długo zwlekać.

- Masz szczęście... oczywiście. Ta puszcza nie jest bezpieczna, panie gnomie. W okolicy druidzi mają swoją siedzibę, a oni nie są tak kulturalni jak my. Niewychowane dzikusy! Ktoś powinien im pokazać jak kończą odstępcy!

- Nauczyliśmy tamtych brudasów pokory, kapitanie! - Wtrącił swoje dwa grosze jeden z siedzących na kobyłach zakonników, ciesząc mordę jak nieposkromiony wyrostek. Ten z ogoloną odwrócił się w jego stronę i posłał mu groźne spojrzenie, które sprawiło, że gaduła spuścił szybko głowę, a potem już się więcej nie odzywał.

- O czym to ja mówiłem? - Bezwłosy wrócił do głosu. - A no tak! Strzeżonego Sakir strzeże! Zabierz od niego ten worek, Lanceq. Przydaj się wreszcie na coś - zwrócił się do stojącego za gnomem rycerzyka, którego krzywe lico przywodziło na myśl poobijane wiadro. Sina opuchlizna pod okiem świadczyła o tym, że nie tak dawno dostał od kogoś po ryjcu. Mężczyzna zeskoczył niezgrabnie z konia i prawie wywinął orła nie śliskiej glebie. Utrzymał jednak równowagę, a następnie odebrał od gnoma wypchaną sakwę. Odkręcił zamykający ją rzemień i zaczął przeglądać zawartość. Ponieważ niezbyt mu to wychodziło - zaczął się niecierpliwić. W końcu warknął coś sam do siebie i wysypał wszystko ze środka na śnieg. Ekwipunek gnoma wylądował w błocie.

- No i co narobiłeś? Pozbieraj to! - Wrzasnął jeden z tych, co dosiadali koni.

Grimberowi zrobiło się smutno po tej scence. Ktoś tak niezdarny paskudnie obchodził się z jego sprzętem, a on niewiele mógł na to poradzić. Usłyszał za sobą poruszenie w krzakach i wiedział, że to Horst spogląda przez zarośla. Serce podeszło mu do gardła - ale wcale nie dlatego, że druid był tak blisko, narażony na wykrycie. Strach zagościł w jego duszy, bo rycerz zwany Lanceq sięgał właśnie po czerwoną perłę, której niezwykły kolor przyciągnął jego wzrok. Opancerzona łapa zakonnika zbliżała się do błyszczącego kamyczka. Może Grimber zdoła go jakoś powstrzymać i oddalić od siebie podejrzenia? Byłoby dobrze, gdyby mu się to udało...

.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

21
Grimber z uwagą słuchał słów dowódcy, potwierdziły one jego przypuszczenia dotyczące śmierci jego grupy. W duchu wściekłość walczyła z chęcią przeżycia. Znał morderców swojej kompani ii nie mógł zrobić niczego, stali na wyciągnięcie dłoni. Nie mógł nawet wypytać o to, zakonnik przywódca dosadnie uciszył żołdaka, który wyrwał się z tym tematem. Kolejnym powodem dla którego wściekłość, tym razem już widoczna wdarła się na jego oblicze był sposób w jaki zaczęto przeszukiwać jego rzeczy. Grzebanie w sakwie to jedno, ale wyrzucenie wszystkiego w błoto i narażenie na zniszczenie delikatnej aparatury to inna bajka.

Czemu niszczysz mój sprzęt, rozumiem że nie wierzycie obcej osobie, ale dowódco, panie twoi ludzie niszczą mój dobytek, tyle tylko mam, to moje narzędzie pracy, jak dla was księgii broń. Zrozumcie to błagam i nie niszczcie tego.

Nawet dowódca zareagował na to groźnym warknięciem, ponaglony wojownik zaczął zbierać rzeczy alchemika. Niestety jak to w życiu Grimbera bywa uwagę zwrócił na magiczną perłę, obdarowującą ciepłem właściciela. Magiczny przedmiot z pewnością nie poprawił by sytuacji bohatera, dlatego nie namyślając się długo rzucił się w stronę sięgającej po nią dłoni z wrzaskiem, udając strach i chowając się za wojownikiem, o ile pozwoli mu na to czas krzyknie na samym początku. Wskazując na zarośla przeciwne do tych, w których schowany siedział druid.

Sakiro ratuj nas, ratuj. Panie schowaj mnie przed tymi przeklętymi ognikami, jestem pewien że znowu te wredne czarty migają zza ściany drzew. Nie dajcie im się skusić, pomóżcie mi bo umrę z głodu, jeżeli znowu mnie omotają.

Mając nadzieję że odwróci tym uwagę i szybko schowa perłę do rękawa, pomagając zbierać swój sprzęt.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

22
Śnieżne gwiazdeczki spadały z chmur na ziemię, pokrywając wszystko cienką warstwą białości. Na włosach Grimbera zdążyła się już zebrać siwa pokrywa zimnego puchu. Gnom w roztargnieniu otrzepał mokrą czuprynę i spoglądał na młodego Lanceq, który przeglądał jego rzeczy, wyrzucone przed chwilą z wora. Metalowa dłoń rycerzyka zbliżała się do czerwonawej kuleczki i alchemik wiedział, że musi szybko zareagować. Niezbyt dobrze przemyślał swoje postępowanie - pewno pożarł go stres lub strach wziął nad nim górę. Bohater rzucił się do przodu, brodząc skórzanymi butami w śniegu, rozrzucając na boki zmrożony piach. Zakonnik z podbitym okiem zareagował instynktownie, choć można przypuszczać, że na jego miejscu każdy tępy brutal zrobiłby dokładnie to samo. Widząc pędzącego gnoma, zamachnął się pięścią i szybkim ciosem posłał go na glebę. Grimber przeturlał się na pobocze, ale nie zdołał dosięgnąć perły, która w dalszym ciągu leżała gdzieś śród błota. Zamiast wezwania Sakira z jego ust uleciała tylko obfita strużka krwi. Słowa uwięzły mu w przełyku - szok oraz ból ścisnęły go za gardło.

- Co jest, kurwa? - Wykrzyczał Lanceq, który dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, czego tak właściwie dokonał. - Zaatakował mnie, kapitanie! Sam pan widział! Skurwysyn, chciał mnie zabić!

- Morda! Uspokój się! - Głos łysego skutecznie powstrzymał młodzika przed dalszym wrzaskiem. - Gnomie, teraz to masz przejebane. I po co ci to było? Rzucać się z pięściami na dostojników zakonnych? Za takie coś idzie się na szafot... - gołogłowy wzruszył ostentacyjnie ramionami, pokazując że los alchemika jest mu mniej niż obojętny. - Zwiążcie tego przestępcę, panowie. - Powiedział do tych na koniach, a oni posłusznie zsunęli się z grzbietów swych wierzchowców. Jeden z nich wyjął z jakiejś torby wcale gruby sznur. Obaj zmierzali w stronę Grimbera.

Gnom poleciał tak, że znalazł się tuż przy zaroślach, w których od samego początku czyhał Horst. Druid obserwował całe zajście i teraz stał w zasadzie bezpośrednio nad gnomem, choć wciąż pozostawał w ukryciu. Nie ma wyjścia - usłyszał jego szept. Rogacz wyszedł zza gęstwy i znalazł się przy Grimberze. Rycerze niosący linę zatrzymali się w miejscu. Wzrok wszystkich Sakirowców spoczął na rogatej postaci, która górowała nad nimi wzrostem i budową. Druid zawarczał donośnie, obrzucając zakonników wściekłym wzrokiem. Z jego paszy wyrwał się zwierzęcy ryk.

- O ja pierdolę... - wybąkał Lanceq i zaczął rzucił się do ucieczki. Trzej pozostali oprawcy pozostali na swoich pozycjach, patrząc na gnoma i jego towarzysza oczami pozbawionymi wyrazu. Ten z ogoloną glacą złapał za swój buzdygan, ujmując rękojeść trzęsącymi się palcami. Zanosiło się na mordobicie.

.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

23
Grimber z rozbitą gębą poczuł że naprawdę wpakował się w kabałę. Widok rozwścieczonego żołdaka i obojętność jego dowódcy spowodowały że alchemik uświadomił sobie fakt kruchości życia na ziemi. Przestraszony ujrzał jak w jego stronę zbliża się jeden z najemników, niosąc grubą linę, podczas gdy kolejny próbuje zajść go od boku. Zrezygnowany nie myślał już nawet o obronie, gotowy był oddać się w ich ręce, gdy na polu bitwy pojawiła się kolejna postać. rozwścieczony horst zamiast ucieczki zdecydował się pomóc gnomowi, wypadł z zarośli, a w jego oczach widać było żądze mordu, wiedział że stoją przed nim mordercy jego przyjaciół. Grimber nabrał nieco odwagi, jednak pamiętał o swych miernych umiejętnościach, nawet sztuczka jaką przekazała mu kuglarka, nie miała racji bytu. Musiał stoczyć pojedynek, ufając że rogacz jest uzdolnionym wojownikiem, korzystającym z własnej furii. Wyciągnął swój sztylet i zatoczył nim kółko przed sobą, starając się by głos mu nie drżał rzucił w stronę zakonników.

Czas na was mordercy i skurwysyny, zabiliście moich przyjaciół, wymordowaliście część klanu tego druida, teraz zostaniecie na zawsze na tym trakcie, przygotujcie się na najgorsze.

Po czym stanął krok za horstem, gotowy wspomagać go ,podczas gdy próbowano by go otoczyć i zadać ciosy w obnażone miejsca. Wiedział że druid się nie wycofa, a on sam nie poradzi sobie. Jeżeli dojrzy że któryś przeciwnik wychylił się i nie jest w stanie się obronić, zaatakuje swym sztyletem, celując gdziekolwiek w miejsca których nie osłania pancerz, ani żadna jego część.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

24
Mur zwartych gałęzi zamknął się za wystraszonym rycerzem, który na widok rogacza rzucił się do ucieczki. Jego zbroja nigdy wcześniej nie chrzęściła tak głośno i żałośnie. Grimber prędko podniósł się z gleby i wyciągnął zza pasa swój adamantowy brzeszczot, który wnet dopasował się do jego dłoni. Gnom stanął za Horstem, który wciąż spoglądał tym wściekłym wzrokiem na zdezorientowanych zakonników, dysząc ciężko niczym kowalski miech. Wyglądało to tak, jak gdyby druid wcale nie zwracał uwagi na swego małego towarzysza - tak wielce skupiony był na trzech zbrojnych, których miał obecnie przed sobą. Nawet gdy Grimber zaczął wrzeszczeć i odgrażać się zuchwale, ogromny mężczyzna nie zmienił ani swojego położenia, ani nawet wyrazu twarzy. Jego głowa drgnęła dopiero wtedy, gdy wszyscy Sakirowci, jak na rozkaz, dorwali się do broni.

Okute w blachę stopy odcisnęły wyraźnie ślady na śniegu. Horst ruszył do przodu w tym samym czasie, w którym bezwłosy facet i jego kompani. Przed chwilą stał obok alchemika, ale teraz jakimś cudem znalazł się nagle po drugiej stronie ścieżki, tuż przy koniach należących do rycerzy. Wierzchowce wcale nie były przerażone. Druid poklepał każdego z nich po pysku i w tym momencie kobyły ruszył pędem w stronę swych panów, chcąc ich widocznie stratować lub może w szaleńczym amoku roznieść na strzępy.

Choć zakonnicy zareagowali stosunkowo szybko, to jeden z nich został przygwożdżony do ziemi przez końskie ciało, martwe i zalane krwią po tym, jak gołogłowy kapitan rozwalił mu łebek swym żelaznym obuchem. Gnom widział to wszystko na własne oczy, ale nie był wstanie poruszyć choćby jednym palcem. Nie dlatego, że zżerał go strach - adrenalina buzowała w jego żyłach i skutecznie odpędzała przerażenie. Grimber czuł się jak sparaliżowany. Sakirowcy nie zawracali sobie nim głowy, gdyż pochłaniało ich okaleczanie ostatniego z agresywnych wierzchowców. Alchemik obrzucił wzrokiem całe pole przed sobą i dopiero teraz dostrzegł swego rogatego przyjaciela. Widok ten wyrwał z niego duszę.

Horst klęczał śród śniegu z rękoma przyciśniętymi do twarzy. Spędził w takiej pozie może dwie lub trzy sekundy, a potem nagle wyprostował plecy i rozwarł szeroko szczękę. Zaczął się zmieniać. Poroże wystające znad jego gęstych włosów urosło jeszcze bardziej, a cała reszta ciała druida poczęła obrastać krótką szczeciną. Ciemna sierść układała się na jego nogach i brzuchu. Wtem Horst wstał z klęczek i podbiegł do końskiego truchła. Podniósł je w górę, chwytając oburącz za szyję zwierzęcia. Przez chwilę wydawało się, że rozerwie ją na strzępy - nie doszło jednak do tego. Rycerz, który do tej pory tkwił pod trupem zwalonej kobyły, przeturlał się na bok. Zrobił to w ostatniej chwili, bo zaraz potem rogacz znów upadł na glebę - ściskając w dłoniach ciało wierzchowca.

Grimber zamknął oczy, bo nie mógł patrzeć. Poczuł, że wraca mu władza nad kończynami. Zamachnął się mimowolnie mieczem, nie widząc nawet w co celuje. Przeciął tylko powietrze. Gdy na powrót podniósł powieki, jego ślepia ogarnęły taki widok... Horst stał już na nogach, oddychając z ogromnym trudem. Tuż przy nim, skryty po części za drzewem, znajdował się On. Gnom przełknął ślinę, która nagle pojawiła się w jego przełyku. Widział już wcześniej tego Kogoś. Widział go w jednym ze swoich snów. Bestia sterczała ramię w ramię z druidem i w tym samym momencie co on rzuciła się w wir krwawej potyczki. Zakonnicy uśmiercili drugiego konia, teraz gotowi byli na starcie z Horstem i z Nim. Gnom podniósł nieco wyżej swój sztylet. On też był gotowy.
Grimber oraz Horst wraz z bestią vs. trzech zakonników.
Gnom stoi za plecami rycerzy, a druid i bestia stoją naprzeciw nich.
Sakirowcy ignorują gnoma i skupiają się raczej na dwu pozostałych przeciwnikach.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

25
Grimber nie był wystraszony, nie działała tu żadna magia ani na ego zachowanie nie wpłynęła adrenalina, po ujrzeniu bestii czuł wyłącznie przerażenie. Nie był w stanie się ruszyć, wszystkie czynności wykonywała za niego wola, nie pochodząca od niego samego. Urzeczywistniony koszmar senny sprawił że dopiero obi strony ruszyły na siebie, osamotniony gnom odzyskał częściowo kontrole nad samym sobą. Walczące strony niemalże zapomniały o jego istnieniu, nie miał zamiaru im się narzucać. Zszedł z drogi ukryty w cieniu, starał się wesprzeć Horsta i zaatakować jego rywala w ścięgno, gdy będzie zajęty walką. Jeżeli zostałby odkryty, skupiłby się wyłącznie na obronie, ewentualnie ucieczce z pola bitwy, wiedząc że nie może mierzyć się z tak potężnymi przeciwnikami.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

26
Trzeszczące zbroje z trudem wytrzymywały napór ciosów potężnych łap rogacza, który szalał pośród szczęku stalowych siekaczy jak prawdziwy potwór. Tymczasem bestia, która znikąd pojawiła się u jego boku, siała zniszczenie z równą zapalczywością. Zakonnicy uderzali gdziekolwiek, machając brzeszczotami bez ładu i składu. I choć nie raz ich ciosy dotarły do celu, tnąc skórę Horsta i krusząc kości ogromnego stwora, to jednak walka nie ustawała nawet na moment. Wszystkich wypełniała wola życia, chęć wygranej, jakieś mocne postanowienie tryumfu.

Wszystkich, ale nie Grimbera. On nie wpadł jeszcze w ferwor mordobicia, on zachowywał się wcale rozsądnie. Ponieważ nie codziennie widuje się w lesie obrośnięte futrem monstra, nie ma więc nic dziwnego w tym, że rycerze zamiast skupić się na gnomie, za cel obrali sobie właśnie przerośniętego stwora. I to był ich błąd - nie pierwszy, zresztą, ale na pewno ostatni.

Alchemik zmusił się do ruchu, odrzucając na chwilę strach i ogarniającą go rozpacz. Znalazł w sobie determinację. Podczas gdy Sakirowcy, stojąc ramię w ramię, próbowali odpędzić od siebie szarżującego druida, on dyskretnie zakradł się do nich od tyłu. Jeden cios, jedno płytkie cięcie po wewnętrznej stronie uda wystarczyło, aby gołogłowy przywódca zbrojnej drużyny upadł na ziemię z głośnym krzykiem. Nawet gdy tak leżał pośród błota, nie zwrócił wcale uwagi na to, kto poharatał mu nogę. Dzięki temu Grimber mógł dokończyć to, co zaczął.

W międzyczasie jeden z zakonników zepchnął Horsta na pobocze i razem z nim odszedł nieco w prawo. Tam doszło między nimi do pojedynku. Drugi z nich stawał w szranki z rogatą bestią, zadziwiająco długo ścierając się z nią jak równy z równym. Gnom stał nad powalonym łysolem, kreśląc w powietrzy niewidzialne krechy ostrzem sztyletu. Chaotyczna walka przerodziła się w regularne starcia twarzą w twarz. Jeden na jednego. Bo tak było sprawiedliwie.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

27
Grimber z trudem opanował strach i obrzydzenie, po pokonaniu swego rywala, wiedział że żaden z niego wojownik, w bezpośrednim starciu nie miał najmniejszych szans, jego umysł i zręczność pomogły mu jednak dopiąć swego i pomóc w walce. Stojąc nad łysym dowódcą obserwował pojedynki jakie się toczyły, nie chciał w nie ingerować, chyba że bestia bądź druid byli by zepchnięci do defensywy. Dotychczas radzili sobie doskonale, ale gnom nie tracił czujności, ciągle pamiętając że zbiegł gdzieś też czwarty z rywali. Nie zmieni taktyki w tej walce, gdy dobiegnie ona końca, będzie chciał opatrzyć rany Horsta, pozbierać swój ekwipunek, rozsypany i zadeptany na ścieżce, przeszukać ciała poległych, a następnie zniknąć z głównej drogi, ponieważ wsparcie dla zakonników mogło nadejść w najmniej spodziewanym momencie.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

28
Głuche dudnienie niosło się w głąb puszczy. To Horst zakrwawioną pięścią uderzał w stalowy napierśnik jednego z rycerzy, który leżał teraz powalony na glebie i przygnieciony do zimnego podłoża ciężarem włochatego cielska. Jego żebra pękały pod impetem ciosów druida jak jesienne gałęzie. Na początku krzyczał dość głośno, mieszając własne wrzaski z odgłosem rozrywanej blachy, ale wkrótce ucichł na dobre. Rogacz odskoczył od nieżywego już zakonnika i stanął nad obitym truchłem, sapiąc donośnie jak umęczony zwierz.

Sytuacja z groźniej przeradzała się w tragiczną. Grimber zakończył żywot dowódcy zakonników w akcie ogromnego miłosierdzia. Ale też z konieczności. Noga gołogłowego sikała krwią tak potężnie, że w krótkim czasie pluskał się on w pokaźnej kałuży czerwonej cieczy. Gdyby gnom nie posłał go do domeny Usala za pomocą swego sztyletu, zbrojny mężczyzna pewnie utonąłby we własnej posoce. Teraz bohater sterczał nieco na uboczu, obserwując dużą bestię walczącą z ostatnim ocalałym Sakirowcem. Spoglądał też na Horsta, który właśnie dochodził do siebie. Obszyty sierścią potwór szybko pokonał przeciwnika, roztrzaskując mu nieosłoniętą głowę mocnym ciosem kopytnej stopy.

Sytuacja z tragicznej przeradzała się w spokojną. Grimber pamiętał o Lanceq - tchórzliwym zakonniku, który zwiał na widok rogatego druida. Starał się zatem zachować czujność. Choć to starcie dobiegło już końca, to było jeszcze wiele do zrobienia. Alchemik ogarnął wzrokiem pobojowisko, a jego oczy doświadczyły bardzo nieprzyjemnych widoków. Zmasakrowane ciała rycerzy i pokiereszowany (choć w mniejszy stopniu) Horst stanowiły sensację dla jego żołądka. Powstrzymał się jednak od wymiotowania, choć nie było to wcale łatwe. Widząc poranioną twarz rogacza, gnom postanowił się nią zająć. Nie obejdzie się bez ziołowych opatrunków.

- Możesz już znikać... - szepnął niespodzianie Horst, kierując słowa nie do Grimbera, tylko do dziwnego stwora, który przez cały czas stał obok niego. Potwora skinęła rogatym czerepem i wbiegła w zarośla, zanim alchemik zdążył cokolwiek powiedzieć. Teraz mógł zająć się ważnymi sprawami, bo jakoś nagle przestał odczuwać strach.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

29
Grimber szybko podszedł do olbrzyma, zadowolonego ze zwycięstwa, ale w dalszym ciągu poważnie zranionego w głowę. Widok odchodzącej bestii podziałał mobilizująco, machnął ręka na sprzęt, chwilowo mieli poważniejsza rzecz do zrobienia. Widok jaki ich otaczał sprawiał że gnom z trudem zbierał rozsypane rośliny i ugniatał je szybko małym tłuczkiem w miseczce. Przerywając tylko na moment zwrócił się do druida.

Natychmiast siadaj i ani drgnij, ranna głowa to poważniejsza kwestia niż jakieś tam zranienie dłoni. Kończę ugniatać rośliny, jeszcze jakaś szmatka i okład bez wątpienia pomoże, a już na pewno nie zaszkodzi, jesteś twardym wojownikiem, udowodniłeś to, ale nie jesteś nieśmiertelny, umil mi prace i opowiedz o tej bestii która cię wspierała w walce. Szkoda że ją odesłałeś, mogła obserwować teren czy nie nadciągają żadne wrogie posiłki. Teraz zdani jesteśmy tylko na siebie, słuch i wzrok to nasza broń.

Nie tracąc czasu oderwał kawałek materiału z swojej sakwy, upewnił się że jest cysty i nie używany, nałożył na niego papkę z ziół , a następnie począł obwiązywać głowę pacjenta. W między czasie słuchał co ma do powiedzenia Horst i wypatrywał zagrożenia, po uporaniu się z tym, zacznie zbierać rozrzucony ekwipunek i jeżeli starczy czasu, przeszuka ciała poległych, być może mają coś cennego.

Re: Zaniedbany krąg druidów [zachodnie wybrzeże]

30
Bitewna wrzawa ucichła już na dobre. Do uszu Grimbera dobiegały wyłącznie ciche szmery uspokojonej puszczy oraz chlupot płynącego opodal strumyka. Jęczenie Horsta było prawie niesłyszalne. Rogacz zaciskał zęby z całej mocy, kiedy alchemik próbował oczyścić jego babrzącą się ranę i ziołowym okładem zatamować obfite krwawienie. Szybko wyszło na to, że jeden skrawek materiału nie wystarczy do oporządzenia skaleczeń. Bądź co bądź, Grimber musiał porwać w strzępy całą swoją torbę, aby pomóc towarzyszowi. I zrobił to bez najmniejszego wahania.

Gnom zaczął w tempie ekspresowym zbierać ze śniegu swoje rzeczy, szukając czegoś, co pomogłoby mu w przyrządzeniu leczniczej maści. Druid z początku nic nie wspominał o przywołanej przez siebie poczwarze, tylko patrzył przed siebie obojętnym wzrokiem i miarowo kołysał się to do przodu, to do tyłu. Gdy bohater ponowił pytanie, obwiązując jego czoło szmatką, rogacz pokręcił z wolna głową, a potem począł mówić, wciąż silnie zaciskając zęby.

- Juva potrafi leczyć - powiedział ni stąd, ni zowąd. - Jest świetnym felczerem, nastawi każdą kość i każdą ranę. Ja mam nieco... inne umiejętności. Niektórzy druidzi potrafią zmieniać się w prawdziwe bestie, ale mnie to nigdy nie pociągało. Moc kręgu pozwala mi za to rozmawiać z Leszym*. Mogę prosić go o pomoc, mogę pytać go o drogę, mogę nawet kazać mu kogoś zabić. Niektórzy magowie podpisują umowy z demonami. Nazywa się ich demonologami. Ja, jeśli można to tak ująć, podpisałem umowę z Leszym właśnie. - Westchnął. - Jesteśmy przyjaciółmi...

Było całkiem spokojnie. Żadne nowe zagrożenie nie pojawiło się tymczasem na drodze, pozwalając alchemikowi bez przeszkód opatrzyć obitego kompana. Choć rycerze zostali pokonani, a ich martwe ciała leżały właśnie na poboczu, Grimber w dalszym ciągu wzdrygał się na każdy hałas. Wystarczał dźwięk łamanej gałązki, aby wprawić go w zakłopotanie i szybsze bicie serca. Strach był potęgowany przytłaczająca ciszą, która nagle zawisła nad lasem, jakby to milczenie miało uczcić zgon trzech zakonników. A jednak trupy pozbawione były godności. Oraz dużej części posoki.

Gdy Horst został już ogarnięty (i siedział nieco z boku, oparty o drzewo), gnom nareszcie mógł sprawdzić, w jakim stanie znajduje się jego ekwipunek, tak źle potraktowany przez Lanceq - tchórzliwego rycerzyka. Bohater przyklęknął obok wysypanych na śnieg sprzętów i zaczął je przebierać. Ogromne było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że prawie wszystkie przedmioty wyszły z tragedii bez szwanku. Jedynie parę fiolek stłukło się w kontakcie z twardą ziemią. Cała reszta nadawała się do użytku. W tym także zioła oraz preparaty, których pobić przecież nie można. Alchemik postanowił zapakować swój dobytek... ale wtedy spostrzegł, że nie ma jak tego zrobić. Przecież jego torba posłużyła za opatrunki dla rogacza. Kieszenie w ciuchach miał raczej mało pojemne, ale nie chciał przecież zostawić tego wszystkiego na drodze, śród błota. Na razie nic nie zapowiadało kolejnego nieszczęścia. Z żadnego kierunku nie dochodził go ani głos końskich kopyt, ani dźwięk trzeszczących zbroi. Miał czas, aby się zastanowić. A może lepiej byłoby od razu ruszać i czym prędzej zejść ze ścieżki? Decyzja należała do niego, bo druid był tak zmęczony, że już nawet nie myślał naprawdę trzeźwo.

* Leszy - patrz Bestiariusz
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”