Dzielnica Portowa Grenefod

1
Obrazek
Dzielnica portowa jedynego dużego miasta w całym Księstwie, jeszcze dekadę temu znakomicie prosperowała, a statki tu docierające były pełne luksusowych towarów i złota, które szerokim strumieniem płynęło z południa na północ Herbi właśnie poprzez ten niepozornie wyglądający port. Odkąd władzę w Qerel po przegranej wojnie domowej objął Książę Jakub to ten płynący nieprzerwanie strumień bogactw zmienił swój bieg i od jakiegoś już czasu z daleka omija Greneford. Jak mawiają marynarze: gdy umiera port, wraz z nim umiera całe miasto i tak też jest w tym przypadku. Z czasem, gdy doki robiły się coraz to bardziej puste, a kolejne okręty odpływały, by już nigdy tu nie zawitać, port popadał w ruinę. Magazyny pustoszały, a ludzie nie godząc się z utratą dobytków, żyli ponad stan, wciągając całe rodziny w przeogromne długi. Interes na tym zbili jedynie szubrawcy, którzy wypełniają tą portową dzielnicę od wielu już lat. Wśród nich są też ludzie uczciwi, ci jednak najpewniej skończą swój żywot w tych samych zabitych dechami chatach, w których przyszli na świat. Wielu tu marzycieli snujących plany o swej świetlanej przyszłości. Tych, którzy próbują się wybić znajduje się martwych w rynsztokach portu lub nie znajduje się w ogóle. Złudzeń pozbawiają ich wszędobylskie gangi i bandyckie grupy dzień w dzień walczące o wpływy. Jeśli chodzi o architekture tego miejsca, jest ona tak samo chaotycznie, jak działania gangów, które tu rządzą. Dominują drewnianie budowle o spadzistych dachach, niewielkie i biednie urządzone. Wiele z tych chałup teraz zamieszkują tylko szczury, gdyż spora część ludzi gdy tylko mogła, uciekła na kontynent. Znaleźć tu można też niezliczone magazyny i budynki, w których niegdyś przechowywano nawet przyprawy z Archipelagu, teraz jednak w ich wnętrzach hula tylko wiatr lub przesiaduje „kwiat grenefordzkiej młodzieży”, czyli różnego rodzaju młodociane opryszki. Podsumowując, dzielnica portowa Greneford to miejsce o bogatej i pięknej przeszłości, lecz teraz jest zwyczajnym lęgowiskiem biedoty i bandytów, którzy niczym zaraza rozeszli się po całym mieście.


W jednym z takich magazynów przesiaduje grupka trzech przyjaciół którym przewodzi w formie dość dyktatorskiej młody chłopak imieniem Taizo,który należy do grupy marzycieli chcących przywrócić świetność i dawne dni gdy Grenford było niejako klejnotem w koronie Królestwa Keronu. By nadać swym działaniom bardziej oficjalny wydźwięk młodzieńcy nazywali swą grupę dumnie ,,Zakonem Czerwonego Księżyca,,. Nazwa odpowiednia dla rycerskich zakonów co idealnie pokazuje ambitne plany jakie miała ta trójka,choć ścliślej mówiąc pokazuje ambitne Taiza,gdyż jego dwaj pomagierzy ślepo wykonują to co powie ten najsprytniejszy z całej bandy. Mimo tego,że przypominają jedną z setek bandyckich grupek są ich przeciwieństwem i mimo wielu nie do końca dobrych uczynków,starają się pomóc ludziom w Greneford,choć ich działania są na niewielką skalę,może kiedyś zmienią los całej wyspy. Tym czasem do kamiennego magazynu w którym swe planu snuł Taizo,wpadł jego młodszy brat Kaizo,wpadł jest odpowiednim słowem do tego co wyczynił chłopaczek. Wbiegł do środa potykając się do drewniane belki i z hukiem upadł na posadzkę. Jeśli chciał zaimponować bratu...nie udało się. Pozbierał się trochę z ziemi i zdyszany ledwo słyszalnym głosem o widocznych śladach mutacji rzekł do siedzacego na skrzyniach braciszka jak zwykł go nazywać.
Taizo...przysyła mnie ojciec...masz przyjść...jakiś problem..nie wiem..pośpiesz się Między słowami robił wyraźne przerwy na zaczerpnięcie oddechu i w międzyczasie,dwaj partnerzy Taiza pomogli młodemu pozbierać się z podłogi i jak przystału na wiernych przydupa...przyjaciół zapytali się od zdanie swojego szefa.
-To co Taizo idziemy? Twój stary pewnie pomocy potrzebuje.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

2
Nastał kolejny smutny dzień w Księstwie Grenefod. Taizo jak zwykle obudził się pierwszy z całej rodziny. Była godzina szósta rano, więc dopiero co po świcie. Niemniej jednak Taizo lubił wstawać o tej porze, gdyż wiedział, że dzień powinno się zacząć wcześnie, jeśli się chce by trwał on bardzo długo. Szybko po wstaniu ubrał się i zrobił niskiej jakości śniadanie dla swojej rodzinki i dla siebie. Było ono takie, gdyż nikt z nich nie miał tyle pieniędzy by mieć coś lepszego. Dom ledwo co się trzymał, możliwe, że jeszcze postoi rok. Przy lepszych wiatrach może i dłużej. Ale nie tym martwił się teraz nasz młody jeszcze bohater. Po zrobieniu i zjedzeniu śniadania posprzątał po sobie i zostawił dla rodziny ich porcję śniadania. Wziął się za mały trening pompek oraz brzuszków jak to miał w zwyczaju robić. Następnie o ósmej rano wyszedł z domu wraz ze swym ekwipunkiem by spotkać się w magazynie z dwójką śmiałków, którzy dzielnie za nim podążali. Najwidoczniej wyczuli, że jego marzenia mogą stać się rzeczywistością...
*** Taizo robił sobie różnego rodzaju notatki podczas gdy jego dwójka wyznawców najzwyczajniej w świecie czekała na jakieś rozkazy. Nie było ich jednak, gdyż najpierw Taizo musiał udoskonalać swe plany. Robił notatki typu: spis ludności, bogatych dzielnic, co do kogo należy, kto jakie ma wpływy oraz jak dużo jest bandytów w mieście. Było ich sporo, a głównym powodem tego była bieda jaka panuje w Księstwie Grenefod. Po kilku godzinach pracy, nagle wpadł młodszy brat Taiza. Przy okazji wywalił się, przez co jego wejście nie było zbyt imponujące. Taizo zamknął oczy z powodu wstydu jaki narobił sobie jego młodszy brat. Dwójka ludzi Taiza pomogła mu wstać i wtedy Kaizo wydyszał, że ich ojciec potrzebuje jakiejś pomocy. Taizo wziął swój ekwipunek i otworzył oczy. Idąc w stronę wyjścia szybkim krokiem powiedział:
- Idziemy. Po drodze wyjaśnisz mi co się stało i jakiej pomocy oczekuje od nas nasz ojciec. Dobrze wiesz bracie, że może on na nas polegać zawsze. A co do waszej dwójki... okażcie więcej szacunku do mojego ojca i nie mówcie więcej na niego '' stary ''. Nie mówię, że nie jest w podeszłym wieku, ale trochę irytuje mnie to słowo.
Kiedy Taizo stawiał bardzo szybkie kroki, to jego młodszy brat już musiał prawie biec by dorównać tempa swojemu bratu.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

3
Obydwaj poruszyli się delikatnie gdy Taizo ich skarcił,jakby bali się bury od swojego rówieśnika. Tak też właśnie było,choć obaj swą posturą przerastali Taiza ufali mu bezgranicznie i grzecznie słuchali każdego polecania wydanego przez młodego marzyciela. Wyglądli niemal jak bliźniacy,wysocy o ostrych rysach twarzy mimo młodego wieku,a do tego krótko ścięte ciemne włosy,nadawali się na rolę przybocznych w sposób doskonały. Drgneli poraz kolejny gdy Taizo wydał polecenie,jeden z nich odrzekł pokornie.
-Wybacz Taizo...to się nie powtórzy
Chwilę potem swoje trzy grosze dorzucił drugi przyboczny.
-Tak Taizo,Flavio ma racje.Twój ojciec zasługuje na szacunek.
kończąc wypiął dumnie pierś gdyż przebił swego przyjaciela w złożoności wypowiedzi. Tak długie zdania dla tej dwójki nie były wcale taką oczywistością,a i możliwość podlizania się szefowi była wysoce ceniona u obojga. Obaj stali już niemal na baczność i równym krokiem maszerowali tuż przy dwójce braci.

Odchylili drewnianą imitację drzwi i odrazu dostrzegli gęsto spowite grubymi,burzowymi chmurami niebo. W Greneford zza tych chmur rzadko spoglądało słońce.Choć niektórzy mówią,że to przez Jakuba i jego popleczników słońce rzadko tu gości...ci myślący racjonalnie wiedzą,że powodują to prądy morskie i położenie,ale niewielu Grenefordczyków myśli racjonalnie w ostatnim czasie. Podobnie jak w całym Keronie także i tutaj zima trzymała się długo. Nikogo więc nie zdziwił biały puch zalegający na ulicach,widać było,że rzadko kto tu odśnieża,tylko niewielkie ścieżki były stosunkowo możliwe do przejścia,ale i tam zalegało błoto podobne do tych które widać w czasie wiosennych roztopów. Niewielu ludzi widać było teraz na ulicach,choć zbliżała się godzina targowa. Codzienny targ to jedyna rozrywka dla większości mieszkańców. Można tam kupić coś do jedzenia,ubrania..ba nawet miejscowe kurwy mają tam swoje stragany. Po chwili zadumy młody Kaizo zaczął.
- Ojciec ma problem w warsztacie,właściciela nie ma,jacyś ludzie przyszli i złota chcą,więc pobiegłem po Ciebie. Pośpieszmy się.
Gdy tylko to doszło do uszu całej Trójki przyśpieszyli kroku i niemal biegnąc ruszyli w kierunku warsztatu kamieniarskiego w którym pracował Thoran ojciec Taiza i Kaiza.

Biegli krętymi i chaotycznymi alejami dzielnicy portowej gdy,przez tyle lat,które tu spędzili znali je wręcz na pamięć,choć dla zwykłego człowieka nie związanego z Greneford przez tyle lat co grupka chłopaków nie znalazł by tu nic czego szuka. Zabudowa była niezrozumiała było wiele ślepych uliczek,a niektóre kończyły się w domostwach. Prowadził Taizo,który z zamkniętymi oczami trafiłby do rzeczonego warsztatu. Leżał on niemal na końcu dzielnicy niedaleko chaty,należącej do Thorana i Sagi,rodziców szefa zakonu płonącego księżyca. Po niemal piętnastu minutach dotarli do miejsca zamieszania. Sporych rozmiarów warsztat przytulony do rzędu chat. Jednak przed nim było sporo wolnego miejsca wypełnionego teraz przez kamienne bloki. Oprócz przedmiotu pracy kamieniarzy na placu znajdowała się spora grupka ludzi,wśród nich Taizo rozpoznał swego ojca spierającego się z piątką oprychów.
-Dawaj te pieniądze kurwisynu,opłata za ochronę,chyba nie chcesz żeby stała ci się krzywda.
-Sam żeś kurwisyn szczylu. Nic ci nie dam bo nic nie mam,weź swoich przydupasów i wynoś się stąd bo straż zawołam
Można było słyszeć,że kłótnia rozgorzała na dobre. Straż w dzielnicy portowej dobre sobie,z rzadka się tu zapuszczają. Obrażony bandzior uniósł się i zbliżył do Thorana chcąc mu już wyperswadować pięścią,że musi dać te pieniądze,spostrzegł grupkę Taiza i zrezygnował z ciosu. Próbując przepłoszyć tych którzy mogli być dla niego konkurencją.
-Wypierdalać stąd obszczymurki bo i wam mordy obijemy. Ty z blizną,myślisz,żeś groźny,wynoś się bo ryj obije.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

4
Taizo nie musiał otwierać własnoręcznie drewnianych drzwi by wyjść na dwór. Zrobili to za niego jego wyznawcy, którzy na każdym kroku chcieli się mu przypodobać. Kiedy wyszli natychmiast przeprosili Taiza za to jak nazwali jego ojca. Wiedzieli, że w ten sposób mogą się jeszcze bardziej przypodobać ich Mistrzowi. Chociaż sam o sobie tak nie mówił, to oni i tak wiedzieli, że Taizo jest na właściwym miejscu w Zakonie Czerwonego Księżyca. Ogólnie rzecz biorąc zakon ten miał taką nazwę gdyż miał on zwiastować potężne zmiany, gdzie krew będzie lała się strumieniami. Jednakże zmiany te przyniosą światło dla wielu ludzi w tym biednym kraju jakim było Księstwo Grenefod. Niemniej jednak Taizo spojrzał na swoich wiernych i z delikatnym uśmiechem na twarzy powiedział:
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy.
*** Kiedy tylko Kaizo objaśnił im całą sytuację, jeszcze bardziej przyśpieszyli kroku. Wyglądało na to, że jakiś gang z dzielnicy próbuje po raz kolejny zastraszyć i wyłudzić od biednych i bezbronnych ludzi złoto. Złoto które niegdyś płynęło ulicami tego miasta teraz było tak rzadkie jak słońce podczas tej zimnej i długiej zimy. W końcu po przejściu mnóstwa uliczek i dróg pobocznych doszli pod sam warsztat w którym pracował ojciec Taiza i Kaiza. Taizo zauważył w sumie pięciu bandytów, którzy już chcieli bić jego ojca. Oni też zauważyli grupkę Taiza. Po rzuceniu kilku miłych słów, w oczach Taiza pojawił się blask. Dwójka przybocznych Taiza oraz Kaizo wiedzieli dobrze co to oznacza. Wiedzieli, że poleje się krew i zginą ludzie, ale nie wiedzieli jeszcze czyja. Taizo szybko przeanalizował całą sytuację i powiedział:
- Każdy z was weźmie dwójkę z boku. Ja zajmę się ich szefem. Kaizo trzymaj się z tyłu i oddal się z ojcem na bezpieczną odległość...
Wziął chwilkę przerwy na wdech i z ogromnym uśmiechem na twarzy wykrzyknął:
- Zarżnę Cię jak świnię! Będziesz mnie błagał o litość, ale wiedz, że jej nie zaznasz...
Miał już plan jak zająć się swoim przeciwnikiem. Chciał wykorzystać to, że potrafi uwięzić przeciwnika w ziemi na chwilę. Następnie wystarczy podbiec i uciąć łeb skurwielowi. To powinno wystarczyć, żeby zając się szefem. Po zabiciu szefa cała czwórka straci morale do walki i łatwo będzie ich wykończyć. Taizo wyjął ogromny miecz z pochwy oraz zdjął tarczę z pleców i trzymając ją w lewej ręce zaczął urzeczywistniać swój plan.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

5
Atmosfera na placu przy kamiennych blokach robiła się coraz gorętsza,mimo ujemnej temperatury i rozpoczynających się opadów śniegu głowy wszystkich zebranych wrzały od wściekłości i nerwów. Najgorętszą głową mimo tego,ze wydawał się dość spokojnym jak na ten wiek chłopakiem miał Taizo. Błyskawicznie wyjął swój ogromne jak na odpowiednie dla jednej ręki ostrze i zdjął z pleców tarczę,szykując się do nadchodzącego starcia. Takie walki między grupkami uzbrojonych facetów były rzadkością,rozlew krwii nawet w dzielnicy portowej nie był do końca tolerowany. Może nie chodziło tu o interwencje władz a raczej o interwencje tych którzy stoją nad tymi oprychami ściągającymi haracz od takich ludzi jak Thoran,od ludzi z trudem wiążących koniec z końcem,gdy tak się o tym pomyśli nie trudno zrozumieć wściekłość Taiza i jego chęć rozpłatania tych bandziorów. Ojciec młodego awanturnika próbował uspokoić swojego syna i przepchnał się przez bandytów zagradzających mu drogę i krzyknął wściekły próbując karcić swojego syna,wiadomo po kim Taizo ma charakter. Ojciec był tym samym dyktatorem co syn.
-Taizo do cholery,schowaj to i nie przeszkadzaj. To nie sprawa dla ciebie.
Nim jednak zdołał na dobre opanować syna szef bandziorów chwycił go i mocno pchnął na jeden z betonowych bloków. Ojciec upadł i nie podnosił się z ziemi.
-Zamknij się w końcu i nie przeszkadzaj gdy faceci z jajami ubijają interesy,a co do ciebie...sprawdzimy kto kogo będzie błagał.

W między czasie wszyscy zajeli swoje pozycje. Flavio i Marco złapali za swoje bronie,odpowiednio wielki młot i równie dużych rozmiarów topór i szykowali się do walki ze swoimi przeciwnikami, wszyscy byli uzbrojeni w te same jednoręczne miecze,brak tarcz mógł być sporym problemem dla nich w walce z tak ogromnymi rywalami jakimi byli na pewno dwaj pomocnicy Taiza. Pierwsze wymiany ciosów były typowo rozpoznawcze i nie wyłaniały faworyta tej walki. Mimo przewagi liczebnej Marco i Flavio dobrze radzili sobie i dzięki zesięgowi swej broni zaczeli spychać rywali w stronę kamiennych bloków. W międzyczasie Kaizo okrążył walczących i próbował ocucić ojca. W jego oczach pojawiły się łzy. Mimo to zachował władzę nad swymi ruchami i pomagał jak tylko mógł.

W czasie gdy walka rozgorzała obaj dowódcy stali naprzeciw siebie wymieniając się groźnymi spojrzeniami jakby próbując osiągnąć przewagę nad swoim rywalem. Przeciwnik Taiza był znacznie lepiej uzbrojony od reszty grupy,miał lepszy miecz,a do tego porządną okutą tarczę. Na pewno nie był łatwym orzechem do zgryzienia,szansą dla Taiza były magiczne zdolności,ale nie panował od nad nimi na tyle by być pewnym powodzenia. Rywal również stanął w bojowej postawie i zbliżył się o pare kroków.
-Będziesz zdychał powoli szczurze.
Wraz z tymi słowami ruszył do przodu dobrze ruszając się na nogach co na pewno utrudniało walkę z nim,był ruchliwy,ale jednoczesnie stał bardzo twardo. W końcu wyprowadził poziome cięcie z prawej na lewą jednocześnie próbując wytrącić Taiza pchnięciem tarczą.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

6
Taizo zauważył, że jego ojciec próbuje się wtrącić w jego rozmowę oraz szefa szemranych typków, którzy chcieli od niego wyciągnąć haracz. Niemniej jednak nie przejmował się tym, do czasu kiedy szef nie rzucił go na kamienny blok gdzie jego ojciec upadł i najwidoczniej stracił przytomność. Taizo trochę martwił się o swojego ojca, ale wiedział, że nie może nic zrobić w tej bardzo dziwnej sytuacji. Postawił wyzwanie do walki szefowi bandytów. Musiał coś z tym zrobić. Zauważył, że Marco i Flavio podbiegli do swoich przeciwników i mimo przewagi liczebnej, mieli o wiele lepszy ekwipunek niż tamci. Ale szef bandytów był inny. Posiadał on trochę lepszy miecz i porządnie okutą tarczę. Taizo wiedział, że ta walka będzie najtrudniejsza jaką do tej pory stoczył. W międzyczasie widział, że Kaizo podbiegł do ojca i mimo, że chciał już płakać nad nim, zachował zimną krew i próbował sprawdzić co z nim jest.
*** Lecz wróćmy do walki Taiza z dobrze uzbrojonym przestępcą. Szef powoli zbliżał się do Taiza by go wystraszyć, jednak on wszedł w stan, gdzie zabijanie miało dla niego znaczenie. Tak naprawdę to kochał to tak bardzo jak niewielu rycerzy. Gdy tylko ten zaszarżował na Taiza z ogromną tarczą, Taizo stanął za jego ogromną tarczą tak by odbić ten atak. Gdyby tego nie zrobił, pewnie straciłby równowagę. Następnie zauważył, że ten próbuje zaatakować go poziomym cięciem. Było to o tyle banalne cięcie, że Taizo nawet nie musiał zmieniać strony tarczy. Podniósł tarczę tak by wybić go z równowagi i prawą ręką wymierzył mu cios w nogę, tam gdzie nie ma zbroi. Wiedział, że tylko tak może osłabić swojego przeciwnika, ale też go rozwścieczyć, więc od razu odskoczył na półtorej metra do tyłu by sprawdzić jak zareagował jego przeciwnik na to. W razie czego miał już plan by wtrącić go do ziemi i dokończyć swoje dzieło. Zaczął go więc realizować. Użył zaklęcia więzienia by uwięzić swojego przeciwnika w ziemi. Było to bardzo proste zaklęcie, chociaż nawet takie mogą być śmiertelne. A przynajmniej naprowadzić na ten tor. Zaklęcie więzienia wymagało dosłownie chwili koncentracji jaką Taizo zyska dzięki temu kuciu w nodze. Ogólnie rzecz biorąc zaklęcie ma za zadanie natychmiastowe wbicie przeciwnika w ziemię od stóp po tułów. Wtedy osoba jest uwięziona na pół minuty w ziemi. A dzięki ranie w nodze może czuć ogromny ból. Jeśli to zadziała to Taizo wbija miecz w serce swojego przeciwnika.
Ostatnio zmieniony 22 lip 2014, 22:08 przez Taizo, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

7
Po krótkiej chwili Kaizowi udało się ocucić ojca. Ten jednak wydał z siebie tylko syk w którym słyszeć można było ogarniający jego ciało ból. Kaizo poruszył sie zaniepokojony dziwnym hałasem spowodowanym przez ojca. Uspokoił się po chwili gdy Thoran złapał kontakt z rzeczywistością i swymi błękitnymi oczami,spojrzeniem pełnym od smutku i żalu spojrzał na młodszego syna. Oczy ojca od dawna wyglądały właśnie tak. Były smutne jakby przygnębione,ale nie dziwota. Czasy w Greneford ciężkie,a wychowanie dwójki synów o zawadiackim charakterze należało do zadań o wyjątkowym poziomie trudności. Również Kaizo próbował poderwać się do walki by pomóc bratu jednak Thoran ostanimi siłami ścisnął jak najmocniej dłoń młodziaka nie pozwalając mu się podnieść. Ot przykład twardej ojcowskiej troski o zdrowie zbyt odważnego potomka.

Gdy ojciec odzyskiwał powoli przytomność walka rozgorzała jeszcze bardziej. Poplecznicy Taiza dobrze wypełniali swoje zadanie wiążąc walką po dwóch rywali. Mimo dużej przewagi jaką sobie wypracowali nad nimi,obaj spychali ich systematycznie zasypując gradem potęznych ciosów i cięć,nie potrafili jednak uderzyć tak by któryś z nich odczuł siłę tego uderzenia na swym ciele. Rywale dzięki swojej mobilności i chyba interwencji bogów,wciąż unikali trafień,a ostrze toporu Flavio tylko prześlizgnęło się po ostrzu tuż przy twarzy przeciwnika. Z biegiem czasu jednak Flavio i Marco na pewno zaczną tracić siły i jeśli nie zyskają choć drobnej przewagi nad,rywale zamęczą ich,a potem systematycznie rozetną na coraz to drobniejsze kawałeczki swymi tępawymi ostrzami.

Do zwarcia ruszyli także obaj dowódcy.Pierwszy cioc tarczą zadany przez szefa oprzyszków Taizo dość łatwo sparował,poziome cięcie sprawiło już więcej problemów mimo to młody wojownik zablokował je tarczą z dala od strefy gdzie taki atak może zasiać spustoszenie. Pojawiła się dobra szansa do ataku,próba wypchnięcia z równowagi przeciwnika tak pewnie trzymającego się na nogach nie należało do łatwych,tym razem ta sztuka się nie udała. Niepowodzenie na początku wyprowadzania ataków nie wróżyło dobrego zakończenia. Tak też stało się i tym razem. Rywal cofnął po prostu atakowaną nogę jednocześnie zmieniając pozycję w której walczył,a miecz Taiza przeciął tylko powietrze z wielkim świstem. Dostrzegając okazję przeciwnik szybko wyprowadził potężne uderzenie tarczą wprost w głowę rudowłosego które najpewniej zakończyło by się nokautem. Ten jednak odruchowo odskoczył ratując nieosłoniętą żadnym hełmem głowę. Cios ten z pewnościa skończył by walkę.

Przeciwnik wyczuł okazję i ruszył do dalszego ataku,jednak mimo wytężonego wysiłku mięśni wciąż tkwił w tej samej pozycji,poczuł,że traci władzę nad swym ciałem od pasa w dół. Mokra od świeżych opadów śniegu gleba zaczęła oplatać go swymi brudnymi mackami wciąż pnąć się coraz bliżej pasa. Unieruchamiając bandziora na krótki,choć wystarczający do zadania śmiertelnego ciosu. Tym czasem na twarzy Taiza oprócz szyderczego uśmiechu malowało się ogromne skupienie,zwlekał chwilę lecz w końcu ruszył by zadać cios prosto w serce. Dostrzegł to jednak jeden z walczących z Marco bandziorów i błyskawicznie dopadł do walczących i szybkim blokiem powstrzymał cios Taiza,wyprowadzając własne kopnięcie i odpychając rudowłosego na pare metrów. Z powodu kopnięcia i wytrącania z równowagi czar prysł,uwalniając wściekłego niczym byk przeciwnika. Obaj ruszyli na Taiza. Ten ważniejszy zaatakował pchnięciem wciąż trzymając tarczę gotową do obrony. Drugi zaś ciął po prawej ręce przeciwnika z dołu do góry. W tej zaciętej walce nie było czasu na słowa.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

8
Taizo kątem oka zauważył co się dzieje z jego ojcem oraz z Kaizem, który przy nim czuwał. Widział, że Thoran ocknął się. Ten fakt bardzo go ucieszył, poza tym widać było, że Kaizo też chce dołączyć do walki z przeciwnikami Taiza oraz jego przyjaciół. Znał bardzo dobrze swojego młodszego braciszka i wiedział, że płynąca w nim ta sama krew najpewniej będzie też chciała się wmieszać do walki między dobrem, a złem. Thoran jednak na to nie pozwolił. Najwidoczniej nie chciał stracić dwójki synów za jednym zamachem. A jak widać po walce, najpewniej ktoś w niej zginie. Thoran był już praktycznie w podeszłym wieku i wiedział, że nie może się dołączyć do walki. Tym bardziej, że już nie posiadał tej samej siły co dwadzieścia lat temu. Co prawda był kamieniarzem, ale wiadomo jak to jest... Pracy wiele nie ma, więc nie ma jak wrócić do swojej dawnej kondycji oraz siły.
*** Kiedy przypatrzymy się walce pomiędzy Flavio a dwójką bandziorów, to nie zauważymy żadnych zmian. Wyglądało to tak jakby bogowie byli przeciwni dobrym ludziom i wspierali tych złych. Niestety każdy cios Flavia na bandziorów kończył się jedynie otarciem na ostrzu blisko twarzy przeciwnika. To samo tyczyło się Marca. Oboje wiedzieli, że jest to jedyna szansa na zaimponowanie swojemu Mistrzowi oraz na to, aby uzyskać pewne wpływy w tej najbiedniejszej dzielnicy miasta Grenefod. No i jeszcze jedna walka pomiędzy Taizem a szefem bandytów... no tutaj to widać znaczącą przewagę przeciwnika. Nie dość, że obronił się przed dźgnięciem w nogę to jeszcze jeden z przeciwników Marca uratował mu życie, kiedy to ten został złapany w pułapkę Magii Ziemi Taiza. Wtedy, kiedy mieli zostać pozbawieni swojego szefa i utracić znaczącą siłę... Pech chciał, że bandyta zablokował atak Taiza i kontratakując, odepchnął Taiza na kilka metrów w tył. Następnie chcieli zaszarżować na Taiza. Jednak w mgnieniu oka Taizo zauważył pewne niedopatrzenie w ataku przydupasa szefa bandytów. Chciał on bowiem zaatakować od dołu do góry. Każdy bardziej inteligentny człowiek wie, że niedoświadczony wojownik nie da rady zrobić tego perfekcyjnie. Nasz młody bohater chciał wykorzystać ten błąd. Też zaszarżował na swoich przeciwników. Szefa odbił tarczą równie mocno jak ten próbował go zaatakować, a druga ręką dźgnął zwykłego bandziora w klatkę piersiową, w okolice serca by ten nie zdążył go zaatakować od dołu do góry. A nawet jeśli to zrobi... no cóż, Taizo posiada jeszcze jeden atut o którym niewielu wie. Posiada on bowiem bardzo dobrą zbroję pod swoim dziwnie grubym ubraniem. Niektórzy zapewne sądzili, że jest on gruby, albo ubranie ma zbyt duże. Nic z tych rzeczy. Tak więc Taizo wykorzystując sytuację krzyknął:
- Nie poddawać się chłopaki, bo jeśli to zrobicie to nie oni skopią wasze tyłki, tylko ja!
Tym samym próbował zwiększyć ich morale bitewne oraz przekazać rodzinie, że da radę wygrać.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

9
Szef bandziorów chyba tylko cudem ocalał z pułapki zastawionej przez Taiza. Interwencja jednego z jego podwładnych zasługiwała na uznania,ocalił on dowódcę i przedłużył szansę swej grupy na wygraną. Jednak pozostawienie rozwścieczonego Marca jeden na jeden z rywalem mogło skończyć się tylko w jeden sposób. Wielkolud wciąż bezlitośnie atakował z coraz to nową siłą. Któryś z ciosów jego młota musiał w końcu trafić rywala i tak też się stało. Bandyta ostatnim aktem rozpaczy próbował zaatakować Marca niepotrzebnie się odsłaniając co skrzętnie wykorzystał członek zakonu czerwonego księżyca. Drzewcem zablokował atak po czym złapał przeciwnika na wykroku i potężnie kontratakował na jego kolano. Uderzenie trafiło w punkt a dźwięk łamanych kości słychać było chyba aż na kontynencie,bandzior zawył przeraźliwie i bezwładnie padł na glebę. Przeżył to,lecz jeśli kiedykolwiek będzie chodził,podziękowania należeć będą sie bogom. Marco wygrał swe starcie,jednak pozbawiony nowego celu przez chwilę tkwił w miejscu nie mogąc wybrać nowego celu. Obaj jego kompani mieli kłopoty,bez wyraźnego rozkazu będzie tak tkwił i do końca starcia.

Gdy Marco wyłączał z gry swojego rywala,jego przyjaciel Flavio miał coraz więcej problemów. Jego ataki nie były już tak szybkie i silnie,wyraźnie opadał z sił. Dostrzegli to jego przeciwnicy i zaczęli otaczać wielkoluda by szybko go wykończyć,ten walczył jednak niczym pochwycony w pułapkę niedźwiedź. Ciął swym toporem we wszystkie strony,jednak ataki były daleki od doskonałości,a rywale z szyderczymi uśmiechami mijali ostrze z daleka. W końcu jeden z nich o wyjątkwo szpetnej mordzie zaatakował. Trafił w bok,cięcie nie było głębokie,ale Flavio syknął i wycofał się,przyjmując pozycję obronną. Jeśli nie dostanie pomocy może z nim być krucho.

Walka między Taizem,a dwójką rywali na pewno nie będzie łatwa dla rudowłosego. Mimo przewagi rywali,pchnięcie tarczą było bardzo dobrym pomysłem,zablokował pchnięcie i wytrącił przeciwnika z równowagi. Atak ,,mniejszego,, z bandytów doszedł do ciała Taiza,jednak zatrzymał się na zbroi schowanej pod codziennym ubraniem. Nim bandzior cofnął się,ostrze Taiza delikatnie nacieło jego skórę,a koszula w którą był ubrany systematycznie pokrywała się czerwienią. Ranny bandzior choć wciąż w pełni sprawny wycofał się,a w szranki w Taizem znów stanął tylko szef bandytów. Najpierw wypchnął rudowłosego tarczą a następnie pięknym piruetem atakował na wysokości szyji.

W tym czasie ranny bandyta wymijając Marca. Podszedł do Kaiza i Thorana. Starca przywitał potężnym kopniakem,który Thoran będzie jeszcze długo odczuwał. Kaizo wyjął swój sztylet,jednak ten pod naporem bandyty bardzo szybko wypadł z jego jeszcze nie gotowej do walk dłoni. Monco chwycił młodego i niezauważony przez nikogo z walczących,zaczął uciekać wraz z Kaizem w jedną z uliczek dzielnicy portowej...to wyglądało jak porwanie.

Re: Dzielnica Portowa Greneford

10
Walka pomiędzy Zakonem Czerwonego Księżyca, a jakimiś rzezimieszkami nadal trwała i była coraz bardziej zażarta. Niestety byli oni bardzo dobrymi wojownikami, no i było ich więcej. Oczywiście Flavio, Marco oraz Taizo mieli lepszy ekwipunek niż oni. Jednakże równowaga sił była zachowana. W tej bitwie na pewno Bogowie będą mieli bardzo dużo do powiedzenia. To oni zadecydują kto ma wygrać i jak ma się to stać. Ale wróćmy teraz do walki... Było bardzo zimno, chociaż było ledwo co południe. Widać było, że zima jeszcze nie odpuszcza. Jak więc potoczy się walka Zakonu Czerwonego Księżyca?
*** Taizo miał pewne problemy, jeśli chodzi o walkę z szefem oraz jego przydupasem. Widać było, że to nie pierwszy raz kiedy walczą razem, ramię w ramię. Niemniej jednak Taizo robił się coraz bardziej wściekły z sekundy na sekundę. Widział, że wrogowie przez chwilę nie atakowali, a że szybko zauważył, że Marco wygrał walkę z przeciwnikiem krzyknął:
- Marco dobij go ciosem w głowę! Następnie pomóż Flavio pokonać przeciwników.
Szybko po tym zorientował się, że jeden z jego przeciwników odpuścił i poszedł w stronę Thorana oraz Kaiza. To była ogromna szansa dla Taiza, którą postanowił wykorzystać. Widząc, że przeciwnik chowa się za tarczą, Taiza zauważył pewien bardzo istotny szczegół. Za jego przeciwnikiem było bardzo ślisko, więc warto było to wykorzystać. Wykonał kilka ciosów mieczem, a następnie kopnął w tarczę swojego przeciwnika z całej siły, by go cofnęło i żeby się wywalił na śliskiej nawierzchni. Następnie zauważył, że jego ojciec oberwał z nogi w twarz od przydupasa szefa przeciwników. Szybko po tym zabrał gdzieś brata Taiza. Wiedział jednak, że nic mu nie zrobią, dlatego też niezbyt zareagował na to działanie. Najpierw musiał wykończyć swojego przeciwnika. Jeśli uda się Taizo obalić szefa, to próbuje bardzo szybko go zabić ciosem z miecza w klatkę piersiową. Jeśli nie, to nadal kontynuuje swoją walkę i próbuje na wszelkie sposoby zabić przeciwnika. Biorąc pod uwagę to, że jego dwaj towarzysze czyli Marco i Flavio mają tylko po jednym z przeciwników, stwierdził, że bardzo szybko się z nimi uporają.

Dzielnica Portowa Greneford

11
Akcja przeniesiona z tego tematu.

Neshkala uciekała przed śmiercią w objęciach mrozu i potworów, przez co trafiła do zupełnie innej, lecz równie dla niej wrogiej sytuacji. Zakopana pod futrem i kocami, nie śmiała dopuścić do siebie świadomości, nim wstrząsające jej tymczasowym leżem uderzenie nie zabrało jej resztek snu.

Łódź przybiła do kamiennego brzegu. Do zapachu ryb dołączyły inne, nieznane wonie, do szumu wiatru i pojedynczych rozmów - okrzyki mew i głosy wielu ludzi. Otwierając oczy, Neshkala dostrzegła pojedynczy żagiel, zwinięty i dobrze przywiązany do masztu. Chciała poderwać się z posłania, jednak jej ciało było słabe. Nim zdołała otworzyć usta, by wydać z siebie choć jęk, z jej gardła wydarł się kaszel, mokry i nieprzyjemny.

- Oho, uzdrowiciela jej trzeba. - Odezwał się męski głos w nieznanym języku. - Mówiłem, że nic z niej nie będzie.

- Cicho. - Do mężczyzny dołączyła kobieta. - Bo cię usłyszy!

Neshkala usiadła, chcąc ulżyć sobie w kaszlu i zaczerpnąć powietrza. Obok niej zaraz pojawiła się kobieta w sile wieku, choć jeszcze nie stara. Poklepując plecy dzikiej otwartą dłonią, chciała pomóc.

- Już, już. Odkaszlnij, kochanie. - Jej głos był ciepły, choć słowa niezrozumiałe.

Kołysanie nie ustawało. Wciąż znajdowali się na łodzi, choć już przycumowanej do brzegu. U stóp Nesh znajdowała się pokaźnych rozmiarów skrzynia, a w niej srebrzyły się ryby zaplątane w sieć.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Grenefod”