Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

61
Mordred i Hunmar przybyli z Przystani.

W dzielnicy ludzi, zwanej potocznie slumsami, mogli poczuć się jak w domu. Dosłownie. Zatłoczone ulice, pełne stoisk rozmaitej maści. Drewnianych namiotów czy ceglasto blaszanych werand. Próba połączenia elfickiego kunsztu z ludzkim rzemiosłem. Białego drewna i kamienia. Im głębiej wnikali w obszar ludzkiej twórczości, tym coraz biedniej robiło się na ulicach. Gdzieniegdzie wałęsali się biedacy. W ciemnych uliczkach stały bandy wysokich elfów oraz ludzi, odzianych w skórzane łachy. Wielu nosiło opaski na oku, jakoby było to wymagane pośród oprychów. Jak się potem dowiedzieli, slumsy nawiedziła zakaźna choroba oczu, której emisja nasilała się w kontakcie ze słońcem. Stąd biedni mieszkańcy, pozbawieni dostępu do medyków z centrum, opóźniali działanie zarazy poprzez opaski na oczy.

Zanim dotarli pod granice dzielnicy ludzi, musieli opuścić port. Dwójce zmyślnych zabawiaków nie sprawiło to nadto problemu. W przeciwieństwie do rzeszy magów, jacy wciąż stacjonowali na wysepce. Pilnowani przez straże Nowego Hollar. Czekając na decyzję uzurpatorki. Tej, która - niedola - przepadła jak kamień w wodę. Jedna moneta tu, druga tam. Krasnolud z kruczowłosym przemknęli pod osłoną nocy przez wątły mostek. Nieścigani przez przekupnych długouchych. W spokoju zjawili się tam, gdzie planowali zasięgnąć języka. Odkryć historię. Wszakże w głębi dzielnicy ludzi, na skraju północy miasta, pośród slumsów spoczywała dawna chatka wiedźmy ze slumsów. Wszyscy wiedzieli, gdzie była, lecz nikt o niej nie wspominał. Jakoby sama wzmianka mogła przywołać mroczne siły. Bali się - niewątpliwie.

Za czasów wiedźmy ze slumsów, jak się mówi, niepozorna chałupa w szeregowcu zapełniała niebo kolumną czarnego popiołu, a kawałki papirusów, które wypluwał komin, spadały aż za miastem. Wiele krętych ścieżek prowadziło do tego zaułku. Pośród najbiedniejszych z biednych. Najgorszych z najgorszych dróżek, znaleźli dawne domostwo czarownicy. Ku ich zdziwieniu wrota były solidne. W przeciwieństwie do leciwych klapek, jakie napotkali po drodze w pozostałych chałupach. Kiedy wzrok mieszkańców, tak też myśleli, skupił się na codziennej walce o przetrwanie. Drobny pręt z hakiem wartko rozwiązał problem tęgiej przeszkody. Zamek otwarto, zaś krasnolud z wojownikiem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknęli z podwórza.

W środku było ciemno, choć przez zasłonięte czarną tekstyliom okiennice wpadały resztki dziennego światła. Idealnie naznaczone przez wszechobecny kurz. Chałupa wyglądała na zaniedbaną. Liczne pajęczyny podkreślały mroczny charakter tego miejsca. Parkiet wysadzony był ciemną klepką, przechodzącą w równie ciemne ściany dookoła. W jednej ze ścian wycięto niechlujnie przejście prowadzące do kuchni. Dalej inne, równie okropne wycinki w desce. Zapewne przedsionki sypialni tudzież prymitywnej łazienki.

Rozejrzeli się dookoła, lecz nic nie przykuło ich uwagi. W nienaruszonym stanie meble, zakurzone naczynia. Odsłonięty obok zapadniętej kanapy dywan, pod którym trzeszczała podłoga.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

62
Każde miasto na świecie jest takie samo. Każde miasto posiada bogate dzielnice zamieszkiwane przez klasy wyższe. W każdym mieście jest jakieś centrum handlu - czy to rynek miejski, czy port, oblegane przez mieszczan klasy średniej. W każdym mieście są też slumsy. Miejsce w którym lądują osoby bez grosza przy duszy, wszelkiej maści oprychy i osoby pragnące nie wychylać się zanadto ze swoimi profesjami.

Każde miasto na świecie jest inne. Bywają miasta kosmopolityczne takie jak Saran Dun, w których na każdym kroku spotyka się przedstawicieli różnych ras i kultur, w których nie dominuje żaden styl architektoniczny i wszystko miesza się niczym w kotle wybornego bigosu. Są też miasta takie jak Nowe Hollar czy Turon gdzie wśród mieszkańców przeważają przedstawiciele jednej z ras, a każda obca osoba przyciąga uwagę. W takich miastach ciężko o wyraźną granicę pomiędzy dzielnicami, ponieważ budownictwo biedne i bogate posada wiele cech wspólnych a różni się jedynie kunsztem wykonania.

Slumsy Nowego Hollar były właśnie takim miejscem. Bieda była widoczna ale wzrastała powoli wraz z zagłębianiem pomiędzy mury dzielnicy. Na ulicach widać było chorych i żebrzących. Brudne dzieci biegały pomiędzy ludźmi kopiąc jakiś włochaty łachman. Z ciemnych zaułków wyzierały oczy bandytów załatwiających swoje ciemne interesy. Niby wszystko na miejscu, tak jak by tego można się spodziewać, ale jednak jakieś inne... czystsze...? Nie... Elfie...? Tak to chyba dobry przymiotnik: elfie.

Dom wiedźmy znaleźli nie bez trudu. Wszyscy mieszkańcy dzielnicy wiedzieli gdzie się znajduje, ale starali się o nim nie mówić. Nie pamiętać go. Tak jakby milczenie mogło wymazać obecność tych ścian z rzeczywistości. Nie mogło.

Zanim stanęli przed wejściem Hunmar postanowił dokładnie przyjrzeć się bryle budynku. Chciał dokładnie oszacować jej wielkość tak by przy eksplorowaniu wnętrza mógł stwierdzić obecność jakiegoś ukrytego pomieszczenia.

Solidne drzwi, dzięki wprawie i wyposażeniu Mordreda, zatrzymały ich tylko na chwilę. Gdy wchodzili do domu na ulicy nie było nikogo, ale krasnolud wątpił w to, że nikt ich nie obserwował. W miejscu w którym za dobrą informację można było kupić życie zawsze ktoś obserwował.

Wnętrze domu spowijał mrok, ale odsłanianie zasłon mogłoby przyciągnąć jeszcze więcej uwagi, więc Hunmar w pierwszej kolejności postanowił poszukać jakichś świec, kaganka albo lampy, którą mógłby oświecić to co właśnie ogląda.

Kapłan przyglądał się dokładnie wszystkiemu na co padł jego wzrok. Oglądał obrazy, jeśli takowe znalazł na ścianach, przyglądał się osobom na nich wymalowanym. Otwierał wszystkie szafki, szuflady i kredensy szukając przedmiotów ciekawych, niestandardowych, magicznych. Szukał suszonych ziół, słojów wypełnionych częściami zwierząt, magicznych mikstur i innych ingrediencji koniecznych do rzucania uroków i zaklęć. Sprawdzał tytuły ksiąg spoczywających na półkach szukając tych zakazanych i podejrzanych. Przekartkowywał też co po niektóre w poszukiwaniu schowanych w nich notatek lub informacji. Wykonywał te działania powoli i metodycznie. Ściana po ścianie, szafa po szafie, półka po półce. Nie spieszył się. Wszak Morganister nie było w mieście.

- Poszukaj wejścia do piwnicy - Hunmar zwrócił się do Mordreda - W miejscach takich jak to zawsze jest jakaś piwnica.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

63
Zaniedbane domy, ludzkie cienie kryjące się po kątach i ciemnych uliczkach oraz życie oscylujące wokół przetrwania kolejnego dnia.

W dodatku wiało trupem i zarazą.

Krótko mówiąc, zupełnie jak w domu.

Choć Mordred musiał policzyć władzom miasta na plus, że utrzymali ubóstwo i potencjalne nożownictwo do jednej dzielnicy.
Chociaż może to rodzinne strony Mordreda były dziwne pod tym względem.

Wspominki wspominkami, ale przede wszystkim, Mordred który ostatnie dni spędził jako niechętny przywódca, przewodnik i reprezentant uchodźców, czuł ulgę, że tym razem krasnolud wziął front.

Troszczenie się o własną przyszłość, jeszcze dało się ogarnąć. Wpasowanie w nią Mandy wymagało dodatkowo sporo gimnastyki umysłowej by nie ściągnąć sobie na łeb prześladowania, ale tą cenę płacił już odruchowo, choć nie bezmyślnie...
Jednak odpowiedzialność za innych uważał za zbyt duży stres by brać na swoje barki a już szczególnie gdy podlegały mu łatwe do stracenia życia. Swoje wyniki na tej pozycji oceniał niezbyt przychylnie.
A to wszystko nie licząc nawet ostatecznego celu który kierował jego działaniami. Ale gdy skończą... Wszystkie opłaty i straty im się zwrócą.

Pomijając dygresję, Mordred chętnie usunął się w czyjś (stosunkowo krótki) cień i pozwolił napięciu naczelnictwa wyparować.

Niemniej, gdy już dokonali wyjątkowo schludnego włamania (obyło się bez drzazg i zepsutych zamków), wojownik poczuł ukłucie zazdrości.

Niby wiedźma ze slumsów a miała własne mieszkanie.

Pozwolił słowom krasnoluda wytrącić się ze zgryźliwych myśli i gdy oczy przywykły do ciemności, skupił się na robocie.

W pierwszej chwili zamierzał rozwiązać to jak większość problemów w dzisiejszych czasach - mieczem.

Na szczęście zanim zaczął rąbać i podważać wszystkie deski w podłodze, dotarło do niego, że to przecież debilne i zamiast tego odsunął kanapę i dywan. Jeżeli nawet nie ma tam czegoś tak oczywistego jak uchwyt, to powszechnie znana złodziejom oraz większości edukowanego społeczeństwa metoda opukiwania powierzchni, ujawni czy jest pod nimi pusta przestrzeń.

W razie czego, można przesunąć inne meble. Cokolwiek jest ukryte, nie powinno być schowane za niczym ciężkim. Wszak Callisto z tego co wiedział, była dość drobnej budowy i nie szarpała by się z komodami by za każdym razem by dostać się do skrytki. Ponadto ciężki mebel robił by sporo hałasu regularnie czego w przypadku sekretnych schowków, wolicie unikać.

No chyba, że wszystko poruszała i wyciszała magią. Ale nawet w takim przypadku...

Miejsca na ścianach i podłodze gdzie coś często przesuwano, powinny mieć charakterystyczne rysy. To kolejny trop którym mógłby się posłużyć.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

64
Mordred i Hunmar połapali się od razu. Nie musieli nawet czekać wieczoru, byli pewni, że w pozornie opuszczonej izbie musi znajdować się kolejne przejście. Trop, którego śladem ruszyli przywiódł ich do podłogi. Pierw odsunięto czerwoną kanapę, dalej odciągając stary i zakurzony dywan. Tam pod nim był tylko piach i kurz. A gdy wzniesiony tuman pyłu opadł ich oczom ukazała się leciwa klapa w podłodze. Ot co, najzwyklejsza z doczepionym metalowym kółkiem, za które można było pociągnąć.

Po odsunięciu kawałka zbitych desek widać było kamienne schodki. Dość długo się ciągnące, o czym mogło świadczyć załamanie światła gdzieś w głębinach piwnicy. Przybyli do Nowego Hollar, ażeby spotkać uzurpatorkę twarzą w twarz. Musieli przygotować się na to spotkanie, a zwiedzenie - delikatnie mówiąc - jej dawnych włości zdawało się genialnym rozwiązaniem. Pierwej warto poznać swego przyszłego koalicjonistę lub wroga. Toteż zniknęli pod poziomem podłogi. Najpierw Mordred, potem jego towarzysz krasnolud.

Serce zabiło mocniej, zobaczyli dróżkę, zarośnięta i zaniedbaną. Wiodącą wgłąb piwnicy, która swym wyglądem przypominała prędzej lochy z opowieści bardów. Hunmar rozejrzał się dokładnie i upewnił, że dziwne schody nie biegną dalej. Skończyły się na rozwidleniu, jakiego pierwszy odłam prowadził do większego pokoju. Izby mieszkalnej, salonu. Pełnego magicznych bibelotów na pułkach. Były i biblioteczki i kredensy z naczyniami. Porozwalane czaszki, często przykryte papirusami z brązowym nalotem. Gdzieś na okrągłym stoliku leżały wyciosane z białej brzozy kręte krótkie różdżki - te będące atrybutem wróżek z leśnych legend. Długi hol lub salon zmieniono w pracownie próbując zachować mieszkalny styl - niecodzienny widok. Z pomieszczenia odchodziło kolejne odgałęzienie za czarnymi jak smoła drzwiami, a także szersze półkole w ścianie. Z wiszącymi do samej ziemi koralikami na sznurkach.

Kruczowłosy spoglądał pod sufit uważnie, starając się nie przegapić niczego ważnego. Dzięki temu nie przegapił elfa wyglądającego zza koralików w oddalonej izbie.

- Kim jesteście? - zapytał liczący kilkanaście wiosen - jak się później okazało - elf. Początkowo skrywał się za zwisającymi sznurami, lecz nie trwało to długo. Korale zabrzęczały, a przed nimi stanął zielonooki chłopak. Przestraszony, ale bynajmniej nie zgarbiony, ubrany był w lnianą koszulę i portki z takiegoż materiału. Na nogach miał kozaki z wysoką cholewką. W jednym ręku dzierżył drewnianą pałkę. Prawdopodobnie nogę od stołu.

- Nie jesteście ludźmi mojej siostry. Czego chcecie?

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

65
Żaden przedmiot znajdujący się na parterze domostwa nie przyciągnął na dłużej uwagi krasnoluda. Mordred bez większego problemu odnalazł wejście do piwnicy i to tam Hunmar spodziewał się znaleźć coś ciekawego. Najciekawsze rzeczy zawsze znajdują się w piwnicach a już w szczególności w tych, do których wejście zostało ukryte.

Wąskie kamienne schody poprowadziły ich do całej kondygnacji znajdującej się poniżej poziomu ulicy. W na początku uwagę krasnoluda przykuła pierwsza izba mieszkalna wypełniona stertą bardziej lub mniej magicznych szpejów, ale gdy zobaczył czarne drzwi to właśnie do nich postanowił skierować swoje kroki. Już miał szukać klamki, która odsłoni przed nim wnętrze tajemniczego pokoju gdy nagle z boku usłyszał głos.

Przejście obok tego zamkniętego ujawniło młodego zielonookiego chłopaka, który stanowił pierwszą linię obrony dla tego miejsca. Pałka w jego ręce była gotowa do zadania ciosu. To miejsce przecież miało być opuszczone.

-Yyy nie... to znaczy tak... to znaczy... - Hunmar spojrzał błagalnie na Mordreda. Jako mędrzec posiadał talent oratorski i gdy musiał potrafił dowodzić ludźmi, ale kłamstwo czy zmyślanie nigdy nie były jego mocną stroną. - Przychodzimy... z Akademii... Tak! Z Akademii! Twoja... Siostra... Morganister ma brata? Ona kazała nam tu przyjść... to znaczy nie osobiście... nie, nie... Ona... Przysłała list... Tak! List! Potrzebuje ingrediencji... I Księgi... wiesz jakiej księgi...

Niech sczeznę jeśli w tym przybytku cienia nie ma jakiejś zakazanej księgi.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

66
Piwnica została odkryta bez zbędnych ceregieli i wygibasów, czyli poszło całkiem nieźle. Po drodze nie zostali też zaatakowani przez szczurołaki, żabołaki ani nawet przez straszliwe ludziołaki. Te ostatnie były naprawdę upierdliwe i często mniej higieniczne niż dwa poprzednie.

Niemniej, gdy zaszli głębiej, humor Mordreda znów spadł o kilka stopni.

- No bez jaj. Nawet jej piwnica jest lepsza niż nory w których mieszkałem! - Wojownik burknął w myślach.

Naprawdę. Nie miałby nic przeciwko, by się tu wprowadzić. Nawet meble już były.

Niestety nie do końca związane z aktualną misją myśli, zostały przerwane przez nieoczekiwaną obecność... Brata Callisto?

Właśnie w tym momencie Mandy postanowiła dać znak życia.

- Ciekawe, czy się ze sobą pieprzą...

Jak zawsze, Mandy poruszała najistotniejsze zagadnienia.

Skoro o tym mowa, jej uwaga dała mu do myślenia. Zanim przybył do Nowego Hollar, nie wiedział o Morganister praktycznie nic, poza zagmatwanymi wynurzeniami Anais. Jednak podczas krótkiego pobytu tutaj, poza informacjami od Hunmara, usłyszał sporo plotek i prowadzonych półgłosem rozmów. Nawet z tych wyrwanych nieraz z kontekstu wypowiedzi, zdołał poskładać, że władczyni ma dzieci. Dwoje synów.
Ale ani razu nie słyszał o bracie.
Czy to znaczyło, ze po prostu temat się nie przewinął, czy też Callisto taiła jego istnienie? A jeżeli tak, to czy był jej sekretnym sojusznikiem czy wręcz przeciwnie, powodem do wstydu?

Wreszcie, przywitał ich uzbrojony jedynie w pałkę a raczej stołową nogę. Narzędziem, którym mógłby co najwyżej rzucić Mordredowi w głowę, bo nic nie zdziała przeciw zbroi, nie mówiąc już o tym, że było ich dwoje przeciw jednemu. Zdecydowanie nie mógł planować ataku. To była desperacka próba obrony. Nie mógł mieć też talentu magicznego swojej siostry, w przeciwnym razie nie uciekałby się do tak prowizorycznej broni.

Doszedłszy do takich wniosków, Mordred powstrzymał się od gwałtownych i agresywnych ruchów. Nie zamierzał w końcu przypadkiem jeszcze bardziej zwiększać napięcia.

To pozostawiało pytanie - czy elf obawiał się ich bo nie byli ludźmi Callisto, czy dlatego że mogli nimi być?

Jakie kroki zatem podjąć? Decyzja zdałoby się, została podjęta za niego, gdy krasnolud zabrał głos.
Gdy Hunmar odezwał się pierwszy, Mordred przez moment poczuł ulgę, że tym razem ktoś inny skupi na sobie uwagę i pokieruje sytuacją.
A potem usłyszał co właściwie wychodzi z ust jego kompana i musiał całą siłą woli powstrzymać swoją rękę, by nie znalazła się na jego twarzy. Przy takim impecie, pewnie złamałby sobie nos. A potem uświadomił sobie, że Hunmar liczy na niego w dziedzinie rzucania gównoprawdą.

Świetnie. Nie dość, że będzie musiał coś zmotać na poczekaniu, to jeszcze Hunmar musiał powołać się na Callisto, więc odpada im wymówka niewiedzy.

Mordred rzucił towarzyszowi wymowne spojrzenie, zastanawiając się na jakiej kanwie miałby teraz oprzeć ściemę. Nie wiedział do czego w końcu zmierzał Hunmar, ale cokolwiek to było zostawił sprawę rozbabraną w połowie i podał do niego. Czy naprawdę liczył na bliżej nieokreśloną księgę? Mordred obawiał się, że nie zdoła finezyjnie wybrnąć w tym kierunku. Nie wiedział nawet jakie relacje istnieją między rodzeństwem. Może jeszcze da się coś z tego wyciągnąć ale małymi krokami, więc może by tak...

- "Wielki Smoku Głębin daj mi cierpliwość..." Pomyślał słowa które powoli stawały się jego mantrą, po czym puścił mózg i język w ruch, na pełnych obrotach.

- Wybacz mojemu towarzyszowi. - Zaczął, zabarwiając swój ton całkiem autentycznym zażenowaniem. Po prostu jego źródło było trochę inne. - Zanim tu przyszliśmy, odwiesiliśmy karczmę, a z nas dwóch, to ja mam mocniejszą głowę. To uczony i medyk, więc gdy dawny pacjent przysłał mu list wspominający o tutejszych bibliotekach, sam przybył je obejrzeć. A że w karczmie poruszyliśmy też temat samej władczyni... Dwie sprawy zlały mu się w jedną. - Oznajmił wzruszając ramionami.

- Co zaś do tego co tu robimy, to sprawa równie prosta co głupia. Jestem najemnikiem i sporo tułam się po kontynencie, ale przydałoby mi się mieć jakieś stałe lokum. Przybyłem tu niedawno ale miasto wyglądało zachęcająco, więc popytałem trochę między ludźmi, czy nie wiedzą gdzie mógłbym kupić od miasta lub choćby wydzierżawić jakieś tanie mieszkanie. Skierowali mnie tutaj, że niby opuszczony dom i żebym sobie obejrzał bo od dawna nikt tu nie mieszka. Powiedzmy, że nie spodziewałem się takich atrakcji. - Szerokim gestem wskazał na wszechobecny magiczny wystrój.
- To by wyjaśniało te durne uśmieszki, które nosili na gębach gdy się oddalałem... Choć nie sądzę by nawet ci dowcipnisie wiedzieli co tu znajdę. - Powiedział błądząc wzrokiem gdzieś po sklepieniu i pocierając brodę w udanym zamyśleniu, zanim powoli przeniósł wzrok znów na elfa. - Bo to jest dawna siedziba Callisto, prawda?

Jak zawsze twierdził, zawodowe łgarstwo nie było jego mocna stroną. Inaczej mógłby wejść do polityki. Miał jednak nadzieję, że ta mieszanka pół-prawdy i gównoprawdy powstrzyma sytuację od eskalacji. A może i nawet wyjdą stąd z kartą przetargową której szukali. Ale optymizmem wolał jeszcze nie rzucać.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

67
- Właśnie nie wyglądacie na ludzi mojej siostry - powiedział głucho, patrząc na grzywkę Mordreda.

Ściskana dotąd nerwowo noga od stołu wylądowała obok regału z rupieciami wiedźmy. Młody elf odłożył ją, traktując wszakże nad podziw grzecznie, bez brutalności, wręcz z najwyższą rewerencją na jaką było go stać. Szlachcic jak z obrazka - pomyślałby każdy, kto chociaż raz w życiu obcował z wyższą sferą. Jeden ze stopni tajemnego zejścia zatrzeszczał nagle, a sporządzona z okorowanego drąga poręcz niemal wygięła się. Elf zbladł, na czole wyskoczyły drobne kropelki potu, jak podczas każdej stresowej sytuacji. Najwyraźniej obawiał się nieproszonych gości lub - jak wspomniał - ludzi swojej siostry. Fortunnie wstrząs pochodził z obszaru biedoty, o te nie trudno było w tej zakutej dechami dzielnicy.

- To dom Callisto. Znaczy... Nie zamieszkuje tu, jest pusty. Weź go sobie, tylko mnie wypuście. Ja już muszę stąd iść.

Po chwili zwęszył fint.

- Skąd wiesz krasnoludzie, że to moja siostra? - zmarszczone czoło i wzniesiona teatralnie brew poświadczyły o zwątpieniu w słowa poprzednika.

Grobowa cisza wypełniła podziemną izbę po brzegi. Pot nie ściekał z czoła chłopaka. Nie przybywało kropel, ale i nie znikały. Koniec końców złapał się za głowę. Szurając opartymi o ścianę plecami siadł na tyłku. Z podkulonymi nogami bujał się jak skarcone dziecię.

- Ach! To wszystko nie tak. Dobrze, powiem wam. Jestem Pietr Morganister. Brat Callisto. Najmłodszy z rodu Morganisterów. Po tym, co zdarzyło się w naszej rodzimej rezydencji, Callisto przetrzymuje mnie tutaj jak szczura. Pilnują mnie jej obdartusty w czarnoksięskich szatach. Niczego mi nie mówią. Nie tłumaczą... Wiem tylko, że szlachta Nowego Hollar została wybita, a ja, jako mężczyzna i szlachcic, spadkobierca dóbr Morganisterów, przyszły czarodziej, mam takie same prawa do władzy.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

68
- Eeee... Ja nie... Tak mi się tylko... - Krasnolud wycofywał się powoli, ale zdecydowanie w kierunku Mordreda - -Nie wiedziałem... Tak tylko mi się powiedziało...

Callisto ma brata o którym się nie mówi. Przetrzymuje go w tej piwnicy co znaczy, że nie są sobie bliscy i nie zgadzają się ze sobą w najważniejszych kwestiach. Co więcej chłopak ma ciągoty do władzy. Cudem jest, że jeszcze żyje.

Hunmar obrócił się do Mordreda, odsunął go nieco od młodego elfa i zaczął mówić ściszonym głosem.

- Co myślisz o tym żeby mu pomóc? Dysponujesz ludźmi, którzy cały czas stacjonują w porcie. Pod nieobecność Callisto i z chłopakiem u boku moglibyśmy przeprowadzić pucz. Jako, że dzieciak jest z rodu Morganisterów mogłoby obejść się bez rozlewu krwi. Zyskalibyśmy potężnego sprzymierzeńca i pewnie uzyskalibyśmy poparcie pozostałych władców Keronu. Tak, znaleźlibyśmy się w centrum całego zamieszania i tak, zyskalibyśmy też potężnych wrogów, ale myślę, że rachunek zysków i strat byłby na naszą korzyść.

- Tak czy inaczej dzieciaka musimy wypuścić. Przecież go tu nie zamkniemy. Możemy się do niego przyłączyć albo nie. Decyzję zostawiam Tobie - ludzie w porcie słuchają Ciebie.

"Pilnują mnie jej obdartusty w czarnoksięskich szatach." - te słowa elfa krążyły po umyśle krasnoluda. Włamując się do domu nie natrafili na żadną straż. Albo nikt chłopaka nie pilnuje, albo muszą się przygotować na starcie z magami.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

69
Mordred myślał, dywagował i rozważał. Gdy już skończył zastanawiać się czy wolałby najebać się krasnoludzkim bimbrem czy pirackim rumem, przeszedł do bieżącego problemu.

Zbrojny rozmasował palcami nasadę nosa. Sytuacja była problematyczna. Jeżeli elf mówił prawdę, to był dla Callisto nie powodem wstydu ale zagrożeniem. Istotnie, męska część szlachty zawsze była preferowana w kolejce do tronu.
W dodatku skakanie sobie do gardeł i wbijanie noża w plecy było wręcz tradycją w przypadku sukcesji - Wystarczy spojrzeć na tych idiotów, Aidana i Jakuba.

Właśnie w tym punkcie jego toku myślowego, usłyszał jak Hunmar - niestety dość niezręcznie - tłumaczył swoją wpadkę. Naprawdę, to tylko sprawiało, że wyglądał na jeszcze bardziej podejrzanego. Niemniej, gdy krasnolud zaczął sie ku niemu przysuwać, Mordred zdecydował się odwrócić uwagę chłopaka pytaniem, które wydawało się dość istotne w tej sytuacji.

- Twoja siostra jest u władzy już dość długo. Jeżeli istotnie mógłbyś odebrać jej pozycję, dlaczego do tej pory cię nie usunęła? Miała na to dość czasu i z pewnością środków.

Hunmar znalazł się wreszcie dośc blisko, by wojownik mógł usłyszeć jego słowa, po których wysłuchaniu westchnął nieznacznie. Odpowiadając, ściszył głos podobnie jak krasnolud. Może wyglądało to jak konspiracja z ich strony, ale nie przypuszczał by elf, który już wyglądał na przybitego miał dokonać jakiegoś desperackiego ataku tylko z powodu szeptów.
- Ci ludzie słuchają mnie tylko dlatego, że potrzebują kogoś kogo będzie mozna wytknąć palcem za niepowodzenie. Bylismy sobie wzajemnie przydatni ale ci ludzie dbają w pierwszej kolejności o własne dupska.

Słowa kapłana dały jednak Mordredowi do myślenia. Istotnie w pierwszej kolejności, magowie zechcą zabezpieczyć własne potrzeby. Być może tylko je. Ale nieobecność uzurpatorki utrudnia im ostatni krok podróży. Osadzenie nowego Morganistera u steru, może być im na rękę.
Mordred zastanowił się, po co właściwie ich tu sprowadzał. Chciał odwrócić uwagę Callisto od Mroku i oszczędzić jej śmierci z powodu obcej manipulacji. Ale im dłużej tu był i słuchał głosów miasta, tym wyraźniejsze było, że szanowna władczyni miała dość własnych grzechów z których mogłaby sobie ukręcić stryczek. Czy osadzenie na czele jej młodszego brata i odcięcie jej od obecnych zasobów sprawiłoby, że Mrok się od niej odwróci, czy wręcz przeciwnie, zostanie jej jedynym zaufanym sojusznikiem?

Wreszcie, czy młody zdaje sobie sprawę czym właściwie jest władza nad miastem? Czy jeśli dostanie się do władzy, naprawdę pomoże uchodźcom i apostatom (a także im samym)? Czy może będzie miotać się w obowiązkach na których sie nie zna, albo trwonić skarbiec miejski na - dajmy na to - dziwki i strzelanie do nich z kuszy?

Gdy Mordred znów się odezwał, patrzył na elfa taksującym wzrokiem i mówił już wyraźnie.

- Twierdzisz, że masz prawa do władzy... Ale czy masz do niej kompetencje? Wizję? Wiesz właściwie co chcesz zrobić gdy już tę władzę dostaniesz? O twojej siostrze można powiedzieć wiele złego, ale w każdym razie wiedziała co robi. Zreformowała siły zbrojne, zaczęła fortyfikacje i plany obronne. Szykuje miasto na uderzenie Zakonu, które prędzej czy później nastąpi, bo to armia fanatyków.

Przy kolejnych słowach, Mordred założył ręce na piersi i zmrużył oczy w ostrym spojrzeniu wbitym w elfa.

- I jeszcze jedna kwestia... Callisto ma dwójkę synów, którzy także mieliby silne prawa do władzy. Co planowałeś z nimi zrobić? Nie jestem zwolennikiem przepychanek sukcesyjnych i zakopywania rodziny więc w tej sytuacji jestem skłonny stanąć w twojej obronie... Ale potrafię być cholernie mściwy gdy ktoś mnie robi w chuja.

Dobra. To ostatnie może nie było całkiem prawdziwe. Głównie dlatego, że wymagało za dużo roboty.

Ku jego zaskoczeniu, Mandy odezwała się z nietypową sugestią.

- Skoro nie wiemy czy ma własna wizję, może by tak podsunąć mu jakąś? A gdyby zwerbować go dla naszej sprawy? Mógłby się przydać.

- Tego paniczyka? Obawiam się, że nie mamy dość przekonujących argumentów. Z tego co wiem, wszyscy w naszych szeregach, osobiście doświadczyli siły Magistri i wiedzą do czego dążą. My nie mamy w rękach dość dosadnej demonstracji. Anais może by miała...

Coś na kształt cierniowych więzów zacisnęło się w jego umyśle i Mordred zdawał sobie sprawę, że to nie jego ból. Będzie musiał z nią porozmawiać w wolnej chwili i pocieszyć jedynym argumentem jaki jeszcze miał. Ale na razie, mieli inną sytuację rodzinną do ogarnięcia.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

70
Mordred, jak zwykle ostatnio, budził podziw skromną, lecz zaiste trafną uwagą. Komentarze trafiały w sedno, niczym wróżby lokalnej kuglarki.

Nastoletni elf chwycił za kołnierz niegdyś białej koszuli. Próbując poluźnić okolicę dookoła szyi odpiął przypadkiem górny guzik. Na niewielkim skrawku klatki piersiowej pojawił się świecący łańcuszek. Nosił na złotym łańcuszku i w złotej oprawie pojedynczy tanzanit. Zadbane paznokcie dodawały kompozycji smaczku iście szlacheckiej ekstrawagancji.

- To moja siostra - wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste. - Wiem jakich zbrodni się dopuściła. Zmieniła się od powrotu, ale to wciąż rodzina. W głębi nie może być potworem na jakiego się kreuje. Oszczędziła mnie. Wierzę, że można wykrzesać z niej dawną radość... - chłopak uspokoił się już na tyle, by przestać lamentować. Ewidentnie ciepło opowiedział się o Callisto, mimo że wszystkie znaki na niebie wskazywały coś zupełnie innego.

Zawiesił się po kolejnej przemowie czarnowłosego wojownika.

- Nie, nie! - odparł błyskawicznie, kręcąc przecząco głową.

- Nie potrzebuję władzy. Nie teraz. Nie chcę przepychać się z nią o stołek. Callisto musi odpowiedzieć za swoje zbrodnie, lecz w odpowiednim czasie - powiedział nad wyraz sucho. - Pragnę tylko stąd uciec. Chce się wydostać z tej zawszawionej rudery! Rozumiecie?

Dobrze, dobrze, pomyślał, nie podnoście tak wysoko brwi, nie krzywcie ust. Poczekajcie. To jeszcze nie koniec opowieści. Jeszcze posłuchacie.

- Bo Callisto nie jest córką mego ojca... - spuścił wzrok. - Więc teoretycznie nie powinna nosić nazwiska Morganisterów. Ojciec wybaczył matce, ale nigdy nie zaakceptował w pełni córki. To dlatego wysłał ją prędko do miasta, z dala od rodzinnej posesji za wschodnią bramą. Była wręcz zamknięta w akademii. W połowie szlachcianka nie uzyskałaby poparcia, mogłoby to jeszcze bardziej rozniecić niezadowolenie. Nie martwcie się - dodał - Nowe Hollar nie potrzebuje teraz wojny domowej. Niech to pozostanie między nami.


Chwycił ze stołu kubek, wypił do dna, potem bez zastanowienia odłożył w innymi miejscu.

- Nic nie wiedziałem o dzieciach - zaczął po chwili Pietr z założonymi za głową rękoma. - Nie zrobię krzywdy swoim siostrzeńcom. To niedorzeczne.


Niecierpliwie potupywał podeszwą o drewnianą klepkę w podłodze. Pragnienie wolności było tak silne, że nie ukrywało tego zdenerwowanie czy zmienny tenor głosu.
Ostatnio zmieniony 15 lis 2020, 0:40 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

71
Hunmar odsunął się od Mordreda i na powrót podszedł do czarnych drzwi. Elf nie był groźny. Był tylko młodym i przestraszonym chłopaczkiem a słowa wojownika sprawiły, że skulił się w sobie jeszcze bardziej. Krasnolud nie do końca podzielał narrację o kompetencjach i wizjach. Żaden władca nie zna się na wszystkim a mało który potrafi myśleć dalej niż planowanie jadłospisu na następny dzień. Ważnym jest by otaczać się właściwymi ludźmi, którzy potrafiliby wskazać odpowiednią drogę postępowania. Hunmar był przekonany, że byłby dobrym doradcą.

- Jesteś pewien? - Krasnolud zwrócił się do młodzika. - Twojej siostry nie ma teraz w mieście. Nie musiałbyś się z nikim przepychać, a my... pomoglibyśmy Ci... w sprawowaniu władzy. Byłbyś dobrym władcą... lepszym niż twoja siostra... Zastanów się jeszcze.

- Niezależnie od tego jaka będzie twoja odpowiedź... - Krasnolud popatrzył w stronę wojownika i skinął w kierunku wyjścia. Mordred potakująco kiwnął głową. ... nie zamkniemy cię tu z powrotem. Jesteś wolny. W pobliżu nie ma żadnych strażników. Nikt nie przeszkodził nam gdy tu wchodziliśmy. Zanim jednak pójdziesz, prosimy, odpowiedz nam na kilka pytań. Dzięki informacjom które nam przekażesz, być może, będziemy w stanie pomóc twojej siostrze zawrócić w kierunku światła.

Hunmar zrobił krótką pauzę, wziął głęboki oddech i zaczął wypluwać z siebie pytania: - Co tak naprawdę zdarzyło się w mieście? W jaki sposób Callisto doszła do władzy? Czy to co ludzie mówią o morderstwach dokonanych przez nią jest prawdą? Skąd ona bierze swoją potęgę. Czy wspomaga się jakimiś magicznymi przedmiotami? Czy uprawia nekromancję? Czy przyzywa demony? Czy składa ofiary z ludzi i zwierząt? Co znajduje się za tymi czarnymi drzwiami?

Pytań było dużo, ale Hunmar miał wrażenie, że i tak o czymś zapomniał. Spojrzał w kierunku Mordreda przekazując mu w ten sposób inicjatywę.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

72
Gdy tylko "Callisto" i "radość życia" znalazły się w jednym kontekście, Mordred wyobraził sobie uzurpatorkę w kolorowej sukience, jak z wielkim uśmiechem, nucąc dziecinne piosenki, pląsa po łące podczas gdy dookoła niej tańczą wielobarwne misie i magiczne kuce strzelające z dupy tęczą.

Obraz był tak absurdalny, że Mandy parsknęła niepohamowanym śmiechem. Nie było w nim kpiny czy szyderstwa a jedynie szczere rozbawienie. Jej napływ żalu, odepchnięty w niepamięć. Zupełnie nieświadomie, Pietr zyskał kilka punktów na liście Mordreda.

Najemnika zaskoczyło ciepło z jakim wyrażał się o swojej siostrze i dalsze słowa potwierdzał skinieniami głowy, nieco bardziej skłonny uwierzyć w ich szczerość.

Gdy Hunmar ponownie się odezwał, Mordred nie wiedział czy parsknąć zażenowanym śmiechem czy schować twarz w dłoniach. Naprawdę? Krasnolud mógłby od razy wyrzucić z siebie formułkę "Dołącz do nas a razem będziemy władać światem!" zakończoną złowieszczym śmiechem i uderzeniem gromu.

- Fakt. W twoim wykonaniu brzmiałoby to bardziej wiarygodnie.

- Oj, przymknij się.

Mandy zachichotała w odpowiedzi i Mordred sam musiał powstrzymać się od uzewnętrznienia uśmiechu. Skoro znów przekomarzali się jak zwykle, jego partnerka wracała do siebie.

Pietr i Hunmar nie byli jednak świadkami teatrzyku w jego głowie, więc wypadało coś powiedzieć, skoro jego towarzysz przekazał sytuację z powrotem w jego ręce.

- Z tym zdobywaniem władzy to ja bym się nie zapędzał, ale tak jak Hunmar powiedział, wypuścimy cię stąd. Ale istotnie, wszelka wiedza nam się przyda jeżeli naprawdę chciałbyś pomóc siostrze. O dziwo, my także jesteśmy tu w tym celu. Miedzy innymi. - Skinął głową, zgadzając się akurat z tą wypowiedzią.
- Ze swej strony powiem, że moje źródła sugerują, że może być marionetką w rękach złej istoty. Znając jej zamiłowanie do magii, sprowadziłem do miasta wielu magów uchodzących z Oros, licząc, że ich zróżnicowana wiedza odciągnie uwagę Callisto od podszeptów tego czegoś. Na razie jednak utknęli w porcie bo administracja ich nie przepuści dopóki Callisto nie wróci. Jeżeli masz jakieś dojścia by umożliwić im wstęp do miasta, mogą się przydać. Jeżeli nie, będziemy próbować dostać się do Callisto osobiście gdy wróci. Oczywiście nie wspomnimy nikomu o tobie i lepiej, żebyś także unikał rozpowiadania jak się wydostałeś. Nasze imiona nie mają dość dużej wagi by mogły się komuś przysłużyć a tylko mogą ściągnąć kłopoty.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Dom Wiedźmy ze Slumsów

73
Miejsce rozświetlone niewyraźnym strumieniem światła przez brudne okiennice w suficie, jakby gdyby ożyło po raptownym natężeniu głosu i pytaniach krasnoluda.

- Jestem pewien - odparł spokojnie młody elf. - To nie czas na wielką grę, ale wrócę tutaj, gdy Callisto odpowie za swoje winy. Kiedy Nowe Hollar będzie potrzebowało godnego tego miana władcy.

A już pomyślałby kto, że Pieterowi nie zależało na władzy. Ten bystry elf okazał się mądrzejszy niż przypuszczano. Pozytywnie wypowiedział się o siostrze, lecz z tyłu głowy już planował powrót do stolicy Wysokich Elfów. Właśnie to ujrzał Mordred w rozjuszanym nadzieją oku elfa. To i wiele więcej. Widział sprawiedliwość, którą wymierzy. Odkupienie win oraz karę. Piękne słowa nie przekonały doświadczonego mężczyzny, wszakże powątpiewał w szczerość intencji elfa od samego początku. Tego był pewien. Czy słusznie? Mógł tylko domniemywać.

Pieter uśmiechnął się cynicznie zaraz po tym jak spadł na niego potok pytań krasnoluda. Ledwo spamiętał je wszystkie, gdy bez oporu rozpoczął długi i niezbyt jasny wywód:

- Tej nocy, kiedy Zakon Sakira napadł na rezydencję mego Pana Ojca, wybito wszystkich. Ma matka, starszy brat, ojciec i rektor Pogoda. Przeżyłem tylko ja, nie wiedząc czemu. - odparł wzruszając ramionami i pakując podręczne bibeloty do skórzanego plecaka z kilkoma łatami gorszej jakości materiału. - Nie widziałem Callisto ani razu. Wszystko co wiem to zasłyszane od jej pionków plotki. Oni twierdzą, że mnie uratowała, dlatego powinienem być jej wdzięczny. Tylko nie rozumiem, dlaczego uratowała mnie, kiedy mogła ochronić cały nasz ród... - teoretyzował lamentując jak na Wysokiego Elfa przystało, choć dramaturgiem był słabym.

- W mieście wybuchło powstanie. Elfy zbuntowały się przeciwko Królowi Aidanowi, który nie zareagował na jawny akt okrucieństwa ze strony Zakonu Sakira. Niesmak pozostał, a to wykorzystali szlachcice. Podzieleni na dwa fronty: wspierający bunt i odłączenie Nowego Hollar od Keronu oraz ci, którzy woleli rozwiązać problem dyplomatycznie. Nie muszę wam tłumaczyć, po której stronie opowiedziała się moja siostra - oznajmił nie zważając na odpowiedź krasnoluda czy kruczowłosego.

- Wybuchły zamieszki, w mieście zaczęło dziać się źle aż do wielkiego spotkania możnych pod Sanktuarium, gdzie próbowano pojmać Callisto. Oskarżono ją o nawoływanie do buntu, intrygi oraz działanie na szkody miasta. Ale moja siostra - spuścił wzrok i przerwał, aby po kilku głębszych westchnięciach kontynuować. - Dokonała czegoś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Za sprawą swej czarnej magii wybiła wszystkich w pień. Co do jednego możnego, czarodzieja. Wtedy została jedyną kandydatką do objęcia stołka, wszakże pod Sanktuarium życie stracił także burmistrz. Straż miejska oddała się w ręce Callisto. Okrzyknięto ją obrończynią Nowego Hollar. Ważne stanowiska zajęli jej sprzymierzeńcy. Sprowadza do miasta magów z całego świata. Buduje armię za murami akademii. Studenci biorą udział w potencjalnie edukujących pojedynkach. Wykorzystuje ich strach przed Zakonem, miłość do narodu czy magii i ambicję zostania wybitnym czarodziejem.

Coraz szybciej pakował się do plecaka, nie przerywając wypowiedzi. Tyko na chwilę przystanął, tak jakby wracając do pytań Hunmara. Przełknął ślinę i kontynuował.

- Doprawdy nie mam pojęcia, skąd czerpie swą siłę, lecz ci fanatycy, kiedy tu przychodzą i opowiadają o niej, są jakby zahipnotyzowani. Przerażeni potęgą jaką posiada, a jednocześnie zafascynowani tym, że istota żywa potrafi skumulować w sobie tyle siły. Jest dla nich niczym bogini. - prychnął, lecz nie było mu do śmiechu - I tak - nawiązał do pytania o nekromantów - Callisto sprzymierzyła się z nekromantami, lecz sama nigdy nekromantką nie była.

Za drzwiami nie znajdowało się nic poza sypialnią czy prymitywną łazienką, skąd dobiegały dziwne odgłosy, jakby piszczących szczurów czy myszy. Z kolei elf wydawał się już gotów do wyjścia. Zapakował skórzany plecak. Na ramieniu miał przewiązaną ze starych szmat torbę. Na głowę zarzuci kaptur tak aby nikt go nie rozpoznał. W dzielnicy biedoty szybko wtopi się w tłum z takowym odzieniem. Już kroczył do wyjścia, kiedy po raz ostatni zwrócił się do towarzyszy.

- Dziękuje wam raz jeszcze - pochylił okryte kapturem czoło - Jeśli naprawdę chcecie spotkać się z Callisto, pamiętajcie o tym, że to bardzo dumna elfka i łatwo ją urazić. Kiedyś powrócę po to co moje, ale teraz trzeba usunąć się w cień. Żegnajcie.

Pieter Morganister znikł za rogiem, a potem usłyszeli tylko trzask odkładanej klapy w podłodze i zgrzyt starych drzwi z oddali. Młody elfi mag nie był w stanie pomóc uchodźcom z Oros, których zwerbował Mordred. Podzielił się z nimi wiedzą i doświadczeniem. Wyjawił im sekrety jakie nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego - Callisto nie była córką Morganistera.

***

Wrócili do Przystani, a potem dowiedzieli się, że mości władczyni powróciła do miasta. O dziwo wyraziła zgodę na spotkanie, które miało odbyć się w miejscu dawnej rzezi - Sanktuarium. Tam też się udali.

[z/t]
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowe Hollar”