"Mały" Teatr

1
Teatr Mniejszy - Akt I : Przełamanie śniegów - Scenografia
Wśród ciemnych desek, przez które przebijały się ciepłe, złote promienie słoneczne widać było całe tumany kurzu, latające po trochę zatęchłym wnętrzu. Pomimo tego, że nadal pozostawało tu dużo śniegu, to różnica była diametralna i w sumie to chyba były dobre dni na to, by przedsięwziąć taką wyprawę. Teraz bowiem wiele przesmyków zostanie udrożnionych, a wiele dróg, zasypanych jeszcze śniegiem, pokryje się błotem i da się przejechać. Tak, to była najlepsza pora na taką wyprawę.

Niedługo minie południe, więc spotkanie czas było zacząć. Z samego rana zjechali tutaj wszyscy Ci, którzy zostali wezwani z rozkazu króla Keronu - jedni z poczucia obowiązku i posłuchu dla władcy, inni dla zysków, a reszta w sumie dla własnych, cichych powodów. Tak czy inaczej - źle byłoby odmówić. Na szerokim dziedzińcu, pod dachami stajennymi, stało wiele koni i kilka powozów, które dostarczyły tutaj wspaniałych gości. Wśród drewnianych ław z oparciami, na przeciwko małej, wysokiej sceny, usadowiono poszukiwaczy przygód, jak można by nazwać tą jakże wspaniałą zbieraninę. Najbardziej chyba błyszczącą tutaj gwiazdą była Madamme Virienne de Vor, wspaniały Mag Bojowy, która w sekrecie przybyła tutaj raczej z poczucia obowiązku wobec rozkazów króla Aidana. Był jeszcze inny mag, zwany przez niektórych Gają - niewiele o nim wiedziano, tyle tylko, że więcej czasu spędził wśród armii Keronu, niż na lekcjach i wykładach w Oros. Było dwóch rycerzy, którzy ubrali na siebie pyszne zbroje płytowe - Sir Alen Czarnobrody i Sir Kuldak herbu Zielone Słońce - z pewnością są tu dla sławy.

Dłoń masywna, lecz zręczna i delikatna jak u elfa zapisywała szczegóły osób ze spotkania na kartce. W końcu kiedyś mogły się przydać. Zapisywał więc dalej, co widział - czterech innych mężczyzn, siedzących obok, w zbitej masie koło dwójki wyśmienitych magów. Czwórka ubrana była w skórzane pancerze różniące się od siebie wieloma szczegółami - inni mieli kawałki kolczugi, inni zmyślne, materiałowe dodatki przysługujące mieszczanom bardziej na południe położonych terenów. Był i ktoś, kogo nazwano Świadomym. Coen jednak nie rozumiał, czemu tak go nazwali - wyglądał zaś trochę strasznie, nie licząc wzrostu. Spowity w czerń i zamaskowany. Po zasięgnięciu języka mowa coś była o demonologach i nekromantach. Widząc całą tą zgraję niebezpiecznych i zapewne niebywale ważnych osób Bard otworzył szerzej zielone oczy w krótkim zastanowieniu - Tylko co tutaj robię ja?

Ze stukotem podbijanych na piętach butów na scenę z wolna wyszedł smukły, chudy jegomość o niemalże kredowej cerze, trzymając ręce za plecami. Uśmiechając się spod futrzanej czapki wymówił jakby z trudem - wydawało się słuchającym, że każde słowo jest jak od węża, w jad zaopatrzone - Witam. Możecie się zwracać do mnie Turg. Jestem dla Was przedstawicielem króla Aidana, oraz królestwa Keronu. Zgromadziliśmy Was tutaj z jednego tylko powodu - nasz władca postanowił zorganizować misję dyplomatyczną do Turonu. Jest ona niezwykle ważna, więc chciał upewnić się, że dotrze do bram kraju krasnoludów. Można powiedzieć, że jesteście wybrańcami i niedługo zostaniecie narodowymi bohaterami. Teraz jednak nikt nie może się o tej wyprawie dowiedzieć - uśmiechnął się na sam koniec, mlaskając, lecz każdy, kto słuchał, poczuł dziwne, podświadome słowa tej wypowiedzi. Czającą się groźbę w razie niepowodzenia misji bądź wydania jej sekretów. Vierienne wiedziała, że to sprawka czarów i szybko to odkrywając zbyła natrętne myśli. Ningel nie bał się niczego, co ludzkie, więc nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Coen przełknął ślinę.

- Misja polega na dotarciu do Turonu, skontaktowaniu się z tamtejszą władzą i podpisaniu traktatu na mocy którego Królestwo Keronu i Turon mają wspólnie działać na Północy przeciwko demonom z Morlis. Dodatkowo, trzeba dostarczyć te oto dwa dokumenty. Jednym z nich jest właśnie traktat, a drugi nie może zostać otwarty przez nikogo prócz władcy Turonu. Misja podlega tajemnicy do czasu jej wykonania. Jeżeli macie jakieś pytania, zadawajcie je teraz, bo po zmroku wyprawa rusza. Zostaje tylko jeden szczegół - wypowiedź przerwał na krótką chwilę spiesznym krokiem wchodząc krępy mężczyzna, który podpalił szybko dwa zamknięte, szklane lampiony na scenie, oraz rozwinął coś na stelażu, co dopiero ukazało się w świetle płomieni dopiero po chwili.

- Zostanie teraz sformowany oddział, na czele którego stanie Madamme Virienne de Vor, wspaniały Mag Bojowy. Towarzyszyć tutaj zebranym będzie czwórka agentów Wywiadu, znających się na Północy i dalekich wyprawach. Teraz jednak, jak na przywódcę przystało, trzeba podjąć decyzję, jaką drogę do Turonu obrać. Mamy wedle naszych wiadomości dwie - statkiem z Heliar do Cieśniny Garrina lub stąd, z Białego Fortu, konno i pieszo traktem. Madamme Virienne? - mężczyzna zwrócił się do kobiety, a za nim na scenie stał stelaż z całkiem sporą mapą kontynentu, gdzie bardzo dobrze widać było zaznaczone miasta - Heliar, Turon i Biały Fort. Być może mężczyzna chciał sprawdzić, czy Virienne nadaje się do prowadzenia tej wyprawy, może pytał z szacunku. Trudno było określić.

Ciężkie kroki wybudziły Coena z przysłuchiwania się owemu Turgowi - miał dobry ruch sceniczny i bardzo ładnie się wysławiał. Łatwo byłoby go naśladować i wywierać na innych to niebezpieczne uczucie grozy. Obok niego, pojawiła się w półciemnościach sali, która była słabiej oświetlona niż scena niska, przysadzista postać, która minąwszy go zatrzymała się i przepchnąwszy się usiadła twardo na krześle - Co jest? Czyżbym się spóźnił? Mówili już coś ważnego? - w tym świetle świec i nikłych promieni słońca siwobrody krasnolud z brązową opaską na oku wyglądał na bardziej rosłego i siwego, niż normalnie. Gdyby było ciemniej, można by go było wziąć za zakurzony antyk z dziwną, jakby złotą zbroją. A może po prostu żółtą?

Virienne de Vor - Mag
Ningel Kritzpoli - Niemag
Coen zwany Gawronem - Poeta
Gaja - Mag
Bugrutz Drednotta - Krasnolud
Sir Alen Czarnobrody - Rycerz
Sir Kudlak herbu Zielone Słońce - Rycerz
Irand - Nóż
Septor - Kusza
Tomas - Łuk
Lirard - Tarcza
Ostatnio zmieniony 20 gru 2015, 22:05 przez Altaris, łącznie zmieniany 1 raz.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

2
Virienne świeciła jak gwiazda za każdym razem, gdy była wyczytywana przez nieznanego jej barda. Ego kobiety urosło do granic możliwości- sam fakt posługi dla króla był czymś dowartościowującym, lecz mianowanie na lidera wyprawy i złożenie losów Keronu na pannę de Vor jest wręcz obłędne. Obligatoryjna posługa zmusza czarodziejkę to podjęcia pierwszej, znaczącej w wyprawie decyzji.
W tym celu Virienne powoli kroczy w kierunku sceny, pokonuje stopień, kolejno zajmując pozycję przy stelażu. Będąc na widoku wie, że musi zaprezentować się najlepiej jak tylko potrafi. Z pełną piersią, wymuskana rozpoczyna polityczne przemówienie. Licząc na apoteozę ze strony towarzyszy, próbuje zachować pełen profesjonalizm- wyprostowana postawa, głowa uniesiona do góry oraz wzrok lidera.

- Dzień dobry państwu. Witam wszystkich zgromadzonych. Nazywam się Virienne Teresa Eleonora Olimpia Pamela de Vor, nazwisko rodowe matki- Vulersmaher. Jestem nadwornym magiem królewskim, radzę naszemu wspaniałemu władcy w sprawach sztuk tajemnych. Jestem również profesorem uniwersytetu w Oros, gdzie wykładam mineralogię oraz magię bojową. W związku z tym jestem również magiem bojowym korony. Bardzo mi miło powitać państwa na wyprawie, której celem jest przedostanie się do stolicy krasnoludów- Turonu. Liczę na owocną współpracę, jednakże od razu zaznaczam, iż nie będzie to łatwe. Spoczywa na nas bardzo duża, rzeknę gigantyczna odpowiedzialność. Jako wybrańcy narodu, musimy wspólnie przełamywać niepowodzenia w imię korony. - Dama wypuściła powietrze i oblizała wargi. Cały doczesny tekst wypowiedziała na jednym wdechu, ciągle manipulując tonem. Kolejny wdech i za nim polityczny bełkot- Jak przedstawiono na mapie, mamy dwie drogi do wyboru. Jako liderka tej wyprawy ogłaszam wszem i wobec, iż wyruszymy drogą morską. Droga ta pozwoli nam zaoszczędzić czas, a to jest wartością nadrzędną, moi drodzy. Dodam także, że krasnoludy wybudowały port- łącznik handlowy. Po dotarciu do niego możemy przetransportować się do stolicy poprzez tak zwany "Tunel". Trasa niebezpieczna, jednakże tacy wyśmienici najemnicy jak wy, nie powinni się obawiać.
Uważam że jest to najlepsza opcja. Translokacja konno zwiększa prawdopodobieństwo napotkania niechcianych jednostek. Poza tym, tracimy wspomniany przeze mnie czas.
Dziękuję za uwagę i proszę państwa o pytania lub zastrzeżenia. Każda uwaga zostanie rozpatrzona, lecz nie obiecuję, iż wpłynie na zmianę mojego zdania, które jest słuszne.

Po tym ukłoniła się lekko, bez skłonów lub klęczków- po prostu skłoniła głowę w geście szacunku.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

3
Gnom o surowej twarzy siedział absolutnie spokojnie, choć świadom, że nie pasuje do tej zgrai "pań", "sirów" i wielmożów. Siedział na krawędzi ławy okryty podróżnym, niezbyt czystym płaszczem. Spod skóry wystawała tylko mała, trochę sina dłoń ściskająca metalową maskę, w której przybył na miejsce spotkania.
Nie musiał jechać z daleka, ale cały czas poświęcił rozmyślaniu o samej wyprawie. Jakie zagrożenia mogą pojawić się przed grupą, przed nim? Co powinien zrobić w jej trakcie? Dlaczego on? Może właśnie dlatego, że był w pobliżu, bo nikt już na poważnie nie brał posługi?
Siedział więc nieruchomo, słuchając o planach kerończyków, z martwym wyrazem twarzy pośród awanturników i specjalistów. Gdyby kogoś zapytać po tych wielkich przemowach, zapytany pewnie nawet nie wiedziałby czy Gnom chociaż mrugnął. Tylko lekkie uniesienia płaszcza świadczyły o tym, że w ogóle oddycha.
Zarejestrował wzmacniającą prezencję sztuczkę chudzielca, ale nie zareagował na nią w żaden sposób. Nie miał pytań i nie miał uwag - właściwie jego umysłu nie zmąciły nawet emocje, kiedy pani o zdecydowanie zbyt długim imieniu miała zdecydować pomiędzy samobójczą i karkołomną drogą. Po prostu obserwował scenę, jakby nie za bardzo go dotyczyła, dawno już pogodzony ze swym losem. Ningel nie tylko znał swoje zadanie, ale i je rozumiał; jeśli miał działać przy okazji wyprawy takiej, jak ta, to nic mu nie przeszkadzało.
Milczał.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

4
Coen wsunął kacze pierze za ucho i zawiązał ciasno rzemień na nadgarstku - doczepiona do niego blaszka brzęczała podczas pisania przez co trochę mu zawadzała. Przemowa królewskiego posłańca nie obchodziła go jakoś bardzo, więc nie słuchał wcale uważnie. Zamiast notować słowa oraz zalecenia sterczącego na scenie jegomościa, Gawron marnował szarawą przestrzeń pergaminu na amatorskie tworzenie obrazków. Niezagospodarowaną pozostałość papieru zasłaniała rozpisana przez niego kolumna nazwisk wraz z komentarzem na temat osób, które je noszą. Obok imienia Turg bard dodał dwa słowa: służbista oraz szmaciarz. Wers na dole zawierał zdanie: de Vor to wiedźma. Reszta notatek została przeprowadzona dość rzetelnie, choć zasłaniała przesadnie małą część manuału. Rudzielec z westchnięciem wziął się na powrót do skrobania szeregu znaczków. Cudem udało mu się nie pobrudzić ucha atramentem i zatem uznał to za dobrą wieszczbę.

Sam nie wiedział, co go wzięło na podróż do Białego Fortu. Ostatnie miesiące spędzone w Oros pamiętać będzie jeszcze przez jakiś czas. Nie uważał wcale, że potrzeba mu teraz czegoś więcej poza pokojem w karczmie oraz możnością skonsumowanie gorącego żarcia raz na parę wieczorów - aż tu nagle jakieś zamieszanie, wezwanie, zarządzenie i na końcu zgromadzenie powodowane koniecznością marszu do Turonu. Sporo się ostatnio pozmieniało w doczesności rudego barda i każda ze zmian pomagała mu oderwać się od przeszłości oraz skoncentrować się na zdarzeniach, które dopiero mają się pokazać.

Gawron zabrał buteleczkę z atramentem, chcąc uchronić ją przez stopą przedzierającego się w jego stronę krasnoluda i odsunął się nieco, zapewniając brodaczowi sporo miejsca na posadzenie rosłego cielska. - Nic ważnego - powiedział Coen szeptem i gestem palca dostawionego do ust nakazał mu ciszę. Sam też nie odezwał się potem wcale, bo na scenę weszła właśnie madame mag-na-usługach-króla de Vore, prezentując awanturnikom swe znośne ciało oraz - podziwianą nie mniej od niego - dowódczą postawę. Balladzista oddawał się słuchaniu i starał dostrzec ze swego krzesła ustawioną na przedzie mapę. Droga w jego głowie przebiegała bezproblemowo. Wtem trasę rozwiała pewna ważna dla barda kwestia. Chcąc zaspokoić swą ciekawość oraz ciekawość całego zrzeszenia zamachał pierzem w powietrzu i wstał.

- Proszę dowództwa - zawahał się na moment. - Jaka gaża została dla nas przewidziana? - Potem znów znalazł się w pozie siedzącej.

.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

5
Spoiler:
- Dziękujemy, Madamme Virienne - sucho wysapał wręcz Turg, może zniesmaczony faktem, że ktoś tak szybko przejął jego miejsce głównego przemawiającego. Tak czy inaczej, długo po sobie nie pozwalał tego poznawać, bo blada twarz mało w sumie przedstawiała - Ningel mógłby pomyśleć, że trudni się tą samą profesją, co gnom. W końcu to takie zboczenie zawodowe - do wszystkiego podchodzenie sceptyczne. Mężczyzna wyprostował się i chrząknąwszy rozglądał się chwilę po sali, jakby wypatrując jakiegoś schowanego członka wyprawy - A więc Madamme Virienne wybrała drogę morską. Nikt nie będzie kwestionował tej decyzji, a w Heliar znajdzie się z pewnością odpowiedni statek. A. Gaża? - przerwał nagle Turg, spoglądając jakby równocześnie na Gawrona jak i krasnoluda, który pojawił się obok niego. Myślał chwilę, chociaż odpowiedź znał zanim pytanie zostało zadane - Do podziału po wykonanej misji dziesięć tysięcy gryfów w momencie przekroczenia w drodze powrotnej granic Królestwa Keronu. W międzyczasie udostępnione Wam zostaną wierzchowce w drodze do Heliar, w Heliar statek, a potem będziecie zdani na siebie. W skład Waszego uposażenia wejdą wszelkie prowianty, cieplejsze ubrania i przedmioty potrzebne do pokonywania górskich szlaków - skłonił się w kierunku Gawrona po udzielonej odpowiedzi, delikatnie się uśmiechając i oblizując wargi, jakby na wspomnienie całego planu tej wyprawy.

- Dobrze. Zatem, gdy wszystko ustalone, trzeba pójść za radą Madamme Virienne i nie tracić czasu na bezsensowne pogawędki, bo teraz, gdy śnieg znika, ważny jest każdy dzień i każda godzina. Pokrótce przedstawię wszystkich tutaj zebranych, jako, że każdy każdego widzi - zbyt szybko mówiąc, jakby w pośpiechu, Turg utracił swój magiczny, groźny akcent, który nadawał mu takiej powagi i Coen widział teraz właśnie, jak łatwo by go było porównać do oślizgłego węża, który jak żmija gotów kąsać - Madamme Virienne de Vor już znacie. Ningel Kritzpoli, sługa Usala - kilka cichych szeptów dosięgnęło jedynie Gnoma, gdy palec Turga wskazał w jego kierunku.

- Nuos Vasilius zwany Gają, mag wojenny - powiedział po prostu znów wskazując ręką. Gaja wstał ociężale - chudy, bardzo młody jegomość w zielonym, jasnym płaszczu i w kolorowym kubraku, na głowie mając masę blond loków. Virienne nie pamiętała jednak, by wiele razy spotkała się z takim nazewnictwem. Tak zazwyczaj mawiano na Magów Bojowych, jeśli ktoś się na tym zbytnio nie znał. Turg, Agent Wywiadu, powinien wiedzieć, że to nie to samo. Może więc faktycznie Gaja zajmował się czymś innym?

- Rycerze Alen Czarnobrody i Kudlak herbu Zielone Słońce, wspaniali wojownicy i weterani nie jednej bitwy. Z pewnością ich miecze się przydadzą - Ci wstali niemalże od razu, dumnie prężąc się w zbrojach. Sir Alen o długiej, czarnej brodzie, znacznie starszy, szczerzący swe całkiem zadbane zęby w kierunku Madamme Virienne, oraz Sir Kudlak, młodszy, ale na pewno nie młody, bo pomimo ładnej cery w brązowe, długie włosy wpłynęły mu pasma siwizny. Obaj na tabardach mieli swoje herby - Dwa czarne, skrzyżowane miecze na czerwonym tle i zielone słońce na białym.

- Agenci Irand, Septor, Tomas i Lirard - wymieniał rzeczowo Turg. Jedynie Irand zdawał się jakkolwiek inny od reszty, bo miał na głowię fioletowy kapelusz z czarnym piórem, który dodawał mu trochę polotu.

- Coen, zwany Gawronem, bard, poeta i pisarz, który będzie kronikarzem tej oto to wyprawy - wydawałoby się, że celowo umieścił Coena prawie ostatniego, a jego ton wydawałby się znudzony, gdyby nie fakt, że był taki od samego początku spotkania.

- No i na samym końcu, Bugrutz Drednotta, krasnolud jakich mało wśród krasnoludów. Inżynier, wynalazca, kapitan statku i błyskotliwy umysł - trudno byłoby stwierdzić, czy był to sarkazm, gdy krasnolud o siwej brodzie zeskoczył ciężko z ławy, niemalże taranując następną - Dzień dobry! - krzyknął gromko, a potem chciał się jakby zaśmiać, bo wydarło się z niego pojedyncze Ha!.

- Od dzisiaj stanowicie razem oddział pod dowództwem króla, którego pośrednikiem będzie Madamme Virienne. Jeżeli macie jakieś pytania, tak jak wspomniała Madamme Virienne, zadawajcie je teraz, bo z końcem posiedzenia rozpocznie się już wyprawa, której pierwsze kroki padną pod Bramą Polną wychodzącą na południe tuż po zmierzchu - przemówił Turg i zmarszczył brwi w oczekiwaniu na jakiekolwiek zainteresowanie.

- Pytanie do Madamme Virienne! Będę mógł poprowadzić statek!? - krzyknął Bugrutz jeszcze raz zrywając się z ławy, aż Coenem zatrzęsło - jedynie wprawa w dłoni pozwoliła mu nie wylać atramentu. Widocznie spotkanie dobiegało końca i zaraz dostaną ostatnią chwilę wytchnienia.

- Czy Madamme Virienne de Vor jest zamężna? - krzyknął od razu po krasnoludzie Alen Czarnobrody, uśmiechając się szeroko, a na to pytanie wśród Agentów ktoś parsknął. Po prostu.

W tym czasie pod osłoną słabego oświetlenia, chociaż słońce napawało otuchą, Gaja swobodnym krokiem udał się do Ningela, siadając obok niego z nikłym uśmiechem i spojrzeniem wesołych, zielonych oczu - Witaj, Ningelu Kritzpoli. Jesteśmy zatem dwoma z trzech magów, którzy udają się na tę wyprawę. Sądzę, że powinniśmy lepiej się poznać, a jest tu taka karczma, w której podają dobre wino, a do której rzadko zagląda Zakon Sakira, więc nikt niepokoi tam czarujących - wzruszył ramionami jakby zachęcająco, a piękna twarzyczka jakby powodowała, że łatwiej byłoby mu zaufać. W końcu co takiego mógłby zrobić ktoś tak miły?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

6
Do dobrego łatwo jest się przyzwyczaić i ciężko z tego rezygnować. Bycie liderem, przywódcą lub po prostu naczelną jednostką zawsze łechcze ego- w mniejszym lub większym stopniu, wszystko zależy od ambicji oraz usposobienia człowieka. W związku z zaistniałą sytuacją, Turg ponownie wychodzi na pierwszy plan, ażeby powiedzieć niedopowiedziane i przedstawić wszystkich członków. Takie zachowanie irytuje obecną gwiazdę wieczoru. Instruowana zazdrością oraz chęcią bycia w centrum- po skończonym żargonie węża, Virienne wykonuje krok do przodu, tak że od teraz stoi przed zgromadzenie. Żeby jeszcze bardziej ośmieszyć Turga, przesuwa go ręką do tyłu. No cóż, kobiety takie są. A skoro wszystkie głowy (przynajmniej w mniemaniu Virienne) spoglądają na kobietę, czas udzielić odpowiedzi.

- Szanowny Panie krasnoludzie, ależ naturalne, iż jest pan najbardziej wyszkoloną w tym zakresie jednostką z naszego zgromadzenia. Toteż oficjalnie mianuję pana kapitanem statku. Gratuluję.
Virienne zaprzestała mówić, bo spojrzała się na cichego barda.
- Panie kronikarzu! Proszę zapisać moje słowa. Bardzo ważne, aby detale zostały uwiecznione. Kiedy wrócimy z wyprawy, świat powinien wiedzieć- kto dowodził ludźmi lub sterował okrętem.
Pytanie Alena raczej wpieniło czarodziejkę, to typ snobki z kompleksem wyższości. Od dawna nie miała faceta, a jej myszka trąci zimnem bardziej niż północ.
- Takie pytania są nie na miejscu! Pan jest śmieszny! To ma być profesjonalizm?! Ja się pytam i żądam odpowiedzi- gdakała jak stara kurwa- Proszę zachowywać się jak fachowiec. Co więcej, zabraniam jakichkolwiek romansów tudzież kontaktów cielesnych podczas trwania misji. Są to akty zbędne, które mogą wyłącznie przysporzyć kłopotów. - ponownie patrzy w kierunku barda- Tego proszę nie zapisywać, kronikarzu. Dziękuję za uwagę, jesteśmy gotowi do wymarszu. W imię Króla!

Spoiler:

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

7
Mógł się spodziewać, że zostanie przedstawiony wbrew swej woli. Nie planował skrzętnie ukrywać swej tożsamości, ale i nie zamierzał na każdym kroku pouczać niewiernych, że także - przede wszystkim - Usalowi należy się szacunek i pełne zrozumienia umiłowanie, a nie zwierzęcy strach i szepty. Nigdy nie wyparł się swego Patrona, ale zawsze póki mógł, póty sugerował, że pochówkami zajmuje się raczej jako wysłannik Sakira - przynajmniej w Keronie, gdzie z jakiegoś powodu często go z kapłanem Sakira kojarzyli. Przynajmniej wieśniacy.
Zazdrość, pomyślał Ningel, bez drgnięcia obserwując podwyższenie przed ławami. Pycha. Spostrzeżenia cięły w umyśle w rytm pokutnego bicza. Gniew.

- Nie jestem magiem - odpowiedział Gai, gdy Virienne akurat nie mełła ozorem, bo rozdrażniona łapała wdech, by odszczeknąć Czarnobrodemu. Odczekał kolejną długą chwilę, by nie mówić, gdy mówiła przyszła liderka ekspedycji, a nie zważając na oczekiwanie Czarodzieja.
- I nie piję.

Spoiler:

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

8
Udzielona przez królewskiego przedstawiciela odpowiedź podziałała na Gawrona jak karczemna berbelucha podczas kaca - słabo. Bard zerknął na sporządzoną wcześniej kolumnę z nazwiskami, a potem jeszcze rozejrzał się dookoła. - Jedenastu członków - powiedział pod nosem. - To będzie jakoś po dziewięćset monet na głowę. Niedużo. Mam nadzieję, że ktoś zdechnie po drodze i zostanie mniej sakiewek do napchania... - dodał potem w duchu. Bardzo uradowała go postanowiona przez Turga prezentacja kompanów. Patrząc na wstające i prężące się postaci dodawał nowe zdania do opisów każdego z nich. Raz abo dwa zarechotał cicho. Widząc dziwne purpurowe coś na czole agenta Iranda zarechotał trochę donośniej. Na dźwięk swego miana naprostował się i z uśmiechem na ustach pokiwał czerepem. Jego duma podskakiwała kiedy inni zwracali się do niego za pomocą pseudonimu. Starał się szeroko rozpowszechniać swą markową nazwę.

Podsumowująca mowa Turga nie sprawiała takiego wrażenia jak jego pierwsze słowa - mówca pewnie miał dość czczego gadania. Coen również nie chciał więcej marnować czasu na słuchanie gaworzenia, więc westchnięciem zareagował na wrzask siedzącego obok krasnoluda-sternika. Ochraniając pudełeczko z inkaustem przed katastrofą spozierał niechętnie na scenę. Tam wiedźma de Vor urządzała sobie przedstawienie. Nie spodobało mu się to bezustanne zachęcanie do notowania kierowane w jego stronę. Zdawał sobie przecież sprawę ze swojego zadania i nie miał zamiaru marnować manuału na skrobanie każdego słowa powiedzianego przez tę czarownicę. Mimo to - odpowiadało mu mianowanie go kronikarzem. W jego uszach brzmiało dobrze. Co mu jednak nie odpowiadało - to zakaz ruchania. Jego szczur dawno już nie odwiedzał nor.

- Bla bla bla - zamruczał i oddał się uzupełnianiu notatek, nie zwracając uwagi na powstałą krzątaninę.
Spoiler:

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

9
- Zatem, skoro wszystko zostało już powiedziane, zwalniam Was. Możecie się udać gdziekolwiek chcecie, ale o zmierzchu macie być przy Bramie Polnej. Tak, panie Drednotto? - faktycznie, co zauważył Coen, głos Turga stracił ten swój mały, magiczny efekt. Może wyczerpał już jego zasoby, albo uznał, że więcej nie potrzeba. Tak czy inaczej, swoim wrodzonym, przesądnym aktem zręczności Gawron ochronił inkaust w chwili, gdy raz jeszcze krasnolud podniósł się, rzucając krótkie - Tak! - by usiąść znów. Z kilkoma szurnięciami pierwsi wstali rycerze, oświetlani kilkoma promieniami przebijającymi się między deskami - wyglądało na to, że sir Kudlak pocieszał sir Alena po jego nieudanej próbie - Będą inne - namawiał i zapewniał, jak to na dobrego druha przystało.

-Ah, to tylko nazewnictwo. Dla mnie każdy, kogo umiejętności są wyjątkowe może nazywać się magiem, ale dobrze, nie używajmy tego słowa. Jak więc mam się do Ciebie zwracać? - Gaja oczy miał duże, dziecięce i naiwne, ale jego spojrzenie było równocześnie dziwnie wyzbyte z iskierek radości, czy szklistości smutku - dziwnie matowe. Wyglądało to więc tak, jakby twarz się uśmiechała, a oczy próbowały wwiercić się w Ningela po tym, jak odrzucił propozycję, chociaż nawet po wstaniu, Gaja nadal zamierzał namówić gnoma na wspólne biesiadowanie. Może szukał znajomych na siłę? Może był czegoś ciekaw? Nie wiadomo. Był młody i dumny.

- Madamme Virienne - Turg słabiej już mówił, trochę ochryple, ale ciszej również z powodu przejścia do szeptu. Chociaż twarz miał nadal taką bez wyrazu i bladą, to może gdzieś tam czaiła się obawa, gdy musiał odchrząknąć. Czyżby Virienne aż tak zatrzymywała mu słowa w gardle? - Ode mnie miałbym jeszcze ostatnią prośbę. Proszę pamiętać o celu wyprawy i o tym, czego pani się dowiedziała w stolicy. To będzie niebezpieczna wyprawa, bo wielu chce jej zapobiec. Ale my musimy dostarczyć te dokumenty. Kosztem wszystkiego. Z mojej strony tyle, dziękuję za przybycie i życzę miłej podróży. W razie problemów niech pani pamięta, że są tam też Agenci Korony. Bywają pomocni - skłoniwszy się delikatnie w identyczny sposób, jak wcześniej Virienne ukłoniła się ku widowni, uśmiechnął się kącikiem ust, obrócił i zszedł gdzieś szybkim krokiem przez drzwiczki z boku sali.

- Piwo? - zapytał cicho Irand, gdy tylko Turg zniknął, poprawiając swoje nakrycie głowy, na co reszta odpowiedziała zgodnie jednym tonem, chociaż równie cicho - Piwo - każdy z czwórki więc ruszył ku głównemu wyjściu, zapewne zmierzając ku karczmie.

- Coen zwany Gawronem! Cóż za miła dla ucha nazwa. Gawron! Też jestem artystą, ale trochę innego rodzaju. Mm, mm. Chcesz może udać się na jakiś wyskok? Moglibyśmy nie wiem, zaznajomkować się, jak brodacz z brodaczem, hę? HĘ? Tamta grupka ku karczmie zmierza. Chodź, przyłączmy się, hm? HM? - prawie, że dynamicznie przemawiając krasnolud znów wstał, ale tym razem delikatniej, bo zdał się w końcu zauważyć atrament i to, czym zajmował się Coen. Wydawał się bardzo podekscytowany nie tyle wyprawą, co możliwością wypicia czegoś w doborowym towarzystwie. Aż siwa broda trzęsła mu się z radości, a ręce nerwowo szukały miejsca, gdzie można je ulokować, finalnie kończąc na pasie.

Powoli sala wyzbywała się tymczasowych lokatorów - Agenci wybyli, rycerze także, a Gaja i Bugrutz do tego się szykowali. Dla niektórych tutaj obecnych mogło to być niepotrzebne picie przed wyprawą, lecz dla innych była to ostatnia chwila wytchnienia przed wyprawą, z której mogą nie powrócić. Ostatnie piwo, które wspominać będzie topiący się w morzu z pełnymi ustami słonej wody. Ostatni chleb, który wspominać będzie dławiący się własną krwią, albo z głodu konający. Ostatnie śpiewanie w karczmie, gdy od pragnienia zaschnie w gardle i nie da się mówić. Ciężka zapowiadała się wyprawa, jeżeli los nie będzie dopisywał. Niemniej, czego się nie robi dla Keronu, sławy, kariery i dziesięciu tysięcy gryfów.

Zakładając, że jest koło południa, mieli kilka godzin, jako, że dni się teraz chwilowo wydłużają, by niedługo znów zapadły mroki i śniegi, o ile do tego czasu nie znajdą się w Turonie. Wtedy już konie ruszą w drogę.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

10
Teatrzyk dobiega końca, można ściągnąć maskę i udać się na zaplecze, gdzie nikt i nic nie będzie ci przeszkadzać. Cel był jasny, drużyna wzajemnie się poznała. Nic, tylko ruszać po zwycięstwo.
Virienne wiedziała, że to nie będzie takie łatwe. Bez głębszej analizy było widać, iż ta patola ma nierówno pod sufitem. Jakieś żałosne kronikarze z dysleksją, gburowate gnomy i cała zgraja popaprańców. Jakby nie mogli pozwolić ekspertom na wybór sojuszników. No cóż, nie tylko ideały chodzą po świecie- ubolewała nad swym losem czarodziejka. (Nie wiedźma)
Skoro przyszedł czas na opuszczenie lokalu, tak też się stało. Bez zbędnego gadu gadu lub poznawania ludzi, Virienne opuszcza lokum. Nie przybyła szukać przyjaciół, zwłaszcza pośród tych imbecyli. Przybyła z chęci samorealizacji. Niektórzy by powiedzieli, że król po prostu pozbył się jej ze stolicy, co jest wielce prawdopodobne. Kto normalny wytrzymywałby z taką kobieta?
- Do zobaczenia! - powiedziała, udając się do wskazanego miejsca. Było sporo czasu w zapasie, więc być może skorzysta z tego i pierw skosztuje jakiejś herbatki lub innego gówna, którym poją się niedorozwinięte panny z wyższych sfer.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

11
- Kritzpoli - odparł na kolejne już pytanie Gai. - Ningel.
Gnom nie był wylewnym rozmówcą. Nie lubił mleć ozorem bez potrzeby, nie lubił czczych pogawędek ani wymiany uprzejmości. Szanował siebie poprzez służbę, jaką wybrał i szanował swoje słowa - dbał, by każde z nich miało znaczenie i wagę, więc starannie dbał, aby używać ich tylko, gdy były rzeczywiście potrzebne.
Wstał i zignorował wzrok czarownika, chociaż przez krótką chwilą zastanawiał się, czy nie skryć twarzy pod swoją maską - ot tak, dla zasady. W końcu schował ją pod poły płaszcza wraz z niemal całą swoją sylwetką i zamarł w bezruchu. Przyzwyczajony do speszonych reakcji i zbędnego przeciągania ludzi nie wiedzących czego właściwie chcą, stanął z boku, by nie blokować przejścia reszcie "kompanii" i czekał na ruch Gai.
Koniec końców gotów był pójść z nim do tej gospody, z nim i z resztą tej nieokrzesanej hałastry. Bez entuzjazmu i bez ciekawości, ale miał pewne niewielkie poczucie obowiązku wobec Patrona - jeżeli miał należycie spełnić swoją rolę, powinien zapewne poznać grupę z jaką przyszło mu działać. Poszedłby więc do karczmy, obserwował i nasłuchiwał, nie uczestnicząc w bezcelowych libacjach, trwonieniu zdrowia i majątku.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

12
No i się zaczęło... - Coen dopisał ostatnie słowo i schował umazane atramentem pierze za ucho. Wsuwając do woreczka dziennik oraz atakowane co rusz przez krasnoluda pudełeczko z inkaustem, obserwował od niechcenia przesuwające się w stronę drzwi postacie. Swą nową kompanię. Zbiorowisko dziwaków z powołania. Patrząc na przelewającą się przez próg hałastrę Gawron miał wrażenie, że do Turonu dotrze może mała garstka z nich. Obawiał się, że w tej małej garstce nie będzie również jego samego. Podnosząc się z krzesła bard mimochodem napotkał wzrokiem brodacza Drednotto. Dostrzegając usta sternika otworzone szeroko, rudzielec westchnął i postarał się o szczerze uśmiechniętą twarz. Nie zależało mu na zabawie ni z bandą czarodziei, ni z bandą zakutą w metal. Zadawanie się z natrętną brodatą personą też nie sprawiało mu radości. Gawron zdał sobie sprawę, że dołączenie do tego zgromadzenia okazało się wtopą. Groźba śmierci na szlaku trochę zepsuła mu humor. Jednak świadom tego, że każda z band ma coś ciekawego do powiedzenia, co potem może znaleźć sobie miejsce w jego balladach, postanowił - koniec końców - udać się z panem Burgutzem do karczemki.

- Jasne - powiedział więc Gawron, szczerząc się. - Prowadź pan. Niech dzieje się magia.

Coena nie zainteresowało to, jaką dziedzinę sztuki obrał sobie za cel pan Drednotto. Zaciekawiło go natomiast to, jak wiele browarów będzie w stanie skonsumować na jego koszt. Oceniając zachowanie brodatego sternika uznał, że da radę namówić go na dwa piwa.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

13
Spoiler:


Virienne delektowała się ostatnimi godzinami wygody, korzystając z pięterka jakiegoś wyszukanego jak na realia Białego Fortu lokalu, sącząc herbatę z dodatkiem mleka i różnych przypraw. Chociaż w pokoiku był piecyk, to nie potrzeba już tego było - nawet okno wypadało otworzyć, by przyjemny powiew popołudnia mógł zagościć wokół zimnej persony. Po wysłuchaniu w części karczemnej jakichś prostych piosenek o miłości, śpiewanych słodkim głosikiem przez młodą dziewczynę z harfą, liczącą na zarobek wpływowych gości lokalu postanowiła udać się na miejsce zbiórki. Zapowiadał się nudny dzień, a pławienie się w próżności jeszcze bardziej tę nudę spotęgowało. Teraz pozostawał fakt, że być może w podróży będzie jakaś przygoda. W końcu to daleka wyprawa.

Kiedy zaś Virienne oddawała się przyjemnościom, większość gości udała się w to samo miejsce - wszyscy w sumie, bo jakoś spoił ich cel poszukiwania gospody - w końcu po co się wysilać, gdy na czele szli roześmiani rycerze, a każdy schodził im z drogi, gdy torowali przejście całej kompanii, kierując się na ciężkich butach do sporej, dziwnie ładnej i delikatnej, pełnej kwiatów karczmy o nazwie Złoty Kogut. Tuż za nimi Agenci ożywili się znacząco i prowadzili rozmowy, ale tylko we własnym gronie. Tuż za nimi opowiadając niezbyt zabawne dowcipy kroczył ciężko Bugrutz, niemalże ciągnąć Coena za sobą. Nie można było jednak powiedzieć, że krasnolud, chociaż trochę irytujący i głośny, nie wzbudzał sympatii. Z tyłu kroczyli magowie, lub jeden mag, by być dokładnym. Gaja może nie był tak głośny i irytujący, co Bugrutz, lecz irytował Ningela tak samo, jak krasnolud Coena. Po prostu ich margines tolerancyjny nieco się różnił.

Na miejscu było mniej osób, niż się spodziewano, ale pod wpływem przyjścia kompanii, dołączyło do środka wiele osób. Ktoś rozstawił się grupą z fletami i piszczałkami, a Agenci, dwójka rycerzy i krasnolud prześcigali się w ilości zamówionych trunków - po trzy piwa, po cztery piwa, a krasnolud. No cóż. Pięć piw i dwa litrowe dzbany, które postawił przed Gawronem, gardłowo śmiejąc się, drąc lekko uszy. Czas ten popłynął szybko i nad wyraz przyjemnie. Madamme Virienne delektowała się samotnością, bogactwem i wysoką pozycją społeczną, Gawron obdarowany został wieloma komplementami co do jego wyglądu, zarówno przez nieliczne damy, jak i przez krasnoluda, który chciał kupić mu wszystko, co ten zapragnął, żartując o krasnoludzich jajach, które podobno są ważnym składnikiem alchemicznym, bo leczą ze ślepoty. Mówił też dużo o mechanizmach, jakby o swoich dzieciach - o mechanizmach, kołach zębatych, metalach, kamieniach i kobietach. Równie dużo, co o mechanizmach, rzucał chwalebne treści na temat wszelkich kobiet świata, poza kilkoma wyjątkami, na przykład Madamme Virienne. Mawiał nazbyt wręcz często, że od jej temperamentu nawet najbardziej wyszukane składniki alchemiczne kurczą się tak, że nawet na częściową ślepotę by nie pomogły.

Dziwnym zaskoczeniem dla Ningela mogła być filozofia Gai, którą zaczął wykładać, chociaż trochę nachalnie, nad kielichem wina. Być może czuł się samotny, a w gnomie widział jedynego rozmówcę? Tak czy inaczej, dużo padło słów o tym, że magia to tak na prawdę możliwość służenia innym z większym wkładem. Według niego ludzie byli tylko kamykami, które szlifuje rzeka życia, a on nie dba o to, co się z nim stanie, dopóki wypełnia wolę bogów - tak przynajmniej mówił. Których bogów, tego nie sprecyzował, więc jego intencje mogły być rozbieżne.

Gdy nadchodziła godzina spotkania, pierwsi zwinęli się w czwórkę Agenci, którzy pożegnali się z uśmiechami, bardziej już uspokojeni faktem, że poznali się z resztą. Dość już mieli piosenek rycerzy, podejmowanych przez całą karczmę, picia i żartów krasnoluda, przeplatanych z żartami jakiegoś przybłędy, którego Bugrutz nie polubił, bo jak twierdził "zabierał mu publikę". Koniec końców czas w karczmie spędzono raczej w przyjaznej atmosferze, beztroskiej, bez żadnych konkretów - na luźnych rozmowach i zabawie.

- Jak ja Cię lubię - mówiąc to do Gawrona krasnolud poderwał się i wylał kufel piwa. A i dobrze! No bo co, inkaust byłby większą stratą. Nie dla krasnoluda, bo prawie płaczem się zanosząc, wymaszerował z lokalu, gdy grupa postanowiła, że czas najwyższy. Jeszcze ulicą zanosiły się przyśpiewki krasnoluda, które pod nosem nucił również Gaia. Przynosił co prawda trochę wstydu, ale co mu się dziwić - piwo dla krasnoluda było ważnym elementem życia społecznego, którego może nie doświadczyć aż do Turonu.

Na miejscu pojawiono się więc - wóz z zaopatrzeniem, zaprzęgnięty w dwa konie, oraz stacjonarny wóz z pakunkami i innymi rzeczami, przy których stał Turg, mrużąc oczy. Przy wozie stali już Agenci, odziani w skórzane, niepełne pancerze. Septor, wysoki blondyn, z kuszą na plecach, i mieczu przy boku, wysoki blondyn o chłopskich rysach. Tomas, ubrany dodatkowo w długi, brązowy płaszcz, miał wiele piór i innych bzdetów poprzypinanych do ubioru, na plecach nosił łuk, a jego skóra była ciemniejsza - być może pochodził z Archipelagu. Lirard, szczupły, młodziej od innych wyglądający, o uszach zakończonych szpicem, choć o twardych rysach twarzy, miał na plecach sporą, okrągłą tarczę, a na piersi żelazny napierśnik połączony z naramiennikami. Czwartym z Agentów, tym o śmiesznym kapeluszu koloru fioletowego był Irand, który najwięcej pił w karczmie, a który teraz stał najpewniej, gdy inni lekko się kiwali od czasu do czasu. Miał teraz na sobie czarny, skórzany pancerz z wieloma, białymi zdobieniami - wszędzie miał białe oczy, co wyglądało równocześnie trochę zabawnie, ale i nawet modnie - zdaniem wszystkich chyba prócz Gawrona i Virienne. Przy pasie miał wiele noży różnych rodzajów i wielkości.

Bugrutz z wozu zebrał ze sobą spory plecak z wieloma miejscami na różne zwoje - wszystko trzęsło się i telepało, jakby miało rozpaść, ale nie robiło tego, o dziwo stabilnie trzymając się w miejscu. Na plecy zawiesił sobie dziwną, dużą kuszę z wieloma dodatkami - korbami, szkiełkami i innymi bajerami, na których nikt się w sumie nie znał. Zaczęto wskakiwać na konie - każdy miał swojego wierzchowca, a także juki, do których dostawał zapasy własnego prowiantu na najbliższą drogę, cieplejsze ubrania, a także małe namioty i śpiwory. Były tam też inne potrzebne na wyprawie rzeczy, które każdy posiadał - wspólne dobra jechały na wozie, jak garnki, patelnie, sporo żywności, kilka futer i jakieś skrzynie. Było też kilka zapasowych oręży i trochę amunicji - bełtów i strzał. Tylko Virienne posiadała dwa konie, bo ciągnęły jej powóz, skoro nie umiała jeździć wierzchem. Wszyscy byli gotowi - nastała chwila, gdy każdy wiedział, kto kim jest - co nosi przy sobie, czym się posługuje. Była możliwość, by sprawdzić rynsztunek. Było wszystko, a nawet więcej. Początek wyprawy?

Można byłoby ruszać, gdyby nie fakt, że dwójki rycerzy jeszcze nie było. Tak to wyprawa wyglądała całkiem okazale - pod bronią, w osłonie półmroku bardzo odosobnionego wyjścia, którego strzegła tylko dwójka strażników na szczycie bramy, która mieścić będzie powozy z trudnością.

- Gawron. Ej, Gawron. Jakbym umarł, nie? To pochowaj mnie w Turonie. W górach. Mówię Ci to, bo tylko Tobie tutaj mogę chyba ufać - szeptał do Coena krasnolud przez brodę, która, chociaż gęsta wraz z wąsami, to nie wyłapywała całego odoru alkoholowego.

- Gotowi? - spytał Turg syczącym głosem, zapewne nie widząc nieobecności brakującej dwójki, albo celowo chcąc tym gestem pożegnać się z Virienne i jej temperamentem. Może czuł się już bezkarny, mogąc odetchnąć od tego spojrzenia?

Nudny dzień to był, ale przeplatany z zabawą. Chyba dobry dzień, zanim zaczną się trudy podróży, prawda? Ciepło, piwo, wesołe śmiechy. Od Virienne teraz zależało, czy będą dalej czekać, czy może ruszą w końcu, by udać się do portu i wypłynąć na pełne morze. Była to kwestia może dwóch dni przy pomyślnej podróży. Nie było powodów by zwlekać. Ku przygodzie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

14
Absencja wielkich wojaków marszczy czoło przywódczyni. Dobrze rozegrana partia, w dalszych odstępach czasu zaczyna utykać- a miało być tak pięknie. Zaprawdę, nie lada dylemat ma dama z wyższych sfer. Przyszło wybierać między tym złym i jeszcze gorszym. Wszystko zależy od punktu widzenia oraz wewnętrznych pobudek. Po pierwsze, Virienne powinna zaczekać na towarzyszy, ponieważ wyłącznie oni wykazywali pozytywny stosunek do kobiety. Mimo że udaje konia z klapkami na oczach, widzi i rozumie o wiele więcej. Czasem stworzona na pozór projekcja pozwala zaskoczyć towarzysza/ sojusznika/ wroga. A posiadać asa w rękawie zawsze warto, toteż głupotą byłoby wyzbyć się przyjaznych dusz. Virienne od razu pojęła, kogoż ma przed sobą. Wyspecjalizowani agenci, ale czy lojalni? Nieznany jej mag bitewny- podejrzane. Charczący, burczący i chrząkający sługa Usala z ogorzałą twarzą. Patrzy spode łba i tylko widać ten ciemny jak garbowana skóra grymas- piąte kolo u wozu. Krasnolud alkoholik, chociaż jest zabawny i szczery. Kolejny typ spod ciemnej gwiazdy, mianowicie Gawron- dziecko nieszczęścia. Naprawdę Virienne chciała być dla nich miła, ale na Bogów: "Kto wybierał tych ludzi?"- pomyślała.
Po drugie, już na samym początku zaprezentowała się jak silna persona, która od początku dominuje. Mówiła o najcenniejszym czynniku wyprawy- czasie. Z kolei uciekający czas to największy wróg wyprawy. I co? Teraz ma sprzeciwić się wszystkiemu wypowiedzianemu, toż to niedorzeczne. Pomimo ogromnej chęci zaczekania na towarzyszy, musi być nieugięta. Zasady to zasady, nie wolno ich zmieniać. Kto się nie dostosuje, ten wypada. Towarzystwo ma wiedzieć, że nie bawią się w bohaterów i złoczyńców, oni wypełniają powierzone zadanie. "Obowiązki należy wypełniać"- kolejna myśl maga bitewnego.
- Ruszamy!- wycedziła- Szanujmy siebie i swój czas- wodza strzela po kłębie fryza ciągnącego karetę. Kareta Virienne wyposażona była w dwa zimnokrwiste konie fryzyjskie. Ładne, wielkie oraz potężne zwierzęta, w sam raz na ciężką podróż. Na skutek pobudzonej siły pociągowej, koła wchodzą w cykliczny trans. Wyprawa rusza.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

15
Gawron sterczał obok wozu z zaopatrzeniem i uważnie obserwował swojego wierzchowca - rosłe zwierze z czarną plamą na karku. Zdawało mu się przez moment, że ogromne końskie nozdrza buchają parą jak u smoka. Dostrzegając to oraz nerwowe kroczenie wałacha bard powiedział sobie w duchu, że za nic w świecie nie da się wsadzić na wierch tego potwora - dlatego też bezzwłocznie odwiązał od czworonoga swą torbę i zaraz potem znalazł się na pace czterokołowca z towarem. Na wozie będzie mu na pewno dobrze. Brodacz wcisnął się z zadowoleniem na jeden z worów - biorąc poprawkę na to, że w paru z nich pochowana jest kanciasta broń - a potem obrał sobie dogodną pozę. Zasłaniając twarz ramieniem obiecał sobie każdego niechcianego rozmówcę odprawiać na potem. W ustach odczuwał kwaśność wczorajszego wieczora oraz suchość. Tak jak się spodziewał - chlanie z krasnoludem niosło ze sobą smutne konsekwencje. Następstwem osuszenia paru dzbanów browara okazało się bowiem paskudne samopoczucie oraz nieuzasadnione ponuractwo. Tego ranka Coen musiał się oszczędzać.

Leżąc na wozie, w rowie mając osamotnionego wierzchowca, nieobecność dwu kompanów oraz całą resztę dziwnego zgromadzenia, balladzista starał się po prostu nie zasnąć. Zadanie to nie sprawiało mu trudu, skoro naokoło bezustannie ktoś hałasował. Gwar rozmów przeszkadzał mu - a raczej pomagał - w zachowaniu świadomości. Przez zmrużone oczy Gawron od niechcenia patrzał na otoczenie. Dopiero słowo tego szczwanego borsuka Drenotto oderwało go na moment od skanowania przestrzeni wzrokiem. Nie chcąc marnować zmęczonego głosu - w ramach odpowiedzi na tak durną sprawę bard po prostu zaburczał coś po nosem. Nie miał żadnego zamiaru bawić się w grabarza.

Potem w powietrzu rozbrzmiała komenda - zaintonowana przez wiedźmę de Vor głosem jak kogucie pienie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Biały Fort”