Re: Teatr Mniejszy - Akt I

31
Gnom jechał za pozostałymi w odległości pozwalającej na spokój i towarzystwo mniej rozgadanych członków wyprawy. Nieduży bagaż bez problemu zmieścił się w jukach, więc nic z osobistych rzeczy Ningela nie jechało na wspólnym wozie. Niewielka, przykryta podróżnym płaszczem sylwetka, dodatkowo umieszczona na niemałym przecież koniu, mogła z daleka wyglądać na dziecinną.
Większość drogi jechał bez słowa - nie odzywał się niepytany, a gdy ktoś go zaczepiał, odpowiadał zdawkowo. Rozmyślał, co może ich czekać i co on sam powinien zrobić. Jak wielu nieumarłych mogło być na ziemiach, gdzie trupy padają dzień w dzień od kilkudziesięciu lat? Jeśli są, to czy są wynikiem grzesznej magii, czy po prostu zasłużoną boską karą, jakby Usal pozwolił udręczonym duszom powrócić do swych domów i zemścić się na śmiertelnych za bezmyślność?

Gdy podniosło się zamieszanie, podjechał trochę bliżej karety pysznej Czarodziejki, która nazwała go "nielegalnym magiem". Dla niej może i mógłby otworzyć gębę na kilka słów więcej, ale zwyczajnie nie chciało mu się strzępić na mrozie języka na ignorantkę. Był zainteresowany co się dzieje i co kobieta rozkaże, choć może właściwszym byłoby stwierdzenie, że zwyczajnie akceptował konieczność posiadania informacji, wynikającą z zajmowanej przez niego roli w tej wyprawie. "Zainteresowany" był po raz ostatni jakieś sześć-siedem tygodni temu, gdy dostał list dotyczący Salu.

Skierowanie się za karetę było chyba rozsądne, zważywszy, że niedługo później poleciały w ich kierunku pociski. Virienne zaczęła miotać wiązkami błyskawic w nieprzyjaciół, a Gnom odwrócił lekko głowę, by uniknąć oślepienia. Złowieszczo wyglądała w półmroku jego metalowa, żałobna maska, na którą padały chaotyczne błyski morderczej magii.
Byłby sięgnął po kuszę i bez emocji dołączył do starcia, gdyby tylko miał porządniejszego wierzchowca. Płowa klacz na widok błyskawic i lecących strzał zarżała, wierzgnęła i zadreptała w miejscu. Nieduży Gnom zaklął i syknął na konia spod metalu, łapiąc wodze i z trudem uspokajając zwierzę. Po broń sięgnął dopiero wtedy, gdy mogło się okazać, że to już koniec potyczki.
Milczał, gdy Bugrutz zadał swoje pytanie, chociaż nie sądził, by padli w trawę już wszyscy spośród tych, którym tego dnia Usal wyznaczył zgubę.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

32
Będąc pośród przeciwników, Virienne nie myślała o niczym poza bojem. Popłynęła z prądem i z prądem, chlapiąc na boki, wojowała. Żadne wycieńczenie czy też niedogodności nie zaśmiecały głowy, bowiem objęła jeden cel. Całkiem inna osoba z tej magini, niżeli przyszło poznać eskapadzie.
Wcześniej narzekała na warunki, towarzystwo oraz inne błahe pierdoły. Obyta z wysokimi sferami wymagała bogowie wiedzą czego w zamian za samą obecność, a ekspedycja miałaby wykonać zadanie za nią. Niestety zbieg okoliczności lub zasadzka, którą Virienne węszyła, sprawiła, że nadworny mag w końcu smakuje krwi przeciwników. Finalnie obcuje z bojem, o którym naucza rekrutów magii w Saran Dun. I możesz ją lubić lub nie, ale madamme de Vor właśnie poskromiła napływającą falę antagonistów. Swym manewrem przestraszyła wroga, bez chowania się tudzież unikania walki, czym zabłysnął chociażby pisarz.


Wrogowie oddalili się, zaś wrząca strawa przestała bulgotać. Virienne trzaskała berłem na lewo i prawo, mimo że od kilku dobrych minut nikt nie przebywał w pobliżu. Czarodziejka zamknęła się na walkę, ochoczo stając w miejscu. No i wtedy organizm przypomniał sobie o zmęczeniu, kaszlu oraz wielu innych akcjach, których nie przystoi robić damie.
Oparta o kostur zapycha klatkę skokowymi wdechami, nieregularnymi i bardzo głębokimi. Po twarzy ciekną krople potu albo deszczu, nikt nie podjął się głębszej analizy.
Królewska wysłanniczka przełyka ślinę, aż jedna porządna struga ląduje w błocie. Virienne nie wytrzymała, musiała odchrząknąć i splunąć wydzieliną. Teraz wszystko staje się jasne, do głowy dochodzą głosy mówiące o całokształcie katastrofy. Sir został ranny, z kolei przeciwnicy wycofali się, niczym uciekające z kuchni szczury. De Vor dostrzegła także absencję dwóch osobników, lecz nie miała siły tego komentować. Nagle ktoś zapytał o zakończenie boju, jako przywódca wyprawy zmuszona była do udzielenia odpowiedzi i podjęcia następnych kroków.
- Koniec czy nie - wycedziła wciąż sapiąc - musimy się stąd wynosić. To nasza jedyna szansa. Teraz albo nigdy. No dalej! Jazda, Jazda! Zbieramy manele i w drogę.
Poganiała eskapadę, ale rana Sir Alena nie pozwoliła być tak okrutną, dlatego jeszcze raz zwraca się do mężczyzny, który chwilę temu wyznał jej uczucie.
- Dasz radę? - zapytała przez zaciśnięte zęby, tak jakby szeptem - Popędzimy konie, a w wolnej chwili zajmiemy się twym urazem, mój drogi. Nie chciała stracić kolejnego sojusznika, kampania wisiała na włosku, każdy jej uczestnik był teraz na wagę złota. Jak zarządziła, tak robiono, a ona sama ruszyła do najbliższego środka transportu. Nie było czasu na wyjaśnienia i rozmowy, wróg mógł uderzyć w każdej chwili.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

33
Septor, przystawiając kuszę do głowy kapitulanta, rozglądał się nerwowo, jakby kogoś szukając wśród grupy. Być może Iranda, który faworyzował się na nieoficjalnego lidera tej czteroosobowej grupy. Kiedy Agent Lirard, czyli pół-elf z tarczą, który teraz nerwowo chodził wokół kapitulanta zadał pytanie, gdzieś z boku, po prostu może metr bądź dwa obok wypłynął z cienia Gaja, kiwając potakująco głową do Septora, który wystrzelił z małej odległości bełt tak, że ten przebił się na wylot i z głuchym tąpnięciem upadł na jeszcze nie tak płynne błoto.
- Przecież mogliśmy go wziąć na spytki! - warknął Lirard, spoglądając z gniewem i zdziwieniem na Septora, wysokiego blondyna z kuszą.

- Przecież nasz przywódca, Madamme Virienne, nalegała na pośpiech. Nie byłoby na to czasu - odparł pewnie i głośno Gaja, wpatrując się spod zmarszczonych brwi na martwego już mężczyznę.

- A ja bym jeszcze kogoś spróbował pochwycić. Nie sądzicie, że to trochę dziwne? Nagle bandyci, czekający na zwykłych podróżnych? - ton głosu Iranda, który pojawił się z drugiej strony karety, tak samo znikąd, jak Gaja, wydawał się jakiś złamany. Jeśli dałoby się spojrzeć, widać było, że z rękawa prawej ręki płynie strużka krwi, a on sam ciężej oddycha. Niemniej, nie wyglądało na to, żeby się tym przejmował. Rozejrzał się po ważniejszych członkach wyprawy w jego mniemaniu, bo na Virienne i Gai swoje spojrzenie zatrzymywał. Spojrzenie inteligentnych, błyszczących oczu.

- Rozkaz - rozkaz - podsumował Bugrutz i ruszył trochę komicznym biegiem krótkich nóg w kierunku swojego wozu, na który wskoczył śmiejąc się gardłowo do Gawrona - E, widziałeś? Ha! Łaaa! Ba, widziałeś. Trzaski czaszki, wszędzie wrzaski. Zapisz to lepiej - te słowa akurat słyszał tylko Ningel, którego koń wydawał się być już znacznie spokojniejszy.

Virienne zobaczyła, że na wzgórzu pozostał tylko jeden, zbliżający się, ciemny kształt - pojedynczy koń pozbawiony jeźdźca, który powoli i nieśmiało przydreptał do zebranych, znajdując Iranda, który czule pogłaskał go po głowie. Samo wzgórze zaś zamajaczyło na szczycie mrowiem kształtów i usnęło. Uspokoiło się, jakby uśpione, gdy niewiadomi bandyci i ich wcześniejsi oprawcy zniknęli po drugiej stronie, albo, by się przegrupować, albo by uciec, unikając dalszej konfrontacji, której nie mogą wygrać.

Twarz sir Alena wydawała się nie tak zalotna i energiczna, jak zazwyczaj. Wyrażała raczej dziwną, spokojną, inteligentną wyrozumiałość, jakiej wcześniej u niego nie było widać - Bezproblemowo. Nie takie miałem już rany. Na razie trzeba Cię bezpiecznie przetransportować za rzekę. Potem się zajmiemy sprawami mniej ważnymi - uśmiechnął się szeroko, a potem nie mogąc się powstrzymać wyszczerzył zęby spod brody. Cichy sir Kudlak schował błyszczący stalą miecz do pochwy, podczas gdy sir Alen musiał kilkukrotnie wytrzeć klingę w pelerynę - widocznie jego zbiory głów były pełniejsze. Może to kwestia wieku i doświadczenia. A może odwagi?

Konwój ruszył w cichym, ale pełnym napięciu zgrzycie. Przez chwilę kareta nie chciała się ruszyć z miejsca, ale silne, muskularne konie pociągnęły gwałtownie i wozy ruszyły, a jeźdźcy rozglądając się na boki, gdy znaleziono wszystkie wierzchowce, wybrali miejsca po bokach wozów. Sir Alen nie odstępował karety na krok, tak samo jak Irand. Gaja i sir Kudlak znaleźli się na tyłach, koło Ningela i wozu z zaopatrzeniem. Pozostała trójka Agentów wysforowała się na przednią straż.

Konwój przejechał po kilku zakrętach wytyczonej drogi, wokół skalistych, małych nawisów. Kolejne miejsce na zasadzkę i jedyna droga. Przeciął łagodne, zielone zbocze, na którym paliło się kilka ognisk, ale nie było żadnych szczególnych rzeczy czy części ekwipunku - kilka skrzyń. Zero koców, garnków, jedzenia, butelek, łupów czy czegokolwiek. W ciszy Tomas wyjechał dalej, prosto, badając most, po którym z lekkim dudnieniem przejechały oba wozy.

- Radzę zrobić jeden postój. Potem jak najrychlej pojechać do Heliar. Tam wsiądziemy na statek. Tak czy inaczej, moja pani, chcę prosić tylko o to, by nie porzuciła pani tej wyprawy. Naturalnie, o nic panią nie posądzam, ale cokolwiek by się nie działo, niech pani nie odpuszcza, Madamme Virienne - mówiąc to Irand, który nachylał się do okna karety, wywołując zazdrosne i niepewne spojrzenia Sir Alena z drugiej strony, uśmiechnął się szeroko i pokrzepiająco, po czym zdjął swój bogaty i dworny płaszcz, pod którym miał równie dworną skórzaną zbroję podbijaną metalowymi płytkami. Była najwyższego sortu, według znajomości płatnerstwa Virienne. Zaciskając zęby na odkrytym kawałku ramienia, Irand zaczął zszywać swoją ranę. Była dziwna. Szara plama, na której środku była rana w kształcie idealnego koła, a której ni jak nie dało się zszyć, pomimo usilnych wysiłków w połączeniu brzegów rany nicią.
Krasnoludy wesoło,
Wybiegły z jaskini,
Bimber odstawiły,
Rozłupały diabłom czaszki.

Orków wycięły,
Elfom dowaliły,
Piją przy ogniskach
I ryczą do siebie!

Wszyscy mamy źle w głowach, że pijemy
Hej, hej, la, la, la, la, hej, hej, hej, hej.
W noc wzniósł się śpiew krasnoluda, któremu towarzyszyły okazjonalne prychnięcia Lirarda, pół-elfa, kiedy zaczynały się nowe zwrotki. Pomimo, iż Drednotta zachęcał Gawrona, ten nie zaszczycił nikogo swoim głosem. Niemniej, do Heliar został może jeszcze dzień drogi, więc czasu na śpiew było dużo. A na rozmyślania jeszcze więcej.

- Według mnie nie jesteś nielegalnym magiem. Masz duży talent i potencjał. Myślę, że będziemy sobie w przyszłości potrzebni. Za wspólne trudy? - zapytał z nadzieją w głowie Gaja, odkorkowując srebrną butelkę od której aż rozlał się zapach wina, wyciągając ją w stronę Ningela.
Spoiler:
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

34
Nadzorca wyprawy nie miał w naturze polemizować, jeśli coś postanowił, to tak miało się stać i już. Zero komentarzy, dyskusji tudzież negacji. Jednakowoż odjeżdżająca Virienne usłyszała, jakoby któryś z towarzyszy, dokładniej Lirard raczył wyrażać niezadowolenie związane z nieprzesłuchaniem świadka. I trzeba bystremu mężowi przyznać rację, bowiem rodowa czarodziejka najzwyczajniej w świecie pominęła tenże fakt. Z głowy umknął, gdzieś w eterze. Tyle trupów, zaskakujących zdarzeń, które przyćmiły jasność umysłu zaklinaczki. Prawdpodobnie Madamme de Vor nawet nie spostrzegła kolaboranta lub przyjęła, iż odszedł z tego świata, tak jak większość. Wielu rzeczy nie zauważyła, ale o nich przypomni sobie później, robiąc sceny na swoim poziomie.


Pozostałości po karawanie ruszyły, lecz nie łatwo było wzbudzić w ruch zastałej karety. Ugrzązłwszy w błocie, ziemia przejęła większe prawa do dzierżenia wozu, to też odebranie go wiązało się z zastosowaniem konkretnych środków - brutalnej siły wierzchowców. W międzyczasie Lirad kontynuował wywód na temat potencjalnych informatorów, zaś gruby krasnolud darł ryja, do czego wszyscy zdołali się już przyzwyczaić.


Zważając na bojowy gest Sir Alena, Virienne uprzejmie zwróciła się do niego, kiedy próbował nawiązać kontakt. Jego posłuszeństwo oraz odwaga były godne podziwu, dlatego bardzo niebezpiecznym byłoby wyjawić prawdę o preferencjach seksualnych magini. Sama ukrywała to w tajemnicy, gdyż wola objęcia wyższego stanowiska politycznego w stolicy była skorelowana z pójściem za mąż. I już labilny język wycedziłby niuansik, jednak stalowa nadświadomość powstrzymała go w ostatniej chwili. Przeto dialog potoczył się kulturalnie i na chłodno. Być może nadejdzie odpowiedni czas, kiedy Virienne przyzna się Sir Alenowi, ale z pewnością nie będzie to dzisiejszy dzień. Dla dobra przyszłej pozycji, jak i ochrony wojownika przed zatratą w czeluściach rozpaczy.


Czas sypał się przez palce, podróż trwała, a kolejne odcinki trasy były już za nimi. W niespodziewanym momencie agent Irand podjechał do karety, ażeby wyznać przywódczyni nie lada nowinę. Instruowany nieznanymi pobudkami spowodował, że na twarzy Virienne zagościło zmieszanie. Zdawała sobie sprawę z powagi poleconego jej zadania i jakiekolwiek reprymendy były zbyteczne, zwłaszcza z ust jakiegoś tam agenta. Mimo że wiele razem przeszli, czarodziejka wciąż traktowała ich z góry. Zasadzka sprawiła, że od tej pory nie ufała nikomu. Mimo wszystko uraz agenta budził niepokój. Rana przypominała zatrutą bliznę lub pozostałość po silnym zaklęciu. Czyżby to Virienne trzasnęła w niego piorunem? Sama już nie wiedziała.


W głowie kotłowały się palące kwestie. Fortunnie czas leczy rany, zatem wszystko powoli wracało na swoje półki. Umysł magini ponownie był klarowny, a ona sama czuła, że trauma po bitwie odeszła w niepamięć. Za sprawą kostura zastukała w drzwiczki, symbolizując postój.
Drzwi otworzyły się, a z nich raptownie wyskoczyła rodowa czarodziejka.
- Puste pole na nizinie, tutaj przeczekamy - ogłosiła stanowczo - potem kierujemy się do Heliar.
Zaczęła wymachiwać różdżką - Wy rozpalcie ogień, a wy poszukajcie czegoś do jedzenia. Chorych opatrzyć! No i warta, moi drodzy. Warta! Zawsze ktoś ma stać na warcie.
Odeszła kawałek dalej, tak żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Niestety jej oczom przedstawił się wizerunek podejrzanego maga. W pośpiechu de Vor wydaliła z głowy jego powrót. Czuła jakby zobaczyła go po raz pierwszy od czasu zniknięcia. W dodatku ubzdurała sobie, że proponowany Ningelowi trunek jest trucizną.
- Ty! - krzyknęła - Zdrajco! Pojmać go! - ogłosiła pozostałym członkom eskapady, którzy stali dookoła między oskarżycielem a winnym.
- Od początku budziłeś mój niepokój. Kto cie kupił? Dla kogo pracujesz?
Wpadła w szał, w końcu ktoś winien być musi. A nic tak nie odciąga uwagi od własnych niepowodzeń, jak zbesztanie słabszego z błotem.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

35
W milczeniu, wraz z innymi, odjechał od pola bitwy, gdzie niedawno sypały się skry od mieczy i magii. Gdyby nie byli głupcami, którzy się na nich rzucili, byłby oponował za koniecznością ich pochówku. Ktoś, zdaje się, z ich wyprawy też zaginął - nie przykładał do tego zbytniej uwagi - i jego akurat wypadałoby odnaleźć, ale Ningel nie był pewien właściwie kogo ani gdzie szukać. Wysiłek, by dopełnić obrządku byłby zresztą niewspółmiernie długi i kosztowny w porównaniu do efektu, bo ciążyły na nim inne obowiązki, które musiałby zaniedbać. Chłodna kalkulacja Gnoma pozwoliła ciałom stygnąć na świeżym powietrzu.

Usłyszawszy na postoju komendy kobiety, poczuł pokusę rzucenia okiem na rany wojowników ostatniego starcia. Chciał tylko rzucić okiem, czy aby nikt nie wygląda na takiego, co miałby wkrótce skonać - koniec końców, nie był z niego żaden felczer, więc pomóc mógłby najwyżej przy wytworzeniu jakichś specyfików leczniczych. To jest: gdyby ktoś go o konkretne poprosił, bo sam nie wiedziałby pewnie jak je zaaplikować. Później poszedłby zwyczajnie po chrust, ale zaczepił go Gaja.
- Według mnie nie jesteś nielegalnym magiem. Masz duży talent i potencjał. Myślę, że będziemy sobie w przyszłości potrzebni. Za wspólne trudy? - zapytał, wyciągając ku kapłanowi butelkę. Odpowiedziało mu tylko spojrzenie zielonych, pełnych dezaprobaty oczu świecących przez szpary w metalowej masce. Ningel już mu mówił, że nie pije, więc po cóż miałby marnować dech na mówienie do kogoś, kto nie słucha?
- Zdrajco! - zaczęła histerycznie piać magiczka. - Kto cie kupił? Dla kogo pracujesz?
Gnom powoli odwrócił głowę, nie bardzo rozumiejąc na kogo wskazuje - zapewne groźnie niebezpiecznym kosturem - osoba, o której mówią, że jest Żelazną Damą i mówią też, że się kurwi. Odczuł już wcześniej jej nieufność, więc teraz, jako jedna z bardziej odstających od kompanii osób, w pierwszej chwili pomyślał, że oto oskarża jego właśnie o dotychczasowe trudności. Nie był dość szybki, by sięgnąć po kuszę, naładować ją i jeszcze wycelować, więc zamarł w bezruchu, oczekując na rozwój wydarzeń.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

36
Jak trybiki w starym zegarze, tak i pokiereszowane ostatnimi wydarzeniami i nawałem informacji myśli Virienne musiały mieć kilka długich chwil, zanim zaczęły obracać się w mechanizmie umysłu. Powoli, ociężale, aż stary, ogromny zegar wybił dwunastą godzinę, echem obwieszczając wszem i wobec nadchodzącą godzinę. W tym wypadku była to godzina próby, ciężkich decyzji i niewiadomych.

Obozowisko zaczynało się rozchodzić i przygotowywać - rozpalono ognisko, wyjęto z wozu zaopatrzeniowego namioty ze śpiworami, a Tomas zaczął gotować strawę. Irand przeglądał swój bagaż i ekwipunek podręczny, co rusz wyjmując innej wielkości nóż czy sztylet, lustrując każdy z uwagą. Septor i Lirard zaczęli pomagać w rozstawianiu obozowiska, gdzie szczególnie aktywny był Bugrutz, swoją siłą wspomagając przy noszeniu. Dwójka rycerzy też nie próżnowała, chociaż bardziej skupiali się na tym, by zdjąć z siebie ciężkie pancerze i odłożyć na bok miecze. Sir Kudlak z wielką troską próbował pomóc Sir Alenowi się zabandażować, wyjmując z rany resztki strzały - sama rana nie była aż tak poważna, jak można było się spodziewać, niemniej, nałożona została na nią jakaś zielona papka, którą prędko ugotował któryś z Agentów. Trudno było stwierdzić który. Ale to chyba po to, by nie spowodować zakażenia, albo, jak twierdził Tomas, w razie, gdyby strzała okazała się zatruta.

Gawron trochę ponosił, ale gdy tylko nadarzyła się okazja położył się trochę z dala od innych, nie wiadomo więc, czy zmorzył go sen, czy może po prostu chciał sobie odpocząć. Postawiono w tym czasie namioty, gdzie największy namiot zajęła czwórka Agentów, jako, że był to ich służbowy namiot - niemniej, namioty Virienne i Gai nie były szczególnie małe. Rycerze używali bliźniaczych namiotów wojskowych - taki sam przypadł Gawronowi, który swojego namiotu nie miał, a ten wchodził w skład zaopatrzenia. Bugrutz uznał, że będzie spał na wozie pod gwiazdami, wywołując prychnięcie pół-elfa Lirarda. Ningel dostał najmniejszy namiot - ale jak an jego rozmiary na pewno zadowalający i wystarczający.

- Cóż za bzdury! Nie masz prawa mnie oczerniać! Moje interesy w całości pokrywają się z interesami Keronu i tylko Królestwu jestem wierny. Musiała więc zatem zajść jakaś źle zinterpretowana pomyłka - odpowiedział gniewnie Gaja, marszcząc brwi i rozkładając ręce na boki w uległym geście pokazania, że jest bezbronny i nie zamierzał walczyć. Taką odpowiedź udzielił na słowa Virienne.

Sir Alen ze stęknięciem podniósł się ciężko, chwytając za miecz i postąpił krok do przodu w kierunku Gai, ale zatrzymał się w pewnym momencie i niepewnie spojrzał spod zmarszczonych brwi w kierunku czarodziejki, jakby te oskarżenia nie były dla niego wystarczające. Może czekał na finalne potwierdzenie i bezwarunkowy rozkaz. Reszta Agentów zebrała się, stojąc w gotowości wokół całego zajścia. W ich rękach pojawiły się bronie, niemniej nie skorzystali z nich. Widocznie słowa Gai jakby zasiały w nich niepewność. Może nie widzieli tego, co Virienne, albo po prostu uważali, że Gaja nie zdradziłby oddziału. Nikt przecież nie znalazł się tutaj z przypadku.

- Podaj mi jakikolwiek dowód, że zdradziłem. Chociaż jeden - zmarszczył czoło Gaja, a na jego twarz wypłynął na krótką chwilę niewinny uśmieszek, gdy reszta oddziału powstrzymała się od reakcji.

Bugrutz zaklął w swoim języku. Cóż, trudno było stwierdzić, czy zaklął, bo w końcu nikt nie mówił tutaj w języku krasnoludów. Ale, co innego mógł powiedzieć, gniewnie trzymając w rękach topór.

- Gaja to mag wojenny, który walczył dla Królestwa w niejednej bitwie. Moi ziomkowie z pewnością to potwierdzą. Trudno więc nam uwierzyć, że mógł zdradzić - powiedział z przekonaniem Septor, chociaż jego kusza skierowana była, lecz nie wycelowana w tego też czarodzieja. Blondyn nerwowo rzucał spojrzenia każdemu z Agentów z osobna, nie wiedząc chyba do końca, co ma teraz miejsce.

Niemy dotąd Sir Alen z dziwnym, ochrypłym głosem, lecz oczami pełnymi determinacji zwrócił się twarzą bezpośrednio do Virienne - Tak, moja pani. Jesteś tutaj prawem, ale targają nami wątpliwości. Obdarz nas dowodem, a uznamy go za zdrajcę - rycerz z gniewem badał wyraz twarzy czarodzieja. Za nim stał również i Sir Kudlak, którego twarz wyginała teraz dziwna boleść, gdy wpatrywał się w Gaję. Może aż tak zabolało go, że ktoś mógł zdradzić. Trudno było odgadnąć czyjekolwiek intencje.

Gawron poderwał się gdzieś z boku, potykając o śpiwór i z rozpalonym wzrokiem zaczął coś na szybko i niedbale rozpisywać po pergaminie, wpatrując się z otwartymi ustami w całe zajście. Wtedy odezwał się inny z Agentów, a mianowicie Irand, którego twarz była nieodgadniona. Miał lekko otwarte usta, głowę uniesioną do góry i wdychał szybko powietrze, spoglądając raz na Gaję, raz na Virienne - Dowód jest potrzebny, by podjąć się takiego osądu. Nie chcemy przecież niepotrzebnego konfliktu, który może kosztować, że ktoś zginie z powodu nieporozumienia. Dowód rozwiązałby wszelkie nieprawidłowości. W końcu strata któregokolwiek z tak na prawdę silnych magów w naszym oddziale mogłaby spowodować niepowodzenie w przyszłości. W końcu zarówno pan Gaja, jak i Madamme Virienne to Magowie Bojowi - twarz Iranda zakrywał cień, bo blask ogniska padał teraz na niego pod innym kątem, gdy zwrócił się ku Virienne. Jego usta się nie poruszały, ale oczy wymownie i z naciskiem spoglądały na Czarodziejkę. Nie do końca było wiadome, dlaczego. Jego palec prawej ręki, a mianowicie kciuk uniósł się do góry, a sam Irand wygiął lekko się w plecach tak, by jego palec skierował się w kierunku rany na prawym barku, którą zaobserwowała już wcześniej Czarodziejka. Według jej podejrzeń, była to rana zadana przez magię. W jego oczach było rozpaczliwe napięcie, a może nawet i strach.

Tymczasem Gaja stał, z dziwnym spokojem, chociaż jego oczy wydawały się złowrogie - widocznie nie spodobały mu się oskarżenia Czarodziejki. Ręce miał rozpostarte na boki, oczekując odpowiedzi Virienne. Bugrutz nerwowo postępował z nogi na nogę, a w rękach trzymał topór i kuszę, chociaż robił to niedbale, jakby nie chciał ich trzymać i było mu to nie na rękę.

Spoiler:
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

37
Nieliczni, którzy poznali Madamme Virienne de Vor wiedziedzą, że jeśli ktoś sprzeciwia się jej woli lub zarzuca wiarołomstwo, zawżdy wiąże się to z gorliwym atakiem apopleksji. Brak apoteozy ze strony kompanów i co gorsza niewykonanie polecenia, do którego wypełnienia są zobligowani, bardzo deprecjonuje osobę czarodziejki. W mgnieniu oka czuje się osaczona i poniżona, a to nie może zwiastować niczego dobrego. Następcze komentarze buzują w niej, aż nadchodzi moment wrzenia. Wszystko, co zostało powiedziane musi zostać zakrzyczane.
- Nie! Wystarczy!

Obrazek


- Mag bojowy - zaczęła ironizować, jak przekomarzające się dzieci - mag bojowy? Kto jest magiem bojowym, proszę państwa? No kto? - rzucała pytaniem do każdego z osobna.
- Gdzie był wasz "mag bojowy", kiedy tabun rzezimieszków szturmował? - głowa trzęsła się jej, jak u epileptyka - Porównujecie mnie do tego ścierwa? - wskazała palcem na Gaję.
- Jam jest Madamme Virienne de Vor, profesor Uniwersytetu w Saran Dun i koronny mag bojowy. To moja magia, moi drodzy! Moja magia uratowała nas przed klęską.
Sfrustrowana blondynka zaczęła nerwowo chodzić od Sirów do agentów. Naturalnie nie przestawała mówić, a obrany wyraz wzbogacono o przesadną gestykulację.
- Dziwnym trafem mag bojowy-Gaja - ochoczo podkreślała jego tytuł, tak że ironia grzęzła w uszach - ukrył się tuż przed bitwą. I nagle, o dziwota, pojawia się po całym zajściu!?
W dodatku - ponownie zwróciła się bezpośrednio do Gai - pamiętam każdego rekruta na maga bojowego, bowiem każdy przeszedł przez te ręce - wyciągnęła dłonie nad ogniskiem - Ciebie nie pamiętam! Zatem żądam odpowiedzi! Dlaczego zniknąłeś podczas walki? Dlaczego tutaj jesteś? Tylko nie wrzucaj nam historyjek o magii bojowej, ponieważ rekrutem nigdy nie byłeś!
De Vor zabrała ręce znad ogniska, aktorsko okręciła się dookoła, patrząc na każdego członka po kolei.
- I wy zdecydujcie komu wierzycie. Osobistości oddającej za was życie? Czy zakłamanemu mataczowi?

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

38
Zachował typowy dla siebie chłodny spokój, choć trwał on tyle, że bez problemu mógłby zostać wzięty za niezdrową apatię. Od wszczęcia zamieszania pozostał na swoim miejscu, był więc teraz najbliżej Gai, a że odwrócił się do rozmówców, to mogło to wręcz wyglądać, jakby stał razem z nim naprzeciw reszty wyprawy. Nie ruszał się jednak, bo nie widział ku temu potrzeby.
W gruncie rzeczy nie miał podstaw, by popierać którekolwiek z Czarodziejów: ot, trafiły na siebie dwa okazy zepsucia ludzkiej rasy, wyniosłości nad bliźnimi i bluźnierczemu traktowaniu boskiego stworzenia instrumentalnie. Nie miało większego znaczenia jakimi słowami sobie gęby wycierali: czy o legitymizowanej przez Króla władzy, czy o szacunku wobec Bogów - na koniec dnia i tak oto stali naprzeciw siebie, ze smrodem grzechu morderstwa wiszącymi w powietrzu, z jadowitymi słowy i ludźmi i nie-ludźmi pomiędzy nimi, głupcami uważającymi się za tytanów. Prawdziwe kosmiczne potęgi zbywały "tytanów" starcie na śmierć i życie milczeniem przyrody.
Czyż Ningel nie miał racji, gdy w milczeniu mówił do jedynie prawdziwie słuchającego - siebie - że oto nie wszyscy jeszcze padli, którzy paść mieli tego dnia?

De Vorówna produkowała się usilnie, a Ningel rachował w myślach liczebność, prawdopodobieństwo i odległości: potencjalnie sześciu morderców, bo poety i krasnoluda nie liczył, z czego kilku było, zdało się, rannych. On sam, gdyby miał być kolejnym na celowniku kobiety, był od większości mniejszy, słabszy i zwinniejszy. By wpaść między namioty: pewnie kilka kroków, lecz nocą, niby przy świetle ognia, ale zapewne różnica byłaby wystarczająca, by oberwać magią od gromowładnej. Ale czy nie zakotłowałoby się tak, że nie miałaby jak strzelać, bo musiałaby też w pozostałych?
Oceniał ją, bo Gaja był zagadką. Nie znał nawet ułamka jego umiejętności, a przez to był jeszcze bardziej niebezpieczny. I przez ten właśnie fakt wcale nie przekreślał jego szans na wyjście zwycięsko z zapewne nieuchronnego pojedynku - nawet, jeśli nie rozegra się on tej nocy, a wiele później.

Właściwie to był bliski zadowolenia, że kobieta tak długo wyrzucała z siebie pozbawione wartości słowa. Miał czas, by rozważyć różne opcje i wybrać, co korzystniejsze. Ostatecznie nabrał tchu i odpowiedział Virienne, trochę jakby oskarżycielsko, trochę jakby w obronie Gai - a już na pewno, co pozostało ukryte pod jego maską, by zaostrzyć wątpliwości i podtrzymać atmosferę konfliktu.
- Widziałam, jak rozdziera się struktura świata! - wyrecytował z pamięci jedną z najpopularniejszych przepowiedni Marii Eleny głosem pełnym świątobliwego przejęcia i niezłomnej woli. - Jak fale chaosu, fale mordu i nienawiści śmiertelnej zalewają zielone doliny i górskie ścieżki, bogate portowe miasta i ubogie przysiółki. Krzyczałam z bólu, głodu, zmęczenia i strachu. I słyszałam upiorne jęki konających kamratów. Lecz to nie moje oczy widziały, zaprawdę, nie moje, lecz jego. Patrzyłam jego oczami, nie moimi, o nie! Nie moje uszy także słuchały i nie moje usta krzyczały, a jednak moje, choć tamtego. Bo i ja winnam czuć to samo, tak jak każdy z nas winien, bo wszyscy tak samo zasłużyliśmy na te słuszne męczarnie!

I czułam w jego sercu, że moje słowo zaważy o losie pokoleń. I o moim własnym losie, pomyślałam tchórzliwie, bo nie było w mej duszy - w jego duszy - czystości i odwagi poświęcenia.


Zamilkł.
Nic tak nie działało na podziały, jak bardzo niejednoznaczne i dowolnie interpretowane cytaty.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

39
- Madamme, nie... - zdążył wyszeptać Irand, po czym wciągnął powietrze i zaczął przekręcać głowę w bok, ściągając twarz jakby zjadł coś kwaśnego. W powietrzu bowiem rozbrzmiał miły dla ucha, męski, młody głos czarodzieja, gdy ten postanowił się teraz odezwać w swojej obronie. Stał cały czas w tej nieruchomej pozycji, z dłońmi uniesionymi na wysokości ramion w geście bezbronnego poddaństwa. Gaja rozglądał się po zebranych, ruszając jedynie oczami, nie licząc ust, którymi teraz przemawiał.

- Mag bojowy? Ja siebie nigdy tak nie nazywałem. Chcecie mnie pochwycić, bo co? Ale dobrze, skoro Madamme Virienne chce mieć mnie za więźnia bez żadnych dowodów to w porządku, poddaję się - uśmiechnął się szeroko Gaja, a kąciki jego ust jakby chciały się unieść, ale nie mogły. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwały słowa Ningela, gnoma, na którego nikt nie zwracał większej uwagi od początku tej wyprawy. Jego słowa spotęgowały tą narastającą, coraz cięższą ciszę, którą przerwało krótkie - O chuj - kiedy Drednotta z wrażenia opadł ciężko, siadając na drewnianej kłodzie, którą położono koło ogniska, a zebrano spod pobliskiego drzewa. Gdyby dłonie mogły się poruszać tak prędko, jak chciał tego Gawron, to z pewnością spowodowałyby ogień, a u samotnych romantyków niezapomniane doznania. Pergamin bowiem zapisywany był tak prędko, jakby kronikarz bał się, że nie zapisze wszystkiego, co powiedział gnom.

Ciszę przerwał również szelest ubrania, które miał na sobie Sir Alen, gdy doskoczył z mieczem do Gai, przyłożył mu ostrze do szyi i zręcznym unikiem znalazł się za nim, chwytając go za ramię. Mniej szybko i z większym jakby strachem podszedł do tego Sir Kudlak, który podejrzliwie wpatrując się w czarodzieja ostrożnie podszedł do niego z drugiej strony, spoglądając nań z góry, z widocznym niedowierzaniem.

Tomas przysiadł dalej do zupy, ale zainteresowanie reszty na powrót zwróciło się ku czarodziejowi, który na szyi miał klingę jednoręcznego miecza, a przy żebrach długi sztylet Sir Kudlaka. Pozbawieni zbroi rycerze wyglądali dużo dziwniej, inszej, jakby zwyklej niż zdawało się wcześniej. Reszta przypatrywała się w ciszy rozmowie, która rozgrywała się teraz na biegunach Virienne - Gaja. I to on teraz miał pole do popisu, którego skrawek został mu niechętnie użyczony przez czarodziejkę, by miał szansę się wybronić, bądź, jak zapewne planowała Virienne - mógł bardziej się pogrążyć.

- Już nadążam z odpowiedziami, Madamme Virienne. Zniknąć nie zniknąłem. Widziałaś, żebym znikał? Po prostu mnie nie widziałaś. A to nie znaczy, że mnie tam nie było. Poza tym, jakoś nie karzesz zakuwać w kajdany szanownego jegomościa Gawrona z powodu jego niechęci do walki i wstrzemięźliwości od niej. Bez żadnej obrazy dla pana Gawrona, którego notatki z tej zapewne zabawnej sceny chętnie przeczytam. W końcu ktoś tak utalentowany... - najpierw wspomnienie o zakuwaniu w kajdany wywołało u Gawrona znaczący dreszcz, gdy zapewne wyobrażał sobie, że w sumie możliwym jest, by ta szalona czarodziejka faktycznie go uwięziła za to, że nie chciał walczyć. Natomiast zapewnienia o jego talencie uspokoiły go nieco, pozwalając wrócić do zapisywania kartki papieru.

- Ale, wracając do sedna, to cóż. Jestem Gaja, weteran wielu bitew Królestwa Keronu. Jestem Magiem Wojennym. Poza tym, nikt z nas tutaj nie znalazł się przypadkowo. Wszyscy działamy z ramienia sił wyższych. W większości przypadków tą siłą wyższą jest Keron. Czy nie mam racji? Czy nie zebrali się tutaj czarodzieje, rycerze i agenci Królestwa, oraz przyjaciele ich sprawy? Z chęcią poddam się zakuciu w kajdany, o ile nie będzie to przeszkadzało w kontynuowaniu wyprawy - Gaja teatralnie wyciągnął przed siebie ręce, a Virienne nie uszło uwagi, że Agenci nie byli już tak spięci tą sytuacją. Może bardziej zmęczeni. Niemniej, posłuchano rozkazu i oto Gaja stał, trzymany przez dwóch rycerzy, gotów do męczeńskiego zakucia w kajdany. Virienne była panią sytuacji. Niemniej, nie posłuchała ostrzeżeń Iranda, a konsekwencje tego działania zaczynały gromadzić się już teraz, czekając na moment uwolnienia całej ich kaskady.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

40
Sytuacja wymknęła się spod kontroli, podczas raptownego aktu agresji jedynych oddanych i praworządnych rycerzy. Jeden pochwycił kolaboranta, obejmując kontrolę nad jego szyją. Drugi zastraszał kiszki ostrą osełką. Takiego obrotu spraw nawet Madamme de Vor się nie spodziewała. Zwłaszcza, że narastające wątpliwości mogły zostać wartko rozwiane, niestety tak się nie stało.
Czaromiot zwany pospolicie Gają, w sposób zmyślny zaprezentował ucieczkę przed gradobiciem pytań, nie przedstawiając żądnego rozwiązania. Wszakże nie udzielił pełnej odpowiedzi na żadne pytanie. No cóż, tego mogła się spodziewać, ale nie przewidziała gry aktorskiej, która właśnie poróżnia członków wyprawy.

Specyficzność relacji wynikła z przyczyny interakcji między nadworną magini a pospolitym czaromiotem, która z kolei jest rezultatem skrywanych tajemnic i nieprawych zachowań ze strony Gai. Jednakże jego teatr przykuwa uwagę agentów. To bydło powoli przechodzi na jego stronę, o ile nie byli tam od początku. Wielka gra zależy od przesuwania pionka Gai, a ten w bardzo zmyślny sposób odwrócił kota ogonem, poprzez wrzucenie Gawrona w wór niesmaku. Naturalnie zabrakło odpowiedzi na pytanie, lecz nikt z obecnych, poza Virienne, o tym nie pamiętał, bo przecież uwagę przerzucono na artystę.

Identycznie potoczył się wątek przeszłości czarodzieja- zero treści, która mogłaby potwierdzić jego niewinność lub cokolwiek wytłumaczyć. Przed dyskusją byli w mroku, w trakcie dyskusji i po niej także będą. Prz czym reszcie to odpowiadało, wierzyli swojemu druhowi, co potwierdził chociażby brak interwencji na rozkaz dowódcy. W dodatku ten przeklęty karaczan wrzucił swoje trzy grosze, jakby mu zależało na poróżnieniu drużyny. Virienne wiedziała, że gdzieś czai się oszust, lecz jeśli reszcie drużyny nie przeszkadzał ten fakt, ona sama nie zamierzała ingerować.

Gestem prawej dłoni wskazała panu Kudlakowi oraz Alenowi , iż należy oswobodzić pojmanego.
- Wspaniałe przedstawienie, mój drogi - zaczęła z entuzjazmem - naprawdę gratuluję przemowy. Szkoda tylko, że nie udzieliłeś odpowiedzi na żądne pytanie, ale jak mniemam reszcie to wystarczy, więc zakończmy całą szopkę. Drodzy państwo, chcę wyłącznie wyjaśnić pewną niejasność. Moim celem jest doprowadzić wyprawę do końca, a jeśli państwu nie przeszkadza fakt, iż w tychże szeregach znajduje się zdrajca, to wasza sprawa. Zostaliście poinformowani, dlatego nie czuję obowiązku prowadzenia was za ręce. Strzeżonego stwórca strzeże.
Zakończyła pierwszy wywód, po czym wzrok powędrował na względnie obojętnego gnoma. Myślał, że jest mądrzejszy niż w rzeczywistości, ale nie kolaborował z czarodziejami takimi, jak de Vor.

Konflikt został rozwiązany, a sprawy niewyjaśnione. Wiele wątpliwości krążyło w głowach towarzyszy. Mieli chwilę na przemyślenia, ale Virienne wolała nie myśleć. Zamknęła się w karecie i zasnęła.

Re: Teatr Mniejszy - Akt I

41
Syknął cicho, gdy sir Alen przeskoczył między kilkoma osobami, minął samego Gnoma i doskoczył do maga. Naprężył się, instynktownie zgarbił, ugiął kolana i sięgnął do kuszy, oczekując jak spłoszone zwierzę. Wiele paskudnych rzeczy widział, ale nie był odporny na ferwor walki i udzieliło mu się wywołane adrenaliną niezdrowe pobudzenie. Obawiał się znaleźć zbyt blisko niebezpiecznie osaczonego maga. To jest: osaczonego w sposób niebezpieczny dla każdego w pobliżu.
Powoli, bez gwałtownych ruchów odszedł na bok, gdy Gaja się tłumaczył. Bardzo mu nie w smak było stanie plecami do Czarodziejki lub do kogokolwiek innego, kto w tej chwili był uzbrojony. Czyli niemal do wszystkich.
Wysłuchał wyjaśnień "maga wojennego" bez większego przekonania. Liczyła się reakcja na jego słowa - czy arogancją sprowokuje natychmiastowy sąd i egzekucję, czy sprawnym słowem wyłga się z kłopotów zupełnie; czy sama Madame wyjdzie ze sceny z twarzą, bo skrupulatnie dba o dobro całej wyprawy czy zostanie zapamiętana jako rzucające bezpodstawne oskarżenia histeryczka. Rzecz miała rozejść się po kościach, ale prawdopodobnie wszyscy wiedzieli, że rzucone oskarżenia nie pozostaną bez echa. Ningel wziął to za jeden z tysięcy przejawów zepsucia zgniłej kultury, za fałsz i obłudę, jaką każdy śmiertelnik wielokrotnie wykazywał w swym śmiesznie krótkim życiu.

Gdy grupa zaczęła się rozchodzić, rzucił Gai długie spojrzenie, które miało znaczyć mniej-więcej nic. Miał nadzieję, że znaczyło coś dla Gai - to, co sam mag chciałby, by znaczyło, co oczekiwałby odczytać. Odwrócił się, ściągnął żałobną maskę i udał się, by pomóc w zwyczajnych obozowych sprawach - zorganizowaniu chrustu lub zabezpieczeniu ich transportu.
Tej nocy chciał wziąć jedną z pierwszych wart, ale jeśli nie mógł, to równie dobrze mógł wziąć kolejne, w środku nocy. Miał wolę ujarzmioną, ciało zdyscyplinowane i nie takie śmieszne warunki przeżył, jak jakaś tam zimna czy nie, mokra lub sucha warta nad ranem.
Tak czy inaczej tuż po swojej warcie - podczas której wszelkie osobiste rzeczy, jak książki i dewocjonalia, miał przy sobie, bo miał ich niewiele, jedynie cenne i faktycznie się z nimi nie rozstawał - wziął swój pokutny bicz i odszedł kawałek za obóz. Tam, pozostając zapewne w zasięgu wzroku wartownika lub po prostu mając namioty w zasięgu własnego wzroku, rozebrał się częściowo. Zrzucił wszystkie grube, czyszczone jedynie deszczem i wichrem ubrania i ułożył je tuż obok. W bieliźnie, to jest: długich, szarych gaciach, klęknął i sięgnął po pokutne narzędzie.
Z równym powodzeniem zamiast wyliczać swe grzechy, mógł liczyć gwiazdy między Mimbrą a Zarulem. Tego tylko dnia nie pogrzebał tych, których naprawdę powinien, uczestniczył w zwyczajnie głupiej scenie między Czarodziejami, w tym fałszu, któremu nie zadał kłamu, doprowadzając sprawę rzekomego zdrajcy do ostatecznego wyjaśnienia. Co z tego, że zginąłby przy grzebaniu, co z tego, że najpewniej nie miał środków, by przeprowadzić śledztwo i znaleźć "zdrajcę" lub dowieść niewinności Gaji? Nieważne - zawsze, gdy nie robiło się rzeczy słusznych, popełniało się grzech. Okoliczności nie miały żadnego znaczenia: co nie jest dobrem, jest złem i należało zła wyciągnąć konsekwencje.
Zatem bicz wyciągał konsekwencje raz po raz i raz po raz Gnom unosił oczy ku nieboskłonowi, ku boskim sferom. Ruch za ruchem Ningel przepraszał za czyny, które popełnił i za czyny, których zaniechał, w międzyczasie prosząc o mądrość i wytrwałość. Niemal codzienny rytuał i surowe nauki młodości Kritzpoliego zostawiły w gnomiej skórze tyle śladów, że kolejne zbierające się krople krwi okazjonalnie spływały wyżłobionymi korytami wiecznie niewystarczającego zadośćuczynienia.



Położył się spać jak zwykle - na brzuchu, półnago, pozwalając plecom oddychać. Przed snem planował jeszcze najbliższe dni - nie wiedział w końcu jaki statek czeka na nich w Heliar i chyba nie wiedział nikt. Powinien był przyjrzeć się relacjom między członkami wyprawy jeszcze nim wsiądą na statek; póki są na stałym lądzie, powinien też uzupełnić podstawowe alchemiczne substancje, to jest wytworzyć kilka środków, które mogą się przydać, dopóki jego aparatura nie kołysze się w rytm fal.
Próbował sobie przypomnieć czy słyszał kiedykolwiek o rodach sir Alena lub sir Kudlaka, o herbie Zielonego Słońca. Niby coś tam o różnego rodzaju szlachcicach i rządcach wiedział, ale przecież nikt nie przykładał wagi do każdego jednego herbu, gdy należało wykonywać wolę bożą. Teraz przydałyby mu się pewnie jakieś haki na członków wyprawy, z którymi podróżował - ot, tak na wszelki wypadek.
Tak czy inaczej, cieszył się ostatnimi chwilami na stabilnym gruncie i szykował do morskiej wyprawy. Turon? Tak daleko na Północy był po raz ostatni w dzieciństwie, jeszcze gdy Morlis żyło Gnomami.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Biały Fort”