Komandoria Zakonu Sakira

136
POST BARDA
Ewakuacja stała się priorytetem. Nic dziwnego. Nawet i taki zawadiaka jak on, poczuł gorąc na dupie, jak mu się nogawka zapaliła, a pokój stanął w płomieniach, wiedział że zabawa się skończyła. Pisk w lewym uchu nie ustępował, przed oczami miał jeszcze plamy od nagłego błysku. Zerwał się jednak do ucieczki. W swej sposobności i szczęściu okazało się, że pod korytarzem znajduje się jakaś komnata. Kiepska widoczność, nieznośne do oddychania powietrze i nieprzystosowane do wspinaczki krawędzie wyrwy stały się przyczyną ześlizgnięcia się i wylądowania pierw na piętach a potem tyłkiem wpadając na nierówny gruz. Tyłek w momencie wylądowania tak zabolał, że ze żmii zamienił się w kozę, becząc przez zęby krótko, bo nie utrzymawszy równowagi bokiem sturlał się kawałek po kamieniach i wylądował w czymś mokrym, a konkretniej w wodzie.
Lodowata woda chwyciła jego ciało łapiąc w szok, aż rękami chwycił się najbliższego czegoś, aby nie paść na dno nieznanego zbiornika wodnego. W porę zamknął usta, aby nie nałykać się jej i wstrzymał oddech, aby nie zalać płuc. Chwila moment i wynurzył się trzymając się małej z fragmentów zawalonego budulca wysepki, którą uprzednio raczył przywitać zadkiem. Pochodnia szczęściem jakoś wbiła się między skały i cegły nie gasząc się. Był bezpieczny od pożaru, ale był w jakiejś jamie wypełnionej wodą. Sięgnął po pochodnię. Sufit szybko zawężał się ku tafli wody, gdy dostrzegał odbijające się od wilgotnej skały światło. Sama jama, jaskinia, czy cokolwiek to było rozciągała się tylko w jednym kierunku i nie było w niej nic ciekawego. Pozostało z bolącą nogą i ze stłuczonym tyłkiem zmusić się do przepłynięcia w zimnej wodzie odcinka drogi, nie gasząc przy tym pochodni.
Gdzieniegdzie widział nieduże pająki, które widywał niekiedy i na powierzchni tego miasta w zakurzonych kątach pomieszczeń. Sam korytarz skalny zakręcił nieco i dostrzegł w tafli wody odbicie światła z góry, nie od jego pochodni. Był chyba uratowany! Podpłynął dalej w kierunku innego źródła światła i wkrótce zorientował się gdzie jest. W studni z wodą. Pływając w wodzie spojrzał wysoko w górę i mógł dostrzec wiaderko przyczepione do sznurka. Ten był zawinięty na korbie. Dostrzegł też krwistoczerwony kolor nieba, jakby szedł zmierzch.
Spoiler:

Komandoria Zakonu Sakira

137
POST POSTACI
Lucas
Nie ma czasu do stracenia! Tak jak planował - zawiśnie, postara się pod odpowiednio dużym kątem wychylić do tyłu i…. trach! Co jest kurwa? Ręka poleciała mu równie szybko, co jego cała sylwetka z powodu ześlizgnięcia się od nierównego rogu zapadliska. Uciekając niżej przed mrożącym krew w żyłach płomieniem, Lucas stał się na moment precelkiem po twardym uderzeniu boczną częścią ciała w niezwykle mocny budulec. Jedyną rzeczą, która go uratowała to… szczęście? Cholera wie. Niech będą pochwaleni wszyscy, którzy przyczynili się do jego zwycięstwa nad śmiercią czyli on sam! Niestety tyłek jak w zasadzie reszta cielska mówiły, że nagromadzone cierpienie nie daje im odpoczywać należycie. Choć fizycznie nie płonął na zewnątrz to podobne, kontrastowe uczucie budowało się w jego mięśniach. Runął jak szmaciana lalka w dół, choć pięty zachowały zdrowie, a w tym sprawność. Mocarne dupsko iluzjonisty przyjęło na siebie za to spore obrażenia. - Eeeeeee! - wystękał mężczyzna po stoczeniu się do zimnego zbiornika niczym ciasto w mące wrzucone na blachę z drewnianej deski. O dziwo w tej chwili nie zastanawiał się nadto nad utratą częściowej słyszalności w uchu z powodu bólu bębenka. Jakoś nie miał chwili na przetworzenie w pełni tej informacji, kaszląc od ciągłego pyłu wraz z… doznaniem szoku od zmiany temperatury. Ach, tak chłodno! Otworzył szeroko usta po wynurzeniu się nad taflę podziemnego bajora. - O matko i córko! Oooooooo! - próbował kontrolować oddech, dopływając do gruzu pośrodku dziury. Przetrwał! Gdyby ktoś tutaj był pewnie biłby mu brawo! Zasłużył na nie! Nie? No powiedzmy, że tak. Nie opłacił się kocurkowi, lecz ten nie należał do bohaterów tej historii. Liczył się żywot cwaniaka. Póki co nie wyczerpał widocznie pokładów szans na przeżycie.

Ku jego pokręconemu fartowi pochodnia nie zmoczyła się w odmętach jeziora. To kolejna wspaniała wiadomość! Trzeba zagryźć zęby, dopłynąć do jedynego póki co źródła światła i nieźle się pomoczyć, szukając wyjścia w jednym, ciagnącym się korytarzu jamy. Możliwie nawet ta nie należała do najdłuższych jakimi Szakal miał okazję się poruszać. Zmysły przy obecnym stanie maga miały prawo płatać figle. Pająki natomiast jemu nie przeszkadzały zanadto. Czarownik krzywił się na uraz lewego ucha, zimno oraz tyłek. Takie okropne kombo. Coś jednak w końcu miało się odmienić. Źródło światła dochodziło z jednej części sufitu. - Tak, tak! - bawidamek płynął ile miał sił w rękach, trzymając kurczowo w górze żagiew swą prawicą. Kurcze, to studnia. Ciekawe ile klocków po drodze dotknął. Na pewno gdzieś doprowadzały do tego kanału wychodki, aczkolwiek higiena nie miała w tej chwili znaczenia. Odruchowo sprawdził w międzyczasie czy nie utracił żadnego przedmiotu z nasiąkniętej kurtki. Szkoda nie mieć magicznych gadżetów. Teraz spoglądał w górę, gdzieś na świeże powietrze. Noc zbliżała się nieubłaganie. Nikt może już nie nabierać wody o tej porze, a tym bardziej kręcić się w okolicy źródła. Co teraz? Czekał. Minutę, dwie… A potem nie miał wyboru, jeżeli nikt się nie zjawił. - Pomocyyy! Wpadłem do studni!!! Pomocyyy! - odbijający się krzyk od kamiennych ścian wlotu szczeliny wybijał się donośnie na podwórze. Ktoś go posłyszy? I czy w ogóle miał szansę coś więcej zrobić, dopóki nie będzie miał liny w dłoniach? Zdawało się, że to jedyna droga do wolności.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

138
POST BARDA
Z gorąca i dymu prosto w lodowatą wodę, warto pamiętajać jeszcze o niefortunnym lądowaniu. Jakkolwiek się czuł, walczył o przetrwanie, a instynkt i nieugięta wola popchnęły go do przodu, wbrew limitom ciała, które pewnie jeszcze mu się napomną za dzisiejsze szaleństwo.
Jednak aby do tego doszło musiał jeszcze przeżyć. Pływanie i utrzymywanie się na powierzchni wody tylko początkowo nie stanowiło problemu, szybko pochodnia zaczęła mu ciążyć w ręce, a studnia okazała się głębsza niżby chciał. Ciało targane przez lodowatą wodę protestowało, acz ruszał się ile sił miał, aby utrzymać się na powierzchni. Echo jego głosu powędrowało raz ku górze. Drugi raz. Trzeci... Minuty mijały i czuł jak słabnie, a zimno wdziera mu się w każdy zakątek ciała. Czując, że ma problemy z utrzymaniem się w wodzie i czekając na ratunek spróbował jakoś rękami zaczepić się śliskiej ściany studni, na próżno. Wyrzucił pochodnie, czując że dłużej jej nie utrzyma, albo ona albo jego głowa miała się w końcu zanurzyć na stałe. Póki co przedmiot miał pierwszeństwo, aby zostać porzuconym na dno...

I wtedy pojawiły się dwie twarze na tle zmierzchającego nieba. Usłyszał nawet dialog dwóch żeńskich postaci. Te widocznie w manierze miały mówienie głośno i wyraźnie, nieco nawet po chłopsku, mógł Lucas przyznać:
— Stefani! Patrz jaki to chłop wpadł do studni!
— Tego nie widoć, a co jak to jakiś diabeł?
— Nie gadaj, słychać że swój, dawaj pomożemy go wyciągnąć! W ogóle wpadł i że przeżył!
— A o swoje życie się nie martwisz? Przyszłyśmy tu tylko po wodę! Zostawmy go!
— A jak niby? Na pewno zawiśnie na wiaderku i tak trzeba będzie go wyciągnąć.
— Może poczekajmy, aż przestanie się taplać i wołać? Może nie bez powodu wylądował w studni?
— Głupiaś! Nikt o zdrowych zmysłach nikogo by tam nie wrzucił, z pewnością jakiś drań go tam wepchnął! Pomożemy mu raz dwa! Przecież jak zemrze to jeszcze studnia nabierze jakiejś choroby czy coś. —
Ku swemu szczęściu osoby te uznały, że warto mu spuścić linę. — Ty tam na dole chwytaj i trzymaj się mocno! — Bawidamek nie miał zbyt dużego wyboru i chwycił. Niedługo potem w rytm stękających z wysiłku kobiet zaczął się unosić nad wodą, wczepiony w sznur. Z każdą chwilą kołowrotek skrzypiał coraz głośniej a on dostrzegał coraz wyraźniej niebo.
Wolność była na wyciągnięcie ręki, acz czuł że dziwnie słabnie pod wpływem czasu. Może z chłodu? Wyczerpania lochem? Ucieszył go widok dwóch kobiet, pomimo tego że gęby miały szpetne, ciała obłe, ale sprawne. Z wybałuszonymi oczami obserwowały ostatnie ruchy jegomościa ze studni, niby panicz ze studni życzeń, tak pomyślała sobie młodsza z nich. Lucas dostrzegł to w jej pełnym nadziei uśmiechu jak i też genetyczne podobieństwo napotkanej dwójki. Duży nochal, paciorkowate oczy, krzywe zęby, obła twarz, czarne kręcone włosy. Jak odlane od formy, no prawie. Liczba zmarszczek u drugiej i mętne spojrzenie ewidentnie zdradzały kto jest starszy. Ubrane w proste wełniane spódnice i kożuchy oraz chusty na głowie, obserwowały jak ten chwieje się na swoich nogach. Ten w końcu dotknął swojego dziwnie niebolącego tyłka i poczuł mrowienie po ciele. Zorientował się nagle, że drętwota w nogach zaczęła obejmować go coraz obszerniej i szczelniej, ujrzał w końcu że jego nogawka nie była tylko mokra z powodu wody, ale i zakrwawiona. Czerwień na ręce potwierdziła obawy. Do tej pory nie zorientował się jak poważna była rana po niekontrolowanym upadku. Wciąż walczył o życie w zimnej wodzie. A teraz już wiedział, czemu stracił czucie i wtem oczy jego spowiła ciemna zasłona.

Lucas stracił przytomność. Miał jednak okazję ją odzyskać. Nie przywitał go anielski śpiew, ani łechtanie go po łaskotkach w miejscach o których nie wypada mówić. Ni ujrzał też niebiańskich chmurek, a jego ciało nie miało w sobie nic z lekkości. W gardle było nieznośnie sucho, żołądek wypełniła nieznośna pustka, co miała lada moment sama się w sobie zapaść. Chciało mu się szczać, a w uszach wciąż słyszał odległy pisk. Jego zaspane oczy odnalazły drewniany pochyły pod kątem strop upchany sianem, co robił wyraźnie za ocieplenie budy w jakiej się znalazł. Gdy spróbował się ruszyć poczuł swoje wybryki tu i teraz. Klatka piersiowa w miejscu gdzie raniło go szkło zapiekło nieznośnie, jakieś szwy na tyłku szarpnęły boleśnie, aż postanowił nie sprawdzać ich wytrzymałości. Tak, zdecydowanie przeżył i najwidoczniej znalazł się w czyjejś chałupie.
Proste drewniane łoże pościelone miał grubym kocem, przykryty był kolejnym, a głowę miał na poduszce wypchanej pierzynami. Dzienne światło docierało ze strony wejścia do zabitego dechami pomieszczenia, które nie było obdarzone żadnymi drzwiami. Zwyczajnie sama framuga. Mały pokój miał tutaj stolik, taboret, kufer i łoże na którym leżał. Na samym stoliku leżała miska z wodę i ze szmatką oraz nici i igła. Sam zorientował się, że był ubrany ledwie w białe za duże na siebie giezło. Za duże i za małe jednocześnie, bo nie był taki gruby i nie był taki niski, acz strategiczne miejsce było choć luźne to dostatecznie zasłonięte, o tyle o ile. Jeśli nie licząc klatki piersiowej, którą było mu widać ze wszelkim ewentualnym zarostem. Zorientował się też, że po jego rannym sutku pozostała dziwna rana, która jątrzyła z siebie osocze. Ktoś zdecydował się ją wypalić. Jak szło się napiąć, musiał przyznać że cyrulik nie szczędził starań aby być bardziej niż pewnym, że pacjent przeżyje.

Komandoria Zakonu Sakira

139
POST POSTACI
Lucas
Minuty zdawały się zmieniać w godziny w postrzeganiu czasu przez iluzjonistę, który próbował chociaż trochę poruszać się w okolicy wejścia do studni, aby całkowicie nie zamarznąć w bezruchu. Nikt nie zdawał się nie przychodzić do jego lokacji z odsieczą, jakoby właśnie teraz cały wszechświat postanowił dać mu nauczkę. W końcu nastała późna pora dnia, a limit szczęścia prawdopodobnie się wyczerpał. Krzycząc ku górze z wymachiwaniem rąk w geście poddaństwa wiedział, że mięśnie zaraz odmówią mu posłuszeństwa. Mag odrzucił pochodnię gdzieś na taflę wody po wielu chwilach desperackiej próby utrzymania kontaktu ze światem zewnętrznym. Mężczyzna jednak tracił nadzieję. Tkwił samotny jak palec pośród niezwykle chłodnego tunelu z przezroczystą cieczą. Spędzenie tutaj nocy oznaczałoby rychłą śmierć. Próbował i próbował, lecz… bez skutku… Czarownik oparł się w końcu o ścianę, spuściwszy głowę niczym bezdomny niedaleko źródła latarni w dzielnicy biedoty. I o dziwo znowu miał nadejść przełom, którego się zupełnie nie spodziewał. Dwie dziejowe o poniżej przeciętnej urody miały zamiar skorzystać z rezerwuaru. Normalnie cud! No, aczkolwiek pozostała kwestia czy w ogóle udzielą mu niezbędnego wsparcia. Gdy tak sobie dyskutowały niczym te plotkary z targowiska to starał się nawiązać z nimi kontakt ostatkami sił, tak aby nie miały wątpliwości do przyczyny wylądowania w tym dole. - Jakiś kretyn mnie tutaj wepchnął po pijaku! Przeżyłem, ale jestem ranny i poobijany! Liczę, że Panie mają dobrą duszę i poratują biednego chłopaka! - zagranie ofiary nie objawiało się zazwyczaj w strefie zagrywek dziwkarza, toteż nie wiedział jak dobrze modulować swym głosem, żeby nie wyjść na totalnego oszusta. Proste dziewczyny podłapały jednak bajkę hazardzisty, a więc dzięki opuszczonemu wiaderku przymocował swoje cielsko do sznura z mocnym uchwytem. Dla komfortu bohaterek wojownik podpierał się w miarę możliwości nogami o ścianę miejskiego źródła, o ile odległość od cegieł mu na to pozwoliła. Tak czy inaczej znalazł się na świeżym powietrzu niedługo potem w otoczeniu wybawicielek. Uśmiechnął się pięknym, całym oraz prostym uzębieniem. Miał się czym chwalić. - Dziękuję wam z głębi serca, moje drogie Panie. Może kiedyś będę w stanie się wam za to odwdzięczyć. - wymamrotał, co pomimo bólu oraz osłabienia organizmu brzmiało dosyć… zachęcająco do brykania przy tym niskim, charyzmatycznym tonie. No cóż, pieniędzy nie miał, więc w ostateczności mógłby przychylić się do prośby dania im niezapomnianej nocy. Ot zakrycie twarzy i po sprawie. Nie mniej jednak po ukłonie w pas poczuł, że traci panowanie na swym ciałem. Tak, utrata krwi nie sprzyjała, podobnie jak głębsze niż mu się wydawało rany. Lucas odpłynął gdzieś w świat snów, tak jak u Thomasa Wiercipiętki.

Niestety tym razem nie stało się tak z powodu dobrej imprezy zakrapianej licznymi trunkami w połączeniu z dobrą kreską na tyłach lokalu. Otwierając oczy próbował wpierw rozejrzeć się z tej w miarę wygodnej pozycji, lecz gdy tylko Szakal poruszył sylwetką to szwy wbijały mu się jeszcze bardziej w naciągniętą skórę. Jęknął nie za głośno, powstrzymując zdradzenie miejsca przebywania nieznajomym w okolicy pomieszczenia, gdzie aktualnie się on znajdował. Szukał oparcia w znajomości okolicy, ale… to zupełnie obcy dom. Jak się tam znalazł? Kobiety uratowały go ponownie, zanosząc do cyrulika? Na to wskazywał sprzęt do zszywania ludzi niedaleko łóżka. Tylko Barker nie potrafił do końca przetworzyć informacji, że właśnie teraz musi się jakoś wygramolić z pryczy. Sen miał taki sobie, a po podkrążonych oczach można wywnioskować koszmary czy zbyt krótką regenerację. Biała koszula damska do spania? Wspaniale. Pytanie tylko gdzie jego cały ekwipaż? Teraz możliwie stracił wszystko. Do cholery jasnej! Facet musiał załatwić potrzeby fizjologiczne, toteż powoli przezwyciężał rwanie tkanki wraz z mięśniami, starając się usiąść na pościeli. Która godzina? A chuj wie. Trzeba się ogarnąć. Powoli chciał stanąć na nogi. - Halo? - zawołał gdzieś za framugę drzwi. Rama łoża powinna skutecznie posłużyć jako podpórka dla dochodzącego do siebie świra. Zamierza ruszyć dalej w głąb chaty o własnych siłach, uprzednio sprawdzając pobliską skrzynię. Będzie próbował, bo nie potrafił leżeć już biernie. - Kurwa, ja i moje pomysły, ughh… - znowu siebie obraził za tym razem rozbijanie fiolek z niezidentyfikowanymi specyfikami. Ryzyko podjęte, chłop żyje. Nienajgorzej jak na razie, tylko nie obyło się bez efektów ubocznych. Łapał się z syczeniem tam, gdzie cierpienie nad nim górowało. Dalej tylko mknął przed siebie... a może czołgał?
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

141
Akcja przeniesiona stąd.
POST BARDA
Mortiush nie miał prawa wiedzieć, gdzie go zabrano. Nie zdejmowano mu z głowy torby, nie mógł więc określić, w jakiej części miasta się znalazł. Nie sposób było rozpoznać nierówności bruku pod nogami, gdy wleczono go uliczkami Saran Dun. Zdrętwiałe od leżenia w niewygodnej pozycji członki odmawiały współpracy, jednak silne ramiona strażników były tuż obok, by wesprzeć go w utrzymaniu względnego pionu.

Pachniało wilgocią i czymś nieprzyjemnym, metalicznym. Woń wkręcała się w nozdrza i osiadała tam jak unosząca się w powietrzu chmura pyłu. Nim przecięto więzy, które dotąd pętały jego dłonie, usłyszał nieprzyjemne kliknięcie i dodatkowy ciężar na swojej lewej kostce - postanowili przykuć go, by nie mógł salwować się ucieczką. Gruby łańcuch przymocowany był z jednej strony do ściany, zaś z drugiej - do stalowej obręczy zaciśniętej tuż nad stopą złodziejaszka.

Z torbą na głowie musiał poradzić sobie sam. Gdy wrócił mu wzrok, dostrzegł słabo oświetloną celę i znajdował się po niewłaściwej stronie krat! Wtrącono go do lochu, a blask odległej pochodni oświetlał sztandar pyszniący się na ścianie. Płonący miecz i jaśniejąca nad nim czerwona gwiazda wprost wskazywały, komu podpadł swoim występkiem.

- Nie będziemy kłopotać tym mistrza. - Mort słyszał głosy, dobiegające tuż spod krat, gdy po drugiej ich stronie rozmawali zakonnicy. - Ale ten koń musi się odnaleźć. Poprzedni wierzchowiec mistrza dopiero co padł.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

142
POST POSTACI
'Ożesz.. nieźle'- pomyślał Mort, kiedy poznał swoje nowe lokum. W sumie mógł się domyślić. Wiedział o tym, że Ardal sprzedaje konie Zakonnym. I okazało się, że miał rację- nie wezwał straży miejskiej. Ale ani trochę go to nie cieszyło. Ta pomyłka oznaczała, że jest gorzej. W drodze usiłował się "zrelaksować" nieco, co może być absurdalne, biorąc pod uwagę warunki. Wiedział, że za wszelką cenę musi odpocząć, by móc znów korzystać ze swoich Zdolności. Choć nie był pewien, czy pomoże mu to jakkolwiek w ucieczce. No ale i tak musiał odpocząć. Położył się na pryczy z postanowieniem odpoczynku. Nie szło mu to za bardzo przez galopujące myśli, więc spróbował rozluźnić ciało, a myśli zająć analizą i planowaniem dalszych działań.
Nie chcieli zawiadamiać Mistrza. Czy to dobrze? Tego nie wiedział. Zależało im jednak zwłaszcza na odzyskaniu konia. A właściwie to nie-konia. Czy znają oni prawdę? A może uda mu się przekonać ich, że to nie był zwykły koń. A jaki stosunek ma Zakon Sakira do magicznych zwierząt? Nie wiadomo. Przynajmniej Mortiush nie wiedział. Ale może ta informacja sprawi, że z nim pogadają? Może pokuszą się na skrzydlate konie? Na razie to jedyny plan. A to oznaczało, że nie trzeba będzie nadmiernie kłamać. "Wystarczy" powiedzieć prawdę i przekonać ich, że faktycznie tak było. Jedynie Swoich musiał ukryć w tej opowieści. On sam miał już niewiele do stracenia.

Z takimi myślami, odgrywając różne scenariusze przesłuchać w głowie, Mortiush czekał na dalszy rozwój wypadków. Zapewne będzie to zabranie na przesłuchanie. W ten sposób usiłować jednocześnie odpoczywać, co mocno utrudniał mu przepełniający go niepokój. Nie pozwolił sobie ani na chwilę, by myśli odpłynęły od wyznaczonego toru. Groziłoby to pogłębieniem ponurych nastrojów, a tego nie potrzebował.

Komandoria Zakonu Sakira

143
POST BARDA
Mortiush miał czas, by się zrelaksować. Nikt nie niepokoił go tamtej nocy. Światło poranka dobiegło go parę godzin później, wpadając przez świetliki umiejscowione wysoko pod sufitem. Wkrótce, oceniając po kącie, z jakim padały promienie, poranek zamienił się w południe, następnie wieczór i znów noc. W tym czasie nie zainteresowała się nim nawet jedna osoba. Strażnicy zupełnie nie zwracali na niego uwagi, zmieniając warty co parę godzin. Nawet jeśli próbował z nimi rozmawiać, w paru krótkich słowach informowali go, iż ma się uciszyć.

Pozbawiony pożywienia i wody Mortiush poważnie zaczął odczuwać ich brak drugiego poranka. Spękane usta, suchość w gardle, drżące dłonie - potrzebował choć kubka wody! Strażnicy byli jednak nieugięci, co więcej, dzień znów mijał, a oni zostawili go na pastwę losu i pragnienia. Dopiero na wieczór tego dnia ktoś w końcu się nim zainteresował.

Ten sam łysy mężczyzna z blizną uderzył metalową pałką o kraty więzenia Morta, by zwrócić na siebie uwagę. Dźwięk był okropny, brzęczał w czaszce długo po tym, gdy tak naprawdę ucichł.

- Mortiush Pethor. - Przywołał jego uwagę. - Gdzie jest koń?

Czający się za mężczyzną sługa miał w rękach wiaderko z niewiadomą zawartością.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

144
POST POSTACI
Minęła noc, poranek, dzień... Mortiushowi wydawało się, że trochę bardziej im zależy i wcześniej przyjdą porozmawiać. Zresztą czas grał na niekorzyść. Naprawdę nie wiedział, gdzie koledzy udali się z pegazem, a każda chwila sprawiała, że ta istota mogłaby być nieosiągalna. A tu dzień zmarnowany... Może i trochę odpoczął, zregenerował się, jednak głód i pragnienie nie pozwoliły mu być w pełni sił. I w końcu nadszedł ten moment, kiedy Łysy się zjawił. Miał dużo czasu na przemyślenia. Odegrał w głowie różne scenariusze i cały czas wydawało mu się najlepszym pomysłem, by za bardzo nie kłamać.

-Dzień dobry-Powiedział, a raczej wychrypiał przez wyschnięte gardło.-A więc do rzeczy. Jak już wcześniej mówiłem- nie wiem. To nie była moja część roboty. Jednak mogę być w stanie go odnaleźć, więc nie musimy tu kończyć naszej rozmowy. I nie wiem, czy wiecie, ale nie szukacie wcale konia. Ta istota to o wiele więcej. I czy mogę poprosić o kubek wody chociaż?

Komandoria Zakonu Sakira

145
POST BARDA
Nietrudno było po łysym stwierdzić, że nie sposobała mu się odpowiedź Morta. Skinął na chłopaczka z wiadrem, które ten zaraz odłożył. Strażnik trącił naczynie butem, wylewając z niego całą wodę, którą najwyraźniej przyniesiono dla Mortiusha, gdyby jednak zechciał współpracować. Artysta mógł tylko widzieć, jak płyn rozlewa się po brudnej podłodze. Posadzka opadała ku centralnej części więzienia, tam, gdzie znajdował się niewielki odpływ. Większość czystej wody znalazła się w ściekach.

- Tu jest twoja woda. - Warknął Łysy, a na podkreślenie swoich słów, splunął jeszcze. - Nazwiska. Miejsca. Zacznij sypać, póki daję ci czas.

Fakt, iż mężczyzna nie odszedł od krat, musiał świadczyć o tym, że zainteresowały go słowa Morta. Nie mógł jednak pokazać tego wprost!
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

146
POST POSTACI
Już się cieszył z wiadra i że zaraz coś dostanie, a tu taka...niespodzianka. Już miał się rzucić na wodę, jednak powstrzymał się ukazując jedynie dygnięcie w jej kierunku. Łysy nie okazał entuzjazmu, jednak jego zachowanie cechowało zainteresowanie. To dawało pewną nadzieję.

-To może zacznijmy od początku.-zaczął powoli, przełykając resztki śliny dla zwilżenia gardła. Chciał opowiedzieć to jak Interesującą opowieść, wplatając w nią swoją Zdolność. Planował wzmocnić zainteresowanie słuchacza i spróbować poprawić swą pozycję.-Mieliśmy po prostu zdobyć bezcenną klacz. Moją rolą było zabezpieczenie terenu i jego przygotowanie do akcji. Niestety jednak akurat tej nocy nadzialiśmy się na... działanie tych pseudo hodowców. Nie byłem tam oczywiście sam. Jak może już sami wywęszyliście, działam razem z Psem-nazwiska nie znam niestety. Nie jest to zbyt trudne do odgadnięcia, kiedy znacie moje imię i wiecie gdzie mieszkam. To on załatwiał lokum dla konia. Teraz jednak zapewne gdzieś się zaszył po całej akcji...

Krótka pauza. Nie chciał zdradzać, że Pies jest ranny. Nie wiedział, czy się to na coś przyda, jednak nie chciał. Zastanowił się, czy za dużo nie zdradza, jednak to pewnie i tak już wiedzą. Nie byłoby to problematyczne do ustalenia. Zwłaszcza dla nich. Środki to oni akurat mieli. A skoro wciąż z nim gadają, znaczy że nic nie znaleźli.

-Nie to jednak jest najciekawsze-kontynuował-Plan wziął w łeb już w momencie, kiedy weszliśmy do stajni i zobaczyliśmy, o co chodzi tak naprawdę. Wtedy postanowiłem, że chciałbym tej istocie zwrócić wolność. Nie powinno się tych zwierząt trzymać w taki sposób. Młode, świeżo urodzone, było ledwo żywe kiedy je zabieraliśmy. Mam nadzieję, że chłopaki dali radę je uratować... I tu jest to, co może Was zainteresować. Nie wiem jednak, czy chcemy mówić o tym tak... publicznie. Poznałem tajemnicę ich legendarnej "pręgi". I jest to niestety bardzo brudna tajemnica. Chętnie się z Wami podzielę, bo wydaje mi się, że możemy na tym skorzystać. A na pewno ja mogę. Może to być jednak informacja nieco poufna. Mam kontynuować tu i teraz?

Nie wiedział jakiej jakości była jego opowieść. Nigdy nie uważał się za barda natchnionego. Miał jednak nadzieję, że historia sama w sobie, pokusa tajemnicy i fakt wzmocnienia opowieści Zdolnością będą wystarczające dla poprawy jego losu. Wiele nie miał do stracenia. Po postawieniu pytania podniósł wzrok na Łysego i grzecznie poczekał na odpowiedź.

Komandoria Zakonu Sakira

147
POST BARDA
Nie trzeba było specjalnych zdolności, by dostrzec, że Łysy traci cierpliwość. Choć interesowały go słowa Mortiusha, to stawiał na:

- Konkrety! - Ryknął, uderzając znów pałką o metalowe pręty więzienia. - Kto zlecił wam kradzież?! Skąd wiedzieliście, gdzie szukać?! - Padały kolejne pytania o informacje, które Mort omijał w swoim zeznaniu. Łysy nie pilnował swojego tonu, jego ochrypły głos niósł się echem po więzieniu.

Wyciągnąwszy zza pasa klucz, strażnik przekręcił go w drzwiach celi i wszedł do środka. Swojego pomagiera odesłał ruchem dłoni. Chłopak nie czekał ani chwili na ponaglenia, uciekł tak szybko, jak mógł, zabierając ze sobą puste już wiaderko.

- Ty na niczym już nie skorzystasz. - Mężczyzna podszedł do Mortiusha i chwycił go za przód koszuli. Miał dość siły, by poderwać artystę z siedzenia. - Jesteś oskarżony o morderstwo pięciu mężczyzn i jeśli chcesz uniknąć stryczka, wszystko mi wyśpiewasz. Gadaj, co to za konie!
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

148
POST POSTACI
Znów okazało się, że Mortiush nie był tak dobrym intrygantem, za jakiego chciałby uchodzić. Jednak trzeba było pozostać przy drobnych kradzieżach. Tym razem udał się o krok za daleko. Pozostawało mieć nadzieję, że będzie miał jeszcze okazję skorygować swoje kroki. Na dodatek Łysy wyraźnie stracił cierpliwość i lada chwila mogło zrobić się źle.
Kiedy w końcu wtargnął do celi, Mortowi zrobiło się aż ciepło. Odesłanie pomagiera nie wróżyło dobrze. I ten chyba nie chciał skorzystać z oferty współpracy. Kiedy go chwycił i uniósł, Mortiush poczuł chyba widmo stryczka. Poczuł jak zaczyna się dusić. Miał wrażenie, że tłumy wiwatują i cieszą się jego agonią. Chciał odepchnąć te myśli od siebie i odzyskać panowanie nad swoim ciałem. Próbował się wyrwać, aż w końcu znalazł sposób. Chyba znalazł...
Sam właściwie nie był pewien, co próbuje zrobić. Nigdy nie próbował wpływać na ludzi w taki sposób. W jego umyśle powstał jednak pewien splot jego Zdolności. Potrafił tworzyć iluzje i potrafił wpływać na emocje. Do tego miał idealną wizualizację efektu na samym sobie. Spróbował raz jeszcze odepchnąć od siebie uczucie, które go ogarniało i pchnąć je prosto w Łysego. Niech on czuje to, czego właśnie doświadczał Mortiush. Czy to jednak zadziała? Po prostu spróbował...

Komandoria Zakonu Sakira

149
POST BARDA
Mortiush nie był złym włamywaczem, ale bogowie nie stali po jego stronie. Plan był dobry, tak samo jak przygotowanie, jednak wszystko posypało się w momencie, gdy emocje grupy wzięły górę nad rozsądkiem. Zawinił nie tylko Mort, ale też jego towarzysze.

Łysy nie zamierzał odpuszczać. Szarpał jego ubraniem, powtarzając jak mantrę te same pytania: kto zlecił kradzież, gdzie są pozostali, skąd mieli informacje... Jego ciężka pięść opadała na twarz złodziejaszka całe dwa razy, nim atmosfera zaczęła się odrobinę zmieniać.

Podbiegłe krwią oczy Łysego nieco złagodniały.

- Zawiśniesz. - Syczał. Czyżby on również usłyszał wiwat tłumów i trzeszczenie liny, której pętla zaciskała się na szyi grzesznika? - Sakir mi świadkiem! - Dodał. Czym mogły być te omamy, jeśli nie wizją zesłaną przez samego boga?

Mort widział, jak emocje malujące się na twarzy kapitana zmieniają się. Od wściekłości, przez zdziwienie, po mały... strach? Czyżby iluzja działała?

Dłonie zwolniły uścisk i Mort padł z powrotem na podłogę. Coś działo się z Łysym, efekt może nie był idealny - ale jak wykorzysta to więzień?
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

150
POST POSTACI
Uwięziony Mortiush był oszołomiony. Nie zauważył początkowo momentu, kiedy Łysy przestał nim potrząsać. Jego ciosy nie pozostały niezauważone. Minęła krótka chwila, nim uświadomił sobie, że to co zrobił działa. Nie wiedział jak. Po prostu poddał się chwili. Nie miał pojęcia co począć dalej. Dlatego jedynie kontynuował to, co robił. Mieszankę strachu, nieco osłabionego gdy już nie był trzymany i dezorientacji jaką czuł w tym momencie pchnął na Łysego tak samo jak przed chwileczką.

Po chwili skupienia, której potrzebował wykonał jedyne, co mu przyszło do głowy. Rozejrzał się za "odpowiednim narzędziem", chcąc następnie huknąć swojego niedoszłego oprawcę w łeb i posłać do krainy snów. W ostateczności złożone ręce też mogą wystarczyć do uderzenia. Będzie to po prostu nieprzyjemne również dla uderzającego.
Nie zamierzał zabijać rycerza. Pozostało mu na tyle przytomności umysłu, by tym sposobem nie kierować na siebie uwagi zakonu. Ucieczkę z aresztu i pokiereszowanie rycerza mogą wybaczyć, kiedy pościg stanie się nieopłacalny. Powodowanie żądzy zemsty mogłoby przynieść efekt odwrotny, znacznie mniej przyjemny.


'Łysy miał przed chwilą klucz! Należało go obalić, zabrać klucz, uwolnić się i uciec. Ale zaraz... Najpierw przypiąć samego rycerza, przykryć go kocykiem, by nie było widać, że to on i zamknąć celę. Napić się cokolwiek zostało w wiadrze! Stój! Picie potem! Nałóż na siebie jego iluzję i wyjdź jakbyś był u siebie. Jak potrzeba i będzie sposobność zmień iluzję na prostego kmiotka czy inną służkę, na którą nikt nie zwraca uwagi. Wyjdź stąd i zniknij zanim Łysy się obudzi.'

Taki piękny plan. A w tym momencie wszystko zależało od wyniku jednego tylko uderzenia...

Wróć do „Saran Dun”