Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

61
Kiedy dziewczynka zaczęła krzyczeć, a jej oczy zapłonęły złotym kolorem, Fi rozwarła usta i zaczęła z nią krzyczeć unisono. Coś złego działo się w tych kanałach, niewypowiedziana tajemnica, która otworzyła pod nią podwoje nieprzeniknionej ciemności, a następnie jasności, która towarzyszyła jej podczas lotu w dół. Szamotała się w locie i krzyczała dalej, nie wiedząc co się wyprawia.

Wtem, jakby znikąd rozległ się głos, który wytykał błędy, zarzucał ją oskarżeniami i wieszczył straszny los, którego nie czuła, że nie zasłużyła. A przynajmniej taką miała nadzieję. Nigdy nie powiedziałaby, że porzuciła ścieżkę prawości, sprzedała honor i zaprzepaściła niewinność, zwłaszcza teraz, kiedy wkładała cały swój wysiłek w to by naprawić błędy. Nie miała czasu na rozmyślanie, bowiem bardzo szybko jej uczucia zdominował strach i panika.

Wtem, koniec. Wszystko zatrzymało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie leciała już w niekończącej się przepaści, a stała w pięknej sali, w równie niesamowitej sukni w której wyglądała jak księżniczka z bajki. Wokół niej, bezimienne i nic nie znaczące pary wirowały w tańcu, kompletnie nie zwracając na nią uwagi. Fi obróciła się zdezorientowana, wciąż histerycznie oddychając. Do oczu napływały jej łzy. Była w centrum wszechświata, a jej odbicie patrzyło na nią załzawionymi oczami z każdej strony. Wzdrygnęła się i krzyknęła kiedy nieoczekiwanie ktoś musną jej ramię.

Odwróciła się gwałtownie, gotowa do ucieczki, ale z postawą jakby miała zaraz kogoś zdzielić. To był Duglas. Znieruchomiała i wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, co na pewno nie było zgodne z etykietą na zamku. Zadrżała. To nie był on. Dug tak na prawdę nigdy jej nie kochał, a ona była dla niego tylko zabawką. Przyłożyła dłonie do uszu by nie słyszeć więcej słów wydobywających się z ust tego węża i rozglądała się przerażona dookoła, szukając drogi ucieczki.

Wszystko było tutaj w takim ładzie i harmonii, że nawet jej brak zaangażowania w scenkę nie zmącił jej spokoju. Krzyknęła z całych sił, zamykając oczy i pobiegła ku najbliższemu lustru, by rozbić je pięściami, masą lub cokolwiek wpadnie jej w ręce, byle uciec z tego przeklętego miejsca.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

62
Krzyk Freedy poniósł się po sali potężnym echem. Dźwięk przypominający pękającą pod stopami krę pochłonął muzykę, światło i ruch. Wszyscy goście zatrzymali się w jednej chwili, jak na komendę. Ich przypominające porcelanowe maski twarze zwróciły się w stronę biegnącej na oślep dziewczyny i zastygły w bezruchu.

To chyba znaczyło „nie” — zachichotał złośliwie wysoki głos tuż koło jej ucha. Brzmiał jak... Robert?

Biegła szaleńczo naprzód. Chciała roztrzaskać lustra i uciec, lecz ściany zdawały się od niej oddalać. Odbijała się w milionie krzywych, poprzecinanych siateczką pęknięć, fragmentów zwierciadeł. Wokół – niezmiennie – roiło się od nieruchomych ludzkich posągów. Biegła, a jednocześnie stała w miejscu.

Nagle światło zamigotało konwulsyjnie, zmieniając barwę na błękitną. Przeszywający świst wprawił szklane morze w upiorne wibrato, z którego wyłowiła znajome głosy...

Dokąd tak pędzisz, duszko? — zapytał ojciec.
Zwolnij, dziecko, zrobisz sobie krzywdę — upomniała ją matka.
Od przeznaczenia nie uciekniesz! — wysyczał Brenick.
Dziwka! — zapiała Kana.
Złodziejka! — krzyknęła Hermiona.
Jesteś Wybranką — oznajmiła Bonawentura.
Wybranką? Co najwyżej na ofiarę — zakpiła Lisa.
Ofiary też są potrzebne — głos Matki Valerii utonął w zgrzytliwym śmiechu.
Dla Pani! — zapiszczała Lili.
Zgnijesz w piekle, siostrzyczko.
Za to, co mi zrobiłaś — ponury głos Renarda przepełniony był nienawiścią.
I mi! I mi!
I nam!
Spłoniesz!
Zdechniesz!
Dlaczego już mnie nie kochasz? — przedrzeźniał ją Duglas.

… po czym wszystko eksplodowało.

Atłasy, jedwabie i koronki zamieniły się w stertę krwawych szmat. Zsunęły się delikatnie po bladym ciele Freedy niby całun, darowując jej ostatnią pieszczotę. Czuła jak kawałki luster tną jej skórę, wbijają się głęboko, ranią boleśnie. Największy, najostrzejszy, najbardziej przerażający fragment lustra ugodziły ją w serce, tworząc szkarłatny krater w piersi dziewczyny. Wtem wyprężyła się, jakby rozciągano ją w cztery strony świata. Zawisła w powietrzu bezwładnie. Otoczyły ją nieme, sztywne pary. Po chwili z tłumu ktoś wystąpił. W powietrzu rozszedł się mdły zapach lilii i czegoś jeszcze, co słodki aromat niemalże całkowicie tłumił, a co kojarzyło się Fi z gnijącym na słońcu mięsem.

Ty, która zeszłaś ze ścieżki obłudy i zaślepienia, wyrzekłaś się iluzji dobra, porzuciłaś naiwną uczciwość. Ty, która podążasz za głosem swych pragnień i odrzucasz bezsensowne dogmaty. Ty właśnie będziesz naczyniem doskonałym. Wyzbytym ograniczeń i skrupułów. Graalem Pani. — Postać zbliżyła się do Freedy. W jej rękach spoczywała szkatuła, dokładnie ta, której szukała Fi. Dziwny zapach lilii i zwłok przemieszał się z różaną wonią. Istota sięgnęła pod wieko.

Miast oczu szafiry — powiedziała i wcisnęła niebieskie kamienie w oczodoły dziewczyny. Po policzkach popłynęły jej krwawe łzy, a ból niemal rozsadził czaszkę. — By Pani wszystko widziała. Miast języka szmaragd. — Wielki zielony klejnot wypełnił usta Freedy tak, że nie mogła oddychać. — By wszystkie stworzenie poddawało się Jej woli. Miast serca — rzekła postać i wyszarpnęła lustrzaną zadrę, a krwawe jezioro u stóp Freedy jęło powiększać się błyskawicznie. — Rubin. By...
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”