Południowy rynek i ulica Stalowa

1
Południowy rynek to obszerna, wyłożona gładko ciosanymi kamieniami przestrzeń na planie kwadratu, która jak nazwa wskazuje, służy do celów czysto handlowych. Z powodu dużej ilości podobnych miejsc w stolicy, to tutaj swoje towary wstawiają kupcy z krain tak odległych, jak Uruk-Hun, czy Archipelag, a swoją nazwę zawdzięcza on nie tylko położeniu w południowej części miasta, ale i południowym towarom, które można tu znaleźć. Zazwyczaj są to egzotyczne przyprawy, owoce i warzywa, słodkie wina, szaty z bogatych materiałów, biżuteria i ozdoby, rzadziej pancerze i bronie, a rarytasem są tu różnego rodzaju wynalazki z kuźni i warsztatów Goblinów. Powodem ich braku jako wystawiony na sprzedaż towar są wysokie ceny, których życzą sobie za nie dalecy kuzyni Orków. Aktualnie zarówno ilość obwoźnych kupców, jak i ich towarów jest mocno uszczuplona, mało który południowiec chce przyjeżdżać zimą tak daleko na północ. Zazwyczaj dominuje tu zapach przypraw, nierzadko drażniący śluzówki nosowe swoim bogactwem, a także nawoływania w językach południa i północy.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z przylegającą do niej ulicą Stalową. Choć to nie jedyna ulica, która odbiega od rynku, ale zdecydowanie największa i najbardziej hałaśliwa. Tutaj cały rok rozbrzmiewa śpiew stali uderzanej przez setki młotów. Jedna z najdłuższych ulic w w Saran Dun jest istną zbrojownią. Wszelkiej maści miecze, sztylety, kopie, lance, pancerze, tarcze, wszystko, co służyło do zabijania bliźniego i chroniło przed śmiercią z jego ręki. Najlepsze i najbardziej oblegane są naturalnie kuźnie Krasnoludów, ale mniej zamożnych rycerzy, najmitów, czy zwykłych bandziorów nie zawsze stać na wspaniałe wyroby brodatego ludu, zatem prości kowale również mają szansę dorobienia się. Przy końcu ulicy znajduje się karczma, w której najczęściej spotkać można najemników i strażników karawan, którzy, czekając na swoich panów, lubią posiedzieć we własnym towarzystwie, pogawędzić o ostatnich przygodach, pijąc przy okazji całkiem dobre piwo.


Daherte stał spokojnie pośrodku rynku, obserwując ludzi dookoła. Jego twarz jak zawsze wyrażała złość, pogardę, sarkastyczne podejście do wszystkiego. Nie oznaczało to wcale, że faktycznie właśnie te uczucia w nim dominowały. Taki po prostu był.
Od napaści na jego osobę minęły cztery dni, ale mężczyzna nie żałował tej przygody. Przyjemny ciężar miecza przy pasie przypominał, że każde zdarzenie może przynieść ze sobą coś dobrego. Tym razem los był dla niego łaskawy.
W tej jednak chwili musiał coś ze sobą zrobić. Dość było szwendania się po mieście. Niewątpliwie potrzebował zajęcia. Cokolwiek, byle wpadło trochę gryfów, może darmowy dach nad głową i coś ciepłego. Nie miało to nic wspólnego z pazernością czy chciwością. To były naturalne potrzeby każdej myślącej istoty.
Z rozmyślań o podjęciu pracy wyrwało go nieprzyjemne uczucie. Natarczywe, a jednak znajdujące się gdzieś poza świadomością. Wrażenie, że czyiś wzrok przebiega po plecach, przyprawiając o ciarki. Wrażenie, że jest się śledzonym.
Niestety, po rozejrzeniu się nie było widać nikogo podejrzanego, czy obserwującego go. Możliwości były dwie. Czekać tu, próbować wyśledzić wzrokiem domniemanego śledzącego, którego istnienia nie jest się pewnym. Albo ruszyć naprzód, sprowokować do dalszego śledzenia i być może wtedy przyłapać na gorącym uczynku.
Daherte musiał wybrać.
A zresztą, może tylko mu się zdawało?
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

2
W jednej chwili zapomniał o wszelakich troskach skupiających się na znalezieniu dorywczego zajęcia. Nie mógł nawet wydumać od czego zacząć, jednak nie myślał już o tym. Uczucie, które go owładnęło było mu dobrze znane. W każdym bądź razie za czasów zdobywania wiedzy w akademii, gdy miast ślęczeć nad księgami jak gdyby niby nic udawał się do oberż ze swoją paczką. Wtedy należało mieć się na baczności, bowiem spotkanie kogoś z uczelni miało wyskoki wskaźnik prawdopodobieństwa.
Rychło postanowił ruszyć z miejsca. Nie miał w pełni określonego planu. Przedzierając się przez tłuszcze ludu próbował dojrzeć i dotrzeć do stanowisk goblinów. Bardziej od egzotycznego jadła, ekscentrycznego odzienia interesowały go wymysły małego, zielonego ludku.
Dopiero na miejscu zamierzał rozejrzeć się za potencjalnym obserwatorem o ile stoisko z wynalazkami nie odwiodło by go od tego. W każdym bądź razie nie spodziewał się ponownego doświadczenia wzroku na własnych plecach. Któż miałby go śledzić? Wierzyciele, u których ni stąd ni zowąd znalazło się jego imię? Kolejni nieudolni rabusie łaszący się na jego chudy niczym stara babuleńka mieszek? Męskie kurtyzany, którym wpadł w oko, nie cofające się przed niczym gdy chodzi o zaspokajanie swoich potrzeb?
.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

3
Przejście przez cały rynek nie było takie proste, nawet mimo mniejszej ilości odwiedzających tego dnia. Daherte musiał więc przepychać się i ustępować miejsca, wymijać Ludzi, Elfy, Krasnoludy. Nie wszystkim podobała się jego mała wyprawa. Kobieta z płaczącym dzieckiem wydarła się na niego, wspominając coś o przybłędach i nierobach, najwidoczniej chcąc wyżyć na nim swoją frustrację z powodu bezsilności wobec plączącego potomstwa. Dwóch mężczyzn w podobnym jemu wieku warknęło coś i odwróciło się gwałtownie ku niemu, jednak zaglądając w jego nieprzyjemny wyraz twarzy, szybko rezygnowali. Po paru minutach w końcu udało mu się stanąć przed wyrobami Goblinów.
Choć nie było tak bardzo zimno, dwóch kupców tej prastarej i szlachetnej rasy siedziało ubranych w grube kaftany obszyte wilczym futrem, grając w grę przypominającą nieco szachy, której zasad Daherte nie pojmował, mimo krótkiej chwili przyglądania się. Ilość wystawionych przez nich towarów dobitnie pokazywała, że zarówno zima, jak i niebezpieczne czasy, odbijają się na międzynarodowym handlu. Zabrakło dziś najróżniejszych wynalazków mających pomagać w domu i obejściu. Większość zdominowały wyroby sztuki wojennej. Poza zwykłymi mieczami i sztyletami można było ujrzeć takie rarytasy jak wysuwająca się na znaczną odległość, teleskopowa lanca, samopowtarzalna kusza, sprężynowy sztylet ukryty w karwaszu, czy też miecz o dwóch przeciwległych ostrzach. Były również strzały i bełty, głównie z nadpiłowanymi grotami, które rozpryskiwały się po uderzeniu w cel i wychodziły z drugiej strony nie w jednym, a w pięciu miejscach jednocześnie. Poza bronią, na specjalnych stojakach, powieszono krótkie kurtki z jaszczurczej skóry, pasy z mnóstwem oddzielnych kieszonek, oraz bogato zdobione pochwy na miecze. Wszystko prezentowało się niesamowicie, szczególnie broń niewerbalnie błagała, by jej wypróbować.
Wtedy młody mężczyzna znów poczuł na sobie czyiś wzrok. Paskudne i ciężkie do pozbycia się przeświadczenie, że ktoś na niego patrzy, a swędzenie między łopatkami zdawało się mówić, że nie tylko patrzy, ale również mierzy. Być może strzałą lub bełtem, które miał okazję obserwować.
- Coś potrzeba? - zapytał skrzekliwym głosem jeden z kupców. Małe, przenikliwe oczy wbijały się w twarz Dahertea bez śladu strachu czy zmieszania, jak miało to miejsce w przypadku wcześniej napotkanych mężczyzn. Z długiego i lekko zakrzywionego nosa skapnęła akurat kropla wody, która utworzyła się tam podczas oddychania nosowego. Goblin pociągnął głośno nosem, czekając na odpowiedź.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

4
Miał wielką chęć powiedzieć co sądzi o kobiecie i jej małym podopiecznym dobitnie uświadamiając ją oraz oduczając wyładowywania gniewu na pierwszym lepszym przechodniu, aczkolwiek w ostatnim momencie zrezygnował. Dwóch warczących pseudo furiantów kompletnie zignorował.
W końcu dopchał się tam gdzie zamierzał. Gdyby nie powstrzymał się, otwarłby usta w podziwie tudzież zaskoczeniu. Wynalazki przeszły jego oczekiwania. Ciężko było mu stwierdzić, który w jego mniemaniu zajmował pierwsze miejsce. Wszystkie wymyślności były imponujące. Gdyby tylko wszedł w posiadanie takiej kuszy repetującej, nie zapominając rzecz jasna o tychże niecodziennych bełtach, bez namysłu ruszyłby zapolować na nawet smoki. Z ukrytym sprężynowym sztyletem mógłby zapewnić sobie nietykalność w gospodzie podczas awantur. Jeśli by zaś miał miecz o dwóch przeciwległych ostrzach mógłby jeszcze dziś wpaść do akademii by przekazać wszystkim co sądzi o całej tej instytucji. Natomiast jeśliby mógł pozwolić sobie na zakup kurtki z jaszczurczej skóry, czy zdobionej pochwy, byłby swoistym klejem na kobiety.
Wpatrując się z urzeczeniem na te wszystkie towary nie poświęcił najmniejszej uwagi ich właścicielowi. Już miał odpowiedzieć, że " nie pogardziłby dobrą robotą" gdy znów to poczuł. Powoli odwrócił wzrok i spróbował ukradkiem rozejrzeć się. Chciał wychwycić każde spojrzenie skierowane ku niemu, choć przeczuwał, iż taki zabieg na nic się zda.
.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

5
Ukradkowe spojrzenia na plac rzeczywiście nic nie dały. To z kolei nasuwało szybkie przypuszczenia, co do śledzącego. Po pierwsze musiał być zawodowcem. Daherte nigdzie nie dostrzegał niczego podejrzanego. Kolejnym domysłem było to, że zawodowcy bez powodu nie zajmują się przypadkowo spotkanymi ludźmi, zatem ktoś go wynajął. Tylko kto? Żądny zemsty wróg z przeszłości, który nie może przełknąć jakiejś dawnej zniewagi? Szpicel z akademii sprawdzający, jak radzi sobie niedawno wyrzucony były student? A może jeden z uczestników ostatniej bójki pragnie pomścić towarzyszy? A może faktycznie nikogo tu nie było?
W pewnym momencie Daherte zauważył, że przygląda mu się niesamowicie wysoki mężczyzna w czarnej zbroi z ogromnym mieczem przewieszonym przez plecy. Widział co prawda tylko jego spojrzenie, które na chwilę zatrzymało się na nim, a następnie gniewny wyraz twarzy, ale wystarczyło to, by nabrać podejrzeń. Po chwili obserwator odwrócił wzrok i ciężkim krokiem ruszył naprzód. Był tak wielki, że jego głowa wystawała ponad tłum, dzięki czemu łatwo można było dostrzec, że skierował się na Stalową, by po chwili zniknąć w zaułku, z którego dochodziły ciągłe uderzenia młota.
Nagle z pochmurnego niebo zaczął siąpić deszcz ze śniegiem. Małe krople paskudnie siekały odsłoniętą skórę zimnymi plamkami. Zima.
- Do dupy z taką pogodą - warknął przechodzący obok facet, ubrany w gruby, ciemnozielony płaszcz, a uzbrojony w długi łuk. Obok niego szedł podobny mu, lecz zamiast łuku miał miecz. - Chodź do tej karczmy. Nic tu nie znajdziemy.
Daherte stał tak przy Goblińskim straganie z niewielkim mętlikiem w głowie. Co teraz robić? Czy to mógł być ten wysoki gość? A może on nawet nie patrzył na niego? Może warto ruszyć się dalej, żeby znów sprowokować ewentualnego tropiciela?
- No bierzesz coś, czy będziesz tak stał i się gapił, jak kozioł na kapustę? Nie mam całej zimy do przestania!
Goblin skutecznie sprowadził mężczyznę na ziemie. Czas działać dalej.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

6
Stopniowo zaczynał obawiać się. Nie, nie własnej sytuacji, a myśli które przemykały przez jego głowę. Każda przynosiła ze sobą co najmniej jedno pytanie, a te z kolei mnożyły się w zawrotnym tempie. Wszystko to sprawiało wrażenie, iż czuł się prawie wyobcowany we własnej głowie.
Strzelisty osobnik co prawda mógł być tym śledzącym, lecz jego wygląd nie przemawiał za tym. Zawsze w grę wchodziła zamiana rolami, ofiara za łowcę i na odwrót, jednak los najwyraźniej nie miał na to najmniejszej ochoty. Deszcz to bez dwóch zdań znak. Zasłyszane słowa kogoś z tłumu tym bardziej. Całość była tak wyraźna, że w pewnym momencie wyglądało to niczym prowadzenie dziecka za rękę, wskazanie mu palcem kierunku.
Ocknął się wreszcie. Przetarł zwilgotniałe włosy, po czym spojrzał na goblina.
- Co jak co ale do kozła na pewno dalej mi niźli innym - rzucił wymownie i ruszył.
Wpierw wtopił się w moknącą, ludzką i nieludzką zgraję. Dopiero po chwili zrozumiał, że nie lada wyzwaniem będzie przedarcie się do karczmy ulokowanej na końcu ulicy Stalowej. Stłumił przekleństwo i mozolnie brnąc ku obranemu już celowi zerknął na niebo. Zanotował w pamięci zakup podróżnego płaszcza przy najbliższej okazji.
.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

7
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały mężczyźnie drogę. Los mu sprzyjał, było to widoczne już na pierwszy rzut oka.
Przedarcie się przez plac zajęło parę minut, ale z powodu deszczu było to tym razem o wiele prostsze, ludzie szybko znikali z targowiska, chcąc schować się w domach. Po kilku chwilach przed Dahertem prezentowała się ulica Stalowa. Nie zwlekając, zagłębił się w nią.
Tutaj nie padało tak bardzo, wiele kuźni wystawiło swoje towary na straganach pod obszernymi baldachimami. Zimno również nie kąsało zbyt dotkliwie, żar z palenisk i pieców wylewał się na ulice, dzięki czemu przechodnie mogli się trochę ogrzać, co zaowocowało bardzo powolnym i niechętnym krokiem mającym na celu jak najdłuższe pozostanie w uliczce. Nie można tu było uświadczyć żadnych kobiet, wszędzie, jak okiem sięgnąć, sami mężczyźni, głównie rasy Ludzkiej. Daherte mógł kolejny raz oglądać przyjemną dla oka kolekcję stali, tym razem jednak bez dłuższego przyglądania się im. Śledził raczej czarnego rycerza, którego łepetyna wciąż wystawała ponad tłum. Mijając jedną z Krasnoludzkich kuźni zauważył bastardowe miecze, wykute z ciemnoniebieskiej stali, które błyszczały się od oliwy, którą były pielęgnowane. Przy niej zatrzymało się kilku bogato ubranych jegomości i targowało z krępym brodaczem o cenę. Z tonu rozmowy można było wywnioskować, że rozmowa toczy się już dłuższą chwilę, ale żaden nie chce ustąpić.
Mężczyzna zbliżał się powoli do karczmy, jednak wrażenie bycia śledzonym nie zmalało ani trochę, mimo, iż tym razem to on śledził. Wysoki rycerz wszedł właśnie do wewnątrz budynku, nachylając się przy tym całkiem mocno, aby nie zahaczyć głową o powałę. Jednego mógł byś pewien. Prowokacja się udała, nieznany mu szpicel poszedł dalej za nim.
- Miecze, sztylety, tarcze, pancerze! Tanio, tanio! - darł się jakiś dzieciak, najpewniej najmłodszy syn kowala, któremu posiadanie starszego rodzeństwa uniemożliwiło pracę przy kowadle, a zmusiło darcia się na ulicy.
- Nie trzeba wam niczego, panie? Dobry sztylet? Nowy miecz? Tanio sprzedam, taniej, niż te brodate karły - mówił bezpośrednio do Dahertea, niemal zasłaniając mu drogę. - Pluń, dobry panie, na plugawą robotę tych podziemnych stworów, zaprzestańmy kupowania od nich czegokolwiek, pokażmy, żeśmy równie dobrzy przy kowadle. Nasze wyroby nie gorsze, przecie, od ichnich.
Najwidoczniej ojciec nakazał mu prowadzenie akcji reklamowo - propagandowej, co szczeniak wykonywał z niesamowitym zapałem.
Rycerz tymczasem był już w karczmie.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

8
- Tuszę, że ojciec jeno formułkę wpoił do tego małego łebka - rzucił nieco wyprowadzony z równowagi. - Czy ja wyglądam ci gówniarzu na bogacza z worem gryfów na plecach? A może na rycerzyka bez mieczyka? Spójrzmy - burknął sarkastycznie nie przerywając nieco zbyt wolnego chodu. Ostentacyjnie chwycił za własną klingę, albo raczej za pochwę z widocznymi oznakami używania. - Widzisz? A teraz zjeżdżaj bo buty mi upieprzysz! - Rzucił małemu ostatnie, zimne i chyba zbyt nasączone złością spojrzenie, a następnie przyśpieszył, bądź raczej spróbował przyśpieszyć, kroku.
Próbował nie spuszczać przybytku z oka, jednocześnie starał się aby wyglądało na to, iż jest raczej nieświadomy śledzenia.
.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

9
Dzieciak kowala wyglądał na przestraszonego. Szybko się wycofał, jednak po kilku krokach Daherte znów słyszał te same nawoływania.
Sztuka stwarzania pozorów był mu najwidoczniej znana, gdyż nad wyraz dobrze udawał nieświadomego śledzenia. Minęło kilka chwil, nim przedarł się przed tłum i stanął przed karczmą. Budynek nosił wdzięczną nazwę "Pod Sierpem i Młotem", która posiadała własną, niepowtarzalną historię.
Cóż, nie było co kombinować. Pozostawało wziąć sprawy w swoje ręce.


//Wybacz mizerną długość posta, ale w zasadzie to naprawdę nie ma co tu kombinować i opisywać, lepiej przejść do rzeczy :) Tak, jak ustaliliśmy, napisz, co zechcesz i wtedy zapraszam Cię TUTAJ. Wewnątrz możesz śmiało pisać pierwszy.//
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

10
Miklos i Alicia przychodzą z Placu egzekucyjnego

Miklos:
Mimo, że jasnowłosa niewolnica była lekka, to przebiegnięcie z nią przez kilka ulic nie należało do rzeczy najprostszych, choć do wycieńczenia wiele admirałowi brakowało. Cały czas słyszał również pościg za plecami. Strażnicy choć w większości przypadków niebotycznie głupi, znali miasto i jego uliczki.
Najemnik kluczył tak pomiędzy wąskimi uliczkami, aż w końcu wybiegł na szeroką ulicę Stalową. Wszędzie, gdzie tylko rzucić okiem, rozciągały się warsztaty płatnerskie, kowalskie, ślusarskie nawet. Uderzenia młota, śpiew stali, dym z pieców, tutaj to rzecz naturalna. Póki co, nigdzie nie było widać pościgu, ale odgłosy tropiących były już całkiem blisko. Z pewnością ktoś w końcu zauważy tą nietypową sytuację, gdyż noszenie dam na barkach nie należało do zwyczajów Kerończyków i nosiło znamiona czegoś nienaturalnego. Szczególnie, gdy w drugiej dłoni trzymało się ubrudzony krwią miecz.
Miklos ujrzał przed sobą kolejne dwie uliczki, które prowadziły nie wiadomo gdzie, a po swojej prawej stronie miał karczmę, sporą, ładnie wyglądającą, zaś szyld objawiał jej nazwę "Pod sierpem i młotem". Czasu było mało, wybór musiał być natychmiastowy.

Alicia:
Niewolnica nie zdążyła nawet zorientować się, co się stało. Nim skojarzyła fakty, już wisiała na barku nieznanego sobie mężczyzny. Nie była to pozycja wielce wygodna, toteż żebra i brzuch zaczynały ją niemiłosiernie boleć, a stare siniaki dokładały swoje do puli bólu. Nie ulegało jednak wątpliwości, że jegomość uratował ją od katowskiego topora i teraz starał się uciec od straży. Złączył ich wspólny los. Choć jedynym, co mogła teraz oglądać, były jego plecy opancerzone w kirys, oraz pośladki i nogi.
Jak się nad tym zastanowić, to lepszy taki widok, niż brak widoków z powodu odciętej głowy.

Kolejność w odpisywaniu jest dowolna.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

11
Gdy patrzył na całą sytuację z dystansu godzin, czy nawet dni, wciąż nie rozumiał tego nagłego i pozbawionego logicznych przesłanek aktu miłosierdzia. Zrzucił to na karb nagłego opętania umysłu przez wspomnienia i melancholię. To nie zdarzało się często – nie dopuszczał do tego. Gdyby dopuszczał, już dawno zabiłby się, gnębiony poczuciem winy. Teraz jego dusza przypominała ostrze miecza – była równie zimna i ostra. Jednak widok tej kobiety, zmierzającej na ścięcie był piecem rozgrzewającym tę stal; przywodzącym wspomnienia i dawno zapomniane uczucia. Gdy patrzył na nią teraz i zdawał sobie sprawę, że gdyby nie jego okupiona nagłym zrywem akcja, jej głowa leżałaby teraz w rynsztoku, ścięta. Uratował komuś życie, zamiast je odebrać. Uratował ją, mimo iż nic o niej nie wiedział, a równie dobrze kara dla niej przeznaczona mogła być bardziej niż zasłużona, pomimo niewinności wypisanej na twarzy. Kim była, nie wiedział i jak na razie nie było mu dane się dowiedzieć. Z powodu, którego wtedy nie znał, ale o istnieniu którego bardzo szybko się zorientował. Jednakże, jego dusza – czy może jej resztki – wiedziała, że zrobił dobrze.
Wszystko się udało. Przebił się przez tłum, wśród wrzasków i zaskoczenia tłumu, które wkrótce miały wzrosnąć jeszcze bardziej. Gdy admirał wyjął broń, a strzała przeszyła klatkę piersiową kata, bez udziału woli ani świadomości wpadł na kamienne podwyższenie i jednorącz uniósł stojącą z boku, przerażoną kobietę, zanim zdążyła zrobić cokolwiek innego. Miał zamiar zebrać się do ucieczki, ale drogę zastąpił mu jakiś człowiek z mieczem. Nie zwrócił najmniejszej uwagi na to, kim był. Jedynym, na co zwrócił uwagę była jego własna broń, przecinająca klatkę piersiową człowieka. Zanim upadł, zgięty wpół, Horthy był już daleko od niego i całej reszty. Pozostawił plac za sobą i nie odwracał się za siebie, tak jak wcześniej chciał zrobić. Z tym, że na jego ramieniu spoczywała niewolnica, a tuż za nim powoli formował się pościg.
Szczątkowa znajomość układu miejskich ulic nieco utrudniała mu skuteczną ucieczkę, ale z tego, co zdołał stwierdzić, bezładnym kluczeniem zdołał zmylić część pościgu. Kobieta na jego barkach zaczynała mu nieco ciążyć, ale zignorował to – w obecnej sytuacji nie zwracał uwagi na żadne zewnętrzne odczucia. Zamiast tego skupił się na sytuacji, w centrum której się znalazł. Pomimo jej niedorzeczności i całego tego szaleństwa zaczął postępować metodycznie i z wyczuciem, jak zawsze, gdy miał do wykonania jakąś wymagającą finezji robotę. Nie zatrzymywał się ani na chwilę – nie miał na to czasu, pogoń deptała mu po piętach. Co gorsza, znalazł się na jakiejś szerszej i bardziej uczęszczanej ulicy, mającej wiele wspólnego z produkcją i szeroko pojętym przemysłem. Zaklął w myślach; niedługo może mieć problemy, jeśli nie znajdzie szybko jakiejś kryjówki. Zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma swój miecz w garści i szybko ukrył go w pochwie, nie zadając sobie trudu, by wytrzeć go z krwi. Miał nadzieję, że nikt go nie spostrzegł i nie zostanie powiązany z ostatnimi, zapewne dość głośnymi wydarzeniami. Rozejrzał się dookoła i przed sobą ujrzał następną wąską uliczkę. Po swojej prawej stronie dostrzegł zaś karczmę. Jego pracujacy na pełnych obrotach umysł natychmiast podjął decyzję.
Przede wszystkim postawił kobietę na ziemi i popatrzył na nią. Wydawała się cholernie przestraszona – trudno było temu się dziwić. Miała zostać ścięta, a jakiś anonimowy, niezbyt przyjemnie wyglądający typ uratował ją od pewnej śmierci. Noszenie na ramieniu też pewnie zbyt wygodne dla niej nie było. Brakowało jednak czasu na jakiekolwiek czułości. Należało działać szybko. Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę lokalu.
- Słuchaj, nie mamy czasu. Musimy zachowywać się normalnie i nie przyciągać powszechnej uwagi – mówił, ciągnąc ją do drzwi, po czym otworzył je i wszedł do środka. - Usiądź przy stole, ja wezmę coś do picia. W końcu, masz mi co nieco do opowiedzenia.
Poszedł razem z nią do najbardziej zacienionego i oddalonego od drzwi stolika, po czym zaczął rozpinać paski spinające jego pancerz, po czym odstawił go, opierając o nogi stolika tak, by był w miarę niewidoczny. To samo zrobił z pasem.
- Nie ruszaj się z miejsca i nie rób gwałtownych ruchów. Możliwe, że nam się uda – powiedział. Bez swojego oręża prezentował się zgoła inaczej.
Podszedł do lady i gestem zwrócił uwagę karczmarza. Wziął butelkę palinki i kieliszki – ledwo starczyło mu pieniędzy. Wprost nie dało się uwierzyć, że tak szybko jego sakiewka opustoszała. W każdym razie wrócił i postawiwszy naczynia na stole nalał wódkę do swojego kieliszka, po czym jednym haustem wypił całość. Dopiero teraz miał okazję rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie wyróżniało się niczym szczególnym, ale uwagę przykuwało sama czystość i schludność. Nigdzie nie śmierdziało, stoliki były czyste i generalnie nie było się do czego przyczepić. Nie spodziewał się czegoś takiego po nazwie, która sugerowała wygląd typowej, wiejskiej i przeznaczonej głównie dla rolników speluny.
Przypomniał sobie o kobiecie, która mu towarzyszyła. Amarylis, tak siebie nazywała. To ona, wystrzeliwszy strzałę, dała mu sygnał do ataku. Horthy zastanawiał się, gdzie jest teraz. Nie zdołał poznać jej bliżej, chociaż nie miał na to specjalnej ochoty. Poznawanie ludzi nie sprawiało mu specjalnej przyjemności (może z kilkoma wyjątkami), a od rozstania z kochanką nie interesował się kobietami. Mimo całej sytuacji nie dopuszczał do siebie myśli o zdradzeniu kobiety, której oddał serce, a oddałby i życie. Wiedział, że ułożenie sobie życia z kimś, kogo mógłby pokochać tak bardzo jak ją bardzo pomogłoby jego umysłowi i duszy. Cóż z tego, jeśli nikogo takiego po prostu nie znalazł? Teraz zaś przede wszystkim potrzebował pomysłu, co robić dalej. Być może ona wpadłaby na jakiś pomysł. Miał nadzieję, że zdoła w jakiś sposób do nich dołączyć.
- No, powiedz coś – powiedział łagodnym głosem. Liczył na to, że Alicia zaufa mu chociaż odrobinę, chociażby z tego względu, że uratował ją od ścięcia. - Nie zamierzam cię skrzywdzić, po prostu chcę dowiedzieć się nieco o tobie. Jestem niemal pewien, że te oskarżenia były bezpodstawne. Napijesz się? - podniósł znacząco butelkę i nalał sobie. - Dobra, wcale nie taka mocna.
Wypił i popatrzył jej w oczy. Nie próbował się spoufalać – chciał jedynie zapoznać się z tą, która przywiodła tak nietypowe dla admirała wspomnienia i odczucia. Miał nadzieję, że nie przeszkodzi mu w tym straż. Albo coś innego, czego jeszcze nie wiedział.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

12
Dla niewolnicy z Północy wszystko działo się w iście zawrotnym tempie. Na placu egzekucyjnym była o włos od śmierci. W zasadzie pogodziła się z tym, że zostanie stracona za coś czego nie zrobiła. Albo też nie wiedziała do końca czemu znalazła się w tym, a nie innym miejscu. A potem .. stał się cud mówiąc najkrócej. Ktoś, nieznany Alicji wkroczył na podest egzekucyjny, ktoś jeszcze wcześniej krzyczał coś z tłumu, a sam kat padł i nie upuścił topora nad jej głową. Blondwłosa piękność nie wiedziała co się dzieje. Została porwana sprzed katowskiego ostrza. Z początku była w szoku, tak że dała się złapać i przerzucić na ramię bez żadnego oporu. Wiele twarzy ludzi zdziwionych, zaskoczonych, wściekłych czy też wesołych mignęło jej przed oczami. Karuzela.
I tak samo czuła się dziewczyna. Z początku oszołomiona, ale w trakcie ucieczki nieznajomego zaczynało dochodzić do niej coraz więcej bodźców, a ona sama zaczynała sobie układać sytuację w całość. Ktoś ją uratował przed katowskim toporem i uciekał właśnie z nią. A Alicja ... zaczęła w pewnym momencie się szarpać, machać nogami i krzyczeć o wypuszczenie w swoim rodzimym języku, którego oczywiście jej wybawca nie rozumiał.
Niemniej mężczyzna nie zwracał uwagi na jej przekleństwa i ruchy. W sumie dziewczę nie było jakieś wielkie, więc można było sobie pozwolić na to, żeby potraktować ją jak szmacianą lalkę. Niemniej po jakimś czasie wybawca postawił Alicję na ziemi. Dziewczyna była najwidoczniej zdezorientowana na taki obrót sprawy. Postawiona na podłożu miała jeszcze w ustach barbarzyńskie przekleństwa skierowane w stronę swojego wybawcy. Już chciała w jakiś sposób dać do zrozumienia, że trzymanie ją przez ramię nie podobało się za bardzo, ale znowu nie miała chwili na reakcję. Została niepociągnięta za rękę z taką siłą, że nie mogła oponować. Weszła razem ze swoim wybawcą do karczmy. W środku mężczyzna powiedział coś do niej w niezrozumiałym języku, usadowił na miejscu, a on sam poszedł wgłąb karczmy, aby zamówić coś.
A w tym momencie ... Alicja poderwała się jak struna z miejsca i wyfrunęła na ulicę. Nie czekała na to czy mężczyzna, który ją uratował będzie ją gonił, czy nie, zostanie w karczmie. Niewolnicy udało się wyrwać z objęć śmierci, a teraz nie zamierzała czekać na swojego wybawcę. Nie znała go, nie miała pojęcia czy ma wobec niej dobre czy złe zamiary. Nawet nie wiedziała co do niej mówił. Najważniejsze było to, że jest wolna. A teraz musiała uciekać jak najszybciej. Więc Alicja znalazła się na ulicy przed karczmą i nie wiedziała za bardzo gdzie uciekać.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

13
Lokal, dziwnie niepasujący do powszechnie panującego mniemania o karczmach, nie był tego dnia przepełniony gośćmi. Raptem dwóch mężczyzn w czarnych kaftanach popijało z karafki piwo. Dlatego też nikt nie zwrócił większej uwagi na mężczyznę i kobietę. Nawet, jeżeli kobieta była wyraźnie wystraszona, poobijana i brudna.
Usiedli przy stoliku, a Miklos zdjął pancerz i pas z bronią. W sumie rozsądnie, na pewno w jakiś sposób może to pomóc uratować sytuację, gdyby tylko ktoś tu zajrzał. Chwilowo jednak panował spokój.
Admirał spróbował zagaić dziewczynę, nie mógł przecież wiedzieć, że ta nie rozumie ni słowa z wypowiadanych przez niego zdań. Postanowił więc przynieść coś do picia. Ot, zapewne dla rozluźnienia sytuacji. Każdy rozsądny facet by tak zrobił.
Jednak nie wszystkie kobiety są tak impulsywne, jak przedstawicielki ludu Uratai. A Alicia w szczególności.
Kiedy tylko Miklos podszedł do lady, była niewolnica, obecna uciekinierka, wypadła jak strzała zza stołu, by następnie wypaść na ulicę. Miklos, kiedy usłyszał odgłos otwieranych drzwi, zamarł zapewne na chwilę spodziewając się strażników. Czy mógł jednak spodziewać się, że ta, którą ratował, postanowi uciec. Jest to raczej wątpliwe.
Dwaj odziani na czarno mężczyźni patrzyli z wyraźnym zainteresowaniem na sytuację, jakby szczerze ich ciekawiło, o co tu w ogóle chodzi.

Miklos:
W jednej chwili prosty podróżnik-najmita, w następnej wybawca i bohater. Niedoszły. Bowiem uratowana zachowała się, jakby wcale bohatera nie potrzebowała. Wpierw nie odzywała się nawet półsłówkiem, a następnie wyleciała na ulicę, trzaskając potężnie drzwiami. Nic po niej nie zostało, nawet, całe szczęście, nie zabrała broni ani pancerza. Widać zależało jej na ucieczce i to dość szybkiej. Karczmarz, jego córka i dwaj inni goście zajazdu obserwowali wszystko mniej lub bardziej dyskretnie. Głowili się, o cóż tu może chodzić? Tymczasem Miklos nadal stał przy szynkwasie i spoglądał w zamknięte za Alicią drzwi.

Alicia:
Najpierw boleśnie obtłuczona, potem nieomal ścięta, by wreszcie być niesioną przez nieznanego faceta. Seria przygód godna własnego poematu.
Wybawiciel zaciągnął młodą Uratai do schludnego i czystego lokalu. Gadał coś z swoim języku, którego dziewczyna nie rozumiała ani trochę, czuła jednak, że musi wiać, że nie może zostać z tym gościem. A może porwał ją dla własnej korzyści, może chciał sprzedać, wykorzystywać seksualnie, złożyć w ofierze swojemu bóstwu? Kto by tam zrozumiał ludzi południa. Bo dla Uratai wszyscy, którzy mieszkali na południe od nich byli południowcami, niegodnymi miana ludzi północy, nieznający twardych warunków i ciężkich górskich zim.
Dlatego też, gdy najemnik odszedł od stolika, dziewczyna dała nogę. Wyrwała co sił, dopadła drzwi i wybiegła na tłoczną i gwarną ulicę. Pech chciał, że zaledwie kilkadziesiąt kroków od niej szedł patrol strażników miejskich. Jeden z nich, który był obecny na placu egzekucyjnym, dostrzegł ją, krzyknął coś i wszyscy puścili się biegiem w kierunku uciekinierki.
Alicia miała kilka dróg ucieczki. Po jej prawej stronie znajdowały się dwie osobne uliczki, wąskie i zasnute dymem, toteż nie było widać, co się w nich kryje. Za nią była droga prowadząca na południowy rynek, tłoczniejszy i gwarniejszy niż ulica Stalowa, pełen kupców i gapiów. Po lewej stronie znajdowało się wejście do karczmy, z której dopiero co z takim zapałem wybiegła. I cóż ona biedna ma począć? A strażnicy zbliżają się nieubłaganie.

W tej turze obowiązuje zasada "kto pierwszy, ten lepszy", czyli osoba, która odpisze jako druga musi liczyć się z tym, co napisał poprzednik. Jeżeli Miklos złapie Alicię, to ta musi podporządkować się temu, co on napiszę i odwrotnie. Zapraszam.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

14
Alicja zrobiła co podpowiadał jej instynkt. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, gdzie powinna się udać. Wybiegając na ulicę również nie wiedziała za bardzo co począć. Wybiegła i pierwsze co ujrzała to tłum ludzi. W pierwszej chwili poczuła się szczęśliwa. Nie miała na sobie kajdan, nie musiała obawiać się o życie. Była w tłumie ludzi, którzy nie zwracali na nią uwagi w głównej mierze, zajęci własnymi sprawami. Blondwłosa piękność nie miała pojęcia w którą stronę się udać. Ludzie, ludzie, nieznane jej miasto, uliczki.
Już miała iść w którą stronę, ale coś przykuło jej uwagę. W zasadzie ktoś. W jednej chwili dziewczę z ludu Uratai stanęła niesamowicie spięta. Zauważyła wśród ludzi strażników. Dokładnie tych samych, którzy na placu egzekucyjnym chcieli pozbawić jej głowy. I, co gorsza, oni również ją zauważyli. Wiedziała to.
W jednej chwili Alicję ogarnęła panika. Zaczęła gorączkowo się rozglądać za drogą ucieczki. Barbarzynka zauważyła dwie uliczki znajdujące się blisko niej. Wydawały się miejscem dość bezpiecznym, gwarnym. Tak więc mogła się wmieszać w tłum i mogła liczyć na to, że nie zostanie zauważona.
Tak więc jasnowłosa podążyła właśnie w tamtą stronę. Do dwóch uliczek. Weszła w tą znajdującą się bliżej, na zasadzie pierwsza lepsza. Nie zastanawiając się za bardzo po prostu tam się udała, niepewna tego, co tam zastanie.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

15
Życie ma to do siebie, że lubi zaskakiwać. Wielokrotnie zdarza się, że dzieją się rzeczy zupełnie inne, niż się planowało. Zarówno gdy plan był dopięty na ostatni guzik, jak i wtedy, gdy powstawał w ciągu sekund. Nikt tak naprawdę nie mógł przewidzieć efektów swoich działań – ani bliższych, ani dalekosiężnych – ani ich wpływu na samych siebie czy otoczenie. Właśnie dlatego Horthy nie był zwolennikiem planowania – zbyt dużo rzeczy potrafiło zmienić się w jednej chwili i zniweczyć w ten sposób założenia, jakie sobie postawił. Z drugiej strony i tak nigdy nie miał głowy do planowania – taktykę opracowywał na bieżąco, mając świeży obraz sytuacji przed oczami. Będąc w środku akcji, mógł w odpowiedni sposób reagować na zmieniające się zdarzenia. Dlatego też żył praktycznie z dnia na dzień – nigdy nie postawił przed sobą określonych celów. Nie potrafił zdecydować, czego w życiu pragnie; nie zdołał się tego dowiedzieć ani osiągnać swych pragnień przed przerodzeniem się jego życia w zwyczajną egzystencję. Stracił jedyną rzecz, jaka się dla niego liczyła i do tej pory nie mógł się pozbierać. Niemożność rozpoczęcia wszystkiego od zera była jedną z jego największych wad – tkwił wciąż w tym samym bagnie, w którym znalazł się nie ze swojej winy. W dodatku, na niczyją pomoc nie mógl liczyć, także ze względu na swój oschły i chłodny charakter.
Na tę akcję plan również był przygotowywany niejako „na gorąco”. Kilkanaście sekund obserwacji otoczenia i już wiedział, co musi uczynić. Co stanie się po tym, jak to wykona, nie wiedział. Dalszą część planów tworzył na bieżąco, też poprzez analizę. Póki co wszystko szło bez zgrzytów.
Niestety, nieprzewidziane zmiany zaczęły pojawiać się już teraz. Kobieta nie odpowiedziała nic na jego słowa, ale nie zwrócił na to uwagi. To, co wypowiedział, nie wymagało komentarza. Posłusznie usiadła na stoliku, ale nie uspokoiła się. W jej oczach zobaczył strach i gniew, wymierzony również w niego. Pomyślał, jak bardzo musiała być zdezorientowana. Skazana na śmierć, prawdopodobnie niesłusznie, po czym odbita przez nieznanego sobie człowieka z równie nieznanych powodów. Doprawdy niecodzienne. Żadne z nich nie miało na to wpływu.
Horthy pozostawił swoją broń i pancerz koło stolika, gdzie pozostawały niewidoczne. Z racji tego, co się stało, później uznał to za nierozsądne, nie mógł jednak wiedzieć, co takiego się wydarzy. Nie przyszło mu też do głowy, że kobieta tak po prostu postanowi kontynuować ucieczkę na własny rachunek. Z jego punktu widzenia było to całkowicie bezsensowne.
Odłożywszy swój sprzęt odwrócił się, pozbawiony podejrzeń, i ruszył w stronę lady. Zanim jednak zdołał wydać resztki swojego „majątku” i kupić cokolwiek, usłyszał dźwięk gwałtownie otwieranych drzwi i z przestrachem odwrócił się w ich stronę. Obawiał się, że to straż wtargnęła do środka, a on, pozbawiony broni, nie mógłby w żaden sposób zareagować. Odruchowo sięgnął po zamocowany na wysokości klatki piersiowej sztylet, nie znalazł go jednak tam. Zresztą, okazało się, że to owa kobieta uciekła z powrotem na ulicę. Admirał patrzył w tę stronę całkowicie osłupiały, nie znajdując logicznych przesłanek w tym działaniu. Przynajmniej na tę chwilę, póki nie miał czasu, by się nad tym zastanowić. Teraz i tak się to nie liczyło.
Zależało mu na tym, by nie ściągać niepotrzebnej uwagi i całą akcję zakończyć po cichu, czekając, aż napięcie względnie opadnie i wymyślić sposób na opuszczenie stolicy. Rozejrzał się po karczmie – jego uwagę zdołało zwrócić jedynie dwóch czarno ubranych ludzi, również obserwujących zaistniałą sytuację. Widział ich pierwszy raz w życiu, ale wyglądali dość podejrzanie. Miał nadzieję, że ich obecność nie będzie zwiastować kłopotów. Martwiła go też obsługa karczmy – zapewne zdołali się mu dokładnie przyjrzeć i bez problemu powiążą go z głośnym zdarzeniem z placu egzekucyjnego. Problemy mnożyły się jak króliki-erotomani; zawsze lubił to porównanie i mimowolnie szyderczy uśmiech pojawił się na jego wargach. Od tego momentu postanowił działać szybko i sprawnie.
Podbiegł do swojego wyposażenia i podniósł je, podbiegając do drzwi i w biegu zakładając kirys. Trzymając schowaną broń w jednej ręce, wyjrzał przez uchylone drzwi. Oczywiście stało się dokładnie to, czego się spodziewał. Straż zjawiła się na ulicy i zauważyła uciekinierkę. Nie był w stanie nic na to poradzić – jedyne, co mógł zrobić to w miarę dyskretnie podążać za nimi wszystkimi, poszukując jakiegoś dobrego momentu na wejście i rozwiązanie problemu. Liczył na to, że wciąż da radę załatwić wszystko bez niepotrzebnego rozlewu krwi – nie gustował w rzeziach, szczególnie na funkcjonariuszach straży. Jednego i tak już załatwił, oby nie śmiertelnie.
Gdy tylko strażnicy ruszyli za Alicią, która udała się w stronę wąskich uliczek, Horthy opuścił karczmę, zapinając pas z bronią – ponownie w pełnym rynsztunku. Udał się za nimi wszystkimi, idąc lekko przyśpieszonym krokiem i nie spuszczając ich z oczu, przechodząc do biegu, gdy tylko zanadto się oddalili.

W pewnym momencie zwyczajnie zwątpił. Idąc, zastanawiał się czy jest sens dalej to wszystko ciągnąć. Ucieczka kobiety była jakby jednoznacznym komunikatem, że nie życzy sobie dalszych kontaktów. Nie było to jednak takie proste – może i to brzmiało naiwnie, ale wierzył, że to przeznaczenie powiązało go z nią, każąc mu ją uwolnić i ocalić od śmierci. Nie mógł teraz jej zostawić w momencie, gdy potrzebowała go najbardziej – nawet jeśli sama nie chciała tego przyznać, miała dość marne szanse bez jego pomocy. Zdusił więc swoje wątpliwości i ruszył.
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”