Re: Droga ku Zaavral

61
Skinęła elfce głową, choć pomysł z podpinaniem Pężyrki niespecjalnie przypadł jej do gustu. Może i była przejściowym wierzchowcem, jak wszystkie przed nią i wszystkie po niej, ale nie była koniem pociągowym. Erzsébet rozejrzała się w poszukiwaniu alternatyw, lecz zwierzęta wciąż sczepione z wywróconą karocą były zbyt wystraszone, by była w stanie nad nimi zapanować. To sprawiało, że nie tylko nie mogła użyć ich do postawienia pojazdu na koła, ale również musiała najpierw wyłuskać spod niego elfa, jeśli ten lubił swoje nogi. A zakładała, że lubił.

Na wszelki wypadek — odrzekła, zsuwając się z siodła — uwolnijmy najpierw poszkodowanego. Konie są przerażone, gotowe ponieść i nieumyślnie poturbować go jeszcze bardziej. Potrzebuję czegoś, co mogłoby posłużyć za dźwignię. Może jakiś solidny patyk... — Rozejrzała się dookoła, a jej wzrok padł na kawałek ułamanego dyszla, leżącego nieopodal, pośród głazów i kamieni.

O! To będzie idealne. — Erzsébet chwyciła spory kawał drewna, ważąc go w dłoni, po czym podsunęła sobie kamulec, by mieć punkt podparcia i wetknęła prowizoryczną dźwignię pod wóz.

Teraz musimy współpracować — zwróciła się do elfiej pary. — Gdy tylko poczujecie, że ciężar odpuszcza, odsuńcie się tak szybko, jak to będzie możliwe. Gotowi?
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

62
Jęki zza jej pleców, jeszcze przed chwilą głośne i niebezpiecznie bliskie, ścichły, zagłuszone przez prychanie niespokojnych wierzchowców. Potem zrobiły się zupełnie ciche. Dalekie. Jabłkowa bestia szła jak burza. Aż wył w uszach szelest naprężanego pasa. W dalekich okrzykach zwiniętego w ciemną szmatę dzieciaka zadzwoniły nuty radości. Zrozumiała, że dali radę. Że udało się wyślizgnąć spod transportera poszkodowanego elfa. A klacz? Klacz bez śladu zmęczenia, lekko, miękko i elastycznie niczym południowy kot przebierała kopytami.

- Dzięki ci po stokroć! - zawołała elfka, po czym odwinęła szal, którym okręciła sobie głowę.

- Mieliśmy sporo szczęścia, że na panią trafiliśmy - odparł rudowłosy elfy, otrzepując się z kurzu i resztek drzazg. Koszule miał rozerwaną a spodnie pęknięte. Polerowane skórką od banana papucie straciły dawny blask, teraz pochłaniając światło matowym brązem. Był zmęczony i obolały. Kulał na prawą nogę, za którą łapał się od czasu do czasu, gdy śpieszniej wykonał jakiś manewr. A w te pędy poprawiał powóz. Zaciągnięto szare okrycia, przewiązywane licznymi rzemykami. Zbierano rozrzucone na usytuowanej nieopodal trawie manele.

- Jestem Aldra'il - wycedził podczas pakowania zebranych fiolek na tył wozu.

W tym samym momencie za plecami elfa pojawiła się jego małżonka w niebieskiej sukni, a w ramionach tuliła kończące szloch dziecko.

- Moje imię Milva - przerwała mężczyźnie wychylająca się na przód do kobiety elfka. Ten jakby bez oporu ustąpił, dalej zajmując się przygotowaniem powozu do odjazdu. Spieszno tym elfom - pomyślałby kto patrząc na ponaglenie pomimo obrażeń odniesionych w wypadku. Mogli obrać inną trasę, bowiem wiele dróg prowadzi na północ. Wiele nieoficjalnych ścieżek toczy się przez okoliczne lasy. Las, którego skrajem mogli pojechać, był dziki i nieprzystępny. Tu dla przykładu, było o wiele mniej wyboistości. Dużo słyszało się i widziało ptaków, było ich mnóstwo. Na trakcie, między wrzosami był tylko piach, mech i kamienie. Na obrzeżach dywanami płoził się zielony widłak. Mimo to elfy wypadły z trasy, tracąc godziny drogi.

Milva rozejrzała się dokładnie i upewniła, że wszystko jest w porządku.

- Byliśmy przekonani, że to sprawdzony trakt do Nowego Hollar - wtem rozległo się donośne chrząknięcie rudego małżonka, który ów czas poprawiał koniom homonto. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Milva zakończyła przedwcześnie wypowiadane zdanie. Podniosła ramiona i uśmiechnęła się głupkowato.

Re: Droga ku Zaavral

63
Poszło nad wyraz gładko, choć rudowłosy mężczyzna, który przedstawił się jej jako Aldra'il, ewidentnie ucierpiał podczas wypadku. Mimo to usilnie ignorował ból i zmęczenie, a jego ruchy zdradzały pośpiech. Milva również nie przejawiała chęci odpoczynku czy opatrzenia mężowskich ran. Wyglądali jak para uciekinierów.

Nie ma za co — odrzekła. — Normalna to rzecz pomagać sobie na trakcie. Zwą mnie Erzsébet. Miło mi was poznać, Milvo, Aldra'il. — Czarodziejka ukłoniła się obojgu z szacunkiem. Obserwowała przez chwilę krzątaninę elfa, a gdy ładował fiolki na wóz, przyjrzała się im z ciekawością. Czyżby był alchemikiem? A może wędrownym kupcem? Tylko co to za kupiec, który nie zna dróg? I po cóż tak gna na złamanie karku, ryzykując zniszczeniem towaru?

Droga ta popadła w zapomnienie — zwróciła się do Milvy, udając, iż nie zauważyła chrząknięcia jej męża i nagłego urwania wypowiedzi. — Od lat nie jest regularnie uczęszczana. Wciąż jednak jest bezpieczniejsza niż nieoficjalne, leśne dukty prowadzące na północ. Trzeba jedynie uważać — zawiesiła głos i spojrzała w niebo upstrzone ptakami — by nie najechać na porozrzucane kamienie. Bardzo wam musiało być spieszno — powiedziała, zaglądając w oczy Aldra'ilowi. — I chyba nadal jest. Czy dużym nietaktem z mej strony będzie, jeśli zapytam dlaczego? Wybaczcie moją ciekawość, ale Nowe Hollar w obecnych czasach nie jest miastem, do którego się zmierza. Czy na południu coś się wydarzyło? Skąd jedziecie?

Nie podobało jej się to wszystko. Znów zerknęła w niebo, chcąc sprawdzić czy chmary ptactwa lecą na północ, salwując się ucieczką podobnie jak para Wysokich Elfów, czy też krążą nad okolicznymi lasami niby sępy nad padliną. Trzeba będzie posłać Radu — pomyślała, marszcząc poczernione węgielkiem brwi. Coś się święci.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

64
Aldrai’il wyjrzał zza powozu, jak gdyby chciał posłać kontrolne spojrzenie swojej partnerce. Na chwilę zatrzymał się, obserwując kobiety z poważną miną. Skinął głową z niezbędnym minimum szacunku, kiedy Tepes przedstawiła się, i na tym poprzestał. Nie odpowiedział za to ani słowem na uprzejme indagacje ze strony Erzsébet. Szybko wrócił do ukrywania się za wozem, udając, że pytań niefortunnie nie dosłyszał. Wyraźnie zmęczony walczył z ostatnimi sprzączkami przy uprzęży. Korzystając z okazji, blondynka podkradła się do czarodziejki. W konspiracyjnym szepcie odpowiedziała jej w tym tonie:

- Dobra pani, z Zaavral, to akurat nic nie jest w porządku! Żadnego porządnego medyka. Nic! A mogli chociaż spróbować, zielnej maści przepisać!

Wyraźnie poruszona elfka wyrzuciła z siebie ciąg zmartwień ot tak, bez skrępowania ni zawahania. Kiedy tylko podeszła bliżej, Erzsébet mogła dostrzec na jej twarzy ślady długotrwałego zmartwienia, psychicznego wyczerpania. Blondynka odskoczyła szybko pod pretekstem przesunięcia bagaży, kiedy usłyszała kolejne chrząknięcia męża. Tym razem nie chodziło jednak o zwrócenie jej uwagi. Ot, wciąż usiłował przygotować pojazd do drogi. Zajęło mu to jeszcze kilka dobrych minut. Długich minut, po brzegi wypełnionych płaczem dziecka, przerywanym tylko czasem, aby zaczerpnąć kolejny haust powietrza. Małe zawiniątko, co tu dużo mówić, darło się w niebogłosy. Matka robiła co mogła, ale na jej twarzy malowało się przerażenie i bezradność. Najgorsze emocje, jakich może zaznać matka.

- Jedziemy do rodziny, w odwiedziny - elf zaczął odpowiadać na pytania tak późno, że Erzsébet niemal zgubiła ciągłość wątku. Był przy tym tak zakłopotany, że równie dobrze mógł nie odpowiadać nic. - Chcieliśmy… odwiedzić naszych kuzynów. W Nowym Hollar, tak, owszem, miasto jak miasto. A że droga daleka, familia sercu bliska, to i konie łacniej pogonić. No, ale komu w drogę...

Mąż ciągnął swoją tyradę, zupełnie nieświadomy odpowiedzi żony. Raz czy dwa prawie zgubił wątek, spoglądając ukradkiem na dziecko. Jeszcze dwa razy sprawdził niewielką skrzynię na tyłach powozu, po czym nerwowo uśmiechnął się do czarodziejki, trzymając się za obity bok.

- Bardzo dziękujemy za pomoc - dodał, w końcu odnajdując w sobie resztkę przyzwoitości. - Nie mamy wiele, ale jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, nie zapomnę o dobrym...

Tym razem to żona przerwała mężowi. Jej stłumiony wrzask przeciął kurtynę ciszy, która tak skutecznie przykrywała zdziczały trakt przez ostatnie tygodnie. Nim Erzsébet zdążyła rozeznać się w sytuacji, matka już usiłowała odpieczętować małą buteleczkę. Szkło wypełnione było czerwonawą substancją, kręcącą się w zamknięciu niczym burzowe chmury. Niespokojne i gwałtowne zawijasy kłębiły się, nachodząc jeden na drugi, odbijane od gładkich ścianek. Dziecko leżało tymczasem na siedzisku wewnątrz powozu, całkiem spokojne.

Re: Droga ku Zaavral

65
Życie Erzsébet Tepes potoczyło się rozmaitymi drogami, lecz żadna z nich nie była ścieżką macierzyństwa. Taki stan rzeczy nigdy nie przeszkadzał czarodziejce, która preferowała towarzystwo starszych, nawet gdy sama jeszcze była mała. Nic zatem dziwnego, że zupełnie się na dzieciach nie znała. Płacz oseska wydał się kobiecie normalną reakcją na strach wywołany wypadkiem i nie zwróciła nań większej uwagi. Z konspiracyjnej odpowiedzi Milvy wywnioskowała jednak, że dziecko jest chore i cierpi. To tłumaczyłoby pośpiech. Czego natomiast nie tłumaczyło, to nieudolnych prób ukrycia tego faktu.

Po co? — przemknęło Erzsébet przez myśl. Maść zielna... Choroba skóry?

Zamierzała właśnie podejść do zawiniątka i obejrzeć zanoszące się płaczem niemowlę, któremu odmówiono pomocy w Zaavral, gdy Aldra'il zaczął mówić. Treść jego wypowiedzi była tak absurdalna, że czarodziejka aż przystanęła. Patrzyła na mężczyznę i bez mrugnięcia okiem słuchała grubymi nićmi szytej opowieści o umiłowanych kuzynach z Nowego Hollar. Tylko lewa brew kobiety uniosła się nieznacznie, niemal niezauważalnie. Owo przemieszczenie było jedyną widzialną oznaką rosnącej irytacji Erzsébet. Ale Aldra'il nie mógł tego wiedzieć.

Żeby chociaż nie byli elfami... Może wówczas cały ten marny monolog dałoby się jakoś przełknąć. Od czasów krwawych wojen pomiędzy długouchymi z dawnego Hollar i Zaavral wiele się zmieniło, lecz stare urazy nie znikają ot tak. Tkwią głęboko niby zadra na dnie serca. Toczą ciało i duszę. Zwłaszcza u ras tak długowiecznych, tak bardzo pielęgnujących pamięć, jak Wysokie Elfy. Oczywiście mogły istnieć wyjątki od reguły, lecz wówczas wyjątki te winny lepiej znać trakt prowadzący do „bliskiej sercu familii”.

Aldra'il, pomimo wyczerpania i zakłopotania, zabłysnął wyczuciem i skończył nieskładną wypowiedź w ostatniej chwili. Gdyby rzekł jeszcze choć słowo, Erzsébet zamierzała obrócić się na pięcie i odjechać w swoją stronę, niezależnie od okoliczności. Niczego bowiem nie znosiła tak, jak robienia z niej idiotki. Pozwoliła, by płacz dziecka wypełnił ciszę, która nastała między nimi i być może wówczas elfa ruszyło sumienie, bo jął dziękować. Przerwał mu jednak zduszony krzyk żony. Erzsébet w sekundę znalazła się przy elfce, która drżącymi dłońmi próbowała odkorkować jedną z tajemniczych buteleczek, tak skrupulatnie zbieranych z drogi przez Aldra'ila.

Głęboki szkarłat eliksiru przywodził na myśl krew tętniczą i był równie gęsty. Gdy Milva zbliżyła fiolkę do ust niemowlaka, Erzsébet uniosła delikatnie jego główkę i przytrzymała zawiniątko, starając się pomóc roztrzęsionej matce. Zupełnie nie przejmowała się teraz elfem, jego ewentualnymi chrząknięciami czy dezaprobatą, więc jeśli chciał ją odepchnąć, nie pozwoliła na to. Najwidoczniej jakieś pierwociny instynktu macierzyńskiego zalegały jednak na dnie jestestwa czarodziejki, bo nie myślała nawet nad tym co robi. Po prostu czuła, że musi pomóc i biada temu, kto chciałby jej w tym przeszkodzić.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

66
Aldra’il wydawał się istotą pełną strachu, nieufności, ale i instynktu samozachowawczego. Konsekwentnie trzymał się z daleka od akcji reanimacyjnej, z sobie tylko znanych powodów. Może zwrócił uwagę na automatyczną reakcję Erzsébet? Ciężko posądzać kogoś o złe zamiary, kiedy właśnie pomaga ratować Twoje dziecko. A trzeba przyznać, sytuacja nie wyglądała najlepiej.

Powiedzieć, że ręce Milvy drżały byłoby niedopowiedzeniem. Równie dobrze można by zacząć opłacać trubadurów, aby chwalić miłosierną Callisto Morganister. Najlepiej na kerońskim dworze. Milva ledwo poradziła sobie z odkorkowaniem buteleczki, walcząc z paniką. Jedynie dzięki pomocy Tepes nie rozlała burgundowej mikstury na niewdzięczne odłamki skał, szczodrze zdobiące trakt.

Kiedy tylko czarodziejka podeszła do zawiniątka, jej żołądek został wystawiony na porządną próbę. O ile udało się jej zachować zimną krew w pierwszej chwili, i chwała jej za to, to za każdą sekundę przy noworodku słono płaciła w przeżywanych emocjach. Dziecko było bowiem czarno-sine i przypominało wszystko, tylko nie kilkumiesięcznego noworodka. Zawiniątko przestało płakać, krzyczeć, poruszać się. Nienaturalny kolor skóry karykaturalnie kontrastował z kolorem krwistego dekoktu.

Ciężki płyn sączył się powoli, ciężkimi kroplami szkarłatu.

Zdawało się jednak, że niczego to nie zmienia. Matka wydawała się opanowana przez pierwsze kilka sekund, ale z każdą kolejną chwilą traciła zimną krew. Dopiero po kilkunastu sekundach, które ciągnęły się w nieskończoność, siny kolor zaczął schodzić z twarzy dziecka. Miarowo, krok za krokiem, cal za calem, nienaturalne barwy zaczęły ustępować. Świeżo odratowane zawiniątko zapłakało, natychmiast utulone przez matkę.

Erzsébet kątem oka zauważyła zmartwione, umęczone oblicze Aldra’ila. Wciąż obserwował zaradne kobiety z dystansu, ale coś się w nim zmieniło. Jego wzrok przypominał całą dziękczynną sagę, na cześć czarodziejki oczywiście. Uśmiechnął się niemrawo, łacniej z uczucia tymczasowej ulgi, niż rzeczywistej radości.

Re: Droga ku Zaavral

67
Nie krzyknęła na widok okropnie zsiniałej, groteskowej twarzyczki. Przynajmniej nie w artykułowany sposób. To zaś, co działo się wewnątrz Erzsébet musiało poczekać na swoją kolej, zepchnięte chwilowo na dalszy plan przez kryzysową sytuację. Odezwie się później, tego była pewna. W postaci nękających ją po nocach koszmarów. W świetle dnia jednak demony czarodziejki nie miały do niej dostępu. Była opanowana, nawet gdy przez pierwszych kilka sekund z rodzaju tych, które trwają całe eony, stan dziecka się nie poprawiał. Czuła, że mięśnie ma napięte jak postronki, pot wystąpił jej na czoło, lecz nie rzekła ani słowa. Wpatrywała się tylko w zawiniątko tak intensywnie, jakby spojrzenie jej stalowoszarych oczu mogło przywrócić niemowlę do życia.

Gdy eliksir zaczął wreszcie działać, a dziecko zapłakało, Erzsébet poczuła jak ogromny kamień spada jej z serca. Oczyma wyobraźni widziała jak spoczął tuż obok głazu, którego pozbyła się elfka. Widząc radość i ulgę na twarzy Milvy, czarodziejka pozwoliła sobie na uśmiech. Był nieznaczny, czający się gdzieś w prawym kąciku ust, lecz ciepły i szczery. Odetchnęła cicho, opierając się o powóz i przetarła czoło grzbietem dłoni. Mimochodem zerknęła na Aldra'ila, który stał nieopodal jak słup soli. Chyba czas najwyższy na jakieś wyjaśnienia — pomyślała.

Nie jestem medykiem — zaczęła spokojnie — lecz nawet dla mnie jasnym jest, że dziecku dolega coś poważnego. Wy również to wiecie, inaczej nie gnalibyście do Nowego Hollar na złamanie karku. Co tu się przed chwilą wydarzyło, Milvo? — zwróciła się łagodnie do elfki. — Czym jest substancja, którą podałaś maleństwu i skąd ją macie? Jeśli wiecie co dzieje się z waszym dzieckiem, powiedzcie. Być może zdołam pomóc. — Erzsébet spoglądała to na Aldra'ila, to na Milvę, czekając na ich decyzję. Jeśli nie zechcą jej zaufać, ruszy w swoją stronę. Czarodziejka była gotowa do drogi, podobnie jak Pężyrka, która parskała nieopodal, zniecierpliwiona przedłużającym się postojem w pełnym słońcu.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

68
Małżeństwo zwróciło się ku sobie, jakby spojrzeniem mogli naradzić się na odległość, znający się od lat i na wylot. Utknęli w patowej sytuacji, niepewni na ile mogą zaufać dopiero co poznanej czarodziejce. Po chwili westchnęli, niemal jednocześnie, po czym podeszli do Erzsébet. Na ich twarzach wciąż widać było strach przemieszany z wdzięcznością, ale dołączyła też do tego nowa barwa. Po raz pierwszy można było wyczytać z ich oczu najcenniejszą z relacji - zaufanie.

- Też nie jestem medykiem - zaczął Al’drail. - Ale widzę, kiedy z dzieckiem jest coś nie tak. Kiedy tylko zaczęły się problemy, a maleństwo nie reagowało tak jak powinno, od razu polecieliśmy do medyka. Jak łatwo zgadnąć, nie pomógł ani trochę. Sinieje, nie oddycha. Odpływa nam coraz częściej i na coraz dłużej.

- Od kilku tygodni tułamy się między medykami a cyrulikami, a żadna z receptur nie pomaga - dodała Milva. - Jedne maści wydłużają czas między atakami, inne dekokty pomagają zachować ruch krwi podczas incydentów. Ale przecież to tylko połowiczne remedia, Zaavralscy medycy nie potrafią postawić celnej diagnozy.

Tym razem, wyznanie elfów wydawało się w pełni autentyczne. Problem, z jakim spotkali się rodzice, wydawał się leżeć totalnie poza ich zasięgiem. Nie obejmowali go ani wiedzą ani umiejętnościami, a sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Jedyne co mogli teraz robić to demonstrować swoje zaangażowanie, a w ciężkich chwilach podawać lekarstwa, licząc, że wszystko skończy się lepiej, niż “tragicznie”.

- Jedziemy do Nowego Hollar, bo tylko tam nasza nadzieja. Może ktoś uczony powie nam, jak mamy utrzymać dziecko przy życiu - oczy Milvy zaszły łzami. Bezradna matka wpatrywała się w malutkie, chore zawiniątko. - Za wszelką pomoc dziękujemy po stokroć, ale co tu robić? Jak żyć?

Re: Droga ku Zaavral

69
Słuchała w milczeniu, obserwując elfią parę. Byli umęczeni, zagubieni, zdesperowani. Kilka tygodni bezowocnej walki z najgorszym, bo niewidzialnym i nieznanym wrogiem niewątpliwie odcisnęło na nich piętno. Nie kłamali, powiedzieli wszystko, co wiedzieli.

A czego nie wiecie? — pomyślała czarodziejka. Kilka tygodni zmagań ze Śmiercią... Ile tygodni może mieć Życie? Czy to dziecko narodziło się naznaczone chorobą? Czy ktoś był na tyle podły, by ją w nim wywołać?

Jak mówiłam, nie jestem medykiem. Ale mogę sprawdzić czy w grę wchodzi magia. To ułatwi znalezienie odpowiedniej pomocy w mieście. Jak mu na imię? — zapytała Milvę, po czym podeszła do elfki i pogładziła dziecko po miękkim policzku. Gdy przyzwyczaiło się do obcego dotyku, delikatnie położyła dłoń na jego czole. Po chwili błyszczące stalą, szare oczy Erzsébet zmatowiały. Utkwione w zawiniątku spojrzenie stało się nieobecne, obce.

Jak obszar, który badało.

Czarodziejka poczuła metaliczny posmak w ustach, przez ciało przeszła fala kąsających mrówek. Za każdym razem czuła ten sam niepokój i to samo podniecenie. Magia była wszędzie, czuła ją wszystkimi zmysłami. Energia tańczyła, wirowała, falowała, wiła się wokół niej, elfów, zwierząt, każdego źdźbła trawy, każdego liścia i głazu leżącego na trakcie. Mamiła, przyzywała, kusiła. Wybuchała feerią kolorów, oślepiała swym blaskiem.

Erzsébet za każdym razem bała się, że któregoś razu zatraci się w tym spektaklu i już nie wróci, zostawiając swe ciało na pastwę katatonii. Dlatego zawsze miała jasno wytyczony cel wizyty w eterze i trzymała się go jak kapłan brewiarza. Skupiła się, szukając pośród pulsujących barw i świateł czegoś, co mogłoby zakłócać przepływ energii elfiego noworodka. Jakiegokolwiek śladu wrażej magii, złej woli czy cienistej aury.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

70
- Eroan. Nasz pierwszy syn - odparła Milva, natychmiast zmieniając mimikę i język ciała. Wyprostowała się, uniosła głowę w górę. Nawet, jeśli tylko na drobną chwilę. Była dumna ze swojej rodziny.

Dziecko dało się uspokoić bez żadnego problemu. Miało zabawnie mięciutki policzek, uginający się pod palcami elfki niczym dojrzała brzoskwinia. Dziecko reagowało całkiem naturalnie, nie wydawało się śmiertelnie chore. Czarodziejka uniknęła nawet wrzasku i płaczu, więc miała niemałe powody do zadowolenia.

Ale świeża magia… To już zupełnie inna historia. Kolory otoczyły czarodziejkę z głębokim wibrato, uderzając z całej siły. Błękity i żółcie zaatakowały jako pierwsze, z dziką furią wypełniając jej spektrum obserwacji. Gdyby Erzsébet była wciąż połączona ze swoim ciałem, miałaby nieliche problemy, żeby w ogóle utrzymać przy tym równowagę. Zaczęło się, a kolejne fale przybywały do niej z coraz mocniejszymi uderzeniami.

Można by nawet podejrzewać, że czarodziejka zapomniała już trochę, jak wspaniale było unosić się w czystej energii. Połowicznie zdziczała okolica tętniła drobnymi organizmami, rozpościerającymi się po starym trakcie jak stara, gruba pajęczyna. Żywotna natura otulała Erzsébet ciepłą warstwą, ogrzewała szyję i ramiona, dawała nieziemski komfort i luz. Gdzieś, daleko za linią drzew, skrywały się małe warchlaki, buszujące po letniej ściółce z młodzieńczym zainteresowaniem. Ciało czarodziejki mimowolnie uśmiechnęło się, stymulowane pozytywnym sygnałem.

Czarodziejce ukazał się także przedziwny konstrukt, oparty na fuzji przeróżnych elementów. Nieostry, niezgrany z jej obserwacjami, umykał gdzieś na krawędzi wzroku. Nie był to jednak nurt dotyczący małego Eroana, ani trochę. Odbiegał gdzieś, kołował, zachęcając Erzsébet do dalszych poszukiwań. Ewidentnie nie miał złych zamiarów, a na pierwszy rzut oka przypominał jej drobne zwierzątko. Jakie? Tego kobieta nie potrafiła ocenić, nie tak spontanicznie, bez wyraźnego skupienia i zaangażowania. Przypominał jej jednocześnie lisa, płaszczkę i co najmniej tuzin innych organizmów, morfujących nieustannie. Wszystko to zbite w dynamiczną i niecielesną formę, zapraszającą do zawodów i zabaw.

Nic z zaobserwowanych fantazji nie dotyczyło jednak małego pacjenta. Aura chłopczyka pulsowała dość jednorodnie, bez większych anomalii. Nosiła ślady wyczerpania śmiertelnymi atakami, ale na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Im bardziej jednak Tepes przyglądała się magicznej osnowie dookoła dziecka, tym agresywniej morfowało wcześniej zaobserwowane zjawisko. Jak gdyby chciało zabrać jej uwagę tylko dla siebie, świadome procesu obserwacji.

Re: Droga ku Zaavral

71
Podróż z Ujścia trwała już dobry miesiąc. Erzsébet nie miała w tym czasie okazji ani potrzeby, by zaglądać za Zasłonę. Im dłuższa jednak była przerwa, tym powrót bardziej wstrząsający.

W pierwszej chwili czarodziejka poczuła, jakby ktoś wrzucił ją nagle do basenu z lodowatą wodą, lecz paraliżujące wrażenie nie trwało nawet mgnienie oka. Magia błyskawicznie przeniknęła Erzsébet, jednocześnie otulając ją i unosząc. Maleńka kropelka mocy, którą – z woli bogów czy innej kapryśnej istoty – dysponowała kobieta, wpadła do oceanu i rozpłynęła się w jego przestworze. Zjednoczyła z potęgą, której najmędrsi nawet pośród długowiecznych elfów nie ogarniali rozumem. Emocji i uczuć towarzyszących temu procesowi nie sposób było opisać słowami. Trzeba było ich doświadczyć.

Erzsébet Tepes właśnie doświadczała. Upajając się obcowaniem z czystą energią, gdzieś poza czasem i przestrzenią. Przyrodzona surowość bladego lica czarodziejki złagodniała, czerwone usta wygięły się w błogim uśmiechu i tylko nieobecne, nieruchome oczy wciąż przejmowały dreszczem, gdy w nie zajrzeć. Nikt jednak nie zaprzątał sobie tym głowy. Uwaga wszystkich skupiona była na małym Eroanie. Czarodziejki również, choć na planie astralnym coś ewidentnie łaknęło jej bardziej, aniżeli elfi potomek.

Zasada „kapłana i brewiarza” jeszcze nigdy jej nie zawiodła. Jednak im dłużej przyglądała się duchowej osnowie Eroana, dziwne, zmiennokształtne i najwyraźniej świadome zjawisko robiło się coraz bardziej natarczywe w próbach zwrócenia na siebie uwagi czarodziejki. Nigdy wcześniej nie zetknęła się z czymś podobnym. Magia przyjmowała w eterze najprzeróżniejsze formy, kształty, kolory, zapachy. Była po prostu chaosem, a chaos nie miał świadomości. Oznaczało to, że morfująca energia należeć musi do kogoś, kto – tak jak ona – był tutaj gościem. Nie miało to jednak sensu, bo gdzież było jego ciało w rzeczywistym świecie? Widziała stary trakt i wszystko, co wokół, nad, pod i pomiędzy. Więc skąd? Jak?

Erzsébet ukierunkowała swoje zmysły na przedziwny konstrukt energetyczny, gotowa ewakuować się w każdej chwili. Co prawda gwałtowna rejterada niosła ze sobą ryzyko omdlenia, krwawienia z nosa i tygodniowej (jeśli leczona) albo siedmiodniowej (jeśli nieleczona) migreny, niemniej jednak ciekawość wzięła górę nad ostrożnością.

Witaj. Czym... Kim jesteś? Czego chcesz? — Słowa, a może tylko ukształtowane myśli, popłynęły w eterze w postaci wibrujących, złotych nici przypominających babie lato. Czarodziejka przyglądała się uważnie skupisku energii, próbując dostrzec prawdziwą formę bądź jej brak. Choć zaintrygowana, miała się na baczności.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

72
Konstrukt karmił się uwagą czarodziejki. Przemieszczał się, odskakiwał, kręcił się i wirował. Pozornie zmieniał swoją pozycję bez konkretnego wzorca. Odsuwał się jednak z dala od dziecka, wciągając czarodziejkę w wioskową zabawę w ganianego. Podchodził i kusił, aby oddalić się bez zwłoki. Znikał, po czym pojawiał się znowu. W nowej formie, w jeszcze mniej typowej roli.

Ostrożna czarodziejka, kierowana doświadczeniem, nie ruszyła za nim z pełną prędkością. I, po prawdzie, prawdopodobnie tylko to ją uratowało. Z każdym milimetrem przebytym w kierunku zagadki, o ile jest on jakąkolwiek miarą magicznej odległości, było gorzej. Im bardziej zmieniała swój punkt widzenia, tym ciężej było jej się skupić na zadaniu. Erzsébet miała wrażenie, że jej ciało uciskają szorstkie kamienie, jak gdyby przeciskała się przez dno antycznej jaskini. Czułą jak zapada się coraz głębiej, oddalając się od bezpiecznej rzeczywistości.

Tepes miała jednak wrażenie, że jeszcze tylko jedna chwila i uda się jej rozpoznać nietypową energię. Jeszcze chwilę, jeszcze dodatkowe spojrzenie. Odrobinę skupienia i przyniesie rodzicom Eroana tak pożądane nowiny. Może nawet nadzieję! Towarzyszyło jej jednak nikłe uczucie niepokoju i wątpliwości, przed tak zdecydowanym sięgnięciem w głąb energii.

Konstrukt wciąż poruszał się na granicy wzroku kobiety. Dryfował spokojnie, aby po chwili znowu zacząć wyścig z samym sobą. Zaczepnie zatrzymywał się, aby znowu przyspieszyć. Po dłuższej obserwacji obiektu i jego aury, jego nienaturalna forma wydała się czarodziejce dość swobodna. Luźna i zwiewna, jak tylko świeżo wyprana lniana chusteczka potrafi. Jak gdyby jego zmienne kształty były tylko nietypową przykrywką, kamuflażem. Całość przypominała jej teatralny spektakl, gdzie na scenie wirowało dziesiątki aktorów, wymieniających się główną rolą.

Re: Droga ku Zaavral

73
Dała pociągnąć się tajemniczemu zjawisku kawałek dalej od Eroana, odczuwając to jako ogólne naprężenie i dyskomfort. Tarcie na wzór tego, jakie odczuwać można w rzeczywistości podczas przeciskania się skalnymi załomami, było dla czarodziejki jasnym sygnałem, że winna zawrócić. Zatrzymała się, niezdecydowana czy ryzykować, poddając się ciekawości i ambicji, czy odpuścić. Prawdziwa forma konstruktu wciąż jej umykała. Nie wiedziała z czym ma do czynienia ani czy to coś jest faktycznie świadome. Kłębowisko energii zdawało się zwodzić Erzsébet na astralne manowce intencjonalnie, jakby chciało odciągnąć ją od chłopca albo doprowadzić do zapaści, prowadząc dalej i dalej w eter. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że morfująca energia zachowuje się jak psotne dziecko albo złośliwy chochlik. Z drugiej jednak strony nie otrzymała żadnej odpowiedzi na swoje pytania, żadnej reakcji, poza zabawą w ganianego.

Po chwili podjęła decyzję, odwróciła uwagę od anomalii i ruszyła z powrotem, ku bladoniebieskiej, delikatnie drżącej aurze Eroana. Czuła jak niewidzialna lina przywiązana do kotwicy jej ciała w rzeczywistym świecie luzuje się, jak zalewa ją fala błogiej ulgi. Czarodziejka stanęła tuż przy małym elfie, pozornie koncentrując się tylko na nim, kątem oka jednak obserwując zachowanie pulsującej, zmiennokształtnej energii. Tak jak podejrzewała, konstrukt nie pofrunął w swoją stronę, nie był zagubionym, astralnym wędrowcem. Zawrócił, kręcąc się i wirując, jakby w oczekiwaniu, a może ponagleniu?

Opuszczając duchowy plan, Erzsébet zobaczyła jeszcze jak twór na powrót zamajaczył przy dziecku, okręcając się wokół jego osnowy kilka razy niby żerujący węgorz. Ostatnim, co poczuła przed wynurzeniem się spoza czasu i przestrzeni, było ukłucie niepokoju. Nie mogła jednak działać pochopnie. Próbując na oślep związać konstrukt zaklęciem, ryzykowała uszkodzenie duszy dziecka i ingerencję w jego przeznaczenie, jeśli energia faktycznie połączona była z Eroanem. Nie wyczuwała w zmiennokształtnym tworze charakterystycznego dla klątw, przytłaczającego ciężaru nienawiści i złej woli. Niemniej jednak konstrukt ów mógł się dobrze maskować, lecz wówczas wcale nie było powiedziane, że udałoby się jej z marszu wskórać cokolwiek. Niektóre klątwy, te bardziej skomplikowane, wielopoziomowe albo rzucane przez wybitnych profesjonalistów, wymagały czegoś więcej niż prosta inkantacja.



Najpierw poczuła delikatne mrowienie w końcówkach palców u dłoni i stóp, które w chwilę później rozlało się po całym ciele, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Później w nozdrza uderzył ją duszny zapach rozpalonej ziemi i końskiego potu. Omdlałe kończyny odmówiły posłuszeństwa, Erzsébet oparła się ciężko o powóz, zabierając dłoń z czoła Eroana. Jej oczy znowu lśniły stalą, lecz wydawała się nieco oszołomiona.

Nie jestem pewna — sapnęła pod wyczekującymi spojrzeniami elfów. — Coś kręci się w pobliżu waszego syna. Jakaś energia, której nie powinno tam być.

Przymknęła na chwilę oczy. Słońce niemiłosiernie ją teraz raziło. Wszystko wydawało się tak okrutnie toporne i ciężkie. Miała wrażenie, że nawet wiatr, niosący drobiny piaszczystego pyłu, chłoszcze ją bezlitośnie, choć ledwie poruszał źdźbłami suchej, przydrożnej trawy. Czarodziejka spojrzała wreszcie na parę elfów i westchnęła.

To zabrzmi dziwnie, ale czy jest ktoś, kto życzy wam źle? I nie chodzi mi o sąsiada, którego boli, że macie trzy krowy, podczas gdy on tylko jedną. Mam na myśli głęboką, dojmującą urazę. Zapieczoną nienawiść. I całe morze złej woli.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

74
Magiczny konstrukt pozwolił opuścić czarodziejce swoją domenę bez większych problemów. Ciężko było rozgryźć jego intencje od tak, z marszu. Musiała uzbroić się w cierpliwość i całą mądrość, jaką zgromadziła przez lata. Nie było to byle przekleństwo z rąk podrzędnej guślarki. Choć, tak naprawdę, to nie do końca wiedziała już, jak to zjawisko klasyfikować. Z jednej strony wydawało się, że struktura stworzenia jest niestabilna. Ale jego aura była w pełni stabilna! Powierzchnia jawiła się jako mocno zmienna, z losową powtarzalnością i dużą dozą przypadku, ale pod powierzchnią pozostawała miarowo jednostajna.

Łamigłówka, ot co.

Może jego natura była w jakimś sensie wielopoziomowa? Tak wiele pytań wciąż ją nurtowało, a tak mało odpowiedzi znalazła po drugiej stronie. Coś podpowiadało jej, że rozwiązanie wcale nie będzie proste, szybkie i przyjemne. Jedyna dobra strona tej interrogacji to, o dziwo, w pełni zdrowe dziecko. Nic nie wskazywało na to, żeby to z samym maluchem były problemy. Erzsébet mogłaby przewertować wszystkie swoje księgi po trzykroć, a nie wskazałaby ani jednej skazy na aurze chłopca. Tego jednego mogła być pewna, bardziej niż przyszłości swojego gatunku.

Ojciec Eroana pomógł jej usiąść pod daszkiem powozu, kiedy tylko jej ciało oprzytomniało. Obserwował ją uważnie, z wyraźnie zmartwioną miną. Podał jej wodę i błękitną chusteczkę. Wykonał gest ręką, przesuwając dłonią przy własnym nosie. Nie była w złej kondycji, biorąc pod uwagę swoje poprzednie doświadczenia, ale… Nie mogła oczekiwać, że zupełnie obce jej osoby w stu procentach zrozumieją jej profesję. Nawet, jeśli sama ich rasa kiedyś by to zagwarantowała. Czasy się zmieniają, a razem z nimi problemy, z jakimi mierzą się jej pobratymcy.

- Czy ktoś nam źle życzy? Pani, a skądże znowu - zaoponowała żona. - Kto miałby nam życzyć aż tak źle?

- I to wcale nie kurtuazja czy dobre maniery! - czym prędzej uzupełnił mąż. - Nie mamy wrogów. Jasne, że zdarzają się drobne niesnaski, jak to w każdym mieście. Ale nigdy nie doszło do rzucania klątw na noworodki, szanujmy się! Nie wiem, jak bardzo musielibyśmy komuś podpaść. I to całkiem nieświadomie.

- Zapieczoną nienawiść? - żona popatrzyła ze zdziwieniem, jak gdyby nie całkiem pewna znaczenia słów. - Możemy posłać listy do rodziny, wypytać o dawne zatargi. Ale to dopiero z samego Nowego Hollar, nie mamy ze sobą ani utensyliów ani ptaków, droga pani. Że też ktoś mógłby… - zafrapowała się.

Re: Droga ku Zaavral

75
Tak więc tylko o to wszystkim tu zgromadzonym elfom chodziło - Myślała Aradiela. - Nie o dobro ich rasy, ich małej społeczności, ale o prywatne względy. Każdy ze starszych i młodszych, każdy ze znaczących, który reprezentował jakąś elfią grupę, jakąś rodzinę lub organizację, która zdecydowała się opuścić Nowe Hollar w ucieczce przed tyranią Callisto i zagładą zmierzającą na ich rodzinny dom zrobił to w celu zdobycia wpływów gdzie indziej. Och, z pewnością w głębi duszy opłakiwali swe straty. Straty rodzin, domów, przyjaciół i bogactw, ale wszyscy byli zbyt pragmatyczni by nie zauważyć piętrzącej się przed nimi okazji. W Hollar byli równi pośród innych elfów, jeśli byli czarodziejami, to nawet równiejsi od innych. Teraz jednak mieli okazję stać się pierwszym pośród równych. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę i Aradiela gdzieś głębi siebie brzydziła się ich zachowaniem. Część z nich, jak choćby Alvair Vess, przynajmniej nie ukrywało się z tym, że chcą sięgnąć po władzę dla samej władzy. Inni zasłaniali się dobrem ich społeczeństwa lub twierdzili, że mają odpowiednie predyspozycje przez swą wiedzę i doświadczenie. Żaden jednak nie miał zamiaru ustąpić i wkrótce mogli zbierać tego żniwo. Byli mniej więcej w połowie drogi do celu i w szaleńczej gonitwie po palmę pierwszeństwa w Zaavral, co z jej strony było genialnym posunięciem by utrzymać grupę razem, teraz ledwo powłóczyli nogami. Byli wyczerpani, a jakby tego było mało zaczęło brakować im i żywności. Trzeba było sobie z tym radzić i jak zawsze radzono.

Starszyzna kolejny raz miała zamiar debatować nad rozwiązaniem problemu przywództwa, ale Aradiela tym razem nie zamierzała się stawić na obradach, przynajmniej nie od razu. Tymczasowo poprosiła by jej dziadek obserwował co się będzie działo, choć podejrzewała, że będą się kłócić z Alvairem o władzę, co uznała poniekąd za zabawne, a sama udała się w miejsce wybijającego w okolicy strumienia. Elfka przysiadła nad migoczącym w świetle księżyca, bystrym lustrem wodnym. Aradiela spoglądała z uwagą na taflę przez ciągnącą się w nieskończoność chwilę. Ktoś postronny mógłby uznać, że elfka została zaklęta w posąg, ale czarodzieje natychmiast zorientowaliby się, że aura wokół kobiety ulegała nagłym i ciągłym zmianom. Choć elfa się nie poruszała, to wykonywała mistyczną pracę - czarowała i sięgała swymi mocami w przyszłość. Chciała wiedzieć co ich elfią społeczność spotka w przeciągu najbliższych dni. Nie chciała dać się zaskoczyć jak w Hollar, kiedy to zaufała Callisto i jej ojciec stracił życie. Miała moc i mogła ją wykorzystać dla dobra ich ludu i miała zamiar to zrobić...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”