Re: Wioska Śnieżnych Elfów

46
Lekkość i gracja z jaką poruszała się Darianna w tak trudnym terenie, przyprawiały o przynajmniej podziw jeśli nie zachwyt. Valcerion starał się jak najsprawniej przejść przez zdradliwe podłoże, ale zarówno jego waga oraz ciężar pancerza który miał na sobie nie pomagały w tym przedsięwzięciu.

Dziewczyna mówiła już w pełni zrozumiale, nie było w niej widać jakiegoś obłędu czy inne cholerstwa pod postacią demona w ludzkim ciele. Valcerion ucieszył się, że Darianna jest w pełni komunikatywna, w końcu na pewno reszta grupy będzie chciała się czegoś od niej dowiedzieć.

-Darianno, wspomniałaś o zakrwawionym nożu. Jeśli nadal go masz, to postaraj się go zachować. Kto wie, może dowiemy się z niego czegoś o tobie. Tymczasem idźmy, nasi towarzysze pewnie się niecierpliwią, a jeszcze spory kawałek do przejścia. - uśmiechnął się życzliwie w stronę kobiety.

Cholera, mogłem wziąć kopię żeby się podpierać. Szkoda miecza.

Cała sytuacja była dla niego nieco szokująca, może bardziej zaskakująca. Na myśl przychodziły mu różne rzeczy. Dziewczyna nie wyglądała na niebezpieczną, toteż jej zaufał. Jednego można być pewnym - zaintrygowała go. Ten element ciemnej strony jej przeszłości wabił, niczym zagubiona owieczka wilka. Postanowił, że przy najbliższej okazji postara się jak najbardziej pomóc kobiecie.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

47
Nad wyraz kooperatywna Darianna budzi podziw za sprawą swej kondycji oraz zwinności, jakie przekładają się na bezproblemowe pokonywanie górskiej trasy. Stopa za stopą, ręka za ręką jest coraz bliżej wejścia do jaskini. Valcerion aby za nią nadążyć musi wykazywać nie lada tężyznę fizyczną, a jej konsekwencją winien być późniejszy odpoczynek. Kobieta sunie niczym łania lub kozica górska, co jest nienaturalne dla normalnych ludzi.
Lekkość, skoczność, gimnastyka na poziomie wyszkolonego elfa leśnego? Nie, to po prostu mierząca 170cm drobna blondynka z ponad przeciętnym zestawem możliwości.
Krótka wypowiedź rycerza umożliwia mu zatrzymanie Darianny, dzięki czemu może ją dogonić. Odwrócona zwraca się do niego.

- Nie mam go, chyba został w tym domu... Ręką spoczęła na czole, jakby o nad czymś srogo dumała.
Nie wiem, gdzie go zostawiłam. To... To działo się tak szybko, że nawet nie przypominam sobie.
Jednakże doceniam ostrzeżenie. Idzie dostrzec, w jak podejrzliwy sposób na mnie patrzą. Całe szczęście, że Ty Valcerionie jesteś inny. Dziękuję Ci za to.


W tym samym czasie obserwujący towarzyszy z góry panowie, dyskutują na temat dalszych poczynań oraz nowego nabytku- Darianki. Zachrypnięty Danarim tym razem bierze udział w konwersacji. Swym drapiącym głosem mógłby zbudzić nie jednego niedźwiedzia, o ile taki w jaskini się znajduje.

- Jaskinia nie jest długa, więc szybko ją pokonamy. Należy tylko uważać przy wyjściu, nie wiemy co tam na nas czyha. Taaa kobieta, hmrrmmmm... Nie wiem kim jest, ale skądś znam ten chód.
Ugięte kolana, bezszelestne stąpnięcia, błyskawiczne ruchy. Po prostu miej na nią oko, Mordred.


Zanim kapitan zdążył skończyć, u wylotu jaskini pojawiła się persona małej blondyneczki z tułającym się za nią, kilkanaście metrów dalej, Valcerionem.

- Witajcie mężowie, wybaczcie spóźnienie. Valcerion zaraz tutaj dotrze.

Jak powiedziała, tak też się stało. Zasapany, zdyszany, spocony wojownik finalnie dotyka podłoża jaskini. Bezsilnie pada przed nią na kolana, jest zbyt wyczerpany by normalnie funkcjonować. Stać go wyłącznie na wywalenie ozora i ślinienie. Woda dotarła do płuc przez wilgotne powietrze. Minie chwila zanim rycerz dojdzie do siebie. A gdy dochodzi, oddech jest spokojniejszy i bardziej regularny, mięśnie odzyskują zastrzyk świeżości. Wtedy Darianna podchodzi do Valceriona by pomóc mu wstać. Zapada niezręczna cisza, z której Danarim ucieka w czeluści jaskini, tuż za nim rusza Darianna i reszta grupy.
Wbrew pozorom przechadzka poprzez tunel jest dogodniejsza od wspinaczki. Skąpe oświetlenie to jedyne utrudnienie, które może doprowadzić do incydentu. Z tym że nikomu, żaden incydent się nie przytrafił. Wszyscy docierają do szczeliny wyjściowej, gdzie ma miejsce postój.
Wyprzedzając przed samą końcówką trasy, Darianna kuca przy dużej skale u wylotu jaskini. Z tej pozycji dogodnie jest obserwować i nie zostać dostrzeżonym. Ci, którzy dotrą za chwilę, zobaczą coś niesamowitego. Położony w nizinie górskiej kompleks drewnianych domków. Część z nich zabudowana na poziomie, inne na wznoszących się dalej szczytach górskich. Daleko widać chodzące elfki. Będąc w ukryciu można omówić plan działania. Stoicie niedaleko krzewów i drzew, więc wyjście z jaskini nie powinno przykuć niczyjej uwagi. Idąc dalej można obrać trasę na lewo lub prawo. Część lewa jest zabudowana i przechadza się tam znacząca ilość gospodyń. Trasa lewa prowadzi do góry, na szczycie jakiej wzniesiono coś na wzór zamku. Z prawej strony również występują budynki, ale już nie tak licznie. Aleja uboższa, bardziej zaniedbana. Prowadzi do szczytu góry, w której na wyżynie dostrzec idzie jaskinię. Kompleks gór za wioską jest oczywiście połączony. Należałoby przedyskutować temat, póki co skryci za kamieniem możecie czuć się bezpiecznie.
Spoiler:

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

48
A zatem stanęli na progu kolejnego etapu swej podróży. Ze swej kryjówki, Mordred powiódł wzrokiem po spokojnym krajobrazie.

- Gdyby Magistri to zobaczył... - Mruknął pod nosem. Nie dokończył jednak, że gdyby Magistri zobaczył ten sielankowy obraz, zamieniłby go w poligon testowy dla Blattarii...

Po chwili obserwacji, zwrócił się do swoich towarzyszy.

- Dobrze... Na razie sytuacja wygląda tak: Jest nas pół tuzina, na całą wioskę. Bohaterska bitewna szarża zatem nie wchodzi w rachubę. - Rzucił przy tym dyskretne spojrzenie Danarimowi, z którego niechęcią do elfów zdołał się już zapoznać. - Możemy spróbować nawiązać kontakt, poprzez jawne pokazanie się tutejszej populacji. Ale biorąc pod uwagę jak bardzo ta wioska jest ukryta, nie sądzę by oczekiwało nas tu ciepłe przyjęcie skoro autochtoni tak się izolują. Ponadto elfka z którą walczyłem ostatnio, wspomniała coś o przebudzeniu jakiegoś "pana" i nadchodzącym końcu. Taki fatalizm źle wróży. Osoby o takich przekonaniach zdolne są do przemocy na tle religijnym...
Zamilkł na chwilę w zamyśleniu drapiąc się w brodę

- Z drugiej strony - kontynuował wkrótce - Możemy spróbować przekradać się mniej zaludnionym obszarem, w stronę tamtej jaskini, celem rozpoznania. Jednakże takie rozwiązanie w przypadku przyłapania, natychmiast stawia nas w negatywnym świetle i ma większa szansę wywołania agresji mieszkańców. Ponadto, jeżeli w jaskini znajduje się na przykład coś, co uważają za religijne tabu a my naruszymy je... - zawiesił głos, wodząc wzrokiem po towarzyszach - kolokwialnie mówiąc, możemy mieć przesrane - podsumował.

- Istnieje jeszcze możliwość, że obecna tu Darianna - z tymi słowami spojrzał na kobietę, z kurtuazyjnym skinieniem głowy - będzie naszym emisariuszem. Jednakże to wciąż wiąże się z pierwszym wspomnianym przeze mnie problemem. Nie wiemy jaka będzie ich reakcja na obcych, nawet płci żeńskiej, a nie godzi się wysyłać do takiego zadania kogoś, kto nie pisał się nawet na cały ten cyrk - westchnął przymykając oczy i kręcąc głową.

Najemnik podniósł kciuk do ust, jak gdyby chciał obgryzać paznokieć w zamyśleniu i ponownie zaczął wodzić wzrokiem po wiosce, mrużąc oczy i układając kalkulacje.

- Ta wioska nie wygląda na w pełni samowystarczalną - mruknął wreszcie. Słowa były słyszalne i wyraźne jednak mówione półgłosem a wzrok nadal utkwiony w niewielkim osiedlu, jak gdyby głośno myślał, raczej niż przemawiał do zebranych.
- Nawet jeżeli są w stanie wyprodukować żywność, to na tych wysokościach nie powinno być roślin ani materiałów z których mogłyby wykonać płótna używane w ich ubiorach... Ponadto nie wyglądają na znawców górnictwa, zatem jeżeli nawet używają metalowych narzędzi, nie wydobywają rudy sami... Jestem pewien, że muszą z "kimś" handlować by zdobyć pewne surowce i przedmioty. Jeżeli podamy się za handlarzy, mamy większe szanse, że wyniesiemy stąd cało nasze głowy i zyskamy pewne informacje o terenie. Problemem jest, czy potrafimy skutecznie odegrać tą rolę... I czy istotnie moja teoria jest prawdziwa... A także w jaki sposób dokonują ewentualnego handlu i czy nie mają konkretnych znajomych dostawców.
Westchnął poirytowany
- Mamy mnóstwo niewiadomych a mnie skończyły się koncepty. Chętnie wysłuchałbym jeżeli ktoś ma jeszcze jakieś pomysły - zakończył żując wargę i bębniąc palcami o skałę, spoglądając to w stronę wioski, to na swoich towarzyszy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

49
Gdy kobieta minęła mężczyzn swoim zwinnym krokiem Hunmar szepnął niby do siebie kręcąc głową z dezaprobatą.- Po co on przyciągnął tutaj tą babę?

Gdy dotarli do wyjścia tunelu zobaczyli widok zaiste zapierający dech w piersiach. Krasnolud musiał podejść nieco bliżej krawędzi jaskini niż pozostali, by z racji wzrostu móc ocenić pełnię sytuacji w jakiej się znaleźli. Kotlina której nikt by się tu nie spodziewał wypełniona drewnianymi domkami. Pomiędzy nimi przechadzały się wysokie kobiety. Krasnolud starał się zapisać wszystko w pamięci. Co robią te kobiety? W których kierunkach się przemieszczają? Które drogi są nieuczęszczane? Czy w ich zachowaniu jest coś dziwnego? Na wzgórzu ponad nimi znajdował się budowla przypominająca zamek i w tamtym kierunku Kapłan również skierował swój wzrok próbując zlokalizować jakieś wejście.

-Moim zdaniem udawanie kupców nie jest dobrym pomysłem. Myślę, że wszystko co mają te kobiety pochodzi z napadów na karawany. Gdyby kupcy tu docierali droga do jaskini byłaby bardziej przetarta. Poza wszystkim w żaden sposób nie przypominamy kupców a z racji tego, że jesteście ludźmi będziecie budzić jeszcze większą podejrzliwość. Mógłbym się tam udać sam. Udać, że zabłądziłem. Może potrzebują pomocy medyka więc zyskam ich zaufanie.

-Drugim wyjściem z sytuacji jakie bym proponował jest podkradnięcie się do tego zamku na górze i wyeliminowanie lidera społeczności. Pozbawiona dowództwa grupa powinna być łatwiejsza do opanowania.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

50
- Mmm... - Pokiwał głową gdy Hunmar wypowiedział swoja opinię o udawaniu kupców. - Mam te same wątpliwości, dlatego zapytałem o wasze zdanie. Brałem pod uwagę, że mogą napadać na karawany ale regularne rabunki ściągają uwagę. Liczyłem, że zechcą działać ciszej, przez czarny rynek...
- Twój fortel z zabłąkanym medykiem może być bardziej wiarygodny ale nie mniej niebezpieczny. Jestem pewien, że mają tu swoich znachorów i mogą cię nawet jeżeli nie zabić, to zamknąć żebyś nie zdradził położenia wioski. - Stwierdził kręcąc głową.

- Co do likwidacji przywódcy... Z tym bym się wstrzymał. Nie wiemy czy mamy do czynienia z wężem któremu ucięcie łba wystarczy. Jeżeli mamy do czynienia z rojem... Wiesz co się stanie jeżeli zaatakujemy lub nawet usuniemy królową? - Spojrzał na kompana krzywiąc się z niezadowolenia.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

51
Gdy Valcerion doszedł do siebie, podążył za całą grupą. Widok był okazały. Jednak mężczyzną targnęła również złość - nic nie wiedział o jakichś elfach, wiosce pośród gór czy, jak się właśnie okazało, o misji. Miał przecież eskortować wóz, nikt mu nawet nie wspominał o prawdziwym celu zadania. Ochłonął po kilku sekundach, myśląc jak wyjść z tego cało. Szczerze mówiąc, od razu stracił powody do złości, bo uznał to za kolejny obowiązek.

-Mordred, no cholera, nikt mi z was nie powiedział tak na prawdę robimy. Ale dobra musimy coś wykombinować. - zaczął myśleć i drapać się po brodzie. - Zgadzam się, że w handlarzy nie ma się nawet co bawić, raczej nie są do nikogo pokojowo nastawione skoro napadają karawany. Mordred, sam nie pójdziesz, również uważam, że mają kogoś swojego od leczenia ran. - trudna sytuacja. Cóż poradzić? - Może lepiej posłać tam kobietę? - spojrzał pytającym wzrokiem na Modreda i Hunmara. Wiedział, że i to może być ryzykowne, jednak ufał Dariannie. -Tak poza tym... to co my w końcu mamy zrobić? Dogadać się, wymordować wszystkich? Mówcie konkrety.

Z powodu niepewności i braku wiedzy nie był w stanie do końca poprawnie ocenić sytuację. Liczył, że dowie się czegoś od reszty świadomych kompanów.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

52
Na propozycję by to dziewka robiła za ich emisariusza Hunmar pokręcił głową z dezaprobatą i założył ręce na piersi.

- Chcesz wyjaśnień? Pytaj jego - wskazał głową Danarima.

- Jedno wyjście gorsze od drugiego - kapłan zwrócił się w stronę Mordreda.- Otwarty atak jest zbyt niebezpieczny. Podobnie udawanie kogoś kim nie jesteśmy. Ale musimy podjąć jakąś decyzję. Przemieszczajmy się więc w ukryciu. Obserwujmy, wyszukujmy wzorów zachowania, słabych punktów. Widzisz tą ścieżkę na prawo od nas? Kilka zaniedbanych budynków, brak elfów. Myślę że damy radę przejść tą ścieżką niezauważeni do... ooo, do tamtej jaskini powyżej i potem zobaczymy co dalej. Co ty na to?
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

53
Zdanie nad zdaniem, słowo nad słowem i gest nad gestem, przepychały się pomysły mężczyzn. Jedne były zdolne do realizacji, inne pochopne, a część tak bardzo irracjonalna, iż lepiej o nich nie wspominać. Ostatecznie, co de facto stało się domeną tej grupy, nikt nie podjął żadnej konkretnej decyzji. Warto zaznaczyć, że przedstawiciele silnej płci lepiej odnaleźliby się w kerońskiej polityce niżeli konkretnych decyzjach strategicznych.
Temu wszystkiemu przysłuchiwał się Danarim i widać było, że mężczyzna aż rwie się do przedstawienia własnych racji. To też coś było nie tak, na jego czole wyskoczyły krople potu, policzki przybrały czerwoną jak chłostany tyłek barwę, no i niepokojące drżenie rąk mogło świadczyć o powracającej chorobie. Z tego powodu nie dodał do rozmowy niczego, najwyraźniej chęć utrzymania się na nogach była jedynym priorytetem.
Ostatni głos zabrał Moradrin, który przedstawił pomysł infiltracji przez niezauważenie. Zanim jednak skończył wygłaszać tezę, został wulgarnie uciszony. Lewa dłoń Darianny wznosi się na poziom twarzy i karcąca kiwa palcem.

- Csiiii. Krasnolud ma rację, musimy przedrzeć się niezauważeni. Jej przymrużone oczy tylko analizowały sytuację, kiedy mówiła do mężczyzn. Zachowywała się wyrafinowanie niczym szpiegowska maszyna. Usta spięte w dziubek, konkretny ogląd otoczenia i tym podobne.
Druga chata po prawo jest zaniedbana, nikogo przy niej nie widać. Po wyjściu z zalesienia biegnijcie ile sił w nogach, nikt nie może nas zobaczyć. Spotkamy się na miejscu.
Wtedy zrzuciła długi, biały płaszcz, dalej sunąc jak strzała. Opuściła jaskinię, przez chwilę kamuflowana roślinnością(po wyjściu z jaskini jest jeszcze trochę krzewów i drzew, które utrudniają wykrycie obcego) w końcu wybiega na śnieżne pole. Tam gna co galopem, że nawet stopy nie zostawiają widocznych śladów. Przybyła na miejsce, otworzyła drzwi i zniknęła w świerkowym domu.

Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

54
-pfff... "biegnijcie"! Krasnoludy nie biegają! - Syknął w stronę oddalającej się już dziewki i zwrócił się w kierunku Danarima.- Od kiedy ona nami dowodzi? Pozwalasz jej na to?

-Idźcie pierwsi. Ja pójdę na końcu. Tylko nie wszyscy na raz!

Hunmar poczekał aż wszyscy mężczyźni zniknęli w chacie. Nie chciał by ktokolwiek widział jak kapłan próbuje biec. Kiedyś jakiś mądry krasnolud powiedział, że krasnoludy choć zabójcze na długich dystansach, do sprintu się nie nadają i w jego przypadku była to sentencja zgodna z prawdą. W biegu wyglądał pokracznie. Krótkie nogi, krępa budowa ciała i długa szata. Wszystko to sprawiło że na jeden długi krok człowieka Hunmar robił cztery.

Rozejrzał się czy żadna elfka nie przygląda się miejscu w którym się znajduje i gdy zdawało się bezpiecznie ruszył. Modlił się do Turoniona aby tylko się nie potknąć. Chociaż prawdopodobna szybkość z jaką by się toczył byłaby większa
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

55
Zanim Valcerion zdążył otworzyć usta, dziewka już pędziła z właściwą sobie gracją i szybkością w stronę opuszczonego domostwa. Mężczyzna popatrzył, nieco zdziwionym wzrokiem po reszcie podróżników, po czym stwierdził, że za późno na inne opcje. Ryzyko było duże - ale jak to mówią, bez ryzyka nie ma zabawy. Mężczyzna zdjął z siebie wciąż zarzucony na plecach płaszcz, zwinął w kłębek i położył w jakimś suchym miejscu groty, wierząc, że uda mu się po niego wrócić później. Bieg z płaszczem byłby utrudniony, a i zobaczyć by go można było z większej odległości. Hełm został przy koniu. Upewnił się, że miecz nie będzie się obijać o pancerz, a tarcza przylega do pleców. - Panowie pozwolą. - jeszcze raz spojrzał na twarze obecnych, po czym sam siebie w duchu zapytał, jaki demon popycha go do takiego szaleństwa.

Wraz z warstwą zarośli, mężczyzna szedł powolnym krokiem, chyląc się nisko jak tylko mógł. Korzystał z zasłony jaką dawały krzewy - nikt z dołu raczej nie był by w stanie dostrzec go za zieleniną. Gdy tylko zasłona zaczęła się kurczyć, mężczyzna ruszył, nisko na nogach, starając się nie przewrócić, a do tego w miarę szybko przemieszczać. Może nie wyglądało to zgrabnie, lecz sądził, że uda mu się dotrzeć do chaty niezauważonym.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

56
A zatem nie osiągnęli konsensusu. Zirytowało go to ale nie zdziwiło. Wszak sam nigdy nie krył, że decyzje woli zostawiać specjalistom, sam zaś najwyżej udzieli uwag. Toteż gdy brakło głównego autorytetu, równoważne siły spychały się wzajemnie. O dziwo balans zachwiała Darianna, która by może zniecierpliwiona ich gdybaniem, sama rzuciła i zaczęła realizować plan działania z konsekwencją której Mordred przez chwilę jej pozazdrościł.

W następnym jednak momencie, dotarła do niego świadomość, lub raczej podejrzliwość, skąd przygodnie spotkana kobieta o dziwnych zachowaniach, mogła znać najlepszą drogę. Być może to jedynie dar jej obserwacji lub uwagi był nieco lepszy od reszty grupy i dostrzegła szczegóły które oni przeoczyli (Co w zasadzie nie było trudne skoro skupiali się na wzajemnym zatapianiu swoich planów), ale jak zwykle uczucie paranoi kazało mu oczekiwać zdrady i podstępu. Szkoda tylko, ze nie miał pomysłu jak sobie z owym podstępem poradzić.

Marszcząc brwi i mrużąc oczy rzucił spojrzenie na Danarima, którego twarz wyrażała... Coś. Szkoda tylko, że brakowało mu czasu by spróbować odcyfrować sygnały kapitana. Darianna narzuciła im tempo i nie mogli się teraz rozproszyć. Że też cokolwiek trawiło ich oficera dowodzącego, musiało wrócić akurat podczas misji i pozbawić mowy człowieka, który najwięcej wiedział o całej sprawie.

- Tch. - Gniewnie parsknął przez zaciśnięte zęby i ruszył w ślad za kobietą. Sam bieg w pancerzu nie był jeszcze problematyczny. To już przerabiał. Ciężej było zachować ciszę. Dopasowane łuski nie łoskotały może jak niektóre żelastwa ale pewien chrzęst był nieunikniony. Miecz odpiął od pasa by przypadkiem nie zadzwonił o nogę i ściskając go w sztywno w dłoni, niezbyt szybkim biegiem przemieszczał się do celu, kryjąc się jak mógł przed wzrokiem. Musiał zminimalizować ruchy jakie wykonywał. Poruszanie się w kucki w jego pancerzu wywołałoby tylko więcej hałasu niż zwyczajny chód. Wybierając więc coś pośredniego, biegł zgarbiony na minimalnie ugiętych nogach, ramiona zwieszając luźno z boków jak wahadła, które bujały się lekko dla utrzymania rytmu i równowagi. Starał się nie unosić nóg wysoko i nie stawiać kroków z impetem, gdyż każde stąpnięcie powodowało drgania z nimi grzechot pancerza. Za każdym razem gdy jego stopa lądowała na ziemi, uginał nieco kolano amortyzując stąpnięcie i rytmicznie rozluźniał je z powrotem gdy miał postawić kolejny krok, pracując kolanami i łydkami jak sprężynami wytłumiającymi ruch, nadawał całemu korpusowi dziwny ruch, kołyszący go w górę i w dół. Poruszał się w sposób przypominający raczej goryla lub innego małpoluda o niskim ciele i zbyt długich ramionach, niż z gracją sprintera lub chociażby łowczego. Ale jeżeli tylko pomagało mu to w pozostaniu w ukryciu, to do diabła z finezją.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

57
Arbitralne zachowanie kobiety sprawia, iż cała gromada mężów zmuszona jest do ryzykownego i zarazem wyczerpującego przemieszczenia. Co ciekawe, domeną samców jest tendencja do nie liczenia się ze zdaniem innych, dlatego zachowanie Darianny może budzić niepokój współtowarzyszy.
Wraz ze zniknięciem niewiasty w jednym z drewnianych budynków, nadchodzi czas na podążenie w tym kierunku. Mężczyźni muszą wykreować istny tandem, by oko nieprzyjaciela wciąż tułało się w ułudzie bezpieczeństwa.
Zobligowany ten, który ruszy pierwszy do nadania tempa wyprawie. Tym bohaterem staje się kochliwy rycerz, Valcerion. Mężczyzna idealnie dostosowuje swoje możliwości do trasy na jakiej się znalazł. Integralność pancerza, tężyzny oraz kontroli nad ciałem sprawiają, iż pozornie niewielki odcinek zostaje fortunnie pokonany, a będąc przy drzwiach można już nabrać kilku głębszych oddechów, albowiem nikt nie dostrzeże intruza z tego miejsca.
Skoro pierwszy ze śmiałków dociera w całości, instruowany jego czynem człek północy również próbuje swych sił. Repertuar dynamiczności Mordreda równie intensywny jak Valceriona może, co wyłącznie doprowadzić do apoteozy ze strony Danarima tudzież Hunmara. Kruczowłosy prezentuje najdogodniejsze przekraczanie granic, jakie mogło zostać dokonane. Rytmiczne ruchy małpoluda posuwają go naprzód i nawet mnogie zgrzyty stali nie rażą, bowiem dookoła słychać szumy halnych wiatrów. A gdy Mordred dotrze na miejsce, czas wyruszać Hunmarowi. Dwójka zawitała w chacie, więc wraz z Darianną mogą czuć się bezpieczni.
Podróż krasnoluda różni się nieco od pozostałych członków wyprawy, sprawia mu ona o wiele więcej trudu, niżeli w przypadku ludzi. Specyficzność biegu wynika z przyczyny korelacji krótkich kończyn, która z kolei jest rezultatem skąpego wzrostu. Jedynym pozytywem Hunmara zdaje się być ów wzrost. Za jego sprawą krasnoluda nie widać pośród krzewów, a wybiegnięcie na puste pole nie przykuwa uwagi w taki stopniu, jak u tęgiego mężczyzny rasy ludzkiej. Pomimo tej niewielkiej przychylności losu, Hunmar jest narażony na potknięcia i wypadki. Z ogromną trwogą stawia kolejne kroki. W głowie zwrócony do Turoniona przypomina sobie słowa kapłanów:
"Noc jest długa, a droga jest ciemna. Spójrz w niebo, na jeden dzień tylko przyjdzie świt". Wiara czyni cuda, przeto mąż intensyfikuje bieg i ruchy zdają się być coraz to bardziej rytmiczne.
Aż tu nagle krzewinka zaczepia o stopę! Siła przyciągania ściąga niziołka na ziemię, jednocześnie informując o jego położeniu, albowiem metalowe zbroję mają tendencję do wyjawiania swego nosiciela.
Nieunikniona jest fala goryczy, która spływa po uszach wszechobecnych elfek. Te niczym osy zlatują się w naznaczone miejsce, gonią co sił w nogach, by omylnie trafić do pustki.
W honor obrasta Wać Pan, dzierżący szablę w dłoni. Oficjalnie wystawiony skupia na sobie całą uwagę. Tym samym pozwolił krasnoludowi doczołgać się w areał posiadłości, gdzie wartko zniknie wciągnięty przez towarzyszy. Darianna i trójka kompanów znajdują się w środku. Zza szpary w deskach obserwują spektakl Danarima. Otoczony przez sześć bladoskórych kobiet, nie ma szans na powodzenie. Widać, jak próbuje im coś wytłumaczyć, niegroźnie przedstawia wersję wydarzeń, lecz daremno. Podczas gdy jedna z sióstr zdaje się go wysłuchiwać, druga nikczemnie podkrada się od tyłu, by lisim machnięciem poderżnąć gardło. Krew trysła, zwłoki zaciągnięto do centrum wioski...
A wy siedzicie zdezorientowani pośród belek i pudeł. Tak, znaleźliście się w zbrojowni. Są tutaj kusze i szable, sztylety i włócznie.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

58
Świat był przytłumiony i jakby odległy. Odgłosy docierały do niego jak gdyby głowę miał zanurzoną pod wodą. Wrażenie potęgowało zimno które z jakiegoś powodu odczuwał, gdy jego zmysły próbowały zinterpretować fakt, że Danarim właśnie został zarżnięty jak świnia. Tak jakby jego mózg, nie był w stanie przyswoić śmierci którą ujrzał, kojarząc ją z czymś niewłaściwym i nienaturalnym, wręcz wymuszonym.

Pierwszym wyraźnym dźwiękiem który do niego dotarł, był cichy chrzęst, którego źródło Mordred z pewnym zdziwieniem odkrył, jako pochodzące z jego własnej dłoni zaciskającej się w pięść z niemal spazmatyczną siłą. Chwilę potem poznał, że całe jego ciało sprężyło się jak do skoku, zupełnie jakby bez udziału jego świadomości zamierzało rzucić się w tłum wrogów i mścić się za śmierć towarzysza. W pierwszych sekundach klarowności, Mordred był gotów podążyć za tym impulsem i zatracić się w ślepym gniewie i adrenalinie, nie bacząc na konsekwencje. Na szczęście dla zebranych, opamiętanie przyszło razem z palącą gardło goryczą wobec swojej obecnej bezsilności, w obliczu przeważających sił wroga, których nie miałby szansy pokonać a co gorsza ściągnąłby ich uwagę na swoich żywych jeszcze towarzyszy, odbierając znaczenie poświęceniu Danarima, umyślnemu bądź nie. Odwracając wzrok od sceny, osunął się wzdłuż ściany i siadając ciężko na ziemi, przetarł twarz dłonią której metalowy chłód zdawał się gasić rozgorączkowany żar jaki czuł teraz w swojej głowie. Został ostatnim z ich oryginalnej kompanii. Cały oddział wymazany. Od dawna nie czuł takiego przypływu irracjonalnej samotności, mimo obecności pozostałych towarzyszy. Gdy pierwsze fale żalu ustąpiły, przyszedł czas na kwaśny realizm. Stracili dowódcę. Jedynego człowieka, który tak naprawdę wiedział, po co się tu pchali. Utknęli w środku wrogiej ziemi, bez wytycznych. Co mieli robić? Co MOGLI zrobić? Wyrąbać wioskę lub przynajmniej ilu się da zanim sami padną, by pomścić kapitana? To głupie. Tym bardziej, że nikt oprócz niego, nie miał tak naprawdę nic wspólnego ze zmarłym a i on sam odbierał śmierć rasistowskiego i gburowatego człowieka jako stratę ostatniego towarzysza broni z którym przeszedł trudy, niż jako bliskiego przyjaciela. Nie. Jakkolwiek paliła go ta śmierć, ta ścieżka była błędna. Więc co? Dokończyć misję? Nawet nie wiedzieli jaka to miała być misja... Ale może od tego należy zacząć. Zebrać informacje o własnym położeniu i znaczeniu tej sekretnej osady. Może wówczas będą mieli więcej pojęcia o decyzjach jakie powinni podjąć. Na razie jednak wyraził chyba wspólna myśl zebranych.

- Kurwa, co za gówno.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

59
Gdy tylko mężczyzna zobaczył zachodzącą Danarima od tyłu kobietę, od razu zrozumiał co zaraz się stanie. Nie było już dla niego nadziei. Kapitan padł martwy, z ociekającą wzdłuż ciała krwią, sączącą się na śnieg. Elfy zabrały jego ciało. Dostrzegł reakcję wojaka. Bez słowa podszedł do siedzącego pod ścianą, oparł się o nią plecami i złapał Mordreda za ramię. Poklepał go. Nie było sensu go pocieszać, jest dorosły, poza tym Valcerion praktycznie nie znał Danarima, więc nie był mu bliski. Spojrzał po twarzach obecnych w chacie. Odszedł od ściany i zaczął oglądać obecny tu sprzęt - zainteresowały go kusze i włócznie, miecz miał. W głowie rodził mu się plan - nie wiedział tylko czym chce go zakończyć. Bohaterska śmierć w ramach zemsty - nie, to nie ma sensu, z resztą wątpił czy zmarły by to zrobił dla niego. Wiedział, że się wkopali - nie wiedział co było celem misji.

- Ja pierdolę. Co my mamy teraz zrobić? Mordred, mów wszystko co wiesz, opłakiwać zmarłych będziemy potem, musimy coś szybko wymyślić bo sami tak skończymy. - wiedział, że dużo wymaga od towarzysza, który pewnie jeszcze myślami był daleko, jednak sytuacja tego wymagała, i nie było wyjścia. - Ustalmy co robimy. Tak poza tym, niech każdy weźmie kuszę i przynajmniej 3-4 bełty. Wygląda na to, że nie wiedzą o naszej obecności, a element zaskoczenia zawsze sprzyja atakującym.

Gdy to powiedział, sam podszedł do jednej z kusz, wyważył ją, po czym odłożył. Problem był taki, że nie umiał strzelać z kusz czy łuków. Postanowił, że weźmie też jeszcze jeden sztylet który gdzieś schowa, choć nie wiedział jeszcze gdzie. Rozmyślał nad ukryciem broni w różnych miejscach osady, lecz to mogło by być ryzykowne i skutkować wykryciem. Poza tym tylko Darianna była by w stanie po cichu przekraść się i pochować napięte kusze, miecze i włócznie w newralgicznych miejscach. Swój plan postanowił przedstawić już gdy ustalą co było celem misji oraz co będą robić dalej.

Re: Wioska Śnieżnych Elfów

60
Spojrzał na Valceriona i prychnął przez zęby. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej.

- To co wiem powiedziałem ci już po drodze. - Odparł. - Tylko Danarim znał powód dla którego się tu wlekliśmy. - Warknął z głową zwróconą w kierunku gdzie padł kapitan.
- Teraz możemy tylko starać się wynieść stąd nasze głowy. Negocjacje nie wchodzą w grę. Widziałeś jak potraktowano obcego. - Cedził słowa przez zęby jak palący jad. - Nie nadajemy się do przekradania, jak zauważyłeś, a jedyne w czym jesteśmy względnie dobrzy to puszczanie krwi. W dodatku Hunmar i Darianna nie są wojownikami. Wiem że krasnolud potrafi zdzielić w czerep w braku innego wyjścia, ale nie damy rady wobec takiej przewagi liczebnej...

Palcami zaczął rozcierać powieki.

- Próbowałem kiedyś przesłuchać jedną z tych kobiet. Ledwo mogłem wydobyć z niej mglisty zagadkowy bełkot... Że już nie wspomnę o tym, że próba schwytania tu kogoś żywcem, to jak wsadzić łapę do ula i próbować łapać trutnia za jaja. - Parsknął gniewnie. - Musimy znaleźć jakieś notatki, księgi czy chociażby ołtarz. Cokolwiek co da nam wskazówki, bez potrzeby stykania się z tutejsza populacją... Możemy potrzebować dywersji... Czegoś co odciągnie uwagę od naszej pozycji... Ale nie zgadzam się na żywą przynętę. Jednego już straciliśmy. - Ostatnie zdanie niemal wyzgrzytał zębami.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Wróć do „Królewska prowincja”