Port

1

Półtora roku od wydarzeń, które miały miejsce na wyspie wiele uległo zmianie. Nowi mieszkańcy Kryształowego Powiewu sumiennie powzięli sobie za cel odbudowę cywilizacji leśnych. Poczynając od tego punktu na mapie, tak oddalonego od reszty dużych aglomeracji zaczęli wznosić swoje miasto na starożytnych ruinach znalezionych przez pierwszą ekspedycję. Nikt już nie pamięta skąd wzięła się nazwa Asvahill. Czy było to dawne miano tego zakątku? A może nadał je jeden z obecnych mieszkańców? Bezwzględu na pochodzenie nazwa szybko się przyjęła i wkrótce stała się oficjalną.

Pierwszym poważnym testem dla Asvahill stała się budowa portu na gołej plaży. Dotychczas statki cumowały kawałek od brzegu, aby potem wysyłać załogę w szalupie, tudzież wchodziły na mieliznę skąd odbite musiały być nie rzadko z pomocą siły elfich rąk. W kilka miesięcy przybysze z kontynentu wycięli spory kawałek lasu zyskując materiały do wybudowania krótkiego pomostu ciągnącego się wzdłuż linii brzegowej oraz kilku niewielkich molo w regularnych odstępach. Pozostałe drewno przeznaczyli na wznoszenie budynków mieszkalnych, paru przybytków o przeznaczeniu administracyjnym, esencjonalnej infrastruktury i pierwszej tawerny z prawdziwego zdarzenia. Nie była to może imponująca rozbudowa, acz biorąc pod uwagę, że społeczność ta zaczynała niemal od zera z ograniczonymi środkami nie można było odmówić jej ambicji. Koniec końców liczyło się to, że do portu zawijało coraz więcej statków. Grono zainteresowanych handlem z wyspiarzami powiększało się powoli, jednak byli też tacy, którzy w Asvahill szukali dla siebie nowego domu, a także poszukiwacze przygód potrzebujący miejsca do zalepienia dziur w kadłubie i uzupełnienia zapasów.

Sygn: Juno

Port

2
[Przenosimy się z tego tematu]
Gdyby prawie dwa lata temu ktoś zadał Ail'ei pytanie: "Gdzie widzisz siebie w niedalekiej przyszłości?", jej odpowiedź mogłaby być dalece inna od tego jak sprawy miały się obecnie. Przecież jeszcze nie tak dawno temu została pojmana przez tłuszczę żądnych narkotyku kultystów i przetrzymywana pod groźbą utraty życia. Od tamtego ponurego wieczoru wiele się wydarzyło. Ratunek właściwie pojawił się dość niespodziewanie. Wbrew oczekiwaniom niektórych, zatriumfowała dyplomacja, nie rozlew krwi.

Ten niespodziewany obrót spraw był zasługą Zin'rel i Y'asmanai. Pozostali przy życiu renegaci prowadzeni przez swojego wodza, a także druidkę i byłą królową wyszli naprzeciw wściekłemu motłochowi. W powietrzu wisiało napięcie, deszcz rzęził gęsto, a przez moment zapowiadało się, że ziemia znowu nasiąknie krwią elfów. Wtedy dwie najbliższe sercu Ail kobiety zaczęły mówić... prosić... Na początku były to trudne negocjacje, bardzo jednostronne. Porywacze żądali uwolnienia Felise, jednak przede wszystkim w tym postulacie kryło się desperackie pragnienie zaspokojenia głodu narkotykowego. Kierowało nimi pożądanie, ale również strach o siebie, o swoje dzieci, o teraźniejszość i o przyszłość. Nie mieli już do kogo udać się w trudnej dla siebie sytuacji. Dotychczas ścieżka, którą podążali, była prosta i dobrze znana, teraz błądzili we mgle gotowi posunąć się do wszystkiego byle z niej wyjść. Zin pierwsza zauważyła, w jak trudnym położeniu się znaleźli. Próbowała ich przekonać, że mogą wybrać inną drogę, że nie muszą kroczyć nią w osamotnieniu. Oczywiście spotkała się z odrzuceniem, ale to jej nie zniechęciło. Widziała waleczność Lúinwë, wiele się od niej nauczyła w czasie wspólnych podróży. Gdy nadeszła pora próby postanowiła walczyć na swój własny sposób. Przypomniała kultystom o tym, jaki los spotka ich dzieci, jeśli nie znajdą dla nich pomocy, przypomniała im, ile elfiej krwi dotychczas przelano. Nie tego dnia, ani nie w ostatnim czasie, ale od chwili gdy z nieba spadły gwiazdy i cała ich nacja straciła dom, a wielu wkrótce później również wolność. To była długa, trudna rozmowa. W pewnym momencie do druidki dołączyła sama Y'asmanai. Oskarżenia padły zarówno w jej stronę - że jest zdrajczynią, że zbluźniła ich święty gaj, że ma na sumieniu całe zło, które spadło na Fenisteę. Królowa... przyznała im rację. Upadła na kolana i brodząc w błocie, przepraszała za wszystko, czego doświadczyli. Monarsze łzy spływały po policzkach, drżały dłonie zaciśnięte w błagalnym geście. Zin'rel próbowała ją podnieść, pocieszyć, ale z czasem pozwoliła kobiecie pokutować na swój własny sposób. Być może tylko to im pozostało? Lament i błagania. Być może właśnie tego potrzebowali. Prawdopodobnie. Godzinę później płakał również ówczesny lider kultystów, wraz z nim zaś część jego pobratymców - po jednej i po drugiej stronie "barykady". Wola walki osłabła we wszystkich, deszcz poniósł łzy, a wiatr jęki elfich sierot. Z czasem nastał względny spokój. Ail'ei i Niriviel opuścili niewolę - nikt nie miał już woli, by ich więzić. Zin opowiedziała zebranym o alternatywie dla narkotyku, którego dotąd zażywali, o słabszej wersji specyfiku. Zaoferowała pomoc wszystkim tym, którzy wówczas jej potrzebowali oraz przyrzekła, że zaopiekuje się nimi, nie pozostawi samym sobie na tej trudnej drodze do rekonwalescencji. Tymczasem dawna królowa, poruszając do głębi zebranych na powrót stała się ich matką i opiekunką. Moralnym wsparciem, pocieszycielką, a dla niektórych być może przyjaciółką?

To wspomnienie zdawało się Ail zarazem bardzo bliskie i niezwykle odległe. Od tamtego czasu wszystkie obecne, rozbite grupy elfów - renegaci, kultyści, plemiona wyspiarskie i nieliczne wyrzutki przybyłe z kontynentu połączyły siły, tym samym ponownie stając się jedną nacją. Małą, wewnętrznie bardzo rozdartą, o trudnej historii, ale jednak nacją. Ich dalsza droga nie należała do najłatwiejszych. Szczególnie na początku narosło wiele problemów, spory pojawiały się każdego dnia, śmierć kroczyła za leśnymi, tak jak jesień kroczyła za latem. Odwyk dla wyspiarzy był trudny, wielu już nigdy nie wróciło do formy, część z nich straciła władność, część w cierpieniu dokonała żywota. Powoli powstawała nowa osada na ruinach dawnej cywilizacji, skądinąd okoliczny cmentarz rósł znacznie szybciej. Pół roku po tych wydarzeniach śmiertelność wśród uzależnionych zmalała. Zakończono wstępną wycinkę lasu wymaganą do dalszej rozbudowy - bez łaski Loliusza nie było mowy o ponownej koegzystencji z naturą. Długowieczni musieli sami wznosić swoje chaty, polować na zwierzynę, łowić pośród wód, a ogniem pochodni rozświetlać mroki nocy. Postawili molo u wybrzeży wyspy, rychło zaczęli sprowadzać żywność, ale również materiały potrzebne do dalszego rozwoju. Choć wielu wciąż miało zamknięte serca to otworzyli drzwi dla nowoprzybyłych, uciekinierów z niewoli, zaginionych członków rodzin, światłych i mężnych, biednych i trochę mniej biednych, swoich i obcych.

Po niemal dwóch latach Asvhill, jak zwykło się zwać małe miasteczko, urosło do rangi miejsca, które coraz częściej pojawiało się na mapach. Do portu przybijali nieliczni interesanci - głównie kupcy poszukujący okazji, poszukiwacze przygód lub miejsca do życia. Elfia aglomeracja wciąż w lwiej części składała się z ofiar nocy spadających gwiazd, lecz istniał pośród nich pewien procent mieszańców, tudzież istot zupełnie innej rasy. Ze względu na to, że ciężko było sprawować rządy z największej chaty, nie wspominając o przyjmowaniu delegacji, wzniesiono ratusz na gruzach najlepiej zachowanego, usytuowanego na wzniesieniu przybytku. Rząd tej społeczności właściwie reprezentowała rada miejska złożona z przedstawicieli różnych grup. Nie było czegoś takiego jak twardy podział ról, aczkolwiek w pewnych sferach ze względu na doświadczenie, bądź inne aspekty zaczęli pojawiać się naturalni liderzy. Zin'rel ze swym medycznym i magicznym doświadczeniem stała się kimś w rodzaju pośrednika dla magów i medyków, jakkolwiek po pamiętnym Dniu Pojednania odnalazła się też w roli ambasadorki Asvhill. Reneylan pozostał przywódcą plemienia Szarego Wichru i ich reprezentantem w radzie. Po zjednoczeniu został też naturalnym następcą Felise, choć nie cichły głosy, że to kapłanka powinna przemawiać w interesie niegdysiejszych kultystów. Ta jakkolwiek nigdy nie zrezygnowała ze swojej nienawiści do "najeźdźców", wręcz przeciwnie. Zaogniała spory i głosiła pokrętne morały swym oprawcom do tego stopnia, iż zdecydowano o jej wykluczeniu. Ponieważ wciąż miała władzę dusz nad liczącym się gronem, nie można było jej stracić ot tak. Trafiła do lochu, gdzie odcięta od świata nadal była utrzymywana przy życiu. Y'asmanai zgodziła się pozostać w radzie, ale nie w roli królowej, lecz jako sumienie wszystkich leśnych elfów, członek starszyzny. Ze względu na to, że nigdy nie odnaleziono jej męża, czy innego potomka linii męskiej godnego korony, odmówiła powrotu na tron. Niektórzy przyjęli to z żalem, inni z uśmiechem.

Tak właśnie powracamy do naszej bohaterki. Obecnie doglądającej porządku w porcie, gdzie najczęściej dochodziło do burd, tudzież mniejszych i trochę większych zamieszek. Ail'ei jako najbardziej doświadczona bojowo została okrzyknięta przywódcą ramienia zbrojnego. Być może ramie to było wątłe, słabo uzbrojone, aczkolwiek stanowiło najliczniejszą siłę na wyspie. Co prawda w większości stanowiło kilkudziesięciu milicjantów, kilku strażników - niemal wszyscy bez doświadczenia bojowego, lecz tak właśnie miały się teraz sprawy. Skończyły się czasy pałaców pośród kniei, licznych gwardzistów w pełnych zbrojach. Skończyły się również czasy błądzenia po świecie i czasy rozbitego narodu. Nastał nowy początek, nowe czasy - kto wie co przyniosą?

Sygn: Juno

Port

3
Od czasów pokonania demona wiele się wydarzyło, a przynajmniej w sprawie elfów i ich nowego początku. Wszystko o co walczyła przez te wszystkie lata...nie miało znaczenia. Jej jedyna misja, chociaż się powiodła, przyniosła nie taki skutek jak sobie wyobrażała. Jej jedyny cel - odnaleźć i uratować królową, aby ta mogła poprowadzić resztę elfów do nowej chwały. Y'asmanaia została odnaleziona i uratowana, ale zrzekła się władzy, a tym samym pozwoliła grupie elfów decydować o przyszłości. I chociaż poniekąd to dzięki niej kultyści ją wypuścili, to dalej nie mogła jej wybaczyć, nie mówiąc o tym, czego się dopuściła aby ją uwolnili. Królowa brodząca w błocie i roniąca publicznie łzy? To nie była Y'asmanaia jaką znała i pamiętała. Owszem wiedziała, że jest wrażliwa i potrafi być czuła, ale co innego kiedy jest taka z kimś sam na sam, jak kiedyś ze swoją gwardzistką, a co innego kiedy robi to publicznie, a tym samym pokazuje, że nie jest w stanie sprawować rządów.

Niemal dwa lata minęły, elfy wspólnymi siłami odbudowywały miasto na ruinach poprzedniego, sprowadzali zasoby i wytwarzali własne. Powstawały mniejsze i większe konflikty, które do tej pory udawało się zażegnywać. Zin'rel została szanowaną druidką i przedstawicielką jako takiego rządu z czego Ail bardzo się cieszyła, gdyż ufała jej jako jednej z niewielu i wiedziała, że nadaje się do tego aby rządzić. Ail'ei długo nie chciała przyjmować żadnej odpowiedzialnej funkcji, tak samo jak kiedyś w obozie, ale za namową jej przybranej siostry, zgodziła się nadzorować zbrojne ramie nowej elfiej stolicy. Jakkolwiek bardzo tego nie chciała, szybko odnalazła się w nowej roli. Jako jedyna z tych wszystkich elfów miała szerokie pojęcie o walce, więc musiała szkolić chętnych do obrony miasta.

I chociaż zdarzyło się tak wiele, Ail'ei wciąż nie potrafiła wybaczyć dawnej królowej tego co zrobiła. Jedyny czas kiedy z nią rozmawiała, to obrady rady, czyli wspólne dyskusje o tym "co dalej". Poza ratuszem zapominała o jej istnieniu...no może nie dosłownie, ale ta rana była zbyt głęboka. Gwardzistka nie należała do osób, która łatwo się obraża czy gniewa, ale Y'asmanaia była tym wyjątkiem od reguły. Nawet dla przestępców była łaskawa w rozmowie niż dla niej. Nigdy jej jednak nie obraziła słowem, wolała przejść obok w milczeniu niż powiedzieć coś, czego dawna gwardzistka by żałowała. Może nią już nie była, ale wewnątrz pozostanie nią na zawsze. Spędziła też wiele czasu na zmodyfikowaniu własnego oporządzenia, aby raz na zawsze zerwać z przeszłością. Zbroja chociaż zachowała pewne oryginalne elementy, teraz wyglądała zupełnie inaczej niż dawniej. Wybarwiła ją i dodała karmazynowe elementy, a także mosiężne wzmocnienia. Jej rynsztunek wciąż mógł zachwycać elfią precyzją i zdobieniami, ale zdecydowanie zerwała z wyglądem dawnej gwardii, która cechowała się bielą i błękitem. Prawdę mówiąc, teraz też znacznie lepiej pasowała kolorystycznie do jej rudych włosów.

Domów i kwater wciąż w mieście nie było tyle, aby każdy mógł sobie pomieszkiwać jak pan, na swoich włościach. Rodziny mieszkały razem, a ci którzy byli samotni, pomieszkiwali razem z podziałem na płeć. Może elfy byli dla niektórych staroświeccy, ale dopiero zawiązanie związku było pozytywnie widziane, jeśli chcieli mieszkać razem. Teraz? Może nie podchodzili do tego już tak źle, ale jednak wciąż większość tego przestrzegała ze względu na własne sumienie. Czas dla elfów był jednak taki, że dość szybko zawiązywały się nowe pary, ponieważ nikt nie chciał być sam, a leśne elfy potrzebowały przyrostu demograficznego jeśli mieli przetrwać.

Zin'rel nie wydawała się szukać męża, a sama gwardzistka też była dość...zamknięta na zaloty kogokolwiek. Ciężko było innym stwierdzić z czego to wynikało. Czy miała wewnętrzne postanowienie, że do śmierci będzie samotna i służyć wszystkim elfom jako obrończyni? Nie nadszedł jej czas? A może po prostu boi się tego wszystkiego z czym wiąże się miłość? Może nie potrafi taka być? Jakkolwiek było, szybko ucinała takie podchody, wielu wciąż jednak próbuje, mając nadzieję na związanie się z jedną z najlepszych partii w mieście. Bo chociaż jest wojowniczką, to urody jej natura nie poskąpiła. A wracając do mieszkania, to aby nie zajmować zbędnie miejsca, Ail'ei i Zin'rel zamieszkały we wspólnej kwaterze, jak to dawniej było w obozie. Gwardzistka zawsze traktowała Zin jak młodszą siostrę, można więc powiedzieć, że mieszkają niczym rodzina. Obie były skoncentrowane na tym aby jak najlepiej wywiązywać się z pełnionych funkcji - dlatego Ail sądziła, że Zin nie szuka dla siebie męża, bo to i dzieci, odciągnęłyby ją od skupianiu się na tym co teraz ważniejsze. Musiały zostawić ten przywilej dla innych, dla tych u władzy obecnie było więcej pracy niż przywilejów.

Przedpołudnie Strażniczka - jak zaczęli nazywać ją rodacy - spędziła na mustrze i ćwiczeniach z młodymi elfami, którzy wykazali chęć zostania strażnikami w mieście. Prawdopodobnie nigdy nie zrobi z nich nowych gwardzistów, bo tych szkolono od dziecka przez surową segregację i ciężki trening. Ail nie miała takiej możliwości, a tym bardziej czasu, musiała wyszkolić strażników jak najszybciej aby pilnowali porządku. Może ci co bardziej ambitni i wykażą chęć, będzie mogła szkolić popołudniami w bardziej zaawansowanych sztukach, a może wytrenuje tylko jednego ucznia, który kiedyś jej dorówna? Przyszłość była przed nimi i wszystko się okaże. Teraz jednak w południe, przechadzała się po nabrzeżu, kiedy to działo się najwięcej, a statki dokowały do portu. Wtedy zwykle pojawiało się najwięcej spięć pomiędzy lokalnymi, a przybyszami - ona była tam, aby każdy odszedł we względnym spokoju. Nie mogli sobie pozwolić na zatargi z kapitanami statków, gdyż to był ich największy atut tutaj na wyspie. Lea'Fenistea leżała w samym sercu lasu i miało to swoje pozytywne strony, teraz jednak musieli skupić się na handlu morskim, bo połączenia lądowego z innymi miastami nie mieli. Poza tym nie ryzykowali tak bardzo będąc na miejscu, jak wysyłając konwoje w świat, skąd mogliby już nie wrócić.

Panna Lúinwë była dziś w pozytywnym nastroju, chociaż na jej twarzy rzadko kiedy gościł uśmiech publicznie. Rodacy jednak potrafili to wywnioskować z jej ruchów ciała i tego jak zwraca uwagę na to co dzieje się wokół. Kiedy reagowała gwałtownie to znaczyło, że coś jest nie tak. Kiedy była spokojna jej ruchy były znacznie spokojniejsze, tak jak i chód. I dzisiaj właśnie tak było. Wyspała się, zjadła śniadanie i od rana nie wydarzyło się nic, co wymagało jej uwagi. Po prostu spokojny dzień.

Port

4
POST BARDA
Port był żywy - tak najlepiej można było określić miejsce, w którym znajdywała się Strażniczka. Niczym żywy organizm. Ktoś schodził ze statku niosąc na ramieniu beczułkę piwa, ktoś inny zwijał drewniany mostek i odbijał od molo, by za moment podnieść żagiel. Skądś dochodził dźwięk młotka wbijającego gwoździe, skądś żywe negocjacje handlarzy, czy pieśni marynarzy z nieodległej tawerny. Mijała zbiegowisko, które obserwowało grę w kości, kogoś, kto próbował jej sprzedać koguta w "najniższej cenie", wymieniła nawet spojrzenia z jakimś rosłym osiłkiem z toporem większym prawie od niego samego. W powietrzu unosił się zapach przypraw, słona woń oceanu, pod stopami skrzypiał drewniany pomost. Gwar niósł się po porcie niemal echem, każdy gdzieś szedł, miał jakiś interes albo szukał okazji dla siebie. Miasto tętniło życiem, port zdawał się być jego sercem.

Dzień w istocie był spokojny, przynajmniej jak na standardy Asvahill. Ail nie miała wiele pracy, choć już sama jej obecność z pewnością się do tego przyczyniała. Ludzie ją znali, wiedzieli, że przy byłej gwardzistce należy miarkować zamiary i uważać na język, co by nie kłapnąć za dużo. Ona także znała ludzi. Jednym z nich był Elion - młody leśny elf, podwładny Lúinwë. Nie wiedziała o nim jakoś wiele, tylko tyle, że wcześniej mieszkał na archipelagu, sprowadził się z matką, która potrafiła być trochę nadopiekuńcza. Do służby nie zaciągnął się z powołania, ale ponieważ myślał, że to względnie prosta praca, a i będzie miał z tego jakiś mały zarobek. Wiedziała to wszystko, bo sam jej o tym powiedział w dniu rekrutacji - czasami potrafił być aż zbyt szczery... no i możliwe, że trochę jej się bał. Nie było jakoś wielu chętnych do służby, więc nawet Ail nie mogła wybrzydzać. Wiedziała też, że właśnie w tej chwili stał na molo oparty o swą włócznię, z głową zawieszoną w stronę nieba. Oczy miał niemal przymknięte do połowy, buzie lekko rozdziawioną. Wyglądał na znudzonego. Podziwiał chmury? Zaczynał przysypiać? A może i jedno, i drugie? W każdym razie nie była to postawa godna portowego strażnika. Jak w takiej sytuacji zachowa się nasza bohaterka?

Sygn: Juno

Port

5
Wiele miesięcy upłynęło aby Strażniczka miała czas na przyzwyczajenie się, że pewien rozdział jej życia został zamknięty. Przez lata służyła jako przyboczna królowej, wykonując dla niej ważne i delikatne zadania. Potem przez osiem lat żyła w ciągłym ruchu, walczyła z potworami i ludźmi, aby tylko zdobyć jakąkolwiek wskazówkę o pobycie królowej. Zdobywała się na wszystko i nie myślała o sobie, o swojej przyszłości czy wygodzie. A teraz przyszedł czas, kiedy codzienną walkę zastąpił względny spokój i zapuszczanie korzeni. Każda zmiana przychodziła jej względnie łatwo, ale ten spokój był najtrudniejszym wyzwaniem. Były momenty kiedy po prostu nie miała ochoty opuszczać łóżka. Myśl o kolejnym dniu krążenia po mieście był dla niej zbyt dobijający, a Zin mogła obserwować, jak jej współlokatorka z majestatycznej gwardzistki obraca się niemalże w rozwydrzoną nastolatkę, która to nie miała chęci wstawać do szkoły. Wszystko ją dobijało, ten spokój, zawód na królowej, brak ciążącej nad głową poczucia obowiązku.

Ale prędzej czy później każdy przyzwyczaja się do nowej rzeczywistości, nie inaczej było z dawną gwardzistką. Teraz spacerowanie po mieście i dbanie o bezpieczeństwo miasta sprawiało jej przyjemność. Trenowała nowe elfy, podziwiała jak z gruzów powstaje nowe wspaniałe elfie miasto, jak jej rodacy odzyskują godność, przywdziewają wspaniałe ubrania a nie szmaty, wychowują w spokoju dzieci i pomimo trudów dnia codziennego, cieszą się z życia. Przez ostatnie lata spotkała wiele elfów, które jako niewolnicy bądź osoby nie mające innej alternatywy, pracowali dla ludzi, często nawet pod przymusem. Traktowani niejednokrotnie na równi ze zwierzętami, a nawet gorzej. Teraz po miesiącach zaczęło docierać do niej, że pomimo tego, iż nie wszystko poszło zgodnie z planem, elfy mają szansę na odrodzenie, a to wszystko też dzięki niej. Nie poddała się i wyrzekła wszystkiego, aby doprowadzić do tego momentu, oczywiście z pomocą innych.

Kiedy zauważyła na nabrzeżu jednego ze swoich uczniów, zatrzymała się za nim kilka metrów dalej. Obserwowała go przez chwilę, aby upewnić się co do tego, że rzeczywiście nie wykonuje należycie swoich obowiązków. Uniosła delikatnie kącik ust, chociaż było to na tyle subtelne, że raczej nikt nie podejrzewałby ją o poczucie humoru. W rzeczywistości nawet rozbawiło ją to wewnętrznie. Powoli wyciągnęła swój miecz, który należał do niej od czasów mianowania na gwardzistkę i zbliżyła się powoli do niego od tyłu. Wyprostowała rękę, a miecz był jej przedłużeniem i lekko przyłożyła go do pleców Eliona, wywierając niewielki nacisk.

- Nie żyjesz. - rzuciła krótko, swoim miękkim i miłym głosem. Niemniej ten miły głos zwiastował jedną z niewielu osób, do której większość elfów czuło respekt. Ostatnio jednak Ail'ei bywała mniej poważna i stanowcza, ubierała konwersacje w więcej słów i nawet zatrzymywała się na rozmowy, co wcześniej było u niej niespotykane.

- Gdyby to był wróg, nie byłoby drugiej szansy. - dodała i czekała na jego reakcję.

Port

6
POST BARDA
Gdyby ktoś obcy obserwował ich z boku zapewne nie byłby w stanie powiedzieć, czy to oręż Strażniczki, czy też jej krótkie "Nie żyjesz" wybudziły do reszty wartownika. Jaka by nie była prawda pojedyncza reprymenda zadziałała na Eliona wręcz elektryzująco. Chłopak wzdrygnął się całym sobą, aż niemal podskoczył. Oczy miał jak dwa spodki zaś z gardzieli zdołał wydobyć krótkie:

Kakoo- — zabrzmiało jak pianie koguta — Nie śpię! Nie śpię! Jestem czujny! — od razu zaczął się usprawiedliwiać, jednak gdy z jego dłoni wypadła wspomniana włócznia i potoczyła się ze stukotem po molo ciężko było zawierzyć tym słowom. Zamilkł wnet jakby popełnił śmiertelny błąd. Rozbiegane źrenice spoglądały to na włócznię to na Ail, jej miecz i z powrotem na włócznię. Wyglądało na to, że zamarł w bezruchu skądinąd jego umysł starał się próbował przetworzyć sytuację, w jakiej się znalazł. Czy powinien przeprosić? A może przyznać się do winy? A może najpierw podnieść włócznię? Dla Lúinwë ten moment zawahania nie był jakoś szczególnie długi, ale dla młokosa równie dobrze mógł trwać całą wieczność. Ostatecznie zgiął się w plecach tak sztywnie i nienaturalnie szybko jakby nie zrodzono go, a zbudowano z mechanicznych części. Wreszcie wyprostował się ściskając broń tak kurczowo, że elfka mogłaby przysiąc, że niebawem krew przestanie całkiem dopływać do jego palców.

Pani! — wartownik wykonał kilka gestów wolną ręką ewidentnie nie pewny, który z nich był tym właściwym.

Proszę o wybaczenie, śniłem, że budzę gospodarza- To znaczy eee... na chwilę tylko oderwałem wzrok, znaczy... nie oderwałem tylko zwróciłem ku niebu, znaczy... ku masztom! Tak! Ku masztom zwróciłem! Znaczy spojrzałem, nie że wymiotowałem, o nie! Mam na myśli... — spanikowany młodzieniec tłumaczył się bardzo zawile, słowotok zdawał się nie mieć końca. Siłą rzeczy Ail'ei mogła się trochę rozejrzeć po okolicy w międzyczasie.


Port Asvahill jak zawsze żył swoim życiem. Mijali ich tragarze, kupcy, ktoś poniósł zwinięty, zdobiony dywan zapewne sprowadzony z południowych krain, ktoś inny wnosił kosz pełen cytrusów na pokład niedużego żaglowca. Przechodnie przyglądali im się kątem oka, ale żaden z nich nie zatrzymał się nawet na moment. Niektórzy, zdaniem Strażniczki, wręcz przyśpieszali kroku, szczególnie wtedy, gdy przypadkiem krzyżowali z nią spojrzenia. Nieliczni chichotali pod nosem, większość jakkolwiek w ogóle nie zwracała uwagi na parkę. W blasku promieni słońca woda zdawała się tak czysta, że Ail niemal mogła dostrzec jej dno. Im dalej zaglądała w horyzont, tym ciemniejsze stawały się fale zaś gdzieś tam daleko... jawił jej się jakby... niewyraźny kształt? Kolejna łódź w drodze do ich miasteczka? Nie, to było coś mniejszego... szalupa? Tratwa? Cokolwiek to było mozolnie dryfowało w ich kierunku.

Sygn: Juno

Port

7
I tak oto przepiękny dzień stał się zwyczajnym. Nie musiała, ale jednak przyłapała młodego Eliona na ignorowaniu swoich obowiązków, a zaskoczony, wypuścił broń z rąk. Strażniczka spokojnie schowała broń do pochwy, ale wyraźnym było, że coś zaprzątnęło jej głowę. Poczekała cierpliwie aż Elion złapie broń i uspokoi się po tym potoku słów. Nie miała dużego wyboru, a chętnych do utrzymywania porządku było jeszcze mniej. Chwilowo miasto nie mogło sobie pozwolić na regularne żołdy i utrzymywanie straży. Otrzymywali jedynie dodatki, ale i tak główną inspiracją była chęć służenia miastu i elfom. To nie napełni niczyjego garnka, ale czego mogła oczekiwać od innych? Dla gwardzistki nie istotnym było zbudowanie domu, posiadanie bogactwa czy prestiżu. Ona sama zajmowała się tym wszystkim niemalże za darmo. Owszem, miała dach nad głową za zasługi, a Zin'rel dzięki lepszej pozycji zapewniała jej od czasu do czasu przyjemności, ale wszystko czego tak naprawdę Ail potrzebowała, to właśnie dach nad głową i posiłek. Była przyzwyczajona przez ostatnie lat do nieposiadania majątku, dóbr i przyjemności.

Teraz musiała podjąć jednak ważną decyzję, na której ucierpi każdy, ale to właśnie osoby takie jak ona, Zin'rel i pozostali ze starszyzny - chociaż nie wszyscy byli w rządzie starzy - musieli podejmować te decyzje, aby miasto w miarę stabilnie się rozwijało.

- Elionie. Przykro mi, ale nie nadajesz się do tego. Mogłabym zrozumieć zamyślenie, ale zaskoczony wypuściłeś broń z ręki, a to niedopuszczalne.

Podeszła do niego bliżej i za namową Zin'rel, uśmiechnęła się odrobinę do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Jesteś dobrym chłopakiem, ale bycie strażnikiem nie jest ci przeznaczone. Na pewno jednak odnajdziesz swoją drogę.

Dopiero po chwili dostrzegła obiekt w zatoce zbyt mały na statek, a nawet na łódkę. Tratwa? Odeszła od Eliona zaciekawiona, podchodząc jak najbliżej linii wody na nabrzeżu, próbując dostrzec prawdziwość tego obiektu.

Port

8
POST BARDA
Decyzja, którą podjęła nie należała do łatwych. Niemniej właśnie to charakteryzuje przywódców - odpowiadają za kogoś więcej niż tylko samych siebie, dokonują trudnych wyborów, przed którymi stają nieliczni, a w swoim czasie mierzą się z konsekwencjami. W tym przypadku gwardzistka postanowiła przedłożyć dobro wielu ponad los jednostki - stwierdziła, że być może lepiej będzie dowodzić choćby szczuplejszym garnizonem, acz lepiej przeszkolonym.

Młodzieniec ciężko wypuścił powietrze. Z jednej strony wydawał się zawiedziony, z drugiej była w tym jakaś doza ulgi, jakby ktoś zdjął z niego dokuczliwy ciężar. Podniósł głowę i ujrzał wówczas uśmiech elfki, co wzbudziło w nim szczere zaskoczenie. Wzdrygnął się. Zdaje się, że nie nawykł do takiej uprzejmości. Szybko jednak uświadomił sobie, że nie było w tym żadnych makiawelicznych intencji, a nawet jeśli to przecież nie był już jej podwładnym. Kącik jego ust wykrzywił się w delikatnym uśmiechu, zdawał się pogodzony z tym, jak sprawy się potoczyły.

Rozumiem — wzruszył ramionami — Właściwie... może to i lepiej? Do następnego, szefowo!

Minął ją bezceremonialnie ruszając w sobie tylko znanym kierunku. Tymczasem Ail skupiła się na czymś zgoła innym. Na odległym punkcie, który dryfował po oceanie w równie ślimaczym tempie co uprzednio. Rzut oka z krawędzi molo wystarczył jej, aby dostrzegła niemal wszystkie szczegóły rzeczonego obrazka. Mogła być teraz pewna, że to, co przed chwilą mogłaby wziąć za nieco rozmytą na horyzoncie łajbę w istocie było tratwą. W dodatku taką, zbudowaną w dużym pośpiechu, niedbale i zapewne bez wiedzy adekwatnej do stawiania takich konstrukcji. Drewniane belki gdzieniegdzie związano zbyt luźno, wątły maszcik w pewnej chwili złamał się i niebezpiecznie przechylił ku tafli. Materiał, który wykorzystano do postawienia tego morskiego wehikułu ewidentnie zaczynał przegrywać walkę z mchem oraz słoną wodą tym samym pęczniejąc to tu, to tam. Co jednak zwróciło szczególną uwagę Strażniczki to pasażer statku bowiem był to ktoś wyjątkowo niskiego wzrostu. Lúinwë mogła przysiąc, że wbrew temu, jak tragicznie prezentowała się tratwa i jak daleko wciąż była od brzegu wspomniany rozbitek nie wołał o pomoc, nie machał do niej rękami. Jedynie siedział nieruchomo oparty o zniszczony maszt z głową zwróconą tyłem. Gdy ponownie zawiał wiatr włosy tej istoty rozwiały się ukazując drobną twarz. Teraz mogła być pewna, że patrzy na nieprzytomne dziecko.

Sygn: Juno

Port

9
Tratwa i dziecko...przecież to ledwo unosiło się na wodzie, a dziecko wyglądało na nieprzytomne. Do brzegu było zbyt daleko, a czasu na reakcję mogło być niewiele. Każdy był zajęty swoimi sprawami, a nie miała czasu na szukanie sprawnego pływaka, a do tego osoby impulsywnej, która bez pytań i zbędnego czekania rzuci się na pomoc. No cóż, to co miała zamiar zrobić nie było może popularnym widokiem, ale obowiązek i wewnętrzne prawo Ail'ei nie pozwoliło jej na obojętność w takiej sytuacji. Była gwardzistką całe życie, a przez ten czas poznała swój ekwipunek na wylot, a do tego po wydarzeniach z kultystami zmodyfikowała je. Kilkoma sprawnymi ruchami w mniej niż 20 sekund, zrzuciła z siebie miecz, sztylety, cały rynsztunek i buty. Mogło to wyglądać jakby oszalała, przecież nikt nie wiedział dlaczego to robi. Wszystko leżało w jednym miejscu, a jej ciało osłaniały tylko ciasno związany pas materiału osłaniający piersi, a także bielizna. Wskazała na pierwszego lepszego elfa którego kojarzyła i krzyknęła.

- Ty! Pilnuj tego jak oka w głowie! - rzuciła rozkazująco acz z odpowiednim szacunkiem. Ail'ei nie miała nigdy podejścia butnego do innych. Po tych słowach wzięła rozpęd i wskoczyła z gracją z nabrzeża do wody, nurkując na około 1.5m i niczym delfin, nabrała rozpędu, wyłoniła się z wody i szybkim pływem skierowała się w stronę tratwy.

Kiedyś zdjęcie całego odzienia w towarzystwie samych elfek nie było niczym szczególnym, teraz jednak miasto zamieszkiwały nie tylko elfy ale i przebywali tu goście. Gdyby nie nagła potrzeba, Ail'ei nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Nie myślała jednak o tym, ponieważ w głowie miała jedynie myśl o życiu i śmierci, cienkiej granicy oddzielającej to dziecko od świata żywych od martwych.

Port

10
POST BARDA
Widok rozbierającej się niemal do rosołu naczelnej strażników nie był czymś, co ogląda się na co dzień. Tym samym nawet wbrew temu, że cały proces trwał zaledwie krótką chwilę to zdążył przyciągnąć więcej niż kilka spojrzeń. Zajęta zdejmowaniem z siebie rynsztunku Ail mogła nie absorbować się zanadto paroma tragarzami, którzy zaczęli wpadać jeden na drugiego, czy cichym pogwizdywaniem kogoś, kto stał nieco dalej. Mimo wszystko przyciągała uwagę.

J-ja? — zająknął się jeden z rybaków wskazując palcem na siebie i rozglądając, czy aby gdzieś za nim nie stoi ktoś inny, kogo rudowłosa akurat mogła mieć na myśli. Dostrzegając jednak, że wyraźnie mówiła o nim z lekkim ociąganiem rzucił na łódkę sieci, które dopiero trzymał w dłoni i nieco niezdarnie pokiwał głową — O-oczywiście, pani! Będę pilnował jak- — reszty nie usłyszała, bo bez zwłoki wyprężyła ciało oddając skok z krawędzi molo.


Pierwsze zetknięcie z wodą uświadomiło jej, że pomimo gorejącego na nieboskłonie słońca nie była to najcieplejsza pora na nurkowanie w zatoce kryształowego powiewu. Chłód, który przejął jej ciało był cokolwiek bardziej otrzeźwiający, aniżeli dokuczliwy. Co więcej, im mocniej Strażniczka przykładała się do pokonania dystansu dzielącego ją od tratwy, tym bardziej przyzwyczajała się do panujących warunków. Lata spędzone na służbie, podróży po świecie oraz walce o lepsze jutro leśnych doskonale przygotowały Lúinwë do podobnych wyzwań, gdzie zręczność, czy wytrzymałość miały pierwszorzędne znaczenie. Nie bez przyczyny mawiało się, że najważniejszym orężem wojownika jest jego własne ciało.

Kilka długich minut później Ail zbliżyła się na tyle, iż niewyraźny z początku kształt zaczął nabierać szczegółów i po chwili faktycznie przeobraził się w tratwę. "Pojazd" jak można by nazwać ten zlepek kłód i pożal się bogom maszt prezentował się w tak opłakanym stanie, jakim go zapamiętała z brzegu Asvahill. Mech, glony oraz pęczniejące drewno zajmowały wszystko jak okiem sięgnąć. Gdyby nie pojedynczy pasażer nie byłoby tu nic wartego jej uwagi. A skoro mowa o rozbitku: dziewczynka, bo właśnie ją ujrzała zawczasu wciąż nie poruszała się, ani tym bardziej w żaden sposób nie reagowała na nadchodzącą pomoc. Płeć małolaty mogła rozpoznać po prostej podartej sukience, jak również długich włosach, które nadal skrywały jej oblicze. Gdy gwardzistka znalazła się zaledwie kilka sekund od brzegu lichej balsy poczuła wzbierający prąd. Fale unosiły się i opadały. Wzmożony ruch oceanu nie stanowił dla niej żadnego zagrożenia, aczkolwiek dość mocno trząsł tratwą. Młoda zachwiała się, głucho osunęła na bok, a niedługo potem zaczęła zsuwać się w stronę krawędzi. Naraz bezwładnie legła wpadając pod taflę. Powietrze uciekało z jej płuc, woda wlewała się do płuc - topiła się.

Sygn: Juno

Port

11
Chłodna woda spowodowała u elfki wyczuwalny skurcz skóry i dreszcz na całym ciele, ale to nie pierwsza chłodna kąpiel w jej życiu. Bardziej martwiło ją życie dziecka aniżeli własne odczucia cielesne. Jak na elfkę była świetną pływaczką, przecież gwardia nie może nie umieć pływać, prawda?

Kiedy Ail dostrzegła sporą fale, przyśpieszyła ruchy. Dla niej nie stanowiła ona żadnego zagrożenia, ale dla takiej prowizorycznej łodzi i owszem. Dziewczyna była ledwo albo i nieprzytomna, a łódź nie zapewniała żadnej ochrony przed wypadnięciem z niej. Kilkanaście sekund później stało się to, czego obawiała się najbardziej, wpadła do wody. Była od niej ledwie kilka metrów, ale kiedy ktoś tonął, czas miał kluczowe znaczenie. Problemem nie było nawet to, że wypadła, ale to, że szła na dno. Ail nie miała pojęcia ile metrów jest do dna, ale możliwe, że nie zdołałaby tak głęboko dopłynąć. Wzięła więc głęboki wdech i zanurkowała prędko w kierunku dziewczyny, otwierając pod wodą oczy, aby dostrzec chociażby jej cień i ją pochwycić. Słona woda w kontakcie z oczami była cholernie nieprzyjemnym doznaniem i zapewne będą przekrwione, a Zin będzie musiała pomóc jej to załagodzić...ale tutaj stawką było życie dziecka, a strażniczka przetrwa każdy ból, aby ją uratować.

No dalej...gdzie jesteś? - myślami próbowała ignorować pieczenie oczu, które wbijało jej się impulsami do mózgu.

Port

12
POST BARDA
Odnalezienie topiącego się dziecka w morskiej toni okazało się prostsze, niż można było podejrzewać. Strażniczka znajdywała się dość blisko tratwy, żeby po zanurkowaniu sprawnie zlokalizować poszukiwaną osóbkę. Prawdziwym problemem było jednak to, że topielec szedł na dno jak kamień i nie dawał żadnych znaków życia, jeśli oczywiście nie liczyć bąbelków unoszących się z drobnych ust ku powierzchni. To przynajmniej był dla Ail znak, że jeszcze chwilę temu mała oddychała, a zatem żyła... pytanie na jak długo?

Pokonanie dzielącej ich odległości jawiło się już czymś znacznie trudniejszym. Faktycznie gwardzistka znajdowała się zaledwie parę metrów od statku, acz co innego zmierzanie w prostej linii do punktu, a co innego wyławianie z toni żywej osoby. Co więcej, mowa tu o bezwładnej istocie, która poza tym, że zmierzała w przeciwnym kierunku, to jeszcze niesiona była przez prąd morski w mało przewidywalny sposób. Niemniej pomijając wszystkie te aspekty wciąż mówimy o żywiole - masie wody, szczypiącej w oczy i utrudniającej ruchy. To nie była kąpiel w letnim stawie, prędzej walka z czasem, z własnymi możliwościami oraz oceanem.


Trudno powiedzieć, ile czasu minęło, od kiedy Lúinwë zdecydowała się podążyć za małą w głąb. Sekundy? Minuty? Gdy adrenalina uderza, wszystko inne staje się mniej istotne, mniej wyraźne. Walczyła o przeżycie - swoje i dziecka. Przejrzysty błękit powoli ustępował miejsca nieprzeniknionym ciemnościom, ale Ail była już blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki. Podpłynęła jeszcze kawałek, spróbowała chwycić małą... lecz dłoń omsknęła jej się, nie zdążyła. Teraz dziewczynki właściwie kompletnie nie było widać, mrok pochłaniał wizję ratowniczki, pochłaniał też topielca. Wypłynąć na powierzchnię byłoby banalnie łatwo, ale wciąż mogła spróbować ten ostatni raz. Pomknęła w czeluść jeszcze kawałek, a wówczas obie zniknęły skryte w głębi. Wkrótce... coś poczuła. Wyjątkowo drobną, ledwo ciepłą, wątłą kończynę - pochwyciła ją, przerzuciła sobie za szyję i od razu pomknęła ku górze. Razem wyłoniły się z ciemności, a niedługo później zbliżyły się do powierzchni. Pierwszy haust powietrza po wynurzeniu był dla elfki tak słodki, jak nigdy wcześniej. To smak życia, wreszcie mogła złapać oddech. Jakkolwiek szybkie zerknięcie w kierunku wciąż nieprzytomnego rozbitka utwierdziło ją w przekonaniu, że mała nie zaczerpnęła tego słodkiego tchnienia. Czy żyła? Trudno powiedzieć. W tej sytuacji nie sposób sprawdzić pulsu. Czy jej klatka się poruszała? Tego też nie mogła być pewna. Przynajmniej pamięć o niej nie pójdzie na dno, tylko... co dalej?

Sygn: Juno

Port

13
Gwardzistka Ail'ei nigdy się nie poddawała. Nie poddała się w poszukiwaniu królowej, nie poddała się gdy trafiła do obozu elfów, gdzie poznała Zin'rel, nie poddała się w Lucio Lar i na Wyspie w walce z kultystami. Ona nigdy się nie poddawała w walce o inne elfy, nie poddała się i teraz. Czuła jak tlenu w jej płucach zaczyna brakować, jak te zapadają się domagając się wyrzucenia zużytego powietrza i zaczerpnięcia świeżego. Mrok głębin był gęsty, a jej mózg dodatkowo zaczął odcinać jej percepcję. Czy utonęłaby razem z dzieckiem gdyby jej nie pochwyciła w ostatnim momencie? Czy poddałaby się i wypłynęła na powierzchnię bez niej? Nie wiedziała, nie myślała o tym. Jakąkolwiek decyzję by podjęła, trwałoby to ułamek sekundy i było podyktowane tak jej sumieniem, jak i odpowiedzialnością. Na szczęście nie musiała podejmować tej decyzji, kiedy pochwyciła dziewczynkę i razem wypłynęły na powierzchnię.

Niewiele dłużej a i Strażniczce odcięłoby świadomość i sama stała by się ofiarą. Ale nie myślała o tym. Nie miała na to czasu i teraz. Dziecko nie oddychało, płuca zalała woda i musiała jej pomóc, inaczej ten ratunek będzie daremny. Nie dopłynęłaby z nią do brzegu, nie było o tym nawet mowy, trwałoby to zbyt długo. Musiała wykorzystać tę prowizoryczną tratwę. Musiała podpłynąć i wrzucić ją na nią, a następnie sama się na nią wdrapać. Miejsca było bardzo niewiele, a tratwa ledwo się trzymała, ale musiała wytrzymać chociaż kilka minut dłużej.

- Dawać łódź! - krzyknęła bardzo głośno w stronę nabrzeża do elfów, które zapewne się zebrały przyglądając się temu wszystkiemu. A może ktoś pomyślał o tym jeszcze zanim ona wydała polecenie?

Wszystko działo się tak szybko. Nie było czasu na myślenie, tylko na wyćwiczone zachowania i instynkt. Sztuczne oddychanie i masaż serca, jedyny ratunek. Elfka w przemoczonej bieliźnie pochyliła się, zatkała nos młodej elfki i dotykając jej ust, wpompowała w jej płuca powietrze. Następnie położyła rękę na rękę na jej piersi, uciskając w odpowiednim tempie kilkanaście razy. Znowu wdech i masaż serca. Tak kilkanaście razy. A jeśli to by nie podziałało, złożyłaby dłoń w pięść i z wyczuciem acz stanowczo, uderzała w jej klatkę piersiową. Czasami serce potrzebowało "kopa". Było ryzyko złamania żebra, ale żebro można było wyleczyć, śmierci nie.

- Wstawaj mała, dasz radę. - mówiła do niej w międzyczasie.

Port

14
POST BARDA
Dotarcie na tratwę zajęło Ail zaledwie parę sekund, wejście na nią i wciągnięcie dziewczynki kilka kolejnych. Gwardzistka była szybka, ale czy wystarczająco? Każdy moment zdawał się trwać nieskończoność w obliczu fatum, które ciążyło nad dzieckiem. Mizerna łajba okazała się nie mniej mizerna niż ją zapamiętała. Istniała obawa, że przy zbyt nagłych ruchach pasażerów lub choćby uderzeniu większej fali całość mogła się zwyczajnie rozlecieć, niemniej w tych okolicznościach nie miały innej alternatywy. W zasięgu wzroku nikogo, kto byłby w stanie zaoferować im pomoc z miejsca. Wprawdzie od strony kryształowego powiewu nadciągał ku nim kuter rybacki, jednak gdyby Lúinwë postanowiła nań zaczekać równie dobrze mogłaby zacząć odmawiać modły żałobne do Usala. Nie, musiała działać natychmiast. Rzut okiem na młodą dał Strażniczce pierwszą sposobność, żeby nieco lepiej jej się przyjrzeć. Włosy białe jak pierwszy śnieg, talia tak niebezpiecznie wątła, że można by ją objąć jedną ręką. Do tego uszy tak spiczaste, wyraźne rysy twarzy - nie było miejsca na wątpliwości, trafiła na leśną. Dziewczę miało najwyżej piętnaście lat, choć biorąc pod uwagę jej stan, trupio blady odcień skóry zapewne była to liczba zawyżona.

Nie ruszała się. Ani jej drobne dłonie, ani klatka, ani jeden mięsień nie drgnął. Życie mogło być w niej równie dobrze wspomnieniem, echem przeszłości, które zostawiło po sobie tylko pustą skorupę. Potrzebowała cudu - nie gdzieś na brzegu, nie za chwilę, ale już teraz. Tym samym rudowłosa spróbowała zrobić co w jej mocy: wypompować wodę z płuc, wykonać masaż serca i tak do skutku. Efektów jednak wciąż brakowało. Gdy powtarzała ten proces już po raz trzeci kątem oka zauważyła kuter oraz dwóch rybaków, którzy znaleźli się od niej na wyciągnięcie ręki. Mówili coś do zielonokiej, potem niemal krzyczeli, ktoś chyba nawet próbował ją odciągnąć, ale Ail była zbyt zaabsorbowana ratowaniem nieznajomej. A gdy kolejny raz ciało nie zareagowało, gdy tchnienie życia nie chciało powrócić i bogowie odmawiali jej cudu, uderzyła bezpośrednio w klatkę piersiową. Poczuła drobne chrupnięcie, a wraz z nim małe uderzenie czegoś jeszcze, potem kolejne i kolejne. Wtem białowłosa obróciła się na bok kompletnie o własnych siłach, zaczęła kaszleć tak głośno jakby zaraz miała wypluć gardłem płuca. W przerwach między jękiem bólu oraz wylewaniem z siebie cieczy, żółci, chytrze chwytała każdy oddech. Była obolała, kurczowo trzymała się okolic serca, drżała, ale żyła... dzięki niej.

***
Niedługo po wydarzeniach, które miały miejsce na otwartych wodach mała ponownie straciła przytomność, jednak tego dnia zyskała drugie życie i wciąż mocno się go trzymała. Rybacy pomogli im wejść na pokład, a następnie bezpiecznie zabrali je na brzeg. Stamtąd jedyna słuszna droga wiodła do medyka, kogoś, komu gwardzistka mogła zaufać - nie tylko jako profesjonaliście w swoim fachu, ale również jako osobie. Wybór był prosty, udały się do Zin, do lecznicy, gdzie spędzała większość dnia.

[zt]

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica - Asvahill”